Re: Trakt kupiecki

91
Rozmowa z kusznikiem została zakończona. Nie odpowiedział jej już nic więcej. Z pewnością na końcówce swojego długiego goblińskiego języka miał ciętą ripostę na temat jej książek i marnowania czasu na głupie lektury, ale nic nie padło z jego ust. Noblus również nic nie skomentował. Był zajęty swoimi sprawami. Wyglądał na zamyślonego i cieszyło go, że zakończył spór. Może nie zmienił relacji między dwojgiem przedstawicieli dwóch różnych ras, ale był spokój. Zresztą nie widział potrzeby, aby przekonać kuzyna do ludzkiej dziewczyny, ani tłumaczyć swojego rodaka przed Rennel.

Wozy ruszyły w podróż przez las, traktem kupieckim w stronę portu, zajętego przez zielonych okupantów. Prowadził ich Deton. Znał się na mapach. Był dobrym podróżnikiem i kupcem. Każdy był organem jednego organizmu, które nadawały mu charakter, ale podtrzymywały przy życiu. Noblus był osobą mądrą, z autorytetem, która łagodziła konflikty, a zarazem posiadał umiejętności magiczne, których brakowało jego braciom. Lostek zaś potrafił doskonale władać mieczem i był najbardziej postawny z nich wszystkich. Wobec obcych on wydawał się być najbardziej przekonujący, kiedy spojrzał swoimi groźnymi oczyma. Razem zaś potrafili prowadzić bardzo sprawnie swój interes. I doskonale się również bronili, jak zademonstrowali to ostatniej nocy.

- Doskonale. – po chwili dodał – Może nie jak nowonarodzony. Czy wyglądam, aż tak źle?

Rennel wykorzystała zbyt dużo siły, aby nakazać ruszyć koniom, a więc zerwały się nagle. Prawie zderzyli się ze środkowym z pojazdów. Na szczęście nad wszystkim czujne oko sprawował półgoblin. Podczas całej podróży zdarzały się mniejsze lub bardziej poważne wpadki, ale niczego nie zniszczyła, ani nikomu nie stała się krzywda. Za to zaczęła powoli rozumieć, jak komunikować się z końmi.

- Ach. Nie było czasu. Gdybyś umarła nawet nie wiedziałbym jak się nazywałaś – stwierdził bardzo naturalnie, choć było w tym coś strasznego. Z jaką łatwością przychodziło mu mówić o śmierci. Oni byli do tego przyzwyczajeni. W tak licznych rodzinach śmiertelność była duża, a w trudnych warunkach gorących piasków o przybycie Ursala nie trzeba było długo wypraszać. Jego skrzydła często przysłaniały promienie słońca, gdy przybywał po kolejnych nieszczęśników.


- Czemu wędrujesz do Ujścia? To niebezpieczne miejsce. Nie dla takich osób jak ty.
– powiedział po chwili ciszy, wypełnionej cichym śpiewem ptaków, graniem owadów i szumem młodych liści. Świat się przebudzał ze snu, a było to piękne. – Nie powinnaś tam zostawać. Nie chciałabyś się do nas przyłączyć? Z Ujścia będziemy ruszać do naszych ziem. Prawda jest taka, że jesteśmy neutralni w konflikcie między Keronem a Urk-hunem. Teraz zawozimy towary okupantom za dobrą zapłatę, choć chcemy również przekazać przesyłkę od Keronu broniących się w podziemiach ludziom. A z Ujścia będziemy przekazywać towary naszym ludom. Może uznasz to za niemoralne, ale takie już jest życie.

Re: Trakt kupiecki

92
- Nie wyglądasz - zaśmiała się Rennel, zerkając przelotnie na goblina. Zaraz jednak z powrotem skupiła się na drodze przed nią, z różnym skutkiem próbując opanować powożenie.

Z uwagą słuchała słów Lostka. Sama się zastanawiała, co ją tam ciągnie, w sam środek wojny pełnej cierpienia i śmierci. Przecież nie należy do najodważniejszych osób, nie potrafi walczyć w otwartym polu, a z ukrycia nie chciała zabijać. Brzydziła się przemocą, nawet w tak szlachetnym celu jak wyzwalanie okupowanego miasta. Hobgoblin miał rację, nie należała do takich miejsc. Nadała jednak swemu marnemu żywotowi cel, do którego starała się dążyć. Spokojne, wiejskie życie nie pomogłoby jej w osiągnięciu tego. Swoją podróż potraktowała jako pielgrzymkę, drogę do idealności. Chciała się w niej oczyścić ze strachu, który podążał za nią krok w krok, ponieważ pozwalała mu na to. I choć oferta Lostka była niezwykle kusząca, Rennel podświadomie wiedziała lub przynajmniej wierzyła, że w ten sposób nie pozbędzie się swojego defektu.

