Re: Trakt kupiecki

46
Pierwsza myśl jaka przemknęła mu przez głowę to czysta chęć spotkania się ze wspomnianym szermierzem. Dawno już nie skrzyżował z nikim ostrzy... Ostatnie prawdziwe starcie to tak na dobrą sprawę zapasy z niedźwiedziem, coby zarobić na przeprawę przez morze, a pojedynek... Chyba ten ostatni z mistrzem, tak. Na pewno ten. -I takich szanuję, nieustępliwych chociaż jasnym jest, że cel nieosiągalny. To nas właśnie czyni mocniejszymi od Bogów. I to com tobie niedawno wspominał. Wiem, że niepokonanym nie zostanę, jeśli nie inny miecz mnie pokona to może gorzałka, albo jakieś dziadostwo złapane w burdelu - szedł chwilę w milczeniu spoglądając poza jasną ścieżkę wyznaczoną światłem latarni.

Słyszał w ciemności szmery i dźwięki, które można zaliczyć do tych "niepokojących". Zignorował je całkowicie. Taki już był. Wiedział, że celu nie osiągnie. Wiedział, że i tak wszystko sprowadzi się do jednego oddechu. Wiedział również, że autorzy owych dziwnych brzmień mogą dać mu ten ostatni oddech, ignorował to jednak. Jeśli coś faktycznie nie dotykało jego istoty, nie interesowało go. Wszystko co robił, robił dla wyższej idei, a za tę wyższą ideę uważał własne życie. Może przez głupotę, może przez matkę, a może przez przypadek. Nie interesowało go to jednak zbytnio. Wrócił na ziemię.

-Widzisz, tak jak Ty pdróżujesz dla samej podróży, tak Ja trenuję i walczę dla samego rozwoju i doświadczeń-podkręcił wąsa, poruszył się niespokojnie, zaczął gwizdać dość głośno starając się naśladować pieśń towarzysza. Skręcił nagle niemalże pod kątem prostym i po kilku krokach, zatopił się w ciemności. Krasnolud namierzał go tylko po dźwięku. Spytał go dość subtelnie i z wyczuwalnym zdziwieniem, co tak właściwie właśnie robi. Z mroku odpowiedział mu gromki śmiech i krótkie zdanie będące cytatem z jego mistrza -Zbytnie oświecenie, mój miły, umniejsza egzystencję.

Re: Trakt kupiecki

47
Urist szedł dalej z założonymi za tył rękami. Słuchał towarzysza z wyraźną uwagą, wyłapując każdą wiązankę i dokładnie analizując ją wyobrażeniami w głowie. Człowiek ów mówił zdecydowanie mądrzej niż się zachowywał. Z drugiej jednak strony, mogło to być piętno po wspomnianym przez niego mistrzu, który być może raczył go tymi myślami tak często, że wwierciły mu się w głowę i zostały. Chociaż Szahid bez wątpienia był dobrym wojownikiem i dobrze rozumiał otaczający go świat w podstawowej formie, krasnolud dalej skrycie wątpił, czy faktycznie rozumiał w pełni te bardziej duchowe i filozoficzne zagadnienia. Niewielu potrafiło posługiwać się sztuką zrozumienia. Urist cenił ją jak prawie żadną z innych i wiedział, że byle kto jej posiąść nie mógł.

W krzakach rozległy się jakieś szmery. Tak samo jak Szahid, zignorował je kompletnie. W przeciwieństwie jednak do wojownika, powodem nie była osobowość reagująca na dane zdarzenia. W jego przypadku było to doświadczenie - wprawne uszy szybko wyłapały delikatny, specyficzny ton odgłosów i ich odstępliwość, przerzucając je na obraz jakiegoś małego zwierzątka, prawie na pewno niegroźnego. A nawet jeśli, to za małego, by zawracać sobie głowę strachem przed wyjściem owego zwierz na trakt, a tym bardziej wchodzenie do lasu samemu. Jeszcze by dziabnęło w nogę i dopiero wtedy by było.

Niespodziewany skręt Szahida zbił go jednak momentalnie z tropu. Krasnolud stanął jak wryty, w pierwszej chwili nie wiedząc co myśleć i uczynić. Pokręcił głową i odwrócił się do miejsca z którego dochodziły odgłosy stąpania i przedzierania się przez gąszcz mosiężnego mężczyzny. Nie tylko Urist musiał usłyszeć te szmery. Ale chyba tylko on wiedział, czego najpewniej dotyczyły.

Kiedy zza zwału roślinności przebił się filozoficzny głos mężczyzny, krasnolud skrzyżował ręce na piersi i zaśmiał się. Był to śmiech cichy, słyszalny tylko przez niego. Znał dobrze to powiedzenie. Było zresztą jednym z jego ulubionych. Jednakże, przynajmniej w jego mniemaniu, prawie wszyscy interpretowali je źle. Nie odpowiedział Szahidowi. Stał na kępie trawy, oczekując na wojownika w milczeniu
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Trakt kupiecki

48
Usłyszał, że krasnal zatrzymał się gdzieś w trakcie jego monologu, więc gwizdnął jeszcze, zachęcając podróżnika do dalszej drogi i wyrywając go z domniemanych, przemyśleń ruszył dalej w ciemność. Chwilę potem znowu dało się wyłapać z ciszy miarowy, wyrobiony krok Obieżyświata.

Nie dalej jak dwie do trzech godzin potem (podczas to których Urist dowiedział się min. o upodobaniach alkoholowych wojaka i o nieudolnej intrydze pałacowej na wyspach, czyli na dobrą sprawę niczym wartym uwagi, a mającym na celu zapchanie czasu do poranka) zaczął powoli wschodzić dzień, a oni nieprzerwanie szli w stronę Oros. Kiedy dzień już w pełni nastał coraz częściej zaczęły ich mijać powozy i pojedynczy jeźdźcy. Zanim zaszło słońce postanowili jednak zatrzymać się w gospodzie znajdującej się zaraz za niewielką wioską przy trakcie. Zjedli, dość sporo i solidnie jak na okolicę sąsiednią do pola bitwy. Zapłacił Urist, ale Szahid nie pozostał mu dłużny i oddał całą należność po wieczorze spędzonym na siłowaniu się na rękę - głównie z żołnierzami, którzy przychodzili do gospody z obozu o godzinę drogi od wioski. Uznali, że noc przespana na relatywnie miękkim łóżku byłaby miłą odmianą. Rozstali się przed swoimi pokojami i umówili na spotkanie razem z pierwszym słońcem, zaraz przed wejściem do gospody. Po kilku godzinach ćwiczeń na drzewie przy drodze i krótkim precyzowaniu swoich cięć, Szahid powrócił do pokoju, wyczyścił umysł z pomocą medytacji (a także ukradzionej flaszki) i zasnął jak dziecko.

Następnego dnia obudził się jak gdyby nigdy nic, zszedł do gospody przystrojonej kilkoma niedobitkami wczorajszej popijawy. Zjadł posiłek, zapłacił resztką pozostałych monet, ułożył brodę i wyszedł na miejsce umówionego spotkania. Nie spotkał tam jednak krasnala. Uznał, że pewnie niedotkniętemu wojaczką podróżnikowi rygor poranka nieznany, więc skorzytsał z wolnej chwili i w swojej ćwiczebnej rutynie począł w wymiernym rytmie rwać z ziemii pobliski wóz. Po dłuższej chwili jednak zdecydował, że sprawdzi co z towarzyszem. Zajrzał do jegoizby, zapytał gospodarza, jednak nic mu to nie dało. Zrezygnowany wyszedł na trakt, splunął szpetnie i z gracją chama burknął coś pod nosem. Ruszył w drogę. Znowu samotnie.

