Re: Trakt kupiecki

61
Przywódca, skończywszy wybierać orzechy z łupin, wstał i ruszył w stronę rozpalonego ognia. Dołożył do niego kolejną szczapę drewna, aby nie przestał się palić. Chwycił swój buzdygan i jakiś płaszcz, który wcześniej przewiesił na jednym z namiotów i okrył się nim. Zaczynało się robić chłodno, choć blisko paleniska było bardzo przyjemnie. Choć zima ustąpiła, a ostatnio trwała ona ponad rok, noce nadal były zimne. Zresztą anomalie pogodowe znacznie dały o sobie znać. Powinno być już lato, a przyroda dopiero budziła się do życia. Od niedawno ziemia się zieleniła, trawa wznosiła się coraz wyżej, a drzewa puszczały liczne liście. Wiele z upraw, którym udało się przetrwać tak długi okres stagnacji, dopiero teraz wzrastało, a plony będą za długi czas. Stąd ostatnio szerzą się choroby i głód.

- Napój konie, jeżeli możesz i załóż na siebie coś cieplejszego, albo zaprzyjaźnij się z ogniem. Natura stworzyła was piękniejszych, ale również delikatniejszych. Nas muszą potężne zarazy atakować, abyśmy wymarli. Was wystarczy chłód, a zaraz padacie jak muchy – stwierdził Noblus, kierując się w stronę lasu. Spojrzał się na swojego towarzysza – Coś długo nie wraca Deton. Pójdę sprawdzić co się dzieje.

Podczas najbardziej trudnej części rozmowy, zostali sami we dwoje. Potężny i rosły goblin, który po dokładniejszym przyjrzeniu różnił się znacznie od swoich towarzyszy. Miał bardziej dzikie i potężne rysy. Mniejsze uszy i twardszą linię żuchwy. Był również od nich wyższy. Z pewnością posiadał z nich wszystkich najwięcej siły. Może przebywając dłużej w towarzystwie goblinów, byłaby w stanie bardziej rozróżniać ich cechy. Przecież takie samo wrażenie mogli mieć oni, patrząc na ludzi. Rennel mogła być w ich oczach podobna do setek innych ludzkich dziewcząt i różnić się co najwyżej kolorem włosów.

Rozmowę jednak poprowadziła w dość niefortunny sposób i powiedziała o kilka słów za dużo, których nie powinna powiedzieć. Na jego twarzy pojawił się gniew, a może jakaś żałość. Nawet zapewnienia, że nie miała nic złego na myśli, nie zmieniły rozumowania Loska.


- Więc uważasz że jestem potworem?!
– uniósł w złości głos – Co jest we mnie takiego strasznego? Nie potrafiłabyś nawet zaprzyjaźnić się z takim potworem jak ja tylko dlatego że wyglądam inaczej niż ty? Nie ma we mnie niczego dobrego?!


Wstał nagle i zaczął zbliżać się zwalistym krokiem w jej stronę. Miał bardzo wojowniczą postawę. Robił wrażenie, jakby zaraz miał ją zaatakować, niczym dzikie zwierzę. Kiedy się do niej zbliżył, jedynie stanął naprzeciw niej i spojrzał na nią swoimi dużymi złocistymi oczami. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że ma kocie oczy. Naturalnie duże źrenice, teraz z powodu negatywnych emocji, były zwężone. Na jego żółtych tęczówkach były liczne odbarwienia w postaci niesymetrycznych linii i plam, które nadawały mu trochę faktury bursztynu.

-I co?! Jestem takim potworem?!

Re: Trakt kupiecki

62
Dziewczyna powoli przyzwyczaiła się do towarzystwa goblinów i nawet strach przed zbłąkaną strzałą czy inną śmiertelną bronią osłabł. Do czasu. Rennel ruszyła z powrotem w stronę koni, gotowa je napoić, jak przykazał dowódca karawany, gdy wypowiedziała niefortunne słowa. Zatrzymała się wpół kroku, znów przerażona, myśląca o tym, w jaki sposób jej krótkie życie się skończy. W miarę, jak wielki goblin zbliżał się do niej, ona sama cofała się powoli, zastanawiając się nad ewentualną drogą ucieczki czy sztylecie wciąż ukrytym w bucie. Zadrżała, ni to z zimna ni ze strachu, wpatrując się w szkaradną twarz napastnika. Dopiero teraz zauważyła, że ma kocie oczy. Czy wszystkie gobliny tak mają? Tysiące myśli przewalały się przez jej głowę, w tym te najgłupsze i nieważne w obliczu teraźniejszego zagrożenia. Słuchając oskarżycielskich słów istoty, Ren poczuła, jak coś ciepłego płynie jej po twarzy. Łza. Przecież nie chciała go obrazić. Każdy zasługuje na szansę! Dlaczego zawsze musi każdego krzywdzić? Zawsze musi coś sknocić, zawsze zrobi coś, przez co wszyscy wokół traktują ją jak kogoś złego. Ren chciała być dobra, chciała, żeby ta cholerna przeszłość w końcu przestała za nią chodzić. Żeby dziewczyna mogła normalnie żyć.

-Nie jesteś! - krzyknęła przerażona, czując, jak słone krople, jedna po drugiej, skapują powoli po jej policzkach. - Nigdy w życiu tak nie pomyślałam! Nikt nie jest potworem! Powiedziałam, że jesteś brzydki! Przecież to o niczym nie przesądza! U nas też są brzydcy ludzie a mają rodziny i przyjaciół. Nie chciałam cię oceniać, naprawdę...

Cofnęła się jeszcze o dwa kroki, w razie gdyby Losek postanowił wybuchnąć i spróbować zrobić jej krzywdę. Otarła łzy z policzka i popatrzyła na goblina, uśmiechając się żałośnie. Gdzieś daleko jej myśli krążyły wokół drzew i buta, w którym tkwił sztylet, którego naprawdę nie chciała używać, nawet w samoobronie. I niech ten przywódca wróci, pomyślała zerkając w stronę lasu. On jest najrozsądniejszy z całej tej bandy.

Re: Trakt kupiecki

63
Patrzył na nią swoimi wielkimi rozłoszczonymi oczami. Nic nie mówił przez chwilę, ani nie drgnął, kiedy ona krzyczała w jego stronę. Nawet żaden mięsień nie drgnął na jego zielonej twarzy. Kiedy ona odsunęła się parę kroków do tyłu, jakby chciała oddalić się od niebezpieczeństwa, jedynie sapnął i odwrócił się, zupełnie rozluźniając spięte ciało.
- Nieważne – ciężko było stwierdzić, do czego odnosiło się to słowo. Czy rozmowa przestała go interesować, czy nie chciał, aby była przerażona i roztrzęsiona?

Usiadł tym razem bliżej ogniska. Nie sięgnął już po butelkę alkoholu. Zostawił ją przy wcześniejszym miejscu i nie zamierzał ruszać się z kłody, na której posadził swój tyłek. Przez resztę czasu nic więcej nie powiedział. Wydawał się obojętny wobec wymiany zdań, która miała miejsce między nimi. Jakby nic się nie wydarzyło.

Z oddali zatrzeszczały gałęzie. Wzrok Lostka gwałtownie powędrował w stronę, z której dobiegał hałas. Odruchowo sięgnął po miecz, którego niestety nie wziął ze sobą. Powstał na obie nogi i kątem oka poszukał swojego oręża, a zarazem zerknął na dziewczynę.

