Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

46
Mężczyzna nie stawiał oporu i choć było to z lekka podejrzane, że nie wziął jej za zakładniczkę czy nie przywalił lutnią, Rennel była z siebie zadowolona. Teraz trzymała jego miecz, prosty, bez zbędnych ozdób. Był dla niej za ciężki i sprowadzał prawe ramię na dół, ale mogła przecież wytrzymać. Swój krótszy, lżejszy i poręczniejszy mieczyk zatknęła za pas. Przypomniała sobie, że musi sprawić sobie jakąś ładną pochwę, żeby było go gdzie trzymać. Schowawszy ostrze, ujęła oręż nieznajomego w obydwie dłonie, by było jej tym samym lżej.

W pierwszej chwili, gdy Deton zaczął straszyć ludożerstwem intruza, Ren patrzyła na niego z niezrozumieniem w oczach. Dopiero po chwili ogarnęła, że to jeden z jego uszczypliwych żartów mający na celu przestraszyć tajemniczego mężczyznę. Zreflektowała się i odpowiedziała, możliwie jak najpoważniej i groźnie, również chcąc się pobawić w jego grę.

- Nie, ale zastanawiałam się kiedyś jak smakuje - uśmiechnęła się do osaczonego, próbując wyjść wrednie i tak dalej, ale wyszedł jej uroczy, nieśmiały uśmiech. Groźna postawa nie należała do jej mocnych stron. Nie byłaby dobrą aktorką.

W pierwszej chwili, gdy Deton rzucił coś o obmacywaniu jej, popatrzyła się na niego z zaskoczeniem. Następnie jej wzrok powędrował w stronę bełtu tkwiącego zaledwie kilka centymetrów od krocza jegomościa. Zdanie to mocno ją zażenowało. Krew, mnóstwo krwi napłynęło jej do twarzy, sprawiając, że zaczerwieniła się po same czubki uszu jak dojrzały burak. Rennel była nieśmiałą dziewczyną i sprawy związane z seksem czy innymi intymnymi czynnościami przyprawiały ją o niezręczność. Dopiero potem ujrzała drugie dno w jego wypowiedzi. Popatrzyła się na niego z niedowierzaniem i wdzięcznością. Można było w jej oczach ujrzeć jeszcze... Szczęście. Goblin dbał o nią, chciał, żeby była bezpieczna. Serce jej urosło na tą myśl. Uśmiechnęła się szeroko, zadowolona z odkrycia tego faktu. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło w środku. Kilka dni, a tak się z nimi zżyła, niesamowite.

- Nie wypuszczę go z rąk do końca - odezwała się Rennel, dumna z funkcji jej powierzonej. Bądź co bądź, jakby nieznajomy dorwał się do miecza, mógłby coś nawyprawiać. Więc będzie musiała bronić go jak własnego dziecka, mimo, że to dziecko mężczyzny. Metaforycznie.

- Jesteś bardem? - spytała tajemniczego jegomościa. Słyszała przed chwilą muzykę, w dodatku obok niego leży lutnia. Pytanie w gruncie rzeczy było głupie, a odpowiedź oczywista, ale jakoś tak się jej to wyrwało i zapytała.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

47
Uśmiech na ustach goblina wprawiał go w okropny nastrój. Dandre uważał się za człeka światowego, grubym murem odgradzał się od rasizmu i uprzedzeń wszelakich i raczej nie patrzył na nikogo względem rasy, czy koloru skóry. Nawet na zielonych, choć tutaj ciężko było wytrwać w postanowieniu, bo z wielkim trudem przypominał sobie jednego, czy dwóch orków, z którymi dało się normalnie porozmawiać.
Gobliny to już nieco inna sprawa. Chamy, prostaki, irytujące knypki, chlejące i robiące burdy w karczmach. Zdecydowanie ciężko polubić przedstawicieli tej rasy. Bard nie był człowiekiem specjalnie ułożonym, trzymającym się sztywnych konwenansów, a raczej lekkoduchem, lubiącym robić wszystko po swojemu. Co i tak nie ułatwiało mu dogadania się z małymi, zielonymi koleżkami.
Domyślał się, że w tym wypadku także będzie trudno. Zmrużył lekko oczy, przyglądając się goblinowi z kuszą. Sukinsyn...
Kuszę trzymał pewnie, widać że był obyty z broną. Na jego zielonej mordzie malowała się pewność siebie, najpewniej nie zawahałby się nawet sekundy z naciśnięciem na spust. Bard ledwie powstrzymał jakiś grymas pośredni między złością, pogardą i może lekkim strachem, pragnący wpełznąć mu na twarz. Jakoś udało mu się zachować względny spokój. Siedział na płaszczu, świdrując wzrokiem dwójkę, która doszczętnie zniszczyła mu i tak ciężki już dzień.
Bogowie, jak głupio byłoby zginąć, ustrzelonym przez tego bydlaka. Nie w uczciwej walce, nie z mieczem w ręku, tylko po prostu zostać przeszytym bełtem, siedząc przy ognisku. To nie jest śmierć zachęcająca do ułożenia ballady... Chyba, że o przewrotności losu i niesprawiedliwości świata. Wzdrygnął się na myśl o całej armadzie niedokończonych poematów i pieśni, spoczywających w jego torbie podróżnej... A niech który grajek, niech jakie pisarzątko od siedmiu boleści, spróbuje na nich położyć łapę w razie jego tragicznej śmierci! Nawiedzałby ich po wsze czasy, nie dając spać, rozpraszając ich, gdy będą z damami i... pf, sam nie wiedział co jeszcze, ale z pewnością mieliby ciężkie życie!


Dziewczyna wydawała się kompletnym przeciwieństwem goblina. Niepewna, wystraszona. Podchodziła do niego, przywodząc mu na myśl płochliwą sarnę, czy myszkę, przemykającą cicho po podłodze. Ledwie powstrzymał się od śmiechu, gdy ta pochwyciła jego miecz, niczym gryzoń swą zdobycz i odsunęła się szybko kawałek. Rozbawienie błyskało w jego niebieskich oczach... Szczególnie, że Rennel trochę zabawnie wyglądała trzymając nieco za ciężki dla siebie oręż,
choć bynajmniej nie zapominał o tym, ze znajduje się w raczej złej sytuacji.
Goblin ponownie się odezwał, a na jego twarzy zagościł irytujący, złośliwy uśmieszek, proszący się o ztarcie go stamtąd silnym ciosem. Lub dwoma. Ewentualnie trzema i kopniakiem.
Także się uśmiechnął, starając się nie ukazywać irytacji i lekkiego przestrachu całą tą sytuacją.
- Tak właśnie myślę. - odpowiedział, marszcząc lekko brwi, gdy zielony spoglądał na swoją towarzyszkę.
Co ona właściwie z nim robiła? Delikatna, wystraszona, sprawiała wrażenie zupełnie niepasującej do towarzystwa takiego zielonego sukinsyna. A jednak...
Na kolejne słowa goblina, Dandre uniósł lekko brew, bardziej zaskoczony, niż przestraszony. Miał szczerą nadzieję, że zielony tylko się z nim droczy, wszak wiadomo jacy oni są...
Jednak pewności nie miał i bynajmniej nie nastrajało go to zbyt pozytywnie. Tym bardziej, że sukinsyn nadal trzymał go na muszce.
- ... - chciał coś powiedzieć, otworzył nawet usta, lecz tylko trwał tak przez moment, po czym zamknął jadaczkę i sapnął cicho.
Uśmiech dziewczyny wprawił go jednak w nieco lepszy humor. Uroczy, nieśmiały, zaprawdę, mógł człowieka rozczulić!
I kontrastował dość mocno z jej słowami, co utwierdzało go w założeniu, że goblin tylko się z nim droczy. Bogowie, oby miał rację!


Bard nie był człekiem szarym, szeregowym, obawiającym się śmierci i żyjący przez to jak myszka pod miotłą, nie wychylając się zanadto i nie robiąc właściwie nic ciekawego. Nie, on był zupełnie inny. Sam garnął się w paszczę lwa, ze śmiercią tańcował już nie raz i starał się żyć chwilą, chwytać dzień pełną garścią, wyciskać z niego ile tylko sie da. Żył na przekór rodzinie, szczególnie dość ortodoksyjnemu ojcu, społeczeństwu i rozsądkowi. Nie myślał nawet o ustatkowaniu się, właściwie to odkąd dorwał się do lutni i wszelako pojętej sztuki, w jego głowie nawet przez moment nie pojawiła się myśl o ewentualnym zajęciu się handlem i przejęciu imperium finansowego ojca. O nie!
Zwariowałby tam, nurkując w księgach z rachunkami, pływając między morzem cyfr. To zdecydowanie nie dla niego.
Podobnie jak życie w jednym miejscu. Nie zniósłby siedzenia w domu i obracania się ciągle w tym samym towarzystwie. O małżeństwie i dzieciach już nie wspominając... Do tego jeszcze chyba nie dorósł.
Choć w sumie, kto wie czy się gdzieś po świecie jakie Dandrątka nie szwędają?
W głowie zaświtała mu na moment myśl o Svenii, jednak szybko ją od siebie odepchnął. Nie czas na to i nie miejsce.


Zabawne, że Dandre myślał akurat o kobiecie, gdy goblin wydarł się, coby trzymał łapy z dala od Ren.
Najpewniej uśmiechnąłby się z rozbawieniem, może coś odpyskował, jednak przeszkodził mu bełt, co to wbił się ledwie kilka centymetrów pod jego kroczem.
Aż się wzdrygnął, tym razem szczerze zlękniony! Nikt nie lubi, gdy strzały świszczą koło głowy... A gdy lądują tuż pod męskością, to już w ogóle!
- A czy ja coś robię? - zapytał, gdy chwila słabości i paniki < raczej wewnętrznej, bo na zewnątrz wyglądał po prostu na zupełnie zbitego z tropu > minęła.
Ponownie rozczulił go nieco widok zarumienonej jak burak dziewczyny, jednak wściekłość, gotująca mu krew w żyłach, zdecydowanie bardziej zajmowała jego myśli.


Goblin przeładowywał kuszę, a bard zacisnął pięści. Miał teraz szansę. Mógł skoczyć do przodu i, jeśli zadziała wystarczająco szybko, złapać sukinsyna za jego zielony łeb i uderzyć nim kilka razy o szynkwas. W zamyśle; do skutku, aż jakieś chrupnięcie nie poświadczy o tym, że można przestać. Krew wręcz gotowała mu się w żyłach, był gotowy do działania, a złość napędzała go jeszcze bardziej. Dzień zaczął walić się, gdy przekroczył próg tego piekielnego zajazdu i z każdą chwilą było tylko gorzej. Naprawdę miał ochotę wyładować się na swym oprawcy, ale było też kilka argumentów przeciw.
Przede wszystkim; jego oponent trzymał nóż za paskiem. W razie czego mógłby odrzucić kuszę i sięgnąć po broń białą, lub nawet spróbować dźgnąć go bełtem... Bard mialby szansę tego uniknąć, gdyby wyskoczył do przodu błyskawicznie, nie dając mu nawet okazji na mrugnięcie okiem.
Jednak tutaj pojawia się drugi szkopuł, poobijana noga. Nie jest z nią jakoś strasznie źle, jednak ból nieco go spowalniał, chwilowo nie był tak sprawny jak zawsze.
No i ostatnia sprawa; dziewczyna. Wygląda na biedną, zagubioną i wystraszoną dziewotkę, lecz może tylko gra? No bo co niby mogłaby robić z goblinem? Pewnie dźgnie go w plecy, gdy tylko doskoczy do knypka.
Rozluźnił zaciśnięte pięści i napięte mięśnie, gdyż jego ciało już przygotowało się do wykonania ewentualnego, prawdopodobnie samobójczego skoku. Aż tak lekkomyślny jednak nie był...
Może gdyby wziął ze sobą nóz, który zazwyczaj trzymał w bucie, wszystko potoczyłoby się inaczej.


- Bardzo się cieszę, że jednak mnie państwo nie zjecie. Zaprawdę, jestem wniebowzięty. - prychnął, sięgając do manierki z winem. Potrząsnął ją lekko i westchnął cicho. Mało, lepiej zostawić na później.
- Jak zapewne dobrze widać; siedzę, próbując otrząsnąć się po nieoczekiwanym pojawieniu się dwójki niesamowicie miłych i pozytywnie nastawionych gości... - mruknął, krzywiąc się lekko - Przed chwilą za to leżałem, czekając aż wrzątek ostygnie... - wypuścił głośno powietrze z płuc.
- Przystanąłem tu na nocleg. Ujście już niedaleko i rozsądek podpowiada zaniechanie nocnych podróży po traktach. - uśmiechnął się półgębkiem.
- Zmierzam... Tu szanownego pana i panienkę pewnie zaskoczę, do Ujścia. Nie będę się rozwodził po co i dlaczego, bo to raczej nic ciekawego. - przeniósł wzrok na dziewczynę, stojącą obok z jego mieczem. A może by tak złapać ją, wyrwać broń z ręki i zaszlachtować sukinsyna? Nie wyglądała na silną...
- Wspaniale, cóż za oddanie obowiązkom. - mruknął rozbawiony, po raz kolejny oddalając od siebie myśl o krwawej łaźni. Już dość krwi w życiu obaczył...
Ponownie przeniósł wzrok na goblina.
- Nic nie wpadnie, nie mam ochoty na rozlew krwi. - skłamał gładko... A może nie skłamał? Sam już nie wiedział.
- Tych dziwnych powodów trochę jednak jest, a ty... - darował sobie to "panowanie", bo choć zabawne, to zaczynało go już męczyć - ... nie robisz niczego, by próbować temu jakoś przeciwdziałać.
- Widzisz, dotychczas właściwie nie miałem powodu, by odczuwać niechęć do goblinów. Gęby macie niewyparzone i humor podły, lecz w gruncie rzeczy, dało się z wami jakoś dogadać.
Aż pojawiłeś się ty i zacząłeś grozić mi kuszą i nieco to wszystko popsułeś. -
podrapał się po brodzie i zamilkł na moment.

[/akapit]Uśmiechnął się lekko do dziewczyny, po czym skinął jej głową.
- W istocie, jestem bardem. Gratuluję spostrzegawczości, mademoiselle. - mruknął, skłaniając się na siedząco, ponownie lekko rozbawiony słowami Rennel.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

48
Goblin rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu, jakby chciał coś znaleźć. Obszerne pomieszczenie mogło gościć dużo podróżnych. Teraz zupełnie puste. Nie było tutaj jednak miękkiego posłania, na którym można byłoby położyć głowę. Oni na szczęście mieli cały zestaw podróżniczy wraz z wygodnymi siennikami. Musieli rozkładać coś na gołą ziemię. Będzie doskonale pasować również na twardy parkiet. Było wystarczająco drewna, aby ogrzać pomieszczenie. Idealne miejsce na nocleg. Zerknął znów na obcego. Zresztą nawet kiedy jego twarz była zwrócona w inną stronę, kątem oka zerkał na niego. Ciągle go obserwował i Dandre odczuwał to. Ciągle nadzorował jego ruchy. Patrzał jak miesza wino w manierce, aby sprawdzić jego ilość.

- Nie zależy mi na twojej opinii na temat mojej rasy. Możesz pisać serenady o brutalności goblinów, naszej głupocie, o tym jak bardzo śmierdzimy czy jacy jesteśmy nieokrzesani. Nie obchodzi mnie zupełnie co o nas myślisz. Zresztą nas się nie lubi. Nas powinno się doceniać – podczas wypowiadania dość szorstko ostatnich dwóch zdań, spojrzał się w jego kierunku swoimi ciemnymi oczami. Na twarzy nie miał już rozbawionego uśmiechu. Był spokojny i zamyślony.

