Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

16
Codzienne wędrówki Dibby'ego w celu zdobycia prowiantu dla wybrednej kotki są w "Słodkich Bułeczkach" już znaną tradycją. Wesołek zjawia się wieczorami w kuchni, w której czekają na niego już naszykowane resztki. Okruchy różnej wielkości zgarnia w kolorową szmatkę, a mleko nabiera w metalowy kubek. Zazwyczaj udaje mu się wcześniej zdobyć skrawki mięsa, bądź kilka łyżek gęstego sosu, które lądują na płaskim talerzu. Kucharze przygotowują specjalnie obiady dla Mamy Jipke i pracowników. Dibby'emu wystarczy cienka zupa i kilka kromek ciemnego chleba, które zjada w samotności przesiadując na parapecie lub w pobliżu gorącego pieca.Jak zwykle szedł pogrążony w zagmatwanych myślach. Nic dziwnego zatem, że drzwi wzięły go z zaskoczenia. Na szczęście udało mu się ocalić zarówno kocią kolację, jak i uchronić twarz przed mocnym uderzeniem. Niespodziewane zajście podsumował krótkim och, spoglądając na zakłopotaną Arryn. Pachniała świeżością. Mięta w przyjemny sposób podrażniła nozdrza Wesołka, a szałwia i lawenda przypomniały mu życie na wsi. I siny skalp, na którym zaciśnięta była silna męska dłoń. Dibby kiedyś rozmawiał z elfką. A właściwie skomplementował jej zgrabne uszy. Pamiętał, że na początku była oburzona, czym bardzo go przeraziła, ale później wesoło się roześmiała, stwierdzając, że takiego komplementu jeszcze nie doświadczyła. Teraz jej uśmiech był inny, na szyi widać było kilka wilgotnych kropelek, a jej oczy szukały już wyjścia.Nic się nie stało. Ładnie pachniesz — powiedział, spoglądając to na elfkę to na mleko, po którym rozchodziły się malutkie kręgi.Arryn uśmiechnęła się i wyminęła Wesołka, zmierzając niespiesznie ku wyjściu. Dibby uspokoił rozedrgane dłonie, spojrzał po raz ostatni na oddalającą się dziewczynę i poszedł zaserwować wyczekiwaną kolację. Demetii nie było na poddaszu. Chłopak ustawił naczynia w zwyczajowym miejscu, żeby następnie położyć się wygodnie i oddać rozmyślaniom. O szałwii i lawendzie. Sen był równie niespodziewany, jak otwierające się drzwi. Teraz Dibby błądził wśród kwiecistych łąk. W oddali widział skrzące się jezioro, które raz po raz zmieniało swoje położenie. Na niebie widać było zarówno słońce, jak i księżyc w towarzystwie gwiazd. Zmęczony i zdezorientowany położył się wśród wysokich traw. I szkła. Wbijało się w jego plecy, właziło głębiej, tnąc mięśnie, drążąc kości. Ostre drobiny były niczym wygłodniałe zwierzę chcące dobrać się do najsmaczniejszych organów. Jednak nie było bólu, towarzyszył mu wyłącznie strach i niespodziewanie utracony oddech. Ktoś wyrwał powietrze z jego płuc. Ruszał ustami niczym ryba wyrzucona na brzeg. Nad nim stał jakiś cień. Dziwna zjawa ubrana w ludzką skórę. Cień miał usta, poruszał nimi, jednak zamiast słów słychać było tylko pobrzękiwanie metalu... Obudził się. Spojrzał na swoją kotkę, która siedziała obok przewróconego kubka. Dibby uśmiechnął się, podrapał czubek głowy i postanowił zebrać brudne naczynia. Nie miał najmniejszego zamiaru podpaść kucharzom.Idąc słabo oświetlonymi korytarzami, Dibby rozmyślał o swoim śnie. Nie zauważał mijanych przedmiotów, nie zwracał uwagi na skrzypiącą podłogę. W porę wyłapał ruch przed sobą. Szczęście mu dzisiaj sprzyjało. Arryn, tym razem bez zapowiedzi w postaci szarżujących drzwi, pojawiła się w towarzystwie nieznanego Wesołkowi mężczyzny. Przypominał mu czarnego drapieżnego ptaka, który zdołał ukraść jakiejś bogatej damie szykowane złota. Nie spodobał się Dibby'emu. Chłopak zatrzymał się z zamiarem wycofania. Do kuchni prowadziła jeszcze inna droga, a Wesołek nie miał w zwyczaju przeszkadzać dziewczętom. Mama Jipke nie lubiła, gdy ktoś wałęsał się, podczas gdy pracownice "Słodkich Bułeczek" zajęte były przyjmowaniem wieczornych oraz nocnych bywalców cukierni. Jednakże słowa tajemniczego jegomościa wybrzmiały w ciekawym dla chłopaka tonie. Znać w nich było upór i ukryty nakaz, może i gniew podsycany strachem. Każdy wiedział, że lęk bywa iskrą, mogącą przerodzić się w płonące stosy. Obrócił głowę, widząc jak mężczyzna wyciąga rękę. Dibby zgrzytnął zębami, kiedy mężczyzna złapał chcącą odejść Arryn. Wydawało się, że nie przywykł do sprzeciwów. Wesołek nie miał pojęcia, o czym rozmawiali. Proroctwo, porwania, skorupka i motylek? Gdy nieznajomy odszedł a Arryn spojrzała przed siebie, jej wzrok napotkał spojrzenie Wesołka. Było ciemno, a jego oczy przysłaniały włosy, jednak nie miała wątpliwości, że dostrzega w nich troskę. Podszedł do niej powoli i niepewnie.Gdybyś była dla niego motylkiem to by tak mocno nie złapał — powiedział cicho Dibby, wskazując na rękę elfki.Powstrzymał swoją ciekawską magię, która już próbowała zapuścić wici i dowiedzieć się jakie tajemnice skrywa dziewczyna oraz co łączy ją i tego drapieżnego pana. Mama Jipke nadal mawia mu, że czasami lepiej nie zaglądać do obcych głów, skoro nawet w swojej ma się pewne znaczące niejasności. Spojrzał na niesione w rękach naczynia, zastanawiając się, co powinien powiedzieć. W końcu przełamał się i zapytał:Pomóc ci w czymś?Zazwyczaj słowa Wesołka były wypowiadane spokojnie, cicho, niczym od niechcenia. Tym razem słychać było w nich pewność i zdecydowanie. W końcu Dibby lubił pomagać.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

17
Arryn sięgnęła za sznurek, który zluzował się na jej wąskiej i tak miednicy. Zamaszystym ruchem zacisnęła go gniotąc przy tym jedwabną podomkę. - Nie tutaj, Dibby - wyszeptała machinalnie, a sznur ponownie rozwiązał się, gdy wzięła oddech po wypowiedzianych słowach. Machnęła dłonią, żeby nachylił się nieco. Zaś gdy jego ucho było w zasięgu jej idealnie zarysowanych warg, rzekła: - Znasz uliczkę obok cukierni? - zapytała. - Tam, gdzie wszyscy załatwiają potrzeby. - dodała po chwili.

- Zjaw się o świcie nim otworzą Słodkie Bułeczki.
Brakło szansy na wejście w słowo. Błękitnooka piękność jeszcze jeden raz poprawiła podomkę. Tak, że tym razem sznur przewiązała dwukrotnie lub splątała w supeł. Było to trudne do określenia, bowiem ostatni płomyk z lichtarza właśnie kończył wartę. Wosk rozlał się na boki, a niegdyś długa i sztywna świeca rozmiękczyła się jak prącie po wytrysku. Światło ciemniało i zamierało. Ostatni płomyczek maleńki i tak słaby, że ledwie się tlił, że ledwie pełgał, już to rozbłyskując w wielkim trudzie, już gasnąć niemalże zupełnie. Nim zgasł, światełko odbiło się od jej perłowych zębów, a Arryn powędrowała do swojej izby.

Wesołek mógł podążyć do komnat na poddaszu. Mógł wejść pod kołdrę i oddać się przyjemnościom. Śnić o tym, czego nie dawał mu ten świat. Czego nie doznałby w Słodkich Bułeczkach. Mógł też zaczekać tam do świtu i udać się do wskazanego przez pożądaną przez wielu klientów elfkę miejsca.

