Re: Czarny Zamek

166
- P-przeznaczenie... - Powtórzył szeptem obcy wpatrując się w goblinkę zapłakanym wzrokiem. Można było dojrzeć w jego oczach iskierki szczęścia, czy też utraconej już dawno nadziei. Wyciągnął dłoń, by pochwycić nią rękę goblinki. Jego zachowanie odmieniło się zupełnie. Kilka chwil temu jeszcze był uosobieniem rozpaczy i depresji, a teraz... Teraz powiedział kilka słów więcej.

- N-nie jadłem nic od wielu dni. - To zdanie mogło pomóc szamance w zakwalifikowaniu nieznajomego do istot żywych. Duchy nie prosiły by o żywność, prawda? A skoro nadal żył, to mogło znaczyć, że w okolicy znajduje się źródło wody, z którego ów musiałby pić. Być może też porcja jadła rozwiązałaby mu język. Bowiem po tych słowach stary wojownik zawiesił głos, patrząc błagalnie na zielonoskórą. Trząsł się cały czas. Nao-Kai dała mu nadzieję, której tak mu brakowało.

W tym czasie Josephine rozglądała się razem z Arturem po ogrodzie. Co rusz mogła ujrzeć czarną smugę, która nagle się pojawiała, urywała, przesuwała z niewiarygodną prędkością. Wystarczyło mruknąć, by zupełnie ją zgubić. Wilkołaczka przybliżyła się bliżej do drzewa i poczuła okropny smród zgnilizny wydobywający się z bulgotającej czerni. Nic nie wskazywało na to, że był tu ktokolwiek inney niż dwójka podróżnych, zdruzgotany facet i ich imaginacja.

"Chwila, chwila. To razem trzy." - Odezwał się zdrowy rozsądek Jo. - "Przed chwilą było nas czterech!"
Teraz Josephine usłyszała dopiero świst i ujrzała kolejne smugi, które skupiły się przy tym przeklętym drzewie. Do uszu jej dobiegł też także odgłos upadającego na ziemię przedmiotu. Rzut okiem wystarczył, by stwierdzić, że było to... Jabłko. Czarne, takie jak te na gałęziach. Do tego nadgryzione. Stwierdzenie, że coś było stanowczo nie tak byłoby nie na miejscu w sytuacji, gdy jeden z towarzyszy podróży znika bez śladu. Do tego Nao-kai zdawała się nie być w ogóle tego świadoma, zajmowała się tylko tym starym baranem! A najdziwniejszym teraz było to... Że irytujące czarne smugi przestały się w ogóle pojawiać.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Czarny Zamek

167
Zbliżyła się do mężczyzny dotykając jego dłoni w geście przyjaźni, okazując zaufanie wobec wielkoluda, wbrew zaleceniom wilkołaczki. On był jedynym przewodnikiem, który będzie w stanie oprowadzić ich po zapomnianej twierdzy i rozwiązać zagadkę tego miejsca. Ktoś inny z pewnością opuściłby czarne mury i ruszył ku bezpieczniejszemu miejscu, ale oni posiadali w sobie pierwiastek poszukiwaczy przygód. Łowili nie tylko bestie, magiczne przedmioty i bogactwo. Przede wszystkim ciągnęło ich do tajemnic. Dotknęła więc swoją zieloną ciepłą dłonią jego skóry. Zupełnie była zaintrygowana jego obecnością i prowadzoną rozmową, zapominając o pozostałych. Nic dziwnego więc, że nie zauważyła zniknięcia Artura.

Wyciągnęła ku nieznajomemu skórzany bukłak z garbowanej koziej skóry, w której chlupała chłodna przegotowana woda, którą nabrali z przepływającej na ich drodze rzeki. Nie miała przy sobie żadnego jedzenia. Nie chciała go jednak od razu prowadzić do ich wozu. Nie wiedziała kim jest ten dziwny człek i czy nie wodzi jej przypadkiem za nos. Była jednak przekonana, że ma styczność z żywą istotą. Nie była to zjawa, która uwiązała się do miejsca z racji nierozwiązanych spraw.

- Napij się świeżej wody. Orzeźwi twoje ciało i schłodzi emocje. Kim jesteś? Oprowadzisz mnie po tym miejscu? – jej głos delikatnie przemieszczał się po falach powietrza. Był kojący i uspokajający. Budzący zaufanie. Dała mu nadzieję. On zaś miał zaprowadzić jej ku odpowiedziom na nurtujące ją pytania.