- Odsuń się za wozy i uciekaj, jeżeli pojawią się jacyś bandyci – rozkazał swoim silnym głosem, który bardziej pasowałby do orka, niż ich mniejszych i bardziej brzydkich braci. Gdyby tylko dziewczyna poznała kiedyś w życiu orka, dostrzegła by w Lostku pewne podobieństwa.

W ciemnościach w okolicach płonącego ogniska, ciężko było rozpoznać kształty zbliżających się postaci. Nie poruszały się zupełnie rześko i beztrosko. Trochę się skradały, ostrożnie stawiały kroki i zbliżały się z wolna. Nie śpieszyły się, aby dostać do obozu. Z pewnością dostrzegły już wyprężonego jak struna goblina, który właśnie w tej chwili szedł w kierunku swojego wcześniejszego miejsca. Zamierzał być uzbrojony na przywitanie nieproszonych gości. Ciągle jednak patrzał się w ich kierunku. Nie spuszczał ich z oczu. Był czujny i gotowy do niespodziewanej akcji z ich strony.

Noce i wieczory były porami najbardziej odpowiednimi na przeprowadzenie ataku. Wszyscy wiedzą, że na traktat kupieckich często spotkać można różne bandy, które rabują przejeżdżających handlarzy z towarami. Zazwyczaj nie pozbawiają życia właścicieli wozów. Jedynie ograbiają ich ze wszystkiego co mają. Nie raz się jednak zdarzy, że pozostanie kilka ofiar z opierających się atakowi wędrowców lub jacyś bandyci mają w mordzie rozrywkę. Najgorszy los jednak spotykał kobiety, stąd rzadko podejmowały się one pracy kupca wędrownego. Raczej sterczały przy straganach sprzedając miejscowe towary. Przedstawicielki płci żeńskiej stawały się obiektem zaspokajania żądzy dzikich łupieżców. Młodsze porywano do obozów, a następnie wszyscy wykorzystywali je, albo stawały się odpłatnymi kurtyzanami.

Dziewczyna mimowolnie cofnęła się o kilka kroków do tyłu i poślizgnęła się o coś gładkiego. Upadła na miękką brunatną ziemię. Obok niej leżał długi na łokieć miecz (krótkie ostrze), który musiał zgubić niegdyś jakiś podróżnik. Może w tym samym miejscu został napadnięty przez zgraję bandytów i wypuścił go w pośpiechu, albo zginął dzierżąc jego rękojeść w dłoni. Nie mogła się dobrze mu przyjrzeć. Było za ciemno. Zresztą nie miała czasu, aby kontemplować znalezisko.
Spoiler:

Re: Trakt kupiecki

64
Widząc, że goblin zrezygnował z kłótni, Rennel odetchnęła z ulgą. Znów wyszła z opresji nie musząc tym samym narażać siebie na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Przetarła dłońmi policzki, próbując wytrzeć łzy. Roztarła przy tym brud i kurz nagromadzone w ciągu kilku dni podróży. Przez głowę przemknęła jej wizja wody, nawet zimnej, ale zmywającej wszystkie nieczystości z jej ciała. Potem uświadomiła sobie, że zrobiła się lekko głodna. Usilnie skupiając się na innych, ważkich myślach, powoli wymazywała nieprzyjemną sytuację, tak samo jak Losek, choć nie tak skutecznie.

Rozejrzała się za torbą, którą rzuciła gdzieś, gdy zajmowała się końmi. Leżała na najbliższym wozie. Ren trzymała tam swoje zapasy na drogę, może i nie smakołyki, ale przynajmniej mogła się nimi nasycić. Ledwo uniosła stopę ponad podłoże, a usłyszała trzask gałęzi zwiastujący czyjeś nadejście. Z początku była przekonana, że to któryś z dwóch pozostałych goblinów powrócił, a może nawet obydwa, ale to nie były one. Odwróciwszy głowę w stronę dźwięku Rennel ujrzała niewyraźne zarysy postaci będących zbyt daleko od światła, by móc wywnioskować, kim tajemnicze cienie są. Wtedy też zrozumiała, że to nie Noblus ani kusznik wracający z polowania. Znała ten chód. Będąc jeszcze w Oros, pod wpływem uroku Seta, Ren nauczyła się tego i owego o cichym poruszaniu, choć rzadko to wykorzystywała. Uświadomiwszy sobie, że znajduje się w jeszcze większych tarapatach niż przed chwilą, otworzyła szeroko oczy i wciągnęła powietrze. Serce załomotało jej w piersi, gdy zdała sobie sprawę, że gobliny, gdyby nie były tak przyjaźnie nastawione do pasażerów na gapę, jedyne, co by jej zrobili, to wbili bełt lub rozwalili głowę. Umarłaby, ale to nic w porównaniu z bandytami, którzy zbliżali się do obozowiska. Nie chciała nawet sobie wyobrażać, co się z nią stanie, gdy wielki Losek okaże się niewystarczającym obrońcą.

Z ochotą posłuchała polecenia goblina. Nie chciała mieszać się w rzeź, z której na pewno nie wyszłaby cała. Nie oszukując się, w ogóle by nie wyszła. Nieszczęśliwym zrzędzeniem losu cofając się, poślizgnęła się o coś i pacnęła pośladkami o ziemię. Natrafiła przy tym dłonią na coś, co okazało się mieczem porzuconym na trakcie. Stosunkowo krótki, nadawał się do obrony przed ewentualnym atakiem. Nie zastanawiając się długo Ren chwyciła lewą ręką rękojeść ostrza i podniosła się pospiesznie, zerkając co sekundę na zjawy czyhające poza blaskiem ogniska. Popędziła w stronę wozów, po drodze chwytając torbę, którą natychmiast przerzuciła przez ramię, by jej nie przeszkadzała. Przykucnęła za wozami, nasłuchując i rozglądając się z trwogą, oczekując ataku zewsząd.

Jej strach wobec goblinów był niczym w porównaniu z tym, co teraz przeżywała. Czuła, jak jej nogi stają się galaretowate, a krople potu spływają po czole. Oddychała ciężko, jak po długim i wyczerpującym biegu. Miała przy tym wrażenie, jakby serce wyrywało się na zewnątrz, tak mocno biło.

Przypomniała sobie o sztylecie wciąż tkwiącym w bucie, czekającym na odpowiednią okazję, by go użyć. Wyciągnęła ostrze i wsadziła je z powrotem za pas, gdzie przeważnie było schowane podczas podróży. Uznała, że gdyby zgubiła świeżo znaleziony miecz, lepiej będzie jej sięgnąć właśnie do pasa niż do kozaka. Gdy w końcu uporała się z tym, wychyliła się lekko zza wozu, chcąc zobaczyć, co się dzieje w obrębie obozowiska. Modliła się do wszystkich bogów, aby Losek okazał się dobrym wojownikiem, a napastnicy fajtłapami szukającymi karawaniarzy gorszych od nich.
Spoiler:

Re: Trakt kupiecki

65
Rękojeść miecza była wyłożona miękkim i ciepłym materiałem. Ściskanie jej w dłoni było dziwne przyjemne. Jakby oręż był stworzony specjalnie dla niej. Był dość lekki, lecz wystarczająco ciężki, aby móc wyprowadzać za jego pomocą gładkie i celne ciosy. Brakowało do niego jedynie pochwy, w której mogłaby go nosić. Teraz przygotowywała się do obrony, a więc dzierżyła go w ręce. Kiedyś jednak będzie musiała zamówić jakiś skórzany pokrowiec, aby nosić go przy pasie.