W pomieszczeniu nie brzmiała żadna przyjemna melodia. Tylko stukot deszczu o dach. Słychać było więc wszystko co się działo w domu. Ktoś otworzył tylnie drzwi trochę zbyt mocno z pomocą wiatru. Trzasnęły o ścianę i rozszedł się hałas. Już nie tak bardzo dyskretnie do środka ktoś wszedł. Zmierzali w stronę, w której się znajdowała trojka gości zajazdu. Nie śpieszyli się. Z pewnością musieli się jeszcze otrzepać z deszczu, który nadal mocno zacinał za oknem.

- Do Ujścia kolejny? Co tam można znaleźć? Będziesz śpiewał orkom jak pięknie wyciosał ich z kamienia Drwimir? Później cię upieką nad ogniem. Przynajmniej będzie mniej brzdąkających pajaców na świecie, którzy niczego nie potrafią czynić jak maczać swoje palce we wszystkim co piękne i jeszcze niezhańbione. – wydawał się gardzić swoim rozmówcą. On jednak miał taką naturę, że nie przepadał za nikim nowopoznanym. Jakże nie cierpiał Ren, kiedy musieli razem podróżować przez pierwsze dwa dni. Z dnia na dzień jednak przekonywał się do jej płochej natury. Wiedział, że nie musi się jej obawiać. Nie była bardzo pomocna, ale szybko się uczyła. Lubił tą cechę u ludzi, że niezwykle szybko chłonęli wiedzę. On również miał talent do nauki, ale nikt go nie doceniał za to.

W końcu do środka jakby nieśmiało weszła dwójka kolejnych goblinów. Było ich więcej! Od razu podsuwało to na myśl jedną z lekko żartobliwych baśni O goblinach i sierotce Marysi. W tej opowieści zielone stwory nie były niegroźne i śmieszne. Raczej wydawały się obrzydliwe i złośliwe. Była jednak dziewczyna, która doskonale pasowała do opisu Marysi. Niewinna panienka, która znalazła się w centrum zainteresowania ukrywających się we wszystkich zakamarkach domu, szparach na strychu i gęstwinie ogrodu istoty. Tamte jednak nie wpadały do opuszczonych zajazdów z kuszami w ręce i nie groziły przypadkowo napotkanym ludziom.

Pierwszy wszedł wysoki jak na goblina mężczyzna o silnych rysach twarzy, dużych wystających zębiskach i groźnym spojrzeniu. Miał na sobie skórzaną kurtę i miecz u pasa. Miał w sobie coś dzikiego i przerażającego. Wszedł pewnym krokiem, a deski pod nim rytmicznie skrzypiały. Był uśmiechnięty i nawet nie zaskoczyło widok, który zastał go w oberży. W rękach niósł masywną skrzynię. Był na pewno bardzo silny. Rzucił ją z trzaskiem na ziemię. Na jej wierzchu przerzucone były mokre płaszcze, które zdjęli wszyscy jego towarzysze od razu po wejściu do wnętrza zajazdu. Na górze zaś spoczywał kapelusz z dużym rondem zdobiony kolorowym piórem.

- Już myślałem, że dzisiejszej nocy niczego nie upolujesz – powiedział do swojego kuzyna zbliżając się z zupełną beztroską nie martwiąc się na niebezpieczeństwo. – Nikogo nie ma na górze?

- Powiada, że jest sam.

- Zbadajcie resztę tej rudery, a my dogadamy się z gościem – do środka wszedł bardziej spokojny lecz również zadowolony goblin. Na oko barda był podobny do pozostałych swoich pobratymców. Miał jednak miękki bardziej przyjazny głos, choć nadal z charakterystycznym skrzeczącym akcentem. W jednej ze swoich rąk trzymał stalową buławę. Gruszkowata głownia z licznymi wypustkami. Była lśniąca prawdopodobnie posrebrzana. Na stali wyryte były jakieś symbole, ale z tej odległości nie mógł się im dokładnie przyjrzeć. Rennel nigdy nie zwróciła uwagę na kunszt z jakim została wykonana.

- To my idziemy sprawdzić górę – powiedział najbardziej barczysty z nich i zabrał kusznika na górę. Zupełnie bez zastanowienia zostawili swoich słabiej uzbrojonych towarzyszy. Dziewczyna może miała dwa miecze i nóż za pasem, ale raczej nie była zbytnio groźna. Ledwie jednym ostrzem władała.

Z goblinów pozostał tylko Noblus. Swoim autorytetem od razu klarował się na przywódcę karawany, choć nie wydawał się najbardziej silny z nich wszystkich. Wśród przedstawicieli jego rasy raczej nie dominował typowo orczy system władzy- prym sprawuje najsilniejszy. Tutaj decyzję podejmowali starsi, mądrzejsi i sprytniejsi. Taki był również ten niepozorny goblin. Posiadał niesamowicie dużą wiedzę oraz skrywane umiejętności magiczne. Rzadko jednak posądzano ich o zdolności rzucania czarów. Mówiono tylko o szamanach, który wyganiają złe duchy lub rzucają na kogoś klątwy. Nikt jednak nie wspominał o kupcach, którzy potrafią wykorzystać swoją energię wewnętrzną, aby rozkazywać żywiołom.

- Kim jesteś? – spojrzał na niego, ale nie oczekiwał od niego na początku odpowiedzi, sam podjął się zdefiniowania jego osoby – Samotny podróżnik, który znalazł dobry nocleg. Nie jest tu mokro, ni zimno. Blisko Ujścia, a więc szukasz wrażeń. Jesteś jak wiatr, który ciągle ucieka od odpowiedzialności. No tak. Wędrowny trubadur, który szuka natchnienia. Przybyliśmy. Nigdy nie trzeba dwa razy wzywać weny, aby przybyła.

Miał na sobie zwykły typowy dla kupca strój. Nie wyróżniał się zbytnio od swoich braci, a nawet był mniej gustownie ubrany od kusznika. Nie przywiązywał dużej wagi do wyglądu. Na nogach dobrej jakości buty o grubym obiciu, aby długo służyły. Był raczej ubrany wygodnie i praktycznie. Teraz można było stwierdzić, że jego szaty były wykonane z bawełny i były dobrego wykonania. Na szyi miał jakiś talizman, ale schowany pod koszulą. Wystawał jedynie łańcuszek na jego szyi.

- Możesz odłożyć ten miecz tutaj. Nie trzymaj go tak nerwowo. Zamiast tego może pomożesz mi Rennel? Musimy się tutaj rozgościć. Nie szanują tutaj klientów. Żadnego piwa nie podadzą, a nawet nie mają wygodnych sof. Musimy sobie poradzić jakoś sami.

Był przez chwilę odwrócony plecami do barda. Podobnie jednak jak Deton, ciągle go obserwował. Teraz można było stwierdzić, że gobliny są niesamowicie podejrzliwe, albo przynajmniej nie ufają obcym. Przerzucił płaszcze ze skrzyni na szynkwas i otworzył wieko. Następnie zaczął wyjmować z niego kolejno różne rzeczy. Najpierw wyjął dwa futra, które poradził dziewczynie rozłożyć przy kominku, aby mieli na czym usiąść. Sam zaś powyjmował różne przysmaki , z których zamierzał coś przyrządzić i naczynia. Miał butelkę z winem, zestaw różnych ziół, kawałki mięsa i bochenek chleba, który będzie trzeba namoczyć, aby był miękki. Dodatkowo miał jeszcze trochę owoców leśnych, które zebrał wczorajszego dnia i zabrał ze sobą. Nie była to uczta godna arystokratów, ale zawsze lepsze to od pustego żołądka.


- Usiądźmy może przy palenisku. Zupełnie zmarzły mi dłonie. Będzie trzeba wysuszyć płaszcze. Ciebie chyba nie złapał deszcz, ale jakiś zwierz? – spojrzał na jego nogę - Coś cię zaatakowało? Zresztą nieważne. Jestem Noblus i tą noc spędzimy razem pod jednym dachem. Wypadałoby więc udawać, że się lubimy. Wtedy jest przyjemniej. – usiadł jak gdyby nigdy nic przy ognisku i odłożył obok siebie buławę. Po drugiej stronie niż Dandre. Nie zamierzał kusić losu. Spojrzał się na dziewczynę i wskazał ją otwartą dłonią, jakby prezentował szlachetny diament - Poznałeś Rennel najładniejszą część naszej karawany handlowej?

- Słyszałem, że zmierzasz do Ujścia. Nie wejdziesz tam. Miasto jest okupowane i żadnych ludzi nie wpuszczają. Co najwyżej wywożą martwe zwłoki osób, które się im sprzeciwiają. Tych jest nie mało. Całe podziemie tam działa. Nie znajdziesz tam żadnej pięknej historii. Jedynie śmierć. – po chwili zmienił zdanie, jakby przed chwilą wypowiedziane słowa, nie miały żadnego emocjonalnego znaczenia dla niego. Wydawał się sztucznie miły i kulturalny. Przemawiała przez to lekka złośliwość, której nie było łatwo pozbyć się z goblińskiej natury – Możemy skorzystać z ognia, aby podgrzać sobie wino i przyrządzić rozgrzewający napar?

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

49
Bard zdawał się być człowiekiem pewnym siebie, nie bojącym się nawet kuszy celującej w jego osobę. Nawet jeśli się bał, skrzętnie to ukrywał pod powłoką opanowania i rozbawienia, które okazywał szczególnie w stosunku do niej. Co takiego robiła, że go rozweselała? Nie wyglądał nawet na zbytnio przestraszonego, gdy bełt wbił mu się kilka centymetrów od krocza. Zaskoczony, owszem, ale nie wystraszony. Rennel zaczęła zazdrościć mu tego opanowania i pewności siebie. Sama nie potrafiła ukryć emocji targających nią. Jeśli była rozweselona, śmiała się, jeśli była wystraszona, to wyglądała na wystraszoną. Była jedną wielką otwartą księgą. Nikt również najwyraźniej nie brał jej na poważnie, nawet mężczyzna przy kominku. Gdy spytała go o jego profesję, w jego odpowiedzi zdawało się, że usłyszała sarkazm. Kolejny dowód na to, że nie traktują ją jak osobę dorosłą, tylko głupią smarkulę.

Nieprzyjemną wymianę zdań, w którą Rennel miała ochotę się wtrącić, rzecz jasna w obronie goblina, przerwało wkroczenie pozostałej dwójki. Widząc Lostka i Noblusa rozluźniła się. O ile wcześniej nieznajomy przez chwilę zdawał się być gotowy zaatakować jedno z nich, tak teraz raczej by tego nie zrobił. Chyba, że postanowiłby palnąć konkretną głupotę. Nie wyglądał jednak na głupiego.

Gobliny zachowywały się beztrosko. Były wręcz zadowolone, chyba z tego, że nie znajdują się już pod gołym niebem, skąd wylewały się tony wody. Lostek nawet przyniósł skrzynię z rzeczami na nocleg, żeby nie latać wte i wewte w ulewie. Zdawały się nie przejmować sytuacją zaistniałą między nią i Detonem, a bardem. Hobgoblin zabrał kusznika na górę, by sprawdzić resztę pokoi i zostawił ją i Noblusa wraz z mężczyzną. W końcu, za poleceniem przywódcy karawany mogła odłożyć ciężkie żelastwo. Położyła je obok skrzyni i wzięła podane jej futra. Ostrożnie położyła je obok barda, obserwując go uważnie. Nie chciała, żeby coś jej zrobił. Miała nadzieję, że się na nią nie rzuci jak dziki zwierz i nie rozszarpie, nie weźmie za zakładniczkę, nie zabije czy nie zgwałci. Wszystko było możliwe. Mógł wykorzystać chwilę nieuwagi Noblusa i zdobyć przewagę, akurat wtedy, gdy stali się dla niego mili. Różni ludzie chadzali po świecie. Miała iść pomóc szamanowi, ale przypomniała sobie, jak źle wypowiadał się o goblinach. A potem obietnicę zadaną sobie, że będzie bronić każdego goblina. Ułożyła futra wokół kominka, mówiąc do niego cicho.

- Wiesz, oni nie są źli. Na początku przecież każdy jest nieufny. Nie wiedzieliśmy, kim jesteś. Nie musisz od razu ich skreślać - Rennel bardzo lubiła swoich nowych towarzyszy i zabolało ją lekko to, że bard tak źle się o nich wyrażał. Właściwie to o Detonie, ale zapewne widząc pozostałych również krążyły mu niemiłe myśli. Dziewczyna nie skreślała nikogo. Może oprócz tamtych bandytów, ale oni od razu ją zaatakowali. A mężczyzna, którego spotkali, nie wyglądał na złego człowieka, tylko nieco rozzłoszczonego na gobliny.

Skończywszy z futrami, ściągnęła przemoczony płaszcz i rzuciła go na pozostałe. Plamy po krwi z tamtej feralnej nocy wciąż pozostały i zapewne będą tam wciąż, ubarwniając jego czerń swą czerwienią. Tak samo było z koszulą, choć na niej było jej dużo mniej. Swoje biedne włosy zgarnęła do tyłu i odgarnęła z twarzy i uszu, ukazując tym samym ich lekko spiczaste końcówki. Przysiadła się do Noblusa, słuchając jego wywodów. W pewnym momencie zarumieniła się, słysząc bardzo miły komplement ze strony goblina. Uśmiechnęła się do niego szeroko, z wdzięcznością. Wprawił ją w dobry nastrój, podsycany w dodatku przyjemnym ciepłem bijącym od ognia palącego się w kominku. A kiedy usłyszała o naparze, zapomniała o wszystkich troskach i całkiem się rozluźniła. Wieczór w bezpiecznym, ciepłym schronieniu, dającym ochronę przed deszczem. Jakby jeszcze udobruchać mężczyznę i przekonać go do goblinów to kto wie, może zagra coś na swojej lutni? Chętnie posłuchałaby sobie muzyki.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

50
Czuł się dość nieswojo. I to nie tylko przez cały ten galimatias związany z tą wesołą dwójką, która postanowiła przerwać mu względnie spokojny wypoczynek i praktycznie przelać czarę goryczy dzisiejszego dnia. Goblin gapił się na młodego barda praktycznie bez przerwy, nawet na sekundkę nie spuszczając go z oka i obserwując każdy jego ruch. Irytował go tym niemiłosiernie, jednak Dandre postanowił siedzieć cicho i nie narzekać. To jednak po stronie małego gnojka < który pewnie jest starszy ode mnie, ale ze względu na wzrost można go nazwać gnojkiem. Bo czemu nie? > była teraz przewaga.
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Może był to epitet w kierunku kusznika, a może ciche podsumowanie dnia. Kto wie?
Czyżby zielony uznał go za tak niebezpiecznego, że oka zeń nie spuści? A może po prostu był cholernie podejrzliwy, jak to często z nimi bywa?
- Mhm. - mruknął, kwitując tymi zacnymi, kwiecistymi słowami wypowiedź goblina. Pewnie mógłby pociągnąć konwersację z tym przemiłym kusznikiem jeszcze chwilę dłużej, ale nie miał na to siły, ni ochoty. Właściwie to bardzo chętnie trochę by wreszcie odpoczął, ale to z pewnością nie był najlepszy moment na kładzenie się spać. Szczególnie, że noga nadal czekała. Sama się przecież nie przemyje. Rana co prawdy nie była zbyt poważna, jednak bard nie miał najmniejszej ochoty na zakażenie. I chyba nie można mu się dziwić, prawda?
- Doceniać... Docenić można, jednak bez choćby krzty sympatii najpewniej nic dobrego z tego nie wyniknie. - wzruszył ramionami, widząc zamyślone spojrzenie kusznika. Teraz wydał mu się minimalnie lepszym kompanem do rozmowy. Choć nadal miał ochotę rozkwasić mu łeb o szynkwas, za to że doszczętnie popsuł mu ten i tak już ciężki dzień. - A serenad o stereotypach pisać nie będę, bo powielanie nudnych i najpewniej - podkreślił to słowo - nieprawdziwych schematów jest bezcelowe. Dość już tego krąży po świecie. - i zamilkł. Chciał dodać coś jeszcze, pociągnąć dalej swą myśl, jednak zaniechał tego. Nie był w nastroju do rozmów... Tęsknił za smakiem wina w ustach.