- Wczoraj stchórzyłam - zaczęła cicho dziewczyna po krótkiej przerwie od wypowiedzi goblina. - Zostawiłam cię na pastwę tych bandytów i uciekłam, myśląc o tym, żeby przeżyć. Czułam wtedy pogardę dla siebie, ale nic z tym nie zrobiłam. Jestem tchórzem i najgorsze w tym jest to, że bez problemu potrafię się do tego przyznać. A w Ujściu mam nadzieję pozbyć się tego. Stać się... Bohaterką. Nie bać się zginąć za coś, w co wierzę. Może przeczytałam za dużo baśni i może to głupie, ale chciałabym stać się taką osobą. Odważną. Może i w Ujściu jest niebezpiecznie, ale mam nadzieję znaleźć tam... Siebie.

Westchnęła, jakby w końcu cały ciężar jej istnienia uszedł wraz z jej wypowiedzią. Całe życie uciekała przed konsekwencjami, chciała w końcu stawić im czoła. Proste goblińskie pytanie wlało w jej umysł sentymentalne myśli, sprawiając, że zaczęła zastanawiać się nad całym swoim życiem, wgapiając się przy tym tępo w wozy przed nią i końskie zady. W końcu otrząsnęła się z amoku.

- Zresztą... Twój kuzyn za mną nie przepada. - uśmiechnęła się niemrawo do Lostka. Stała się lekko osowiała, jakby poprzednie wyznanie wyzuło ją z sił. - A ja pewnie dostanę niejeden raz od życia porządnego kopa. Może kiedyś przestanę myśleć, że jest sprawiedliwe.

Re: Trakt kupiecki

93
- Czyżby to był podróż, po której się więcej nie zobaczymy? – ciężko było stwierdzić, czy było to pytanie, czy stwierdzenie. W jego głosie jednak nie można było wychwycić smutku czy melancholii. Jego ton był zazwyczaj miarowy i jednorodny. Jakby nie potrafił wyrażać innych emocji niż złości. Nawet na twarzy jakby gościł spokój, ale dziewczyna wychwyciła tą nutę goryczy w jego zachowaniu.

- Z nami również dużo byś się nauczyła. Tych cech o których mówisz- odwagi. Ale również handlu, walki mieczem, a może nawet okazałoby się, że jesteś utalentowana magicznie? – wydawało się, jakby próbował ją zachęcić do pozostania z nimi- A Deton musi Cię poznać. Z każdym tak ma. Potrzebuje czasu, aby zaufać. Zawsze mu to na dobre wyszło. Raz prawie wpakowali go w związek, który okazałby się jego ostatnim! Nasze życie jest równie straszne, jak zabawne. Tyle się dzieje podczas podróży.

Ona zdążyła doświadczyć już ciężkiego życia kupców goblińskich, którzy w trzyosobowym zespole, przemierzali Herbię. Była to trudna i niebezpieczna robota. I męcząca. Jednakże Lostek miał racji w tym co mówił. Razem z nimi również mogłaby się dużo nauczyć i zdobyć umiejętności, które przydadzą się poza wyprawą w nieznane. Teraz uczyła się powozić wóz. W przyszłości mogłaby przyswoić sobie zdolności, które posiadało kuzynostwo. Każdy z nich posiadał zupełne inne cechy, które uzupełniały ich. Ona mogłaby stać się dodatkową częścią tej niezwykłej kompanii.