Re: Czarny Zamek

168
Josephine ostatnimi czasy bardzo łatwo popadała w irytację lub złość. O tyle często, że jeśli coś jest wobec niej nachalne i regularnie się powtarzające, od razu reagowała nazbyt gwałtownie. I tak też, podchodząc do drzewa, widziała co i rusz jakieś cieniste smugi. Pojawiały się na sekundę, mąciły jej w głowie, zmuszając do obracania się w tę stronę i tamtą, a następnie znikały, jeszcze bardziej gilgocząc złość kobiety. Szczerze powiedziawszy miała tego dość i gdyby nie to, że znalazła się przy drzewie, odwaliłaby coś bardzo nieodpowiedzialnego.
Smród, szczególnie dla jej wrażliwego, na poły psiego nosa był niewyobrażalny. Nie mogła tego ścierpieć, więc otworzyła usta i zaczęła nimi oddychać, co poskutkowało smakowaniem tego zapachu. Rozglądnęła się uważnie, ale nie zauważyła z początku niczego ważnego... a potem kilka rzeczy nagle i w jednym momencie postanowiło spłatać jej figla. Przede wszystkim smugi krążące po ogrodzie skupiły się na drzewie. W następnej sekundzie, gdy Joe nie patrzyła, coś plasnęło o ziemię. Jabłko, czarne jak jej włosy i dusza, lecz nie takie zwykłe-niezwykłe jabłko, lecz nadgryzione. Zmarszczyła brwi, skonsternowana całym tym zajściem i rozglądnęła się wokół, by zauważyć, że nadal jest coś nie tak. Przez chwilę główkowała, aby dojść do wniosku, że coś za mało osób tutaj jest. Przeliczyła wszystkich. Pojebany facet, Nao, posąg, ona, Artur... a raczej jego brak. Głowa poczęła poruszać się jeszcze szybciej, niż przed momentem, w poszukiwaniu towarzysza podróży. Sapnęła całkowicie poirytowana, lecz nie przestraszona, po czym zerknęła na drzewo, by przekonać się, iż smugi się nie pojawiają. Stanęła, unosząc szablę do pozycji defensywnej i obróciła się wokół własnej osi. Przestała rozumieć cokolwiek.

Ej! — wrzasnęła do Nao, chcąc tym samym zwrócić jej uwagę pochłoniętą na byczym facecie. — Artur zniknął — chociaż nie pałała jakimikolwiek głębszymi uczuciami, nawet tymi przyjacielskimi, do łucznika, wydało się jej to niepokojące. Wierzyła jednak, iż goblinka coś wykombinuje. Wszakże była dużo bardziej inteligentna od samej Josephine. Sama tymczasem, obwieściwszy wieści, wróciła do drzewa, gapiąc się na nie nieufnie. Jej instynkt psa wyraźnie podpowiadał jej, że należy się stąd ulotnić. Problemem zaś było to, że zabrnąwszy w to przysłowiowe bagno, nie można było go ot tak opuścić. Dźgnęła więc sztychem Glahmy nadgryzione jabłko, jakby to coś miało dać. A potem mruknęła niby do siebie dosyć niepewnie, ale jednak w przestrzeń, być może po cichu licząc, iż coś, co powoduje te anomalie, odpowie jej w jakiś sposób: — Dobra kurwa, ktokolwiek tutaj miesza... niech ten, wyłazi stamtąd bo kończy mi się cierpliwość — a cierpliwość wilkołaka... cóż, nie należy do najbardziej wytrwalszych.