Znalazł się * za rogiem ciemnej uliczki nie wiedzieć skąd, wychynął jak dziwadło spomiędzy wraków. Oddający ciemny - od nadmiaru spożytego podczas nocnych hulajek piwska - mocz, studenci nie zważyli na obecność wychudzonego blondaska. Byli zajęci nie zalaniem swych nowobogackich lnianych onucy. Minąwszy opróżniających się chłopaków trafił na kilka grubszych spraw. Najwyraźniej alejka nie służyła wyłącznie do oddawania uryny. Cóż, potrzeba nie pyta. Z tym musiało liczyć się miasto sprowadzając smakujących życia uczniów. W końcu pokonał wszystkich i wszystko, co pozostawili. Tak głęboko nikt nie infiltrował oszczanej alei. Termin iście adekwatny do pełnionej funkcji. Gdy dotarł dalej panował tu już ścisk. Ściany zbliżały się do siebie niczym zabliźniająca się po ostrym cięciu rana. Gwar miasta ścichł. Zrobiło się bardzo cicho. Dibby stąpał podnosząc nogi jak baletnica, buciki szurały jak szczota sprzątaczek z cukierni. Długo trwało nim wreszcie ujrzał wyrwę w składnym murze. Delikatnie wyciągnięte cegły leżały na ziemi. Często jedna na drugiej. Podniósł wzrok, wtem zastąpiono mu drogę.

- Cześć, piękny - rzucił szyderczo ciemnej maści elf o zwiewnych bond włosach. Inaczej słomkowych z chłodnym odcieniem. Związanych ku tyłowi, pozostawiwszy kilka wolnych kosmków, które skręcały się na wietrze. Nosił zwiewną koszulkę z niegęsto przeplecionej błękitnej nici. Wsadzona niechlujnie w skórzane brązowe spodnie podkreślała niebanalną muskulaturę. Wypracowane żmudnymi ćwiczeniami równe i kanciaste piersi dostrzegł przez dekolt. Tak samo kaloryfer w górnych partiach brzucha. Twarz czarowała. Zabójczo przystojna i bardzo młoda. Z pięknymi rysami twarzy o ostro zarysowanej żuchwie. Bez ostrzeżenia sięgnął za udo mężczyzny. Masując o nie swoje zwinne palce zbliżał się tam, gdzie noszono bieliznę.
- Mrrr - mruknął. - Nie gwałci się i nie bije innych gości, ale dla ciebie zrobię wyjątek, szczypiorku.

Zacisnął lekko dłoń na przyrodzeniu wesołka. Za jednym zamachem poprawił swoje drugą ręką. Coś masywnego napięło brązową skórę spodni, niechlujnie odstawało.
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

18
Arryn i jej tajemnice. Dibby znał uliczkę, o której wspomniała dziewczyna. Był zdziwiony, że elfka chciała się tam spotkać. Inne sprawy dziwiły go mniej. Zdawał sobie sprawę, że w Oros obrót spraw jest niezbyt korzystny dla rasy elfów. Mama Jipke kilkukrotnie musiała interweniować lub pociągnąć za odpowiednie sznurki osobistych wpływów, by zapewnić swoim elfim pracownicom i pracownikom bezpieczeństwo. Pytanie, czy Arryn ma kłopoty, zakwitało w myślach Dibby'ego. Ten kwiat był jednak niepokojąco drapieżny. Pogrążony w mroku nocy korytarz idealnie obrazował niewiedzę i niepewność, które przez następny czas miały towarzyszyć Wesołkowi.Dibby wrócił do swojego pokoju. Demetia spała przy łóżku zwinięta w kłębek. Kilka świec rzucało odrobinę światła. Za oknem słychać było pokrzykiwania pijanych ludzi. Chłopak przyklęknął przy skrzyni, otworzył wieko i zaczął szperać wśród ubrań. Wybrał długą szarą koszulę oraz obszerne czarne spodnie ze skórzanym paskiem. Drewniane guziki koszuli zapiął pod samą szyją, jak miał w zwyczaju, a do paska spodni przymocował pochwę ze sztyletem. Mama Jipke zabraniała mu wychodzić bez tego drobiazgu, który sama mu podarowała. Na stopy wsunął wyższe buty, w które przed związaniem włożył luźne nogawki spodni. Na plecy zarzucił cienką kamizelkę uszytą z łat o różnych odcieniach czerni, szarości i granatu. Mimo że do świtu pozostało trochę czasu, był gotowy do wyjścia. "Słodkie Bułeczki" zaczynały pracę bardzo wcześnie, więc Dibby chcąc ominąć pracowników, musiał skorzystać z głównego wejścia i to w porze, gdy niebo było jeszcze ciemne. Przed wyjściem zerwał ze ściany jedną z ulotek i dopisał węgielkiem kilka słów. Widniały na niej wizerunki elfki i elfa wraz z obelżywymi napisami. Wesołek skreślił napisy, zaznaczył postać elfki zamaszystym kołem, obok dopisując Arryn-osikana-uliczka. Na pożegnanie pogłaskał zaspany łebek kota, zdmuchnął płomienie świec i ruszył na dół, w ręku trzymając szeleszcząc papier. Układ pomieszczeń i korytarzy poznał bardzo dokładnie. Wiedział, które przejście o tej porze będzie najbezpieczniejsze, żeby ominąć gabinet Mamy Jipke. Prywatne pokoje właścicielki znajdowały się w innej części budynku, pod kluczem. Jednak każdego ranka pani Jipke udaje się do swojego oficjalnego gabinetu, z którego wyciąga księgę rachunkową i kilka innych szpargałów.Kiedy znalazł się na zewnątrz, szybko dotarł do wspomnianej uliczki. Studenci, podpierając ściany wyprostowanymi rękami, bądź zgiętymi głowami oddawali mocz. Dla niektórych zajęcie to musiało być iście zabawne, skoro wywoływało salwy śmiechu oraz zabawnego rechotu. Przyzwyczajony ostatnio do przyjemnych zapachów cukierni Dibby zmarszczył noc. Zręcznie wyminął pijanych żaków oraz wydzieliny, pozostawione przez ich poprzedników. Nigdzie nie dostrzegł znanej mu elfki. Upewnił się, że sztylet jest na miejscu. Nie lubił go używać, jednak zawsze prezent od Mamy Jipke dodawał mu otuchy. Zostawił za sobą zgiełk brudnej uliczki oraz budzącego się miasta. Otoczyła go cisza, przerywana jego własnymi krokami oraz tuptaniem myszy, które biegały przy murze, znikając w jego wyrwie. W momencie, kiedy uniósł wzrok, stanął przed nim ciemnoskóry elf. Głos nieznajomego wibrował podnieceniem i pewnością siebie. Dibby zauważył jego umięśnione ciało oraz zachęcającą do bliskości postawę. Nie wiedzieć kiedy ręka elfa złapała za krocze Wesołka. Chłopakowi już się to zdarzało.Dziewczyny ze "Słodkich Bułeczek" lubiły wcześniej z niego żartować, a nawet drwić. Bardziej odważne, czy może chcące zaimponować koleżankom, siadały mu na kolanach i szeptały miłe słówka. Na Dibbym jakoś nie robiło to wrażenia. Wiele dziewczyn było ładnych, nawet bardzo, ale nic do nich nie czuł. Później najbardziej rozkrzyczana z dziewcząt, Smukła Delia, wzięła sobie za punkt honoru rozpracowanie chłodnej natury Wesołka. Zapłaciła sporę sumę pomywaczowi z cukierni, by ten sprawdził, czy może Dibby woli męskie walory od... bułeczek dziewcząt. Wesołek spędził wtedy całkiem miły wieczór. Odporny na wymuszone fizyczne zaloty oraz zaczepki chłopaka odkrył, że ten ma bardzo ciekawe zainteresowanie, jakim jest hodowla motyli. Gdy spędzali długie chwile na zachwytach nad pięknem kolorowych skrzydeł, Smukła Delia myślała, że jej plan się udał. Gdy następnego ranka dowiedziała się prawdy, oskarżyła pomywacza o kradzież pieniędzy. Mama Jipke nie potrzebowała nawet zeznań Dibby'ego, żeby rozeznać się w kłamstwie dziewczyny. W końcu pomywacz Erny to syn jej najbliższego kuzyna. Tamtego dnia Delia straciła pracę i dach nad głową, narażając się tym samym na gniew pani Jipke.Miło mi poznać — powiedział do elfa. — Ale przemoc nie jest dobra.Głos Dibby'ego brzmiał spokojnie, a w ostatnim stwierdzeniu znać było dziecięca naiwność. Nie strącił ręki mężczyzny. Przybliżył się do niego, tak, że ręka elfa utknęła między dwoma ciałami, a jego dłonie pozostawały wolne. Wydawało się, że myślami znajduje się zupełnie gdzieś indziej. A może tutaj, tylko w innej warstwie.Jest tu Arryn? — Wychylił głowę za ramię elfa, przybliżając się do jego ucha.Wydawało się, że to tylko zachęca pobudzonego mężczyznę, który delikatnie odchylił kark, niczym spragniony pieszczot pies. Ciepły oddech Wesołka muskał skórę elfa, a usta w podniecającym bezruchu zamarły blisko ucha. Dibby, od kilku chwil skupiony zupełnie na czymś innym sięgnął po manę. Wtedy spłynęły z jego ust słowa mocy.Ek mal, da' liei. — Słowa w języku elfów.Złączony, bardzo intymnym, dotykiem miał było mu o wiele łatwiej wykorzystać emocjonalną więź. Podniecenie elfa było widoczne gołym okiem. Wśród innych uczuć elfa nie trzeba go było długo szukać, skoro samo prosiło się o uwagę. Magia Dibby'ego miała je stłumić, ochłodzić, przekształcić w coś miłego i niewinnego. Tak jak przyjemny był widok motyli.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