Na moment we wspomnieniu o zajeździe nastała cisza, przerywana jedynie stukotem kropel deszczu o dach i podłogę pierwszego piętra, w miejscach gdzie zabrakło już dachówek. Teraz, gdy poznał smak melodii wypełniającej to miejsce, ciężko było mu przywyknąć do tej normalnej, grobowej ciszy, ukazującej jak bardzo nieżywy jest "Zajazd Pod Drzewem". Swoją drogą, niesamowicie ambitna nazwa, zaprawdę.
Ciężko było nie usłyszeć huknięcia drzwi o ścianę i kroków kolejnej grupki intruzów, zbliżającej się powoli do głównej hali.
Bard stłumił westchnięcie. Ciekawe kto to? Kolejne gobliny, czy może jakieś inne towarzystwo?
Przed poznaniem odpowiedzi na to pytanie, przyszło mu wysłuchanie kolejnych słów kusznika.
Dandre wzruszył ramionami, po czym pokręcił powoli głową.
- W Ujściu można bez problemu znaleźć łatwą śmierć, ucisk pod butem orka i brutalną rzeczywistość. Ale ja mam tam do załatwienia pewne sprawy, niekoniecznie związane z zabawianiem tego wybitnie intelektualnego towarzystwa wspaniałymi balladami. - uśmiechnął się półgębkiem, choć tym razem bez krzty rozbawienia. - Do stawania się pieczenią raczej mi nie śpieszno, jednak dziękuję za troskę, doceniam. - podrapał się po brodzie, marszcząc lekko brwi na ostatnie słowa goblina.
- I brzdąkające pajace na świecie potrzebne, nawet jeśli od ogółu są dosyć odrębne... - zaczął, nie zwracając uwagi na dość dziwną budowę zdania.


Chciał dodać coś jeszcze, lecz powstrzymało go pojawienie się... Goblinów! Tak, jeszcze więcej naszych wspaniałych, zielonych koleżków.
Oczywiście, lepsi oni niż orkowie, lecz w tej chwili nie miał ochoty na towarzystwo żadnego z nich.
Spoglądając tak na wesołą goblińską kompaniję i dziewczynę, zdającą się zupełnie doń nie pasować, przed oczyma barda stanęła jedna z tych żartobliwych baśni, ta o goblinach i sierotce Marysi.
Szybko odgonił od siebie tą myśl, nie chcąc parsknąć tu śmiechem bez powodu. Przez głowę zdążyło mu przelecieć jedynie stwierdzenie, że w baśni stworki wydawały się raczej niegroźne i śmieszne, a w rzeczywistości już na powitanie celowały doń z kuszy. No ale tak to już z baśniami jest, że zazwyczaj wszystko w nich maluje się w zdecydowanie jaśniejszych barwach.
Przyglądał się ze spokojem nowoprzybyłym, najpierw zawieszając wzrok na dość wysokim jak na goblina mężczyźnie, o dzikim spojrzeniu i wystających lekko kłach. Bard zakładał, że ma przed sobą tak zwanego Hobgoblina, krzyżówkę orka i goblina. Miał ochotę się skrzywić, gdyż gość nie wyglądał na przyjemniaczka, lecz powstrzymał się i na moment przeniósł wzrok na dziewczynę.
To był już znacznie przyjemniejszy widok. Przekrzywił lekko głowę, marszcząc nieznacznie czoło. Na końcu języka miał jakieś pytanie, jednak najwyraźniej zmienił zdanie, bo powrócił do lustrowania goblinów. Z niemałym zaciekawieniem spoglądał na dość kunsztownie wykonaną buławę w ręku jednego z nich. Stalowa, zdawało mu się że posrebrzana, z wyrytymi nań tajemniczymi, przynajmniej dla pana barda, runami, czy innymi symbolami, którym nie mógł się na razie dokładniej przyjrzeć.

Większość goblinów udała się na piętro, pozostawiając go tylko z dziewczyną i Noblusem.
Otwierał usta, by odpowiedzieć na pytanie mężczyzny, jednak ten uprzedził jego słowa, a bard pokiwał tylko głową, uśmiechając się lekko.
-Bardzo blisko, większość się zgadza. - powiedział, spoglądając z ciekawością na Noblusa. No proszę, ten wydawał się inny, bardziej interesujący od reszty. Na pierwszy rzut oka bard z pewnością, by tak nie pomyślał, gdyż goblin nie wyrózniał sie wśród swych towarzyszy podrózy praktycznie niczym. - Przybyliście, w istocie, choć jeszcze nie jestem pewien, czyście zwiastunami natchnienia, czy może raczej początkiem końca? Wolę się jednak nad tym nie zastanawiać. - jego uśmiech nieco się rozszerzył.
Później goblin zwrócił się do dziewczyny, a bard siedział jedynie na swoim płaszczu, wpatrując się w płomienie bez słowa.
Spojrzał w stronę butelki wina, wyciągniętą właśnie z kufra przez Noblusa. No, no, chętnie by się napił! Jednak nie prosił, nadal siedział cicho, myśląc nad swoją aktualną sytuacją. Nie było tak źle... Oczywiście, zabrali mu broń, ale to chyba bardziej przez nieufną, goblińską naturę, aniżeli chęć rabunku, czy zamordowania biednego muzyka.
- Ano, noce nadal chłodne. - mruknął Dandre, unosząc powoli wzrok znad paleniska - Stety, niestety, nie zwierz, a ten cholerny zajazd postanowił zacisnąć szpony na mej biednej łydce. - uśmiechnął się lekko - W istocie, zostałem zaatakowany przez spróchniałą deskę... Wróg o tyle groźny, że pojawia się raczej znienacka i atakuje, nim człek zdąży choćby pomyśleć o niebezpieczeństwie. Nic takiego. - machnął w końcu ręką, bo rana rzeczywiście nie była zbyt poważna.


- Dandre Birian. - przedstawił się, skinąwszy goblinowi głową. Nie mówił "miło mi", czy innej wytartej formułki, bo jeszcze nie był co do tego pewien. Kupiec zasiadł przy palenisku, odkładając buławę obok siebie. Bard uśmiechnął się lekko pod nosem. - Mam nadzieję, że nie będzie trzeba udawać. Choć jeszcze nie wiem jak to wyjdzie. - mruknął, po czym pokiwał głową, a uśmiech na jego ustach nieco się rozszerzył.
- Niestety, na razie dane mi było poznać panienkę tylko z widzenia, gdyż kusza wymierzona w mą personę nieco utrudniała konwersację. - powiedział, przenosząc wzrok na dziewczynę. - A więc, teraz już bardziej oficjalnie, miło mi cię poznać, Rennel. - uśmiechnął się do niej lekko.
Dalsze słowa goblina nieco zmartwiły barda, który wyraźnie sposępniał. Wiedział, że w mieście nie jest kolorowo, właśnie z tego powodu się tam wybierał, jednak nie miał pojęcia że nie wpuszczają doń ludzi. Boją się szpiegów? Dywersantów?
- To... niefortunne. - mruknął, marszcząc brwi - Ja nie jadę szukać tam żadnych pięknych historii, a prawdy. Prawdy brutalnej i bolesnej. - zamyślił się. Jak dostać się do miasta, skoro nie wpuszczają tam ludzi? To zagwozdka! Wierzył jednak, że coś wymyśli.
- Oczywiście, że możecie. - och, jakby jego zdanie coś znaczyło!


Dziewczyna ostrożnie zbliżyła się i ułożyła jedno z futer nieopodal barda. Nadal patrzyła na niego uważnie, jakby z przestrachem, aż ten w końcu nie wytrzymał i westchnął cicho.
- Ależ nie obawiaj się mnie. Nic ci przecie nie zrobię, nie gryzę. - uśmiechnął się nieznacznie, po czym wzruszył ramionami na jej słowa o goblinach.
- Nikogo od razu nie skreślam, z pewnością nie jestem jednym z tych ludzi. Acz nie oczekuj ode mnie, przyjęcia z otwartymi ramionami i pięknym uśmiechem kogoś, kto celuje we mnie z kuszy. Nie lubię takich sytuacji i chyba nie możesz mi się dziwić, prawda? - zapytał, gdy Rennel ściągała przemoczony płaszcz i rzuciła go na pozostałe.
Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, dostrzegając krew na jej koszuli, jednak na razie pozostawiał to bez komentarza. Oczywiście zastanawiał się nad tym co mogło się stać, szczególnie że panienka wyglądała na w miarę sprawną, acz ewentualne pytania zostawił na później.
Od razu wpadły mu w oko lekkie spiczaste zakończenia uszu, które dziewczyna odsłoniła, odgarniając mokre włosy do tyłu.
- Oho, no proszę. Widzę, że w mademoiselle płynie troszkę elfiej krwi... - mruknął, przekrzywiając lekko głowę.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

51
Goblin napełnił swój żeliwny kociołek rubinowym winem. Był o wiele większy od naczynia, który dysponował młodzieniec, a więc zmieściła się tam cała zawartość butelki. Następnie do środka dodał złocisty miód i trochę pasty ze zmielonych ziół. Pozwolił się mieszance trochę pogotować i ostatecznie wsypał trochę szarego pyłu, który zniknął w odmętach ciemno-żółtego płynu, który połyskiwał niczym bursztyn w ogniu. Roznosił zaś dookoła intensywny zapach znajomych składników. Rennel miała już przyjemność spotkać się z owym napojem, który Noblus przyrządził do tej pory tylko jeden raz. Pamiętała jednak ten zapach i kolor. Był to wywar wzmacniający organizm i przyśpieszający regenerację ran. Jednak jego przepis pozostawał nadal tajemnicą, a mężczyzna nie chciał opowiadać o jego historii. Dziewczyna mogła przypuszczać, że był związany z jego dawną małżonką, która była uzdrowicielką. Nie odważyła się jednak nigdy bezpośrednio o nią zapytać. Potrafiła dostrzec w jego silnych oczach głęboki smutek, który nosił ze sobą w każde miejsce. Czyżby umarła, a on ciągle był w żałobie?

- No tak Rennel. Nie skończyłaś. Nie jesteśmy tacy źli – i po chwili z uśmiechem na twarzy dodał- jesteśmy okropni i przerażający. Kiedy przybywamy niesiemy zgubę i pozostawiamy po sobie zrównane z ziemią wioski i zgwałcone kobiety! Najbardziej jednak lubimy zatrzymywać się w miejscach bezpiecznych, gdzie nikt nie zostaje naszym gościem. Nie lubimy towarzystwa obcych. Stąd te wszystkie ostrożności i nieufności. I zazwyczaj zwiastujemy początek niż koniec.

Wywar nadal grzał się nad ogniem. Mężczyzna wstał, opierając się o swój buzdygan. Zabrał oręż ze sobą. Również co jakiś czas obserwował nieznajomego. Ciągle był uważny. Jego wzrok nie był tak nachalny, jak Detona. Jednakże nadal nieprzyjemny. To jak obserwowanie znajomego złodzieja we własnym mieszkaniu. Nie spuszczasz go ze wzroku, aby zaraz nie zniknęło coś cennego z twoich szafek. Tutaj jednak chodziło o życie, a nie dobra materialne. Goblin po prostu uważał, że bard stwarza pewne zagrożenie. Mógł w każdej chwili zareagować, gdyby ten rzucił się na ich jedyną kobiecą towarzyszkę. Każdy z nich wbrew pozorom, które mogli tworzyć i na których opierała się znajomość ich rasy, stanąłby w obronie półelfki.

Zaczął grzebać w jednej ze skrzyń. Przez chwilę nie patrzał się na niego. Wyjmował jakieś butelki i szklane pojemniki, które unosił wyżej, aby światło paleniska pozwoliło lepiej im się przyjrzeć. Niektóre z nich nie miały żadnych etykiet. Jedynym sposobem rozróżnieniem była zawartość. W końcu chwycił jakąś średniej wielkości butelkę z grubego brązowego szkła i wrócił na miejsce.

- Przepłucz sobie ranę tym – podał mu wyszukany specyfik. Nie powiedział jednak czym on jest i jakie ma konkretnie działanie. Dandre kojarzył opowieści na temat podstępnych goblinów, które niby w geście przyjaźni struwają jadło lub szykują zmyślne pułapki. Pamiętał nawet wielką aferę z bandą wyrzuconych z miasta goblinów. Ci zemścili się na jednym z radców Saran Dun, wpuszczając do ich pokoi jadowite pająki. Nie złapano ich. Nie było nawet dowodów, że podrzucili stawonogi do jednej z komnat. Plotki jednak oskarżały zielonoskórych. Tym bardziej, że cała historia skończyła się śmiercią małżonki radcy. Ten przebiegły przywódca karawany, mógł również wykorzystać podstęp, aby pozbyć się nieproszonego towarzystwa.

Dziewczyna zaś miała okazję poznać już Noblusa. Znała jego podejrzliwość, złośliwość i szorstki charakter. Miała jednak przyjemność poznać go z tej dobrej strony. Był to goblin pomocny, troskliwy, mądry i pełen pokory. Podczas swoich opowieści nie prezentował się nigdy jako bohatera, lecz był szczery. Nie przypuszczałaby, że bez konkretnych powodów potrafiłby zabić człowieka w tak niegodny sposób jak otrucie. Nie szanował może zmarłych i ograbiał ich z majątków. Wynikało to jednak z ich kultury. U nich nie chowało się zwłok w grobowcach razem z majątkami. Obwijało się ciała z lniane materiały i porzucało na pustyni. Noblus wspomniał, że na terenach wschodniej baronii można często spotkać zmumifikowane przez czas zwłoki goblinów.

- Rennel również wybiera się do Ujścia – powiedział po czym dodał – zresztą tak samo jak my. Każdy jednak z nas ma trochę inny cel. My jedziemy sprzedać swoje towary. Handlujemy zarówno z Keronem jak i Urk-hun. Oblegane Ujście zaś jest idealnym miejscem zbytu. Sam rozumiesz. Utrzymanie oblężenia jest bardzo kosztowne. – uśmiechnął się kontynuując – Później jednak zmierzamy do swoich ziem na zachodzie, gdzie historie bywają bardziej egzotyczne niż surowa prawda w Ujściu. Ludzie tam są zastraszeni. Poszukują ciągle opozycjonistów w kanałach i wieszają ich. Bunt jest okrutnie tłumiony. Bogobojna Kalii wyciąga jednak swoje macki we wszystkie strony, aby powstrzymać orcze rządy. Z waszej dwójki jednak pożytku by nie miała. Choć jeżeli dobrze władasz mieczem, mógłbyś się do czegoś nadać.

Przemieszał płyn w kociołku, który roznosił się już po całym pomieszczeniu. I jakoś cieplej się zrobiło. Dwójka goblinów jeszcze nie wracała, choć słychać było skrzypiące pod nimi deski na piętrze.

- Zastanawia mnie tylko czy nasza dama zamierza pozostać tam dłużej, niż nasza karawana.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

52
Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło, słysząc słowa Noblusa. Jednocześnie zastanowiła się, dlaczego gobliny tak chętnie potwierdzały nieprawdziwe plotki o ich usposobieniu. Te wszystkie kłamstwa tylko pogarszały ich reputację, sprawiając, że ludzie woleli trzymać się od nich z daleka, wyzywając ich i traktując jak śmiecie. W końcu uznała, że być może wolą tak robić, żeby inni trzymali się od nich z daleka. Byli chyba w ten sposób bezpieczniejsi. Z drugiej strony trochę jej to nie pasowało. W końcu wyrzuciła myśli z głowy, uznając, że i tak nie ma sensu myśleć nad tym, bo nigdy tego nie zrozumie. Nie była goblinem.

