Re: Trakt kupiecki

31
Licho wyciągnęła się w siodle, nasłuchując za Edanem. Dudniło odległym echem maszerujących oddziałów, brzmiącym niczym tocząca się nad Ujście burza, aż się zaczęła zastanawiać, ilu zakutych żelazem orków musiała liczyć kargaldzka hałastra, by nieść takie grzmienie. Nie szło liczyć na zbrojny incydent, Varulae rzucało się przeciwko Keronowi całą swą zębatą paszczą. Dziewczyna trąciła ogiera ostrogą, podjechała na krawędź zbocza i sięgnęła wzrokiem po majaczące nad lesistym, siwym grzbietem mury grodu, wypatrując dymu oraz krwawych łun. Widywali je wcześniej, obozując. Nikt nie rozprawiał o tym w głos dłużej, niż była potrzeba, ale wszyscy wiedzieli, skąd się unosiły, gdzie zalegały sioła, wsie, gdzie gospody. Pierwszą krew na wojnie rzadko toczyli żołnierze.

Obróciła się w stronę Edana. — Powiem, że znasz fach lepiej. Ale jechałabym nad bagna, a potem szukała wysokiego, suchego gruntu. Łatwiej stamtąd obserwować dzień i noc, i spieprzać w las, gdy się skiepści — odparła z szalbierczym doświadczeniem. — Wystarczy, że miną mokradła i nie podniesiemy dymu, a nic nie poznają, jesteśmy ledwie dwoje. Nawet jak uwidzi im się nie mijać, dostrzeżemy w porę. Zimno będzie, psiajucha... Prawyś, że mury lepiej podjechać nocą. Ale nie przez bagna. Zboczymy w grzęzawiska, konie zarwą się i czknąć nie zdążysz, jak będzie po koniach. A jak słucham tego chędożonego łomotania, to myślę, że mogą nam jeszcze uratować rzyć.

O ile nie narżniemy się wcześniej na luźną hołotę lub maruderów. Pokręciła głową. Wiatr niósł się lodowaty, postawiła tedy kołnierz kurtki i zmarszczyła drobny, zaczerwieniony z zimna nosek.

Idą, jak przez swoje — fuknęła, okręcając Ogryzka w miejscu, a potem równając z zastępcą. — Gdzie chorągwie, gdzie Keron? Co to, psiakrew, wszyscy pochowali chwosty i trzęsą półdupkami w obwarowanym mieście? Wsie już płoną, a król co czyni? Siedzi na tronie i pierdzi w stołek?

Popatrzyła na mężczyznę wielkimi oczami łyskającymi gniewnie znad kołnierza, nie pojmując. Mogła i być niedouczoną strategii dziewką, ale wcale chyba nie chciała pojmować, gdy pomyślała o tym.

Z Friesem i ich głodną watahą ledwie poszczypali sobie karawany — wszystkie syte, grube i strojne, że kupcom brzuszyska wylewały się znad pasających szaty szarf — a już wizg szedł, już dudnienie, już się gościńce kurzyły pod hałłakowaniem zbrojnych drużyn, cwałujących bić łobuzów i bandytów, hańba gwałtu na nieszczęsnych grubasach nie wetować. Na chybcika się władycy w kasztelach męczyli ich zbójeckimi wygłupami, ale gdy nastawało prawdziwie grzmienie i prawdziwy szczęk szczerbionego oręża, nagle trakty obsiewało czarowną pustką. Znikały kare Jednorożce oraz młode Buzdygany, dzielnie łowiące co dzień chwytających się grasanctwa, głodnych podrostków. Bitne drużyny bić się nie chciały, a rozlubowani w wieszaniu szubrawstwa panicze palących, gwałcących i rabujących żołdaków wieszać się nie spieszyli.

Licho plunęła na takie rycerstwo, taką szlachtę, takich królów. Co działo się od chwili przekroczenia przez Varulae granicy we wsiach na południu i w chłopskich zagrodach, starała się nie rozmyślać. I tak nic nie mogła poradzić. Mogła tylko obserwować łuny, a gdy kompania cichła, czasem słuchać brzmienia podniosłej sztuki wojny.

Re: Trakt kupiecki

32
Edan nie skomentował słów Licho, która zarzucała królewskiej armii opieszałość i tchórzostwo. Zamiast tego rozglądał się uważnie i zastanawiał. W końcu odpowiedział mocnym głosem.

- Nie król i jego wojsko nas teraz obchodzą, a to, że rzadko zjawiają się na czas, to akurat taka tradycja. Poza tym, zwróć uwagę, że atak odbył się bez wypowiedzenia wojny, mają więc prawo być zaskoczeni. - Wskazał ręką wzgórze za miastem. - Twój plan byłby dobry, ale istnieje ryzyko, że nas zobaczą i wyślą pościg, a tego właśnie chce uniknąć. Gdybyśmy zostali na skraju bagien, naszym jedynym zmartwieniem będzie chłód i wilgoć, grzęzawiska znajdują się nieco dalej. W drogę.