Jechali długi czas przed siebie bez żadnych wydarzeń. Nie mieli postojów, nie mieli takiej potrzeby. Konie były silne i wytrzymałe, a prowadziło się je dość spokojnie. Tylko Rennel czasem zbyt mocno pociągnęła lejce, pośpieszając zwierzęta lub skręcając zbyt mocno, kiedy omijali głaz. Droga była szeroka i w miarę prosta. Przejeżdżali obok wysokich drzew lasu, które tworzyły ściany, prowadzące ich na południe. Dwukrotnie minęli rozwidlenie dróg, na których drogowskazy informowały o okolicznych wioskach, które od czasu przejęcia Ujścia przez zielonych, stały się mało uczęszczane. Wiele z nich również mogło przestać istnieć. Oni jednak dążyli przed siebie.
Spoiler:

Re: Trakt kupiecki

94
Zachęcanie Lostka przypominało trochę zachwalanie produktu. Rennel polubiła gobliny i już teraz czuła się przy nich swobodnie, może nie wliczając w to Detona, ale nie była pewna, jak jej życie wyglądałoby, gdyby postanowiła do nich dołączyć. Nie chciała wiecznie się tułać po świecie. Chciała kiedyś wrócić do domu i założyć rodzinę. Pozostanie z goblinami było trudną decyzją, wymagającą poważniejszego przemyślenia. Do Ujścia wciąż było trochę drogi, więc na spokojnie mogła rozważać za i przeciw.

- Lostek, zaproponowałeś mi coś, na co nie mogę odpowiedzieć tak lub nie. Nie tak po prostu. Do Ujścia wciąż trochę jest. Muszę to przemyśleć.

Przez dłuższy czas jechali bez problemów. Rennel prowadziła zdaje się coraz lepiej wóz z towarami. Nie zatrzymywali się, nie mieli takiej potrzeby. Im mniej postojów, tym szybciej będą w Ujściu. A tam... Tam się zobaczy. Miała czas, który poświęcała myślom o swojej przyszłości, bardzo mglistej i niewyraźnej. Na razie jechała na południe, mijając lasy, drogowskazy i inne ważkie elementy krajobrazu. Po prostu jechała.

Re: Trakt kupiecki

95
Oślepiona jasnym snopem światła zmrużyła na chwilę oczy, a gdy tylko je otworzyła dostrzegła obraz prawie tak znajomy, tak jej bliski, jak odbicie własnej usmolonej kurzem gęby w kałuży krwi i błota. Stała pochylona dysząc ciężko, ściskając w dłoniach tasak i pochodnię, gdzieś pośrodku jakiejś bogu ducha winnej wsi w połowie drogi między Ujściem, a Oros. Zmrok dawno już zapadł na firmamencie nieba, by skąpać okolice w ponurych, nieprzeniknionych ciemnościach, które odganiały jedynie długie języki ognia zażarcie trawiące chałupy naokoło Jenny. Byli w środku grabieży. Krzyki zarzynanych wieśniaków, gwałconych dziewek wypełniały powietrze w szaleńczej mieszaninie kakofonii bólu i rozpaczy. Ktoś wypadł naraz z ogarniętego ogniem domostwa, by uciec w stronę lasu, lecz padł równie szybko od samotnej strzały wystrzelonej ze świstem prosto w szyję. Kawałek na prawo od miejsca, gdzie stała dostrzec mogła teraz Halgara zarzucającego łuk na plecy i Sentoza żwawo wyciągających kosztowności z tego, co wyglądało jej na dom sołtysa. Podawali sobie nieliczne precjoza, kolektywizując je bez specjalnego przejęcia do płóciennego wora - niewielką szkatułkę przyozdobioną ręcznie wykonanymi w drewnie grawerami, kilka brudnych koszul, małą beczułkę napitku i inne tego typu "kosztowności" Nieopodal tej dwójki do nietkniętej jeszcze ogniem zewnętrznej ściany czyjegoś domu nieznanym sposobem para braci przygwoździła rosłego mężczyznę i przybiła go doń, wbijając wcześniej długie noże w dłonie, nogi i bok, a także w okolice uszu, kolan. Po ciemnej, rozczochranej brodzie ofiary spływały łzy wielkie jak grochy, a zielona koszula osmalona była w krwi i smarkach ciągnących się ze złamanego nosa nieszczęśnika. Khorim i Kharim siedzieli na beczółkach przeciwległej chałupy kłócąc się zażarcie o to czyja kolej nadeszła w ich zabawie w rzucanie nożem do celu.