19
Wizja była bogato ilustrowana. Prawdę powiedziawszy, nie było w niej nic prócz ilustracji. Ulotnych wizji, skaczących z jednej korony kwiatka na drugą. Skrytych pragnień, które wszakże są czyjąś prywatną sprawą. Wschodni Elf, choć starał się grać wyluzowanego amanta, nie powstrzymał tego, jak krew uderzyła na policzki. Oliwkowa twarz naznaczona karminowymi rumieńcami aż promieniowała. Wypieki podkreśliły rozszerzające się oczyska. Zielona tęczówka, z zatopioną w niej wąską kocią źrenicą, wartko została zmarginalizowana. Rozszerzająca się czarna plamka zajmowała coraz to więcej i więcej powierzchni. W świątynnej kaplicy widział kilka takich przypadków, gdy źrenica rozrosła się tak mocno, że pokryła praktycznie całą tęczówkę. A trzeba przyznać, że były to przypadki objawień. Religijnych uniesień. Ekstazy, której doznają bogobojni fanatycy. Ale wizje Wesołka nie mogły konkurować z doznaniami religijnymi, ani bogactwem i rozmaitością, ani artyzmem ich zobrazowania.

Rozpływał się długo w milczeniu.

Z początku wydawało się, że będzie dobrze, że zaklęcie podziałało na niego tak samo podniecająco jak na każdego innego. Odebrał chciwość. Trochę poczucia winy i dużą dozę radości. Najbardziej skrywano samotność, do której Dibby dotarł na samiuteńkim końcu. Chciał zmienić nastrój. A na elfa podziałało to tak, że zrobił się aktywny i pragnął więcej, wyszeptał mu nawet do ucha kilka wielce nieprzyzwoitych - w mniemaniu Dibby'ego - słów. Wzięło go chyba trochę, efekt był, hmm, namacalny. Ale to nie było banalne nastrojenie. Wschodni elf zdawał się zachowywać resztki świadomości, jakby czerpał przyjemność z wysyłanych - i potęgowanych dotykiem - odczuć Wesołka. Nie robił z tym nic. Diabelsko podniecony grał w grę, próbując uszczypnąć nieco grzesznej cielesności, to szepcząc sprośne słowa. Niezawodne działanie nie do końca zamknęło ofiarę, która zazwyczaj kamieniała, zaś za wymowę przejmowanych odczuć odpowiedzialne były zmieniające się oczy. Które też wariowały na twarzy wschodniego elfa!

- Dibby! - usłyszał za plecami kobiecy głos, silący się na spokój. Nie musiał odwrócić głowy, by wiedzieć, że w wyrwie z cegieł stanęła Arryn. - Co ty wyprawiasz?! - była zła.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

20
Coś było nie w porządku. Magia rozpłynęła się w elfie, chętnie dotykała emocji i uczuć. Badała stany, smakowała emocji, przyglądała się uczuciom. Nie przypominała jednak lekarstwa, lecz narkotyk. Dibby był pewien, że niczego nie pomylił, robił to wszakże wiele razy. Uzyskany przed chwilą efekt był wielce zaskakujący dla chłopaka. Znał osoby odporne na jego czary, grzebał w umysłach zbyt skomplikowanych i pozamykanych nawet dla niego. Przecież wiele istnieje strachów i pragnień, miłość mieni się setkami odcieni, a radość i smutek oddzielone są cienkimi granicami. Tym razem to było coś zupełnie odmiennego. Zadowolenie malowało się na twarzy elfa czerwonymi barwami chuci oraz podniecenia. Jego oczy zdawały się należeć do pogrążonego w narkotycznym transie wieszcza albo nabuzowanego dziwnymi miksturami czarodzieja. Zamilkł pogrążony w swoich nabierających mocy odczuciach. Okazało się, że na dnie studni wypełnionej różnorakimi stanami i odczuciami spoczywała zimna samotność. Przypominała zatopione ciało, o którym nikt nie miał się dowiedzieć. Elfia samotność skryta pod mieszanką wybuchowych emocji doprawiona ekstazą. Wydawało się, że elf chce mieć kontrolę, nie ukrył jednak przed Wesołkiem tego, co mogło okazać się kubłem lodowatej wody. Czerpał z magii Wesołka widoczną radość. Dibby mógł go zranić, wystarczyło odwrócić i spotęgować szalejące w elfie pożądanie. Mogło to doprowadzić do obłędu... ale również sprowokować nieznajomego do ataku. Czyżby elf znał się na tego rodzaju zaklęciach? Ta myśl zafascynowała Wesołka. Stali we dwóch w opuszczonej uliczce, blisko siebie, pogrążeni w intymnych otarciach, szeptach. Nad ich głowami niedługo zacznie jaśnieć niebo, królująca czerń ustąpi promieniom słońca, a może ich mentalne starcie dobiegnie końca?Jakby z oddali Dibby usłyszał kobiecy głos. Przybyła nieobecna wcześniej Arryn. Jej złość była wyczuwalna, jakby nie na miejscu, zaburzała iskrzące podniecenie. Dibby nie chciał jej bardziej denerwować, ale też nie miał zamiaru się przed nią tłumaczyć. Nie zrobił nic złego, do tej pory nie sięgnął po sztylet, nadal nie chce nikogo skrzywdzić. Arryn nie powiedziała mu o jej, prawdopodobnym, towarzyszu. Kolejnym zresztą. Dlatego skupił swoją koncentrację na pogrzebanej głębiej samotności elfa. Postarał się ją mentalne uchwycić i szybkim ruchem wydobyć z czeluści. Nie wiedział, czy to zadziała trzeźwiąco, ale puścił elfa, postępując krok w tył. Niczym nastolatek nakryty na stogu siana spojrzał na Arryn, ale w jego oczach nie było wstydu oraz zażenowanie tylko ciekawość pomieszana z niezrozumieniem. Nie powiedział nic. Nie wiedział, od którego pytania zacząć.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

21
Milczała patrząc mu prosto w oczy. W tych oczach nie było nic.

Elf ze Wschodnich Wód otrząsał się po przebytym transie. Poprawiwszy zwiewną koszulę związał rozszerzone wcześniej czarne jak krucze pióro sznureczki. Farbowane węzełki, ciągnięte do przeciwnych biegunów za krańcowe pętelki, przybliżały niebieskie wcięcia do siebie. Tak jak nic chirurgiczna związuje skórę zabliźniając ranę. Z pewnością zauważył, że jest niewyobrażalnie wręcz oporny na szperanie w - zmąconym jak wzburzone morze - umyśle. Czy obdarzony czarodziejskim talentem hamował działania zaklęć Dibby'ego? Być może grał tak często, tak często udawał, pozował z zmienianą na potrzeby maską, że i w skupisku myśli katorgą było przedrzeć się przezeń. Wyselekcjonować te odpowiednie frakcje, by eksploatowane na zewnątrz wyewoluowały w zmanipulowane doznania. Najdziksze popędy, zastąpione wizją malowniczej projekcji wewnątrz czaszki.