Spiął konia i ruszył przodem, ale Licho szybko go dogoniła. Jechali tak, by z murów miasta nie można było dostrzec, kim są. Okrążyli wzgórze, a ich oczom ukazały się rozległe lasy i leżące nieopodal bagienko. Za nim zaś w niebo biło jeszcze więcej słupów dymu. Przyspieszyli, żeby znaleźć się w bezpiecznym gąszczu jak najszybciej. Ściana iglastej zieleni zbliżała się z każdą chwilą, grupka spłoszonych jeleni uciekła, słysząc narastający tętent kopyt, a samej Licho wydawało się, że w końcu szczęście im sprzyja. W jednej chwili Edan krzyknął;

- Patrz! - wskazując przy tym grupę ludzie, biegnącą w znacznej odległości od zabudowań miejskich. Dziewka przyjrzała się, na tyle, na ile mogła to zrobić, jadąc galopem na Ogryzie. Dostrzegła jednak, że są to kobiety z tobołami lub dzieciakami na rękach czy przy nogach oraz starcy, ledwie nadążający za resztą

Nie zmienił jednak toru jazdy. Dalej jechali na wprost, aż w końcu chłodny, wilgotny cień otoczył ich ze wszystkich stron. Nagle zwiadowca zatrzymał się i z oddali patrzył na uciekających, zaciskając mocno pięść w skórzanej rękawicy. Wyglądał, jakby się wahał.

- Zginą. Któryś z zagonów dopadnie ich i wyrżnie w pień. Dlaczego, do cholery, nie weszli do miasta?! - Gdzieś blisko zagrał róg wojenny. Mężczyzna miał rację sądząc, że woda ich zmyli, armia Varulae musiała być bliżej, niż przypuszczali. Zapewne okrąży miasto przed zmrokiem. - Jesteśmy żołnierzami, jak, do cholery, możemy przyglądać się na to spokojnie?

Rozległ się krzyk i jeden z uciekających z końca kolumny padł na ziemię. Zaraz po nim zrobił to następny, ale ten próbował dalej biec. Okazało się, że przeszkadza mu bełt w nodze. Nie widzieli ich wcześniej, zasłaniały im drzewa. Teraz jednak ich oczom ukazała się grupa dwunastu goblińskich jeźdźców na szaszarathach, wielkich jaszczurach. Zapewne byli to zwiadowcy, ale teraz, miast wypatrywać zagrożenia, podjeżdżali kawałek, mierzyli i strzelali z kusz w spłoszoną grupę. Chyba się przy tym śmieli, ale ciężko było to stwierdzić z tej odległości. Edan położył dłoń na rękojeści miecza. Widać było, że całym wysiłkiem woli powstrzymuje się przed szarżą, która zakończyłaby jego żywot.

- Pieprzone pokurcze...

Re: Trakt kupiecki

33
Dwunastu — dodała Licho głuchym głosem, nie odrywając wzroku od kolumny uciekinierów. Palce zbielały jej na wodzach. — Dwunastu pieprzonych pokurczy i każdy przy kuszy. Jeden spudłuje, może drugi, a nim zdążą przeładować, dziesięciu pozostałych zrobi ci z rzyci sito — zapewniła Edana. Siebie. Sam dobrze wiedział to, co mówiła, oboje wiedzieli i oboje potrzebowali to usłyszeć na głos. Trudno się tylko słuchało ponad zrozpaczonymi krzykami wieśniaków oraz rykiem smarkaczy w ramionach matek. I tamtym rechotem.

Starzec na końcu upadł i już więcej się nie podniósł, i dziewczyna zaklęła tak plugawie, że grom mógłby ją razić, gdzie stała. W myślach kalkulowała odruchowo, pośpiesznie. Czym prędzej przerwała, nim się w samobójczym kretynizmie zaczęła dopatrywać logiki i szansy na cień powodzenia. Ogryzek był szybki, zwinny, sama jeździła jak diablica... Odległość nie była duża, znaczna, ale nie szalenie duża. Skok dzielił jednego od drugiego, przerzucenie ostrza. Zwieszona z boku kulbaki, uchyliłaby się bełtom... Przestań. Jeden celny strzał, położenie pod nią konia i Johelm wiózłby do Fortu jej miecz obleczony w kir. Wszystko po to, by dosięgnęła najwyżej jednego. Dwóch, jeśli miałaby szczęście, a drugi kiepski cel i trzęsące się łapy, zaś trzeci wpakowałby jej grot prosto w cycki. A potem i tak roznieśliby bezbronną hołotę na sztuki.

Licho spięła konia. — Edan. Jeźdźmy. Nic nie możemy. Możemy się nie gapić jak pierdolone cielęta.

Mieli czystą drogę i osłonę przed wzrokiem wroga; nie zgłupiała ze szczętem ani nie zmiękła, żeby nie wiedzieć, iż powinni byli bez dalszej zwłoki to wykorzystać. Uwagę goblińskich zwiadowców, póki co, wygrywała niepodzielnie okrutna zabawa z uciekającymi wieśniakami, co zapewniało im spokój. I ułatwiało zadanie. Nikt nie obiecał, że się miało w świecie dziać sprawiedliwie.

