[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

1
Jedną z pierwszych rzeczy jaką można spostrzec, przybywając do miasta z zachodniej strony, nieopodal strażnicy, to zwisający przy głównej ulicy drewniany szyld z estetycznie namalowanym talerzem i sztućcami oraz podpisem, który zachęcał do skorzystania z usług. Ten wisiał bezustannie na metalowym ramieniu wlanym w stary budynek. Sama strzelista kamienica, podobnie jak inne przy tej ulicy, miała na sobie znamiona minionego czasu. To ukruszona kolumna balustrady, to popękane i zmatowiałe gzymsy. Zwietrzała rustyka ścian utraciła swój piękny zamysł teraz tylko nadając budynkom ponurego oblicza. W bardziej porowatą fakturę wdarło się już szarawe narośle, uznając przede wszystkim zerodowane dachy za swoje królestwo. Z pewnością był to stary obiekt, ale na swój sposób budził podziw... czy może uznanie, że tyle czasu już wytrzymał, wciąż uparcie zachowując wyniosłego ducha elfiej architektury i nie popadając w ruinę. Mało tego, najwidoczniej wciąż ktoś w środku tych konstrukcji żył i miał się całkiem dobrze. Z wąskich podłużnych okiennic wydostawał się ciepły blask z wiszących w środku kinkietów.

Okolica tkwiła w niezłamanym spokoju. Trzy patrole ze strażnicy, każdy w postaci sześciu solidnie uzbrojonych milicjantów, przemierzały mozolnym marszem całą długą ulicę, aż do samego centrum tego miasta i z powrotem, przez cały dzień... i noc. Niekiedy konny posłaniec pędził przez nieco pustą ulicę jak na złamanie karku i mógł spokojnie się rozpędzić, nie ryzykując potrącenia kogoś przypadkiem. Mieszkańcy zdawali się nie trudzić handlem ulicznym, kuglarstwem, kieszonkostwem, ani innymi takimi drobnymi zajęciami, jak to bywało w bardziej żywiołowych miastach. Hałas się rozpościerał zwykle kiedy wjeżdżała tędy karawana kupiecka i raczej tylko wtedy. Albo podczas nocnych incydentów, kiedy świat po zmroku lubił rządzić się swoimi prawami.

Kiedy bywalec skłoniłby się ku szyldowi przybytku, przywitałyby go starte schody prowadzące na niewysoki ganek z balustradą. Tą oplatały rozpuszczone pnącza półdzikiej maliny, która była puszczana z szerokich donic w towarzystwie kwiatów. Cztery stoliki dla gości z zewnątrz prezentowały się zachęcająco. Gdyby przekroczyć próg na bywalca czekało nieduże, jak na coś pokroju karczmy, acz przytulne pomieszczenie. Na lewo trzy podłużne stoły z ławami do siedzenia. Centralnie stała lada za którą była odkryta kuchnia, gdzie to na żywo przyrządzać miano posiłki oraz spiralne schody prowadzące na drugie piętro, zapewne mieszkalne. Z prawej na podium leżała oparta o ścianę duża harfa i trwała pusta przestrzeń, ta na podeście przeznaczona dla artystów, a ta poniżej dla zabawianych, którzy zechcieliby zatańczyć do muzyki lub jej z bliska posłuchać. Zabudowane hebanowymi deskami ściany oraz parkiet rozświetlało światło świec z licznych kinkietów i jednego żyrandolu, co wisiał w centrum lokalu oraz z prostych lichtarzy poustawianych na stołach.
Ostatnio zmieniony 13 lip 2022, 9:36 przez Tag, łącznie zmieniany 1 raz.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

2
POST BARDA
Zdążyła się przekonać czym był głód, wygnanie, samotność i pogarda. Wszystko dzięki ludzkiej podłości wymierzonej w jej rodzinę. Mogła każdego wieczoru przy próbie sięgnięcia po sen przypomnieć sobie twarze swoich bliskich. Eluthien. Aeviere. Ythael. Mizeeli. Połowę z nich wiedziała, że już nigdy więcej nie zobaczy, a drugą połowę mogła póki co ledwie żywić nadzieję, że bogowie zlitują się nad ich wspólnym losem. Acz Sulon wydał już wyrok Leśnym Elfom, opuszczając ich i pozwalając, aby ich ojczyzna i cały dobytek padł ofiarą boskiego kataklizmu... bo jak inaczej nazwać to co się wydarzyło z Fenisteą.

Oprócz rozłąki mogła tego wieczoru przypomnieć sobie jak tutaj się znalazła. Do tamtej pory, zawsze miała za kim stanąć w razie zagrożenia, a tym razem było inaczej. Była sama, zupełnie sama. W pierwszym przydrożnym przybytku musiała oszukać karczmarza, aby zapełnić dziurę w skręconym z głodu żołądku. Kolejnym razem skorzystała z uprzejmości wędrownego minstrela, który nabrał więcej ambicji, aniżeli ostrożności wobec urodziwej młódki. Zaraz też przekonała się, że jej pojedyncza osoba łatwo przykuwa uwagę wszelkich ponuro wyglądających sępów, frustratów i każdego innego rodzaju tałatajstwo co to właśnie zwietrzyło łakomy kąsek. Szczęściem pięknym uśmiechem, a potem smutną historią kupiła przychylność woźnicy jednego z karawanów, kiedy to niemalże czuła już wygłodniałe oddechy na własnym karku. Sam woźnica nazywał się Dorian. Był to pomniejszy kupiec co przyłączył się do konwoju handlowego co wtedy przejeżdżał, aby móc przewieść towary z Meriandos do Ujścia. Sam facet był już po czterdziestce, mówił że miał rodzinę w tym córką, którą mu ona przypominała. Podczas podróży opowiadał jej nieco o wieściach ze świata. A te nie brzmiały najlepiej.
Nieumarli pod górą Erial. Mnożący się bandytyzm i zuchwałość grabieżców, bunty chłopskie, wojny, demony z północy i inne takie nowinki, świadczące o tym że Keron czekał teraz mroczny wiek. Na to Lisa mogła jeszcze nałożyć tylko to co dotyczyło jej rodzaju i mogła się z łatwością domyślić z jaką wrogością może się spotkać. A nie miała praktycznie nic. Może prócz sztyletu, urzekającej aparycji i arsenału dobranych słów. Na te ostatnie czuła że może liczyć, o ile cel miał zamiar w ogóle słuchać... Kupiec Dorian zaś był kimś takim. Podwiózł ją nawet nieco bliżej Zaavral, aby nie musiała zbyt długo iść do miasta i polecił ze swoją słowną rekomendacją do Jorgana Tutlichta właściciela pewnego lokalu. Ten miał pomóc znaleźć jej schronienie, jakąś pracę, cokolwiek, aby zacząć jakoś roztrzaskane życie na nowo. O dziwo strażnicy przy bramie pozytywnie zareagowali, kiedy wspomniała jego miano, wpuszczając ją do miasta o tej porze bez szczególnych oględzin, ani jawnego zainteresowania.

I tak oto teraz stała, strudzona podróżą, wciąż w ustach mając posmak odległej w czasie tragedii, wpatrując się w słabo oświetlony uliczną latarnią szyld poleconego lokalu. Zielonkawa poświata księżyca Zarul samotnie zdobiła dziś nocne niebo, jako gęste chmury zasłaniały gwiezdne konstelacje, a Mimbra nie raczyła się ukazać. Na ganku lokalu świecił tylko pojedynczy kaganek na jednym ze stolików, przy którym to siedział, zakryty cieniem nocy, jakiś mężczyzna. Szeroko otwarte drzwi zaś zapraszały wydostającym się z wnętrza nieco żywszym światłem. Czuła pod skórą, że sama okolica nie była całkiem opustoszała. Acz słyszała pojedyncze odległe śmiechy i pomruki oddalonej rozmowy tylko z wnętrza karczmy Tutlichtów.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