Skupiła się za to na bardzie, który w końcu się przedstawił jako Dandre. Zerknęła do góry, martwiąc się, czy i Lostek oraz Deton nie wpadną w sidła starej chałupy, tak samo jak mężczyzna. Chciała też coś mu odpowiedzieć, gdy skomentował jej słowa, ale zrezygnowała. Wiedziała, że poniekąd miał rację. Poniekąd, bo ona też ją miała. Dlatego nie warto było dyskutować o czymś, w czym nie można było wygrać i mieć całkowitej racji. Zamilkła więc i usiadła na futrze, czując, jak ogień powoli ją ogrzewa i wysusza, napawając dobrym nastrojem, który niemal natychmiast prysnął niczym szkło rozbijające się na milion kawałków pod wpływem uderzenia. Spojrzała na barda z wyrzutem i żałością. W oczach błysnęły jej łzy upokorzenia, szybko jednak zamrugała, odganiając je. Dlaczego musiał to skomentować? Rennel nienawidziła swojej elfiej krwi i każda o tym wzmianka przyprawiała ją o zły nastrój, dokładnie tak jak teraz. Tym bardziej, że według niej bard wypowiedział to w sposób wredny, złośliwy, jakby chciał jej dopiec do żywego. I udało mu się. Dziewczyna szybko zakryła uszy splątanymi włosami, które natychmiast spłynęły jej na twarz, irytując i przeszkadzając. Nie odpowiedziała na jego pytanie, tylko podkuliła nogi i wpatrzyła się w ogień z naburmuszoną miną. Nie pomógł nawet przyjemny zapach naparu, który Rennel piła w pierwszy wieczór z goblinami. Bezpowrotnie straciła dobry humor.

Dotknęła opuszkami palców końcówki uszu. Nienawidziła swojej krwi. Miała to szczęście, że jak na półelfkę mało było w niej elfa. Jednak to wciąż na niej ciążyło i na każdym kroku czuła to, ciągnące się za nią jak smród po gaciach. Może też dlatego to Lostka najbardziej lubiła i z nim czuła się najbardziej związana. Obydwoje byli wynaturzeniami, czymś, co przeczy naturze i nie powinno istnieć. Nie była nawet pewna, czy tak jak on, została zrodzona z gwałtu jakiegoś ludzkiego żołnierza na niewinnej elfce. Pamiętała niewyraźne rysy matki, ale równie dobrze mogło to być tuż przed tym, jak porzuciła ją z powodu obrzydzenia i złych wspomnień. Nie wiadomo było, co działo się z nią przed znalezieniem jej przez jej przybraną matkę, gdy miała trzy latka. Dlatego Rennel czuła się podle, myśląc o sobie jako o półelfce. Czuła, że prawdziwi rodzice nie chcieli jej ze względu na jej mieszaną krew, że uznali ją za coś obrzydliwego, niewartego uwagi. I choć przeważnie nie myślała o tym, czasami zdarzały jej się takie nastrojowe dołki. Miała ochotę wtedy się rozpłakać i rzeczywiście nieraz to robiła. Płacz pozwalał jej wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje. Potem myślała o sobie jak o człowieku, za którego się uważała i wszystko mijało. Teraz jednak nie mogła okazać słabości. Nie przy Noblusie i Dandre, którego nawiasem mówiąc znienawidziła swoim sposobem, łagodnie i na chwilę.

Nie odzywała się, gdy goblin wspominał o karawanie, lecz słuchała uważnie, wpatrując się wszędzie, tylko nie w barda. Wyglądało na to, że kupcy zamierzają ruszyć do Urk – hun. Rennel nigdy nie była nigdzie indziej niż poza Keronem, choć wychowując się w Oros, widziała wiele cudów zza granic państwa. Gdyby dołączyła się do karawany, mogłaby wędrować po piaskach pustyni, odwiedzić orcze i goblinie miasta, ujrzeć rzeczy, o których jej rówieśnikom z miasta nawet się nie śniło. Wyobraziła sobie siebie samą, owiniętą chustą dookoła głowy, aby chronić się przed wiatrem niosącym pył, wędrującą przez starożytne ruiny... Propozycja Lostka nabrała całkiem nowego znaczenia, ale wciąż się wahała. Miała dziwne przeczucie, że mało prawdopodobnym byłoby, iż wróciłaby do Oros, jedynie gdyby karawana miała tam zawędrować w interesach. A ona chciała wrócić, gdy tylko jej pielgrzymka dobiegnie końca, chciała spojrzeć w oczy swojej matce bez strachu i przejąć po niej antykwariat, powrócić do swoich ukochanych książek. Pytanie tylko, czy kiedykolwiek będzie jej to pisane? Być może już nigdy jej nie ujrzy, by może nie ujrzy nawet miasta. Może jej przeznaczeniem miało być spotkanie z goblinami, z którymi spędzi resztę życia? A co z miłością? Znajdzie ją w Urk – hun w postaci orka lub goblina? Decyzja była naprawdę trudna, a im więcej o tym myślała, tym więcej pytań było i tym bardziej bolała ją głowa. Wciąż nie wiedziała, co zrobi. Gdyby postanowiła zostać w Ujściu, to jak niby pomagałaby tamtejszym ludziom? Miała umiejętności, dzięki którym mogła wiele zdziałać, ale trzymała ją blokada. Rennel tak bardzo chciała się wyprzeć swoich zdolności, tak bardzo się nimi brzydziła, że w końcu przestała ich całkiem używać i nic nie mogło jej przekonać do ich użycia. Musiałaby się przełamać, żeby pomóc w Ujściu, a to było piekielnie trudne. Westchnęła więc cicho, gdy usłyszała uwagę Noblusa i odpowiedziała markotnie.

- Jeszcze się nie zdecydowałam. Potrzebuję trochę więcej czasu.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

53
Dandre przyglądał się poczynaniom goblina z umiarkowanym zainteresowaniem. Zdecydowanie bardziej zajmował go widok wina, które raz dwa wypełniło kociołek. Bardzo chętnie zwilżyłby usta trunkiem, ale niestety swoją manierkę już prawie osuszył.
Zielony dodawał do kociołka kolejne składniki. Wlał tam trochę miodu, dosypał jakiś ziół, a bard od razu uśmiechnął się pod nosem, przymykając lekko oczy i dopuszczając do siebie miłe wspomnienia. Zapach ziół i wszelkie podejrzane specyfiki najprawdopodobniej zawsze będą kojarzyły mu się ze Svenią. Nadal pamiętał ten koszmary napar na kaca, który kiedyś mu zaserwowała. Teraz z pełną mocą mógł powiedzieć, że było warto jakoś przeboleć tą miksturę.
Bard zmrużył lekko oczy, gdy Noblus dosypał do wywaru trochę podejrzanego, szarego pyłu, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami. Znał się na tych wszystkich ziołach i czarach-marach jak wieśniak na retoryce. Po prostu nigdy w życiu się tym nie interesował, zajmując się raczej innymi sprawami.
- Tak właśnie myślałem! - powiedział bard, uśmiechając się lekko, gdy goblin zaczął mówić jacy to oni straszni i okropni. Później pokiwał tylko głową, wzruszając ramionami. - Da się zrozumieć. Gdybym wiedział, że ktoś siedzi w zajeździe, postąpiłbym pewnie podobnie. Boli mnie tylko to, że uprzejmi panowie miecz mi zabrali. - uśmiechnął się półgębkiem, po czym dodał jeszcze - Mam szczerą nadzieję, że jest tak jak mówisz. Przykro byłoby mi umierać w tej ruderze. - zamilkł na moment, wpatrując się w ogień. Coś go pociągało w tym żywiole. Był morderczy, gwałtowny, często nieokiełznany, szczególnie gdy trawił kolejne budynki w wiosce, czy mieście, ale przy tym niesamowicie piękny. Westchnął cicho.


Goblin wstał, biorąc ze sobą buzdygan i ruszył w kierunku skrzyń. Bard nadal czuł na sobie jego czujne spojrzenie. Irytowało go trochę ich zachowanie, ta nadmierna ostrożność i podejrzliwość, jednak z drugiej strony rozumiał to wszystko bardzo dobrze. Gdyby sam natrafił na obcego w zajeździe, to... Sam nie był pewien, co by zrobił. Z jednej strony wolał w miarę bezkonfliktowe rozwiązywanie problemów, acz z drugiej... A nuż po prostu zaszlachtowałby podejrzany element, wywalił trupa na zewnątrz i siedział sobie spokojny o siebie i o swoje sakwy podróżne? Wszak nie samo dobro w nim siedzi. Z pewnością nie jest tylko wspaniałym i radosnym człowieczkiem, co to sobie po świecie wędruje i zabawia się z połową napotkanych dziewcząt.
Noblus zaczął grzebać w jednej ze skrzyń, a Bard wgapiał się w jego plecy, zachodząc w głowę, czego on też tam szuka? Mężczyzna marszczył czoło, gdy goblin wyciągał jakieś butelki i szklane pojemniki, najpewniej wypełnione jakimiś podejrzanymi specyfikami.
Zielony w końcu znalazł to czego szukał i wrócił przed palenisko, gdzie podał butelkę bardowi, który spojrzał na nią podejrzliwie.
- Dobrze... Dziękuję. - mruknął, nadal patrząc bez krzty zaufania na butelkę z grubego brązowego szkła. Chcąc nie chcąc, przypomniał sobie te wszystkie opowieści na temat podstępności goblinów. A nuż Nobulus po prostu nie chciał brudzić sobie rąk i miał zamiar otruć teraz barda, a później ograbić jego ciało i wyrzucić je gdzieś na zewnątrz, pozbywając się ostatecznie nieproszonego gościa.
Dandre obawiał się, że przemawiają przez niego stereotypy, przed którymi zawsze tak się przecież bronił. Tak więc potrząsnął głową, próbując wypchnąć z niej armadę historii posłyszanych i przeczytanych, traktujących o dwulicowości goblinów i odkorkował butelkę. Na razie odstawił ją na podłogę, chcąc zająć się najpierw bandażem. Odwinął go, przyjrzał się poharatanej nodze, po czym nasączył materiał specyfikiem od Nobulusa i przemył ranę, krzywiąc się lekko i sycząc coś tam pod nosem.


Spojrzał na dziewczynę z ciekawością, gdy goblin wspomniał o tym, że ona także wybiera się do Ujścia. Czyli najprawdopodobniej podczepiła się pod ich małą gromadkę... To ma jakiś sens. Zdecydowanie mniej logiczny wydaje się za to cel podróży Rennel. Czemu chciałaby wędrować do tego opanowanego przez orków, pełnego przemocy i śmierci miasta? To przecież nie miejsce dla takich młodych panienek. To właściwie nie jest miejsce dla kogokolwiek.
Ale czy może się dziwić, czy może kwestionować jej cel podróży? Sam przecież idzie w tamtym kierunku, kompletnie ignorując głos zdrowego rozsądku i logikę.
- A to... ciekawe. - mruknął tylko, kończąc wiązanie bandażu na oczyszczonej już ranie. Oddał goblinowi buteleczkę, mając nadzieję, że nie padnie tu trupem za parę minut. - Dziękuję za... specyfik. - uśmiechnął się, robiąc dobrą minę do złej gry.
- I... tak, rozumiem. Swego czasu zajmowałem się trochę handlem. Mniej więcej rozumiem, jak to wszystko działa. - i nie były to czasy, do których chciałby wracać, szczerze mówiąc. Nie dla humanisty te wszystkie cyferki i kolumny, a od zdzierania ludzi aż serce boli!
- Z pewnością historie stamtąd mogą być bardziej egzotyczne i... kolorowe. Jednak tym razem wybyłem w podróż, by zanurzyć się właśnie w tych szarościach i czerwieniach okupacji. Bo zawsze powinien znaleźć się ktoś, kto to wszystko spisze. W miarę obiektywnie i bezstronnie, choć nie wiem co z tego wyjdzie. - uśmiechnął się blado - Miecz to dla mnie nie pierwszyzna, jednak wędruje tam raczej z zamiarem zapisania historii, nie jej zmieniania. - pokręcił powoli głową. Zresztą... co on może?


Bard w zamyśleniu przeniósł wzrok na Ren. Gdy zobaczył jej spojrzenie, pełne wyrzutu i żałością, gdy rzuciła mu się w oczy łza, która błysnęła gdzieś w kąciku oka dziewczyny, Dandre otworzył szeroko oczy.
Bogowie! Co on takiego powiedział? Właściwie, przecząc logice, na razie dość mało odzywał się do panienki... Gdzie zdążył ją tak ukłuć?
Patrzył na nią ciut skołowany, nie mając pojęcia co powiedzieć, gdy ta ponownie zasłoniła swoje uszy włosami. Czy to o to chodziło?
Uniósł brwi, zdziwiony jej reakcją. Sam zawsze uważał elfy za istoty... niesamowite. Piękne, gładkie, po prostu wyjątkowe. Stojące jakby klasę wyżej nad ludźmi i wszystkimi innymi rasami. Oczywiście, Wysokie Elfy potrafiły być czasem aroganckie, ale można im to wybaczyć. Zawsze porażali go swą inteligencją i wiedzą ogólną, stanowiąc dzięki temu świetnych rozmówców. Oczywiście jeśli chcieli z nim rozmawiać... A elfie kobiety? Poecie słów brakuje, by opisać ich wdzięk.
Nie miał pojęcia co ją tak dotknęło w jego słowach, jednak i tak postanowił coś z tym zrobić.
Ponownie przekrzywił lekko głowę, przyglądając się dziewczynie pod nieco innym kątem. Cholera wie, co go tam naszło.
- Bogowie, panienko, jeśli moje słowa cię uraziły, to bardzo przepraszam. Nie chciałem być... - wydął lekko usta, jak to czasem mu się zdarzało, gdy szukał słowa, które gdzieś mu umknęło - ...wścibski, czy niemiły. Pojęcia nie miałem, że mogę powiedzieć coś nie tak.
Zaprawdę, czasem powinienem chyba zamknąć gębę i przestać gadać. Wybaczy mi panienka?
- spojrzał jej w oczy, uśmiechając się lekko.
Znał się trochę na ludziach... a z pewnością znawcą być nie trzeba, by spostrzec że dotknęły ją jego słowa. I bolało go to. Nie chciał przecie uczynić jej żadnej przykrości, a tu proszę... takie cuda.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

54
Stosowane leków zazwyczaj nie jest przyjemne i w tym przypadku było tak samo. Płyn darowany bardowie powodował pieczenie i pienił się w styczności z krwią. Nie zadziałał jednak jak stereotypowo można byłoby ocenić goblińskie intencje i nie spowodował zatrucia. Środek jest dezynfekujący i przyśpiesza gojenia się ran. Nie był to specyfik przyrządzony przez samego Noblusa, lecz produkt zakupiony u jednego z alchemików w Oros, skąd podróżują.

Zielonoskóry chwycił właśnie drewniane kubeczki, których krawędzie i wewnętrzna część była lekko zabawiona czerwienią. Było ich tylko trzy, gdyż nigdy nie potrzebowali ich więcej. Zawsze podróżowali w tym małym gronie. Dziewczyna niedawno do nich dołączyła i nie wiedziała czy pozostanie dalej. Oni z chęcią przyjęliby ją do swojej karawany. Brakowało im osoby, która była zupełnie odmienna od nich. Zapomnieli już dawno o czystym dobrze, które ona reprezentowała. Nauczyli się przetrwać w trudnym świecie, czasem grając nie fair. Półelfka zaś była ich przeciwieństwem. Równowagą dla ich szorstkiego życia. Odstawił garnuszek znad ognia i przelał z niego wina kolejno do każdego z naczyń. Ostatnie wypełnił w całości, pozostałe tylko w połowie. Zmącony bursztynowy napar roznosił po pomieszczeniu jeszcze bardziej przyjemny słodki zapach. Przyjemna woń miodu i ziół nadała miejscu trochę cieplejszego wyrazu. Na zewnątrz nadal padał deszcz, a z oddali przybywał dźwięk grzmotów. Ściemniło się, a niebo zakryte było ciemnymi burzowymi chmurami, z których roniły się ciągle obfite łzy. Oni jednak byli w przyjaznej, choć niektórzy poznali ją z trochę gorszej strony, opuszczonej karczmie. Siedzieli przy ogniu, który tańczył w znanym tylko dla siebie rytmie, malując na ścianach różne cienie.

