10
autor: Aishele
Kanlan nie wierzył w zabobony i nie przejawiał przesadnego szacunku dla zmarłych. Ciężkim buciorem odgarnął trochę pyłu.
- Patrz no, więcej tu tych kości. O, nawet trupia główka. Zbieraj se, jak chcesz, ale ja tego tykał nie będę. Te plamy, powiem ci, nie bardzo mi się podobają. Za bardzo przypominają ohydną chorobę, na którą zapadł swego czasu mój wujaszek... Wprawdzie on miał takie ciapki głównie na skórze, ale ja tam nie wiem, kości mu przecie nie oglądałem, nie? A do tego zaczęło mu się mnóstwo innych dolegliwości...
Przed szczegółowym opisem owych dolegliwości wujaszka uchronił Shimora zaaferowany Percil.
- Cicho! Cicho, powiadam! Szlachetni przyjaciele, czuję, że zło jest już blisko! Czy słyszycie, jak stąpa na swych obmierzłych, owianych czernią nocy łapach? Jak szczęka żelazem przeklętym?
Nikt nie zwrócił uwagi na jego nadmuchane jak świński pęcherz słowa, bo i nikt nic szczególnego nie posłyszał. Żadnego stąpającego na czarnych łapach zła, żelaza przeklętego ani nic. Jeszcze nie.
Zapytany ponownie o opinię względem kości Percil wzniósł oczy ku niebu. A niebo wisiało nad nim nisko, ciemne i milczące.
- Elfie, towarzyszu mój, piękne dziecię Sulona... Kości tej nieszczęsnej istoty trzeba zebrać i pochować wedle ludzkich obyczajów! To nasz najświętszy obowiązek wobec tych, którzy odeszli od nas na zawsze... Ekhem, aczkolwiek ja osobiście złapałbym je przez to - dodał już bardziej przytomnie rycerz, podając Shimorowi jedwabną chusteczkę, obszytą błękitną koronką, z wyhaftowanym w rogu monogramem. - Gołą ręką lepiej tego nie dotykać.
- Łuku cuś tu nie widać. Pewno się naprawdę rozpadł - oznajmił krasnolud, wciąż grzebiąc w kryształowym pyle. Znalazł już właściwie kompletny, nienaruszony szkielet Dryva. Teraz było widać, że wbrew temu, co mogło się na początku wydawać, kryształy formują drugą, oddzielną sylwetkę. Jakby drobniejszą i bardziej kobiecą - o ile w ogóle coś takiego dało się tu osądzić. - A ten posążek bierzesz? Przyda ci się, skoroś łucznik, no nie?
Po tej krótkiej wymianie zdań towarzystwo skierowało się na schody. A tam... tam rzeczywiście usłyszeli jakieś czarne zło i żelazo przeklęte. Tak to przynajmniej brzmiało...
Shimor i jego towarzysze jeszcze go nie widzieli, tylko po odgłosach w jednej z sal obok wejścia domyślali się czyjejś obecności. Niejaki Brom, najemnik, z zapałem godnym lepszej sprawy kończył tłuc jakiegoś ożywieńca.
Ów nieumarły przeciwnik za życia musiał być elfem, i to nawet z tych Wysokich - świadczyła o tym jego charakterystyczna postura, resztki szat i klejnotów z kunsztownymi ornamentami i ucho. Spiczaste ucho. Jedno. Drugie musiał stracić już dawno, razem z połową twarzy, która świeciła teraz gołą kością, w przeciwieństwie do tej ocalałej, pokrytej nadgniłą skórą. Ożywieniec cały był taki - tu kawałek nagiego szkieletu, tu znowu trochę cuchnącego ciała. I nie był dla Broma wielkim wyzwaniem. Choć agresywny i uparty, ruszał się raczej powoli. Właśnie zamachnął się na niego po raz kolejny, w sposób zupełnie przeczący elfiej lekkości i gracji...
Sala, w której rozgrywała się walka, była niegdyś sypialnią jednego z dworzan. Pewnie zresztą tego, który zaatakował Broma, wyskakując z przypalonej i zakrwawionej pościeli, gdy najemnik zaczął buszować po skrzyniach... Całe pomieszczenie, przed laty całe w seledynowych, wzorzystych jedwabiach i masie perłowej, dziś nosiło ślady spalenizny. Część mebli jednak ocalała.
Brom przybył tu dosłownie parę godzin przed Shimorem i jego towarzyszami. Wysłał go tu pewien staruszek, napotkany na trakcie do Zaavral, który przedstawił się jako... Alden. Prosił o znalezienie w tych ponurych murach jego zagubionego dziennika. I obiecał dużo złota. Wystarczyło.