Wesołek poznał ograniczenia płynące ze stosowanych praktyk. Proste umysły szło łatwo odczytać, tak samo baśnie dla dzieci. Kroniki zakonników zaś spisane były w charakterystyczny dla kapłanów Sakira sposób. Wytłuszczone cytaty oraz marginalizowane treści, o których wygodniej było zapomnieć. Tych, których nie poruszano na kazaniach. Prace naukowców. Wysokich elfów o zawiłych literach, gdzie forma bufiastych pętelek goniła treść referatu. Niechlujne zapiski gnomów czy goblinów. Tam więcej znaleźć można szkiców czy niewyraźnych obrazków niżeli wyczerpujących opisów. Tak jak wiele było ksiąg, jak wiele było stylów. Tak stokroć tego było umysłów. Odmiennych, bez ogólnego schematu, po którym można się poruszać. A ludzi Dibby poznawał podobnych. W Słodkich Bułeczkach łączyło ich zepsucie, pycha, perwersja i wszechobecna demoralizacja. Tenże powtarzający się wzór, chociaż odpowiednio modyfikowany pod każdą z jednostek, ucierał się co rusz. Dziś Wesołkowi przyszło obcować z kimś nowym, o niespotykanej wcześniej kombinacji połączeń między myślami, pragnieniami i obawami. Odczytywanie uczuć, manipulacja umysłem to niełatwa sztuka. Tym bardziej dla młodego mężczyzny, którego nauki nie trwały wystarczająco długo. Winien liczyć się z wynikającymi z tego ograniczeniami. Bo lepiej przecenić wroga niż go nie docenić, powiadają mędrcy. Magia jest groźna jak ogień. Kto o tym zapomina, ten się sparzy. Najwięksi czarodzieje tegoż świata dziesiątki lat poświęcali samokształceniu i tylko nieliczni dobywają mistrzostwa swych sztuk. Taki urok magii, można rzec. Bo kto nie pracuje, ten nie czaruje.

- Nie musisz zamykać każdego, kogo napotkasz w mentalnym więzieniu - chrypnęła zniesmaczona Arryn.

- Ja bym tam wszedł z nim jeszcze raz do tego więzienia - odparł Wschodni Elf chwyciwszy pełną grabą pośladek Dibby'ego. Klask bitego półdupka rozbrzmiał w alejce, na szczęście nie było w niej już nikogo.

- Zamknij się, Marco - Wesołek w końcu poznał imię swego adoratora. Przystojnego elfa zza morza o skomplikowanej osobowości. Wtem, tuż po tym jak dramaturgicznie przewróciła oczyma, uchyliwszy głowę zniknęła w wywrze w murze.

- Myszki przodem - objęty pośladek uwolniono, a dłoń go okupująca wskazała na pierwszeństwo. Marco był tuż za Wesołkiem. Mógł wyczuć jego oddech na plecach.

Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł po wejściu była drewniana leżanka. Światła dawały płonące tanie świeczki, umieszczone w specjalnych lichtarzach na spróchniałych fragmentach mebli i wilgotnych beczkach czy skrzynkach. Arryn zasiadła tam w milczeniu, nie spiesząc się i kontrolując oddech. Panowała też nad zdenerwowaniem. Pojęcia nie miała, czego może się spodziewać po Dibby'm, ale przeczucie rozplotło jej język.

- Posłuchaj mnie uważnie, Wesołku - po usłyszeniu przezwiska młodego mężczyzny elf prychnął pod nosem, lecz szyderczy uśmiech prędko zgasiło gorejące spojrzenie Arryn. - Obdarzeni darem magicznym tajemniczo znikają, a wracają tylko przedstawiciele ludzi. Wyssani z uczuć snując się w murach uczelni bez dawnego człowieczeństwa. Praktyki zakonne dawno nie były tak okrutne. Do łapanek elfów dochodzi już na ulicach. Wystarczy, że ktoś doniesie o elfie parzącym zioła, a już czynią go szarlatanem. Wielu z nas - wskazała na siebie i Wesołka - podjęło działania na własną rękę. Podziemie, czarodzieje i studenci z uniwersytetu, a także ci, którym panoszenie się Zakonu w Oros jest nie na rękę. Istnieje pewna plotka, o której powiedział mi mój przyjaciel. Lecz wymaga ona sprawdzenia. A twoje umiejętności zdają się móc pomóc w tej sprawie. Zainteresowany?

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

22
Dibby zawahał się, spoglądając w oczy Arryn. Stał bez ruchu w uliczce, rozważając kolejne swoje kolejne posunięcie. Miał ochotę coś powiedzieć, dopiec jej. Z drugiej jednak strony nie widział w tym najmniejszego sensu, dlaczego miał sprawiać jej przykrość? Musiał uciec do swojego świata, w którym nikt nie będzie patrzył na niego z taką pustką w oczach. Odwrócił wzrok, by spojrzeć na poprawiającego odzienie elfa. Przez jedno mgnienie widział samego siebie łapiącego za cegłę i miażdżącego czaszkę nieznajomego na kawałki, byle tylko zobaczyć ten oporny na jego magię umysł. Makabryczna wizja zniknęła wraz z mrugnięciem powiek. Elf nadal poprawiał ubranie, a jego głowa wyglądała na nienaruszoną. Zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie.Dla Wesołka było to coś nowego, coś co niosło ze sobą naukę i nową wiedzę. Dla niego świat miał się malować w przyjemnych barwach, w końcu był takim cudownym miejscem. Pragnął wiedzieć więcej, marzył o nowych umiejętnościach, czasami wyobrażał sobie odległe krainy oraz zwierzątka zupełnie inne niż ukochana Demetia. O tym świecie dookoła, jak i tym zupełnie odległym, czytał w książkach, widział setki ulotek, ładnych obrazów i pospiesznie nakreślonych szkiców. I gdy myślał czasami o tym co jeszcze niezbadane, nagle urokliwą wizję spowijały ciemne chmury. Obserwował siebie z pewnej odległości, niczym dusza oderwana od ciała. Widział moment, w którym skóra się z niego zsuwa a po kontynencie zaczyna wędrować ludzki worek naciągniętych mięśni, spod których wyzierają kości. Wtedy wolał być w "Słodkich Bułeczkach", w swoim łóżku, z dala od świata.Na zarzuty Arryn nie odpowiedział, nadal nie miał zamiaru się jej tłumaczyć. Nie skomentował również klapsa ze strony Marco. Do momentu, gdy elfka znikła z przodu, a na karku Dibby'ego czuć było ciepły oddech mężczyzny.Ci, którzy próbują mieć wszystko, często zostają z niczym. — Szepnął cicho, odwracając do tyłu głowę. — Jak koty, które zjedzą wszystkie myszy i umierają z nudy.Dibby szedł dalej, w milczeniu. Ujrzane po krótkiej wędrówce wnętrze nie robiło na nim wrażenia: ani tego złego, ani dobrego. Przywykł do skromnych wnętrz, gdy mieszkał jeszcze na wsi. Za to elf i elfka w ogóle nie pasowali do prostego wystroju, osypującego się próchna i wszechobecnej woni wilgoci. Nie można im było odmówić urody, która jakby bladła w zestawieniu z otaczającą ich nędzą. Wiedział dlaczego się ukrywają, kluczą obskurnymi uliczkami, a zamiast wśród blichtru i przepychu przesiadują w zdewastowanych ruderach. Czy był dla nich wrogiem? W końcu był człowiekiem. Wróg. Obracał to słowo w myślach niczym hazardzista przerzucający drewniane kości między dłońmi. Pogrążony w swoich przemyśleniach jednocześnie słuchał słów Arryn. Gdy wybrzmiały te ostatnie, chyba najważniejsze, w jego głowie obok wroga, pojawiło się nowe słowo. Sojusznik. A za nim łańcuch kolejnych. Przynęta. Ofiara. Naiwniak. Myszka. Świr. Głupiec.Nie powinno się chronić przez zabijanie. — Odwrócił się do dziewczyny plecami.Błądził przez chwilę oczami od swoich stóp, przez podłogę, przyglądając się ścianom aż natknął się wzrokiem na stojącego elfa.A dla was ten świat to zabić albo zostać zabitym? Może ty jesteś myszką? — Wskazał palcem na Marco, jakby robiąc mu wyrzut.Nagle w niczym nie przypomniał Wesołka znanego wszystkim w "Słodkich Bułeczkach". Zniknęło gdzieś to pozorne trzymanie głowy w chmurach. W jego oczach pojawiał się chłodna kalkulacja. Wiedział, że nie rozmawiają o nim, tylko o tym, co potrafi.Mama Jipke wie? Ona pomaga... nieludziom. — Ostatnie słowo powiedział cicho.Zatrzymał się w pół kroku, jakby się nad czymś zastanawiając. Nagle ruszył do przodu. Usiadł obok Arryn.Tylko głupcy podążają za krukami. — Powiedział smutnym głosem, patrząc na swoje splątane dłonie. — Tam czeka na mnie zło. Padlina. Nie należę do waszego świata. Nie jestem wojną. To nie moja wina. Stosy. Zagubione dusze.Mówił szybko i głośno, jakby cały żal wezbrał w nim i wylewał się wielką falą. Przypomniał w tym naiwnie tłumaczące się dziecko, które ktoś chce ukarać za spłatane figle. Zbieranina słów połączona jedynie splątaną nicią niezrozumienia. Dibby do tej pory poznał wiele uczuć, sam jednak nie zawsze wiele odczuwał. Pamięta jednak, jak smakuje strach przed nieznanym. Słodycz zaciekawienia dokładnie zmieszana z obrzydliwą mazią o zapachu gnijącego mięsa, krwi i łez.Strach zgina kark przed odważnymi. Nie jestem odważny, Arryn. — Słychać było w jego głosie rezygnację. Wstał, zrobił krok do przodu.Spojrzał z wyrzutem na Marco, a później powoli obrócił głowę, by zobaczyć posępne spojrzenie elfki.Strach, śmiejąc się, zgina też kark przed głupcami. Pomogę wam.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

23
Nie jestem wojną! To nie moja wina! — Marco skrzywił się na dźwięk tych słów, aż musiał je po Dibbym powtórzyć, uwypuklając całą ich karykaturalność. — Bierność to wina. Pamiętaj o tym. — Popatrzył mu prosto w oczy, pozbawiony nagle całej tej swojej flirciarskiej swady, a zamiast tego śmiertelnie poważny. — Pamiętaj o tym, mój ty Wesołku.