- Na poprawę humoru. Ten płyn potrafi wygrzać każdą urazę – uśmiechnął się przyjaźnie do Rennel podając jej jeden z kubeczków w połowie wypełniony ciemno-żółtym płynem.

- Na cierpliwość. Uspokaja zmącone myśli po wizycie goblinów. – wręczył następnie winny wywar mężczyźnie, mając nadal ten sam uśmiech na twarzy, choć w jego oczach można było dostrzec lekkie rozbawienie.

Usiadł z powrotem na swoim futrze po lewej stronie od barda i chwycił w ręce najpełniejsze naczynie i wziął jeden malutki łyk, ponieważ napój nadal był gorący. Łatwo było sobie sparzyć nim usta, choć kusił niezwykle swoim zapachem i kolorem. W smaku przypominał bardzo słodką nalewkę o lekko mdlącym smaku. Zbyt duża ilość powodowała zawroty głowy i senność. Dziewczynie nie potrzeba było dużo napoju, aby poczuć się zmęczoną. Dandre zaś wiele wypił w swoim życiu i miał mocniejszą głowę. Tak samo jak gobliny, które nie raz podczas swoich podróży spożyli zatrważające ilości win i bimbrów.

- Wy decydujecie o swoim życiu i jego długości – skomentował cel podróży barda, jakby trochę z niego kpił. Może nie rozumiał lekkiego ducha artystów, którzy byli w stanie ryzykować, aby stworzyć nieśmiertelny utwór. A może wiedział co mówi, srogo oceniając wyprawę do Ujścia. Był przecież goblinę i przebywali już kiedyś w mieście portowym. Wiedział jak wygląda tam sytuacja. Stąd można byłoby traktować go za wiarygodne źródło informacji. Na końcu spojrzał na delikatną twarz dziewczyny – Szkoda byłoby, aby niewinni tracili je w brutalny sposób. Są piękne kwiaty, które hoduje się w bezpiecznych szklarniach i przypatruje się im wdziękom. Inne kwitną tylko raz, bo pożera je pustynia. Lecz kwitną tylko na wolności.


W końcu spokój przerwało skrzypienie schodów, a zaraz po nim pojawiła się na horyzoncie dwójka zielonoskórych, którzy właśnie żywo dyskutowali w obcym języku. Choć nie posiadali z pewnością obywatelstwa i nie utożsamiali się z żadnym regionów w pełni, byli przecież podróżnikami, pochodzili jednak z Urk-hun. Potrafili więc i posługiwać się swoim rodzinnym językiem bardzo sprawnie. Jakby nadal byli wśród piasków. Był to dialekt bardzo skrzeczący, syczący i szeleszczący, które przerywały charakterystyczne pełne dźwięki, jakby stukoty. Przerwali jednak szybko swoją rozmowę, kiedy ujrzeli siedzących przy palenisku.

- Jak to tak?! – krzyknął oburzony Deton – Wszystkim rozdajesz zioła, wina i jedzenie? Nie jesteśmy wędrownym lazaretem, który pomaga biednym. Rozumiem Rennel, ale jego? No spójrz na tą twarz pełną pogardy? Fircyk pieprzony.

- Nie prowadzisz targów, żeby pleść tak dużo jęzorem – uciął zły najstarszy z nich, który wyciągnął w stronę zbyt dużo gadającego towarzysza kubek – napij się lepiej. Zrobi Ci się lepiej.

- Właśnie próbujesz przehandlować nasze życie – oburzył się, ale chwycił drewniane naczynie i napił się z niego.

- Siadaj i powiedz, czy coś znaleźliście.

- Nic. Stare graty. Dach przecieka. Myślałem, żeby wyremontować tą ruderę. Zbyt dużo roboty. Musiałby mi ktoś pomóc. Kupę kasy byśmy na to wydali. I w życiu nie chciałbym tu zamieszkać. Nikt tędy nie wędruje. To byłby zły pomysł.

- Zresztą i tak musimy na razie ruszyć na wschód – stwierdził Lostek, który usiadł między Rennel i Dandre, jakby chciał ich oddzielić. Spojrzał się badawczo na dziewczynę – Coś się stało?

- Słońce urk-huńskie nie służy na moją cerę – stwierdził niezadowolony Deton – odzwyczaiłem się od tamtej pogody. Zresztą będziemy musieli zmienić transport w Karlgaardzie.

- Sam chciałeś się tam udać. Może będzie jakiś statek to byśmy popłynęli prosto do Akademii Czarnoksięstwa. Ciekawe jak Lostek to zniesie? – spojrzał się po chwili na Rennel – Płynęłaś kiedyś statkiem? A ty? Podróżowałeś kiedyś drogą morską na orczych statkach?

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

55
Zachowanie Ren zwróciło uwagę barda. Patrzył się na nią ze... zdziwieniem! Jakby to, co powiedział, nie było specjalnie. Przypatrywał się jej, jakby była jakimś specjalnym okazem. Choć na jego obliczu nie widać było pogardy czy złośliwego uśmieszku, dziewczyna wciąż miała nieodparte wrażenie, że w duchu naśmiewa się z niej. Nie lubiła takich ludzi. Myślą, że skoro ich rodzice byli tej samej rasy, to są lepsi od innych. Rennel również często spotykała się z rasizmem. Nie wszyscy lubili widok spiczastych uszu, a zdając sobie sprawę, że nie jest nawet czystą elfką, traktowali ją jeszcze gorzej. Nie wszyscy, ale to właśnie ci ludzie zapadli jej w pamięć, sprawiając, że niestety wszędzie wokół widziała szydercze uśmieszki. Elfy nie były lepsze. Niektóre z nich uważały się za lepszych od ludzi, a mieszanie się z nimi traktowały jak kąpiel w szambie. Owoce takich związków były dla nich wynaturzeniami. Dziewczyna zapamiętała głównie te negatywne postawy wobec jej mieszanej krwi i dlatego stała się na to tak wrażliwa. Szczególnie, kiedy w dzieciństwie co krok dzieci się z niej śmiały. Dlatego też pomimo prawdopodobnie neutralnej, a być może pozytywnej reakcji Dandre na jej elfie korzenie, przeświadczona o tym, że wszyscy się przez to z niej śmieją, zareagowała, jakby ten ją skrzywdził. A gdy ją przeprosił, zaglądając w jej rozżalone, pełne wyrzutu oczy, zdziwiła się. Jego słowa brzmiały szczerze, więc albo był tak dobrym aktorem albo zwyczajnie mówił prawdę i było mu przykro, choć niespecjalnie rozumiał, dlaczego Rennel zareagowała tak dziwnie. Zerknęła na niego i serduszko jej stopniało, widząc jego uśmiech. Ktoś taki przecież nie chciał jej zranić, nie specjalnie w każdym razie. Nie wiedział, że dziewczyna nie lubiła swojego pochodzenia. Po prostu zauważył niecodzienne zjawisko i skomentował je, nie mając złych intencji.

Ren uśmiechnęła się niemrawo, choć wciąż smutek gnieździł się w jej sercu. Przykre wspomnienia wirowały w jej głowie ciągle wywołując niechciane łzy, ale dziewczyna postanowiła się skupić na czymś innym. Na przykład na naparze przygotowywanym przez Noblusa. - Wybaczy. Nie wiedział pan przecież. - Humor powrotem zaczął jej dopisywać. Rennel była uczuciowa i nieraz potrafiła w jednej chwili być radosnym, rozćwierkanym ptaszkiem, a w następnej gburowatym dziewczęciem. Wystarczył pojedynczy bodziec i nie musiała być akurat przed krwawieniem, aby przeżywać takie huśtawki nastrojów. Po prostu wszystko przeżywała za mocno. Teraz więc, przyjmując kubek z naparem od goblina, czuła, jak jej ciało zalewa przyjemna fala rozleniwienia i względnej radości. Powoli przykra sytuacja sprzed kilku chwil odchodziła na szczęście w zapomnienie. Przyjęła noblusowy napar i ostrożnie upiła kropelkę, by nie poparzyć się wrzątkiem. Poczuła, jak powoli wszystko wraca do normy. Przymknęła oczy, pozwalając ciepłu rozlać się po jej ciele. Zapomniała o uwadze Dandre na dobre.

Rennel usłyszała dochodzące z góry odgłosy. Najwyraźniej Lostek i Deton wracali z oględzin. Schodząc po schodach wychwyciła trochę ich rozmowy w nieznanym jej, zapewne goblińskim języku. Nie miała zielonego pojęcia, o czym rozmawiali, ale ucieszyła się, że karawana jest w komplecie. Słuchała z uwagą rozmowy toczącej się między goblinami, dopóki Lostek nie dosiadł się między nią a Dandre. Spytał, czy coś się stało. Spojrzała znad parującego kubka na goblina i uśmiechnęła się, kręcąc tylko głową. Właśnie przełykała napój i nie mogła odpowiedzieć. Gdy ubyło połowę naparu, Rennel poczuła, że powoli ogarnia ją senność. Nie miała specjalnie mocnej głowy, a trunek, choć dobry, zawierał w sobie w końcu alkohol. Może nie sprawiał, że bełkotała i czkała niczym pijacy, których czasami spotykała na ulicach miasta, ale rozleniwiał ją i usypiał, dokładnie tak jak teraz. Upijając kolejny łyk, usłyszała o statku. Nigdy żadnego nie widziała, morza również. Zaczęła się zastanawiać, jakie to uczucie czuć pod nogami chyboczący się pokład, wszędzie wokół widzieć bezkres wód... Na ten widok w jej wyobraźni wzdrygnęła się. Nigdzie nie móc dojrzeć suchego lądu, tylko morze, morze i morze. Bez ratunku, gdyby wydarzyła się katastrofa, a nie dajcie bogowie, gdyby natrafił się sztorm! Nie wspominając o falach poniewierających okrętem i przyprawiających o chorobę morską. Co prawda czytając opisy mórz, Rennel zawsze chciała je ujrzeć, podziwiać jego piękno, ale z bezpiecznego brzegu. Napiła się jeszcze naparu na odegnanie mrocznych wizji utopionej Ren.

- Nie, nigdy nie płynęłam statkiem – powiedziała, a raczej mruknęła w odpowiedzi, czując, jak oczy zaczynają jej się powoli kleić. Przetarła je, próbując odegnać wredny sen, ale nic to nie dało, bo było jej już zbyt przyjemnie, ciepło i wygodnie na skórze. Ziewnęła potężnie, przykrywając usta jedną dłonią. Dopiła gorący napój. - Nawet morza na oczy nie widziałam. Wiecie co, poszłabym spać. Śpiąca jestem.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, chcąc znaleźć sobie przyjemny kącik do spania. Wstała powoli, czując, jak sen wyciąga po nią swoje mokre macki i ciągnie w swoje mroczne odmęty. Czuła, że będzie spała jak suseł i nawet agoniczne dźwięki jej towarzyszy by jej nie obudziły. No cóż, Noblus nie musiał jej dawać tego wywaru. W sumie i tak by nie pomogła. Jeszcze nie. Przeciągnęła się, mrucząc cichutko i podciągnęła spodnie. Jeszcze chwila, a zaśnie na stojąco.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

56
Tak to już z lekami bywa, że często nim pomogą, pierwej krwi nieco napsują. Acz zazwyczaj warto jest pokląć trochę pod nosem i ponarzekać. Miał nadzieję, że tym razem też będzie warto i nie padnie tu w drgawkach na ziemię i nie wyzionie ducha, próbując opatrzyć ranę jakimś goblińskim specyfikiem.
Gdy płyn darowany bardowi spłynął na ranę, zaczął się pienić, a same zadrapania piekły go nieprzyjemnie. Odetchnął z ulgą widząc, jak zachowuje się podejrzana mikstura. Już nie raz używał tego specyfiku... Chyba, że jednak się pomylił i to coś zupełnie innego, co tylko zachowuje się podobnie do płynu dezynfekującego, który kupował czasem na targach w Oros.


Deszcz nadal zacinał za oknami, a bard cieszył się, że jednak przyszło mu siedzieć tutaj, w tym opuszczonym, zakurzonym zajeździe i ogrzewać się przy ognisku rozpalonym na szczątkach, jednych z ostatnich wspomnień czasach świetności tego miejsca. Tam w popiół zamieniała się noga jakiegoś krzesła, tu dopalał się kawałek podłogi. Do końca służyły przejezdnym, nawet teraz, tuż przed zniknięciem, dawały im ciepło i światło. Były tak oddane, do samego końca. Zupełne przeciwieństwo ludzi, którzy zmienni byli i odchodzili, nie dbając dłużej o to miejsce.
Mężczyzna wyjrzał przez okno, spoglądając na przecinające powietrze kropelki deszczu. W oddali nadal coś grzmiało, lecz z tej perspektywy bard nie mógł dostrzec błyskawic, tnących niebo w pół. Trwał tak przez krótką chwilę, zamyśliwszy się nieco. Ponownie rozmyślał nad Ujściem, zastanawiając się czy podróż tam to aby na pewno taki dobry pomysł, lecz zaraz odepchnął to wszystko od siebie i pokręcił powoli głową. Decyzja już podjęta!
Choć kuszą egzotyczne tereny zachodnich ziem, oj kuszą! W tamte rejony dotychczas się jeszcze nie wybrał i miał zamiar kiedyś to zmienić... Kiedyś... Jakże pojemne to sformułowanie!
- Merci. - mruknął, ostatecznie wyrwany z zamyślenia przez goblina, który podał mu kielich z winnym wywarem. Bard uśmiechnął się lekko do goblina, kiwnąwszy mu głową w podzięce. Powoli zbliżył usta do naczynia, uprzednio wdychając jego niesamowicie przyjemny zapach. W końcu upił ostrożnie mały łyk, w końcu napój nadal był gorący i pokiwał głową z uznaniem.
- Całkiem dobre. - choć piekielnie słodkie. Bard zastanawiał się, jaką moc ma ten trunek... Jednak najpewniej minie parę chwil nim się przekona.
Wzruszył ramionami, słysząc słowa goblina, acz w jego głowie pojawiło się w końcu jakieś ziarno wątpliwości. Albo raczej zaznaczyło dotkliwiej swoją obecność, bo najpewniej tkwiło tam od początku, lecz mężczyzna starał się nie zwracać na nie uwagi.
Bard przeniósł wzrok na dziewczynę. Widząc jej uśmiech, od razu zrobiło mu się lepiej. Lekki, bo lekki, niemrawy, bo niemrawy, ale zawsze to jakiś! Choć nadal bolały go te łzy, które błysnęły na moment w kącikach oczu Rennel.
- Bardzo się cieszę, zaprawdę, kamień z serca mi panienka zdejmuje. - uśmiechnął się doń lekko - Raz jeszcze przepraszam. Nie chciałem urazić. - powiedział, po czym upił kolejny łyczek naparu.


- Zawsze wydawało mi sie, ze najpiękniejsze kwiaty wykwitną tylko dziko, na wolności. Te spod kloszy są tylko namiastkami tych prawdziwych i dzikich. Może częścią ich piękna jest fakt, że kwitną właśnie tylko raz? Ich żywot jest krótki, acz zaprawdę piękny, bo wolny. - rzekł jeszcze do goblina.