3
POST POSTACI
Lisayane
Błąkała się po ulicach miasteczka, sama nie wie czy bardziej zdezorientowana, czy też rozczarowana. Rozczarowana sama sobą. Wciąż nie mogła uwierzyć w to co się z nią działo i jakie decyzje podjęła w desperacji na przestrzeni ostatnich godzin. Zdawało jej się, że od czasu niezdarnego wygrzebania się z roztrzaskanego powozu na dnie pobliskiego wąwozu podejmowała coraz to gorsze decyzje... które jednak o dziwo okazały się wyjść jej na dobre? Właściwie, to sama jeszcze nie wiedziała jak to wszystko się skończy. Przede wszystkim nie miała bladego pojęcia gdzie jest, ani co to za miasto. Jednak niezależnie od tego, dach nad głową i możliwość otrzymania jakiejś pracy z pewnością brzmiały obiecująco w tych warunkach, zwłaszcza że powoli zaczynało się ściemniać, a na w większości odsłoniętym ciele zaczęła pojawiać się gęsia skórka. Cokolwiek co mogło pomóc jej się ukryć, było teraz w cenie. Ale czy właśnie nie zamierzała podpisać na siebie wyroku idąc do karczmy, która wśród wszystkich możliwych miejsc, w których potencjalnie mogliby się zatrzymać jej oprawcy, jeśli akurat postanowiliby zatrzymać się właśnie w tym miejscu - była w tym momencie na szczycie listy najbardziej niebezpiecznych dla niej miejsc?
Ulice były już prawie puste, jednak wciąż musiała być gotowa na wszystko. Wciąż nie mogła tracić czujności... a przy tym jakoś nie zwariować.
- "W końcu co jeśli łowcy niewolników znajdą mnie w tym mieście?" - obsesyjnie powtarzała w myślach. Perspektywa ponownego porwania i przetransportowania Lisayany do jej nowego "właściciela", była dla niej równie przerażająca, co uwłaczająca. A jednak nadzieja ponownego spotkania swoich sióstr osładzała tę wizję znacznie bardziej niż sama chciałaby to przed sobą przyznać.
- "Jeśli dobrze pamiętam, wczorajszej nocy zdawali się podążać właśnie w tym kierunku. Co jeśli zatrzymali się w tej karczmie? Co jeśli mnie rozpoznają? Co jeśli ten koszmar znowu powróci!?
Powoli czuła jak dopada ją zmęczenie po tym wyczerpującym, pełnym wrażeń dniu. Mimo tego, nogi jakby same poruszały się naprzód.
- Nawet podążyłam tą samą drogą co oni. - prosto do miasteczka pełnego ludzi! Do karczmy! Co za idiotka! Powinnam być incognito - zdobyć trochę jedzenia i zaszyć się w lesie na jakiś czas, aż sprawa ucichnie, a nie dawać znać każdemu potencjalnemu oprawcy na mojej drodze, że oto triumfalnie przybyło siedem nieszczęść, z dwoma mieszkami złota do wzięcia jeśli tylko sięgnąć. Co ja sobie w ogóle myślałam? Lisayano, uświadom to sobie wreszcie - jesteś sama. Sama jak palec. - zaczęła karcić samą siebie w myślach, aby resztkami siły woli odzyskać jeszcze trochę determinacji do działania i desperacko próbując pozbierać się do kupy po ostatnich wydarzeniach. Wprawdzie poza sztyletem, który przyciśnięty ubraniem do jej klatki piersiowej, jakimś cudem jeszcze nie wypadł, całość skradzionego wyposażenia schowała do niewielkiej torby na pasku, której zawartości nie miała jeszcze okazji przejrzeć - a raczej bała się robić to w obecności innych. Jednak czym było zabranie byle torby na pasku wątłej postury kobiecie w takim stanie? Złość coraz bardziej narastała.
- Ty skończona kretynko! Wiesz że Cię szukają, a Ty beztrosko szlajasz się po przydrożnych przybytkach, i teraz jeszcze masz zamiar wejść do kolejnego? Tym razem Aeviere Ci nie pomoże. Nikt Ci już więcej nie pomoże. Do cholery - przestań wreszcie polegać na innych. Dopiero co szczęściem udało Ci się wydostać z niewoli, a teraz chcesz to stracić przez naiwność? Ojciec byłby rozczarowany Twoją głupotą.
Westchnęła z politowania nad własnym losem.
- Ehhh... czy naprawdę głód tak bardzo uderzył mi do głowy, że do reszty przestałam racjonalnie myśleć? A może to Bogowie mnie przeklęli? A może już zaczynam wariować?
Idąc w wyznaczonym przez woźnicę kierunku, niczym skazaniec na szafot, ostrożnie rozglądała się na boki, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów oświetlonej nocą mieściny, jednocześnie starając się zachować czujność, na wypadek niespodziewanych okoliczności. Nerwowo ścisnęła ukryty w tunice sztylet. Mimo, że tego dnia już ponad sto razy upewniała się, że jest na właściwym miejscu, niepokój który teraz odczuwała zmusił ją do tego, aby jeszcze raz się upewnić. Ten sztylet, był dla niej cenniejszy niż cokolwiek innego, co aktualnie miała ze sobą. W końcu to on miał być jej ostatnią nadzieją w jeśli znalazłaby się pod ścianą. Jej jedynym wybawieniem.
- Phi. Na pewno zwariowałam. - próbowała żartować w myślach - Żeby tak w chwili słabości odwoływać się do jakichś bogów. Nawet jeśli jacyś naprawdę istnieją, to już dawno mnie opuścili i o mnie zapomnieli. I dobrze. Pieprzę ich. Od teraz sama dam sobie radę. Teraz jestem wolna. Ostatnie miesiące już nigdy się nie powtórzą. Już nigdy tam nie wrócę. A jeśli ktoś spróbuje stanąć mi na drodze, choćby to było samo bóstwo - zabiję. Bez litości. Jak tych dwóch skurwieli pod mostem.
Zatracając się w swoich fantazjach, z których czerpała determinację do stawiania kolejnych kroków po kamienistej uliczce, akurat teraz pechowo stanęła na wystający, ostry kamyczek, który właśnie w tym momencie okrutnie wbił się jej w już i tak pokaleczoną po długim marszu, bosą stopę. Zupełnie tak, jakby jeden z Bogów właśnie postanowił ukarać jej zuchwałą arogancję. Zatrzymała się na chwilę w bólu i zacisnęła oczy, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Była zbyt zmęczona i obolała żeby się schylić i obejrzeć stopę. Po prostu otarła ją o podłoże i ruszyła dalej. Ponownie parsknęła ironicznym śmiechem przez zmęczone, popękane usta.
- Nawet dobrze się nie obejrzałam, czy nie mam jakichś złamań. Chyba faktycznie brakuje mi piątej klepki. Albo wypadek uszkodził moją głowę - kto wie? Z drugiej strony, gdybym miała jakieś poważne obrażenia, to nie byłabym w stanie tak swobodnie się poruszać. Nikt też nie zwrócił mi uwagi. Cholera, nikt nawet nie zająknął się na temat krwi na tej pożal się tunice.
Ponownie skarciła się w myślach, ale jej rozmyślania nie trwały długo, bowiem właśnie zarejestrowała oczyma opisywany przez woźnicę szyld budynku, do którego wejście znajdowało się zaledwie kilka metrów przed nią.
- Nie dramatyzuj, Lisayano. Spójrz - jeszcze parę kroków i jesteś na miejscu.
Stanęła w miejscu jak słup soli, wlepiając przez chwilę oczy w stojący przed nią przybytek.
- Naprawdę. Zabiłabym za parę porządnych butów... - przemknęła jej po głowie myśl, kiedy stojąc jak kołek, obolałe stopy dały o sobie znać. Ochoczo pokiwała głową sama do siebie na znak aprobaty.
Wahała się. W końcu nie wiedziała co ją czeka za tymi drzwiami. Nie zauważyła siedzącego na ganku, owianego mrokiem nocy mężczyzny. Jej oczy teraz wędrowały za tańczącymi w środku pomieszczenia cieniami. Tak jak gdyby chciała by wyręczyły ją z potrzeby wykonania pierwszego kroku. Chciała wejść, a jednak się bała. Stwierdziwszy jednak, iż stanie jak kołek w środku nocy na uliczkach nieznanego miasteczka, biorąc pod uwagę jej sytuację i to co widziała oraz czego nasłuchała się po drodze - pozostanie nadal w tym miejscu było głęboko na dole listy najgorszych możliwych pomysłów wszechczasów. W końcu jej ciało samo się poruszyło, jakby miało dość histerii jej właścicielki i racjonalizowania kolejnych, pełnych mrocznych wizji wyobrażeń.
- Od czasu wypadku nie miałam nawet okazji się w nic innego przebrać, ani umyć. Ale mogę chyba zadowolić się samym dachem nad głową. Przynajmniej tej nocy...
Naprawdę, jeśli mogłaby otrzymać dwie rzeczy, których najbardziej teraz pragnie, była by to kąpiel i świeże ciuchy. Łóżko też nie było by złe, ale spać mogła i na podłodze. Do tego zdążyła przywyknąć. Jednak żeby chodzić po mieście w tak brudnym, poniszczonym, pokrwawionym i ledwo zakrywającym ciało odzieniu... samo to było dla niej wystarczająco upokarzające. W końcu tylu ludzi patrzyło na nią krzywym wzrokiem. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Nie, żeby umniejszała byciu bitym i głodzonym na codzień. Lecz dla niej właściwie jedno i drugie podobnie deptało jej godność. Od teraz wiedziała już doskonale, że nie może dopuścić do tego, aby cokolwiek (ani ktokolwiek) ograniczało jej samo stanowienie o sobie.
Jej chód przypominał bardziej bezwiedne suwanie kończynami po podłożu, niż kroki. W ciemności nie widziała wystającego pod drzwiami progu, który szybko pokarał jej nieuwagę. Uderzyła palcami o drewnianą przeszkodę, i już miała wyłożyć się na podłodze jak długa, lecz w ostatniej chwili instynktownie podparła się zgiętymi kolanami. To był błąd. Ból był zbyt wielki. Podparła się na dłoniach, po których zaczęły spływać łzy.
- Niech ten dzień się wreszcie skończy... - wyszeptała piskliwie przesiąknięta bezradnością
Przez przeszklone oczy ledwie zobaczyła swój sztylet, leżący odłogiem niespełna metr przed nią, na podłodze. Nie zważając na ból, w desperacji czym prędzej rzuciła się w jego kierunku, aby go pochwycić. Czym prędzej przytuliła go do swojej piersi.
Tak. Jeśli kiedykolwiek wierzyła w jakiekolwiek bóstwo, ten sztylet teraz tym dla niej był.
Kartoteka

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

4
POST BARDA
Postępując ledwie kilka kroków ciało przypomniało jej o swoich słabościach. Podróż z okolic obrzeży Fenistei, pierw w konwoju łowców niewolników, jakiś czas potem pośród kupców spokojnie mogła trwać dobre kilka dni. Zbiegła mogła liczyć, że łowcy wstępnie będą za nią podążać, ale z każdą godziną od ucieczki ich trop się rozmywał pośród mnożących się prawdopodobieństw. Jednakże nagromadzony stres i wszystkie zdarzenia mogły się się zlać w monolit udręki, a czas wydawać relatywny. Zbiegła w tym wszystkim też wiedziała o tym, że ciało zwykło ją zawodzić podczas wytężonego wysiłku, tak i było tym razem.
Mężczyzna siedzący przy wejściu początkowo nie zwrócił szczególnej uwagi na nową osobę zbliżającą się do karczmy. Stróż jednak zerwał się z miejsca, widząc jak właściwie przed nim młoda dziewczyna pada z wyczerpania. Lisayane tuż przed utratą przytomności mogła poczuć jak ktoś ją obraca na plecy. Usłyszała zaraz potem po elficku jakieś pytanie odnośne niej. Zatroskane "Czy mnie słyszysz?" zabrzmiało drugi raz w jej uszach, kiedy mrok ostatecznie już chwycił ją w objęcia niebytu...