Ukryła się za wozem i schowała sztylet, aby nie doskwierał jej w cholewie buta. Chciała mieć również łatwy dostęp do pomocniczej broni, gdyby miecz okazał się mniej przydatny. Nic jednak nie zwiększyłoby jej szans przeciwko bandzie bandytów. Nie potrafiła przecież walczyć niczym zawodowy wojownik. Nie pasowała do podróżników i bandytów. Mogłaby naleźć co najwyżej do gangu rzezimieszków, którzy wyłudzają, kradną i handlują kontrabandą w mieście. Takich wielu było w Ujściu. Nawet teraz, kiedy miasto było oblegane. To właśnie oni stanowili tak zwany ruch oporu przeciwko zielonej władzy. Ludzie, którzy zbliżali się do nich raczej nie byli pokojowo nastawieni.

Gwałtownie odskoczyła, kiedy zobaczyła przelatującą obok Lostka strzałę i wbijającą się w jeden z wozów. Ten bliższy goblina. On zresztą też był bardzo zaskoczony atakiem z dystansu. Krótki drewniany bełt z białymi lotkami sterczał dumnie ze ścianki. Był niczym ostrzeżenie przed następnym, na które długo nie trzeba było czekać. Jedyny obrońca obozu szybko schował się za powozem i czekał, aż trochę się uspokoił. Nie miał szans z kusznikiem, który na szczęście nie miał zbyt dobrego wzroku, gdyż nikt jeszcze nie był ranny.

Wtedy dziewczyna była w stanie lepiej dostrzec przeciwników. Przynajmniej tych, którzy zbliżali się z południowej części lasu, gdzieś od strony postawionych namiotów. Zagajnik choć wcześniej wydawał się idealnym miejscem na postój, teraz stał się pułapką. Byli z pewnością pierwszym z dawna wyczekanym łupem. Było ich czterech. Ubrani w ciemne stroje, średniego wzrostu, postury podobnej do ludzi. Założone na głowach bandany i chusty na twarzach, uniemożliwiały określenia ich płci. Poruszali się bardzo zwinnie, choć pozwolili się wcześniej zdradzić, głośnym chrupnięciem gałęzi. Dwóch z nich trzymała w rękach podręczne kusze, które nie nadawały się do strzelania na duże odległości. Stad ich mała celność. Teraz nawet skojarzyła, że widziany wcześniej bełt był zbyt mały na typową kuszę. Pozostałych w dłoniach dzierżyło jedynie krótkie ostrza, ale z pewnością nawet z tak niepozornym orężem byli niebezpieczeństwem dla Rennel.

Raczej nie widzieli jej, ponieważ zbliżali się jedynie w kierunku, gdzie skrywał się Lostek. Ona zaś znajdowała się kilka metrów od niego za wozem. Jeździł nim Noblus. W nim znajdowały się skrzynie, w których mieli sprzęt do zbudowania obozowiska oraz wszelkie jedzenie i paszę dla koni. Zwierzęta były niespokojne, ale przywiązane do drzew nie mogły uciec. Pozostałej dwójki goblinów nie było widać. Może zostali przez nich złapani lub zabici. To wyjaśniałoby tak długie zniknięcie łowcy, a później przywódcy karawany.

Re: Trakt kupiecki

66
Rennel odskoczyła jak poparzona, gdy obok Lostka przeleciał bełt i wbił się w jeden z wozów. Krótki, z białymi lotkami, nie wyglądał na typowy pocisk wystrzeliwany z kuszy. Dziewczyna nie zastanawiała się długo, dlaczego bełt jest taki a nie inny, bo w okręg światła zbliżyli się napastnicy. Dwóch z nich dzierżyło mniejsze od zwykłych kusze, co od razu wyjaśniło tajemnicę bełtu. Pozostała dwójka trzymała w dłoniach krótkie ostrza, którymi prawdopodobnie potrafili się posługiwać o wiele lepiej niż ona swoim nowym znaleziskiem. Ubranie jej nie zaskoczyło - chusty na twarzach, ciemne elementy odzienia. Przyglądając się im zza wozu Ren uświadomiła sobie, że rzezimieszki nie pojawiły się tak o, wiedzione ślepym trafem. Najwyraźniej czatowali niedaleko, wyczekując karawany. Takiej jak ta goblinów. Widząc, jak rozbijają obozowisko, czekali tylko na odpowiedni moment, aby uderzyć. Wcześniej pewnie wyeliminowali kusznika, który poszedł na polowanie, a gdy Noblus ruszył go poszukać, także i jego. Pozostał im więc Lostek i ona sama.

Ścisnęła mocniej rękojeść nowego miecza. Była wyłożona miękkim i ciepłym materiałem, a do tego dobrze leżała jej w dłoni, jakby ostrze zostało wykute i dopasowane specjalnie dla niej. Trzymając broń, czuła się bezpieczniej, o ile mogła tak powiedzieć w obliczu zagrożenia ze strony bandytów, prawdopodobnie mających doświadczenie w rabowaniu karawan. Mogła jednak się bronić, o ile wcześniej nie spanikuje i rozpłacze się jak mała dziewczynka, co jest bardziej prawdopodobne.

Ponownie wyjrzała zza wozu, chcąc sprawdzić, gdzie są bandyci. Najwyraźniej nie zauważyli jej, bo zbliżali się w stronę Lostka. Ren zastanawiała się, czy w ogóle ją zobaczyli, czy może po prostu zignorowali, nie uważając za zagrożenie. Mogła to wykorzystać. Poczekać, aż podejdą blisko niej, zakraść się i zranić lub w najgorszym przypadku zabić napastników, pomagając tym samym goblinowi siedzącemu za jednym z pojazdów. Lub mogła go posłuchać i wziąć nogi za pas. Była rozdarta na dwoje. Z jednej strony chciała pomóc nieszczęsnej istocie, ale na jej nieszczęście to strach i chęć przetrwania górowały w jej duszy. Wiedziała, że ma małe szanse na przeżycie, a nawet jeśli jakimś cudem się uchowa, to prawdopodobnie i tak wiele dobrego z tego nie wyjdzie. Gdyby uciekła, mogłaby popędzić traktem w stronę powrotną, wrócić do bliźniaków i prosić, nie, błagać! o wybaczenie u ich dziadków. Nie dosięgłyby jej bełty z kuszy, a bandyci prawdopodobnie nie będą jej ścigać, bo po co, skoro prawdziwe zagrożenie czai się za wozami. Przeżyje. Jakim kosztem? Pomyślała, zerkając w stronę Lostka. Musiałaby zostawić go na pastwę rzezimieszków... Na pewną śmierć.

Ręka jej zdrętwiała od zbyt mocnego ściskania miecza. Rozluźniła ją i rozejrzała się lekko nieprzytomnie. Spojrzała na dopiero co rozbity obóz, potem na trakt spowity mrokiem, a na końcu w stronę Lostka. Kazał mi uciekać, kazał mi uciekać, kazał mi...

- Uciekać - dokończyła szeptem myśl, której postanowiła uczepić się jak ostatniej deski ratunku, z tą różnicą, że próbowała tylko stłumić wyrzuty sumienia i uczucie tchórzostwa narastające w jej duszy na myśl o tym, co zamierzała zrobić.

Ostatni raz wyjrzała zza wozu, chcąc upewnić się, że nikt do tej pory nie zwrócił na nią uwagi. Zaczerpnęła oddechu, próbując uspokoić szalejące w niej emocje i dygoczące ciało, ale przede wszystkim poczucie winy próbujące wymusić na niej akt szaleńczej, samobójczej odwagi. Kazał mi uciekać... Skupiwszy się tylko na tym zdaniu, wstała gwałtownie i wycofała się w stronę traktu, biegnąc tak szybko, jak tylko nogi mogły jej na to pozwolić. Biegła, próbując nie myśleć o świście bełtów, które zaraz usłyszy i okrzykach bandytów. Czuła, jak w jej żyłach pulsuje adrenalina, chęć przetrwania tłumiąca wszystko inne. Przeżyć i nie zostać złapanym. Nikt i nic innego już się nie liczyło.