Kroki. Dźwięk rozmowy, to pozostała zielona dwójka wracała z oględzin poddasza. Bard wywrócił oczyma, słysząc słowa Detona. "Zaprawdę, ilekroć zbliżę się do stwierdzenia, że zieloni nie są tacy źli, ten gałgan z kuszą wszystko zepsuje. Acz, patrząc z drugiej strony, czy i wśród ludzi nie znajdą się chamy i gbury? Zresztą... Czy mogę się dziwić jego reakcji? Toć jestem tylko wędrownym, niewiadomą, ewentualnym zagrożeniem. Nieufność na trakcie nie jest niczym złym..." - myślał, zaciskając zęby, by nie odburknąć czegoś niemiłego.
- Fircyk od pogardy na razie daleki... - choć z każdym słowem tego kaleki, myśl dobra gdzieś w niebyt ulatuje, pozostawiając mnie z myślą, żeście chuje. - Acz tak pan emanuje pozytywną energią, że aż się żyć odechciewa i o dobrą myśl ciężej. - prychnął, ponownie pociągając łyczek z kufla.


Morze. Bard nie raz i nie dwa miał okazję przepłynąć gdzieś statkiem i miał dość mieszane uczucia. Z jednej strony fascynował go ten bezkres wody, nieskończony błękit, który otaczał człowieka ze wszystkich stron, gdy odpłynie się daleko od lądu. Ukochał sobie morską bryzę i promienie słońca pieszczące skórę, podczas przechadzek po pokładzie. Miał ten luksus, że zawsze był pasażerem i nie harował wraz zresztą załogi... Jednak z drugiej strony myśl o sztormie go przerażała. Raz przeżył taką przygodę i Bogowie mu świadkami, że ni cholerę mu nie śpieszno do powtórki. Bo jak kołysze! Jak świszczy ten wiatr, jak ciemno nagle się robi! A fale z przyjemnych atrakcji, tak ładnie rozbijających się o kadłub, zamieniają się w głodne krwi potwory, chcące zmasakrować stateczek i potopić wszystkich obecnych tam ludzi i nieludzi. Okropność!
- Tak, zdarzało mi się podróżować statkiem... Jednak na orczej łodzi stopy jeszcze nie postawiłem. - dodał po chwili, marszcząc lekko brwi.


Odczuwał już lekkie zmęczenie, pogłebione tylko widokiem dziewczyny, która szukała sobie jakiegoś miejsca do snu. Z jednej strony miał ochotę ułożyć się na płaszczu i usnąć, lecz z drugiej nadal obawiał się nieco goblinów...
- Bardzo dużo cię w takim wypadu ominęło, panienko. Ale jeszcze całe życie przed tobą. - mruknął, co do tego morza.
Sięgnął do torby podróżnej, z której wyjął kartkę papieru, pióro i kałamarz, po czym zaczął coś powoli zapisywać.
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

57
Lostek spojrzał na dziewczynę szerokimi oczami. Był zdziwiony faktem, że nigdy nie widziała morza. Przecież otacza on cały kontynent. Jest wręcz na wyciągnięcie ręki. Różnie znosił falowanie. Niekiedy czuł się na statku zupełnie swobodny, a niekiedy w żołądku mu się przewracało jak w karuzeli. Wstydził się owej przypadłości. Był przecież dzielnym i odważnym wojownikiem, którego powinno się bać. Noblus zachwalał go kiedyś w oczach Rennel, że jest kwintesencją wszystkiego co najlepsze. Ma w sobie orczą siłę i gobliński spryt. Wtedy też powiedział, że w dziewczynie dostrzega również wszystkie najlepsze cechy, które mogła wyciągnąć od swoich rodziców. Delikatną urodę i duszę elfów oraz ludzki intelekt, a wszystko razem dało na świat osobę, którą właśnie hopgoblin nazywał kashi.

- Naprawdę nigdy nie widziałaś morza?! – wydawał się wręcz oburzony – Musimy to nadrobić. Poczujesz słony zapach powietrza i chłodną bryzę. Dobrze. Pójdź spać. Ja będę miał na Ciebie oko. – uśmiechnął się do niej.

- Do jutra moja droga. Przed nami ciężki dzień. Pełen wyborów i ryzyka. Musisz mieć dużo sił. – Noblus traktował ją trochę jak własną podopieczną. Wszyscy zresztą otaczali ją czułością. Nawet Deton, który często wydawał się szorstki i uszczypliwy.

- Karaluchy pod poduchy, a szczypawki do nogawki. Nietoperze między pierze i obślizga co do głowy się wślizga – zarechotał skrzecząc Deton, który zarymował swój wierszyk do snu.

Napar był specjalną miksturą Noblusa, która przyrządzona została ze szczególnie dobranych ziół z dodatkiem pyłu księżycowego (nazwę swą zawdzięcza przede wszystkim swojej barwie) oraz czerwonego wina. Miał on zdrowotne działanie. Następnego dnia przywracał siły i przyśpieszał regenerację zmęczonych mięśni. Poprawiał również wydolność całego organizmu. Miał jeszcze jedne działanie, które powoli zaczęli odczuwać wszyscy zebrani, którzy go skosztowali. Otulał ciepłym kożuchem, gładził po twarzy i powodował, że powieki stawały ciężkie. Ostatecznie zabierał w długą błogą, przyjemną i ciężką podróż w krainy marzeń sennych bezpiecznych od koszmarów. Był błogosławieństwem dla umęczonych dusz.

Pierwsza skapitulowała Rennel, która oficjalnie zadeklarowała swoją potrzebę snu. Pozostawiła na boku dyskusję na temat morza, choć była to kolejna fascynująca rozmowa. Gdzieś wewnątrz siebie chciała walczyć ze znużeniem, które przyszło wraz z ciężką podróżą, emocjami oraz gorącym napojem. Lubiła przecież goblińskie opowieści, a żegluga na orczych statkach, które dokowały w Ujściu, wydawały się bardzo ciekawym materiałem. Spokojna tafla morza, która falowała w rytm księżycowych pływów. I ten nieustający szum piętrzącej się wody, która uderza o burtę. Przychodziły jej na myśl wszystkie te opowiadania o dzielnych marynarzach, którzy stawali na wprost potworom morskim, czy przeraźliwym burzom. Były tam potężne wiry morskie, które połykały całe statki; kusicielskie syreny, wabiące swoim śpiewem mężczyzn, aby wyrwać im serca; łaska Ula, który ratował rozbitków; skarby, które spoczywały w grotach skrytych na bezludnych wyspach. Pamiętała również opowieści Detona, który znalazł się niegdyś na statku i został zniewolony. Nie była to piękna historia, w którą wsłuchiwała się jako dziecko lub później jako nastolatka, czytując książki matki. Należała to do tych obdartych z wyobrażeń realiów. Naga prawda, która spotykała wielu ludzi. Majtkowie pracujący na statku, nie tylko pod przymusem życia lub śmierci, nie mieli łatwej pracy i nawet dziewczyna była tego świadoma. Musieli czyścić pokłady, sprawdzać jakość kadłuba, wspinać się na wysokie maszty, a wszystko w piekącym słońcu. Najgorsze jednak były huragany, w których potrafiło ginąć wielu z załogi. Czym była jednak podróżowanie na grzbiecie masztowca, gdyby była to jedynie błogie pływanie na spokojnych wodach? Właśnie ta część dodawała emocji. Prawdziwości. Powiadają, że człowiek, który nie doświadczył burzy na morzu, nadal jest szczurem lądowym. Nawet jeżeli przepłynął już nie jeden kurs na pokładzie.

Półelfka odstawiła swój kubek i wzięła jeden ze śpiworów, a następnie ułożyła się w jednym z cieplejszych kątów. Nie było tutaj zbyt czysto i przyjemnie, jak mogłoby się zdawać na samym początku. Na ziemi zalegały tumany kurzu, a w miejscu zbiegu ściany z sufitem znajdowały się pajęcze siedliska, w których mieszkały całe familie ośmionogów. Oby żaden nie przypałętał się do dziewczyny tej nocy. Raczej nie dogadałyby się. Choć w lesie potrafiła się obudzić z żukiem na nosie, czy skorkiem w bucie. Od tamtej pory nauczyła się wytrzepywać obuwie, aby nie znaleźć nieproszonego gościa.

Przykryta pod miękkim materiałem mogła oddać się odpoczynkowi i pozwolić zregenerować się nie tylko ciału, ale również głowie, w której kłębiło się pełno myśli. Było ich zaprawdę wiele. Dotyczyły nie tylko spraw bieżących, czy pozostać wraz z trójką zielonych i podróżować ku pustynnym ziemiom, czy spróbować pomóc działającym w podziemiach mieszkańcom Ujścia oraz co myśleć na temat nowopoznanego barda, który wydaje się sceptycznie nastawiony do jej towarzyszy, ale również błądziła we swojej przeszłości na temat krótkiej kariery złodziejskiej u bogu oszusta-kochanka i pozostawionych za sobą dobrych ludziach, w tym przybranej matki. Potrzebowała tego wszystkiego co działo się wokół, aby nie zadręczać się dawnymi rzeczami. Nie miała na nie wpływu, a teraz mogła zdobyć potrzebne doświadczenie. Mogła dołączyć do noblusowskiej karawany i wywalczyć pewne udziały w ich kupieckim interesie. Mogłaby nauczyć się wielu ciekawych języków, odnaleźć niespotykane w bibliotece matki księgi i odnaleźć obrazy z barwnych opowiadań. Mogła również przyłączyć się do ruchu oporu, aby wpisać się na kartach historii jako Rennel Dzielna, która oddała swoje młodzieńcze życie za sprawę biednych i uciśnionych. Z tą ostatnią błądzącą, gdzieś pod powiekami, myślą zasnęła.
*** Dandre pozostał więc wraz z trójką goblinów, którzy wydawali się osaczać go spojrzeniami. Najmniej zainteresowany obcym wydawał się najpotężniejszy z nich, który miał w sobie orczą krew. Przesunął się bardziej pod jedną ze ścian, przy której się oparł. Było to bliżej Rennel. Zarzucił na siebie futro i wydawał się warować przy niej jak wierny pies. Z czasem można było dostrzegać w tych zielonych pokurczach (jak zwykli ich nazywać pogardliwie ludzie) cechy różnorakie. Nie byli jednolici i nawet z pewnym czasie można było dostrzegać różnice w ich wyglądzie. Różnili się między sobą tak samo jak ludzie. Z pewnością charaktery mieli równie barwne. Lostek miał w sobie silny zmysł opiekuńczy. Był wrażliwy i dobry, choć skrywał to pod powłoką dzielnego wojownika i tego nie można było mu zaprzeczyć. Dzięki temu, że był mieszańcem, miał zupełnie inną budowę ciała. Był potężniejszy i silniejszy, a jego życie nauczyło go być wytrwałym i groźnym. Lepiej nie byłoby dla barda nie spotkać się w zwarciu z takim szermierzem.

- Nie zaprzeczy Pan jednak, że nie tylko dzika przyroda bywa piękna. – wtrącił się stanowczo Noblus i pomachał palcem, jakby mu groził – Nie wiem jak obecnie prezentują się ogrody w Akademii Oros, ale za czasów moich studiów było tam cudownie. Nigdzie nie spotkałem tylu różnych odmian kwiatów, które tworzyły taki harmonijny pejzaż. Dobrze wspominam owe czasy, ale nie żałuję zrezygnowania ze stanowiska wykładowcy. W podróży więcej się spotka niż na tyłku.

- Choćby wyrwie się głupiego hopgoblina z Czarnych Murów – zasugerował uśmiechając się Lostek, który obserwował ich twarze, które widział oświetlone przez tańczące płomienie.

- I nigdy nie wpadłbyś na podrzędnego barda w zatęchłym zajeździe

- Nie możemy zapomnieć, że nie mógłbym wsłuchiwać się w kwieciste komentarze mojego kuzyna dusigrosza.

- Każdy sam ustala swoje wartości Noblusie. Niektórzy wolą oszczędzać, inni przelewają każdy grosz na dziwki – spojrzał z ukosa na człowieka – a inni pozostają jedynie w baśniowych marzeniach, bojąc się wystawić nos poza regały z książkami.

- Czasami mam ochotę odciąć Ci ten język – zahuczał mieszaniec, choć nie zbudził tym dziewczyny, w której obronie się odezwał – ale jestem świadom, że nawet to nie odebrałoby Ci mowy.

- Kto by wtedy handlował z tymi podrzędnymi kupcami. Ty umiesz dodawać – zakpił sobie z pobratymca z dziką euforią.

- Pozostałbym jeszcze ja. Ten najrozważniejszy z tej całej hałastry. Nie zagryźcie się, jak ja się zdrzemnę. Wezmę drugą wartę.

Najwyraźniej nie tylko dziewczyna postanowiła spocząć prędko. Położył się jako drugi przywódca karawany, który wydawał się najstarszy z nich wszystkich i najbardziej mądry, a zarazem jego historia byłą najbardziej zaskakująca, bo kto widział goblina, który rezygnuje ze stanowiska wykładowcy na jednym z najbardziej wybitnych uniwersytetów w Keronie. Opatulił się ciepłym kocem i zamknął oczy. Szybko zasnął i cicho pochrapywał w rytm deszczu, który wydawał się nie poddać i nadal padał.

- Ciekawe czy nasz człowieczek zmruży tej nocy oko w towarzystwie dwóch tak przystojnych mężczyzn – znów pozwolił sobie na uszczypliwość Deton, który nawiązał do stereotypów, które nie tylko obarczały jego rasę. Wiadomym przecież było, że wśród ludzi chodziły słuchy, że wielu artystów jest męskolubnych, albo przynajmniej eksperymentuje w sprawach łóżkowych. Dla jednych nie było to obrazą, gdyż było w tym wiele prawdy. Inni zaś grajkowie, poeci i pisarze głośno się oburzali, bo uważali to za obrzucenie najgorszym błotem. Kontakty homoseksualne przecież były czymś obrzydliwym w przeświadczeniu ludu i nienaturalnym. Zaś sam akt seksualny często obarczony dominacją i poniżeniem.

- Starczy już kuzynie. Chciałbym spędzić tą noc bez kłótni. Rennel i Noblus złożyli się do snu. Uszanuj to. – spojrzał na niego ostro i przerzucił po chwili swój wzrok na barda – czyli obyty żeś w podróży. Na orczych statkach więcej chaosu jest i wydają się mniej bezpieczne niż kerońskie łodzie. My zamierzamy kupić kiedyś statek.

- To ja zamierzam. Wy nie oszczędzacie tak pieniędzy jak ja i znów będę miał w tym największe udziały.

- A jak umrzesz któreś nocy, to cały twój majątek przepadnie.

- Ha. Zabezpieczyłem się na to już dawno. Testament w trzech egzemplarzach poświadczony przez notariuszy mam zawsze. Jeden w skrytce bankowej w Heliar, drugi u ciotki Tredy, a ostatni noszę zawsze u siebie. Noblusowi przepisałbym jeszcze sporą sumę, ale nie byłbym sprawiedliwy, gdybym tobie poskąpił, a więc po równo nikomu nic nie dam. Ty byś wszystko wydał w najbliższej karczmie i dałbyś się jeszcze naciągnąć na niepotrzebne bibeloty od szarlatanem ze straganów.

- Nie musisz wspominać tego jednego incydentu. – zrobił skwaszoną minę

- Rozeda i Noblus będą wykonawcami mego testamentu, a będą mieli przeznaczyć go na otworzenie w Heliar domu dla orczych i goblińskich sierot, które trafiły tak jak ja w Keronu bez nadziei na przyszłość. Nie każdy ma tyle szczęścia i rozumu co ja. Roztropność nie jest u nas w krwi cechą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. A pan już gotowy testament ma? Może przyda się po tej nocy – uśmiechnął się pokazując swoje ostre zębiska.

- Cicho już. Panie bardzie wypadałoby przespać się. Nie martw się. Jesteśmy wredni i nieokrzesani w swej naturze, ale nie zabijemy Cię. Obrabować też nie powinniśmy. Zostaw te malunki i połóż się spać.