Re: Czarny Zamek

169
Obcy spojrzał na goblinkę z nieukrywaną, wielką wdzięcznością. Widocznie także wody nie widział na oczy od dawna, zapewne od momentu, gdy przybył do Zamku. Jakimś cudem jednak wciąż żył, pomimo braku spełnienia swych najbardziej podstawowych potrzeb. Albo... albo żywił się czarnymi, przegniłymi owocami jabłoni i to właśnie one spowodowały u niego taki, a nie inny stan. Być może to aura tego miejsca, która całkiem niedawno po raz pierwszy zaatakowała Nao-Kai owładnęła mięśniaka całkowicie, czyniąc z niego powłokę, w której środku znajduje się tylko i wyłacznie rozpacz, jedyny atrybut, który na pewno pasował do gładkich, tajemniczych murów tego miejsca?
Wodę wypił szybko, dużymi łykami, jak gdyby bał się, że wyparuje, nim zdoła dotknąć jego ust. Gdy odjął skórę od ust, w środku nie było już nawet kropli. Nie było w tym nic dziwnego, o ile tylko mówił prawdę i na prawdę wiele dni próbował już rozwikłać zagadkę tego miejsca. Miły gest ze strony zielonoskórej poprawił nieco atmosferę. Albo to po prostu ona czuła się lepiej, wiedząc że pomaga cierpiącemu. Cierpiący w zamian przemówił nieco mniej ochrypłym głosem, nieco bardziej z sensem.
- Jestem... Jestem Brom. - Jego mowa już się nie łamała, a jego wzrok, miast oszalałego był teraz pusty. - Nie pamiętam kiedy tu przybyłem. Pamiętam tylko, że zobaczyłem Panią i...
Być może i Brom powiedziałby coś więcej, gdyby nie Josephine, krzycząca do goblinki. Odwrócił natychmiast głowę w jej kierunku, otworzył szeroko oczy, pokiwał głową, a następnie... Zemdlał. Po prostu osunął się na ziemię. Woda być może przywróciła mu nieco świadomości, ale najwyraźniej przypomniała mu także o tym, że i jedzenia mu trzeba, by wyżyć. Albo coś go przeraziło tak mocno, że odebrało mu wszystkie siły. Coś, co tylko on mógł zobaczyć. Albo coś, co czaiło się zaraz za Josephine. Coś niesamowicie strasznego.

Ale za plecami wilkołaczki było tylko i wyłącznie czarne drzewo z czarnymi owocami stojące w czarnej kałuży. Na ziemi było jabłko, które przy zetknięciu z ostrzem miecza kobiety zachowywało się zupełne jak przegnite do cna jabłko. Nie stawiało żadnego oporu. Na groźbę stracenia cierpliwości także nikt nie zareagował. Kto miał zareagować, skoro nikogo nie było przecież w takim pobliżu, by ją usłyszeć? Czyżby stawała się szalona, mówiąc do swoich przywidzeń, czy może jednak w przedziwnej atmosferze czaił się ktoś, lub coś, co mogłoby im zagrozić. Ktoś lub coś, co postanowiło zamienić ich towarzysza w, lub na nadgryzione jabłko. Sadzawka cicho zabulgotała, wydając z siebie bardzo silny odór zgnilizny, od którego zakręciło się Josephine w głowie. A po kilku sekundach ciecz wróciła do pierwotnego stanu, a zapach powoli zaczął się ulatniać. Bardzo powoli.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Czarny Zamek

170
Czarny Zamek nie był miejscem zwyczajnym. W jego murach zakorzeniona była potężna mroczna magia, ale również w cieniach rzucanych przez idealnie gładkie konstrukcje, skrywała się tajemnica, którą musieli poznać. Przynajmniej szamanka musiała odkryć sekrety. Nie tylko dla swojej ciekawości, ale również dla łowcy, który nagle zniknął za sprawą czarnego jabłka lub czegoś innego. Ktoś inny uciekłby stąd w popłochu, ale ona nie mogła. To miejsce przyciągało ją jak magnez żelazo. Zdążyła jedynie spostrzec spadającego na ziemię mężczyznę. Pochyliła się nad nim sprawdzając puls na jego krtani. Nie był tak ważny jak jej towarzysze. Będzie musiała go tutaj pozostawić.

- Gdzie jest Artur? – zadała pytanie w przestrzeń, jakby oczekiwała odpowiedzi od wyższego bytu, a nie od dziewczyny. Ona przecież i tak nie wiedziała. Odrzuciła na bok jej słowa. Były nieistotne. Nic nie było teraz istotne. Zamknęła oczy nucąc coś pod nosem. Cichą goblińską piosenkę o ziarnkach piasku, toczonych przez wiatr na szczyt wydmy, aby zaraz stoczyły się na dół. O ziarnkach piasku, które swoją drobnością tworzyły całe złociste szczyty, odkrywały kości zwierząt i zakopywały dawne cywilizacje. Każdy sposób jest dobrym, aby wprowadzić się w trans. Znów zaryzykowała. Tym razem bardziej nieśmiało. Nie porzuciła ciała, aby zbadać okolicę. Postanowiła zostać blisko. Poszukać śladu przyjaciela, który zaginął pod spróchniałym drzewem.

W oczach wilkołaczki przypominała zapatrzoną się w dal zieloną, która stała na lekko ugiętych nogach, delikatnie kołysząc się na boki, jakby pchana przez wiatr i szepcząc coś do siebie w jednostajnym rytmie. Potrafiła to wyczuć. Znów zatapia się w magii. Jakby ciało szamanki było tylko naczyniem, które wypełnia dusza jak wino. Domem, do którego wraca się z ciężkiej podróży. Legowiskiem, w którym kładzie się do snu. Narzędziem wykorzystywanym do oddziaływania na świat.