Nagle poczuła jak coś rozgrzewa ją mocno od środka. Ocuciła się nagle z krzywym grymasem gorzkiego smaku w ustach, acz oczy wydawały się zbyt ociężałe, aby śmiało spojrzeć przed siebie. W głowie jej szumiało i łomotało. Obolałe ciało zaprotestowało, zmuszając ją do wydania z siebie jęku. Leżała na czymś miękkim, a ktoś podtrzymywał jej głowę.
— Spokojnie, spokojnie. Wypij, to ci pomoże — We wspólnym usłyszała mający ją pokrzepić głos mężczyzny, kiedy to znów coś wlewało się do jej ust. Tym razem posmakowało nawet słodko i kojąco. Mieszanka ziół wydawała się znajoma. Jej matka Mizeeli potrafiła warzyć coś podobnego. Czując coś znajomego i bliskiego sercu pozwoliła sobie na spoczynek i niedługo potem sen zabrał ją z powrotem.

Obudziła się ponownie. Tym razem samoistnie i czuła się nawet lepiej, jakby sięgnąć pamięcią w jakim stanie dotarła na przedsionek karczmy. Na przywitanie zaburczało jej w brzuchu tak, jakby odezwało się jakieś dzikie zwierzę. Zapach świeżych winogron uderzył zachęcająco w nozdrza. Wtem z horyzontalnej pozycji przekręciła głowę, widząc teraz już nie tylko sufit pomieszczenia, w którym się znajdowała, ale resztę pokoju. Po świetle docierającego z podłużnych okiennic szacowała że był dzień, poranek, a samo światło ukazywało jej pełnię miejsca.
Leżała na prostym łóżku wzdłuż ściany, głową skierowaną przy kącie pomieszczenia. Przy drugiej ścianie stał stolik zawalony przyborami malarskimi, a na sztaludze stojącej obok tkwił niedokończony obraz jakiegoś pejzażu górskiego. Zaraz obok był też złożony parawan z pustą balią i kufer. Wtedy wzrokiem natrafiła na stare drewniane drzwi zorientowane naprzeciwko okien i wtem wzrokiem wróciła do swojego łóżka i stolika przy nim, na którym leżały jakieś złożone ubrania, zgaszona świeca w świeczniku, kubek, dzbanek oraz półmisek z owocami. W prostym odruchu znów chciała poczuć zapach winogron, nabierając powietrza do płuc, kiedy to poczuła że cuchnie. Wciąż była w swoich zużytych trudami ucieczki ciuchach. Nie czuła różnic w swoim ubiorze, acz brakło jej swojego oręża i tylko jego. Skradziona niewielka suma pieniędzy wciąż dźwięcznie się odezwała w mieszku, a i nie wyglądało na to, aby ktoś próbował coś z niej zdjąć.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

5
POST POSTACI
Lisayane
Leżała na łóżku, wpatrując się pusto w pokój. Jak głupia. Wspomnienia dnia poprzedniego stosunkowo późno dotarły do jej głowy. Gdy tylko przypomniała sobie przekroczenie progu karczmy, jej źrenice momentalnie się rozszerzyła, a ona sama zerwała się czym prędzej na nogi.
Serce przyspieszyło, myśli zaczęły pędzić. Gdzie jest? To nadal karczma? Kto ją tu przyniósł? Czy coś jej zrobił? Ten posmak ziół - to był sen? Co się stało? Świeci słońce. Jaki dzisiaj dzień? Zaraz, jej rzeczy! Torba!? Jest. Potrząsnęła nią, a w jej środku usłyszała znajomy szczęk monet. Jest. Sztylet! Gdzie on jest!? Błądziła oczami błyskawicznie przeskakując z boku na bok, szukając swojego nowego, zaufanego przyjaciela. Być może jedynego jakiego tylko miała.
Wreszcie znalazła. Leżał na półce obok, na złożonych ubraniach. Bez zastanowienia czym prędzej pochwyciła pewnie rękami jego drobną rękojeść i przytuliła do piersi. Przynajmniej w części odzyskała swoje bezpieczeństwo. A przynajmniej na tyle, aby od teraz móc zacząć zastanawiać się nad odpowiedziami na stos pytań, jaki ułożył się w jej głowie.
Nie wiedziała co się z nią działo, ale czuła się parszywie. Nienawidziła tracić kontroli. Sytuacja, w której nagle odpływa, i znajduje się na łasce jakichś przypadkowych ludzi była zwyczajnie niedopuszczalna i na pewno naganna. Fakt, że znalazła się w tym łóżku, znaczy że ktoś musiał ją wcześniej na nie rzucić, niczym worek kartofli.
- Za kogo ten typ się ma? Nie prosiłam nikogo o pomoc, a on robił ze mną co mu się podoba wykorzystując, że byłam na w pół przytomna. Kto wie co jeszcze ze mną robił w tym czasie? Bezczelny cham. Muszę się stąd zwijać, i to jak najszybciej.
Spuściła głowę. Z jednej strony chciała się skarcić za słabość, z drugiej... sama doskonale wiedziała w jakim stanie się znajdowała. Nie chciała być dla siebie zbyt surowa. W końcu, nie można było oczekiwać od niej niemożliwego. Dopiero teraz zauważyła, w jak opłakanym stanie był jej duży palec u prawej nogi, którym wczoraj tak niemiłosiernie przygrzmociła o próg. Złamany paznokieć i zaschnięta krew w kącikach. Bolało. Ale do przeżycia. Z ciekawości, usiadła ponownie na łóżku i zaczęła oglądać swoją stopę. Zaczęła od palca, a potem przypomniała sobie o tym jak bardzo ostatniej nocy bolały ją stopy od podróży. Właśnie - teraz miała chwilę dla siebie. A przynajmniej wyglądało na to, jakoby nikt nie zamierzał jej teraz przeszkadzać. Mogła się swobodnie rozebrać, obejrzeć, sprawdzić zawartość skradzionej torby, ile złota ma przy sobie, doprowadzić do względnego ładu, i ... przebrać? Czyje to były ciuchy? Z resztą, to teraz nieważne. I tak zamierzała właśnie zrzucić z siebie tunikę, czy raczej, to... coś, co ją przypominało, a jeszcze bardziej przypominało jej o minionych miesiącach. Jednak najpierw wolała zadbać o swoją prywatność i sprawdzić czy drzwi do pokoju można w jakiś sposób zaryglować. Niestety nie było niczego takiego, toteż przyłożyła do nich swoje szpiczaste uszko i nasłuchiwała przez kilka chwil, czy przypadkiem nie słyszy żadnych pobliskich kroków. Zamiast nich usłyszała jedynie ponowne burczenie w brzuchu, jednak uparcie wciąż je ignorowała.
Kiedy już się upewniła, odetchnęła lekko z ulgą, i przystąpiła do działania.
- Najpierw obejrzeć się. - pomyślała wychodząc na środek pokoju
Szybko zrzuciła z siebie jedyny fragment ubrania, jaki akurat miała na sobie, i zaczęła wodzić wzrokiem najpierw po prawej ręce, przelatując ją wzorkiem z każdej strony, później lewą. Zgięła kończyny parę razy w łokciach i sprawdziła mobilność barków. Poza paroma mniejszymi i większymi zadrapaniami, wszystko było w normie.
Usiadła na łóżku. Uniosła swoją prawą nogę i położyła stopę na udzie tej lewej, uważnie oglądając. Tak jak myślała - stopa była w opłakanym stanie. Pęcherze, skaleczenia, bród. Nie wyglądało to dobrze.
- Muszę się czym prędzej umyć... Mama mówiła, że w takim stanie może się wdać zakażenie. Nie mogę tego bagatelizować. Inaczej nie będę mogła nigdzie się ruszyć. A ja muszę się przemieszczać! Kąpiel musi być teraz moim priorytetem. Zaraz po niej ubrania, i solidna para butów.
Analogicznie obejrzała drugą nogę. Ta była niemal cała żółta od rozlanych po wypadku siniaków, ze stopą w podobnym stanie co ta druga. Nie bolała już tak mocno, ale wyglądała paskudnie. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak chuda się stała, w porównaniu do dawnej siebie jeszcze sprzed roku. Nic dziwnego że zemdlała ze zmęczenia. Przypomniała sobie o zapachu winogron, który szybko przyciągnął jej uwagę, lecz ona równie szybko ucięła fantazje, wracając myślami do chwili obecnej.
- Najpierw to, co najważniejsze.
Teraz jej ręce wodziły po torsie, od góry, do dołu - po brzuchu, po żebrach, po klatce piersiowej, biuście i szyi. Następnie po pośladkach i plecach, z każdej strony. Szukała nieprawidłowości. Jednak jej tors był w zadziwiająco dobrym stanie. Pozostała głowa. Pokręciła szyją, odgarnęła włosy, i wbiła się palcami jak najbliżej skóry. Szukała siniaków od ewentualnego uderzenia głową podczas upadku, ale wszystko było w porządku.
- Miałam dużo szczęścia. - pomyślała, układając dłonie delikatnie na udach. Zrobiła powolny wdech, i wydech, opuszczając głowę z zamkniętymi oczami. - My, miałyśmy dużo szczęścia. Gdyby tamci bandyci nas nie rozdzielili na dwa osobne powozy, Eluthien i Aeviere mogłyby już nie żyć. Dobrze się stało, że nas rozdzielili. Dobrze się stało, że mnie, rozdzielili. W końcu spójrzmy w prawdzie w oczy - jeśli już któraś z nas miała się odłączyć od reszty, to właśnie ja. Aeverie potrafi zadbać o siebie sama, a do tego nie pozwoli żeby jej siostrze stała się krzywda. Eluthien co prawda zna się na ziołach i potrafi poskładać człowieka do kupy, ale sama jest zbyt naiwna. A ja? Ja bym tylko pakowała je w kolejne kłopoty. To nie skończyło by się dobrze. A teraz? Cóż, przynajmniej wiem, że dostanę od losu to, na co sobie zapracuję, a konsekwencje skupią się tylko na mnie. Sprawiedliwie... chyba? W każdym razie nie będę dla nikogo balastem, i sama wreszcie będę sterować swoim życiem.
Jej wzrok powędrował teraz w kierunku złożonych obok ubrań.
- A'propos. Od czegoś trzeba zacząć.
Powolnie wstała z łóżka, chcąc zaspokoić swoją ciekawość. Chwyciła delikatnie tkaninę, i pewnie trzymając za dwa kanciki, obserwowała jak ubranie rozwija się przed jej oczami. Była to zwykła, kiepskiej jakości spódnica, i ewidentnie znoszona koszula. Z pewnością nie był to żaden krzyk mody, lecz czego spodziewać się po jakimś rezerwowym ciuchu dla gości w byle karczmie. Miało być przede wszystkim funkcjonalne. I takie też było, a na dodatek nie miało dziur. To była zdecydowanie miła odmiana, móc założyć coś, co totalnie się nie rozlatuje. Lecz nie miała w tym ciuchu żadnych kieszeni, a to było dużym problemem. O ile potrafiła docenić dobroć gospodarza, o tyle jednak zdecydowanie nie zamierzała tego nosić długo.
- Spódnica i koszula, co? Beżowy nigdy nie był moim kolorem, ale przynajmniej nie będę się wyróżniać, a o to przecież chodzi. To i tak więcej niż w tej sytuacji mogę prosić.
Spokojnie założyła na siebie najpierw koszulę, a następnie spódnicę, aby sprawdzić jak leżą, co chwila grymasząc, czując jak zaschnięty pot i bród niewygodnie przykleja fragmenty tkaniny do jej ciała. Pierwsza część była dobrze dopasowana do ciała, ale miała lekko zbyt krótkie rękawy. Druga z kolei była zwiewna, plisowana, i z założenia najpewniej miała sięgać kostek. W jej przypadku zasłaniała jakoś 2/3 piszczela. Przyjrzała się sobie, na ile była w stanie to zrobić bez lustra.
- Za małe, bez kieszeni, paskudny krój i kolor. Cóż, ale czego się spodziewać.
Zrobiła kilka kroków po pokoju w nowym ubraniu, sprawdzając jego mobilność.
- Nie, tego się nie da nosić. Jak tylko się ogarnę, muszę sprawić sobie porządny ciuch. Nie jestem już niewolnikiem. Nie jestem byle obdartusem czy wiejską babą. Mam swoją godność. Muszę to pokazać sobie, i światu. Czas wziąć się za siebie.
Jej następnym zamiarem było wyjść z pokoju i zapytać gospodarza o możliwość nabrania wody do bali, w której mogłaby wziąć kąpiel, następnie śniadanie i wyjście na rynek w poszukiwaniu czegoś godnego noszenia na sobie. Jednak przedtem pozostała jeszcze jedna rzecz. Usiadłszy na łóżku, otworzyła skradzioną bandycie torbę, aby sprawdzić jej zawartość. Liczyła, że znajdzie w niej jakieś bandaże, choćby prowizoryczne, aby mogła czymś owinąć pokaleczone stopy. Trzeba było też przeliczyć ilość posiadanego złota, z obu sakiewek...
Kartoteka