Re: Trakt kupiecki

34
Kalkulacje, obliczenia szans, typowanie i teoretyzowanie. Licho wahała się i Edan się wahał. Oboje nie mogli patrzeć na rzeź niewinnych ludzi. I oboje wiedzieli, że tym razem mogą tylko odwrócić wzrok. Mieli misję. Ważniejszą, niż te kilkanaście ofiar, bo przeznaczoną ku wyższym celom. Licho pierwsza zrozumiała tą prawdę. Udało jej się obrócić Ogryza i skierować go na ścieżkę. Edan, widziała jak grają mu mięśnie szczęki, a knykcie bieleją od zaciskanej pięści, zrobił to chwilę później. Chwile, która wydawała się być wiecznością. Puścił się pędem wzdłuż ścieżki, chcąc zostawić za sobą odgłosy mordu, Licho więc musiała popędzić swego wierzchowca, aby go dognać. Milczeli bardzo, bardzo długo.

Przejechali knieją dobre dwieście staj, aż zapadli w mroczne bagnisko, pełne odgłosów, smrodu zgnilizny i owadów. Ścieżka biegnąca tędy była jednak dobrze widoczna, toteż powoli podążali nią aż do zmierzchu. Udało im się akurat dojechać do skraju lasu położonego na niewielkim wzgórzu. Od dłuższego czasu słyszeli maszerującą armię. Teraz mogli ją ujrzeć.

W ciemności była to po prostu zbita masa ciał, rozświetlana przez setki pochodni i cholernie trudna do rozpoznania, ale Edan nie widział w tym żadnego problemu.

- Spójrz tam - wskazał wciąż widoczny początek kolumny. Licho widziała coś, co mogło uchodzić za sztandar. - Piechota z Karlgardu maszeruje na czele, będą czyścić teren. Będzie z osiem tysięcy zielonych. Za nimi kusznicy z Varulae, potem jeźdźcy szaszarathach. Dalej wozy z zapasami i machinami oblężniczymi do złożenia. Łącznie jakieś dwadzieścia tysięcy wojska plus trochę cywilów. - Zmarszczył lekko brwi, jakby zdziwiony własnymi obliczeniami. - W sumie mało, liczyłem na więcej. Chyba, że... Chyba, że to jest tylko skrzydło. Jedno ze skrzydeł. Cholera, jeżeli to prawda, to drugie tyle parszywców może właśnie atakować zupełnie inny punkt, a my nie mamy o tym pojęcia! Ani dowodów, że to prawda...

Zeskoczył z konia i przywiązał go do gałęzi drzewa, po czym wyciągnął bukłak z winem i upił kilka solidnych łyków. Nie patrzył na nią, jakby toczył wewnątrz siebie walkę.

- Wiemy wszystko, co chcieliśmy, na resztę nie mamy teraz wpływu. Możemy właściwie wracać, jak tylko nieco się rozjaśni. Ale proponuję zostać tu jeszcze cały dzień. Sprawdzić, jak się rozłożą, może na odchodne zrobić im jakaś dywersję. Ale tego nie ma w rozkazach od Johelma, więc pytam cię, Licho, czy chcesz mi w tym pomóc, czy też wolisz nie narażać misji? Każdą odpowiedź przyjmę i zrozumiem.

Teraz dopiero odwrócił się do niej i podał napój.

Re: Trakt kupiecki

35
Licho spojrzała. Nie miała pojęcia, jakim sposobem Edan potrafił tak lekko oszacować liczbę i uzbrojenie tam, gdzie ona widziała jedynie chaotyczne, nieskładne kłębowisko chorągwi, maszerujących zielonoskórych oraz taborów pędzonych w wymieszanych jeden z drugim zastępach. Jazda nie dosiadała nawet koni, jak kawaleria Keronu, a objuczonych, przerośniętych, jaszczuropodobnych bydląt, które widziała na oczy pierwszy raz w życiu. Każdy jeden Varulańczyk wydawał się być identyczny z poprzednim, sprawiając wrażenie, jakby pochód nie miał końca, a goblińskie pokurcze lęgły się gdzieś spod śniegu. Zaufała jednak słowom zwiadowcy. Dwadzieścia tysięcy to zdawało się okrutnie wiele, a Edan wierzył, że było co najmniej drugie tyle. Nie wiedziała, nie znała się na wojaczce. Znała się na jej unikaniu.

Ogryzek niecierpliwił się, rył w ziemi okutym kopytem i potrząsał łbem. Licho też się niepokoiła. Nie bała się zielonych na łuskowatych bestiach ani maszerującej w oddali do rytmicznego bębnienia armii. Denerwowała się, jak przed skokiem w głęboką wodę, drażniło ją wyczekiwanie, zwłaszcza kiedy nie mogli nic zrobić. Było ich dwoje. W dole kroczyło dwadzieścia tysięcy.

Natychmiast pokręciła głową, kiedy Edan zaczął przedstawiać plan, choć nie mógł jej zobaczyć. Zeskoczyła z siodła i pociągnęła ogiera za cugle.

Powinniśmy wracać — odparła wprost, splatając ramiona na piersiach. — Zdać Johelmowi, co widzieliśmy, co jest pod miastem, a co może być. Jeśli uzna, że trzeba jechać nazad i patrzeć, co dalej, pojedziemy nazad i popatrzymy, co dalej. Sam mówiłeś, że tam może być przeszło kupa zielonego tatałajswa. Nigdzie tedy przez jedną noc nie przepadną. We dwoje nic nie zmienimy, choćbyśmy się skichali z wysiłku, a wystawimy karki na ostrza i rzycie na bełty za domysły.