Nao-kai była ostrożna. Nie wychodziła zbyt daleko. Uważnie przyglądała się wszystkim duchowym oznakom. Śladom towarzysza. Chroniła się przed magią tego miejsca. Nie oddawała się jej, nie łączyła. Tworzyła bariery, które oddzielą ją od zła, które tutaj mieszkało. Nawoływała. Badała przestrzeń jej najbliższą. Troszkę jak ślepiec sprawdzający twarz obcego człowieka. Czy odnajdzie wskazówkę, gdzie zniknął Artur?

Re: Czarny Zamek

171
A skąd ja mogę wiedzieć? Ciebie się pytam! — odparła na pytanie Nao-kai, kręcąc poirytowana głową, gdy nagle wielki, dziwny człowiek spojrzał na kobietę, a raczej na coś za nią i... zemdlał. Jo była delikatnie mówiąc zaskoczona. Obejrzała się za siebie zaniepokojona, lecz nic prócz tego dziwnego drzewa nie było. I ta sadzawka i to jabłko jeszcze, ale poza tym to nic innego. Jednakże przeczulona najemniczka rozejrzała się czujnie i odsunęła o krok od przeklętego miejsca, jednocześnie widząc, jak to małe, czarne bagienko bulgocze i wyzwala smród tak straszny, że aż jej oczy załzawiły, a w gardle zaczęło dusić. Cofnęła się jeszcze raz, gdy jej wyczulony na zapachy nos w pełni zdał sobie sprawę z tego smrodu i zatkała prawą dłonią usta, krzywiąc się niemiłosiernie. Zapach począł się ulatniać, lecz nie do końca... cały czas tkwił w tym spaczonym powietrzu, drażniąc Josephine.
Coraz bardziej zdenerwowana wilkołaczka traciła swą cierpliwość. Nie dość, że do pełni było niedaleko, to jeszcze narkotyki przestawały powoli działać. A poza tym od zawsze była wybuchowa i gdy coś z nią igrało, reagowała nazbyt agresywnie. Teraz też, fuknęła i ze złością kopnęła nadgryzione jabłko w stronę sadzawki. Spoglądała, jak to do niej wpada, w sumie nawet nie wiedząc, jak głęboka ona jest. Gdy już skończyła gapić się w aksamitną czerń, odwróciła się do goblinki. Ta zachowywała się co najmniej dziwnie, jakby sama właśnie zażyła jakieś środki halucynogenne. Zmarszczyła brwi i pokręciła głową, po czym zawołała:
A ty co do kurwy nędzy tam robisz, srasz? — cierpliwość zdecydowanie nie była jednym z jej przymiotów...

Re: Czarny Zamek

172
Cokolwiek sprawiło, że Brom zemdlał, już nie znajdowało się w okolicy. Albo nie było w okolicy nigdy. Ufanie umęczonym zmysłom szaleńców znalezionych przy niegdyś rozbitym pomniku nie należało przecież do najrozsądniejszych rzeczy. Ale nie można było zaprzeczyć temu, że coś spowodowało zniknięcie jednej trzeciej drużyny i nieprzytomny starzec to coś mógł zauważyć. Josephine jednak miała nieco inne problemy od nieprzytomnego pomyleńca. Jej węch zaczął przyzwyczajać się do niemiłosiernego smrodu. Łzy przestały napływać do jej oczu. Wykopane przez nią czarne jabłko wpadło do sadzawki, by chwilę potem wynurzyć się z niej i zacząć dryfować na powierzchni. Czarna ciecz nie przylgnęła do niego wcale. Na przegnitej skórce nie widać było ani śladu kropli płynu wypełniającego kałużę.

W tym czasie Nao-kai oddała się medytacji. Znów mogła poczuć moc Zamku czekającą tylko aż ktoś się przed nią otworzy. Tym razem jednak goblinka nie pozwoliła czarnym murom w nią wniknąć. Zamiast tego nie opuściła własnego ciała. Do jej zmysłów dotarła cała fala przeróżnych sygnałów, których nie mogła rozróżnić. Trwało to jednak tylko chwilę, bo potem obraz, który widziała wyostrzył się, kakofonia szumów ucichła, a jej nos przestał być atakowany ostrymi, nieznanymi jej znikąd zapachami. Zupełnie jak gdyby czyhająca tu moc postanowiła oddać jej przysługę i ukazać co właśnie się wydarzyło. Wizja, której doznała była dość prosta i nieruchoma. Niema. Zupełnie jak obraz. Tam, gdzie się znalazła nie zobaczyła Artura. Zamiast łowcy mogła ujrzeć wysoką kobietę. Jej skóra była bledsza niż skóra jakiejkolwiek istoty, którą szamanka miała okazję spotkać, a jej włosy były czarne jak noc. Nie mogła być starsza niż dwadzieścia lat, a usta jej zdobił uśmiech. Była całkowicie naga. Być może i ta wizja zmieniłaby się nieco, została wprawiona w ruch i ukazała coś niezwykle ważnego, ale zakończyła się jeszcze szybciej niż rozpoczęła. A skończyła ją Josephine, kompletnie wybijając swą towarzyszkę z transu. Ziarnka piasku przestały być szczytami górskimi, murami wielkich miast, a na powrót stały się niewielkimi ziarnkami piasku. Okolica zaś na powrót stała się cicha i spokojna.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Czarny Zamek