Wschodni Elf spoglądał tak na swojego nowego znajomego przez długą, długą chwilę. Dopiero deklaracja pomocy, która ostatecznie padła z ust tamtego, zmazała mu z twarzy surowy wyraz i odebrała spojrzeniu tę przerażającą, kompletnie nieludzką intensywność.

— Dibby, wierzysz w winę elfów? — zapytała cicho Arryn. — Powiedz mi szczerze. Wierzysz, że aresztowania i zwolnienia są słuszne? Wierzysz w zawiązany przez moich braci i siostry spisek obliczony na przejęcie uczelni, rozprawienie się z ludzką rasą w ramach zemsty za doznane krzywdy i doszczętne zrujnowanie królestwa? Wierzysz w to, że tamten elf, którego oskarżono o przetrzymywanie w Oros Bramy i jej celową detonację w trakcie pięćsetlecia, rzeczywiście był winny? I że był to akt terroru z ramienia tego osławionego spisku? Wierzysz, że eksplozja uniwersyteckiej biblioteki to również działanie tajnej elfiej siatki, która mściła się za zbyt pokojową współpracę swoich ludzkich kolegów-magów z Zakonem?

Dziewczyna, w przeciwieństwie do Marco, nie patrzyła Wesołkowi w oczy. W ogóle unikała kierowania wzroku w jego stronę, cały czas patrząc gdzieś w bok.

— Ja nie wiem, co myśleć. Raczej nie wierzę, choć kto tak naprawdę może mieć pewność? To chory świat. Ale poznałam kogoś, a właściwie raczej to mnie znalazł i poznał ktoś, kto twierdzi, że zna tożsamość prawdziwych winowajców, ma dowody przeciwko nim i potrzebuje mojej pomocy, żeby je ujawnić w taki sposób, by nie zostać powstrzymanym i zagłuszonym. Chodzi o to, żeby skończyć z tym szaleństwem w pokojowy i nieinwazyjny sposób. Żeby prawdziwi winni zostali ukarani, a ci fałszywie oskarżeni – zrehabilitowani. Żeby nikt niepotrzebnie nie ucierpiał. To chyba godne poparcia, prawda? Jak myślisz, Dibby?

Ręce Arryn drżały niespokojnie, podobnie jak płomyki świec, a jej śliczne modre oczy nadal patrzyły wszędzie, byle nie w stronę młodzieńca.

— Tylko że ja się boję. Mówisz, że nie jesteś odważny... Niespodzianka, ja też nie jestem odważna, Wesołku. Cholernie się boję. Czuję, że powinnam zgodzić się na współpracę, ale... co jeśli to prowokacja? Jeśli to pułapka? Nie mogę dać się w nią wciągnąć. A jeśli narażę Mamę Jipke i wszystkich tutaj? Nie wiem, czy powinnam zaufać temu człowiekowi. Tak, to tamten mężczyzna, którego ze mną wtedy widziałeś. Sam zauważyłeś, jak się zachowywał... Wzbudził twoje zaufanie? Właśnie. Twierdzi, że ma na imię Ralph i jest asystentem, a przy okazji też i synem, jednego z lojalnych Zakonowi ludzkich Czarodziejów. Że ma dość hipokryzji. Że trzeba ujawnić prawdę, doprowadzić do uczciwego procesu... Ramię w ramię z Zakonem, nie przeciw niemu. Rozsądnie. Ale nie przy pomocy fałszywych oskarżeń, tak jak ci zdrajcy, którzy bezmyślnie podpisali tamtą cholerną listę, tylko...

"Cholerna lista" była niesławnym dokumentem, który ze dwa lata temu oroscy Czarodzieje rasy ludzkiej wystosowali do okupującego uczelnię Zakonu Sakira, w którym to dokumencie oskarżyli o całe zło swoich nie-ludzkich kamratów (ze szczególnym uwzględnieniem elfów, ma się rozumieć) i obiecali lojalną współpracę w zakresie pojmania i ukarania domniemanych sprawców tragedii. Faktycznie, pomagali. Wspaniali z nich byli pomocnicy.

Od tego czasu bardzo dobrze wiodło się sygnatariuszom owej listy. Pod sakirowskim panowaniem szybko obejmowali coraz lepsze posady, stawali się Profesorami, a nawet Mistrzami znacznie prędzej i łatwiej, niż działo się to według standardowych procedur, przy okazji często dorabiając się sporych pieniędzy. Oczywiście nowi ludzie na stanowiskach byli potrzebni po fali (a nawet kilku falach) masowych zwolnień nie-ludzkiej części kadry naukowej. Temu trudno było zaprzeczyć. Ale niesmak pozostał.

— Wydaje mi się, że on ma rację w tym co mówi. — Arryn wreszcie spojrzała na Wesołka. — Tylko czy jest uczciwy? Dzisiaj o zmierzchu znowu do mnie przyjdzie. Mam mu odpowiedzieć, czy się zgadzam. Czy możesz tam ze mną być i stwierdzić, na ile szczere są jego intencje?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