Pierwsze kilka dni zlało mu się w jedną płynną całość - ćwiczenie, jedzenie, droga do zachodu słońca albo i dłużej, rozmowy z napotkanymi kupcami, sen i znowu to samo. Tak minął pierwszy tydzień w którym to szermierz pokonał większą część drogi. Dziewiątego dnia podróży na przeprawie zoczył, że kupieckie wozy zatrzymują się jeden za drugi w długim korku. Czuł problemy, podobało mu się to.

Ruszył na sam przód, drogę blokowali dość dobrze uzbrojeni jegomoście, po chwili obserwacji rozpoznał w nich straże kupieckie. Podszedł do pierwszego lepszego i zapytał:Co jes ?

-Ciul jaki na górkę najechał, a tu niespodzianka, że górka to nie górka tylko śpiący wiwern. Ciula zeżarło, a tera konie wtrężala. Siekać nie chcemy, bo i nikt nie płaci za takie dodatki i mieczy szkoda na te kwasy. To czekamy, aż zeżre. Tylko przekupy się pieklą... A wnerwieni mniej płacą... . Szahid uśmiechnął się szpetnie, czuł, że może go czekać walka. Tego potrzebował. - A jakbym tak utłukł tę jaszcurkę? Weźmiecie na wóz do Oros? Sypniecie groszem ? Gwardzista zdziwił się z lekka, przymrużył oczy. - Nie wiem Panie czyś głupi, ale jeślibyś faktycznie utłukł to z wdzięczności niejeden z kupców by Cię na wózek wziął, a i rozrywka by była... . Szermierz wyszedł kilka kroķów przed szereg (chwilę po tym za jego plecami zebrała się grupka gapiów, a niedawny rozmówca zaczął zbierać zakłady) lewą ręką poprawił grzywę, prawą wyjął ostrze, po czym chwycił je oburącz.

Z sobie podobną gracją ruszył w dół drogi. Po chwili zoczył rozbity wóz, poszarpane zwłoki i wielkie zielone cielsko leżące do niego tyłem. Od stwora dzieliło go jakieś czterdzieści stóp. Szahid gwizdnął głośno. Wiwern obrócił się i zasyczał. Był ogromny. Jego łuska błyszczała, a skrzydła rozpościerały w geście agresji. Szermierz nie był tym poruszony, podniósł miecz nad głowę zostawiając sobie miejsce na unik i potężne cięcie oburącz. Jaszczur wzbił się w powietrze szybkim ruchem skrzydeł, uniósł na kilka metrów i zaczął nurkować na olbrzyma. Jednak kiedy tylko potwór znalazł się w zasięgu miecza, uniknął jego ataku i uderzył wzdłuż ciała, przez co rozpędzony jaszczur z hukiem wbił się w ziemię. Kurz nie zdążył opaść, a szermierz już doskoczył na wysokość głowy potwora i ciął zaraz przy łbie bestii, separując ją od reszty ciała.

Olbrzym wyczyścił miecz o pobliski piach, przeszukał resztki wozu i zabrał z nich jedynie fajkę z długim ustnikiem, wraz z małą sakiewką pełną ziela. Uważał, że będzie pasować do jego brody. Po chwili wrócił do kupców i wedle umowy na wozie jednego z handlarzy pergaminem po dwóch dniach dotarł do Oros, gdzie swoje spragnione wina usta skierował do przypadkowej karczmy. Nabił fajkę, odpalił ją od małego kawałka drewna przypalonego pochodnią i wkroczył do Dębowego Przybytku

Re: Trakt kupiecki

49
Wszystko zaczęło się w niewielkiej wiosce Litvaria, która znajduje się w górach Daugon. Miejscowość była otoczona przez góry. Zresztą kamienne ściany były wielkim darem od bogów dla owych mieszkańców. Były dla nich murami, budulcem, domami i zarobkiem. Znajdowały się tutaj głębokie kamieniołomy, z których wydobywano surowiec, a następnie obrabiano w niewielkich cechach. Inni zaś zajmowali się uprawą różnego rodzaju warzyw. Od pewnego czasu miasto znów odżywało po niezwykle długiej zimie, która przyniosła nie tylko głód i choroby, ale przede wszystkim śmierć i strach.

Dla Rennel było to miejsce idealne, aby przeczekać zimę z dala od Oros i swojego domu. Udało się jej zatrzymać u pewnej starszej pary (Państwo Getfildowie), która opiekowała się dwójką wnucząt. Ponoć ojciec maluchów uciekł za wielkim życiem do Saran Dun, a matka zmarła przy porodzie. Na szczęście starsze państwo miało wystarczająco sił, aby wychować bliźniaki. Sean i Feren byli dziewięcioletnimi chłopakami, którzy mieli niezwykle dużo energii. Nie robili wrażenia przejmujących się wszelkimi przeciwnościami losu, które spotkało ich rodzinę. Może byli za młodzi, aby przejmować się przedłużającą zimą, czy pogarszającą się kondycją dziadków. Gospodarze nie mieli już tyle wigoru, aby biegać za szczupłymi blondynami po niewielkim domku. Przez zimę jeszcze rozchorowała się babcia. Wizyta półelfki był dla nich okazją. Dodatkowa ręka do pomocy. Była to zresztą obopólna korzyść, bo brązowowłosa miała dach nad głową i skromne posiłki. Dziewczyna pomagała przy opiece nad dziećmi i podawała leki starszej kobiecie. Ona jednak słabła w oczach. Była rozpalona, a w jej przymglonych oczach gasło światło życia. Jeszcze dłużej przeciągnęła by się zima i odeszła by. Na szczęście w końcu mroźna pora roku ustała, a niedługo po niej zaczęły pojawiać się plony. Ziemię tutaj były bardzo bogate w składniki mineralne, a więc rośliny rosły tutaj o wiele szybciej i dorodniej niż gdzieindziej. Kobiecina dzięki pomocy lekarzy wydobrzała, choć nie czuła się już równie dobrze jak wcześniej. Mężczyzna wraz z dalszą rodziną zaczęli chodzić na pole, aby doglądać upraw oraz wyprowadzać krowy. Bardzo byli jej wdzięczni za pomoc i radzili, aby została z nimi. Przecież życie w spokojnej Litvarii byłoby dobrym wyborem.

Nie tego jednak szukała młoda dziewczyna. Pomogła biednej rodzinie i musiała podążyć dalej. Czuła, że los wyznaczył jej zupełnie inne zadanie. Miała jeszcze naprawić wiele swoich błędów. Tutaj poczułaby stagnację i niczego by nie zmieniła. Byłaby to zdrada wobec jej przybranej matki. Przecież nie uciekła, aby znaleźć miejsce, w którym będzie prowadziła zwyczajne życie. Uciekła, ponieważ nie potrafiła przyznać się jej do błędu i dopiero list wszystko wyjaśnił. Teraz musiała odpracować swoje winy. Kradzież była czymś złym, a ona się jej dopuściła, a tym samym nadszarpnęła dobre imię jej matki. Poczciwa antykwariuszka wychowała przestępcę. Nie miała wyjścia. A teraz musiała ruszyć dalej. Nie miała konia, a jedyne transporty, które przybywały od pewnego czasu do górskiej miejscowości, prowadziły do Oros. Teraz nie może tam wrócić.

Pewnego wieczoru w niewielkiej karczmie podróżniczej, w której zatrzymywali się różni wędrowni kupcy, zapanowała wrzawa. Los chciał, aby Ren również się tam znalazła. Pewien goblin Noblus wraz z namiestnikiem królewskich pojawił się w mieścinie. Wraz z nim zaś trzy wozy gotowe do załadowania pakunkami. Dostojnik państwowy rozmawiał z burmistrzem miasta przy jednym ze stolików.