- Spieprzaj zafajdany konusie! Teraz moja tura!
- Po moim trupie, łachmyto! Jeszcze jeden rzut w dzwony i wychodzę na prowadzenie!
- B-bb-błaaagaam... litoś- - odpowiedział im cel, jednak przerwał mu długi szpikulec wbity w okolice przepony. Syczał teraz cieżko łapiąc oddech, jakby tonął w morzu cierpienia. Wtem odezwał się damski głos przerywając niespodziewanie rodzinną sprzeczkę:
- Jeśli uderzyć w to miejsce blisko płuca, denat z trudem będzie wydobywać z siebie dźwięki bardziej złożone od sapania.
- To nie fair, Lelia!
- Właśnie!
- Znajdź sobie swojego wieśniaka!
- Małpa!
- Ogrzyca!
- Świński zad!
- Rehehehe... świński, a to dobre! - przerzucali się panowie zgryźliwymi uwagami mierzonymi w znachorkę, która w tym czasie zdążyła wzruszyć ramionami i zniknąć za rogiem skąd wyłoniła się ledwie na parę chwil. Trup ścielił się naokoło tym ściślej, im dalej odchodziła Wiedźma zmierzając ku centrum wsi, skąd dobywały się również najgorsze odgłosy rzezi.

Tknięta chwilą Jenny, spojrzała odruchowo pod nogi dopiero przypominając sobie, że tasak trzymany w prawicy wbity ma w łysą łepetynę jakiegoś nieszczęśnika, który jeszcze drgał lekko powoli wypuszczając z dłoni widły gdy uchodził z niego bezpowrotnie duch. Zsuwał się jegomość do kolan Dzierzby bezwładnie i ziemi grząskiej od szkarłatnej posoki krepując przy tym jej ruchy, świdrując pustym, martwym spojrzeniem, a gdy odruchowo spróbowała go strząchnąć, usłyszała długi przeraźliwy krzyk coraz donioślej zbliżający się w ku niej, uniosła głowę i ujrzała dwie osoby - mężczyznę (zdawało się), którego płomienie trawiły od stóp do głów, gdy w ślepej agonii pędził prosto na nią oraz podnoszącą się ciężko z ziemi kawałek za podpalonym staruszkę pozbawioną prawej nogi i lewej ręki. Ta ostatnia dyszała i chrypiała najwidoczniej nie mając już siły żeby krzyczeć z bólu - chciała zbiec jak najdalej, ale szło jej to mizernie, a sukcesu ni jak nie wróżyła narastająca wokół kałuża krwi.

Jenny była w domu - pośród towarzyszy broni, w chaotycznym, bezlitosnym środowisku, które znała dobrze od dziecka. Czas odrzucić na bok wszystkie przeszkody, wszystkie zbędne myśli i zabawić się, wszak życie ma się tylko jedno!
Ostatnio zmieniony 23 sie 2019, 10:47 przez Iskariota, łącznie zmieniany 1 raz.