24
Potok pytań z ust Arryn przytłoczył Wesołka. Dało się w nich wyczuć niepewność, ale także pretensje i pokpiwanie. Dibby znał sytuację elfów. Wcześniej znajdował się w samym oku cyklonu, z którego czym prędzej uciekł. Tak jak mówił, wcale a wcale nie był odważny. Później widział uciekinierów w "Słodkich Bułeczkach". Słyszał plotki. Tortury, przesłuchania, prześladowania. Mroczny czas dla dzieci Sulona. Nie był jednak przekonany do czyjejkolwiek winy. Komu zalezało na tym, bo zacząć tak wielki konflikt? Pewnego razu usłyszał dyskusję Mamy Jipke i jakiegoś handlarza, w którego głosie każdy głupiec wyczułby jad podsycany rasistowskim gniewem. Wierzył we wszystkie zapewnienia Zakonu, popierał uniwersyteckie czystki, szczerze gardził nieludźmi. Burdelmama skomentowała jego zarzuty w kilku słowach: Gdyby nam, ludziom, wyliczyć popełnione występki to okazałoby się, że między królem a żebrakiem wielkiej różnicy nie ma. Później nazwisko kupca wykreślono z listy zaufanych ludzi. Dibby przypomniał sobie słowa Pani Jipke jak to zazwyczaj w trudnych dla siebie momentach. Pokiwał głową w zaprzeczeniu na pytania elfki, jednak nie potrafił wydusić z siebie żadnego dźwięku. Chłopak chciał nie wierzyć, próbował w swoich myślach zasadzić myśl, że magiczna katastrofa to zupełny przypadek, zasługa nieszczęśliwego wypadku, zrządzenie kapryśnego losu. W końcu on też stracił wtedy swoje dawne życie. Ale Dibby może i nie był odważny, ale nie był także głupi. Ktoś, na tyle potężny i wpływowy, utkał ciasną sieć spisku, zyskując udany połów.Kiedy dziewczyna wspomniała o tajemniczym jegomościu, Dibby skierował wzrok na Marco, chcąc zobaczyć jego reakcję. Ten jednak spoglądał na Wesołka świdrującym spojrzeniem, trudno było odgadnąć, czy on też miał do czynienia z tamtym, ponoć pomocnym, mężczyzną. Elfy ostatnimi czasy zachowywały szczególną ostrożność. Dziwne, że zaufały komuś z zewnątrz. Opowieść Arryn przypominała więc te wszystkie studenckie opowieści zakrapiane alkoholem, w których prawda i mit swobodnie wymieniały się rolami. Zakon Sakira, chęć rozwiązania sprawy pokojowo, tajemnicze powiązania z ludzkimi Czarodziejami, pomocna dłoń wyciągnięta z zupełnie niespodziewanej strony.Dla wielu odwaga to wyzbycie się strachu, a dla mnie to oznaka, że są poza tym rzeczy ważniejsze — powiedział, przechylając w zastanowieniu głowę. — Ufać to schować nóż, ale nie go wyrzucić.Oskarżenia ze strony sakirowców podziałały niczym zapowiedź burzy. Wszyscy skupili swoje spojrzenia na elfach, niczym na pochmurnym niebie wyczekując kolejnego niszczącego gromu. Mówi się po każdej burzy wychodzi słońce. Tylko jak długo czekać na wiatr mający rozgonić skłębioną zasłonę. Uczciwy proces i współpraca brzmią obecnie jak mrzonki. A właśnie w tym specjalizuje się Dibby, mimo tego, że nigdy nie rozstaje się ze swoim sztyletem.Jestem mały, ty też jesteś mała Arryn i lis jest mały, a świat ponoć jest ogromny. Lis radzi sobie sprytem, ty wdziękiem, a ja chyba mam po prostu szczęście. Chociaż do końca nie wiem, na czym ono polega.Wziął głęboki oddech. Poczuł te wszystkie drażniące nos zapachy. Wilgoć przemieszaną z perfumami elfki, woń wosku, zbutwiałego drewna i starości. Wyobraził sobie zapach krwi, palonego ciała. Smak swoich łez, szorstki piasek na jego twarzy, swędzenie ran i siniaków. Już zdecydował, że im pomoże. Trudno jednak było mu wyobrazić samego siebie jako lek na wywołane zło. Nie jest bohaterem, nawet jego magia go zawiodła, u pasa nie wisi lśniący miecz, a piersi nie zdobią ordery za zasługi. Pozostała nadzieja, że jakoś wszystko się ułoży. Wbiła się w jego serce niczym ostry odłamek, wywołując ból przy każdym uderzeniu serca. Ale dopóki biło, żyła i nadzieja.Chcesz polegać na mojej magii, rozumiem — odpowiedział na pytanie Arryn.Wrócił zatem do punktu wyjścia, w którym nie liczył się on, lecz jego umiejętności. Pogodził się z tym. Może właśnie na tym polegało jego szczęścia? Posiadał umiejętności cenne dla innych. Był niczym sakiewka. Złodziej zawsze chce ukraść sakiewkę, ale liczy się tylko jej zawartość.Wiem, że dziewczyny z Bułeczek czasami się mnie boją, ty nie? Widziałaś, co się stało niedawno, coś było nie tak — Wyszeptał, spoglądając w sufit.Jego oddech przyspieszył. Nie chciał się denerwować, ale tylko magia bywała dla niego pewna. Zmartwił się, że teraz może być inaczej. Instynktownie chciał szukać obcych myśli dookoła, usłyszeć znajomy szum. Poczuć, że znowu ma kontrolę. Przerwał to jednym, energicznym szarpnięciem umysłu.Potrafię słuchać kiedy ludzie milczą — powiedział nagle jakby wyrwany z transu. — Plan. Działanie. Masz? On może być groźny. Jak wilk. Widziałaś wilka? Nie. Przypomina ptaka. Nadleci cicho. Skąd go znasz? On chce czegoś w zamian. Plan, masz plan?

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

25
— Plan? Nie mam planu, Dibby. Ralph przyszedł do mnie jak każdy inny klient tutaj i stąd go znam. To on jest tym, który ma plan, a ja jestem pewnie tylko jego małym kawałeczkiem. On chce, żebym na początek szeptała zakonnikom między pieszczotami okruchy prawdy, kiedy tu do mnie przychodzą, aby się z nią mimowolnie oswajali i przyjęli ją łatwiej, kiedy wypowiedzą ją usta ważniejsze od moich.

— Wesołek ma rację, ja ci to samo mówiłem — wtrącił Marco. — Nie ufaj temu magowi. Jaką masz gwarancję, że cię nie wciągnie w bagno? Jego pomysł jest głupi, cholernie głupi i naiwny, jeśli gość jest autentycznym idiotą. Albo cholernie głupi i podły, jeśli to prowokacja. Tak czy inaczej, skończy się źle i nie widzę innej możliwości. Zamkną cię albo powieszą, zobaczysz. Tak, ten twój Ralph jest groźny jak wilk podobny do ptaka — parsknął, znów przedrzeźniając słowa Dibby'ego. — W życiu takiego wilka nie widziałem, ale zgaduję, że to potworne bydlę.

— Przestań, Marco — poprosiła łagodnie Arryn, spoglądając na elfa i kręcąc głową. — Przestań mu dokuczać. Daj mu spokój, sam widzisz, że on jest trochę...

Urwała. Zaczerwieniła się trochę, nie to przecież chciała powiedzieć.

— Poje... ekhem, szalony — dokończył za nią przyjaciel. — No wiem. Świrus z ciebie, co nie, Dibby? — Zarechotał i połaskotał chłopaka pod brodą jak koteczka. — Świrus — powtórzył pieszczotliwie.

Dziewczyna trzasnęła go w ramię ze złością.

— Uspokój się! Po co ja cię tu w ogóle zabrałam? Zamknij się chociaż na chwilę. Dibby, proszę, nie słuchaj go. Nie, nie boję się ciebie. Wiesz, że cię lubię. Nieważne, co o tobie mówią, ja wiem, że jesteś miły i dobry. I wiem, że znasz się na czarach, których potrzebuję. Proszę cię o przyjacielską pomoc, ale nie za darmo. Dam ci w zamian co chcesz, obiecuję. Żądaj czego chcesz, naprawdę. Pomyśl, możemy razem zrobić coś dobrego dla tego miasta, dla elfów, dla Czarodziejów, dla wszystkich, nawet dla Zakonu, jeśli okaże się, że Ralph ma czyste intencje.

— Jesteś taką głupią idealistką, Arryn. Kiedy ty się z tego wyleczysz? Brak mi słów.

Zignorowała go.

— Kiedy Ralph do mnie przyjdzie żądać odpowiedzi, ty, ukryty w moim pokoju, zamącisz mu w głowie, sprawdzisz co myśli i powiesz mi, czy mam się zgodzić. Dasz mi znak. Dobrze, Wesołku? Proszę.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