- Zgodnie z rozkazem Łaskawie Panującego Nam Króla Aidana, chciałbym zaoferować waszemu miastu umowę, zgodnie z którą zapłacimy za dostawę żywności oraz leków. Towar zostanie jednorazowo przesłany do Ujścia, jako dostawa dla orczych wojsk. Ma być to przykrywka do przesłania leków i niewielka dostawa jedzenia dla okupantów. Możemy zaatakować, prowadzić oblężenie i czekać, aż umrą z głodu. Jednak są tam nadal nasi ludzie. Nie możemy przecież pozwolić na tak barbarzyńskie zachowanie. Nie jesteśmy orczymi półgłówkami, aby pozwolić ludziom umierać.
- Dobrze. – chwycił w dłonie kartkę podsuniętą mu przez urzędnika. – Nie wiem czy możemy sobie pozwolić na tak dużą sprzedasz towaru. Sami też musimy jeść.

- Umowa jest ostateczna. – głos mężczyzny był oschły.

- No dobrze, dobrze. Potrzebujemy bardzo pieniędzy, a oferta jest naprawdę opłacalna. Jak nie mamy wyboru.
- Proszę podpisać i jutro rano będziemy załadowywać skrzynie na wozy.

- No to umowa stoi – powiedział burmistrz maczając pióro w kałamarzu i robiąc szlaczek pod treścią porozumienia.

Renn wiedziała, że jest to dla niej szansa, na wyrwanie się z miasta. Nie miała przecież żadnego transportu, a Oros byłoby nie w jej kierunku. Ujście jest doskonałym celem. Mogłaby przecież pomóc ludziom z miasta lub ruszyć dalej. Nikt przecież nie musiał wiedzieć, że wkradnie się na jeden z wozów.

Rano niepostrzeżenie wkradła się na ostatni z pakunków, gdy nikt nic nie widział i pojechała razem z karawaną. Przed wyjściem pożegnała się tylko z gospodarzami i bliźniakami. W kolejnym miejscu zostawiła kawałek siebie. Kolejne miejsce przyszło jej opuścić. Na pewno będzie trochę tęsknić za spokojem Litvarii oraz ciepłem rodziny, u której mieszkała. Teraz jednak jej głowa zaprzątana była przyszłością. Co ją czeka za kolejnym wzgórzem?

Pierwszy dzień podróży przebiegł bez problemu. Zjechali krętymi ścieżkami w dół, a pierwszą noc spędzili w oberży na zboczu. Nikt nie złapał jej na podróżowaniu między skrzyniami. Mogła spokojnie przespać się, a rano znów po kryjomu wkraść na wóz. I każdy kolejny dzień mógłby wyglądać w podobny sposób. Ale wjeżdżając na szlak handlowy nie było już miejsca do postoju, a więc musieli zatrzymać się na polu lub w zagajniku. Przy takiej sytuacji, dziewczyna nie miała możliwości, aby szybko się ukryć przed oczami podróżników. A ponoć goblińskie oczy są bardzo bystre.

- Ktoś tam jest! – krzyknął niski zielony przedstawiciel karawany, wskazując swoim chudym długim palcem w kierunku skrzyń na ostatnim z wozów. Wraz z nimi podróżowało dwóch innych przedstawicieli jego rasy.

-Gdzie?

-Kto?

- Między skrzyniami pacanie! – uderzył go buzdyganem w czerep Noblus. – Wyłaź złodziejaszku, bo marne twoje życie! Rozpłatamy cię na kawałki. Deton wymierz z kuszy w jego stronę. Losek otocz go z drugiej strony. Nie może nam wymknąć. To może być szpieg. Nie mogą na nas napaść. W trójkę sobie nie damy rady ze zgrają bandytów.

Dziewczyna siedząc między skrzyniami oraz beczkami na wozie, który zatrzymał się pod niewielkim zagajnikiem otoczonym czterema masywnymi drzewami, znajdowała się w bardzo trudnym położeniu. Nie mogła długo ukrywać się między pakunkami. Między nimi widziała jedynie niewysokiego goblina, który wolnym krokiem zbliżał się do powozu. Jeżeli wstanie z pozycji siedzącej, stanie się z pewnością łatwym celem do odstrzelenia. Pod ręką miała tylko sztylet, a przy nogach swoją torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Co miała teraz zrobić?

Re: Trakt kupiecki

50
Opuszczając Getfildów i Litvarię Rennel czuła żal. Przywiązała się do tego miejsca mocniej, niż się spodziewała. Tyle, że wraz z końcem zimy, gdy nic nie trzymało jej w miejscu, z dnia na dzień potęgowało się w niej dziwne poczucie, że nie pasuje tutaj, że jej miejsce jest gdzieś indziej. W Oros. Uciekała przed nim bezustannie, próbując wmówić sobie, że nie znalazla jeszcze swojego prawdziwego domu, mimo faktu, że dopiero tam, w małym antykwariacie z mieszkaniem na piętrze poczuje się bezpiecznie, swojsko. Tak jak dawniej. Swoją podróż, a właściwie ucieczkę traktowała jako pielgrzymkę, pokutę za przeszłe czyny. Litvaria była przystankiem, w którym Rennel mogła się choć częściowo oczyścić. Teraz, opuszczając górską wioskę sumienie znów zaciążyło, zarzucając tym razem, że jest niewdzięcznicą. Jedyne, co Ren mogła zrobić, to stłumić je. Znowu.

Los chciał, że wioskę odwiedzili królewscy ludzie ze swoimi sprawami. Rennel niespecjalnie interesowało, co chcieli tutaj osiągnąć, dlatego też siedząc niedaleko urzędników tylko niektóre fragmenty rozmowy wpadały jej do ucha. Ożywiła się dopiero wtedy, gdy napomknięto o Ujściu i o karawanach zmierzających tam jutro z rana. Jako, że trakt z Litvarii prowadził wprost do Oros, do którego na razie Ren nie była gotowa wkroczyć, podróż do Ujścia wydawała się ciekawą perspektywą mimo trwającego tam oblężenia. W końcu trzeba zwiedzić świat, doświadczyć wielu nowych rzeczy... W gruncie rzeczy była to tylko wymówka kryjąca jedyną alternatywę, jaka pozostała jej, odkąd osiadła w górach. Dlatego też usłyszawszy o wozach pełnych skrzyń połelfka postanowiła zadziałać.

Do drogi gotowa była jeszcze przed świtem. Nie mogła zasnąć przez nerwy wiercące jej dziurę w brzuchu. W końcu zapadła w niespokojną drzemkę, by zbudzić się zbyt wcześnie. Przed wyjazdem zdążyła pożegnać się ze starszym państwem i bliźniakami. Starała się nie ronić zbyt wiele łez, aby pokazać, że jest silna. Zagryzła więc wargę i ostatni raz pomachała Getfildom, zdając sobie sprawę, że widzi ich prawdopodobnie ostatni raz. Za zakrętem nie wytrzymała i wybuchła krótkim, gwałtownym płaczem. Zdecydowanie było jej żal opuszczać to miejsce.

Na wozy wkradła się niepostrzeżenie. Nikt nawet nie zdawał sobie sprawy, że ktoś taki jak ona istnieje, a na dodatek wykorzystuje ich do darmowej przejażdżki. Sielanka trwała przez kolejny postój, a potem przez chwilę na trakcie handlowym. Potem nie było jak przekraść się w bezpieczne miejsce. Ba, nie było nawet jak ruszyć się z miejsca. Rennel nie musiała wiele robić , by zostać zauważoną. Po prostu siedziała. Gdy usłyszała groźbę ze strony goblina, instynktownie złapała za rękojeść sztyletu. Po chwili jednak się zreflektowała. Znając swoje umiejętności nie dałaby rady jednemu goblinowi, a co dopiero trzem, sądząc po slowach jednego z nich. Nie puściła jednak broni, tylko wierząc w ich dobre serca powiedziała głośno i wyraźnie:

- Nie jestem złodziejem ani szpiegiem! Proszę nie strzelajcie! Chciałam się tylko załapać na transport do Ujścia! Nawet poważnie uzbrojona nie jestem!