Sygn: Juno

Re: Trakt kupiecki

96
Horrory wojny opadły na bogom ducha winną wieś w Ujściu długo po zachodzie słońca, gdy nawet ci najwytrwalsi spośród jej mieszkańców twardo spali. Jenny i reszta Obdartej Chorągwi po cichu weszli między zabudowania i nim niczego niespodziewający się chłopi mogli zareagować, zabudowania począł ogarniać ogień. Jeden dom, drugi, trzeci. Strzechy szybko zajęły się od rzuconych na szczyt dachów pochodni i wystarczyło poczekać na pierwsze krzyki strachu i paniki - Gore! Ogień! Pali się! W jednej chwili spokojna noc zamieniła się w piekło, gdy niektóre domostwa poczęły płonąć, a spanikowani mieszkańcy poczęli wypadać w poszukiwaniu wiader i wody by ugasić swoje domostwa, podczas gdy jeszcze inni próbowali ratować co się dało - zarówno dzieci jak i skromny dobytek. W trakcie chaosu nikt nie zadał sobie pytania co spowodowało ogień, a już chwilę potem zaczęła się rzeź.
Biegający jak kurczak bez głowy chłopi, nierzadko z ledwo naciągniętymi portkami na dupsku byli łatwym łupem dla niedużej, ale świetnie przygotowanej bandy, która poczęła szyć do nich z łuków i kusz lub zwyczajnie zarzynając tasakami i rozbijając łby pałami. Okrzyki strachu i paniki zmieszały się z krzykami bólu i konania, gdy metal począł rozcinać mięso. Nie minęło zbyt dużo czasu, gdy w gruncie rzeczy było po wszystkim i można było przystąpić do rabunku. Wciąż trzeba było się mieć na baczności, nigdy nie wiadomo kiedy ktoś wyskoczy na ciebie z widłami i zdecyduje zakończyć twój żywot, ale większość miejscowych leżała teraz na ziemi, a ci którzy się tam nie znajdowali, kryli się po kątach lub próbowali umknąć jak najdalej, byleby tylko uratować swoją skórę.
Jenny zaparła się nogą o ciało jednego z tych kmiotów i z miłym dla jej ucha mlaśnięciem wyszarpnęła tasak spomiędzy tego co zostało z czaszki chłopa, który nie wiedzieć czemu uznał, że dobrym pomysłem będzie rzucić się na nią z widłami. Widły, wbrew pozorom, dobra broń, czasem zwykłe narzędzia gospodarskie były zadziwiająco skuteczne nie tylko w obronie własnej, ale i na polu bitwy, a kobieta nie miała zamiaru dać się zabić. Może i była to jedna z ich rutynowych napaści, ale nigdy nie wiadomo, kiedy wszystko trafi szlag i przeszywanica uratuje cię od śmierci, dlatego też miała ją w tym momencie na sobie, podobnie jak i stalowy hełm. Wątpiła jednak by jej pancerz zdołał ją skutecznie ochronić przed silnym pchnięciem wideł i dlatego też nie dała człowiekowi najmniejszych szans.
Po swym krwawym zwycięstwie Dzierzba ruszyła dalej. Nie miała zamiaru spiknąć się z żywą pochodnią, która biegła w jej stronę, więc ją ominęła, uważnie lustrując wszystko wokół siebie. Halgar i Sentoz łupili jeden z bogatszych domów, o ile miejsce to można było określić mianem bogatego i domu, a pierdolnięci bracia bawili się w najlepsze. W całym tym zamieszaniu brakowało tylko jednej osoby, Sir Świni. Dzierzba podejrzewała, że pewniakiem skończył już miażdżyć łby, a teraz miażdży jakąś kobietę pod swoim zwalistym cielskiem. Pha! Jenny nie miała zamiaru pozostawać w tyle w łupieniu i zabawie - gdzieś w trakcie rajdu, bliżej centrum wsi, mignęła jej jakaś świątyni, to jest, kaplica. Świątynia, to zdecydowanie za dużo powiedziane. Doświadczenie podpowiadało jej, że w takich miejscach zwykle można było znaleźć nieco łupów - bogowie widać kochali złoto równie mocno co najemnicy. Poza tym podejrzewała, że i tam udała się Lelia. Z pewnością chciała dokonać rachunku sumienia...
Jenny ruszyła żwawym krokiem w tamtym kierunku, ocierając wolną ręką pot i krew z twarzy, po drodze omijając trupy i konających ludzi, na których nie warto było nawet marnować czasu, czy to by dobić, czy to by przeszukiwać. Wszystko znajdowało się w domach i... rzeczonej świątyni.

Re: Trakt kupiecki

97
Skąpany w czerwieni tasak szybko odpuścił głowę trupa, by znów wrócić do pełnej dyspozycji Jenny, a bezwładne ciało wieśniaka opadło ciężko na glebę tym samym ułatwiając unik przed niepożądanym "zapaleńcem". Ten z kolei wymachując rękami mknął w jej stronę z nie małą prędkością, ale kierowany prędzej ślepym instynktem niż logiką samobójcy-kamikaze dał ominąć się bez większych przeszkód ostatecznie potykając o widły i lądując pośród trawy. Chwilę jeszcze wił się na ziemi krzycząc wniebogłosy o swym bólu, bezskutecznie szukając tym samym ratunku skądkolwiek, lecz zaraz przestał wykazywać wszelkie oznaki życia pozostając jedynie pożywką dla bezwzględnego żywiołu.