Re: Trakt kupiecki

67
Wyjrzała jeszcze raz zza wozu. Rozbójnicy się zbliżali. Znajdowali się już na terenie obozu w świetle ogniska. Przez ich stroje i tak ciężko byłoby określić ich wygląd. Nawet nie potrafiła stwierdzić, czy są to mężczyźni czy kobiety. Jednego jednak była pewna. Biedny goblin nie miał szans z nimi. Nawet gdyby się zbliżyli i mógłby pierwszy wykonać atak, było ich za dużo. Oczami wyobraźni widziała, jak zabija jednego, a reszta w tym czasie dobija go, pozostawiając w jego ciele wystające bełty. To wszystko jeszcze bardziej potęgowało jej wyrzuty, że zostawia kogoś na pastwę losu.

W jej głowie kołatała myśl, że ciągle ucieka. Nigdzie Nie potrafi zapuścić korzeni, z nikim nie nawiązuje wystarczająco silnych relacji, aby stać się ich towarzyszami. Sytuacja z górskiej wioski powodowała u niej złość na samą siebie. Pamiętała starsze małżeństwo i bliźniaki. Mogła pomóc w opiece i wychowaniu ich. Prowadzić spokojne życie, w którym było mniej trosk niż w obecnej tułaczce. Coś jednak popchnęło ją ku podróży i znalazła się znów w ciężkiej sytuacji. Stanęła naprzeciw trudnych decyzji, które musiała nagle podjąć. Mogła ryzykować swoim życiem, udać bohaterkę, którą nie była i spróbować pomóc zielonemu. Ona jednak postanowiła uciec. Kolejny raz w życiu stchórzyć i pozostawić za sobą mężczyznę, który był spisany na śmierć. Tak przynajmniej widziała to Rennel.

Lostek kazał jej przecież uciekać. To on zachował się heroicznie. Przed chwilą uraziła go, choć nie miała takiego zamiaru. Mógł mieć do niej poważne wyrzuty sumienia. Przecież przestał z nią rozmawiać i zaczął jakby ignorować. W sytuacji zagrożenia zachował się jednak zupełnie inaczej, niż mogłaby się spodziewać. Obcą dziewczynę, która z pewnością nie zaskarbiła sobie jego sympatii, postanowił uratować. Ryzykując jeszcze bardziej swoje życie. A może wiedział, że nie będą mieli szans nawet we dwoje i lepiej byłoby gdyby przynajmniej ona przeżyła.

Nie patrzyła dalej na sytuację w obozie. Odwróciła się i ile sił w nogach zaczęła biec przed siebie. Zostawiając za sobą biednego goblina. Mężczyźni z pewnością mogli już ją zobaczyć. Jej kroki były dobrze słyszalne na cichym trakcie i odbijały się od ściany lasu. Oni jednak mieli większy problem za sobą. Rozległ się tam jakiś głośny hałas i krzyk zmęczonego Lostka. Uderzenie i przeraźliwe warknięcie zjeżyło włosy na jej skórze. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad losem goblina.

Przed dziewczyną wyrosły dwie ubrane na czarno postacie. Była zbyt skupiona na ucieczce i pewna swojej decyzji, że nie spodziewała się kolejnych bandytów. Na to wyglądało, że planowali ich obejść i zaatakować z dwóch stron. Z pewnością byli przygotowani na większą obronę karawany. Nie sądzili, że wyeliminowali wszystkich w lesie i wozy zostały pozostawione w ręce wyrośniętego goblina i nieporadnej smarkuli.

Byli to dwaj mężczyźni, znacznie wyżsi od niej. Ubrani byli w ciemne skórzane spodnie, wysokie buty o miękkiej lecz mocnej podeszwie, pozwalające na ciche poruszanie się po lesie, czarne płaszcze z kapturami i chusty na twarzach. Jeden z nich miał zrzucony na plecy kaptur. Miał warkocz zwisający luźno na prawy bark. Wydawał się bardziej smukły. Nie miała jednak czasu, aby teraz ze szczegółami analizować ich. Tym bardziej, że obaj mieli w dłoniach po parze krótkich ostrzy i kilka malutkich przy pasie. Prawdopodobnie liczyli, że zakradną się niezauważeni od tyłu, kiedy obozowicze będą zajęci walką z ich towarzyszami i poderżną im gardło.

Teraz w ręce wpadła im uzbrojona w krótki miecz i nóż osiemnastolatka, która przez przypadek dołączyła się do karawany. Wydawało się, że nie ma z nimi szans. Ona w przeciwieństwie do nich nie miała doświadczenia w walce. Pierwszy raz znajdowała się w obozie, który został zaatakowany przez bandytów. Oni zaś na co dzień się tym zajmują.

Re: Trakt kupiecki

68
Przez chwilę myśli Rennel zajmowało tylko jedno - przeżyć. Biec, choćby się paliła, choćby nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa i brakowało jej oddechu. Potem usłyszała odgłosy walki i krzyk goblina, który zmroził jej krew w żyłach. Nabierała coraz więcej pewności, że wielki, przerośnięty Lostek, który mimo sprzeczki, którą wywołała i który postanowił ją bronić, umrze. Umrze a dziewczyna jak ostatni dupek wzięła nogi za pas i myślała tylko o sobie. O tym jak przeżyć. Jeszcze kilka lat temu, zafascynowana historiami o bohaterach ratujących ludzi w niebezpieczeństwie, zastanawiała się nad własną reakcją. Czytając o tym, jak dzielni wojownicy zakrapiają swe miecze krwią, jak magowie leczą ciężko rannych, a następnie wybijają co do jednego zastępy najeźdźców, myślała, że kiedy znajdzie się w takiej sytuacji, wykaże się heroizmem, a być może nawet poświęci swe życie w imię dobra. Przeglądając potem jej późniejsze występki niespecjalnie jej wspaniałe wizje się spełniły. Nie była nawet czarnym charakterem wyrzynającym w pień niewinnych ludzi. Była tchórzem. Gdyby dawno temu choćby wzięła pod uwagę takie rozwiązanie, nie uwierzyłaby sama sobie. Ren od małego była marzycielką i dopóki nie przyszło jej stanąć twarzą w twarz z zagrożeniem, nie sądziła, że wykaże się tak słabym charakterem. A jednak.

Torba, którą zdążyła chwycić, gdy chowała się za wozami, obijała się nieustannie o jej biodro w rytm szaleńczego biegu. W końcu Rennel musiała zwolnić, po części dlatego, że mięśnie zaczęły palić ją do żywego, ale również ze względu na to, że ostatni raz spojrzała za siebie, próbując dojrzeć, co się dzieje w obozie. Zwróciła swój wzrok przed siebie akurat wtedy, gdy przed nią wyrosły dwie ubrane na ciemno postacie, takie same, jak ci przy obozowisku. Zatrzymała się gwałtownie, może zbyt gwałtownie, wlepiając przerażone oczy w bandytów, którzy najwyraźniej mieli w planach pomóc swym ziomkom. Mimo palącego bólu w płucach spowodowanego wyczerpującym biegiem Ren wstrzymała oddech, spoglądając na oprychów.