26
Kiedy Marco dotknął Wesołka, ten w akcie buntu odwrócił głowę, by po chwili wystawić w kierunku elfa język. Pomachał nim w górę i w dół, zwinął w rulonik na koniec parskając niczym niesforny źrebak, wywołując tym u elfa salwę śmiechu. Spodziewał się, że kolega Arryn może mieć inne spojrzenie na całą sprawę, nie myślał jednak, że tak bardzo będzie wszystkiemu przeciwny. W końcu w jego oczach wyczytać było można chęć walki. Dibby kiedyś przeczytał w jednej ze starych książek pewnego filozofa, niezbyt zresztą uznanego ze względu na głoszone teorie, że głupotą możnych jest to, że oczekują zadowolenia wśród biednych i wykorzystywanych. Skoro maluczcy widzą w jakie luksusu opiewają inni potrafią jasno wyrazić swój sprzeciw. Podobnie jest z uciśnionymi. Skoro tyran potrafił zacisnąć dłoń w akcie agresji w końcu będzie musiał rozprostować palce, a wtedy czeka go odwet. Równie zaskakujące były słowa elfki na temat powszechnych uciech zakonników. Dibby widywał ich wszakże w "Słodkich Bułeczkach", nawet Mama Jipke tłumaczyła mu, że pojęcie świętości w dzisiejszych czasach uznać można za dosyć zapomniane, nie chciał natomiast uwierzyć, że świętym mężom bliżej niż do zbawienia było do cielesnych grzechów. Nie wiedział, czy wierzy w bogów, możliwość zbawienia i zachowanie czystości. Religia wcześniej bywała jednak narzędziem pomocy, obecnie bardziej służyła za przyrząd do wyrządzania krzywd. To smuciło Wesołka, w przeciwieństwie do reakcji Arryn.
Widział przecież zaczerwienioną twarz dziewczyny, gdy ta próbowała odszukać językiem odpowiednie określenie na zachowanie Dibby'ego. Tym akurat się nie przejął. Próbował nawet ukryć malutki uśmiech tryumfu i zadowolenia po tym, jak dziewczyna stanęła w jego obronie. Zazwyczaj to Dibby był murem między oprawcami a małymi zwierzętami, zagubionymi dziećmi lub zastraszonymi dziewczynami. W akcie wdzięczności te pierwsze często go gryzły i drapały, drugie próbowały zwędzić lub wyżebrać parę monet, a trzecie natomiast zapewniały, że dałyby sobie radę same. Taki był już lego los, co wcale nie zmieniało jego zamiłowania do pomagania innym.
Marco, nie wiem, kto jest większym świrusem, w końcu w tym towarzystwie to ty lubisz macać obcych, Świntuchu — powiedział zupełnie poważnym tonem. — I uważaj, bo marne nasze życie, tych świrów, nędzarzy, biednych i zagubionych. W końcu co mamy do stracenia? Ralph to wykorzysta, nie ułoży na szali swojego życia, lecz twoje Arryn. Zerknął na nią, po czym delikatnie złapał jej dłoń, zmuszając w końcu, by spojrzała mu w oczy. Zza jasnych kosmyków wyłaniała się wręcz nienaturalna głębia przypominająca dwa krystaliczne jeziora, odbijające jasne niebo. Dibby posłał w stronę dziewczyny subtelny magiczny impuls, może nawet go nie poczuła, ale chciał przekazać jej ciepło i troskę, zapewnienie pomocy. Coś znacznie bardziej instynktownego niż słowa wypowiedziane po chwili.Pomogę ci. Przecież powiedziałem. A w zamian walniesz Śintucha jeszcze raz. — Uśmiechnął się do Marco, znowu wystawiając język.W mgnieniu oka spoważniał, znowu wpatrując się w zmartwioną twarz elfki. Na jego obliczu znać było stalową determinację i zdecydowanie. Wewnątrz Dibby'ego również panował niezachwiany spokój. W końcu miał cel, konkretne zadanie, mógł pomóc wielu osobom.Rozumiem wszystko, postaram się — powiedział pewnie. — Ale... ale, co jeśli moja magia, no wiesz, nie zadziała? Albo... albo będzie na nią odporny! W w końcu zna Czarodziejów i ludzi z zakonu, prawda?!Wypowiedzenie tych słów zmąciło spokojne wody pewności siebie. Wesołek miał wykonać jedno zadanie, od którego wiele zależało. Robił podobne rzeczy wiele razy, podczas pobytu w "Słodkich Bułeczkach" nabrał niemałej wprawy w magii mentalnej. Mimo tego skrystalizowanie odległych myśli w postaci cierpkich słów zaniepokoiło jego samego. Ralph mógł zrobić im krzywdę, a z drugiej strony jeśli okazałby się uczciwy, to oni zostaną uznani za niegodnych jego zaufania.Duże ryzyko. I chyba jeszcze urośnie niczym chleb w piecu. Ten ze słonecznikiem, lubię go. — Spojrzał na Arryn, mówiąc zdecydowanie ciszej.Chciał użyć magii i zaistnieć w jej oczach jako odważny, szlachetny mężczyzna gotowy ryzykować własne życie. Może wtedy nabrałaby więcej wiary i on sam stałby się bardziej pewny siebie. Ale paradoksalnie nie widział ku temu sensownych powodów, skoro stał przed nią jako nieodważny, całkiem szlachetny i nadal zdecydowany na ryzyko poświęcenia swojego życia.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

27
— A lubię — potwierdził Marco, namiętnym chwytem ściskając jego udo, by nie pozostać gołosłownym. Jasne kosmyki jego włosów połaskotały Wesołka w policzek. — Nie gadaj, że ty nie lubisz. Obydwaj jesteśmy świntuchami, co? To nawet fajnie — wyszczerzył się.

— Marco, ostrzegam cię po raz ostatni... Proszę. Przeszkadzasz.

W oczach Arryn widać było wzbierające zniecierpliwienie, a z każdą chwilą także coraz więcej zmęczenia, które stopniowo przykrywało w niej wszystkie inne emocje. Tak jak zażyczył sobie Wesołek, przywaliła głupiemu elfowi jeszcze raz. Zdaje się, że zrobiłaby to tak czy inaczej, nawet gdyby nikt jej nie prosił.

Tymczasem figlarnie wystawiony język tylko sprowokował rozpalonego młodzieńca, który kompletnie niepomny na prośby, groźby i ostrzeżenia przyjaciółki przysunął się raptownie ku Dibby'emu, chwycił go mocno za podbródek i skradł mu soczysty pocałunek.

Znużenie na twarzy dziewczyny osiągnęło chyba szczyt. Już nie złość, tylko właśnie bezbrzeżne znużenie.

— Idź sobie stąd, jeśli masz tylko przeszkadzać.

— Oj przepraszam, słonko, już będę grzeczny...

Tak nieszczerego aktu skruchy Dibby jeszcze w życiu nie widział, ale Arryn widocznie uznała go za wystarczający, bo skoro Świntuch odchylił się na krześle i na moment przestał się wtrącać, podjęła temat na nowo.

— Jeśli czar nie zadziała, to... to nie wiem, pewnie i tak zdam się wtedy na twój osąd. Ale czemu ma nie zadziałać? Skoro nie będzie wiedział, że tam jesteś i próbujesz coś z niego wyczytać, to chyba nie będzie miał powodu się bronić. Zdarzają się osoby tak po prostu odporne na twoje zdolności?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

28
Elf smakował słodyczą z wyczuwalną nutą kwaśnego posmaku. Dibby rozpoznał ten smak. To był ten owoc o grubej, pomarańczowej skórce, miękki i soczysty w środku. Rzadko miał okazję go skosztować, a jeden z chłopaków pracujący przy noszeniu towaru powiedział mu kiedyś, że jedna skrzynia tych rarytasów jest warta tyle co jeden pracownik. Dibby był tym szalenie zaskoczony.
Po tym, jak ich usta się spotkały, Dibby'ego zalała czerwień zawstydzenia. Zaczął prychać i kaszleć, znowu wywołując uśmiech na twarzy Marco. Po chwili uświadomił sobie, że był to jego pierwszy tak namiętny pocałunek. Próbował sobie przypomnieć, czy z kimkolwiek miał takie zbliżenie. Na myśl przyszedł mu szorstki język Demetii, który budził go prawie każdego ranka oraz buziak, podczas którego na kilka sekund spotkały się jego usta i wargi jednej z pracownic, która jak się okazało, chciała wygrać zakład z piekarzem. Przez to, że nie potrafił znaleźć podobnej sytuacji, zaczerwienił się jeszcze bardziej, szybkim gestem ręki spuszczając na twarz jasną grzywę niczym kurtynę. Dotknął smukłymi palcami ust, wyczuwając wilgoć śliny. Spojrzał z wyrzutem w stronę elfa, skulił ramiona, chowając dłonie do kieszeni.
Nie rób tak więcej — powiedział pod nosem.Pozorna skrucha i udawana pokora nie zmyliły Wesołka, który świetnie zdawał sobie sprawę, że Marco nie poprzestanie na jednym, czy dwóch głupich wybrykach. Z całej trójki tylko Arryn wydawała się naprawdę brać wszystko na poważnie. Jej zatroskana mina jasno wyrażała zaniepokojenie oraz narastającą niepewność. Dibby zaczął się zastanawiać, jak wiele może zyskać i równocześnie ile ma do stracenia ta urocza elfka. W "Słodkich Bułeczkach" dziewczęta były właściwie bezpieczne. Mama Jipke zapewniała im schronienie, płaciła na czas, odprawiała u drzwi zbyt natrętnych oraz ciekawskich klientów. To nie była obskurna kryjówka, ani zimny loch. Niestety, nie było to również ucieleśnienie wolności, jakie mógł, rzecz jasna w teorii, zagwarantować pomysł Ralpha.Magia. Czary. To wszystko trochę bardziej skomplikowane. — Spojrzał na ArrynPodrapał się po głowie, przewrócił parę razy oczami, jakby szukając na suficie prostych i zrozumiałych wyjaśnień przeznaczonych dla małych dzieci. Elfka nie wydała się tym urażona.Wszyscy mają różną odporność — powiedział w końcu, naśladując mentorski ton wykładowców z Uniwersytetu. — Wyobraź... wyobraźcie sobie dom, z wieloma pokojami. To umysł. Ja bywam włamywaczem, niekiedy złodziejem. Ale te ciastka i majtki Ursuli to naprawdę nie ja! Ja... no, szukam wspomnień, myśli. Niektóre domy jednak są zabezpieczone. Skomplikowane zamki, wysokie płoty, wyczulony gospodarz albo nawet magiczne zabezpieczenia. Umysły też tak działają. Do niektórych nie można niekiedy wejść od razu, trzeba obserwować. Coś jak podglądanie przez okno... ale ja nie podglądam tak naprawdę! W sensie tutaj. To znaczy, to tylko tam... eh.Błądził nerwowo spojrzeniem od jednej długouchej postaci do drugiej. W tłumaczeniach pomagały mu zamaszyste gesty rąk i głębokie oddechy. Wydawało się, że teraz już zamilknie. Wtedy Arryn ostrożnie dotknęła jego pleców, a ten zachęcający gest niczym magia przerwał narastające milczenie.To czasami wymaga czasu. I wyczucia momentu. Pan Sulivan, mój nauczyciel, profesorek, dał mi kilka rad. Dobry mentalista, czyli ja, jest jak włamywacz, czyli też ja, czeka, aż wszyscy pójdą spać. Sprytny włamywacz, to też czasami ja, działa niespiesznie. Ale zdarza się tak, że nawet ciche skrzypnięcie podłogi wybudzi wyczulonego domownika ze snu. Czarodzieje potrafią świetnie ukrywać myśli. No i Świntuchowi też się udało mnie wykiwać... nie wiem jak. — Zwrócił się do Marco a w jego głosie w końcu przestała brzmieć naśladowana maniera i brzmienie charakterystyczne dla starszych osób.
Mamy zamiar spędzić tu cały dzień? — Powiedział z powątpiewaniem, spoglądając na przygnębiające otoczenie.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