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

6
POST BARDA
Bardzo szczegółowe zewnętrzne oględziny ciała dokonane przez Lisayane przyniosły jedynie przesadne zmartwienie o spękanym obrzęku stóp, jako że nie miała zbyt rozległej wiedzy o ranach, chorobach, czy też leczeniu ich. W końcu mogła się przemieszczać i to bez zgrzytania zębami z bólu. Jedna porządna kąpiel mogła rozwiązać sprawę higieny, a przy tym oczyszczenie palców u nóg i zwykły odpoczynek z pewnością rozwiązałby z czasem i problem obolałych nóg. Była osłabiona i głodna na tyle, że, biorąc pod uwagę swoje dzisiejsze ambitne plany, jednak skusiła się na pozostawiony w pokoju półmisek, nie inaczej z jedzeniem w postaci owoców. O dziwo nie były zatrute i całkiem smaczne oraz skuteczne w zaspokojeniu pierwszego głodu. W końcu na logikę po co miałby ją ktoś pierw leczyć i zaraz potem truć. Nie żeby odstąpił pokoju, a nawet zostawił broń! Toż już był to jakiś kredyt zaufania.
Same zdobycze po bandycie nie wyglądały jakoś pokrzepiająco. W całokształcie swoich pieniędzy miała trzydzieści miedziaków i trzy srebrne monety. Za tyle mogła zaledwie kupić jakiś prosty strój i nowe buty, ewentualnie stać ją było na jedzenie przez tydzień i tyle. W torbie znalazła bukłak z wodą, dużo okruchów, jakąś szmatkę i słoiczek ze smarem do pielęgnacji skórzanych ubrań i wyrobów. Znalazła też połamane krucze pióro i inkaust we fiolce. Kilka złożonych kartek papieru.

Wtem po wstępnym ogarnięciu się, kończąc budować dla siebie motywujący monolog, w pewnym momencie usłyszała zza drzwi czyjeś kroki. Klamka zaskrzypiała i ruszyła się, a zza drzwi głowę wychylił mężczyzna. Twarz miał ogoloną, brązowe włosy równo przystrzyżone i nosił już znamiona zmarszczek sugerujących, że jest już raczej w drugiej połowie swojego życia. Beznamiętne cienkie usta i ciężkie brązowe spojrzenie nieco ożyło na widok, że lokatorka stoi już na nogach — Pozwoli panienka że przeszkodzę — Człowiek rzekł uprzejmie po czym przekroczył próg, ukazując swoją personę w pełni. Postawnej postury facet ubrany był w białą koszulę o zdobionych mankietach i kołnierzu z falbankami. Spodnie miał jednolicie czarne, a ciemnobrązowe buty nieco błyszczały się od lakieru. W rękach trzymał dwa wiaderka z parującą wodą. Uśmiechnął się smutno — Widzę nie lada przygoda... Ach przepraszam, nazywam się Lucas Tutlicht — Przedstawił się z nieznacznym skinieniem czoła, po czym odłożył wiaderka z wodą obok balii — Zaraz przyniosę, zimną i coś żeby osuszyć skórę... Aczkolwiek nim zrobię kolejną rudnkę tam i z powrotem, raczy panienka mi nieco powiedzieć o sobie? — Wzniósł brwi pytająco, a na jego usta wpełzł grymas sugerujący rozbawienie.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

7
POST POSTACI
Lisayane
Jednak nie dała rady. Miska z owocami wołała ją do siebie zdecydowanie silniej niż zawartość torby, i był to w zasadzie pierwszy raz, kiedy jej odziedziczona ciekawość przegrała z tak prymitywnymi instynktami. Do prawdy, sama siebie nie poznawała.
Po skonsumowanym śniadaniu, wreszcie mogła zobaczyć, co kryje tajemnicza torba bandyty. W jej oczach pojawił się dziecięcy błysk podekscytowania. W pierwszej kolejności najbardziej zainteresowały ją błyskotki. Była niezwykle ciekaw jak "bogatą" osobą właśnie się stała. Wysypała z sakiewki miedziaki na poduszkę. Skrzywiła się. Patrząc z nadzieją na drugą, po chwili wahania uczyniła to samo. Spojrzała z politowaniem na zebraną, niewielką kupkę monet.
- Iii... to wszystko? Myślałam że łowcy niewolników zarabiają więcej za sprzedaż swoich "towarów", całą tą fatygę i ryzyko jakie podejmują, niżeli parę nędznych miedziaków, które nie wystarczają na podstawowe potrzeby życiowe... Już lepiej myć gary w byle przybytku - przynajmniej nikt Cię nie zatłucze na szlaku. Cóż, teraz przynajmniej wiem, że taka fucha nie zapewni mi dobrej przyszłości...
Wróciła do przeszukiwania torby, wyjmując z niej kolejne rzeczy.
- Okej, tego nie potrzebuję, tego też... - wyliczała w myślach, łapczywie sięgając po kolejne rzeczy - a to... to też mi się teraz nie przyda. I... to już wszystko?
Z niedowierzania wywróciła torbę do góry nogami i potrząsnęła nią nad łóżkiem, desperacko szukając czegokolwiek jeszcze, czego jej drobne rączki mogły nie zarejestrować. Jednak, to było wszystko. Z jednej strony chciało jej się płakać nad sytuacją, w której właśnie się znalazła - bez perspektyw, ani planu na przyszłość. Z drugiej strony, nie było to też nic, a perspektywa, która nie wymusza na niej żebrania, lub sprzedawania się, żeby tylko mieć co zjeść, nie brzmiała wcale tak tragicznie. Choć było jej tęskno za wygodami, do których przywykła jako dziecko, mając nadzieję, że jej nowe życie przyniesie ich jeszcze więcej...
- A jednak wygląda na to, że samodzielne życie wcale nie będzie takie proste.
Dopiero teraz kątem oka zarejestrowała kilka zwiniętych kartek, które jakimś cudem utrzymały się w torbie, a teraz ich zagięcia lekko wynurzały się zza skórzanego wykończenia.
- A cóż to? Mapa skarbów? - iskierki w jej oczach ponownie zatańczyły z dziecięcą fantazją i nadzieją
Zanim sięgnęła do torby, jej zadumę przerwała skrzypiąca klamka w drzwiach. Jej plecy momentalnie same się wyprostowały, a ona znów nabrała nadzwyczajnej czujności.
-Wiedziałam, że nie mogę się tu czuć bezpiecznie.
Bez skrępowania, próg jej pokoju przekroczyła osoba, która była właścicielem karczmy - a przynajmniej, z tego co pamiętała z ostatniej nocy. Mężczyzna zastał wystraszoną elfkę, która w pośpiechu zgarniała miedziaki z poduszki pod kołdrę, starając się je dodatkowo zasłonić ciałem. Nie wstając z łóżka, usiadła na jego krawędzi, jak najbliżej półki, przy której zostawiła swój sztylet, niewinnie zerknąwszy w jego kierunku.
- Nie, kurwa - nie pozwolę! - odpowiedziała na jego pytanie w myślach - Nie nauczyli Cię pukać, prostaku? Zdajesz sobie sprawę jakiego właśnie stracha mi napędziłeś? Kto to widział, żeby tak bezpardonowo wchodzić do pokoju damy bez pytania?
Jeszcze przez chwilę zjadała go w myślach, bardzo pragnąc mu to wprost wygarnąć. Mężczyzna wówczas ujrzał na jej twarzy lekko zniesmaczony grymas, który w tej sytuacji łatwo można było pomylić z zakłopotaniem. Lisayane starała się odwracać od niego wzrok, błądząc gdzieś dookoła w jego pobliżu, jakby rysowała jakieś tajemne wzory na ścianach. Jednak parująca z wiaderek woda, podświadomie przyciągała jej wzrok. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem dane jej było wziąć ciepłą kąpiel. Lecz coś było tutaj grubo nie tak. Dlatego nie chciała pozwolić, żeby chwilowe pragnienie zaciemniło jej umysł.
Wtem ponownie usłyszała głos nieznajomego.
- Zaraz, zaraz, zaraz... - jej myśli zaczęły pędzić w odpowiedzi na pytanie mężczyzny niczym konie na gonitwach - C-co to do cholery miało znaczyć? Wparowuje tutaj nagle do mojego pokoju, kompletnie nie szanując przy tym mojej prywatności, przynosi wodę na kąpiel, gapi się na mnie i wypytuje... jaka, kurwa "przygoda"!?
Zatkało ją. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji. Spodziewała się najgorszego, i nie wiedziała jak na to zareagować. Powoli zaczynała panikować, a jej myśli nadal prześcigały się wzajemnie. Nie zamierzała się odezwać, a jedynie wpatrywała się nieśmiało gdzieś obok, starając się pozbierać do kupy swoje myśli.
- Już wiem. Ten typ przyszedł tutaj mnie przelecieć. Ojciec zawsze powtarzał że nie ma nic za darmo. Nikt nigdy za darmo nie pomaga. To dlatego niczego mi nie zabrał. To dlatego jest taki miły i skory do pomocy. To po to ta woda, i ubrania. Zobaczył moją słabość i teraz chce uśpić moją czujność. Znowu, ktoś próbuje mnie wykorzystać! Nie pozwolę na to!
Po chwili spojrzała na niego. Ale nie w oczy. Beznamiętnie, chcąc udawać obojętność i niewinność. Obserwowała każdy ruch jego ciała. Czekała na chwilę, kiedy zacznie się do niej zbliżać, choć miała szczerą nadzieję, że za chwilę obróci się i wyjdzie, a ona wtedy szybko zbierze swoje rzeczy do torby i ucieknie czym prędzej.
- Tylko podejdź. Tylko spróbuj do mnie podejść Ty obrzydliwy, cuchnący łajnem wieprzu, a podziurawię Cię jak sito. Nie pozwolę się więcej wykorzystywać.
Serce przyspieszało z każdym oddechem. Starała się nie dać po sobie poznać, że się trzęsie, ale była gotowa na każdy, najmroczniejszy scenariusz.
Kartoteka