Ubrani byli podobnie jak ich koledzy, choć teraz dziewczyna mogła dojrzeć szczegóły, które wcześniej jej umknęły. Napastnikami byli mężczyźni, przynajmniej ci przed nią. Odziani byli w skórzane spodnie, wysokie buty, płaszcze z kapturami i chusty na twarzach. Dla Rennel wyglądali na typowych złoczyńców, złodziejów czy skrytobójców. Nie to przykuło jej największą uwagę w ciągu tych sekund, które poświęciła na analizę zbójów. Byli wyżsi od dziewczyny i to całkiem sporo. Ren dzięki mieszanej krwi przewyższała wielu dorosłych mężczyzn, co pozwalało jej domniemać, że ma do czynienia z elfami, zapewne Wysokimi. Może z wyjątkowo rosłymi ludźmi, choć smukła sylwetka jegomościa z długim warkoczem pozwalała w to wątpić.

Sekundy zajęło jej zorientowanie się w sytuacji. Oprócz charakterystycznych ubrań Rennel zobaczyła również te same krótkie miecze, co u ich towarzyszy, a na dodatek małe ostrza przymocowane u pasa. Widząc to wszystko, przerażonej osiemnastolatce przychodziło tylko jedno słowo na myśl: zawodowcy. Dlatego też wypuszczając wstrzymywane przez krótką chwilę powietrze Ren cofnęła się, próbując jednocześnie choć trochę uspokoić swój oddech. Odwróciła głowę w swoje prawo, spoglądając w las i mimo bólu wywołanego zmęczeniem, ogarniającego powoli każdy skrawek jej ciała pobiegła w tamtą stronę slalomem, jakby nie chcąc, aby zbłąkane ostrze trafiło w jej plecy.

Re: Trakt kupiecki

69
Biegła, biegła, biegła i biegła. Pot spływał po jej czole i zlepiał ze sobą włosy. Twarz miała rozgrzaną, była całą czerwona. Krew pulsowała niespokojnie pod skórą, które wypychało prędko łopoczące serce. Oddech łapczywie połykała ustami, jakby zaraz miała się udusić od wysiłku. Siłę dodawała jej adrenalina. Nie spodziewała się, że jest w stanie tak szybko i bez ustanku biec przed siebie. Tylko na moment przystanęła, kiedy spostrzegła bandytów. Nie trwało to jednak zbyt długo. Prawie automatycznie, niczym rasowy rumak zmieniła kierunek ruchu. Skierowała się ku ścianie, którą tworzyły liściaste drzewa o różnych gabarytach i gatunkach. Jej wzrok nie potrafił się jednak skupić na żadnym ze szczegółów. Jakby wszystko było bezbarwną materią. Liczyło się dla niej, żeby tylko uciec. Nieważne gdzie. Nie myślała o skutkach i niebezpieczeństwie. Chciała się tylko znaleźć w miejscu, które będzie oddalone od tego obozowiska i bandytów o tysiąc kilometrów. Nie zastanawiała się jednak, że nawet unikając napadu i zostawiając gobliny, nadal będzie znajdować się na groźnym trakcie lub lesie daleko od domu. Tego przecież szukała.

Za nią znajdowali się nadal dwaj trudniący się napadami na karawany przedstawiciele szajki bandytów, którzy nie planowali zostawić w spokoju młodej dziewczyny. Obawiali się, że wezwie pomoc, a może liczyli na jakieś łupy, które trzymała w torbie. W najgorszym wypadku liczyli na jej usługi. Przecież była młoda i niebrzydka. Po chwili usłyszała pierwszy nieprzyjemny dla ucha świt, a jeden z niewielkich noży, który mieli przy pasie, przeleciał obok i tępym dźwiękiem wbił się w korę niewielkiego dębu obok, którego przebiegała. Nie przerwało to jednak ucieczki. Nadal gnała do przodu niczym łania, omijając wszystkie przeszkody na drodze. Na drodze stanęły jej niewysokie lecz gęsto rosnące jeżyny o starych grubych pnączach pełnych nieprzyjemnych kolców. Wykonała potężny sus i przeskoczyła je, nie tracąc czasu na okrążanie przeszkody. Mężczyźni z pewnością nie będą czekać, aż ucieknie. Słyszała za sobą ich kroki i łamiące się gałęzie pod ich stopami. Choć chwilami nie była pewna, czy to nie ona wydaje tyle hałasu, płosząc okoliczną zwierzynę. Upewnił ją kolejny świst i małe ostrze, które wbiło się dosłownie obok jej nogi. Centymetr bliżej i musnęło by jej łydkę. Nawet w ruchu potrafili doskonale wycelować. Z pewnością tylko szczęściem jeszcze nic jej nie zrobili.

Rennel właśnie wbiegła w wysokie krzaki czarnego bzu, które zupełnie zakryły ją, a więc uniemożliwiły trafienie. Przynajmniej przez chwilę poczuła ulgę, że nie znajduje się na ich widoku. Liście niespokojnie zatrzęsły się, kiedy wbiegła przez nie. Otarła się o gałęzie. Musiała szybko wybrać dalszą drogę ucieczki. Mogła kontynuować bieg na oślep, co jej obecnie bardzo dobrze wychodziło. Nie da rady jednak tak biec w nieskończoność, chyba że bandyci zrezygnują. Mieli więcej sił i byli od niej trochę szybsi. Tylko próba trafienia jej nożami i tym samym spowolnienie dziewczyny, dawało jej przewagę. Teraz jednak mogą nadrobić drogę, która ich dzieliła.

W oddali dostrzegała starą prowizorycznie wykonaną chatę z zebranych gałęzi, liści i mchów. Była niewysoka i dość niska, jakby mieszkał tam kiedyś karzeł lub jakiś niziołek. Wydawała się opuszczona, ale może nadal wykorzystywali ją bandyci i mogłaby wpaść do paszczy lwa. Z drugiej strony mogłaby tam uciec przed nimi, znaleźć jakąś broń. Na pewno miałaby tam większą szansę w walce z nimi niż na otwartej przestrzeni. Mogła schować się w norze, który znajdował się kilka metrów od niej pod rosłym drzewem. Część jej wnętrzna był owity jeszcze jego korzeniami. Prawdopodobnie został wyryty przez dziki, w którym przezimowały. Mogła też spróbować skryć się w jakiś zaroślach, licząc na usługę świeżych szerokich liści, które skryją ją przed wzrokiem bandytów. Żadna z opcji jednak nie wydawała się pewna.

Re: Trakt kupiecki

70
Ucieczka, którą Ren zapoczątkowała szybko zamieniła się w szaleńczy pościg po lesie. Tylko przez sekundy miała szansę na złapanie oddechu, po czym była zmuszona zwiększyć swoje tempo. Przedzierając się przez mroczny las i próbując nie potknąć się o zbłąkany korzeń czy zahaczyć o gałąź, dziewczyna próbowała oddychać miarowo, aby jak najdalej biec i nie zmęczyć się tak bardzo. Mimo usilnych prób odczuwała coraz większe zmęczenie, a i z coraz większym trudem łapała powietrze, czując jakby płuca zaraz jej eksplodowały. Prócz tego włosy co chwila leciały jej na twarz, przylepiając się do niej i sprawiając, że oprócz fizycznego wyczerpania była coraz bardziej zirytowana, nie mogąc ich odlepić w biegu albo odsunąć z twarzy. Trzepała tylko co chwila głową, jakby próbując bez użycia rąk przegonić jakiegoś owada.

Pisnęła, gdy obok niej przeleciał nóż i wbił się w jakieś drzewo. Nie dość, że musiała zmagać się z naturalną przeszkodą, jaką była knieja, to na dodatek na jej życie czyhały jakieś łotry. Nie wiedziała, czy gonią ją po to, aby ją zabić, czy chcą ją tylko schwytać. Przyspieszyła tyle, na ile jej wycieńczone ciało pozwalało, nie chcąc przekonać się na własnej skórze, jakie zamiary mieli bandyci.