173
Magia, wywołująca wizję, przepływała przez nią niczym woda wpuszczona do kanału przez tamę, wzniesioną na dzikiej i groźnej rzece. Przynosiła tajemnicę górskiego źródła, gdzie zaczynała swój bieg, ale również wspomnienia podróży przez doliny i równiny, które przecinała surowym werdyktem praw natury. Nao miała zamiar zanurzyć się w obcych wodach, lecz nie oddać się im. Jedynie posmakować jej smaku, poczuć siłę prądu pod palcami, spojrzeć w jej nieokiełznane odmęty. Ujrzała by za pewne coś ważnego. Uzyskała by odpowiedź choć na jedno pytanie. Głos jej towarzyszki, przybłędy z grobowca wilczego możnowładcy, zupełnie odciągnął ją od wędrówki zmysłów. Jej źrenice, które przed chwilą pożerały złocistą tarczę jej oczu, na powrót przybrały kształt dwóch niewielkich czarnych paciorków. Znów znajdowała się przed przeklętym zamkiem.

- Poszukuję odpowiedzi, gdy ty gubisz towarzyszy u swojego boku. Nie można tutaj wierzyć zmysłom, nawet gdy posiada się je nadzwyczaj wyostrzone, niczym bestia nocy. Szukam więc rady w magii, która zwodzi nas i kpi z naszej słabości. Słyszysz jakieś głosy?- zatrzymała się nieruchomo, jakby nasłuchiwała - nie? Ja również jedynie słyszę zawodzenie wiatru, tego samego który pędził nasz wóz drogą ku tym murom. A jednak nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Pomagaj, a nie warcz jak szczenię odciagnięte od matki. Słuchaj się duszy, nie ciała.

Skierowała się nie ku czarnej kałuży, w której dryfował zgnity owoc. Jabłoń jej taraz nie interesowała. Łącznikiem był jedynie mężczyzna potężny jak dąb, lecz kruchy jakby trawiły jego wnętrze korniki. Pochyliła się nad nim. Sprawdziła temperaturę, przykładając dłoń do jego czoła. Ludzie są zimnokrwiści. W zielonych płynie gorąca krew. Jeżeli nie poczuje chłodu na dłoni, zacznie się niepokoić.

- Nie odchodź zbyt daleko. Szukaj śladów Artura. Potrzebujemy się nawzajem. Gdzie zniknął Artur. Jak to możliwe że ten człowiek przetrwał w tym zamku. Wygląda jak zjawa. Kim jest? Potrzebujemy odpowiedzi. - mówiła więcej niż powinna. Zresztą słów nie kierowała do Joe lecz głośno myślała. Byli zaplątani w sieć niewyjaśnionych wydarzeń. Byli w samym środku labiryntu bez wskazówek, jak z niego wyjść.

Re: Czarny Zamek

174
Joe założyła ręce na piersi, patrząc spod wilka na goblinkę, która właśnie ją zbeształa. Wydała głęboko z trzewi coś, co przypominało warkot, jednakże tak cicho, iż nikt prócz niej samej nie powinien tego usłyszeć. Jako prosta kobieta, prosta bestia, Josephine nie rozumiała tego mistycznego uniesienia Nao-kai i najchętniej po prostu albo by stąd odjechała, albo rozwaliła wszystko w drobny mak, dając ujście swym nieposkromionym żądzom, tej agresji tłumionej od miesięcy. Trzeba było jednak znaleźć Artura, bo Nao bez niego nie wyjedzie, a i zapowiadało się, że z nim by tutaj została, żeby zgłębiać te tajemnice. Na nos Joe tutaj zbytnio śmierdziało, by wplątywać się w takie bagno. Nie ona tutaj jednak dowodziła.[/akapit]
Rozejrzała się po okolicy. Zerknęła ostatni raz na drzewo, po czym wstąpiła jedną nogą do sadzawki, ostrożnie, jakby bojąc się, że coś ją odgryzie. Potem, jeśli jej szabla tego dosięgała, zrobiła ostrzegawczy zamach, tnąc w pień, a jeśli nadal nic się nie stało, ruszyła ku jakiemukolwiek wejściu, jakie majaczyło jej przed oczami. Artur nie mógł bowiem zapaść się tak o pod ziemię. Coś musiało go porwać. Pytanie tylko... jak i gdzie?