Sama zaskoczyła się, jak racjonalnie i rozsądnie brzmiała. Dwa lata wcześniej pewnie wzruszyłaby ramionami i jechała bić podjazdem varulańskich kurdupli dla samej sztuki oraz zabawy bicia. Tym razem miała coś do stracenia, tam w Forcie. Głupio byłoby stracić tak po prostu, tak zwyczajnie. Cała armia nie miała nigdzie zniknąć ani obrócić miasto w proch w jedną noc, a nawet ona wiedziała jakimś psim swędem, że w taki czas nie było miejsca na wyrywność czy bohaterstwo, zwłaszcza wśród prostych zwiadowców. Rozkaz był rozkazem, zamierzała usłuchać. Nic mniej, nic ponad to.

Pociągnęła gromki łyk wina, zmarznięta, i oddała bukłak. Nie komentowała więcej. Podeszła do wierzchowca, poprawiła popręg oraz zapięcie napierśnika, gotowa troczyć tyłek z powrotem w siodło.
Ostatnio zmieniony 22 lip 2014, 16:28 przez Licho, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Trakt kupiecki

36
Rysy twarzy Edana wyostrzyły się. Wyglądał, jakby walczył ze sobą, a walka ta rozrywała jego serce i duszę na dwie części. Jedna pragnęła pomóc niewinnym, wyrządzić wrogowi jak najwięcej szkód. Druga spełnić obowiązek, wykonać rozkaz, co do joty. Licho obserwowała go ukradkiem, czując, jak mroźne powietrze przechodzi przez kolejne warstwy ubrań, zadrżała. Nie wiedząc, czy bardziej z zimna, czy z niepokoju.

- Masz rację. Musimy zdać raport. Wrócić z chłopakami do Fortu i poinformować resztę - rozluźnił powietrze i powoli wypuścił powietrze z płuc. - Spróbuj się zdrzemnąć, ja popilnuje pierwszy. Wyruszymy, jak tylko rozgorzeje słońce.

Licho nie podjęła dyskusji, wyczuła instynktownie, że tak będzie lepiej. Zajęła się więc Ogryzem, oporządziła w pełni, sprawdziła też stan swojej broni i nakryła się derką. Oparta o rozłożystą olchę, spróbowała usnąć, odpocząć choć trochę, jednak mróz, korzenie i zawiewający od północy wiatr uniemożliwił jej to skutecznie. Myślami siedziała teraz z Keirem i chłopakami w jadalni, racząc się chlebem, serem, piwem i może plastrem pieczonego boczku. Myślami udawali się do sypialni. Myślami wtulała się w jego ramiona. Myślami czuła jego ciepło i dzieliła się swoim ciepłem.

- Licho, obudź się - usłyszała z oddali, a następnie poczuła lekkie szturchnięcie. Otworzyła gwałtownie oczy i nieprzytomnym wzrokiem rozglądała się po okolicy. Słońce powoli wschodziło, choć świat wciąż tonął w porannej szarówce. Była zziębnięta, zdrętwiała, obolała.

- Zbierajmy się, konie powinny dać już radę, światła jest dość.

Nie rzekł, czemu to jej nie obudził, czemu zdecydował się czuwać całą noc. A ona nie miała, przynajmniej na razie, czasu na takie pytania.

Przygotowali swe wierzchowce i, nim słoneczko wydostało się na dwa palce powyżej horyzontu, byli w kulbakach, przemierzając leśną knieję. Edan prowadził, znał te drogi. Był przekonany, że wie, jak objechać cały ten teren, aby uniknąć ewentualnych zasadzek. Po pewnym czasie dotarły do nich specyficzne, zdecydowanie nie związane z puszczą zapachy i dźwięki. Setki młotków stukały arytmicznie, tworząc chaotyczną kompozycję z gotowanym dziegciem, oraz odchodami.

- Musimy być bardzo blisko ostatnich linii, skoro tak dobrze ich słychać. I czuć. Rozłożyli się szeroko, bydlaki...

Szczęknęła cięciwa i bełt wbił się w szyję wierzchowca Edana, który zarżał przeraźliwie i padł na bok. Młody mężczyzna nie zdążył ani zeskoczyć, ani w żaden inny sposób zareagować. W powietrzu świsnęły kolejne pociski i jedynie niewytłumaczalny cud uchronił Licho przed śmiercią. Zewsząd rozległy się gardłowe odgłosy gobliniej mowy i dziwne, przyprawiające o ciarki syczenie.

- Uciekaj, nie mogę się ruszyć! - Krzyknął Edan, próbując wyczołgać się spod wierzchowca. Twarz zbielała mu z bólu. - Opowiedz im, co się stało!

Odgłosy przybliżały się, odniosła wrażenie, że lada chwila zwiadowcy wychylą się zza drzewa, by dopaść ją i jej druha. A wtedy cała ich wiedza, informację, wszystko przepadnie.

Re: Trakt kupiecki

37
Zeszło im niespodziewanie spokojnie, zauważyła dziewczyna. Jechali stępa, przedzierając się przez matecznik na skraju kniei i nasłuchując odgłosów leżącej w oczekiwaniu armii. Licho rozmyślała o Forcie, o cieple ognia na polanach we wspólnej jadalni i woni potu oraz dymu na strudzonych ramionach Keira. Edan coś mówił, słuchała tedy jednym uchem.

