Re: Czarny Zamek

136
- Ależ wybaczam. Wcale się nie gniewam - zdążył oznajmić pogodnie oślepiony już strażnik, zanim grzmotnął w niego czyjś okuty bucior. - W ogóle.

Po kopnięciu Broma kawałek głazu wielkości - powiedzmy - ludzkiej głowy odkruszył się z "piersi" posągu... Potem jeszcze kilka okruchów potoczyło się w ślad za nim - i tyle. Kamienny stwór stał jak wcześniej, niemalże nienaruszony. Do jego zniszczenia, jak się okazało, nie wystarczył jeden cios i jeden kopniak. Trudno powiedzieć, czy któremuś z obecnych w skalnym korytarzu dzielnych mężów przeszło to przez myśl, czy niekoniecznie, ale pewnie taka właśnie strategia stała za umieszczeniem tutaj apatycznego, lecz potężnego jak góra golema - zmęczyć ich do cna, zanim zdołają wytłuc i wyrąbać sobie dalszą drogę, drogę prowadzącą prawdopodobnie na szczyt przeklętej baszty Taotha... W razie gdyby im się to dość prędko nie udało, zawsze mogli tu zostać i siedzieć z uprzejmym strażnikiem aż do śmierci głodowej. Bo odwrotu stąd przecież nie było...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Czarny Zamek

137
Nasz malutki koleżka nie zamierzał brudzić sobie rąk tą sprawą. Jedni byli stworzeni do rozłupywania kamieni, noszenia bagaży czy pilnowania drzwi, natomiast inni, za kogo uważał się sam Roddy, pracowali mózgiem i facjatą. Oglądając tak sobie najnowszy nabytek, będący świecącym kamieniem, zaczął się nad czymś zastanawiać.
Hmm, czy ten głaz nadal widzi poprzez ten kamień? Może dzięki mnie będzie mógł sobie pozwiedzać świat? W rozmyślaniach nie przeszkodził mu nawet huk i lekkie trzęsienie ziemi spowodowane kopniakiem Broma. Niemniej spowodowało, że niziołek chciał skorzystać z ostatnich chwil jakie miał posąg i uciąć sobie z nim pogawędkę.
- Wydajesz się panie dość kulturalną i przemiłą osobą. Tak się zastanawiam, czy za sprawą tego klejnotu wciąż masz możliwość widzenia? O ile w ogóle taką zdolność posiadałeś? - Mówiąc to, niziołek zwrócił kamyk w stronę posągu,. by go lepiej oświetlić. - Może jednak porzucilibyśmy te niecywilizowane sposoby rozwiązywania problemów i się dogadamy? Nie mógłbyś nas przepuścić, czcigodny, ot tak? Usunąć się z drogi i pozwiedzać z nami świat? Może zabrałbym jakąś cząstkę ciebie i znalazł lepszą miejscówkę od tych ciemnych i stęchłych podziemi? Nieopodal są tu piękne góry, gdzie z pewnością znalazłbyś kogoś do konwersacji. - Roddy zastanawiał się czy rozmowa z kamieniem to najbystrzejszy z pomysłów, ale posąg zdawał się być gentlemanem więc nie zaszkodziło spróbować.

Re: Czarny Zamek

139
Być może niziołkowi się tylko wydawało, a może naprawdę usłyszał w beznamiętnym głosie golema nutę wahania.

- Nie-nie mogę. Jest mi niezmiernie przykro, ale rozkazano mi nie przepuszczać nikogo w żadną stronę. Ani tu, ani tam. To je-jedyny cel mojego istnienia. Muszę go wypełnić.

Chociaż widowiskowe, solidne kopnięcie z podskokiem i z rozpędu odłupało kolejny spory kawał kamiennego cielska, wciąż grubo ponad połowa zdawała się nienaruszona.

- Moje oko widzi, dopóki działa mój rdzeń.

Rdzeń? Czyżby strażnik miał na myśli to coś, co zaczęło się właśnie ukazywać światu - konkretnie mówiąc, światu w osobie Egharoda, który jako jedyny na to zważał - pod pękającą powłoką ze skały? Ten błękitny brylant, bardzo podobny do oka, bardzo podobnie świecący, tylko prawdopodobnie kilka razy większy? Brylant z zatopioną wewnątrz kulką z jakiegoś bardzo jasnego metalu?

- Piękne góry...? Gdyby pozwolono mi mieć swoją wolę, chciałbym pewnie widzieć piękne góry. Tu jest ciemno i nie ma na co patrzeć...
* Kiedy bohaterowie usiłowali rozprawić się ze strażnikiem za pomocą osobliwego połączenia brutalnej siły i serdecznej uprzejmości, inna zabłąkana w Czarnym Zamczysku duszyczka zmagała się zupełnie samotnie z innymi przeciwnościami...