Nigdy w życiu nie myślała, że może tak szybko biec, że jej instynkt przetrwania jest tak silny. Nie zwolniła, gdy przed nią wyrosły kolczaste krzaki, przeskakując je jednym susem. Goniły ją odgłosy łamiących się gałęzi, szelest deptanych liści i trawy oraz świst kolejnego noża celującego w jej ciało. Znów miała niesamowite, wręcz niemożliwe szczęście, gdy spojrzała przelotem na ostrze, które mijało jej nogę o dosłownie centymetry. Zadrżała, zarówno w środku jak i na zewnątrz, nie mogąc uwierzyć, że ma takie szczęście. Chwilę później wpadła z impetem w kolejną roślinę, tym razem przyjazną i chroniącą przed napastnikami celującymi w nią malutkimi, niebezpiecznymi nożami. Przedarła się przez liście i gałęzie, nie czując ich nawet i wyskoczyła po drugiej stronie. Zaczęła spazmatycznie oddychać, czując kilka sekund spokoju. Potem będzie musiała biec dalej.

Rozglądnęła się na szybko, próbując obmyślić dalszy plan ucieczki. W oddali majaczyła prowizoryczna, drobna chatka. W pierwszej chwili to tam Rennel chciała się udać, ale zaraz po tym na myśl przyszło jej, że i tam może nie być bezpiecznie. Być może kryją się tam kolejni bandyci, do których wpadnie i z których oślizgłych łap już się nie wydostanie. Nawet jeśli budynek jest pusty, chowając się w nim tylko przedłuży swoją dolę. Prędzej czy później tamci się dostaną do środka i Rennel nie uniknie walki. Kolejny rzut oka odkrył norę zlokalizowaną pod korzeniami jednego z drzew, również obiecująco wyglądającą. Problem był w tym, że kryjąc się w niej, będzie musiała liczyć na ślepy traf, dzięki któremu może napastnicy jej nie zauważą. Gdy jednak to zrobią, stanie się zbyt łatwym celem. Wokół rosły też przeróżne krzaki, wśród których mogła się skryć i mieć nikłą nadzieję na pozostanie niezauważoną. Nikłe, ale mogła przynajmniej szybko się poderwać i dalej uciekać. Żadna opcja nie wydawała się jednak całkowicie bezpieczna, każda zawierała w sobie pewną dozę ryzyka.

Myśli Ren gorączkowo przeskakiwały między kryjówkami. Nie mogła się zdecydować, gdzie bandyci jej nie znajdą, gdzie będzie miała większe szanse. W końcu, nie mogąc już dłużej czekać, wbiegła w pierwsze zarośla, które mogły ją jako tako ochronić. Rennel nie należała do ryzykantów, a ani nora ani chatka nie prezentowały się najlepiej. Najwyżej będzie biegła, dopóki starczy jej tchu. Gdy już go zabraknie... Zobaczy, co wtedy będzie. Choć by może nie będzie takiej potrzeby.

Re: Trakt kupiecki

71
Dziewczyna z bijącym sercem wpadła w gęste zarośla dzikiego czarnego bzu. Jego szerokie i podłużne zielone listowie, które przybierało już ciemnozielony odcień, ukrywało jej obecność jak tylko potrafiło. Choć zbliżała się już pora kwitnienia na jej gałęziach, nie pojawiły się pąki. Przedłużająca się zima opóźniła rozwój wszystkich roślin. Las nie był jeszcze tak porośnięty jak bywało to poprzednich lat. Dopiero wszystko przebudzało się do życia. Mimo to młode liście stały się dobrą kryjówką dla Rennel.

Zakrywała ją kotara z liści, które teraz szeleściły, wprawione w ruch przez Rennel. Na twarzy czuła chłodny wiatr. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że było zimno, a jej rozognione ciało zmarzło. Zaczęła mimowolnie drżeć. W jej żyłach nadal pulsowała dynamicznie gorąca krew, która doprowadzała hormony przetrwania do każdej z części ciała. Nadal miała niebywało dużo sił w swoich mięśniach. Nadal ciężko oddychała łapiąc łapczywie powietrze w płuca. Nie mogła uspokoić oddechu. Nadal czuła na swoich plecach niebezpieczeństwo. Nawet ukryta w zaroślach wiedziała, że wróg zaraz może się pojawić przed nią i będzie znów musiała rozpocząć ucieczkę.


Było już zupełnie ciemno. Coraz mniej widziała. Jedynie szare zarysy przed sobą. Dal zaś była zupełnie spowita czernią, która pochłonęła już cały las. I tylko głosy i dźwięki docierały do podróżniczki na gapę. Słyszała ich! Stali w pobliżu krzewów. Dźwięk łamanych patyków pod butami i szelest ściółki. Głośne oddechy dwójki mężczyzn.


- Ona tu gdzieś jest. Nie mogła za daleko uciec.
– powiedział jeden z nich lekkim, przyjemnym dla ucha głosem jak na zbira.


- Patrz tam. W tamtym kierunku pobiegła. Złamane gałęzie. – odpowiedział mu jeden i zaczął się zbliżać w kierunku kryjówki dziewczyny. Jego kroki były coraz bliżej. Oddech był coraz głośniejszy. Po chwili dołączył do niego jego towarzysz. Byli tuż obok Rennel.

- Najwyżej ją zostawimy. Jedna dziewczyna nas nie zbawi. Mamy całą karawanę. Pomóżmy chłopakom. – w jego akcencie było coś obcego, dziwnie dźwięcznego i delikatnego. Z pewnością nie pochodził z Keronu. Prawdopodobnie był przedstawicielem Fenistei.

- Nie brzydka i można byłoby na niej zarobić. Ciężka zima. Enricke dałby za nią nie lada grosz. Jego ździry pomarły przez zimę. Tą starą Helgę musiał urżnąć jak świnię, bo nawet gryfów nie mieli na jedzenie. - i właśnie zaczął odgarniać liście z krzewów w poszukiwaniu wskazówki, gdzie mogła pobiec. Rennel zaś była dosłownie kilka metrów od nich. Prawie na wyciągnięcie długiej i chudej ręki elfa.

Re: Trakt kupiecki

72
Liście zaszeleściły, gdy Ren wpadła między nie, modląc się w duchu do każdego bóstwa, by prześladowcy jej nie znaleźli. Skuliła się za krzakiem i ostrożnie wyjrzała, próbując zorientować się w obecnej sytuacji. Niestety szarości wieczoru coraz bardziej ustępowały czerni okrywającej coraz większe połacie lasu. Rennel widziała przez to coraz mniej i musiała zacząć polegać na innych zmysłach. W pewnym momencie, mimo rozgrzanego od szaleńczego biegu o życie ciała, dziewczyna poczuła przenikające ją powoli zimno. Nie było w tym nic specjalnego, dopiero niedawno przeciągająca się zima skończyła swój żywot. Wciąż można było odczuwać jej skutki, w tym zimno. Najbardziej dało się to zauważyć po lesie, który dawno temu powinien już zakwitnąć.

Ren powoli uspokajała swój oddech. Miała chwilę przerwy, choć niedługą, bo bandyci już ją dogonili i zaczęli kręcić się koło jej kryjówki. Oni również byli zmęczeni, ale daleko było im do zgrzanej, wyczerpanej dziewczyny. Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że jeśli ich nie zgubi albo nie zrobi czegoś innego, co pozwoli jej się uwolnić od nich, będzie biegła dopóty, dopóki nie padnie ze zmęczenia. A potem będzie tylko gorzej.