Tymczasem Jenn zdążyła zostawić w tyle całą tę scenerię i ruszyć przed siebie w poszukiwaniu co lepszych łupów. Mknąc wydeptaną ścieżką szerokim łukiem minęła kilka kolejnych domostw trawionych ogniem, z których część zdążyła zapaść się pod własnym ciężarem, a z tych, które miały jeszcze drzwi, czy okna co raz wypadała matka z dzieciakiem przy piersi lub z większym trudem starcy i chorzy. Nieliczni pogorzelcy pozbawieni innej możliwości zbiegali co tchu z wioski przez polanę do ciemnego lasu rozciągającego się po horyzont, od czasu do czasu padając niby kukiełki pozbawione sznurków, gdy sięgała ich strzała, nóż lub inne zło bez przeszkód panoszące się w ich własnej wiosce. Gdy odnoga od głównej ścieżki skierowała Dzierzbę na skraj aglomeracji miała szansę ujrzeć niewielkie oczko, do którego wąskimi strumieniami spływała nieśpiesznie krew pomordowanych zabarwiając wodę na brunatny odcień. Nad zbiornikiem górowała w groteskowej aranżacji samotna kapliczka Kariilii wyryta w pniu z jasnego drewna - miała ona formę kobiety w płaszczu do samej ziemi, pod którym opatulała trójkę dzieci w łachmanach, bez butów. Pomijając swoisty urok rzeźby należałoby zwrócić uwagę, że nie każdy posążek tego typu zdobiła krew wiernych, a skromny ołtarzyk ofiarny poza mamoną i plonami ziemi ułożony miał niewielki stosik z pięciu zmiażdżonych czerepów - prawdziwe "dzieło sakralnej sztuki" chciałoby się rzec. Choć sam wizerunek bogini można było raczej nazwać amatorską podobizną, niż wiernym odwzorowaniem zgodnym z dostępną wiedzą to przyznać trzeba, że właśnie teraz z małej kapliczki bił smutek, który w dziewczynie wzbudzał lekki niepokój, niewytłumaczalne przeczucie, że jest... obserwowana?

Stojąc teraz naprzeciw miejsca kultu w ciszy przerywanej krzykami niedobitków, Jenny podjęła szybką decyzję, aby pozbawić boginię obfitości darów jej złożonych...
Spoiler:
...a gdy zebrała już wszystkie fanty, usłyszała za sobą ciche kroki wyraźnie należące do więcej niż jednej osoby. Pochylona, sięgając po ostatnie monety, dostrzegła na ziemi cień kilku niewysokich osób mizernej postury - miały w ręce jakieś przedmioty, ale z samej gry świateł nie sposób powiedzieć, czym były wspomniane rzeczy. No i wciąż pozostaje pytanie, kto nachodził ją tak od tyłu: wróg, czy przyjaciel?

Sygn: Juno

Re: Trakt kupiecki

98
Jenny nie nawykła do podziwiania sztuki. Albo się jej coś podobało albo nie i nie widziała sensu dyskutować nad jakimiś pierdolonymi gustami. W wypadku kaplicznej rzeźby było podobnie. Z pewnością miała ona jakąś "wartość artystyczną", ale bynajmniej dla niej. Poza tym nie był to czas na podziwianie, nawet gdyby gdzieś w głębi duszy Jenny miała głębsze poczucie estetyki. Teraz był zwyczajny czas łupienia. Kobieta więc szybko podeszła do ołtarzyka, kopiąc po drodze jeden z czerepów, który niefortunnie stał jej na drodze i poczęła zgarniać łupy. Pieniądze? Zawsze się przydały. Jabłka? Ghm... Cóż, w Ujściu panowała wojna i nieraz była trudno o żarcie, kto jak kto, ale ona się na tym znała. Nie wiedzieć gdzie zdołała jakimś sobie znanym sposobem upchnąć jabłka, a menażkę szybko otworzyła i powąchała jej zawartość...

... wino! Kobieta uśmiechnęła się radośnie, co paskudnie kontrastowała z łuną ognia i masakrą, która znajdowała się wokół niej i pociągnęła solidny łyk wina. Jej prostackie gardło nie nawykło do lepszych trunków, toteż nawet się nie skrzywiła na smak taniego wińska, może nawet zrobionego przez któregoś z tutejszych. Co oni widzieli w dawaniu złota lub wina w ramach ofiary bogom? Jenny pociągnęła kolejny, solidny łyk, odrobina czerwoniutkiego jak krew wina pociekła jej kącikiem ust, w dół szyi. Szybkim ruchem otarła swoją mordę i spojrzała się z pewnym niepokojem na posąg. Dziwne. Nie była religijna, co to to nie. Ale miała paskudne wrażenie, że posąg się na nią gapi. Niby boginia ze złością wpatrująca się na świętokradztwo mające tu miejsce. Jenny poczęła uparcie wpatrywać się w posąg. Kim była ta bogini? Osurela? Nie, chyba nie... Krinn? Też jej nie pasowała. Krinn to była ta od pieprzenia. Dobra bogini. Można się do niej modlić, gdy się pieprzyć i krzyczeć jej imię w pochwalnych modłach za dobrego kutasa... Karilia? Czego patronką była? Jenny nie była pewna. Kiedyś się, ale to było bardzo dawno temu. Bardzo dawno.