- Czy jest tu coś, co mogłoby cię zaintrygować? - starzec-bibliotekarz powtórzył z namysłem pytanie Shimora, kuśtykając w stronę swojego skromnego łóżka i siadając na jego brzegu. Jednocześnie wychudzoną ręką wskazał mu krzesło. - To zależy od ciebie, synku. Od tego, co cię interesuje. Od tego, czego ci potrzeba. Od tego, kim jesteś. W tej bibliotece są nieprzebrane skarby, ale nawet twojego elfiego życia by ci nie starczyło, żeby skorzystać z nich wszystkich. Ja jestem tu, żeby pomóc ci znaleźć to, czego szukasz. Ale czego szukasz... to już musisz wiedzieć ty sam.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Czarny Zamek

140
Roddy otworzył szerzej łoczęta, gdy tylko ujrzał to, co znajduje się pod skalną powłoką. Niemal natychmiast uniósł dłoń ku górze w geście powstrzymania Broma przed kolejną próbą siłową.
- Czekaj, wielkoludzie! - Powiedział pośpiesznie, co ułatwiło usłyszenie w jego głosie nutkę chciwości i ekscytacji. - Tutaj jest całkiem pokaźne cacko, a nasz szanowny strażnik wydaje się być rozsądną osóbką. - Niziołek chwilę się zastanawiał, by wreszcie zwrócić się w stronę towarzyszy.
- Panowie, nie wiemy kto stoi za tym przejściem, ale skoro powołał do życia tego pana by strzegł tego miejsca, to oznacza, że nie bardzo ma ochotę na herbatkę z nami. Co więcej, jak przedrzemy się tędy używając tarana - tu zwrócił się w stronę Broma, wtrącając. - z całym szacunkiem, panie. To możliwe, że go to zaalarmuje, a tego byśmy nie chcieli. A przynajmniej osobiście wolałbym tego uniknąć. Zatem ogłaszam co następuje! - Tu uniósł palec wskazujący i zrobił teatralną pauzę, nim pociągnął swój wywód dalej. - Sam zajmę się drzwiami, za waszym pozwoleniem, czcigodni. - Tu ukłonił się i nie czekając na odpowiedź, zaczął dziubać sztyletem dookoła rdzenia, coby go tylko nie uszkodzić.
- Wiesz co, panie Skałko? Mogę tak do pana mówić? W końcu wyrażasz sprzeciw i nie chcesz nas przepuścić. To chyba w pełni zgadza się z nałożonym na pana przymusem, czyż nie? - Tu zrobił dłuższą przerwę, gdyż musiał się skupić. - To może pan będzie dalej się sprzeciwiał, używając werbalnych argumentów, podczas gdy ja oswobodzę pana z tego więzienia? Nie dość, że pan spełni swój obowiązek, to odwdzięczymy się i zabierzemy pana z tego miejsca. - Niziołek mimo gadania, starał się w pełni oddać wykonywanej robocie. Ostrożnie, jakby własnie macał jakąś kruchą księżniczkę, wsadzał swe łapki do dziury i starał dobrać do kryjącego się w jej wnętrzu klejnotu.

Re: Czarny Zamek

142
- To absolutnie niemożliwe, wyrażam stanowczy sprzeciw! - Czy kamień może być podekscytowany? Dziwna myśl, ale cóż, ten kamień chyba właśnie był. - Nie mogę się zgodzić na takie pomysły!

Pozostając wciąż twardym i nieustępliwym niczym skała, która go zrodziła, strażnik zdawał się teraz płonąć jakimś wewnętrznym ogniem. Oczywiście nie wszyscy to zauważyli. Brom na przykład nie był najbardziej empatyczną osobą, jaka stąpała po herbiańskiej ziemi, więc w słowach skalnego golema nadal słyszał wyłącznie upór i opór. Wergiliusz stał z założonymi rękoma i nawet nie udawał, że go ta cała przeprawa interesuje. Ale niziołek, znacznie bardziej wyczulony na takie niuanse jak na przykład minimalna zmiana tonu, przeczuwał, że jego taktyka działa i że są na dobrej drodze. Jednocześnie w skupieniu dłubał przy diamentowym "sercu" i chociaż jego małe niziołcze rączki trzęsły się z przejęcia, nadkruszona kamienna powłoka odpadała zaskakująco łatwo. I w końcu się udało. W końcu klejnot niemalże dorównujący swoją wielkością mądrej głowie Egharoda spoczął bezpiecznie w jego objęciach i zalał swoim niebieskawym blaskiem tunel. W końcu nastąpił moment chwały i zwycięstwa.

Zwycięstwo było jednak chwilowe.