Re: Czarny Zamek

175
Pytania mnożyły się bezuzstannie w głowie Nao-Kai. Jednak kiedy tylko goblinka wyciągała dłoń po odpowiedź, ta oddalała się natychmiat. Najwyraźniej Czarny Zamek nie chciał, by jego tajemnice zostały odkryte. A może nie uważał szamanki za osobę gotową do poznania sekretów? Równie dobrze mroczna magia mogła pływać w powietrzu bez świadomości własnego istnienia i istnienia istot ją zgłębiających sprowadzając jedynie smutek i nieszczęścia. Możliwości było tyle ile myśli w zielonej głowie. A czas... Czas mógł im sprzyjać, ale równie dobrze mógł także być najgorszym z przeciwników z którymi przyjdzie im się mierzyć. W końcu jedynym śladem po Arturze było przegnite, nadgryzione jabłko. W tej chwili mógł być torturowany, rozerwany na strzępy, czy nawet chowany do grobu.
Co gorsza, czoło Broma nie było chłodne. Było zimne niczym lód, lub nawet niczym czarna rozpacz wisząca w powietrzu i cierpliwie czekająca by wbić się nieproszonym gościom w płuca i oczy. Wcześniej jednak również nie było od niego czuć ciepła, choćby tak słabego, jakie w sobie miewali ludzie. Możliwe, że to duch wojownika w nim osłabł, jeszcze bardziej mrożąc krew w żyłach. A równie dobrze właśnie mógł umierać.

Josephine zaś dokonywała właśnie bardzo ważnego odkrycia. Podejrzliwa i ostrożna zbliżyła się do czarnej sadzawki i zamoczyła w niej swą stopę. Kałuża nie była wcale taka głęboka, sięgała jedynie kostek wilkołaczki. Smród który się wydobywał z tafli płynu był jednak okrutnie powalający. Kobieta musiała jedną ręką zatykać swój nos, by być w stanie w ogóle zbliżyć się do drzewa. Ale udało jej się wyprowadzić cios w drzewo. Ostrze odrąbało kawałek zeschniętej kory i wbiło się w pień prawie całą swą szerokością. Nic więcej jednak się nie wydarzyło. Korzenie nie poruszyły się, a i nigdzie indziej okolica się nie zmieniła. Zapach zaś drażnił jej język coraz bardziej i bardziej. Czy stanie w tym odorze miało jeszcze sens? Jak większość prób podjętych przez drużynę, nie przyniosło ono żadnych odpowiedzi na pytania nurtujące nowo przybyłych.
Ostatnio zmieniony 29 gru 2017, 0:00 przez Vult, łącznie zmieniany 1 raz.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Czarny Zamek

176
Joe wdepnęła w sadzawkę, spodziewając się... nie wiadomo w sumie czego, być może tego, że jej noga zapadnie się głęboko w dół, może coś ją za nią złapie lub wyskoczy. Tego samego oczekiwała po martwym drzewie, ale jedyne, co dostała, to głuchy odgłos ostrza uderzanego o pień. I tylko smród się pogłębił i znów musiała przytkać sobie nos, lecz przykry zapach wdzierał się i do ust, drażniąc jej kubki smakowe i przyprawiając o furię. Smród, który zaczął jej się z czymś niebezpiecznie kojarzyć. Wyszarpnęła szablę z pnia i czując, jak oblewa ją zimny pot, bez wahania wbiła ją w środek sadzawki. Na dokładkę zaczęła sprawdzać zamoczoną stopą, czy czegoś tam nie ma.
Jeśli to nic nie dało, przyjrzała się raz jeszcze drzewu. Nie bez kozery ten wielkolud zemdlał czy tam umarł na jego widok. Nie bez kozery coś tutaj śmierdziało. Ostrożnie wdepnęła wtedy w sadzawkę obiema stopami i stojąc dużo bliżej, spojrzała po pniu, gałęziach, korzeniach. Szukała... czegokolwiek, co byłoby dziwne. Może jakiejś twarzy zaklętej w korze? Kto wie, co tutaj się stało. Przez głowę przemknęła jej także myśl o tym, że może ta kamienna kobieta jest powiązana z tym dziwnym miejscem. Starała się wyłapać każdą nieprawidłowość, a w razie czego nawet w ostateczności dotknęła martwego pnia. Posunęła się nawet do dosyć drastycznego kroku, aby dociec, czy źródło smrodu dociera z drzewa czy sadzawki, wąchając najpierw pierwsze, a potem delikatnie chyląc się ku drugiemu. Jeśli nic to nie dało - wyszła z sadzawki, wycierając buty o ziemię. Miała jednak nadzieję, że ten ostatni poryw coś da.