Nagle Dzierzba usłyszała za sobą jakieś ciche kroki. Nie przesłyszało się jej, a zresztą wolała nawet nie ryzykować, gdyby i to było przesłyszenie. Potem dostrzegła kilka cieni... Po ich wielkości trudno było cokolwiek powiedzieć, prócz tego, że raczej kurduple i że miały coś w rękach. Kobieta szybko przekalkulowała, że wątpliwie, że był to ktoś od niej - raz, że by się nie skradali, a dwa, że nie byli kurduplami. Jenny chwyciła tasak, który odłożyła chwilę temu na ołtarzu i błyskawicznie obróciła się by stawić czoło, jak sądziła, nowemu zagrożeniu...

Re: Trakt kupiecki

99
Ukłucie. Gdy obróciła się poczuła zimne szczypnięcie, gdzieś w okolicy brzucha - chłodna stal zrobiła niewielką dziurę w materiale, płytko sięgając ciała Jenny. Wzdłuż ostrza spłynęła pojedyncza gęsta kropla czerwonego płynu. Biegnąc za nią wzrokiem zraniona dostrzegła dwie malutkie dłonie trzymające krzywo rękojeść broni. Ich właścicielką była niska, sięgająca najwyżej do pasa piegowata dziewczynka o krótkich rudych włosach, które niesfornie wypadały jej spod błękitnej chusty. Drobne usta miała lekko rozdziawione, brązowe ślepia wbite głęboko w źródło krwi, a przy tym szeroko otwarte w dostrzegalnym szoku. Kawałek za "napastnikiem" stało dwóch chłopców - niższy z drewnianą pałką w ręce i wyższy z sierpem. Wpatrywali się na przemian to na siebie to na rudzielca ewidentnie niepewni, czy powinni jakoś interweniować, a jeśli nawet to jak?

- Na...nasz- - zadrżała mała, wciąż ściskając kurczowo sztylet. Dzierzba poczuła kolejne ukłucie dokładnie w tym samym miejscu, gdy nóż przeciął kolejną żyłkę. Ból jak ten tylko ją drażnił - był jak namolna mucha wracająca raz za razem, a choć jej życiu w istocie nic nie zagrażało to rzeczoną sytuację ciężko było określić słowem "przyjemna", czy "znośna".

Dziewczynka odkaszlnęła nieznacznie krztusząc się przez chwilę suchością gardła i dymem wiszącym w powietrzu, skrzywiła lekko, łapiąc oddech, a łzy napłynęły jej do oczu, gdy walczyła z własnym ciałem, by przypadkiem nie odciągnąć wzroku od łupieżcy, czy klingi od jej brzucha. Wyprostowała się zaraz, przełknęła ślinę i dysząc miarowo, wysapała:
- Nasza wioska... nasza wioska...

Zacisnęła zęby, gdy łzy wielkie jak grochy spłynęły po jej policzkach. Strach, gniew mieszały się na jej twarzy skąpanej w blasku płonących chałup. Odległe krzyki i trzask ognia jako jedyne przerywały trwającą wieki ciszę. Co zamierzała dziewczynka? Czy ugną się pod nią kolana, a nóż upadnie, a może zaatakuje w szale i pchnie głębiej ostrzem? Cokolwiek miało się wydarzyć, Dzierzba nie miała już komfortu obojętności - winna być zdecydowana, sprytna... albo postawić na współczucie? Znaleźć inne wyjście z patowej sytuacji? Ta decyzja należała już do niej.