W chwili wydobycia kryształu cała reszta zwalistego cielska golema rozsypała się z hukiem w proch. Drobne kamyczki potoczyły się we wszystkie strony i przejście stanęło otworem. Gorzej, że zanim świadkowie tego doniosłego wydarzenia zdążyli się choćby porządnie ucieszyć, z otworu wyskoczyła na nich gromada wielkich czarnych psów, które widać tylko czekały na chwilę, kiedy golem przestanie zagradzać im drogę. Były tak chude, że w niektórych miejscach kości przebijały im skórę. Cuchnęły śmiercią i wściekle szczerzyły kły. Ile ich było? Egharod zdążył naliczyć sześć, zanim siódmy skoczył na niego i powalił go na ziemię, a pełna ostrych zębów paszcza tuż przy twarzy stała się zagadnieniem bardziej palącym niż kwestie matematyczne. Brom zaś nie był mocny w liczeniu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Czarny Zamek

143
- Maaaaj presziuuuussss! - Niemal wysyczał, gdy cudowny klejnot znalazł się w jego łapkach. Może to właśnie piękno owego przedmiotu doprowadziło do nieszczęścia, gdyż nim nasz niziołczy bąbel zdołał się spostrzec, został przygnieciony nowymi obowiązkami. Jednym z nich była walka o życie, gdyż pełna zębisk morda kudłatego stwora chciała odgryźć mu twarz. A na to nie mógł pozwolić, gdyż jak było wiadomo wszem i wobec, była ona zbyt ładna. Świat by zubożał, a jako człowiek, znaczy się niziołek, dbający o sztukę i inne takie, postanowił przeciwstawić się złu na swój godny sposób.
- Na moje kudłate jaja, zabieraj mi stąd swój pysk! - Rozsierdził się nie na żarty, dziękując wszelkim złym bóstwom, że w ręku wciąż miał swój sztylet, którym wydziubał serducho golema. Swoimi drobnymi stopami starał się odpychać cielsko wychudzonego stwora, podczas gdy sztylet zatańczył między Roddim a potworem, kreśląc zarówno w powietrzu jak i na cielsku bestii finezyjne wzorki. Nie wiedział, czy taki zabieg cokolwiek da, ale w tej chwili stracił nie tylko równowagę, ale i wszelką kreatywność. Starając się odepchnąć złe myśli jak i pieseła, wrzasnął na Broma i Wergiliusza, jednocześnie próbując umknąć spod kundla, przy zachowaniu należytej ostrożności aby nie zniszczyć klejnotu.
- Pomocy?! - Nie było trudno zauważyć, że niziołek znalazł się w łajnie głębszym niż... niż... coś bardzo głębokiego.

Re: Czarny Zamek

144
Egharod wołał o pomoc, ta jednak z jakiegoś powodu nie nadchodziła - być może po prostu dlatego, że jego przypadkowi, ledwo poznani towarzysze woleli chronić własne skóry, niż nadstawiać karku dla niziołka. Nawet tak pięknego niziołka jak on. A może napastników było zbyt wielu, ciemność zbyt gęsta, zamieszanie zbyt duże.

Gdyby niziołcze rączki skupiły się wyłącznie na dzierżeniu broni i celowaniu nią w odpowiednie punkty na ciele napastnika, a rzuciły drogocenny klejnot w diabły, wszystko pewnie potoczyłoby się inaczej. Ale - jak pisał pewien znany keroński poeta - próżno żałować, czego nie szło zachować. Z dziabniętego sztyletem stwora wysączyło się cienką strużką coś, co - zważywszy na smolistą barwę i zapach jakiejś złej magii - zdecydowanie nie było krwią. Ale z kolei to, co zalało oczy Roddy'ego chwilę później, z całą pewnością musiało nią być - czerwone, lepkie i lejące się obficie z bardzo mocno bolącego miejsca... Walka dla tego mężnego, małego osobnika była już przegrana. Łaskawy Los kochał go na tyle, by przynajmniej pozwolić mu szybko zemdleć.
* Kiedy się przebudził - ani chybi już w zaświatach, bo jakże inaczej - powitała go nachylona nad nim, wyłaniająca się z kłębów szkarłatnej mgły, niezwykle urodziwa twarz niewieścia. Czyżby sama Krinn pofatygowała się na powitanie swojego ulubionego sługi w Krainie Umarłych? To było bardzo prawdopodobne! Kto inny mógł mieć tak cudne usta, rozchylone w drapieżnym, ale i pełnym (słusznego) zachwytu uśmiechu? Kto mógł mieć pod firaną rzęs oczy jak czarne jeziora bez dna, cudowne i straszne? Kto mógł mieć skórę bielszą i zimniejszą od daugońskich alabastrów, bezwstydnie prześwitującą spod cienkiej jak pajęcza przędza sukni?