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

8
POST BARDA
Lucas napotkawszy zmienne i ewidentnie wystraszone oblicze dziewczyny posmutniał, a jego usta opuścił grymas sugerujący chęć do choćby drobnych dowcipów, mających użyźnić dzienne jałowe życie jakie toczył na co dzień. Toż dziewkę musiały spotkać jakieś okropieństwa, że przypominała zachowaniem zapędzone w róg ranione zwierzę. Cóż, to pewnie Osurela chciała że to pod próg jego domu zawitało biedne bezbronne dziewcze. Wszelkie domysły miał już za sobą kim mogła być, toż Keron teraz to kraj nieszczęściem i zbójectwem płynący to i wiele scenariuszy zdążyło mu już przez myśli przeskoczyć. Acz dopóki dziewczyna sama nie chciała się odezwać nie miał zamiaru naciskać. Na milczącą odpowiedź kiwnął głową akceptując jej decyzję — Widzę potrzebujesz nieco czasu. Zaraz przyjdę — Przyznał smutno, po czym obrzucił spojrzeniem pokój i wyszedł.

Minęła ledwie chwila, kiedy elfka mogła znów usłyszeć charakterystyczne już dla niej kroki mężczyzny oraz skrzypienie paneli w korytarzu. Chodził miarowo i ciężko, jakby mu to sprawiało jakiś problem, albo zwyczajnie się nie śpieszył. Ten znów wkroczył do pokoju bez pukania, sapiąc tym razem z wysiłku, jako że dźwigał dużą wazę wypełnioną wodą. To też nie szukając lokatorki skierował się od razu ku balii i wlał zawartość. Odstawił wazę na bok. Na ramieniu miał długi biały ręcznik, który powiesił na parawanie. Podobnie co z wazą miał uczynić z wcześniej przyniesionymi wiaderkami, acz zechciał rzucić spojrzeniem, czy aby elfka zmieniła choć trochę swoje przysposobienie — Jakby co jestem w pokoju naprzeciwko. Dom jest zamknięty, bo dopiero w południe otwieram lokal. To też jakby ci jakaś dziwna ucieczka przeszła przez myśl, to proszę nie demoluj mi drzwi. Sam otworzę.
Spoiler:

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

9
POST POSTACI
Lisayane
Siedziała w spokoju. Zdezorientowana tym co się stało, i co nastąpić miało. Nie rozumiała motywów stojących za działaniem mężczyzny, a to na swój sposób wzbudzało tylko jeszcze większy niepokój. Choć nie mogła powiedzieć - odetchnęła z ulgą, że czarny scenariusz się nie spełnił. Czekanie bynajmniej nie pomagało dziewczynie się uspokoić i różne myśli kołatały jej się teraz po głowie.
Trochę czasu minęło zanim Lisayane uświadomiła sobie, że mężczyzna opuścił pokój, patrząc się nadal w pustkę, którą wcześniej wypełniała jego sylwetka. Kiedy jednak już odzyskała utraconą świadomość, rozluźniła swoje spięte ciało i zrobiła powolny, głęboki wdech, i wydech.
Co tu się właściwie stało? - przerwała mętlik w swojej głowie - To wszystko? Niczego nie chciał?
Siedziała jeszcze chwilę w zawieszeniu, niczym zepsuty zegarek. Gorąca woda zaczynała już stygnąć. Z jednej strony było jej głupio. Dopiero teraz do głowy zaczęły napływać fatalne błędy w logice, jakie popełniła podczas tego całego stresu. Sytuacja pomiędzy nimi była co najmniej niezręczna, a następna interakcja z pewnością nie będzie wyglądała dużo lepiej. Dawniej Lisayane dbała o swój wizerunek, czasem wręcz obsesyjnie. Świadomość takiego nieporozumienia i to prawdopodobnie głównie z jej winy, strasznie ją upokarzała. Zwłaszcza kiedy spojrzała na parujące kubły z wodą.
Z jednej strony pewną hipokryzją było by po takim akcie niewdzięczności i wręcz bezczelności, teraz bez skrupułów skorzystać z niezasłużonej gościnności. Z drugiej zaś, nietaktem byłoby zmarnować trud przygotowania i wniesienia na górę gorącej wody. Nienawidziła tego dylematu. Nieważne co by wybrała, czuła się przegrana. A jednak, musiała zadbać o siebie, i wziąć kąpiel, która jak sama przyznała - była teraz dla niej sprawą priorytetową.
Postanowiła zatem skorzystać z gościnności gospodarza. Choć to nie tak, że mu ufała. Dlatego po wlaniu wody do bali i zdjęciu ubrań, skrupulatnie zasłoniła się parawanem, gdyby ktoś jednak w trakcie wszedł przez drzwi, na dodatek ukrywając sztylet w ubraniach tuż obok. Tak na wszelki wypadek. Nawet gdyby nic nie miało się wydarzyć, po prostu czuła się bezpieczniej w jego obecności tuż obok.
Woda była wspaniała. Nie pamięta, kiedy ostatnio brała ciepłą kąpiel. Nie pamięta, kiedy ostatnio brała kąpiel w ogóle. Dopiero teraz poczuła jak napięcie gromadzone przez ostatnie miesiące, a zwłaszcza ostatnie dni, zaczynało powoli puszczać. Chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak błogo. Nie było niczego, czego jej ciało w ostatnich dniach skrycie domagałoby się bardziej niż to. Woda szybko zrobiła się mętna od brudu, ale nie przeszkadzało jej to. Pozwoliła sobie na chwilę relaksu. Wcześniej nie miała za dużo czasu na myślenie, ponieważ ciągle czuła że ucieka. Tak naprawdę dopiero teraz, łapiąc chwilę oddechu, zaczęła poważnie rozmyślać nad tym co się działo na przełomie ostatnich dni. Czy podjęła właściwe decyzje? Czy mogła coś zrobić inaczej? Lepiej? Ach, i ci bandyci, którzy zginęli z jej ręki. Cóż - co do tego akurat nie miała żadnych wątpliwości. Zrobiła by to jeszcze raz. Jednak nigdy wcześniej nikogo nie zraniła... a przynajmniej nie w ten sposób. Zawsze myślała, że nie jest zdolna do zabójstwa, niezależnie od tego jak wyrachowana starała się być. A tymczasem przyszło jej to z zaskakującą łatwością. Nawet nie miała z tego tytułu wyrzutów sumienia. Być może była to kwestia okoliczności? A może od zawsze miała w sobie ciemną stronę zdolną do najgorszych podłości? Wiedziała jednak, że musi odnaleźć swoje siostry, gdziekolwiek by nie były. Jednak bez jakichkolwiek poszlak, nie miała nawet jak zacząć. Przez chwilę zatraciła się w nostalgii, rozpamiętując stare, dobre czasy.
Jest jeszcze kwestia karczmarza. Cóż, ostatecznie potraktowała go podle jedynie w swojej wyobraźni, choć w rzeczywistości musiała przyznać z niesmakiem przed sobą samą, że zachowała się nad wyraz nietaktownie. Skarciła się w myślach za zbyt pochopne wyciąganie wniosków, nie posiadając wyraźnych dowodów na jakiekolwiek podejrzane motywacje stojące za jego działaniami. Jednak aby stwierdzić to z pewnością, istniało jedno wyjście - musiała z nim porozmawiać.
Czas mijał. Woda zdążyła już oddać w dużym stopniu temperaturę, a jej skóra na palcach zdążyła się pomarszczyć niczym u staruszki. Po długiej kąpieli wyszła wreszcie z bali i ponownie ubrała się w swoje nowe ciuchy. Chcąc wykorzystać już zużytą wodę, postanowiła jeszcze dodatkowo wyprać znoszoną tunikę, którą zamierzała później przeznaczyć na materiał do owinięcia stóp. Tymczasem nadszedł czas na zapoznanie się z tajemniczymi kartkami w torbie.
- A więc wracając do "mapy skarbów..." - powiedziała do siebie zgaszonym głosem, zabierając się za lekturę
A to ciekawe. Tak, to bardzo ciekawe... - ujrzawszy spis towarów okraszony notatkami nieznanego kupca, jej humor od razu się poprawił
Wprawdzie nie mam za dużo pieniędzy, ale myślę że mogłabym namówić kogoś na zainwestowanie w karawanę kupiecką do tego całego "Meriandos". Zobaczmy co jeszcze się tu kryje. Hmmm... list gończy. Nie, to nie dla mnie. Nie teraz. Kusząca propozycja łatwego zarobku, ale... ja nie potrafię walczyć. Chciałabym umieć, nauczyć się... być tak dzielna jak Eluthien... ale jakkolwiek bym fantazjowała, nie jestem. Przynajmniej nie teraz. Być może z pewną pomocą, gdybym miała kogoś u boku... ale nie mam. Nie warto teraz o tym myśleć. Co mamy dalej...?
Dziewczęce źrenice momentalnie się rozszerzyły, kiedy tylko zauważyła wzmiankę o sprzedaży niewolników. O ile tożsamość właściciela torby kompletnie jej nie interesowała, o tyle kolejne wymieniane imiona już bardzo.
Ten Bren Mags wygląda na kawał chuja. W dodatku bogatego. Dobrze się składa, bo akurat przydało by mi się trochę pieniędzy. Nie wspominając już o tym, że może mieć coś wspólnego z naszym porwaniem. Jak się okazuje, nie tylko naszym. Być może jednak uda mi się odnaleźć Eluthien i Aeverie... a potem może za zabrane od szanownego jegomościa pieniądze mogłabym sfinansować karawanę? Widać los się do mnie uśmiechnął.
Gorliwie wczytując się w dalszą treść notatek, łączyła fakty i analizowała kolejne możliwe scenariusze (wliczając w to liczne sposoby wyrafinowanego mordu na autorze listu). Jednak doskonale wiedziała, że samo zatracanie się w rozmyślaniach, jakkolwiek owocne, nie posunie jej daleko w realizacji którejkolwiek z tych wizji. Musiała podjąć pewne działanie. Potrzebowała planu osadzonego na faktach - nie domysłach. Potrzebowała jakiegoś rozpoznania, informacji na temat wymienionych w liście osób, tego gdzie ich znaleźć, jak do nich dotrzeć, no i przede wszystkim - gdzie ona właściwie obecnie się znajduje. Wyraźnie potrzebowała czyjejś pomocy - czy to w postaci siły mięśni, czy to w postaci potęgi informacji. Kogoś stąd. Kto dobrze znał miasto, okolicę, ludzi. Kogoś kto słucha plotek i mógłby się nimi podzielić. Kogoś...
Tak... czas porozmawiać z Panem Karczmarzem.
Skończyła suszyć włosy, a następnie związując je na czubku głowy w kucyk, znalezioną wśród ubrań gumką, przypadkiem spojrzała w bok, na malowniczy obraz, któremu wcześniej nie mogła poświęcić należytej uwagi.
- Piękne.
Po spakowaniu wszystkich swoich rzeczy do torby i przerzuceniu jej przez prawe ramię, przekroczyła próg drzwi i ruszyła na poszukiwania karczmarza.
Kartoteka