Sygn: Juno

Re: Trakt kupiecki

100
Jenny była zaskoczona ukłuciem, które nagle poczuła. Ze strachu, że oto nadszedł jej koniec aż zachłysnęła się powietrzem, ale koniec nie następował. Nie padła na kolanach, nie tarzała się w kałuży własnej krwi, w gruncie rzeczy nawet ją nie bolało. No, może nie tyle co ją nie bolało, to nie było to nic na co nie można była przymknąć oka. Ledwo skaleczenie. Kobieta się otrząsnęła z nagłego osłupienia i poczęła analizować sytuacje - dziecko, mała dziewczynka trzymająca broń, którą starała się wepchnąć głębiej w jej flaki, a także dwaj chłopcy. Dzierzba wiedziała, że mimo wszystko, takie wypierdki potrafią być groźne. Wiedziała to z doświadczenia. Tych tu jednak nie dotknęła jeszcze desperacja, która dodawała innym siły. Ich paraliżował strach.

- Ugh. - Kolejne ukłucie. - Kurwa. - Dzierzba złapała ręce dziewczynki trzymające rękojeść broń by przypadkiem nie wepchnęła ostrza jeszcze głębiej po czym brutalnie wepchnęła swój tasak wprost w brzuch dziecka. Miała ona swoją szansę i ją spieprzyła. Mogła ją zabić. Ot tak, bez trudu. Wystarczyło by ręka jej nie zadrżała, by włożyła odrobinę więcej wysiłku w pchnięcie. Głębokie rany paskudnie się goiły i przy odrobinie szczęścia, za kilka dni Dzierzba zdychałaby w męczarniach. Wciąż tak może być jeśli drobna ranka się zapaskudzi. Dla dziewczynki miało być już jednak za późno, gdy zimna stal rozerwać miała jej skórę, mięso i całe jej wnętrze. Może przeżyje kilka uderzeń serca, może dłużej, a może gdy Dzierzba wyjmie tasak, to nie będzie już żyła.

Pozostawała jednak kwestia dwóch chłopaków - z pałką i sierpem. Z nimi też trzeba było się rozprawić póki byli sparaliżowani strachem. Kobieta miała zamiar zwyczajnie ich zaszlachtować, poczynając od tego z sierpem, ale jeśli okażą na tyle przytomności umysłu by spierdolić w podskokach, to nie miała zamiaru ani chęci gonić tych kurduplów. Nie przedstawiali oni wszak sobą żadnej wartości lub zagrożenia. Przynajmniej tak się jej zdawało.

Re: Trakt kupiecki

101
Gdy Jenn wyciągnęła rękę do rękojeści sztyletu, mała wieśniaczka przyglądała się jej jak zahipnotyzowana kompletnie nie zwracając uwagi na to co się dzieje wokół. Strach paraliżował ją do tego stopnia, że była w stanie poruszyć jedynie oczyma poniekąd świadoma swej porażki, zanim jeszcze nastąpiła. Była rozpalona, lecz drżała, jakby mieli środek zimy, łzy dalej płynęły rzewnie, a kolana powoli przestawały odmawiać posłuszeństwa. Nim mała zdążyła pojąć co się dzieje było już właściwie po sprawie - zimny metal przeszył brzuch zagrzebując się gdzieś między organami, twarz zbladła, a z ust wylała się ciemnoczerwona krew pozostawiając kilka drobnych kropel na przeszywnicy, podobnie po dłoni kobiety popłynął ten sam płyn świadcząc o ulatującym życiu dziecka.
- Naa-sza... - ochryple wyszeptała umierająca, gdy oczy całkiem zaszły jej mgłą. Skłoniła głowę, a dla Dzierzby było już wiadome, że opada z sił i podtrzymuje się teraz tylko na jej ręce.

W tym samym czasie niższy z chłopców wypuścił pałkę z dłoni, upadł na kolana po czym oddał mocz pod siebie wgapiając się tępo w tę scenę rodem z koszmaru. Oddychał szybko i płytko, kto wie? Może właśnie teraz dostał pierwszego w życiu ataku paniki?
- Ma...rie? - wyjąkał z trudnością.

Wtem Jenny dostrzegła, że starszy chłopak (prawdopodobnie nie mniej przerażony od reszty) rzucił się w jej stronę w rozpaczliwiej próbie zemsty, szarżując z niezwykle mizernym, emocjonalnym krzykiem na ustach. Uniósł gniewnie sierp nad głowę celując jak można było zakładać w bark łupieżcy - zbliżał się szybko, ale od razu widać po nim było desperację i brak planu.

Sygn: Juno

Wróć do „Księstwo Ujścia”