Serce biło jej jak szalone, oddech przyspieszył, a na twarzy wystąpiły krople potu. Ren starała się uspokoić, żeby zacząć myśleć racjonalnie. Wierzyła, a raczej chciała wierzyć, że skoro te gobliny wiozą królewski towar, to na pewno są prawe i wyrozumiałe. Uczepiła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku, próbując jednocześnie zapomnieć o tych złych cechach, które równie dobrze mogą uosabiać gobliny.

Re: Trakt kupiecki

51
Dostrzegalna pomiędzy skrzyniami, lekko zgarbiona średniego wzrostu sylwetka goblina przywódcy, zbliżała się powoli i ostrożnie w kierunku wozu. Na jego niezbyt atrakcyjnej twarzy, którą jeszcze bardziej oszpecał wielki nos, przerośnięty nawet jak na przedstawiciela jego rasy, widać było pewien niepokój, ale również złość. Na pewno nie był zadowolony z incydentu, który teraz miał miejsce. Zostało mu powierzone bardzo odpowiedzialne i ryzykowne zadanie. Nie mógł przecież go zawalić u samego początku jego realizacji, jeszcze przed największym niebezpieczeństwem. A każde ryzyko powodowało lęk przed zawiedzeniem pracodawcy. Tym bardziej, że gobliny już takie były. Były bardzo podejrzliwe, nieufne i ostrożne. Wychowane wśród swoich braci, nie mogli nabyć innego zestawu cech. Przecież w ich społecznościach szerzy się korupcja, rywalizacja i egoizm. Muszą się martwić o własne życie we własnym domu. Skąd więc miałyby mieć zaufanie wobec nieznajomej dziewczyny ludzkiej rasy, która właśnie siedziała na ich przyczepie z ładunkiem?

- Wyjdź że za skrzyń z podniesionymi rękami, jeżeli nie chcesz stracić życia. Ino prędko! – krzyknął swoim skrzeczącym głosem. – żadnej broni!

Choć dziewczyna znajdowała się skryta pomiędzy towarami, czuła się jak w potrzasku. Była świadoma, że otoczyły ją zieloni, a jeden z nich trzymał naładowaną kusze, ze strzałą wymierzoną miej więcej w stronę, w której się skrywała. Oznaczało to, że była zupełnie na straconej pozycji. Mogłaby spróbować szybko wymknąć się. Zrobić zamieszanie. Zniknąć w lesie. Nie miała jednak pewności, czy przypadkiem nie zostanie postrzelona, a następnie zabita. Takowej pewności nie miała nawet, jeżeli wyjdzie według polecenia za skrzyń. Przecież gobliny nie cechowały się prawdomównością. Raczej na odwrót. Mówiono o nich, jako o kłamcach i szubrawcach.


- Deton, wiesz co robić, jeżeli zacznie uciekać –
cichy głos goblina doszedł do uszu półelfki ,a zaraz po nim pomruk, który miał świadczyć za potwierdzenie.


- Kto jest z tobą?! - po chwili z ust ich przywódcy poleciało kilka następnych pytań- Jesteś uzbrojona? Od kiedy z nami jedziesz?!

Re: Trakt kupiecki

52
Sytuacja była zdecydowanie do bani. Rennel jeszcze kilka godzin temu siedziała między skrzyniami zadowolona jak nigdy, pewna tego, że bezpiecznie dojedzie do Ujścia, a tam zadecyduje, co dalej. Tymczasem plany się skomplikowały. Ledwo wychynie głowę, a będzie na muszce zielonego stwora. Gdyby nie paniczny strach przeszywający ją na wskroś, pewnie by się zaśmiała ze swojego losu i tego, jak bardzo stara się jej dokopać.

Po szybkim zastanowieniu doszła do wniosku, że będzie na razie wykonywać rozkazy goblina, zdając się poniekąd na jego łaskę. Nie chciała jednak zostać zaskoczona w niemiły sposób, więc sztylet wiszący do tej pory za pasem schowała w lewym bucie, upewniając się najpierw, że nie wystaje z wysokiej cholewki. Odetchnęła głęboko i odpowiedziała na pytania goblina drżącym ze strachu głosem, gotując się tym samym do wyjścia z kryjówki.

- Sama jestem! Dosiadłam się w Litvarii, nie mam broni ani nie potrafię walczyć! Chciałam tylko jakoś dojechać do Ujścia, nie zamierzałam was okradać! Błagam, nie strzelajcie, ja nic złego nie chciałam wam zrobić, proszę!

Nie tak miało się to skończyć. W tym momencie Rennel pożałowała, że opuściła staruszków. Mogła przecież zostać z nimi, zaopiekować się na stałe chłopakami, pomagać w gospodarstwie. Wiodłaby spokojne życie, nie miałaby na głowie rozwścieczonych, gotowych upuścić jej krwi goblinów... Ewentualnie mogłaby w końcu palnąć się w głowę i przezwyciężyć swój irracjonalny lęk. Aktualnie Ren miała przed sobą tysiące lepszych perspektyw. Przecież to wiadome, że ci wystrzelą z kuszy. Czemu mieliby jej zaufać? Wkradła się na ich wóz, nie pytając o pozwolenie. Myśląc o tym wszystkim, czuła jak jej serce wyskakuje jej z piersi, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Wzięła głęboki wdech, próbując za wszelką cenę się uspokoić. W końcu zmieniła swoją pozycję na klęczki, powoli wychylając się zza skrzyń. Miała wielką nadzieję, że zdąży się uchylić przed bełtem próbującym przeszyć jej ciało, jeśli taka sytuacja będzie miała miejsce. Zarzuciła torbę na ramię i mając przeogromne nadzieje, że trafiła na rozsądnie myślące gobliny przeszła na kucki, a potem powoli zaczęła się prostować, trzymając ręce na widoku. Rozglądnęła się przy tym, chcąc choć trochę rozeznać się w terenie oraz zobaczyć pozycję Detona, który w tej chwili zaprzątał wszystkie jej myśli.

- Ja naprawdę nie chciałam nic złego, musicie mi uwierzyć! - powiedziała zbyt wysokim, łamiącym się głosem. W tym momencie zdecydowanie nie wyglądała na groźną osobę, szczególnie ze wzrokiem pełnym przerażenia.

Re: Trakt kupiecki

53
Nóż był dobrze schowany, choć trochę uwierał w bucie. Serce jednak nie było w pełni gotowe na wychylenie się spomiędzy skrzyń. Biło niespokojnie. Dziewczyna nie była przyzwyczajona do niebezpieczeństwa, choć już kilka razy znalazła się w sytuacji dużego ryzyka. Choćby wtedy, gdy wrócił kolekcjoner rzadkich książek. Jednak te dwie różne wydarzenia były niemożliwe do przyrównania. Tam straciła imię, zrozumiała swój błąd, ale również poczuła potrzebę ucieczki z domu. Teraz zaś była w potrzasku, a jej życie było zagrożone. Przecież mogła być z łatwością odstrzelona. Kusza była o wiele celniejsza na krótkie dystanse niż łuk, a do tego o wiele bardziej szybkie. Czyn, którego się dzisiaj dopuściła, nie był równie bardzo zły, jak napad na dom i kradzież wartościowej publikacji.

Nie mogła jednak zbyt długo zwlekać. Któryś z goblinów w końcu sam wgramoliłby się na wóz i złapał ją, albo w najgorszym wypadku zabił. Wstała powoli i ostrożnie, ciągle zapewniając powozicieli, że nie miała złych zamiarów. Była przekonująca, bo jej głos zdradzał wszelkie emocje. Strach, którego uniesposób znaleźć w strunach głosowych bandyty. Ren raczej była ułożoną duszyczką, której zdarzyło się zbłądzić.