Chwila była piękna i trwała, trwała... do momentu gdy błogość popsuł zupełnie ból poszarpanego ciała, który nagle i bez ostrzeżenia dotarł do świadomości Egharoda. A zawsze mówili, że po śmierci wszelki ból znika jak ręką odjął, że zostaje tylko spokój, ewentualnie nieskończone uciechy w kompanii niezmordowanych w sztukach miłosnych dziewcząt.

- Nie śpij, mój miły, zbyt piękny jesteś, żebyś już zasypiał - dotarło do niego śpiewne, melancholijne zawołanie z nutką dekadenckiego rozbawienia. - Pocałuj mnie, a sen cię nie zmorzy...

Długie loki kobiety, mieniące się tysiącem odcieni rdzy i wronich piór, otulały niziołka jak śmiertelny całun. I całe unurzane były we krwi.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Czarny Zamek

145
Gdzie... Jak... W mrokach nieświadomości pojawiały się pierwsze iskierki myśli. Niejasne dotąd bodźce nabierały intensywności, przywracając niziołka światu. Głos, który rozbrzmiał zdawał się być znajomy. Przed oczyma rozpostarł się mieniący zielenią krajobraz z ogromnym dębem w tle. Pod jego cieniem migdaliły się dwie postaci - w tym pierwsza miłość niziołka, którego opuściło szczęście. Uśmiechnął się, czując delikatne pocałunki, które w jednej chwili utraciły swą moc i przemieniły w palące ciało rany. Zapach świeżej trawy zastąpiony został przez smród nieczystości i czarnej brei, pozostawionej na nim przez.... przez... W tej chwili do umysłu Egharoda dotarło zrozumienie. Otworzył oczy i zaczerpnął tchu, by zebrać siły do obrony przed psimi szczękami. Jednakże wszelaka energia, która pulsowała do tej pory w niewielkim ciałku, nie chciała zostać odnaleziona. Wyciekła z naszego przyjaciela wraz z drogocennym, szkarłatnym płynem. Otępienie i drętwota obiecywały nadejście słodkiego końca. Było jednak coś jeszcze. Głos. Niczym ambrozja kusił, by go skosztować i usłuchać.
- Kim jesteś... pani? - Zdołał wydukać, gdy już skupił spojrzenie swych mętnych oczu na właścicielce niebiańskiego głosu. Czuł jak rozbrzmiewa on w każdej komórce jego ciała, nie pozwalając go ignorować. Każda jego część krzyczała do niego, by patrzył i spełniał jej zachcianki. Jednakże gdzieś w odległych odmętach jego duszy pozostawała uparta iskierka życia, usilnie walcząca ze zniewoleniem.
- Gdybym.... wiedział, że śmierć... przybiera tak piękną postać.... zabiłbym się dawno temu. - Uniósł kącik ust ku górze, chcąc się zaśmiać. Jednak na więcej nie starczyło mu sił. W rzeczywistości był przerażony i tylko otumanienie nie pozwalało mu na totalne spanikowanie. Pogodzenie z losem kłóciło się wraz z chęcią życia. Gdzieś za potylicą podejrzewał jednak, że wdepnął po uszy w łajno i sam z niego się nie wydostanie.
- Ja. Nie chcę zasypiać. - Ostatnie słowa powiedział już wyjątkowo cichym i otumanionym głosem. To prawda, nie był przygotowany na śmierć. Zdawał sobie sprawę, że gdy przegnie to czeka go stryczek, ale zbytnia pewność w swoje umiejętności jednak go zgubiła. A może to nie pewność siebie, tylko chciwość i chęć zatrzymania klejnotu? Klejnotu piękniejszego od wszystkiego co do tamtej pory widział. Jednakże wystarczyła chwila, by jedna kobieta całkowicie przyćmiła wyjątkowość błyskotki i pochłonęła uwagę naszego nieszczęśnika.

Re: Czarny Zamek

146
Gdy tylko wybiegły pierwsze psy, w oku Broma pojawił się błysk. Wcześniej walczył na arenie ze stadami innych dzikich zwierząt. Zna ich zachowania, sam po części kieruje się takim instynktem. Wiedział, że nie może dać się okrążyć lub zajść od tyłu. Poszukał wzrokiem najbliższej ściany. Przez moment przeszło mu przez myśl, żeby zobaczyć co z towarzyszami - ale najważniejsze teraz, by to on przeżył. Zaśmiał się szyderczo na cały głos, by zwrócić ich uwagę na siebie i skoczył do przodu z całym impetem starając się przygnieść pierwszego lepszego tarczą do ściany. Mieczem na razie bronił się z drugiej strony, uderzając na ślepo, by zyskać chwilę na czasie i upatrzoną pozycję. W pewnym momencie poczuł zapach krwi - wiedział, że to niezbyt dobry znak - ale pomimo wszystko, takie zapachy zawsze go nakręcały.
My faith is my shield, my fury is my sword.