Hałas z obozowiska zagłuszył szczęk cięciw.

Pociski zaświszczały w powietrzu. Koń zwiadowcy zaryczał rozdzierająco i zwalił się postrzelony na przykrytą śniegiem darń, a bełty nie przestawały brzęczeć wokół nich jak wściekłe szerszenie. Jeden, Licho mogłaby się zakląć, przeczesał jej włosy tuż nad uchem, zanim wbił się w pień drzewa. Zamarła z zaskoczenia, tylko na chwilę. Z łomoczącym sercem szarpnęła wodze oszalałego Ogryzka, żeby zeskoczyć przywalonemu Edanowi na pomoc, ale zwiadowca krzyknął przecząco. Zawahała się. Hałłakowanie atakującej zgrai się nasilało, widziała ruch w ośnieżonym mateczniku. Kolejny pocisk śmignął ogierowi nad łbem, rumak wspiął się, tańcząc na zadnich nogach. Nie, nie, nie! Licho nie miała czasu. Spojrzała na przywalonego truchłem zwiadowcę, potem na sylwetki wyłaniające się spomiędzy pni i z bezsilną złością spięła spłoszonego konia. Pogalopowali przed siebie.

Ogryzek frunął wolną ścieżką między drzewami, jakby nie dotykał ziemi. Pokraczne, jaszczurowate wierzchowce goblinów nie mogły się równać. Licho przylegała do końskiej szyi zaparta w strzemionach i goniła ogiera do cwału, póki nie zaczął chrapać, a droga nie przestała się zdawać do karkołomnej gonitwy. Nie obejrzała się za siebie.

Zwolniła, a potem zatrzymała ogiera na skraju zmarzniętego, płytkiego jaru i poklepała go po gorącej szyi. Krew wciąż gotowała jej się w żyłach, a z boku, na kurtce, odkryła rozdarcie od grotu. Bardzo blisko ciała. Zadrżała bezwolnie i podniosła głowę, rozglądając się po okolicy, starając się nie myśleć o Edanie, który został tam, w wykrocie. Którego ona zostawiła. Jego krzyk wciąż dźwięczał jej z tyłu głowy.

Prrr, Ogryzek, cicho... — uspokoiła konia i rozedrgane dłonie. Trąciła go w bok ostrogą. — Musimy jechać. Nic nie poradzimy, za późno. Musimy znaleźć Johelma...

Re: Trakt kupiecki

38
Odpływ adrenaliny objawiał się, jak zwykle zresztą, drżeniem dłoni i mięśni łydek. Oddychała spokojniej, choć krzyk towarzysza wibrował jej pod czaszką. W głębi siebie wiedziała, że podjęła słuszną decyzję, jako żołnierz musiała wybrać misję. A jednocześnie ściskało się jej serce, bo zostawiła kompana, druha, towarzysza broni. Nagle gorąco zapragnęła wrócić do Keira, wtulić się w niego. On ją zrozumie, był wojakiem dłużej, niż ona. Na pewno nie raz i nie dwa podejmował takie decyzje. Tylko, żeby go spotkać, musi najpierw przeżyć.

Po kniei rozległ się przeciągły, złowieszczy odgłos rogu. Myśliwski? Wojenny? Szukali jej? Otaczali las? Nie, o tym akurat przekonać się nie chciała, była tego pewna. Więc pognała Ogryzka naprzód.

Bez Edana podróż wydawała się chaotyczna, kierowała nią intuicja i wyczucie terenu, ale pewności, że na pewno jedzie dobrze, nie miała za grosz. Z czasem naszły ją obawy, że w gonitwie przed goblinami źle gdzieś skręciła. W końcu drzewa przerzedziły się nieco, a ona dostrzegła słońce. Było, według jej oceny, nieco przed południem. Długo, długo już jeździła. Za długo, jak przyszło jej na myśl. Tyle, że poddanie się nie wchodziło w grę. Nie teraz, gdy Edan prawdopodobnie był martwy.

Oceniła kierunek na podstawie położenie słońca, a potem ruszyła dalej. W końcu ujrzała Ujście, choć był to ledwie zarys murów. A także otaczająca je armia i hałas, jaki robiła. Przeraziło ją to, ale upewniło równocześnie, że jest na dobrym kursie. Pamiętała, że tędy wiódł ją zastępca Johelma.

Kiedy wreszcie dotarła na znaną sobie ścieżkę, zalała ją fala ulgi. Zaraz ucieszyła się ponownie, jako że Cedric i Olav siedzieli na kamieniach, otuleni płaszczami. Na dźwięk kopyt Ogryza poderwali się z miejsca, jednak poznali Licho i odetchnęli wyraźnie.

- Licho! Gdzie Edan, jedzie za tobą?

Nim odpowiedziała, kolejne podkute kopyta stuknęły o zmarzniętą ziemie. Johelm, Drax, Bevan. Cali, zdrowi, bez szwanku, choć z twarzami czerwonymi od zimnego wiatru. Miny mieli srogie.