Mogła zobaczyć sytuację, w której się znalazła. Naprzeciw wozu stał przywódca karawany. Trzymał w ręce drewniany buzdygan, zakończony stalową głownią o niekształtnej budowie. Nie opierał jednak swojej przewagi nad dziewczyną obuchem. Najwyraźniej czuł się pewnie z racji tego, że wraz z nim było jeszcze dwóch ziomków. Jednego z nich widziała po prawym skosie, oddalonym o dziesięć stóp od Noblusa. Był od niego chudszy i najniższy z całej zgrai. Trzymał oburącz kuszę, która była skierowana w młodą kobietę. Miał na sobie śmieszną kanciastą czapkę z czerwonym piórem. Trzeciego nie mogła dostrzec. Prawdopodobnie był z tyłu. Była dla nich łatwym celem.

- Już dobrze – powiedział wolnym korkiem kierując się w jej stronę – zejdź z przyczepy. Miej ciągle uniesione ręce. Nie ufam Ci. Choć wydajesz się niegroźna. Nie chciałbym, zabić przypadkowej dziewuchy, więc nie rób niczego pochopnego.

Deton, najmniejszy z nich wszystkich, ciągle stał w miejscu celując w Rennel z kuszy. Najwyraźniej bardzo jej „nie ufali”, jeżeli traktowali jak niebezpiecznego zbiega z aresztu. Przecież nie byłaby w stanie ich z łatwością zabić, tym bardziej bez broni. Zanim sięgnęła by po nóż, schowany w bucie, padłaby martwa z bełtem w piersi lub roztrzaskaną głową.

- Losek, podajże jakąś linę. Nie możemy jej tak wolno puścić. Nigdy nie wiadomo kim jest i czy mówi prawdę. Ludzie równie często kłamią jak gobliny. A może i częściej, bo się szybciej adaptują do sytuacji. Paskudne stworzenia. Prawie tak paskudne jak my. – splunął w bok i zbliżył się jeszcze bardziej złodziejki. – Jak nie zrobiłaś nic złego to pozwolisz, że zabezpieczymy się na czas, aż cię przesłuchamy. Trzeba postój zrobić, bo zbliża się wieczór. Nie planujemy jechać nocą. Jesteśmy zmęczeni i konie słabe. I zjeść by się coś przydało. Prawda?

- Pewnie.

- Ja też już zgłodniałem – zaśmiał się trzeci. Był największy z nich. Choć nie można byłoby przyrównać go do orka. Był co najwyżej jego karykaturą. Troszkę przerośnięty goblin, znacznie wyższy od reszty. W dłoni trzymał średniej długości miecz o szerokim ostrzu. Wyglądał na broń własnej roboty. Spojrzał na dziewczynę surowo. – Z Ciebie dużo mięsa nie będzie…

Re: Trakt kupiecki

54
Rennel uspokoiła się trochę, gdy gobliny nie wyraziły chęci ukatrupienia jej. Co prawda wciąż była w niezbyt przyjemnej sytuacji, ale przynajmniej nie groziła jej śmierć. Chyba. Nie mogła być tego pewna, tym bardziej wiedząc, że wszyscy trzej byli uzbrojeni, a w dodatku jeden z nich był wyjątkowo przerośnięty.Fakt, że musiała patrzeć pod stopy, aby ich zobaczyć, wiele jej do życia nie wnosił. Mieli broń i przewagę liczebną. A Ren była nieporadną i roztrzęsioną nastolatką.

Schodząc z wozu spojrzała z ukosa na trzeciego z zielonych potworków, gdy ten tylko pojawił się w polu widzenia dziewczyny. Nie spodobał jej się jego żart, tym bardziej, że nie była pewna, czy aby na pewno żartował. W razie co postarała się znajdować jak najdalej od kreatury. Skrzywiła się też na słowa dowódcy mówiącego o jakimś sznurze. Nie miała najmniejszej ochoty na związywanie się i przesłuchiwanie przez brzydkie pokurcza. Nie chciała dawać im aż takiej przewagi, nie wiedziała jednak, jak może wyłgać się z tego. Po raz enty w swoim życiu przeklęła swój wzrost i łatwość, z jaką można ją trafić. Spojrzała na kusznika, próbując wymyślić plan, w którym mu umknie, jeśli rozmową nic nie wskóra. Mogła w razie co pobiec za drzewa, wśród których stały wozy, ale istniało zbyt duże ryzyko, że mały gnojek w dziwnej czapce zdąży wystrzelić. W końcu uświadomiła sobie, że w każdej opcji, którą wymyśli, istnieje zbyt duże prawdopodobieństwo na bełt w jej ciele.

Oczywiście mogła też dać się związać, a gdy gobliny nie będą patrzeć, spróbować sięgnąć po ukryty sztylet, przeciąć liny i zwiać jak najdalej. W sumie ten ostatni plan wydawał się być najbardziej sensowny z wszystkich, które przyszły do głowy Rennel w ciągu tych sekund, które spędziła na złażeniu z wozu. Wciąż lekko spanikowana stanęła na ziemi i zgięła ręce na wysokości ramion, pokazując puste dłonie. Odchrząknęła i podjęła próbę namówienia małych bestii na wypuszczenie jej wolno.

- Nie ma potrzeby, żeby mnie wiązać, prawda? Nie jestem groźna, uzbrojona i nic nie ukradłam. Wiem, że mi nie wierzycie, ale serio myślicie, że dałabym wam rady? Wszystkim trzem? Puśćcie mnie proszę, a nigdy mnie nie zobaczycie, naprawdę! Ja nic nie zrobiłam, tylko chciałam się przejechać, czy tak trudno w to uwierzyć? Jestem niegroźna, prawda? Co wam mogę niby zrobić? Nie musicie mnie wiązać ani... robić innych rzeczy - spojrzała przy tym ze strachem na największego z goblinów. - Prawda?

Kiedy Ren się denerwowała, dużo i szybko mówiła. Wciąż przepełniona była przerażeniem, ale miała nikłą nadzieję, że jej bełkot przekona zielonych i nie będzie musiała narażać swojego życia bardziej, niż to potrzebne.

Re: Trakt kupiecki

55
Cała trójka się do niej zbliżyła. Każdy z nich już był na wyciągnięcie jej ręki. Zapach ich skóry i oddechów był nieprzyjemny. Przypominał woń mokradeł, pełnych gnijących roślin i zwierząt. Nie musiało to wynikać z wielkiego braku higieny pokurczów, ale również z racji ich cech osobniczych. Gobliny tak już mają, że mają nie tylko charakterystyczny wygląd, ale całe są inne. Od zapachu i skrzeczącego języka, po zachowanie i dziwaczne relacje społeczne, ze szczególnym uwzględnieniem kazirodztwa o kulturalnym podłożu.

- Nie możemy Cię tak od razu puścić, bo przecież mogłabyś zawiadomić parszywe łajzy ze swojej bandy, jeżeli założylibyśmy, że takowi kiedykolwiek istnieli. – przywódca podrapał się po uprószonej niewielkim zarostem brodzie.

- No nie możemy, nie możemy. Siostra mojej babki od strony teścia wujka, który zginął w pierwszej tego wieku bitwie o Ujście, zawsze ględziła, że lepiej spóźnić się o dwa dni na własne wesele, niż wpaść w sidła kłusownika. – właściciel fikuśnej czapki spojrzał głęboko w oczy dziewczyny i dodał niczym ostrzeżenie - I coś w tym jest, bo jej mąż nigdy się nie pojawił na ceremonii zaślubin. Dlatego uważam, że nie powinnaś nigdzie się wymknąć teraz. Zostajesz z nami.

- Towarzystwo ładnej dziewy nigdy mi nie zbrzydnie – zarechotał najsilniejszy z nich.

- Widzisz! Zdecydowane. Zostajesz. Zresztą ponoć chciałaś dostać się do Ujścia. Już zrezygnowałaś? – spojrzał na nią nieufnie Noblus.

- Chyba coś kręci!