Re: Czarny Zamek

147
Kobieta uśmiechnęła się, słysząc słowa niziołka na temat śmierci. Objęła go czule, by odegnać jego strach, i choć ciało miała zimne, to jednak zarazem bił od niej jakiś niepojęty, nęcący żar. A może tylko cień tego żaru, jego odległe wspomnienie...

- Nazywaj mnie Halall - odpowiedziała, a jej imię zabrzmiało jak żałobna melodia. - Od teraz jesteś mój, tylko mój... Nie zobaczysz już nigdy złotego słońca...

Jaki głupiec chciałby patrzeć na słońce, gdyby mógł oglądać po stokroć od niego piękniejszy ogień odbity w oczach Hallal?

- ...nie zobaczysz nieba w błękicie, nie usłyszysz ptasiego świergotu. Ale nie będziesz ich żałował, prędko zapomnisz, a ja pokażę ci świat, o którym nigdy nie śniłeś. Noc będzie teraz twoją matką.

Pocałowała go mocno, przeganiając ostatnie resztki strachu i mieszając mu w głowie do cna. A kiedy, zwyczajem wampirów, wbiła kły w jego gardło, nie poczuł bólu, tylko euforię, jakiej jeszcze w życiu nie było mu dane zaznać. Przez moment widział, słyszał i odczuwał wszystko tak wyraźnie, jak gdyby do tej pory tkwił za brudną szybą, którą teraz ktoś rozbił. Krew powoli opuszczała jego ciało, Roddy słabł, trząsł się z zimna, ale był szczęśliwszy niż kiedykolwiek.

A potem wreszcie dotarł do niego ból i niziołek poczuł z przerażeniem, że jego ciało umiera. Każdy skrawek jego skóry wył z bólu, każde włókno, każdy włos. Takiego cierpienia nie był w stanie sobie do tej pory nawet wyobrazić, choć wyobraźnię miał bujną. Wił się jak najmarniejszy z robaków, z przeraźliwą jasnością widząc nagle swoją małość wobec świata, który nawet nie zauważy jego zniknięcia. A przecież wraz z Roddym ginął cały wszechświat! Powoli znikało wszystko, co stanowiło o istnieniu niziołka zwanego Egharodem. Wszystko, czym był, co myślał, co wiedział, co czuł, czego doświadczył, wszystko to odpływało nieubłaganie w lodowatą ciemność i w jego umyśle tłukło się już tylko jedno jedyne słowo. Słowo-pieśń, psalm żałobny. "Hallal". Już tylko to wiedział, tylko to pamiętał. Oprócz Hallal nie było już niczego.

- Ojcze Umarłych, Śmiercioskrzydły, przyjmij jego krew, a w darze daj mu wieczność.

Egharod poczuł na swojej piersi ciężar. Dopiero później miał się dowiedzieć, że to oprawiony w czarny aksamit modlitewnik z pieśniami do Usala, podarunek od jego Stwórczyni. Podarunek na nową drogę "życia".

Kiedy Roddy tkwił tak w potwornej pustce, na skraju przepaści, na skraju śmierci, nagle zawisła nad nim kropla nadziei. Czerwona jak rubin stoczyła się po nadgryzionej wardze Hallal i spadła na jego usta. Piękniejszego klejnotu nie zdarzyło mu się jeszcze skraść... Jej smak obudził w nim niewyobrażalny głód.
* Przygniecione z ogromną siłą psisko warknęło, a potem pisnęło żałośnie. Coś ciętego na oślep mieczem zaszczekało, coś zahaczyło pazurami o nogę najemnika. Zmagania Broma, choć po wariacku odważne, zapewne skończyłyby się dużo marniej, gdyby nie nadejście niespodziewanej odsieczy. Wergiliusz, który jeszcze przed chwilą kulił się lękliwie pod ścianą jak jakaś sierota, zerwał się znienacka, jakby go diabli opętali. Jego prawe ramię pokrywała teraz warstwa lodu. A operował nim z nieludzką siłą, powalając bestie niby taranem.