- Zagon zwiadowczy jedzie naszym tropem, na koń! - Wrzasnął Johelm. Nie minęła chwila, nim wszyscy pędzili traktem, by oddalić się możliwe najszybciej od pogoni. Widziała, jak mierzą ją ukradkiem pytającymi spojrzeniami, ale czekali. Kiedy zostawili daleko w tyle oblężenie, zdecydowali się na postój na niewielkiej polance. Nie próbowali rozpalać ogniska, po prostu zebrali się w kółku. Drax odtroczył od siodła bukłak i po kolei pili z niego kilka łyków. Kiedy Licho przełknęła trunek, łzy wcisnęły się jej do oczu, gardło zapiekło, ale żołądek zaznał przyjemnego ciepła. Poznała. Była to wypalanka Gharta, medyka z Fortu. Nazwał ją Smoczym Płomieniem i była to nazwa adekwatna. Podobno nie tylko ogrzewała, ale również regenerowała siły, pomagała zlikwidować senność. Dziewka nie była pewna, czy to prawda, czy rozpuszczona przez Gharta plotka. Ale napitek był niezły.

- Dobra, czas zebrać do kupy to, co mamy - zaczął powoli Johelm. Był zmęczony, rozpoznawała to na pierwszy rzut oka. - Licho... Mogłabyś?

Wszyscy skupili na niej wzrok.

Re: Trakt kupiecki

39
Dziewczyna odkaszlnęła palącą nalewkę Gharta. Nie musiała nic mówić, żeby wiedzieli, co się stało. Wystarczyło spojrzeć po jej twarzy, by wiedzieć. Splotła ramiona na piersi. W kręgu barczystych, wyrobionych wojaczką chłopów z bruzdami i szramami na gębach wydawała się jakaś niebywale mała.

Edan nie żyje — potwierdziła zachrypniętym głosem. — Zagon zaatakował nas zza drzew, ostrzelał. Cud, że nie ściągnęli mnie bełtem z siodła, jego przywalił koń, kiedy zaczęli się do nas przedzierać. Było za późno — dodała jedynie. Nie zamierzała się usprawiedliwiać. — Mało brakowało, a położyliby nas oboje i szlag by trafił cały wyjazd.

Widziała gorycz na ich twarzach, złość przemieszaną ze smutkiem. Większość z nich nosiła barwy na mundurach, kiedy ona na masło mówiła jeszcze „siala”, ale do pewnych rzeczy się nigdy nie przyzwyczajało. Tracenie ludzi było jedną z nich, zwłaszcza, gdy tak po prostu, tak bezsensownie. Mężczyźni milczeli. Wiatr marudził, hulał po polance, przesypując śnieg na zaspach lub strasząc im konie trzaskaniem gałęzi przy skraju kniei. Bardzo, bardzo daleko dudniła wojna. Powinna już być wiosna, pomyślała nagle Licho. Powinnam już wybierać. Jakaś jej część okropnie się cieszyła, że jeszcze nie musiała.

O zmierzchu dojechaliśmy na wzgórze pomiędzy mokradłami a lasem, zdążyliśmy wypatrzeć karlgardzką piechotę i pozostałe oddziały w kolumnie. Edan zdążył, znaczy się, to on czynił rachunki. Osiem tysięcy z Karlgardu. Razem z varulańskimi kusznikami i jazdą na tamtych przerośniętych padalcach mówił, że dwadzieścia tysięcy, nie licząc cywila. Mówił też, że może być więcej, że drugie tyle może oskrzydlać w tym samym czasie inną część Ujścia. Miasto stoi, gdzie stało, ale wsie płoną, gospodarstwa zrównali z ziemią. Ludzie uciekają w lasy, trzy czwarte nie dobiegnie nawet na kraniec pól. Tyle widzieliśmy.

Mieliśmy zostać jeszcze dzień i zobaczyć, jak rozłoży się skrzydło, ruszyliśmy jednak ze świtem. Wyszło, że i tak zbyt późno. Ledwie ujechałam im spod bełtów. Potem słyszałam już tylko rogi.

Pies by to wszystko trącał — warknęła. Spojrzała na dowódcę. Wielkie oczy ciągle miała zaszklone — od wiatru i wypalanki, która krążyła jeszcze z rąk do rąk. O Edana była rozeźlona. Nienawidziła bezsilności. — Wracamy? — spytała niecierpliwie. Zimno przenikało dziewczynę do cna, a w brzuchu wciąż mdliło dziwnie i ściskało po karkołomnej ucieczce oraz otarciu się o śmierć. Była zmęczona. — Będą się okopywać. Kto wie, jak daleko powypuszczają zagony, takie jak tamten. Równie dobrze możemy zdawać wieści na trakcie, w kulbakach.

Re: Trakt kupiecki

40
Choć wszyscy wiedzieli, jaka odpowiedź padnie, ich twarze skrzywiły się w grymasie bezsilnej złości. Stracili cennego kompana, zastępce dowódcy. To bolało.

- Nie - odpowiedział twardo Johelm. - Nasze konie muszą wypocząć, uciekaliśmy długo. Chce usłyszeć wszystkie raporty. Potem pojedziemy.

Raportowali więc. Olav i Cedric rozdzielili się, jak przyznali, że sprawdzić całe wybrzeże. Okazało się, że port zablokowany jest przez flotę korsarzy, którzy czuwają, by nikt nie wpłynął, a tym bardziej wypłynął. Sam dowódca oddziału wyznał, że napotkali duży opór i sporą ilość taborów ciągnących za wojskiem, ale szczegóły zachował dla siebie.