Słyszała każde słowo, jakie padło z ust bandytów. Nie podobało jej się, że wciąż kręcą się niedaleko zarośli, wśród których kucała. Niech pójdą dalej, w przeciwną stronę, niż krzaki Rennel. Niestety głosy zaczęły się zbliżać, a jeden z nich zasugerował, gdzie dziewczyna się znajduje. Serce zabiło jej mocniej. Tak bardzo chciała, żeby zostawili ją w spokoju. Przez sekundy, w ciągu których delikatny, zdecydowanie nie keroński głos sugerował, by odpuścić pościg, Ren poczuła niewysłowioną ulgę. Potem odezwał się drugi, a strach zalał jej ciałLiście zaszeleściły, gdy Ren wpadła między nie, modląc się w duchu do każdego bóstwa, by prześladowcy jej nie znaleźli. Skuliła się za krzakiem i ostrożnie wyjrzała, próbując zorientować się w obecnej sytuacji. Niestety szarości wieczoru coraz bardziej ustępowały czerni okrywającej coraz większe połacie lasu. Rennel widziała przez to coraz mniej i musiała zacząć polegać na innych zmysłach. W pewnym momencie, mimo rozgrzanego od szaleńczego biegu o życie ciała, dziewczyna poczuła przenikające ją powoli zimno. Nie było w tym nic specjalnego, dopiero niedawno przeciągająca się zima skończyła swój żywot. Wciąż można było odczuwać jej skutki, w tym zimno. Najbardziej dało się to zauważyć po lesie, który dawno temu powinien już zakwitnąć.

Ren powoli uspokajała swój oddech. Miała chwilę przerwy, choć niedługą, bo bandyci już ją dogonili i zaczęli kręcić się koło jej kryjówki. Oni również byli zmęczeni, ale daleko było im do zgrzanej, wyczerpanej dziewczyny. Powoli zaczynała uświadamiać sobie, że jeśli ich nie zgubi albo nie zrobi czegoś innego, co pozwoli jej się uwolnić od nich, będzie biegła dopóty, dopóki nie padnie ze zmęczenia. A potem będzie tylko gorzej.

Słyszała każde słowo, jakie padło z ust bandytówNie podobało jej się, że wciąż kręcą się niedaleko zarośli, wśród których kucała. Niech pójdą dalej, w przeciwną stronę, niż krzaki Rennel. niestety głosy zaczęły się zbliżać, a jeden z nich zasugerował, gdzie dziewczyna się znajduje. Serce zabiło jej mocniej. Tak bardzo chciała, żeby zostawili ją w spokoju. Przez sekundy, w ciągu których delikatny, zdecydowanie nie keroński głos sugerował, by odpuścić pościg, Ren poczuła niewysłowioną ulgę. Potem odezwał się drugi rozmówca, a strach zalał jej ciało, sprawiając, że wstrzymała oddech. Sprzedać ją jako prostytutkę. Sama myśl napawała ją ogromnym obrzydzeniem. Wolała zginąć, niż się sprzedawać, w dodatku nie z własnej woli. Poczuła odrazę do elfów znajdujących się zaledwie parę metrów przed nią, odgrodzonych ścianą liści.

Mężczyzna zaczął odgarniać gałęzie, coraz bardziej przerażając dziewczynę. Jeszcze trochę, a ją znajdą, złapią, wykorzystają i jeszcze zarobią na niej. Ręka napastnika znajdowała się coraz bliżej. Ren spojrzała na nią, czując, że jeśli coś nie zrobi, to będzie po niej. Spojrzała na miecz wciąż trzymany w ręce, po czym westchnęła ciężko i zamachnęła się nim na rękę elfa, próbując ją uciąć lub chociaż zranić. Było to prawdopodobnie najgłupsze, co mogła zrobić, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. Tuż po tym, jak spróbowała ciąć i zranić napastnika, zerwała się i pobiegła dalej, czując, jak powoli ogarnia ją rozpacz, która nasuwała pytanie: Czy nigdy już nie przestanie uciekać?

Re: Trakt kupiecki

73
Ręka mężczyzny odgarnęła jedną z gałęzi, która zasłaniała dziewczynę, ale on nadal nie był w stanie jej zobaczyć pod gęstą kurtyną liści przeplatanej ciemnymi nićmi zmierzchu. Nie spodziewał się, że znajduje się pomiędzy dzikim bzem. Szukał jej śladów, które mogłyby naprowadzić na drogę jej ucieczki lub kryjówkę. Mało kto odważyłby się schować tak blisko niebezpieczeństwa. Przypominało to trochę wejście dziecka pod łóżko, kiedy rabusie wpadają do domu. Wtedy niewinne oczy szeroko otworzone obserwują wszystkie okropne sceny, a później zbliżające się buty do miejsca ich kryjówki. A wtedy… wszyscy znają te brutalne zakończenia.

Elf nie spodziewał się również żadnego ataku. Tym bardziej nie był przygotowany, że w jednej chwili niezwykle ostry nóż tnie jego rękę. Ostrze jakimś cudem wbiło się w okolice nadgarstka i przeszło przez mięśnie i staw. Oddzieliło dłoń od reszty ciała. Nawet Rennel nie oczekiwała takiego szczęścia. Wyeliminowała jednego oprawcę z gry, której ceną było jej los. Gorąca krew trysnęła w stronę dziewczyny i ubrudziła jej całe ubranie. Nawet osocze miała na twarzy i posklejało jej włosy. Krzew dookoła również przybrał czerwony kolor, który w mroku przypominał raczej bordowy.

Przez las przeszedł ryk bólu. Krzyk był jakby nieprzerwany. Bandyta padł na ziemię, trzymając kikut przyciśnięty do swojego torsu, a drugą ręką próbował zatamować krwotok. Przy tym wydawał się coraz bardziej osłabiony i trząsł się niczym osika. Jego towarzysz nie był już zainteresowany pogonią za młodym żywym łupem, lecz pomocą swojemu koledze. Zdjął z siebie płaszcz i obwiązał go dookoła rany, pomagając w zatamowaniu krwotoku. Następnie zaczął czegoś szukać w swojej torbie, którą miał założoną na plecach. Musiał bardzo szybko działać, aby uratować swojego brata. W tym czasie dziewczyna mogła uciec. Nikt już nie był nią zajęty. Choć z pewnością długo jej nie zapomną.

Mogła skierować się dalej w głąb lasu, kierując się na zachód. Tam jednak nie wiedziała co się dalej kryje. Nadal widziała tajemniczą chatkę, która samotnie stałą w gęstwinie, zbudowana ze znalezionych materiałów, które darowała sama matka natura. Teraz nie musiała się martwić dwójką przestępców i mogła powrócić na trakt, aby skierować swoje kroki w kierunku Ujścia lub zawrócić i ruszyć do Oros lub Zaavral. Tam jednak nie czekało na nią nic, co zachęcałoby do podróży. Wszystko przecież zostawiła. Nie po to wybrała taki los, aby zrezygnować z niego. Oczywiście pozostał jej jeszcze jeden istotny wybór, choć bardzo heroiczny. Dużo słyszała historii i pieśni, często śpiewanych i opowiadanych przez wędrownych bardów, którzy ponoć zwiedzili całą Herbię, o postaciach odważnych i walecznych, które nigdy nie pozostawili by swoich przyjaciół i towarzyszy na śmierć. Byli oni w stanie poświęcić siebie, aby ratować życie braci. Teraz ona mogła wykazać się postawą wojownika. Uratować goblinów, którzy przygarnęli ją do swojego taboru, mimo że wkradła się na ich wóz. Jeden elf leżał na ziemi wpół przytomny z krwawiącym kikutem, a nad nim zupełnie zaabsorbowany pomocą, klęczał jego towarzysz. Nie spodziewaliby się kolejnej ataku. Tak samo mogła wrócić do obozu, aby pomóc Lestkowi.