- Odsuń się! - zawołał do pogrążonego w dzikim szale walki Broma ten niepozorny chłopaczek.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Czarny Zamek

148
Ciężar jej słów przygniótł go z mocą młota kowalskiego. Jego dusza zapadła się w sobie po części ze strachu, po części w wyniku całkowitej kapitulacji. Odrętwienie powoli ustępowało czemuś innemu - niezdefiniwanemu uczuciu, które z każdą chwilą narastało. Gdy wgryzła się w jego szyję, otworzył szeroko ślepia i drgnął. Mięśnie już dawno temu odmówiły posłuszeństwa, nie było zatem mowy by bronić się przed gwałtem. Ale czy w ogóle pragnął się wyrywać? Czuł spełnienie, mimo posmaku goryczy, nasycał się każdą sekundą, jaką spędził w tym stanie. Jednak wszystko co piękne, musi z czasem zblednąć. Ekstaza zamieniła się w groźbę nadchodzącej śmierci. Dusza naszego niziołka wrzeszczała w agonii, gdy jego ciało opuszczał życiodajny płyn. Płuca paliły, chcąc zaczerpnąć oddechu, serce przeszyły tysiące niewidocznych gwoździ, a przed oczami eksplodowały barwy niosące ze sobą każdy odcień bólu, jaki był w stanie sobie wyobrazić. Jedyną osłodą w trakcie umierania, był nieziemski widok sprawczyni całego zamieszania. Uchwycił się tego obrazu, jakby tylko on ratował go przed wydaniem ostatniego tchnienia.
Nawet nie zarejestrował kropli krwi, która spadła na jego spierzchnięte usta. A może po prostu pochłonął go głód, który rozbudził się w ułamku sekundy. Wszystkie jego zmysły zawyły, aż niziołek wygiął się na ziemi. Przewrócił gwałtownie na brzuch, wił niczym ranne zwierze, by następnie skulić. Warczał, co niemal zagłuszało szum w jego głowie. Jego świadomość skuliła się w strachu, a włądzę przejęło coś zupełnie innego. Inna obecność, zupełnie nieznana i brutalna. Skupił wzrok na swej matce, a każdą sekundą kły wydłużały się. Pazury niczym brzytwy ryły ziemię, a nasz maluch wsparł się na wszystkich kończynach, by w jednej chwili skoczyć na Hallal z zamiarem zaspokojenia głodu. Przemiana okazała się wyjątkowo gwałtowna dla tak małego ciałka i obudziła w nim agresję, która może wzbudziła zaskoczenie u obserwatorów, o ile takowi w ogóle się tu znajdowali. Teraz jedyną myślą dla Roddiego było zaspokojenie swojego głodu.

Re: Czarny Zamek

149
Piękna Hallal zasłoniła się dłońmi, powietrze zapachniało magią i potężna fala uderzeniowa odepchnęła Egharoda na ścianę. Dało się jednak wyczuć, że choć wampirzyca była przygotowana na taki rozwój sytuacji, to odparcie ataku przyszło jej z pewnym trudem. Powiada się, że żaden krwiopijca nie ma większej siły i uporu od tego, który dopiero się narodził i próbuje nasycić swój pierwszy, nieposkromiony głód. Nawet jeśli powiedzenie to jest przesadzone, to tylko trochę.

Uderzenie - choć tak silne, że ze sklepienia posypały się kamyki - nie sprawiło mu bólu.

- Powoli! - Hallal skarciła go jak dziecko albo nieposłuszne szczenię. - Oszczędzaj się.

Pozwoliła mu się podnieść. Nie pozwoliła się zbliżyć. Sama do niego podeszła i objęła, ukołysała, ucałowała. Pozwoliła ostrym kłom przebić swoją skórę. Pozwoliła, by z jej białej i zimnej jak marmur szyi wypłynął czerwony strumień. Nie pozwoliła Przemienionemu cieszyć się tym zbyt długo.

- Już - warknęła nagle z bezlitosnym okrucieństwem, zanim jeszcze jej dziecię zdołało na dobre rozsmakować się w ofiarowanej mu krwi, o nasyceniu głodu nawet nie wspominając. - Już. Starczy tego. Starczy, powiedziałam!

Złapała go za kark i oderwała od siebie. Zdecydowanie, z siłą, o jaką trudno było ją posądzać, patrząc na jej posturę - lecz jednocześnie z pewną dozą czułości. Rozmazana struga szkarłatu na jej odsłoniętym ramieniu przybrała kształt węża zjadającego własny ogon.

- Chcesz więcej? Spójrz - wskazała Broma i Wergiliusza, którzy w pewnym oddaleniu toczyli walkę z upiornymi psami. Ostatnia z bestii miała za chwilę paść od uderzenia pokrytego lodową skorupą ramienia tego, który wydawał się do tej pory niepozornym zielarzem i nikim więcej. - Spójrz. Albo nie, nawet nie patrz. - Zimna dłoń wampirzycy delikatnie zasłoniła Egharodowi oczy. - Zamknij oczy, poczuj, usłysz. Ich krew śpiewa dla ciebie... - szepnęła mu do ucha. - Rozumiesz?