Re: Czarny Zamek

177
Szamanka była zaniepokojona swoim spostrzeżeniem. Mężczyzna, nad którym się pochylała, miał czoło zimne jak lód. To było niemożliwe, aby ciało żywej istoty miało tak niską temperaturę. Z prawdziwą obawą dotknęła jego szyi w miejscu, gdzie powinna znajdować się tętnica. Sprawdzała jego puls. Następnie przyjrzała się jego klatce i przyłożyła ucho nad jego ustami, aby poczuć jego oddech. Czyżby rozmawiała ze zjawą, albo trupem?

- Uważaj. Tutaj dzieją się dziwne rzeczy. Bardzo dziwne rzeczy. Moja magia wykracza poza jej pojmowanie – rzuciła do Joe, która właśnie przeczesywała sadzawkę. Była jedynym miejscem, które mogło w jakiś sposób odpowiedzieć na niespodziewane zniknięcie ich towarzysza. To obok tej jabłoni ostatnim razem widzieli Artura. Wstała i podążyła do wilkołaczki. Stanęła przed bajorem. Niepewnie dotknęła jej smolistą konsystencję. Przyjrzała się jej. Podążyła za dziewczyną.

- Powinnyśmy teraz uważać. Trzymać się razem. Ta magia próbuje nas rozdzielić. Rozszarpać jak padlinę.

Re: Czarny Zamek

178
Wojownik, wbrew temu co mówiło jego ciało, nie był martwy. Wątpliwościom nie podlegało to, że jego puls był, nawet jeśli ledwie wyczuwalny. Podobnie zresztą jak płytki oddech. Tego drugiego szamanka nie była w stanie nawet poczuć. Zauważyła natomiast jak pierś Broma delikatnie i powoli unosi i zapada się. Możliwym było, że wielkolud nie był jeszcze trupem, a dopiero osuwał się w objęcia śmierci. Jego ciało poruszyło sie nagle, jak gdyby targały nim koszmary. Magia Czarnego Zamku odebrała mu zmysły i być może teraz odbierała mu życie po wielu latach głodu i szaleństwa. A może po prostu przynosiła mu ukojenie, znajdując nowe ofiary? Czy to któraś z kobiet teraz oszaleje? A może to było powodem zniknięcia Artura? A może ten mroczny i nieznany byt kierujący losem całej tej okolicy po prostu poszukuje pomocy, czułej i pomocej dłoni mogącej ukoić jego ból?
Następnie spojrzała ku czarnej sadzawce. Jak się okazało, pomoc zielonoskórej była potrzebna i w tym miejscu. Josephine właśnie odsuwała się od sadzawki, zataczając się. Zwymiotowała przy tym i o mało co nie przewróciła się. Instynktownie wręcz goblinka podbiegła do towarzyszki i pomogła jej znaleźć się w nieco innym miejscu, odkładając na nieco później dalsze badania czarnej substancji. Nie mogła przecież pozwolić sobie na utratę kolejnego przyjaciela, czy choćby wspólnika w odkrywaniu tutejszych tajemnic. Zaprowadziła więc Jo nieco dalej od ogrodu, na plac. Tam dopiero wilkołaczka odzyskała trzeźwość umysłu i była w stanie zrozumieć co się do niej mówi.