Re: Trakt kupiecki

74
Jeden krótki zamach wystarczył, aby dłoń elfa odłączyła się od reszty ciała. Efekt zaskoczył dziewczynę. Spodziewała się draśnięcia, może jakiejś głębszej rany. Zaskoczyła ją ostrość, jaką zachował jej nowy miecz. Wystarczył jeden ruch... W momencie, gdy ciepła posoka trysnęła na wszystko wokół, w tym Ren, dziewczyna wrzasnęła. Jej krzyk pokrył się z krzykiem okaleczonego mężczyzny. Zrobiła to z przerażenia, jakie ogarnęło ją, gdy poczuła na twarzy cudzą krew. Była to bardziej pierwotna reakcja, nie przemyślana. Po prostu się przestraszyła, zarówno juhy zastygającej we włosach jak i dłoni leżącej na ziemi. Podniosła się gwałtownie z ziemi i zaczęła biec.

Dopiero po kilku metrach się zatrzymała. Bandyci najwyraźniej nie gonili jej, zbyt zajęci swoimi sprawami. Rozglądnęła się po całkowicie ciemnym, przerażającym lesie. W oddali widniał zarys widzianej wcześniej chatki, którą Ren postanowiła ominąć i nie narazić się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Mogła tam iść, zobaczyć co się tam znajduje, ale potem coś ją tknęło i zwróciła się w kierunku, z którego przybiegła. Gdzieś tam był obóz. Być może któryś z goblinów wciąż żył. Jednocześnie wokół kręcili się pozostali dwaj rabusie, tak samo niebezpieczni jak ci, przed którymi uciekała. Mogła wrócić i narazić się z powrotem, ryzykując życie dla ledwo co poznanych, niemiłych istot. Ren poczuła w sobie wewnętrzny konflikt. Popełniła trochę błędów, które chciała naprawić. Starała się pomagać wszystkim w potrzebie, jak tylko mogła. Z drugiej strony nie należała do odważnych, żądnych przygody bohaterów. Nie potrafiła walczyć na otwartym polu, bała się przemocy i zdecydowanie wolała dyplomatyczne rozwiązania.

Nagle poczuła, jak zbiera jej się na wymioty. Sekundę po tym zwymiotowała skromną zawartość swojego żołądka. Czuła, że to nie jest na jej siły. Ta krew, ręka... Wiedziała, że długo będzie jej się to śniło. Nawet mimo braku wyboru brzydziła się tym, co zrobiła. A zamierzała zrobić więcej.

Adrenalina powoli zaczęła z niej opadać. Wiedziała, że zaraz poczuje się niesamowicie zmęczona, mimo faktu, iż to dopiero początek, że odpoczynek przyjdzie o wiele, wiele później. Spojrzała za siebie, a potem zaczęła biec, wolniej niż poprzednio, w stronę goblińskiego obozu. Nie chciała wbiegać w sam jego środek, ale postanowiła zrobić mały zwiad. Przypomniała też sobie o koniach, które sama przywiązywała do pobliskich drzew. Nie miała zielonego pojęcia o jeździe na koniu, ale czy było to aż takie trudne? Jeśli nie będzie widziała innego wyjścia, spróbuje ukraść jednego z nich. Ta noc zdecydowanie zapadnie jej w pamięć, szczególnie szaleńcze plany goniące inne beznadziejnie szaleńcze plany. Swego czasu jednak potrafiła się skradać tak, aby nie zostać zauważoną. Miała nadzieję, że te umiejętności jeszcze jej nie umknęły. Przydadzą się zaraz, gdy będzie podchodzić do obozu.

Re: Trakt kupiecki

75
Wszystko działo się tak szybko i nagle. Przez chwilę bez celu podążała przez gęstwinę, przedzierając się przez kolejne krzaki, które poocierały jej ręce i twarz. Raz wpadła nawet w jakiś dół, który przykryty był mchem, ale nic poważnego sobie nie zrobiła. W końcu jej myśli zaczęły nadążać za zmęczonymi i spiętymi nogami. W końcu stwierdziła, że zawróci i ruszy w stronę obozu. Przez chwilę nie mogła znaleźć drogi powrotnej na trakt handlowy. Robiło się coraz ciemniej, a każdy zakamarek lasu wyglądał tak samo, spowity mrokiem. Była spocona, zmęczona, zmarznięta i drżąca. Miała płytki i świszczący oddech. Potrzebowała więcej powietrza, aż jej się w głowie kręciło od wysiłku. Włosy miała posklejane. Lepiły jej się do twarzy. Choć miała dość już, nadal biegła. Nie mogła przestać.

Była już blisko obozu. Czuła okropny smród, którego nie potrafiła określić. Było to połączenie siarki i spalanego truchła. Zrobiło jej się niedobrze. Widziała jasne światło ogniska, która coś trawiła. Sytuacja, którą zastała wyglądała zupełnie inaczej, niż mogłaby sobie wyobrazić. Jeden z wozów był przewrócony, a za nim skrywał się oparty Lestek z bełtem wbitym nad obojczykiem. Przy nim leżało ciało jednego z bandytów z poturbowaną twarzą od kilku ciosów. Przypominał świniaka w rzeźni. Nie był to zbytnio ładny widok. Pozostali rabusie również leżeli martwi. Jeden z strzałą sterczącą z jego pleców, a kolejny strawiony przez płomienie ogniska. Stąd ten nieprzyjemny zapach.

W obozie znajdowała się cała trójka goblinów. Nie zginęli. Choć dziewczyna wróżyła im tragiczną śmierć z rąk zamaskowanych morderców. Oni jednak poradzili sobie z nimi w niewyjaśniony sposób. Deton siedział przy jednym z namiotów z obwiązaną nogą skórą. Prawdopodobnie wpadł w jakieś sidła, które poturbowały mu stopę. Przywódca karawany jednak wydawał się przetrwać wszystko bez żadnych śladów walki. Stał właśnie nad ciałem jednego z zabitych z zamkniętymi oczami i wsłuchiwał się w dźwięki wiatru. Po chwili otworzył szeroko oczy i wskazał swoją buławą w stronę, gdzie skradała się Rennel.

- Tam jest! – wzrok pozostałych przedstawicieli zielonej rasy, zwróciły się na nią. Poczuła się, jakby ktoś odczytywał jej wyrok.

Choć nigdzie nie było już stwarzających zagrożenie bandytów, ona nadal czuła się w niebezpieczeństwie. Nadal pamiętała odcinaną dłoń, z której trysnął strumień posoki. Nadal była brudna od krwi. Trzymała nadal miecz, którym znacząco raniła oponenta. Teraz zaś znalazła się wśród swoich niedawnych towarzyszy, którzy prawdopodobnie myśleli, że atak został nasłany przez nią. Że była jedynie informatorem.

Lestek wstał, choć sprawiało mu to trochę trudu. Był uzbrojony. Posuwistymi krokami zbliżał się do niej. Na jego twarzy rysował się grymas bólu, ale robił wrażenie obojętnego. Skupiony był na dotarciu do niej. Pozostała dwójka została na swoich miejscach, ale bacznie obserwowali jej zachowanie.

Wróć do „Księstwo Ujścia”