- Zamknij się, bo tylko ją straszysz. Jak zawsze bardziej podejrzliwy ode mnie, a później okazuje się, że uciąłem dłoń nie tej osobie, której powinienem, a złodziej jest na wolności z naszym łupem! – warknął przywódca.

- Nie ja ciąłem. Ja tylko…

- Mieliłeś tym łajnem w swoich ustach, aż jebało pod… - zakpił sobie największy

- A ty masz gównożery w pustym łbie!

- Koniec kłótni panowie! – przerwał sprzeczkę, którą sam trochę zaczął reprezentant karawany. Nie spuszczał przez ten czas nawet na momentu wzroku z młodej dziewczyny. – Cicho bo słyszeli was nawet na Archipelagu. Deton zobacz czy uda Ci się coś upolować. Losek nazbieraj drewna. Ja zostanę sobie tutaj z tą małą. – zbliżył się do niej i chwycił ją swoją obślizgłą chudą lecz długą dłonią za przedramię. Na skórze poczuła wbijające się grube przydługie paznokcie, które mogłyby pełnić rolę szponów latającego drapieżnika.

Tak jak zarządził Noblus, tak się stało. Dwa gobliny rozeszły się po lesie, a on zaciągnął dziewczynę na jeden z wozów, gdzie stała jedyna niezabita gwoździami skrzynia. Wskoczył na wóz ciągle ją obserwując i odsunął wieko.

- Dobrze. Zostaniesz z nami, czy będziesz starała się uciec? – nie starał się używać żadnych okrężnych pytań – Teraz tylko ja Ciebie pilnuję, a jesteś mniej ważna niż zapasy, które wiozę do Ujścia. Ale jesteśmy na trakcie, który jest teraz rzadko uczęszczany. Pieszo czeka cie dwa dni drogi do karczmy, z której zaczynaliśmy. Do portu na południu jeszcze dłużej.

- Nie sądzę, żebyś była niebezpieczna. Nie pracujesz dla nikogo. Jesteś za głupia na to.

Re: Trakt kupiecki

56
Ren zmarszczyła nos i zaczęła oddychać ustami, gdy gobliny zbliżyły się do niej. Do tej pory nie miała bliskiego kontaktu z żadnym z przedstawicieli tego gatunku i powoli zaczynała tego żałować. Niskie, śmierdzące i brzydkie istoty nie przypadły jej do gustu, ale w jednym miały rację - droga do Ujścia była niemiłosiernie długa, a na każdym odcinku mogły czyhać wszelkiej maści niebezpieczeństwa. Rennel chciała to dobrze rozegrać, aby dotrzeć do miasta i nie zostać trupem czy kaleką... Jak wspomniany przez stwory złodziej.

Dziewczyna została sam na sam z przywódcą karawany. Dwa pozostałe gobliny rozeszły się po okolicy. Wciąż nie zmieniła zdania, ale gdyby tamten chciał z nią zrobić coś, co by się jej nie spodobało, nadal miała w bucie sztylet. Uwierał ją niemiłosiernie, ale był ostatnią linią obrony. Póki co, Rennel wolała załatwić wszystko pokojowo.

Syknęła, gdy goblin wbił w jej przedramię swoje pazurzaste paznokcie, ale poza tym nie odezwała się ani słowem. Przebolała również komentarz o jej poziomie umysłowym. Uznała, że nie ma sensu wszczynać niepotrzebnej dyskusji o tym, czy jest mądra czy nie. Lepiej, żeby zielony stwór myślał, że jest głupia jak but. Przynajmniej zadziała to na jej korzyść. Tymczasem zerknęła z lekkim niepokojem na skrzynię z odsuniętym wiekiem, chcąc zobaczyć, co jest w środku. Miała nadzieję, że nie jest pusta, a goblin nie zapakuje jej dla bezpieczeństwa.

Rennel mimo całej sytuacji powoli się uspokajała. Przynajmniej w tym momencie nie groziło jej bezpośrednie niebezpieczeństwo i chociaż wciąż znajdowała się w nieprzyjemnym położeniu oraz wolała siedzieć między skrzyniami, niezauważona przez obrzydliwe gobliny, to miała trochę więcej niż nikłe szanse na przeżycie. A jeśli jej się uda, to dojedzie bez szwanku do Ujścia, tak jak zamierzała na początku.

- I tak by mi się pewnie nie udało uciec - Bo jestem na to za głupia, dokończyła w myślach Ren, uśmiechając się strachliwie do goblina. - Jak daleko stąd do Ujścia?

Rennel nie planowała zostać z nimi do samego końca. Jeśli dobrze pójdzie, to urwie się wcześniej z ich niewoli, a resztę drogi pokona pieszo. Nie takie odległości już pokonywała. Co prawda lepiej i szybciej jeździ się na wozie, więc przez kawałek trasy może znieść towarzystwo niemiłych stworów. Jeśli też będzie wystarczająco miła i przekonująco głupia, zaskarbi sobie ich przychylność oraz uśpi czujność, a wtedy z łatwością ucieknie od ich towarzystwa.

Re: Trakt kupiecki

57
Mężczyzna zaczął grzebać w skrzyni, z której po chwili wyjął kilka kijów, które były połączone ze sobą gwoździami, przez co tworzyły swoistego rodzaju stelaż. Wyrzucił to zza wóz. Zaraz za nimi powędrowały zwinięte materiały i worki, które z pewnością zastępowały sienniki. Wyjął jeszcze sprzęt potrzebny, aby zagrzać wodę nad ogniskiem.

- Nie patrz się jak szpak w gnat – warknął – tylko pomóż mi ustawiać obozowisko. Jak możesz- przywiąż konie do drzew, żeby nie uciekły. I odczep wozy. Nieodczepione wozy łatwiej jest ukraść nocą.

Sam zeskoczył z wozu i zaczął zbierać manatki. Wybrał najodpowiedniejsze miejsce w zagajniku, aby rozstawić obozowisko. Pod trzema osikami, których liście pięknie trzepotały na wietrze. Swoją pracę zaczął od planowania, gdzie będzie znajdować się posłanie, a gdzie ognisko. Wyznaczył miejsce dla trzech namiotów i zabrał się za składanie wszystkiego.

- Uciekaj. Zjedzą Cię wilki, albo inne dziadostwo lasu. Jakiś zmutowany elf z Fenistei wciągnie Cię do puszczy w pożre na kolację. Przynajmniej nie będzie zainteresowany nami – gadał bardziej do siebie niż w stronę dziewczyny. Zresztą ciężko było wychwycić co należało do części rozmowy, a co było tylko jego monologiem.

- Jak dobrze pójdzie pięć dni. Zależy jak konie się będą trzymały. Nowo kupione. Ponoć bardzo dobre. Sam sprawdzałem. Mam nadzieję, że nie faszerowali ich żadnym gównem, które wzmaga wytrzymałość przez krótki czas, a później mi zdechną. No i mam nadzieję, że nas nie napadną po drodze. Bandyci często czyhają na takie tabory jak ten. Z drugiej strony kto teraz wędruje do Ujścia? Co Cię tam kieruje? Głupota? Nie sądzę, żebyś miała jej więcej od moich kuzynów. Widziałaś kiedyś orka na własne oczy?

Trochę czasu minęło zanim do w połowie zbudowanego koczowiska wrócił jeden z goblinów. Był to Losek. Ten większy. Właśnie niósł chrustu, który powinien starczyć na kilka godzin utrzymania ciepłego ognia. Nie został jednak. Napił się czegoś z butelki, którą wyjął z wozu i ruszył po kolejną „dostawę” drewna.

- Chyba nie przepadasz za goblinami? – spojrzał na nią z ukosa – Nic dziwnego. Za nami nikt nie przepada. My za to nie przepadamy towarzystwa nikogo. Nawet swojego. Ścierwa pierdolone znajdziesz w każdej rasie. Wśród goblinów przede wszystkim. Ale wy ludzie jesteście do nas bardziej podobni, niż Ci się to wydaje.