W jednej chwili Josephine pochylała się, by poczuć czy to drzewo wydobywa ten przeokropny zapach. W drugiej czuła jak uchodzą z niej siły, żołądek odmawia posłuszeństwa, a świat przed nią ciemnieje i wiruje. Gdzieś tam ujrzała drobną zieloną postać, ciągnącą ją za rękę. Chyba coś mówiła, lecz jej głos zlewał się zarówno z szumem otoczenia jak i jego barwą. Mięśnie jej zwiotczały, tak że nawet gdyby chciała się opierać zielonej plamce, to nie była w stanie. Dała się więc poprowadzić poprzez kolejne kolorowe, zamazane kształty. Po chwili usadziła ją na ziemi i świat powoli wracał do porządku. Wciąż ciężko było jej zrozumieć to, co się wydarzyło, jednak potrafiła stwierdzić że znajduje się znowu w miejscu, w którym byli wcześniej. Przed bramą do Czarnego Zamku, naprzeciw zniszczonej fontanny. Zieloną plamką okazała się być Nao-kai, która najwyraźniej w porę zauważyła że z czarnowłosą dzieje się coś złego i zaprowadziła ją w najwyraźniej bezpieczniejsze miejsce. Choć świadomość wróciła do Josephine, to wciąż czuła się słabo. Pochyliła się na bok i zwymiotowała.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Czarny Zamek

179
Miała rację, magia obecna w tym miejscu wyciągała swoje obślizgłe macki w ich stronę, aby obezwładnić i pożreć. Wpierw sięgnęła po dumnego bohatera Artura, który był przyjacielem zielonoskórej, a teraz próbowała wyciągnąć duszę z ciała wilkołaczki. Tajemnica otaczającą zamek była głęboka jak ciemność bezgwiezdnej nocy. Za anomaliami przyrody za pewne stały zakazane sztuczki, które Nao obiecała sobie powstrzymać. Wierzyła, że za czarnymi murami musi znajdować się jeszcze odpowiedź, która pozwoli ujarzmić starożytną moc spotkaną na pustyniach.

Goblinka nie była silną istotą. Wręcz przeciwnie - krucha, niewielka i chuderlawa. Zaskakującym więc było, że pociągnęła za sobą ciało Joe. Znaleźli się znów w okolicy bramy i fontanny. Zielona dłoń nakierowała jej twarz na wprost niej. Poszukiwała jej spojrzenia. Źrenice błądziły. Czy było to już szaleństwo czy jedynie lekkie otepienie przez toksyczne opary.

- Josephine słyszysz mnie - strumiony głos próbował dotrzeć do dziewczyny - weź te zioła w usta i rzuj je. Pomogą. Oddychaj.

Szamanka nie zamierzała zostawiać jej samej, nawet w celu poszukiwania bezpiecznego miejsca, w którym mogłyby odpocząć. Musiały się trzymać razem. Niebezpiecznstwo nie ustepowało je na krok. Czuła jego zimny oddech na plecach.

Re: Czarny Zamek

180
W jednej chwili Josephine swoim wyczulonym węchem próbowała dociec, skąd dochodzi ten okropny smród, w drugiej siedziała w całkiem innej części ponurego zamczyska, czując, jak jej posiłek podchodzi do gardła i siłą wręcz chce stamtąd wyjść. Kobieta nie oponowała przy tym i ledwo uchyliła usta, już zawartość żołądka znajdowała się poza nim. Spluwając prosto w wymiociny i przecierając usta rękawem, popatrzyła na Nao-kai, starając się dociec tego, jak się tutaj znalazła. Dopiero po kilkunastu sekundach skojarzyła, że smród tak mocno ją uderzył w nozdrza, że o mały włos nie wpadła do tej sadzawki. Było to dosyć dziwne, chociaż umysł najemniczki nie podsuwał jej zbyt wiele pomysłów. Najprostszym z nich było to, że miała NAZBYT wyczulony węch. Drugim rozwiązaniem - coś jednak było na rzeczy i dziwna magia zareagowała na wilkołaka. Nijak Jo mogła to sprawdzić, więc postanowiła zrobić jedyną rzecz, która w tym momencie zdała się jej sensowna. Poza tym, jej cierpliwość została wykorzystana, a że miała jej mało... no cóż.
Zaraz idziemy szukać Artura, poczekaj tu na mnie chwilę — rzekła zachrypniętym głosem, wstając chwiejnie i równie chwiejnie wracając do sadzawki ze swoim mieczem w ręku, plując co i rusz, starając się pozbyć niemiłego smaku z ust. Kiedy tam wróciła, z dziką, niezdrową pasją zaczęła uderzać szablą o pień drzewa, klnąc pod nosem i warcząc coś do siebie. Za długo się kręciła koło tego miejsca i skoro nie potrafiła odkryć, co jest z nim nie tak, postanowiła je zniszczyć. Oddychała przez usta, chcąc ponownie uniknąć nieprzyjemnej sytuacji z zanikającą świadomością. Jeśli jej się udało powalić drzewko albo chociaż poważnie je uszkodzić, wróciła do goblinki z zamiarem przeszukania dokładnie całego zamczyska.

Wróć do „Zaavral”