I rzeczywiście, Roddy usłyszał dziwną i straszną melodię wylewającego się z ran wojowników życia - melodię, której rytm nadawało pospieszne bicie ich serc. Melodię, która z każdym dźwiękiem nabierała coraz więcej piękna. Takiego, któremu nie dało się oprzeć.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Czarny Zamek

150
Czarny Zamek. Okropna okolica. Już z daleka można było ujrzeć chmury kłębiące się nad nim, niczym zapowiedź ulewnego deszczu, burzy. Kłęby koloru nocy, barwy murów tego miejsca. Koloru uschniętych roślin i popękanej ziemii dookoła. Wszystko wokół wyglądało tak, jak gdyby Stwórca projektując okolicę miał pod ręką tylko paletę monochromatyczną. O tak, z daleka zajeżdżało od tego miejsca mrokiem, tajemnicą, smutkiem i śmiercią. Ile opowieści kto zasłyszał o upiornym gmachu, tyle przeróżnych potworów, zbójców i duchów się tam pałętało, tyle przeróżnych klątw, chorób i nieszczęść doń czyhało na nieostrożnego wędrowca. Nic dziwnego, że w okolicy nie znajdowała się żadna osada. Gdzieś tam, w oddali jarzyły się światła miasta, czy miasteczka, ale długo by wypatrywać jakiegokolwiek podróżnego kierującego się w tę stronę.

Ze spękanej ziemi wystawały czasem martwe rośliny, które jak widać ani myślały zgnić, rozłożyć się i rozpaść w nicość. Można było ujrzeć w oddali kikut drzewa, bez gałęzi, bez liści, bez życia. Gdzieś dalej leżał nagi szkielet, bez ubrań, bez skóry, bez mięśni. Puste oczodoły zdawały się patrzeć na poszukiwaczy przygód w przerażający sposób. Jak gdyby ze smutkiem. Ze smutkiem i jednocześnie z zębami wyszczerzonymi w szyderczy uśmiech. Ale pożółkła czaszka nie mogła chyba uśmiechać się w jakikolwiek inny sposób. A może to po prostu aura tego miejsca, tego wiecznego cienia i wszechobecnej szarości napawała Artura niepokojem, gdy tylko spojrzał na trupa?

Ach, Artur. Jeden z trójki śmiałków, który odważył się odwiedzić posiadłość, o której mawiano, że nikt z niej o zdrowych zmysłach nie wrócił. W ogóle rzadko się zdarzało, by ktoś wrócił z tego miejsca. Ale ani on, ani reszta towarzyszy nie miała okazji się tego dowiedzieć, jak i posłuchać strasznych historii, związanych z posiadłością. O tak, obsydianowo czarne mury musiały kochać opowieści, albo to opowieści musiały kochać obsydianowo czarne mury. Tyle pięknych ballad można było usłyszeć o tym zamku, o cudownie smutnej miłości, o heroicznych czynach i jeszcze bardziej heroicznych śmierciach. Nawet w najweselszych wersjach wszystkich z pieśni, ta nieruchomość była bardzo, bardzo niewesoła.

Łowca siedział na przodzie wozu. Powoził. Już tutaj atmosfera go przybijała. Spodziewał się pustki, martwicy, szarości, wszystkiego, co tutaj zastał. Ale wyobrażał sobie inną szarość. Jakby... radośniejsza, o ile bezbarwna okolica może być w jakikolwiek sposób radosna. Coś było w aurze tego miejsca, co nie dało mu spokoju. Napawało niepokojem, niewyjaśnionym strachem. Targało jego uczuciami już z daleka. I nie tylko on źle znosił okolicę. I dwa konie idące tuż przed nim i ciągnące kram rżały i, choć niestrudzenie ponaglane przez mężczyznę, co raz to wolniej szły w kierunku bram zamkowych. Tuż za myśliwym, obok siebie, siedziały Nao-kai i Josephine, równie dotknięte posępnym nastrojem uschniętej okolicy. Wciąż jednak nad wszystkimi uczuciami górowała ciekawość każąca im myśleć, co czeka na nich za progiem, jakie skarby to skrywają lochy i jakie to tajemnice skrywają baszty. Parli więc do przodu, złe samopoczucie zwalczając rozmową, w którą czasem wkradł się nawet żart, czy dwa. Bohaterowie byli przecież pewni, czego pragną!