***

Post z typu, a gdyby Dandreł zdecydował się napisać posta do snu, a ja ująłbym tylko w następnym podsumowanie wieczornego dialogu.

Nie obudziło ich pianie koguta, bo takowego tutaj nie było. Za dawnych czasów z pewnością w zagrodzie znajdowały się kury, które znosiły jaja i doskonale nadawały się na przygotowanie niedzielnego tłustego rosołu. O dziwo nawet skrzypienie drzwi, ani spróchniałych desek nie zbudziło ich. To wszystko dzięki naparowi, który spożyli ostatniego wieczoru. W nocy zaś nie przyszły do nich złe koszmary. Otworzywszy oczy nie pamiętali niczego, a sen był niejasnym obrazem, który rozmywał się z każdą sekundą.

Pierwsza obudziła się Rennel. Delikatne szturchnięcie zielonej ręki i cichy głos, wzywający ją na jawę. To był Lostek, który za każdym razem spełniał ten rytuał. Zresztą zadziwiającym było, że gobliny nie potrzebowały tak duzo snu jak dziewczyna. Tym razem nie kazali pełnić jej żadnej warty. Pozwolili przespać całą noc. Cała zielona ekipia była gotowa do podróży.

- Otwórz oczy mała. Słońce wzeszło i czeka teraz na Ciebie. – uśmiechał się do niej – zjemy w podróży, żeby nie marnować czasu.

Dandre zaś miał zaszczyt zostać obudzonym przez Noblusa. Po jego twarzy prześlizgnął się zimny wiatr, który przypominał chłodne dłonie kochany, która budziła go z rana do kolejnych uciech. Nieśmiało otworzywszy oczy zobaczył zieloną twarz. Czegoś innego by oczekiwał, ale lepszy on niż jego zadziorny kuzyn.

- Wstawaj, wstawaj. Nie ma co dnia marnować. Mogliśmy Cię tutaj zostawić, ale jeszcze by kto Cię okradł i winni byśmy byli my.

Bard miał u swojego boku wszystko z czym zasnął, a nawet na ziemi leżał jego miecz. Jak powiedzieli tak zrobili. Oddali jego oręż bez żadnego słowa. Spędziwszy noc pod jednym dachem, stwierdzili że starczy tych wszystkich ostrożności. Jego noga zaś wyglądała o wiele lepiej i nawet przebudziwszy się zupełnie o niej zapomniał. Dopiero stanowszy na niej całym ciężarem, poczuł jej istnienie. Było to jedynie uwieranie. Najwyraźniej rana zagoiła się lepiej niż mogłoby się to stać bez goblińskiego specyfiku, który był dość powszechnym choć nie najtańszym preparatem z kreońskich straganów.

- Ruszamy chyba w tą samą stronę, a więc możesz zabrać się z nami, jeżeli nie będziesz sprawiał kłopotów. – musieli już to przegadać, bo Deton nie protestował, choć w momencie wypowiedzenia tych słów zrobił kwaśną minę.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

58
Bard tylko kiwał głową na słowa Lostka. Ktoś kto nigdy nawet nie zobaczył morza, nie zanurzył stopy w chłodnej wodzie, nie popatrzył choć przez chwilę na armię fal, leniwie płynących sobie w stronę brzegu, ktoś kto nigdy nie poczuł na sobie tego specyficznego wiatru i jakże innego, rześkiego, przepełnionego solą powietrza, bardzo dużo stracił. Lecz patrzył na nią i widział, że jest młoda. Pewnie dopiero co w świat wyruszyła. Całe życie jeszcze przed nią i wierzył, że wszystko, prędzej czy później, nadrobi. Chyba że wybierze nudne życie i osiedli się gdzieś w spokoju... Albo coś lub ktoś jej to młodziutkie życie zabierze. Czasy niepewne, trakty niebezpieczne... Może i dobrze, że wędruje z tymi goblinami? Zawsze to bezpieczniej, szczególnie że wydają się o nią rzeczywiście dbać i troszczyć.
Zaskakujące! Szczególnie jeśli patrzyć na to poprzez pryzmat stereotypów.


Dziewczyna zasnęła, a on został sam z trójką goblinów. Upił kolejny łyk naparu Nobulusa, na chwilę kryjąc się za kubkiem. Czuł jak ogarnia go jakieś miłe ciepło, zapewne pochodzące od całkiem dobrego napoju. Nadal trudno było mu się przyzwyczaić do jego słodyczy, chwilowo przyzwyczajony do swojego, raczej cierpkiego, podróżnego wina. Napar powoli kładł go do snu, sprawiając że jego powieki stawały się cięższe, a wszystko jakieś takie... uładzone. Jednak nie miał zamiaru na razie się kłaść, wolał posiedzieć tu jeszcze z goblinami. Jego wewnętrzny goblin bardzo się cieszył, że w końcu znalazł sobie towarzystwo.
A tak naprawdę, to nadal trochę się ich obawiał. Nawet jeśli był skłonny uwierzyć temu, że nie mają zamiaru go zabić, bo to wydawało mu się w tej chwili pewne, to nadal mogli pokusić się do rabunku, prawda?


Zieloni wręcz osaczali go spojrzeniami. Nieprzyjemne to było uczucie. Lubił czuć na sobie wzrok zacnych, gładkolicych dam, jednak ta gromada zdecydowanie nie była kobietami.
Najmniej zainteresowany personą barda, i bardzo dobrze!, wydawał się największy z nich, ten z domieszką orczej krwi. Oparł się o ścianę, trochę bliżej Rennel i zarzucił na siebie futro. Wydawał się przy niej warować, niczym pies jaki. Bard uśmiechnął się lekko pod nosem, odwracając wzrok w inną stronę. Zaprawdę, miło było spojrzeć na przedstawiciela tej rasy, najwyraźniej troszczącego się o tą... zagubioną troszkę dziewotkę. To się chwali.
Przez moment zastanowił się co by się stało, gdyby przyszło mu kiedy skrzyżować miecze z takim Lostkiem. Zapewne łączył ze sobą zwinność goblina z brutalną siłą Orka, której tak obawiali się ludzie. Z pewnością byłby to przeciwnik wymagający, bardzo wymagający. Najprawdopodobniej nie bawiłby się w żadne szermiercze zagrywki, stosując raczej szermierkę okopową, frontową. Zabić, zabić, jak najszybciej, bez żadnej gracji.
I dobrze. Dandre zawsze walczył na poważnie, nigdy nie zależało mu na widowisku. Dlatego pewnie nadal stał na nogach, po tych wszystkich pojedynkach, które przyszło mu stoczyć. Nie znaczy to bynajmniej, że walczył szybko i brutalnie, o nie. Podchodził do wszystkiego bardzo technicznie, lecz nigdy nie wahał się kopnąć oponenta w kolano, jeśli wystawi nogę zbyt daleko do przodu, czy strzelić kogoś w twarz wolną ręką, jeśli po starciu znajdzie się blisko przeciwnika, lecz nie będzie miał okazji na wykonanie cięcia. Doskonale odnajdywał się wśród krwi i stali... Czego bynajmniej nie można by określić, patrząc na niego z boku. Wyprostowanego, z lutnią za plecami i piórem w ręku..


- Oczywiście, że nie zaprzeczę, gdyż kłamstwem byłoby to szkaradnym. - powiedział, uśmiechając się lekko, zepchnąwszy armadę myśli o walce gdzieś na bok - Ogrody w Akademii dalej są piękne i porażają swym bogactwem barw i zapachów. W istocie, tworzą one pejzaż niesamowity, lecz przez to dość nierealny, ukazujący dobitnie swą sztuczność. Nie mówię, że to źle, bo w niczym nie umniejsza to jego urodzie!
Do mnie po prostu najbardziej przemawia to dzikie, nieokrzesane piękno natury. Kwiat najlepiej wygląda w swym naturalnym środowisku...Może nie zaatakuje nas cała armada kolorów, jak na Akademii, jednak wszystko będzie na swoim miejscu, wszystko będzie współgrało. - oczywiście od razu pomyślał o kobietach. Szlachcianki z dobrych domów żyją pod kloszem i są naprawdę piękne i gładkie, a ich wyszukane stroje i makijaż tylko dodaje im urody < chyba, stój jest ZBYT wyszukany, a makijaż okropny >... Jednak to damy "żyjące" i wolne są najbardziej niesamowite. Nie będą sztywne, nie będą bierne, o nie! A ich uroda, skóra przypieczona słońcem, ten błysk pasji w oku, który tak często jest zastępowany przez znudzenie u szlachcianek, także przemawia doń na dłuższą metę bardziej niż bardzo uładzone, bladolice kobiety z dobrych domów... Choć brońcie Bogowe, one wcale nie są takie złe! Odepchnął od siebie Nilevie, elfią trubadurkę, Svenię i parę innych "dzikich kwiatów", by wrócić myślami do goblina.
Był na Akademii? Odrzucił stanowisko wykładowcy? Bard uniósł lekko brew, zaskoczony posłyszaną informacją.
- Zdecydowanie więcej... Dopiero w podróży człowiek żyje w pełni. - a przynajmniej tak myślał bard. Lubił wygody i wielkie salony, lecz na dłuższą metę piekielnie go to nużyło. - Co pan wykładał? Jeśli można spytac, oczywiście.
Uśmiechnął się pod nosem na słowa Lostka, a po wypowiedzi pana z kuszą pokiwał jedynie głową. Szczerze mówiąc, nie chciało mu się nawet odpowiadać.
Machnął więc ręką, gdy goblin rzucił setny uszczypliwy komentarz w jego stronę.
- Eee tam, dziwki. - mruknął kręcąc głową, po czym sięgnął ponownie po naczynie z nalewką i pociągnął dość szybko dwa łyki. Na trzeźwo jeszcze tu kogoś pochlasta. Prędzej czy później. Z bronią czy bez.
Noblus kładł się spać, a szkoda. Bardowi bardzo przyjemnie się z nim rozmawiało, a Deton najzwyczajniej w świecie go irytował. Oczywiście, troszkę bawiły go te jego komentarze, lecz teraz bynajmniej nie był w nastroju na to. Może gdyby trafił na nich rano, wypoczęty i niepoobijany, jeszcze przed spaleniem swojej ulubionej koszuli... Może wtedy nawet by się śmiał z tych docinków. Ale, Bogowie, nie teraz.


Ostatni komentarz wesołego goblina z kuszą, sprawił że Dandre prawie wypluł nalewkę, którą aktualnie przełykał. Aż się biedak zakrztusił, zakasłał parę razy i w końcu spojrzał na goblina wyraźnie poirytowany. Bogowie! Cóż to za insynuacje? Zupełnie nie rozumiał jak tak można, toć to przecie przeczy... wszystkiemu przeczy. Mężczyzna powinien być z damą, nie z drugim mężczyzną. Pfe, pfe! Może nie był na tyle restrykcyjny, by zsyłać takich na stos, ale... Ale tak nie powinno być, do wszystkich diabłów.
- Muszę cię rozczarować, drogi panie. Niestety ja nie z tych, co to się w mężczyznach lubują. Ale z pewnością gdzieś takiego znajdziesz, w końcu zaraz do miasta dotrzecie. - uśmiechnął się doń lekko, po czym przeniósł wzrok na Lostka.
- Ano, trochę już podróżuję. Taki wielki świat do poznania, ciężko się temu oprzeć. - pokiwał głową - Statek to z pewnością dobra inwestycja. O ile nie zatonie podczas jednego z pierwszych kursów... Bo, jak mniemam, na handlową łajbę zbieracie? - spojrzał z ciekawością po goblinach, które zaraz zaczęły się między sobą kłócić.
- Ta, w nocy umrze...! - wyszczerzył się bard, nie dokańczając myśli. Pan Deton miał spore predyspozycje do przedwczesnej śmierci z rąki jakiegoś nadpobudliwego palanta z mieczem i wpływami.
Póxniej bard znów umilkł na moment, zajmując się zapisywaniem wiersza na kartce, którą uprzednio wyciągnął z torby. Nawet tak paskudne miejsce może być mniejszą, czy większą inspiracją. Wszystko może nią być. Uniósł wzrok dopiero, gdy Deton wspomniał coś o otwieraniu w Hellar domu dla goblińskich sierot. Młody mężczyzna po raz pierwszy spojrzał na zielonego bez cienia wrogości, czy irytacji, po prostu kiwając głową z uznaniem.
- No proszę... to się ceni. Muszę przyznać, że pomyliłem się w mej ocenie i nie jesteś takim skończonym irytującym bydlakiem, jak z początku myślałem. Przykro mi słyszeć, żeś trafił do Keronu w tak... złej sytuacji. - podrapał się po brodzie końcem pióra. Tym bez skuwki, oczywiście!
- A wiesz, że nie mam? Trzeba by kiedyś spisać. - wydął lekko usta, puszczając jego kolejne słowa mimo uszu.
- Jacyście dobrotliwi, zaprawdę. Dziękuję bardzo. - uśmiechnął się półgębkiem, po czym sięgnął po nalewkę i dopił ją do końca. Senność upomniała się w końcu o swoje, atakując Dandre ze zdwojoną siłą. -A to nie malunki, panie goblinie. To nie malunki! - zastrzegł jeszcze, składając kartkę na pół i odkładając ją z powrotem do torby.
Nawet nie zarejestrował momentu w którym odpłynął w ciemność.



***

Obudził go podmuch zimnego wiatru, który w jego wyobraźni zamienił się w chłodną rękę Svenii. Była maginią lodu i zazwyczaj nawet cała była chłodna... Jednak zdarzały się pewne wyjątki.
Uśmiechnął się pod nosem, po czym otworzył oczy...
I zobaczył nad sobą zieloną twarz. Nie krzyknął, ale uśmiech dość szybko zniknął.
- Juszjusz, wstaę, chwiaa. - zabełkotał, nie do końca jeszcze przebudzony.
Z sapnięciem usiadł na podłodze, po czym przeciągnął się i strzelił sobie lekko w pysk, na orzeźwienie. Miał przy sobie wszystko z czym zasypiał, a na ziemi leżał nawet jego miecz. Bardzo dobrze. Cieszył się, że żył, szczerze musiał powiedzieć. A że cały jego ekwipunek pozostał na swoim miejscu, było rzeczą drugorzędną, lecz nadal bardzo przyjemną. Z początku nawet nie czuł rannej nogi, co zmieniło się dopiero gdy wstał i oparł na niej ciężar ciała. Nie bolała, bardziej... uwierała. Rana bardzo szybko się goiła, pewnie dzięki goblińskiemu specyfikowi. Będzie musiał podziękować Noblusowi raz jeszcze.
Przypasał miecz, uśmiechając się lekko, poczuwszy znajomy ciężar żelaza przy pasie. Później narzucił na siebie czarny płaszcz podróżny, przerzucił przez ramię torbę podróżną i przewiesił lutnię przez plecy. Był gotowy.
- Z miłą chęcią. Raz jeszcze dziękuję za ten specyfik. Czuję się zdecydowanie lepiej. - zamachał nawet lekko nogą, coby sprawdzić jej stan.
Na minę Detona uwagi nie zwracał.
Podszedł jeszcze do najładniejszej części tej karawany i uśmiechnął się doń lekko.
- Jak panience noc minęła? - ambitny sposób na rozpoczęcie rozmowy, musiał sobie pogratulować - Widzę, że nic cię nie zjadło, a to już coś! - jego uśmiech rozszerzył się nieco. Miał parę pytań, był ciekawy kilku spraw... Jednak to wszystko później!
Obrazek