Re: Trakt kupiecki

58
Goblin zaczął wyciągać ze skrzyni przedmioty potrzebne do rozłożenia obozowiska. Przyglądając się temu, Ren całkiem się rozluźniła. Niebezpieczeństwo minęło. Uśmiechnęła się lekko do siebie, wyglądając przy tym nieco głupkowato, po czym zajęła się zadaniami zleconymi przez przywódcę. Po kolei przywiązała wszystkie konie do drzew, wybierając te z wystarczającą ilością trawy do skubania. Skończywszy z tym, odczepiła wszystkie wozy i oparła się o jeden z nich, przysłuchując się goblinowi. Nie sądziła, że na świecie istnieją elfy pożerające ludzi, ale dzikie zwierzęta, szczególnie nocą, stanowiły znaczne niebezpieczeństwo. Przynajmniej one dzisiaj nie będą nękać.

Ren przeczesała palcami splątane i skołtunione, długie, brązowe włosy. Wiele by dała za nawet byłe jaką szczotkę do włosów mogącą zrobić z nimi porządek. Na nieszczęście zapomniała o niej, gdy pakowała się w podróż. Oczywiście nie wzięła ze sobą również niczego do związania oraz umycia, musiała więc teraz cierpieć z powodu długich, tłustych kłaków opadających jej na twarz. Odgarnęła je i założyła za lekko spiczaste uszy, mamrocząc do siebie przyrzeczenia o znalezieniu czegokolwiek do upięcia tej udręki.

-Pięć dni. O ile dobrze pójdzie. Cztery dni plus pewnie dwa. Może nawet tydzień. Trzeba tylko wszystko... - Ren urwała swoje mamrotanie, uświadamiając sobie, że znów mówi do siebie. Było to jej małym problemem. Co prawda myśli łatwiej przeradzały się w plany, które wypowiadane na głos brzmiały o wiele sensowniej lub wręcz przeciwnie, dzięki czemu Rennel nie musiała wcielać w życie bezsensownych pomysłów myśląc, że są w porządku, ale tkwił w tym duży minus. Na przykład kiedy ma się wokół nieufnych, gotowych w każdej chwili zabić goblinów.

Aby szybko zmienić temat i odciągnąć Noblusa od dziwnej wypowiedzi, Rennel zaczęła paplać bez sensu, zaczynając od orka, o którego tamten spytał, omijając przy tym temat jej podróży do Ujścia. Nie są przyjaciółmi, nie musi wiedzieć.

- Nie widziałam nigdy żadnego orka. Tak w ogóle to wątpię, że tam, skąd pochodzę, orki żyją tak o. Chyba wolą swoje tereny prawda? I nie są zbyt lubiane. I ładne chyba też nie. Pewnie dla siebie tak. My, ludzie przecież jesteśmy dla siebie ładni. No, nie wszyscy. Są czasami grubi, pryszczaci albo po prostu brzydcy z natury. Pewnie wy też macie swoje kanony piękna, co? - dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie, gdy tylko zaczerpnęła oddechu po długiej paplaninie. Miała wielką nadzieję, że to wystarczająco odwróciło uwagę goblina... O ile ten w ogóle zwrócił uwagę na jej poprzedni monolog.

Tymczasem największy z bandy wrócił z opałem i zaraz pognał dalej, uprzednio łykając czegoś z butelki z wozu. Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie.

-Pewnie alkohol - powiedziała Ren, po czym westchnęła ciężko, znowu przyłapując siebie na myśleniu na głos. - Nigdy się nie nauczę...

Westchnęła ponownie, kręcąc przy tym ze złością głową. Odezwała się ponownie, tym razem głośniej i nie do siebie, a do Noblusa.

- Jeśli chcesz, to mogę rozpalić ognisko. Co ty na to?

Zielony przywódca rzucił potem wiązankę obelg w stronę swoich pobratymców. Ren zmarszczyła brwi zdziwiona. Jasne, słyszała i przeczytała parę niemiłych rzeczy o nich, ale przecież nikt nie jest taki sam. To, że cała rasa jest okropna, nie oznacza, że każdy jej przedstawiciel musi taki być. Zawsze są wyjątki, czasem niewidoczne z zewnątrz. Wystarczy spojrzeć głębiej.

- Szczerze powiedziawszy, jesteście pierwszymi, jakie widzę. Jak się postaracie, to dobrze was zapamiętam - uśmiechnęła się promienie do goblina, po czym kontynuowała. - No i wszędzie są ci źli i ci dobrzy. To normalne. Kwestia wychowania i... Odpowiedniego towarzystwa. W każdym razie wszyscy są do siebie podobni, nawet gobliny i elfy.

Re: Trakt kupiecki

59
Właśnie kończyli stawiać obozowisko. Namioty ze skór i szmat dumnie prężyły się na swoich miejscach. Były to niewielkie konstrukcje, zbudowane na płaszczyźnie trójkątów, złożone z dwóch pochylonych ku sobie ścian. Z jednej strony znajdowało się wejście, a z drugiej zwężały się ku ziemi. Pozwalało to na schowanie się przed wiatrem i deszczem, ale nie dawało wielkiej wygody. Nie można jednak marudzić na realia, w których znajdowali się wieczni wędrowcy. Gobliny z pewnością były już przyzwyczajone do takowego spędzania nocy. Było to lepsze, niż brak snu, wynikający z przymusu prowadzenia wozu.

- Ja sobie poradzę w rozpaleniu ogniska. Wolę jak wszystko jest zrobione zgodnie z moimi zasadami. Lubię bezpieczeństwo. Nie możemy stracić ciepła, a mięso piecze się najlepiej na niezbyt dużym ogniu. – odwrócił się na chwilę w jej stronę – mam dla Ciebie trochę inne zadanie. Nakarm konie. Na wozie znajdują się worki z specjalnie dobraną paszą dla koni transportowych. Bardzo ważny jest szacunek dla własnych zwierząt. Szkoda byłoby stracić tak dobrych towarzyszy. Czasem myślę, że mają więcej w głowie niż te kiepy skończone. Pomyśleć, że założyliśmy biznes rodzinny.

Noblus właśnie przygotował ognisko z zebranych kawałków drewna i chrustu przez jednego z nich. W tym czasie zdążył największy z nich wrócić z dwa razy i nazbierał sporą ilość opału. Teraz zaś znosił niewielkie kamienie, które miały wyznaczyć granicę paleniska. Wbrew pozorom stworzenia jakimi były gnomy potrafiły stworzyć bardzo przyzwoite obozowisko. Nie tego mogła się spodziewać z opowieści ludzi, którzy określali ich jako mało zorganizowanych i dzikich. Tutaj prezentowali się jako uporządkowanych budowniczych. A w przestrzeni, którą przygotowali na swój postój, panował niezwykły ład. Każdy znał swoje miejsce i wszystko znajdowało się w odpowiedniej odległości od siebie.

Przywódca nawet nie zwrócił uwagi na bełkot dziewczyny, albo przynajmniej robił wrażenie mało zainteresowanego. W głowie zaś mógł analizować każde jej słowo. Zresztą sam się przyznawał do niezwykłej podejrzliwości wobec wszystkich istot ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli jego rasy oraz ludzi. Nie zamierzał jednak wmieszać się w jej bezsensowną dyskusję na temat jego rasy i preferencji co do wyglądu. Był to temat jałowy i niepotrzebny.