- Drax, przejmiesz funkcję Edana. Bevan, zamykasz pochód, ja z przodu, Licho i chłopaki w środku. Jedziemy do Fortu, bez pogaduszek, bez zatrzymywania się. Chcecie pić, pijcie w kulbace, chcecie jeść - to samo. Czas nas goni.

Jak wyrzekł, tak zrobił. Nie zatrzymali się już, nie wymienili choćby zdania. Brnęli przed siebie, z ciężarem w sercach i zmęczeniem wyrysowanym na twarzy. Licho, mimo iż spała w nocy, czuła okrutne zmęczenie. Najchętniej zasnęłaby teraz w ramionach Keira, otoczona jego ciepłem i zapachem. Świadomość, że być może niedługo się tak stanie, dodawała jej sił do jazdy.

Pod wieczór ich oczom ukazał się odległy zarys Wodnego Fortu.

Re: Trakt kupiecki

41
Błoto nie zachlupotało pod butami. O nie, Urist zbyt dobrze znał trakty w tych klimatach, które nieraz bywały groźniejsze od ruchomych piasków. A nawet jeśli nie bywały groźniejsze, to bardziej irytujące bez dwóch zdań.
Podeszwy krasnolud zawadzały o spękaną trawę na lewym poboczu drogi, zostawiając za sobą ślad ciągnący się od karczmy. Szedł z założonymi z tyłu rękami, oczekując na towarzysza i w międzyczasie obserwując otaczającą go florę. Florę piękną, rodzącą się do życia. Nie była zbyt jaskrawa, ale zdecydowanie dominowała nad ciągłym widokiem śnieżnej pościeli otulającej cały świat jeszcze nie tak dawno temu. Uristowi się to podobało.

Zaczął nucić pod nosem znaną sobie tylko piosenkę. Nikt jednak go usłyszeć nie mógł. Trakt był zupełnie pusty. Kordon żołnierzy zdawał się urywać przy pobocznej ścieżce w las, dalej jednak nie ukazując swojego końca. Przemarsz armii? Być może. W takim wypadku było jedynie lepiej, że opuścili Ujście akurat w tym momencie.
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Trakt kupiecki

42
Szahid przystał na chwilę, mierzył każdego z żołnierzy wzrokiem, po raz wtóry szukał godnego przeciwnika. Większość jednak była najzwyczajniejszą hołotą, przebraną za żołnierzy, a nie nimi faktycznie będącą. Broń włócząca się do po ziemi... Każdy z nich zwał na siebie per rycerz. Szermierz czuł tę ziejącą od nich, niczym nie uzasadnioną pychę, czuł narastającą irytację. Przejawił swoją niechęć plując jednemu, bardziej roześmianemu, po piersi. Już miał wyjść ze zgrai i uderzyć na bezczela, który śmiał go opluć, starczyło jednak tylko spotkanie przenikliwego i rozsierdzonego wzroku, zazwyczaj serdecznego z twarzy wyspiarza, a także faktyczne zmierzenie wzrokiem domniemanego "napastnika", aby odwrócić się na pięcie i podwoić prędkość marszu. Miecznik raz jeszcze objął wzrokiem kordon i potruchtał w stronę swojego towarzysza. Dogonił go na w kilka chwil i w milczeniu starał się rozszyfrować melodię nuconą przez Urista, gładząc się po brodzie w zamyśle.

Re: Trakt kupiecki

43
Melodia wydawała się skoczna w nutach, można powiedzieć typowo karczemnych. Jej rytm jednak przywodził na myśl bardziej marszowe, śpiewane przez żołnierzy piosenki, o grubym tonie i równym wydźwięku.
- Górnicza pieśń z Turonu - Przerwał niespodziewanie, jakby wyczytując myśli Szahida - "Gatos'h Ive Toshen", to jest po naszemu "Kilofem i Gorzałką". Wybacz jeśli spodziewałeś się czegoś głębokiego.
Urist zaśmiał się szczerze, trochę spowalniając kroku. Za mgłą odmętów pamięci wyławiał się niewyraźny obraz kopalni w Turonie. Już nie byłby w stanie zliczyć, ile to czasu minęło odkąd opuścił tamten przybytek. Nie spieszyło mu się jednak aby ponownie go odwiedzić. Sama myśl o tym miejscu działała jak gnomi magnez na przykre wspomnienia. Wspomnienia, o których krasnolud już dawno by chciał zapomnieć. Ile by dał za taką możliwość...
Mina momentalnie zrzedła krasnoludowi, który smętnie wpatrzył się w mijany trakt.
- A ty Szahidzie? Posiadasz jakieś ulubione pieśni?
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Re: Trakt kupiecki

44
Posiadał, miał jedną pieśń, która budziła w nim uczucia nieprzystałe dla tak potężnego mężczyzny. Każdy morderca, mag, handlarz, gwałcicel był bowiem kiedyś dzieckiem. Oseskiem w matczynych ramionach, odczuł jednak, że wspomnienia i rozdrapywanie przeszłości jest dosyć mocno bezcelowe. Przez sekundę kroczył zamyślony, ale po chwili w swojej manierze ciężko westchnął i przyjął swoją codzienną uśmiechniętą maskę.