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

59
Statki, nie statki... Rennel z chęcią porozmawiałaby jeszcze z kompanią, wysłuchała kolejnych arcyciekawych historii, może nawet pan bard coś by opowiedział, ale sen już ją przytulił do siebie i przykleił, nie puszczając do samego rana. Ułożywszy się na prowizorycznym posłaniu, odkładając miecz na bok, zamknęła oczy i zaczęła myśleć coraz bardziej spływając w senne odmęty. Wciąż nie była pewna, co chciała zrobić. Czy zostać z goblinami, ruszyć w pełną przygód podróż, zobaczyć to i owo, czy uratować Ujście...? Wciąż nie wiedziała i zapewne do samego końca, gdy przyjdzie podjąć jej trudną decyzję, będzie nie wiedzieć. Jakoś jej myśli natomiast zaczęły krążyć wokół tego, co już się stało. Pomyślała mimowolnie o Secie. O tym, co z nim przeżywała. Jak bardzo była naiwna, ufając mu. I jak bardzo była mądra, że nie postanowiła wcześniej mu się oddać! Tak, Rennel wciąż była dziewicą, była tak czystym dziewczęciem, jak to tylko możliwe. Mimo tego, że spędziła z tym skurwy... kurwi... skurczybykiem parę ładnych lat, mimo tego, że kiedy tylko mógł, dobierał się do niej i obmacywał przy każdej okazji, nie uległa mu i nie pozwoliła, jak to zwała jej koleżanka, córka pewnej pani do towarzystwa z domu towarzyskiego: zaliczyć. Oh, nieraz była blisko! Ale zawsze albo ktoś im przeszkodził(na szczęście) albo ona sama przerywała, z bijącym serduchem, bojąc się tego. Jej koleżanka z burdelu, z którą czasami plotkowała, namawiała ją do tego. Mówiła: Rennel, musisz mu w końcu dać! Prawiła również, że faceci chcieliby ciągle, a Set, młody i przystojny, na dodatek doskonale zdający sobie z tego sprawę, w końcu albo rzuci biedną Ren albo po kryjomu pójdzie i znajdzie sobie chętną panienkę na jedną noc. Dziewczyna przeraziła się wtedy. Kochała go młodzieńczą miłością i nie chciała go stracić. Postanowiła wtedy, że w końcu odda mu się. I tak wszystkie jej koleżanki już dawno temu to zrobiły i opowiadały, jakie to cudowne uczucie. Nie wspominając o tym, jak zazdrościły Rennel jej chłopaka. Niestety(lub na szczęście!) nie zdążyła tego zrobić. Nastąpiła ta feralna noc, a ona uciekła, nigdzie nie znalałszy tego drania. Matce nie była w stanie spojrzeć w oczy, tym bardziej, że jej przyjaciel wszystko na pewno jej wygadał.

Zastanawiała się, co z jej matką, antykwariatem... Czy biedna kobieta przeżyła jej zniknięcie... Czy przyjaciel, którego chciała okraść, a który od dłuższego czasu zalecał się do niej, nie zerwał z nią kontaktów. Rennel naprawdę chciała myśleć, że jest szczęśliwa, że nie ma za złe jej zachowania. A powtarzała chyba kilkadziesiąt razy, żeby zerwała z Setem kontakty, gdy tylko dowiedziała się, że kręci się koło niego. A głupiutka Ren, zakochana bez pamięci i nie widząca świata poza nim nie słuchała jej, zbywała jej słowa. Antykwariatuszka zwalała winę na wiek dziewczyny, że każdy wtedy robi głupoty... Ale nie każdy ponosi takie konsekwencje.

W końcu zasnęła, ululana naparem. Obudziło ją szturchnięcie i cichy głos wzywający do pobudki. Przykryła się, nie chcąc nic a nic się budzić. Co ta mama tak szybko ją chce zedrzeć z łóżka...?

- Zaaaaaarass - mruknęła, wciąż przytulona do śpiwora. Zaraz jednak jęknęła rozeźlona i odwróciła się do matki, chcąc ją wygonić z pokoju. - Zaraaas mamoo, sklep może poczeekać...

Otworzyła oczy, a wtedy jej oczom ukazał się... Lostek. Tak jak codziennie od paru dni, budził ją, gdy była pora, aby jechać. Dopiero po chwili zorientowała się, co przed chwilą myślała. A myślała, że leży w swoim pokoju, a jej mama budzi ją, by otworzyła sklep i przyjęła interesantów. A tu proszę... Jakaś rudera, gobliny... Przez krótką chwilę zachciało jej się płakać nad swoim losem, ale powstrzymała się i usiadła, naburmuszona już nie tyle nie tym widokiem, co chciała, ale faktem, że znowu nie obudziła się sama, według swojego zegara biologicznego. Oj, nienawidziła wstawać wcześnie, a gobliny właśnie tak lubiły. Nie dała rady przyzwyczaić się do ich trybu i zawsze marudziła, gdy musiała wstawać tak wcześnie. Przylizała sterczące na wszystkie strony włosy, przez chwilę mając niepokojącą wizję brązowych kołtunów raz po razie spadających na ziemię. Wzdrygnęła się. Tylko w ostateczności, gdy drugą opcją będzie wyrywanie całych pasm, wraz ze skórą głowy. Tylko wtedy.

Zaskoczyło ją to, że gobliny zaproponowały bardowi podwózkę. Deton co prawda grymasił, ale z nią było tak samo. Tyle, że poznali się w nieco innych okolicznościach. Właśnie podszedł do niej bard i spytał, jak noc i że nic jej nie zjadło, gdy poczuła, jak tam na dole jest jej troszkę zbyt mokro. Miała też wrażenie, jakby popuszczała. Pobladła gwałtownie. Zapomniała o tym! Zaczęła grzebać w swojej torbie, aż wyciągnęła bandaże, które wzięła ze sobą, w przeciwieństwie do szczotki. Chwyciła swój nowy miecz i odcięła mały skrawek, po czym uśmiechnęła się w odpowiedzi na pytania Dandre i pobiegła na pole, za krzaki, tam gdzie nikt jej nie będzie widział. Nie zważała, że wszędzie wokół jest błoto, że chłodno, tylko po prostu opuściła gatki i spojrzała na swoją bieliznę. Tak jak myślała, zakrwawiona, choć tragedii nie było, musiała dostać stosunkowo niedawno. Tak szybko, jak tylko mogła, owinęła ją odciętym skrawkiem bandaży, by nie ubrudzić sobie spodni, załatwiła przy okazji swoje potrzeby i wróciła, już bardziej uspokojona. Założyła swój płaszcz, zapewne wciąż nieco wilgotny po wczorajszej ulewie, która złapała ją już w tak krótkim dystansie między szopą a karczmą, przerzuciła przez ramię torbę, u pasa z powrotem zawisł nagi miecz, zgarnęła swoje posłanie i obejrzała się na gobliny.

- Ja już gotowa, tylko schowam to do skrzyni - powiedziała z uśmiechem na twarzy, chcąc zamaskować swój nagły wypad na pole. Wyszła na zewnątrz i schowała do skrzyni na wozie jej posłanie, po czym wróciła po swoją ekipę, chcąc już wyjechać i coś zjeść.

Re: [Rzeka Prosta, Kupiecki Trakt] „Zajazd Pod Drzewem”

60
Wieczorna pogawędka barda z goblinami przepłynęła w miarę spokojnie i szybko. Nie było zbędnych krzyków i gniewu, choć nie brakło złośliwości z jednej i drugiej strony. Noblus uśmiechnął się do nowopoznanego, widząc w jego oczach lekkie zdziwienie. Zawsze spotykał się z taką reakcją i przywykł do niej. Zawsze bawiło go zaskoczenie. Goblin będący wykładowcą. Może właśnie z tego powodu zrezygnował z tego fachu, że nie lubił tych wszystkich obcych spojrzeń pełnych niezrozumienia. Nie wspominał jednak konkretnie o powodach rezygnacji ze stanowiska wykładowcy. Opowiedział jednak o czasie, kiedy studiował tam historię, botanikę, astrologię i magię. Napomknął o swoich umiejętnościach czaroznastwa, w których szczególnie lubuje się w wietrze. Nie zamierzał jednak zbyt bardzo odkrywać siebie w rozmowie z człowiekiem, który był mu tak naprawdę obcy. Nie znali się i każdy rozważny goblin pozostawiał wiele tajemnic, które mógł wykorzystać z zaskoczenia. Najstarszemu członkowi karawany w tamtym okresie zaproponowano stanowisko wykładowcy specjalizującym się w kulturze Urk-hun. Miał dostać jeden z gabinetów, którego okna wychodziły na błonia uniwersytetu. Miał być to jeden z argumentów, który zatrzyma poczciwego zielonoskórego w murach akademii. Zachwycały go spacery po ogrodach Oros, które były bezpieczne, oswojone, w zupełnym ładzie. Chaos również posiada swoje uroki, jest dziki i spontaniczny, nieprzewidywalny i potrafi zaskoczyć, ale z wiekiem staje się największym wrogiem. Człowiek w końcu potrzebuje odpoczynku. Wśród zielonych labiryntów można było wytchnąć od ciągłego biegu. Z wiekiem każdy zwalnia swoje kroki, woli przystać, aby poddać świat w zastanowienie.

Riposta zadana Detonowi, niezbyt go zadowoliła. Na jego twarzy pojawił się grymas. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale najwyraźniej ugryzł się w język. Niekiedy trzeba się powstrzymać przed ostrymi słowami, aby nie doprowadzić do kłótni, która może przerodzić się w poważniejszy konflikt z użyciem siły. Tym bardziej, że był to bardzo drażliwy temat wśród goblińskiej społeczności. Bard mógł nie mieć wystarczającej wiedzy, albo mógł słyszeć niektóre plotki na temat kultury Urk-hun. Tam dochodziło niekiedy do aktów dominacji na słabszych osobnikach, właśnie w formie gwałtów niekiedy homoseksualnych. Nie doszło jednak do żadnej awantury. Nikomu teraz nie było to potrzebne. Wcześniej uważał nieznajomego za mniej wygadanego. Teraz przekonał się, że grajek również potrafi być cynicznym. Może spowoduje to, że będzie z większym szacunkiem się do niego odnosić.

Nie rozgadali się zbytnio na temat planowania zakupu statku handlowego. Chcieli jednakże interes oprzeć na sprowadzaniu towarów z archipelagu do Keronu i rozprowadzać je w Heliar i Ujściu (niezależnie do kogo będzie należało). Nie kryli jednak stwierdzenia, że obecny stan rzeczy jest dla nich bardziej korzystny, ponieważ drogocenne, często egzotyczne produkty zza oceanu, miały teraz wyższe ceny. Z drugiej strony orki nie mogły zaoferować równie dużo gryfów za ten sam produkt z racji swojej gorszej sytuacji majątkowej. Nawet teraz, gdy należał do nich najbardziej wysunięty na południe keroński port. Mężczyzna mógł zauważyć, że Deton stał się jakiś mniej rozmowny. Nie toczył już rozmowy na temat swojej dobroczynności. Wydawał się puścić jego słowa mimo uszu. Obserwował go jednak przez cały czas bacznie, jak intruza. Za którego zresztą go uważał. Był najbardziej nieufny z nich wszystkich. Nawet Noblus był bardziej towarzyski i spokojny. Czyżby ten goblin przeżył w swoim życiu zbyt dużo złego, aby potrafił teraz być uprzejmym dla pierwszego lepszego nieznajomego, którego spotka na swojej drodze? Może zbyt wiele razy go skrzywdzono, aby otwierał się przed obcymi. W takich warunkach był ponad innymi. Był otoczony murem, którego nie mógł przedrzeć byle kto.
*** Słońce ledwo wzeszło. Na dworze już nie padało. Było jednak nadal zimno. Wiatr wkradał się przez wszystkie luki w ciuchach i smagał ciało chłodem. Nie było zbyt przyjemnie. Trzeba było narzucić na siebie płaszcze i futra, aby nie zmarznąć podczas podróży. Liście samotnych drzew i krzewów, i sterczące łodygi bylin były przyprószone obficie kroplami, które pochylały gałązki ku ziemi, aby zsunąć się po blaszkach i zanurzyć się w mokrej ziemi. Miejscami znajdowały się ogromne kałuże, które przypominały mokradła. Wszędzie było błoto, w którym zatapiały się buty po same kostki. Będzie czekała ich nieprzyjemna podróż. Konie i koła wozów będą rozbryzgiwać wilgotną glebę na wszystkie strony. Gobliny będą musiały po wszystkim szorować swoje wozy i na nowo je zakonserwować żywicą. Wspominali jednak ostatnio o zakupie nowego środka transportu, na większe, bardziej obudowane wozy, w których mogą się schronić. Chcieli mieć większą wygodę, ponieważ wystarczająco długo korzystali z tych pospolitych bryczek.

- Trzeba było powiedzieć, to ja bym cię obudził – skomentował Deton zachowanie barda, który uderzył się w twarz w celu rozbudzenia się. Dzień rozpoczął od jednej ze swoich docinek. Byłby doskonały na stanowisko błazna królewskiego, który kpiłby ze wszystkich dookoła. Gorzej, gdyby przyszła mu ochota na żarty z króla, który mógłby nie zrozumieć dowcipu i ściąć mu głowę.

Wszyscy właśnie szykowali się do podróży. Zanosili resztki rzeczy do wozów, które stały już zaprzężone przed karczmą. Kiedy oni zdarzyli to wszystko zrobić? Naprawdę potrafili doskonale się zorganizować. Wszystko szło im z zadziwiającą szybkością.

Nikt nie skomentował nieobecności Rennel. Nie wiadomo czy nikt nie był świadomy, czym była spowodowana, albo nikt nie zamierzał wprowadzić dziewczynę w zakłopotanie. Tym bardziej, że znajdowała się w towarzystwie samych mężczyzn i już sam fakt, mógł ją skrępować.

- Cieszy mnie, że mogłem pomóc. Mam nadzieję, że nie wydałem na marne leku i nie wepchniesz nam sztyletu między żebra.- odparł Noblus ujawniając w słowach swoją niepewność co do zamiarów swojego towarzysza. Nawet w nim znajdowała się nieufność. Znał bardzo dobrze ludzi i wiedział co może się po nich spodziewać. Spędził w Keronie więcej lat życia, niż sam Dandre. Nie ma co się więc dziwić, że lepiej zna się na nich. Choć przecież opierał się na stereotypach, które miały taką samą wartość, jak te powstałe na temat zielonoskórych. – Teraz musisz zdecydować z kim chcesz podróżować na wozie. I będziemy musieli obgadać sprawę samego wjazdu do Ujścia. Ja i Deton prowadzimy osobno wozy, a Rennel razem z Lostkiem. – po chwili spojrzał się w stronę dziewczyny i zawołał - Ach Rennel, będziesz musiała niedługo podjąć decyzję. Od tego zależy jak się potoczą dalej nasze losy. Twoje jak i nasze.

Lostek wręczył jedynej kobiecie w ich dość wesołej karawanie kawałek chleba i suszonego mięsa oraz kubek z jakimś wywarem, w którym pływała pokrojone blado pomarańczowe pokrojony korzeń i jakieś zioła. Po zapachu potrafiła stwierdzić, że jest to prowizoryczna zupa, która została przyrządzona ze znalezionych opodal roślin. Z pewnością rosły tutaj dawne warzywa, które zdążyły zdziczeć, lecz nadal nadawały się do spożycia. Noblus był niesamowitym kucharzem, ponieważ potrafił przyrządzić coś z niczego. Taki sam kubek otrzymał również Dadre, który wręczył mu naczelny kucharz goblinów. Nie była zbyt bogata, ale doskonale nadawała się na śniadanie. Była lekka i słodkawa z charakterystycznym przebijającym się aromatem kopru, którego baldachimy można było dostrzec na rabatkach.

- Ruszamy? – zakrzyknął Lostek, który wsiadł już na swoje miejsce i czekał na resztę. Był gotowy i zwarty, aby ruszyć w dalszą podróż. Czekał na nich już tylko jeden przystanek- Ujście.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Ujścia”