Usiadł na kawałku jakieś wysuszonej skóry i rozprostował nogi. Był chyba z nich najstarszy, choć ciężko było jej określić konkretny wiek każdego z osobna. Nie znała się na goblinach, a więc każdy z nich był w pewnym stopniu podobny do siebie. Gdyby nie fakt, że byli ubrani w inny sposób i mieli inne sylwetki, z pewnością pomyliłaby ich ze sobą. Wyjął z kieszeni kilka orzechów, które następnie zaczął rozłupywać za pomocą swoich grubych pazurów i wydłubywać zawartość ze skorupek. Nie podzielił się z dziewczyną ani jednym. Kiedy on odpoczywał, Losek nadal pracował. Traktował ich trochę jak gorszych od siebie. Oczywiście najwyższy z nich mógł bez problemu zdominować siłą całą kompanię, ale posłusznie wykonywał polecenia Noblusa. Właśnie poszedł po wodę do rzeczki, która ponoć niedaleko przepływała.

- Szczerze to nie zależy mi na dobrym zdaniu o goblinach. Zresztą nawet nie musisz nasz szanować. Przecież nie jest mi to do niczego potrzebne. Ważne, żebyś nie narobiła nam tylko żadnych problemów. Nie lubię zabijać. Boisz się nas? – spojrzał na nią – Mam pewien pomysł na przetransportowanie Cię do Ujścia. Nie łatwo jest tam się tam dostać, a ja pracuję dla opozycji. Mogłabyś się przydać ludziom w Ujściu.

Detona nadal nie wrócił z lasu. Miał upolować coś świeżego do zjedzenia. Najwyraźniej musiał mieć mało szczęścia. W obozie był już Lostek, który ustawił wiadra z wodą pod jednym z wozów. Sam zaś usiadł blisko ognia i pił właśnie jakiś alkohol z butelki. Prawdopodobnie był to bimber własnej roboty. Można było poznać to po niezwykle mocnej i nieprzyjemnej woni, która otaczała teraz goblina.

- Co o mnie myślisz? - zagaił Lostek - Uważasz, że gobliny są brzydkie i ohydne? Co siedzi w tej twojej małej główce jak na nas patrzysz?

Nie był on najbardziej przystojną istotą na świecie. Nie należał nawet do rasy, która mogłaby poszczycić się jakąś szczególnie atrakcyjną cechą fizyczną lub psychiczną. Według różnych plotek byli równie obrzydliwi wewnątrz, jak na zewnątrz. W porównaniu do pozostałych goblinów- Lostek był wyższy i potężniejszy. Miał dłuższe czarne włosy, odstające spiczaste uszy i bardzo duże oczy. Miał typowe goblińskie rysy twarzy z dużym nosem. W porównaniu z typowym opisem goblinów było w nim coś bardziej ludzkiego, aczkolwiek miał bardziej groźne cechy. Przede wszystkim ostre zęby w pysku.

Re: Trakt kupiecki

60
Jak kazał goblin, tak Rennel zrobiła. Przeczesała wóz w poszukiwaniu wspomnianej paszy, po czym podeszła do koni i zaczęła je karmić, przysłuchując się jednocześnie Noblusowi. Sądząc po tym, co powiedział, cała trójka była spokrewniona. Cóż, co prawda byli do siebie podobni, ale chyba wszystkie gobliny takie są. Stworzenia zdecydowanie nie były jak ludzie - tych można było łatwo rozróżnić, nie licząc pojedynczych przypadków, takich jak bliźniaki. No właśnie, bliźniaki. Ren przypomnieli się Sean i Feren. Nie minęło wiele czasu i żal spowodowany odejściem z miejsca, które z łatwością można było nazwać domem wciąż trwał. Dziewczyna wiedziała, że z czasem miłe wspomnienia zatrą się w pamięci i zostanie mgła, która skutecznie będzie tłumić emocje związane z nimi. Jak długo to jeszcze będzie trwało, nie miała pojęcia. W końcu wciąż miewała wyraźne sny o wydarzeniach z Oros, a i myśli z nim związane pojawiały się zbyt często w jej głowie.

Myśli o przeszłości tak ją zajęły, że straciła poczucie rzeczywistości. Potrząsnęła głową, próbując oczyścić umysł z nieprzyjemnych wspomnień. Zerknęła na konie pożerające paszę, a potem na przywódcę karawany, lekko zdziwiona zadanym pytaniem. Oczywiście, że się bała. Nie była typem odważnej osoby stawiającej czoło niebezpieczeństwom i wyzwaniom. Jej pielgrzymka co chwila przyprawiała ją o zawał serca. Nieraz samotnie siedziała przy ognisku w środku nocy gdzieś w lesie, otoczona przez cienie drzew i dziwne odgłosy. Za dnia natomiast wszędzie oczekiwała napadu przez obdartych rozbójników i innych ludzi, elfów czy czego tam jeszcze. Zawsze starała się trzymać uczęszczanych szlaków i nocować pod dachem, ale nie zawsze miała taką możliwość. Może teraz strach nie dominował w jej sercu, ale wciąż tam był. Gobliny były uzbrojone, dwoje z nich poszło w las, na dodatek nie ufały jej. W każdej chwili czyhało na nią niebezpieczeństwo.

- Trochę. To normalne, nie znamy się przecież. Macie broń, jest was więcej... - przyznała. - Ale nie zrobicie mi krzywdy, prawda? Nie jestem dla was zagrożeniem.

W każdym razie miała nadzieję, że nic jej nie zrobią. Tym bardziej, że wkrótce potem Noblus zaproponował jej transport do Ujścia, prosto do opozycji. Walczyć z orkami może i nie mogła, ale zawsze znajdzie się inny sposób na pomoc tamtejszym ludziom. Na to liczyła wkradając się na gobliński wóz.

Skończywszy paść konie, Rennel rozglądnęła się po obozowisku. Zaskoczyła ją organizacja, z jaką goblin wszystko zrobił i nie kryła tego. Wbrew pozorom istoty, którymi wszyscy gardzili, nie prezentowały się najgorzej. Ren przebywała z nimi jednak dość krótko, aby od razu ich oceniać, a co dopiero całą rasę. Tymczasem Noblus i drugi z nich, Lostek najwyraźniej skończyli swoją robotę i postanowili odpocząć, jeden jedząc orzechy, drugi pijąc tak jak myślała alkohol, niemiłosiernie śmierdzący pędzonym bimbrem. Także i ona rozejrzała się za miejscem do siedzenia i spania.

Zaskoczyło ją pytanie przerośniętego goblina. Patrząc na nie, widziała brzydkie, nieprzyjemne istoty. Zawsze jednak starała się widzieć pozytywy w każdym, kogo spotkała i możliwie wyciągać je na zewnątrz. Nie chciała nikogo pochopnie oceniać i tym samym urazić niechcący. Zastanowiła się poważnie nad odpowiedzią, próbując dobrze dobrać każde słowo.

- Myślę, że... Może i dla mnie nie jesteś idealny, ale jesteśmy z różnych ras. Zresztą każdy zasługuje na szansę. Jak to kiedyś słyszałam, każda potwora znajdzie swego ama... - urwała, kiedy zdała sobie sprawę, co właśnie powiedziała i pobladła gwałtownie. Zdecydowanie nie to chciała przekazać wielkiemu goblinowi. - Przepraszam, nie o to mi chodziło! Ja chciałam powiedzieć, że... O matko, przecież jesteśmy z różnych ras! Ja wolę swoich, ty swoich. Przecież nie jesteś jakimś gnijącym grzybem, znaczy się każdy w środku jest dobry ja nie chcę pochopnie oceniać strasznie przepraszam niechcący powiedziałam nie o to mi chodziło!

Skuliła się, przestraszona, że gobliny stracą do niej cierpliwość i coś jej zrobią, szczególnie przerośnięty Lostek wyglądający na najgroźniejszego. Jedna komenda dowódcy a zakrwawione kończyny i wnętrzności dziewczyny będą porozrzucane po całym obozie, natomiast zadowolone gobliny będą smażyć nad ogniskiem co smaczniejsze kąski jej ciała w razie, gdyby kusznik wrócił z pustymi rękoma. Takie wizje widziała Rennel, oczekując reakcji zielonych istot.

Wróć do „Księstwo Ujścia”