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

10
POST BARDA
Chwila wytchnienia, moment kontemplacji, to czas kiedy wspomnienia niekiedy same przychodzą... pośród swoich myśli przypomniała sobie o ojcu Ythaelu, kiedy rozważała zachowanie "Karczmarza", gdyż coś w spojrzeniu tego Lucasa Tutlichta przypominało jej o swoim rodzicu. Może ta wyrozumiałość, czy troska? Przyszły jej na myśl jego ostatnie dni życia, które stanowiły preludium do nieszczęść, co spadły na ich rodzinę. Gdzie tkwiła przyczyna? Te pytanie lubiło się pojawiać w umysłach istot mających za skarb intelekt, jakby stanowiło to część ich natury. A w sumie nie miała kiedy zadać sobie tego pytania, jeśli patrzeć na okoliczności, które ją spotkały. Zbyt wiele działo się naraz.
Jak pamiętała ojciec był magiem, ale w jakimś sensie nieudolnym. Można się domyślać, że życie osoby, która poświęca się dziedzinie i nie osiąga w tym pożądanych efektów, może być pełne frustracji, które z kolei może przybrać formę samopotępienia, obsesji i innych takich kompulsywnych poczynań. Acz do tamtej pory nie wykazywał tego typu tendencji. Był zimno myślącym, skupionym elfem, zawsze mającym plan, zawsze kontrolującym wszystko. Być może natknął się na coś co było warte podjęcie ryzyka? Warte podjęcia się narażenia całego swojego życiowego dobytku, wystawienia bliskich na niebezpieczeństwo? Ythael musiał odkryć coś co mogło zmienić wszystko. Był zbyt pragmatyczny, aby wpaść w kłopoty z prostego zaniedbania lub przeoczenia faktów, przecież wędrowali na szlaku pośród wielu niebezpieczeństw od lat. Intuicja jej podpowiadała, że to nie pech przyniósł im zgubę, a świadome ryzyko ojca. Być może miało to związek z jego mocą magiczną, na którą zwykł narzekać? Gdyby tylko chciał ją uczyć... a może nie mógł, bo posiadał jakieś magiczne implikacje? W końcu robił co mógł, aby jego dzieci miały jak najlepiej na miarę swoich możliwości, tego Lisayane mogła być pewna.
Siedząc w ciepłej wodzie wiedziała, że nie rozwiąże i tej zagadki, acz na pierwszy plan słusznie pojawiły się bardziej aktualne problemy, choćby to co będzie jej dachem podczas następnego spoczynku. Gołe niebo, czy może dach kamienicy, w której się znajdowała?

Doprowadziwszy się do stanu mogła już zacząć funkcjonować na miarę swoich możliwości. Tym samym wyszła z pokoju, aby ujrzeć przedpokój pierwszego piętra kamienicy. Długi wąski korytarz rozciągał się w linii prostej, gdzie pośrodku widoczne były spiralne schody, co prowadziły zarówno na parter jak i kolejne piętro. Sufit był ukośny na obu końcach przedpokoju zawierając witraże, co wpuszczały światło dzienne w te miejsce. Wpadające promienie wyróżniały mieniące się drobiny kurzu, które unosiły się w powietrzu. Ściany były oklejone zdobionymi w złote wzory tapetami, które były w wertykalne pasy o kolorach błękitu i granatu. Były one jednak w wielu miejscach obtarte lub nawet nieco odklejały się od drewnianej kładki pod spodem. Na ścianach wisiały obrazy ukazujące podobizny osób, najpewniej rodziny i przodków, to ujętych razem, to osobno. Lisa zwróciła uwagę, że kolejni malarze ujęli na swych dziełach głównie elfy i tylko parę miało podobizny ludzi. W tym na jednym rozpoznała rysy twarzy "Karczmarza". Stał dumnie, zdecydowanie młodszy i bardziej chyży z prezentowanego usposobienia. Był u boku kobiety we fioletowej sukni o długich czarnych włosach i seraficznych zielonych oczach, która wyglądała nie bynajmniej na atrakcyjną i piękną w każdym calu. Choćby na obrazie. Przy nich stała trójka dzieci. Dwóch chłopców i córka. Ta ostatnia zdawała się najmłodsza, chyba siedmiolatka. Całkiem udały mu się te pociechy, albo przynajmniej tak to wyglądało.
Przedpokój oprócz schodów miał jeszcze inne nieznane elfce trzy drzwi. Jedne były naprzeciwko pokoju z którego wyszła i musiały być tymi o których wspomniał Lucas, aby się udać, jeśliby go szukała. Nie inaczej zbliżyła się i zapukała, a z wnętrza odezwał się zapraszający znajomy głos mężczyzny — Proszę, proszę. — Nacisnęła na klamkę, a drzwi ze skrzypnięciem niechętnie ustąpiły.
Lisayanę pierw przywitał zapach parzonej kawy i topionego laku do pieczęci. Przed nią przy szerokim biurku zawalonym listami, papierami i przyborami piśmiennymi, siedział szukany przez nią "Karczmarz". Światło tutaj wpadało z trzech podłużnych okien, znajdujących się za siedzącym. Po prawej stronie pomieszczenia widziała regały z książkami i gabloty. W tych drugich były naczynia ceramiczne, ale i również jakieś dwie skrzyżowane szable, miecz, nienaładowana kusza i kolekcja barwnych minerałów i formacji kryształów. Po lewej trzy solidnie wyglądające skrzynie, jeden duży podłużny na całą ścianę obraz miasta, ukazujący chyba rynek Zaavral oraz niewielki stolik na którym stał nieduży dzbanek. Ściany też i tu były wytapetowane, tym razem w odcieniach brązów i szarości. Zgaszone posrebrzane kinkiety uzupełniały widok pokoju.
— Widzę panienka ma się od razu lepiej — Lucas podniósł spojrzenie znad papierów i posłał jej krzywy nieco powściągliwy tym razem uśmiech. Wyprostował się na krześle i oparł jedną rękę luźno na biurku. Choć próbował przyjąć pewną siebie postawę, Lisa dostrzegała zmartwienie w jego oczach. Drugą ręką sięgnął po parującą filiżankę na biurku i uchylił łyka. Cmoknął, jakby z uznania i wtem zachęcająco wskazał dziewczynie otwartą dłonią to dzbanek, to gablotę — Panienka jeśli zechce, to śmiało, proszę się częstować, jeszcze gorąca. — Rzekł jakby nigdy nic, po czym odłożył filiżankę i sięgnął po nóż do kopert i począł otwierać bez pośpiechu kolejny list. Posłał jej jedynie krótkie spojrzenie z uniesionymi brwiami, jakby chciał jej przekazać, że wbrew pozorom cały czas uważnie słucha co ma do powiedzenia.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