-Wiele by takich wymienić, każda w sobie wyjątkowa. Na dworze często śpiewali "Szarego węża", szybkie, rytmiczne, dobre pod szablę, ale żeby tak się w czymś rozlubować...Ha ! - rozradował się olbrzym po chwili namysłu - "O kaczce co chędożyła tygrysa", krótkie, ale jakie przydatne... Kiedyś szukając bitki, wejszłem do karczmy całej w tych nieszczęsnych Syndykatowcach. Wskoczyłem na stół. Obraziłem kogo trzeba. Zanuciłem tę melodię właśnie. I obiłem kilku. Nastu. Ale warto było, bo jakiś ważniak od nich mnie wyzwał. Przedni był z niego szermierz... Szkoda chłopa. - przypatrzył się towarzyszowi, który mimo różnicy w długości kończyn z, jak wydawało się łatwością utrzymywał tempo -A znasz ty tu jakie dobre ostrza? Albo takie o których głośno?

Re: Trakt kupiecki

45
Wypowiedź Szahida szybko wybiła z głowy Urista niepotrzebne, trapiące go przemyślenia. Nim sobie sam z tego zdał sprawę, już zaczynał wyobrażać sobie całą historię opowiedzianą przez wojownika, kompletnie zapominając o wcześniejszych myślach. Chociaż sposób mowy i opowieści które snuł szermierz nie były zbytnio odpowiadające krasnoludowi, to jednak słuchało się mu ich z dziwnym, grzesznym zadowoleniem. Było w nich coś niesamowicie infantylnego, nawet jak na historie o rąbaniu mieczem i łamaniem szczęk na swoich pięściach, które sprawiało, że na ustach Urista wyskakiwał wyraz przypominający owoce z Wysp znane pod nazwą bananów.
Kiedy padło pytanie, źrenice oczu powędrowały pod powieki, jakby szukając w głowie odpowiedzi. Wydął dolną wargę i westchnął cicho.
- Ostrza? Ostrza znam dobre, sklepy z nimi też. A jeśli chodzi o tych którzy posługują się ostrzami... oj, trudno takowych pominąć. Bardzo trudno. Na traktach świata to właśnie takie wykidajły są najczęstszymi uczestnikami ruchu, nie licząc oczywiście kupców. W tą dłużącą się zimę to chyba pobili roczny rekord.
Krasnolud przekrzywił lekko głowę.
- Trudno konkretnie odpowiedzieć na twoje pytanie, bo tyle tego w głowie jest, że miesza okrutnie. Ostatnie ciekawe spotkanie które pamiętam tyczyło się niejakiego Von Gathesa, czy jak mu tam. Spotkałem jegomościa jak ciebie, w karczmie przy drodze, tyle że w okolicach Heliaru. Podobno szlachcic jakiś, co go wykopali z dworu jak się jego rodzinka pokłóciła z inną. Nie znam szczegółów, ale podobno afera taka była, że paru zakończyło żywot w plamach własnej krwi.
Krasnolud ściągnął brwi i wykrzywił usta w niesmaku. Za każdym razem kiedy myślał o tych dworskich aferach, nachodziły go nieodparte mdłości.
- Elokwentny, wyedukowany, pełen wigoru i rygoru w stosunku do siebie... ambitny człowiek. Tak jak ty poprzysiągł sobie, że zostanie szermierzem wszech czasów. Tak, od razu widać że była to jego pasja. Jego życie. Całe dnie, jeśli nie na ćwiczeniu, to spędzał na ostrzeniu i myciu swojej szabli. Nawet imię jej dał. Coś na El, dalsza część niestety wypadła z głowy. Sławetny był w swoich okolicach. Tak mówił przynajmniej po popijawie. Czy to prawda? Do tej pory się nie dowiedziałem. Ale zdolności w machaniu mieczem odmówić mu faktycznie nie można było. Tak się złożyło, że zagadaliśmy się, a on po wieczornej popijawie zaproponował mi podwózkę do bram miasta. Oczywiście pomocy oferowanej nie powinno się odmawiać, więc się zgodziłem. No i jedziemy sobie, jedziemy, nagle ze krzaków pięciu odzianych w czarne stroje jegomości wyskakuje. Zamiary mieli dosyć oczywiste, wywijając tymi swoimi buławami jak aktorzy w cyrku zabawkami. Ale jak nasz pan szermierz zeskoczył z konia...
Urist zaświstał, oczami nieobecnymi, jakby właśnie przeniósł się do wspomnianej sceny.
- Rozbroił ich nim się w ogóle połapali co się dzieje. A nikomu nawet lekkiego uszczerbku na zdrowiu nie zrobił. Taki to ci szermierz, wyobraź sobie.
Zamilkł na chwilę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mógł urazić Szahida, opowiadając o kimś, potencjalnie, lepszym. Doprawił więc tekst swoistą "wisienką".
- Do dziś ciekawi mnie, czy faktyczne były jego zdolności, czy po prostu alkohol uderzył do głowy w tak specyficzny sposób.
Wyślij głupka po flaszkę - przyniesie jedną.

Wróć do „Księstwo Ujścia”