Do czasu. Do czasu, aż zajechali pod same mury, otaczające zamek, pod bramę. Tam spotkali pierwsze dziwoty tego zamczyska, pierwsze znaki, przed którymi przestrzegali wszyscy, którzy zaszłyszeli, że jakiś śmiałek chce odwiedzić tę lokację. Konie odmawiały współpracy, przerażone z bliżej nieokreślonego powodu. Nie chciały przekroczyć progu bramy i nijak dało je się do tego namówić. Na nic uspokajanie, klepanie po szyjach, zapewnianie do ucha, że wszystko jest okej. Na nic zdałyby się baty, czy jakakolwiek inna forma zastraszenia, czy bólu. Trójce pozostawało cieszyć się tylko, że dwa wałachy nie postanowiły tchórzliwie zbiec wraz z ich transportem i bagażem. I znaleźć wygodniejsze miejsce do pozostawienia koni, oraz przedmiotów. Albo do zabrania ich ze sobą, jeśli to im odpowiadało. Kto wie, może czyhają tu bandyci i złodzieje, którzy pozbawią ich prowiantu i wody? A równie dobrze może będą potrzebowali niczym nie skrępowanych ruchów, by uniknąć pułapek? Trudny, trudny wybór.

Okolica rysowała się następująco. Mury tworzyły półowal otaczający główną część zamku, sięgał od szarej góry, do szarej góry. Tak samo jak główna część zamczyska. Wokół rosły cierniste krzewy, od których bardziej sucha mogła być tylko ziemia, z której wyszły. Spękana, rozpaczliwie wołająca o kroplę wody. Było parno, duszno, jednak z ciemnych chmur ani myślał spaść życiodajny deszcz. Czarne, przypominające bazalt wieże wstrzelały się w niebo w pokracznym geście, geście rozpaczy. Okna były wszędzie całe, niewielkie, prócz jednej baszty, w której zdawało sie takowych nie być w ogóle. Do zamku prowadziło jedno wejście, a przynajmniej jedno było widać na pierwszy rzut oka - frontowe, zwrócone w tym samym kierunku, co brama. Były Nie było żadnego wiatru, więc i żadnego ruchu, prócz nowoprzybyłych. Nie było też żadnych dźwięków, prócz tych wydawanyh przez kompanię. Nie było żadnych zapachów, prócz zapachu końskiego potu. Czyżby wszystkie legendy o nieumarłych strzegących skarbów były fałszywe? Te opowieści o oszalałych rycerzach? O wampirze, który napadał na pobliskie wsie? O bandytach podających się za owego wampira? O królowej i królu, splątanych wieczną miłością? Póki co wszystko na to wskazywało, ale śmiałkowie dobrze wiedzieli, jak bardzo zwodnicza może być taka cisza, ten brak jakichkolwiek znaków o niebezpieczeństwie. Bowiem to oznaczało z reguły, że to niebezpieczeństwo jest dobrze, bardzo dobrze ukryte.

Dziedziniec był o wiele lepiej zadbany niż droga, jak gdyby ktoś bardzo starannie przykładał się do sprzątania. A przynajmniej sam główny plac był nieskazitelnie czysty, w płytach, po których się stąpało można było sie przejrzeć. Nie było tam najmniejszego paprocha, nieskazitelności mogącej zakłócić ideał tego miejsca, dopóki echem nie odbiły się kroki kompanii. Po prawej stronie znajdowało się jedynie kamienne gruzowisko, gołoborze, po którym stąpanie nie skończyłoby się najlepiej dla grupy. A i tam pewnie nie było nic ciekawego do ujrzenia. Z drugiej zaś strony była największa wieżyca. Który z towarzyszy mógł kiedyś słyszeć o Przeklętej Baszcie. A może i nie. To ta wieża nie miała ani jednego okna, ani jednego wyjścia na świat. Nie można było jednoznacznie stwierdzić dlaczego, bo ile było bajarzy, tyle wersji opowieści o tym miejscu. Tam nie było gruzowiska, więc może znajdowało się za wieżycą coś więcej.
Na samym środku dziedzińca stała fontanna, a właściwie jej pozostałości. Była prawie całkowicie pusta. Jedynym wyjątkiem był mały, szary szczur, który najwyraźniej urządził tam sobie nocleg. Na myśl nie przychodził nikomu pomysł, jak ten zwierz mógł się dostać do wnętrza ozdoby, ale wyglądało na to, że zamczysko nie było całkowicie opuszczone. Dookoła siebie mieli gładkie niczym lustro mury. Nie było na nich najmniejszego znaku czasu, najmniejszego zadrapania. Jak gdyby magiczna siła konserwowała całe to miejsce.


Ach, magia! Nie trzeba chyba wspominać, że zamek tętnił nie tylko niepokojem, grozą ale też energią magiczną. Szamanka czuła ją wyraźnie, czuła zgniliznę, odór którym wypełniony był całe wnętrze i zewnętrze gmachu. Dochodził ze środka budowli, chociaż nie dało się wykryć, z której jego części. Jak gdyby cały donżon emanował tą okropną, okrutną, plugawą energią. Odrażało to ją do głębi. Okropność.
Cisza trwała.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Wróć do „Zaavral”