11
POST POSTACI
Lisayane
Faktycznie - coś w zachowaniu karczmarza przypominało jej ojca - pomyślała, natrafiwszy na portret najpewniej przedstawiający tego mężczyznę. Nie potrafiła jednak określić co to było. Po bardzo krótkiej chwili, w której nieudolnie próbowała złapać się czegoś, co mogło ich ze sobą łączyć, ruszyła dalej wzdłuż przedpokoju, w stronę drzwi. Bynajmniej nie zamierzała tego tematu głębiej analizować. Podobnie jak tematu śmierci jej ojca, na co przez ostatnie miesiące miała już tyle czasu, że zrobiła co w jej mocy, żeby ograniczonymi siłami i zasobami informacji dojść do jakichś wniosków, choć i tak było to daremne, jako że zbyt wiele faktów albo nie zgadzało się ze sobą, albo spoczywało za mgłą dezinformacji.
Lisayana była wystarczająco inteligentna, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że powtarzanie w kółko tych samych czynności nie zmieni ich rezultatu. Jej ojciec doskonale zdawał sobie sprawę z cech, jakie odziedziczyła po nim dziewczyna - między innymi tą wrodzoną dociekliwość, chęć ciągłego analizowania i kontroli. Dlatego ucząc córkę na własnych błędach, zawsze uczulał ją na to, iż analizować powinno się to, co można skutecznie zanalizować, planować powinno się to, co można zaplanować, a kontrolować to, nad czym faktycznie możemy posiąść kontrolę. Inaczej dalsze dążenia mogą doprowadzić jedynie do obłędu. Lisayana wzięła sobie do serca te słowa, choć musiała przyznać że pod wpływem stresu, czy emocji często zdarzało jej się o tym zapominać. W tym przypadku było inaczej. Analizowanie w kółko tych samych wydarzeń sprzed miesięcy, z taką samą ilością informacji, zwyczajnie nie miało sensu, zawsze kończąc się w tych samych ślepych zaułkach. Podobnie było z planowaniem dzisiejszego noclegu. W końcu - nie rozmawiała jeszcze z karczmarzem, a to przede wszystkim od niego zależy czy dziewczyna zostanie w przybytku, czy też nie. W zależności od rezultatu tej rozmowy, będzie się martwić możliwymi opcjami później.
Najpierw najważniejsze rzeczy. Pogadajmy z nim, i zobaczmy co ma do powiedzenia. Być może okaże się dla mnie bardzo przydatny. - pomyślała podchodząc do drzwi pokoju z naprzeciwka
Uprzejmie zapukała i poczekała i poczekała na pozwolenie na wejście do pokoju. Po przekroczeniu progu drzwi, od razu rzucał się w oczy inny wystrój wnętrz. To on jako pierwszy przykuł jej uwagę, na tyle aby pozwoliła sobie beztrosko pozwiedzać oczami co bardziej rzucające się w oczy elementy. A poza tym, jako dumna kobieta, zawsze uważała, że to nie ona powinna się wysilać nad podjęciem pierwszego kroku, toteż dała czas rozmówcy, aby podczas jej oględzin pokoju, wyszedł z jakąś inicjatywą i zaproponował jej miejsce przy biurku, lub jakiś poczęstunek. Ze wszystkich obecnych w pomieszczeniu rzeczy najbardziej przykuła jej wzrok gablotka z bronią i kryształami. Te drugie wyglądały cudnie. Żywe kolory kamieni szlachetnych zawsze były w stanie w jakiś magiczny sposób zauroczyć młodą Elfkę. Sama nie wie czemu - być może dlatego, że stanowiły skrajne przeciwieństwo szarej, posępnej codzienności? Zawsze pragnęła być dumną właścicielką żywo mieniących się kryształów, które mogła by nosić w formie pierścionka, kolczyków lub naszyjnika. Choć to ostatnie niekoniecznie, ponieważ nosiła już na sobie jeden, który okupywał już bliskie jej sercu miejsce.
Broń natomiast, zawsze wydawała się jej całkiem droga - a przy najmniej tego rodzaju. Według niej osoby posiadające więcej niż jeden rodzaj broni lub też w różnych rodzajach, przekraczając podstawowe wymagania skromnej obrony koniecznej, były albo względnie bogatymi kolekcjonerami, albo tymi, dla których broń była niezbędnym narzędziem pracy - a zatem wszelkiego rodzaju wojaków, najemników, rozbójników, i tym podobnych profesji. Mężczyzna siedzący za biurkiem z pewnością nie wyglądał na zbója, ani najemnika. Na wojaka w kwiecie wieku również nie. Bardziej na weterana, choć na pierwszy rzut oka nie rzucała jej się w oczy żadna blizna. Najpewniej więc był w jej oczach zwykłym mieszczaninem, który albo odziedziczył przybytek w spadku, albo dorobił się skromnego majątku podczas swojego żywota na handlu, lub czymś podobnym. Może nawet był przedstawicielem jakiejś lokalnej, drobnej szlachty? W końcu półka z książkami świadczyła o tym, że nie jest pierwszym lepszym, nie mającym wiele do powiedzenia prostakiem - jak go wcześniej w myślach zaszufladkowała. W związku z tym, zyskała ogromne nadzieje w związku z tym, czego mogłaby się dowiedzieć od szanownego jegomościa, przy choćby prostej, niezobowiązującej rozmowie.
Na zaproszenie do poczęstowania się herbatą, dziewczyna jedynie potaknęła głową. Chętnie skorzystała z zaproszenia do zmiany perspektywy, ponieważ spojrzenie jego oczu bardzo ją drażniło. Sama nie potrafiła określić czemu, jednak było w nim coś, co dla niej przypominało pewnego rodzaju litość, tudzież patrzenie z góry. Jednak nie chciała zakładać intencji z góry. Spokojnie przysiadła się do mężczyzny i siadając po drugiej stronie biurka, bez skrępowania wypełniła swoją filiżankę. Po upewnieniu się, że wlała odpowiednią ilość, mogła wreszcie z powrotem obdarować mężczyznę swoim spojrzeniem.
- Dziękuję... - przerwała chwilę ciszy, która bynajmniej nie była dla niej niezręczna, po chwili kontynuując - ...za herbatę. Za pomoc, za udostępnienie pokoju i opiekę. I... przepraszam, jeśli moje poprzednie zachowanie było niestosowne.
To tyle co miała do powiedzenia. Przynajmniej na ten moment. W końcu, na początku najważniejsze rzeczy - a za ofiarowaną pomoc, zwyczajnie należały się podziękowania. Nawet jeśli osoba ta, miała jakąś własną, ukrytą motywację, którą niedługo miała zamiar poznać. Tym niemniej nie zamierzała uprzedzać faktów. Chciała być miła i sympatyczna, aby wzbudzić zaufanie, i pozwolić sytuacji się rozwinąć - pozwolić temu mężczyźnie otworzyć się i usłyszeć co ma do powiedzenia, zanim sama podejmie jakiekolwiek kroki. Aby jeszcze bardziej go zachęcić, na koniec obdarowała go uśmiechem. Ciepłym, i pełnym wdzięczności i nieco wymuszonym... ale szczerym.
Kartoteka

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

12
POST BARDA
Lucas wyraźnie odetchnął, widząc że elfka ostudziła nieco swoją postawę. — Nic nie dzieje się bez przyczyny — Zaczął w odpowiedzi na przeprosiny — Choć przyznam, że niecodziennie zagubione dziewczęta tracą przytomność u progu mojego domu. Ostatecznie nic złego się nie stało — Rzekł odrywając spojrzenie od pracy, chcąc dać jej do zrozumienia, że nie żywi urazy — Proszę nie zrozum mnie źle, jestem zupełnie świadom tego co się dzieje na kontynencie i twoja pierwsza reakcja na mój widok może mieć niemałe uzasadnienie. — Mężczyzna odwzajemnił serdeczny uśmiech, ale mina i tak mu potem niemalże niezauważalnie skwaśniała z jakiegoś powodu, to i wrócił do czytania, przeglądania korespondencji i sortowania jej. Tak na dłuższą chwilę zawitała między nimi cisza, przerywana jedynie miarowym nosowym świstem opiekuna przybytku. Lisayane mogła wtedy dostrzec, że i tutaj wkradły się oznaki zaniedbania w postaci kurzu w gablotach, czy kilku walających się paprochów na podłodze, mało widocznych na pierwszy rzut oka. Sam Lucas cierpliwie czekał na rozwój rozmowy z drugiej strony, najwidoczniej nie jedyny w tym pomieszczeniu.
— Jeśli się martwisz, to przez jakiś czas mogę zapewnić tobie dach nad głową. W Zaavral żyją też inne elfy, to i jakąś dobrą pracę powinno mi się udać załatwić. O kwaterę pracowniczą mogę poprosić burmistrza, na pewno się zgodzi. To zawsze jakiś początek — Znów oderwał się od leniwie podejmowanej się pracy, jakoś niechętnie, acz zdobył się aby posłać jej ciepły, mający dodać otuchy, uśmiech — Acz może opowiesz mi nieco o sobie i czego potrzebujesz. Będzie mi łatwiej znaleźć coś co będzie odpowiadać również tobie, aniżeli stawiać ciebie przed faktem.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

13
POST POSTACI
Lisayane
Przez dłuższy czas siedziała w spokoju i milczeniu, zachowując powagę, dzielnie walcząc z palącą chęcią wiercenia się, jak ruszanie nogą na wszystkie strony czy bawienie się palcami u rąk. Prawdę mówiąc nie specjalnie interesowały ją ani jego wymówki, ani to co w tym momencie dzieje się gdzieś tam daleko na kontynencie. Interesował ją wyłącznie czubek jej własnego nosa, oraz to co dzieje się w jej najbliższym otoczeniu, co potencjalnie mogło na nią bezpośrednio rzutować w najbliższej przyszłości - tak jak nastroje w mieście, nastawienie miejscowej ludności do Elfów (które w końcu nie wszędzie były mile widziane), no i przede wszystkim - czego ten człowiek od niej w ogóle chce?
Jej uwaga powróciła na swoje miejsce, gdy usłyszała o Zaavral, które jak wydedukowała, było aktualnym miejscem jej pobytu. Udając, że wie cokolwiek na temat tego miejsca, dedukując na podstawie tego co dopiero usłyszała, chciała rzucić paroma ogólnikami, aby pociągnąć tę rozmowę nieco dalej i dowiedzieć się nieco więcej.
- Więc to jest Zaavral. - przerwała chwilową ciszę z wyraźnym, acz stonowanym entuzjazmem - Teraz już wiem skąd w tym miejscu tyle śladów obecności mojego ludu. Zawsze chciałam tutaj przyjechać. Moi rodzice dużo opowiadali mi o tym miejscu i o jego różnorodności. To niesamowite, że udaje się tu utrzymać względny porządek i pokój.
Oczywiście, to co właśnie powiedziała było wierutnym kłamstwem, ponieważ jej rodzice nigdy specjalnie nie opowiadali ani o tym co się dzieje na kontynencie, ani o polityczno-terytorialnym podziale rasowym. Sama właściwie nie wiedziała, czy nie chcieli tego robić, czy też sami do końca nie wiedzieli, w końcu cały czas byli w trasie po okolicznych wsiach, nigdy nie zbliżając się zbyt blisko większych miast. Tak naprawdę, wiedza ta nigdy nie była im do niczego potrzebna, jako że zawsze stronili od wszelkiego rodzaju konfliktów i wydarzeń o globalnym znaczeniu. Teraz żałowała, że nigdy ich o to nie zapytała. Teraz ta wiedza mogła jej się bardzo przydać, lecz nigdy nie spodziewała się, że jej przyszłość potoczy się w takim kierunku...
Chciała zapytać o to, czego dopiero się dowiedziała z notatek. Chciała zapytać o tego niejakiego Fridricha Willsa, Brenna Maggsa, czy Huberta von Teuera. Nie wiedziała jednak na ile może ufać swojemu rozmówcy. Było w nim coś, co wzbudało w niej wyraźny niepokój i brak zaufania. Czuła to pod skórą, lecz nie była w stanie precyzyjnie stwierdzić co to było. Wciąż bała się tego, że ktoś mógłby ją tu rozpoznać i przypomnieć o jej przeszłości i miejscu, które zajmowała. W końcu nie mogła mieć pewności, że jej rozmówca nie jest w jakiś sposób powiązany z tymi, którzy odebrali jej wolność i rodzinę. Choć być może była to zwykła paranoja? Tym niemniej ostrożności nigdy za wiele. Dlatego zamiast odpowiedzieć na dotyczące jej pytanie, zbiła rozmowę na inny tor.
- No dobra, czego Ty właściwie ode mnie chcesz? Z pewnością nie pomogłeś mi ze względu na ładny uśmiech. Pieniądze również nie wydają się być powodem. Dlaczego wkładasz w to tyle trudu?
Kartoteka

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

14
POST BARDA
— Więcej tutaj martwych na cmentarzach i nawiedzonych domów, aniżeli mieszkańców. Acz jest tu kilka starych interesów, które przetrwały próbę czasu. W czasach pokoju miasto cieszyło się wieloma wizytami czarodziejów, jak i adeptów, szukających mądrości w spisanych słowach w kamieniu. Nawet jakaś komercja tutaj panowała i pokazy magii — Rzekł na słowa o Zaavral i spojrzał w bok jakby zatopił się na moment w jakimś wspomnieniu. Po czym wrócił spojrzeniem — Z tym porządkiem bym nie przesadzał. Z Ujścia lubią tutaj przypałętać się jakieś zbiry, acz raczej nie zabawiają tutaj długo. Co tydzień jakiegoś tutaj wieszamy. Acz trzeba przyznać, że mało tutaj prześladowań. Chyba tylko dlatego, że jeszcze sakirowcy nie upatrzyli sobie tego miejsca, zajęci wciąż problemami na północy, no i niewielu z leśnych elfów zdołało tutaj imigrować. Jako że na szlaku od Ujścia panowali łowcy niewolników i był wtedy boom na elfich niewolników. To też cała fala leśnych padła wtedy ofiarą mordu i grabieży. To było straszne... — Tłumaczył pokrótce sytuacje z tym podjętym tematem ładu w mieście — W konsekwencji mamy w milicji kilku z twoich pobratymców. Nie znam nikogo bardziej zawziętego w usuwaniu kanalii z Ujścia. Może dlatego takie wrażenie sprawiło to miasto na tobie, to zasługa ich ciężkiej pracy — Dodał, sugerując że skojarzył elfkę iż ta najwidoczniej należy do udręczonego ludu.

— Jakbym był o dekadę młodszy to taki uśmiech by właściwie wystarczał — Zażartował z podejrzeń dziewczyny, po czym westchnął, jakby rozmowa zaczynała go męczyć. — Nie oczekuję od ciebie niczego. Z resztą jesteś zupełnie wolna, nic nas nie wiąże. — Wzniósł dłonie i pokręcił głową, jakby nie rozumiał obaw Lisy. — A i co to byłby za obyczaj, pomagać, a potem wymuszać. Toż perfidna manipulacja, godna plebsu z Ujścia co się rozbojem trudzi. — Stwierdził w zupełnym przekonaniu, po czym przymierzył się do kolejnego listu. Tym razem w środku była dość poskładana kartka, a właściwie chyba mapa jakiegoś rejonu oraz dołączona krótka notatka, za którą się zabrał czytać. Zmarszczył brwi. Widocznie wieści żądały pilnej jego uwagi, jakby dziewczyna co trafiła na gapę nie była teraz istotna.
Lisayane była dość czuła jeśli chodzi o wydźwięk kłamstw i smród manipulacji, jaki mógł się wydobywać z czyichś ust. Miała w tym niemałą wprawę. Do tego pewne uprzedzenia kazały jej bacznie obserwować, choćby ułożenie brwi i drganie palców mężczyzny, niby doszukując się złych intencji... niemalże jakby chciała żeby takie miał. Bycie tak podejrzliwie obserwowanym z pewnością było nieprzyjemne, acz Lucas zdawał się to znosić całkiem cierpliwie, a elfka nie mogła się dopatrzeć choćby krzty... albo był szczery, albo musiał być całkiem wyćwiczoną męską szują. Jedno z dwóch.

[Zachodnie Zaavral] - Przybytek Tutlichtów

15
POST POSTACI
Lisayane
Fakt, że z ust Karczmarza zaczęły się lać bardziej przydatne dla niej informacje, był dla niej bardzo satysfakcjonujący, choć część informacji wprowadziła do jej głowy więcej pytań niż odpowiedzi.
Słowa w Kamieniu? Pokazy Magii? Sakirowcy? To od tego Boga? Dobra, chyba lepiej będzie nie drążyć tego tematu. Zwłaszcza że...
- ... to prawda. - wcięła się w chwili przerwy po opisanej masakrze - Okoliczne Elfy nadal straszą nimi swoje dzieci. Na szlaku jest ich pełno. Dlatego w porównaniu z tym co się tam dzieje, to miejsce wydaje się być przy tym ostoją pokoju i bezpieczeństwa.
W porządku. Podsumujmy to co wiemy. - pogrążyła się w rozmyślaniach, wpatrując się w stół, korzystając z chwili przerwy w rozmowie - Wygląda na to, że w tym mieście mogę czuć się względnie bezpiecznie. Choć jeszcze bezpieczniej było by podsłuchać paru okolicznych mieszkańców, żeby poznać ich odczucia. Ale to może poczekać. Łowcy niewolników zdaje się, że nie będą tutaj zagrożeniem, a na dodatek w mieście jest sporo Elfów utrzymujących porządek. To duża ulga. Tak, Lisa - wygląda na to, że możesz wreszcie odetchnąć z ulgą i przestać się tyle martwić. Choć to wcale nie znaczy, że mogę się jeszcze rozluźnić. Teraz, kiedy mam jakiś ślad po Eluthien i Aeverie, powinnam czym prędzej zabrać się za zbieranie informacji i ułożenie jakiegoś planu dotarcia do tego całego "Maggsa".
Mężczyzna wydawał się być autentyczny w swoich zapewnieniach. A przynajmniej na tyle, na ile była sama w stanie stwierdzić i wyczytać z jego twarzy. Nie lubiła go, ale to wcale nie oznaczało, że musiała dać mu to wyraźnie do zrozumienia, czy też nie docenić jego wsparcia. W końcu, prócz swoich niczym nieuzasadnionych przeczuć, nie miała żadnych konkretnych podstaw do tego, aby mu nie zaufać. A skoro los rzucił ją tutaj samą niczym palec... być może warto by było jednak dać komuś szansę? W końcu na pewno ktoś taki jak on byłby dla niej bardzo przydatny.
Ostatecznie, postanowiła dać mężczyźnie kredyt zaufania. Kiedy jednak już miała zacząć wspomnieć, iż poszukuje wspomnianych w znalezionym liście osób, zauważyła że uwaga Lucasa uciekła w stronę listu, i została przezeń całkowicie pochłonięta. Toteż postanowiła się nie śpieszyć i najpierw zapytać o powód jego nagłego zmartwienia.
- Czy coś się stało?
Kartoteka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zaavral”