29
Objaśnieniom Wesołka towarzyszyły wyrażające zrozumienie potakiwania elfki. No i lubieżne, ale już dyskretniejsze niż przedtem wygłupy Marco, który zza pleców dziewczyny oblizywał się, mrużył oczy i bezgłośnie szeptał rzeczy w rodzaju: podobało ci się albo wykiwałem cię, bo za bardzo na mnie lecisz, żeby się skupić.

— Cóż, spróbuję go zająć, najlepiej uśpić, i musimy mieć nadzieję, że jego dom nie będzie miał wielu magicznych zamków. — Arryn rozłożyła ręce. — Inaczej naprawdę nie wiem, co zrobić... Tak czy inaczej, dziękuję ci, Wesołku. No i jasne, jasne, przepraszam, nie trzymam cię tu już. Nie ma co tu siedzieć. Wiem, że to mało przyjemne miejsce. Nie wiem, jak wy, chłopaki, ale ja idę się trochę przespać. — Wstała, pogasiła świeczki poza jedną najbliżej drzwi i skierowała się ku wyjściu. — Dibby, bądź u mnie w pokoju chwilę przed zmrokiem, dobrze? Raz jeszcze dziękuję, że się zgodziłeś.

Kiedy zostali sami, Marco o dziwo trochę się uspokoił i nie zrobił nic szczególnie niestosownego. Przeciągnął się tylko na skrzypiącym przeraźliwie krześle i wymruczał:

— Ja to już i tak nie zasnę, jasno się robi, cholera. — Rzeczywiście, w szparze między deskami rudery zamigotał wstający pomału świt. Letni, śliczny, złoty i pogodny. Obietnica przemiłego dnia. — Wiesz, co lubię robić o tej porze? Uważaj, zadziwię cię! Najbardziej lubię patrzeć sobie, jak cyrkowcy zaczynają trenować swoje sztuczki przed pokazami. Romantyk ze mnie może, nie wiem. Są potwornie sumienni i punktualni, ledwo słońce wstaje, a oni już w robocie! Coś strasznego, no nie? Miło popatrzeć, jak się męczą. No, chyba że jeszcze nie skończyli pić, na co po cichu liczę. Idziesz ze mną czy masz na tę chwilę coś bardziej porąbanego do roboty?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

30
Dibby wysłuchał wskazówek od Arryn, uśmiechnął się na pożegnanie, zapewnił, że dziewczyna nie ma za co dziękować. W końcu nie wiedział, czy jego udział będzie można uznać za użyteczny. Miał nadzieję, że tak. Uśpienie Ralpha wydawało się konieczne, a elfka miała dostęp do odpowiednich środków. Niektóre dziewczyny cierpiały na bezsenność, a inne używały specyfików przeciwko zbyt jurnym klientom.
Arryn zasugerowała odpoczynek. Wesołek nie nawykł do spania w dzień. Planował raczej krótką drzemkę oraz smaczną i słodką przekąskę. Musiał też nakarmić kota. Zastanawiał się, czy znajdzie chwilę na lekturę. W chwili, kiedy miał ruszyć śladami elfki zauważył, że Marco wcale nie spieszy się do wyjścia. Na uwagę o nieubłaganie nadchodzącej jasności Dibby nie zareagował. Kilka promyków oświetlało jego bladą twarz niczym drobne zwiastuny sprzyjającej pogody. Zdziwiły go natomiast kolejne słowa wypowiedziane przez elfa. Świntuch nie wyglądał na romantyka, lecz... na świntucha. Trudno było wyobrazić go sobie zamarłego w statycznej pozie, zapatrzonego na sylwetki artystów w pierwszych promieniach słońca. Wyjaśnieniem mogło być szukanie kompanii do kieliszka bądź kufla, co wcale nie radowało Wesołka. Nie lubił alkoholu.
Marco robił sobie z niego żarty, miał za chodzące dziwadło i z wielką wprawą potrafił wytrącić go z równowagi. Ale był przy tym wszystkim szczery, autentyczny. Nie udawał kogoś, kim nie był - ludzie często tak robili, Dibby o tym doskonale wiedział. Prawda bywa droższa niż najsmaczniejsza bułka i najjędrniejsze bułeczki. Usłyszał kiedyś takie zdanie, ale chyba go nie rozumiał.
Obiecałeś, że nie będziesz robił głupot — powiedział, zadzierając nos.Popatrzył na elfa z powątpiewaniem, jakby bijąc się myślami. W końcu machnął ręką i powiedział, żeby elf poszedł za nim.No chodź, ja nie mogę za bardzo się oddalać, Pani Jipke zabrania. — Wzruszył ramionami w geście rezygnacji. — Ale też znam ciekawe miejsce, chodź.Marco był wyraźnie zaskoczony zachowaniem swojego nowego znajomego. Z początku nawet nie drgnął na krześle, jednak gdy Dibby zniknął w ciemnej uliczce, ruszył za nim prężnym krokiem. Nie obyło się bez kilku uwag o treści romantyczno-erotycznej. Wesołek pozostawał dzielnie obojętny na uszczypliwości elfa, dlatego ten szybko odpuścił, zmieniając temat. Był szczerze zainteresowany, dokąd prowadzi go chłopak. Wesołek nie chciał zdradzać szczegółów. Przeszli przez wyrwę w murze, skręcając następnie w stronę "Słodkich Bułeczek". Szybko dotarli przed budynek piekarni. Słychać już było pracowników i pracownice, niektórzy musieli przygotowywać ciasto nawet w nocy. Słońce nie wzeszło jeszcze w pełni, ale uliczkę zdążyły wypełnić słodkie zapachy wypieków.Poczekaj chwilę — powiedział Dibby, w kilku krokach pokonując niewysokie schodki prowadzące do sklepiku.Wrócił w ciągu kilku minut, w ręce trzymając okrągłe zawiniątko. Kolorowa szmatka nie zdradzała zawartości, jednak nie mogła ukryć wspaniałego zapachu. Dibby zaśmiał się radośnie, wskazał palcem jedno z rzadziej używanych wejść do kamienicy i poszedł w jego kierunku. Okazało się, że za drzwiami znajduje się wyłącznie korytarz ze schodami prowadzącymi na górę. Nie minęli nikogo podczas mozolnej wędrówki. Dotarli na samą górę, do brudnego okna. Drzwi, prawdopodobnie na strych, były zamurowane. Marco z zapytaniem w spojrzeniu uniósł brwi. Wesołek podszedł do okna, otworzył je, wystawił głowę, by po chwili zniknąć całkiem w otworze. Zaskoczony Marco wyjrzał za nim, nie mogąc opanować uśmiechu. Jedna część dachu była odrobinę bardziej płaska. To właśnie tam usiadł Dibby, wystawiając twarz w stronę ciepłych promieni. Budynek nie należał do najwyższych, jednak ukazywał miasto z innej perspektywy. Dostrzec można było ptaki przelatujące nad innymi dachami, powiewające niżej sznurki z praniem, krzątających się tu i ówdzie ludzi. Zapach też był inny, lepszy. Jakby to uliczki zatrzymywały między swoimi ścianami najgorsze smrody miasta. Marco usiadł obok Wesołka, wyraźnie zadowolony. — Dziewczyny czasami tu przychodzą, poplotkować, pośmiać się. Dobre miejsce. — Nerwowym gestem Wesołek przeczesał włosy.
Nie chcę śmierci. Lubię żyć. Ryzyko. Dlaczego? — powiedział nagle tym swoim upiornym tonem, obracając twarz ku zdezorientowanemu elfowi. — Dlaczego ryzykujecie? Twoja historia? Smutna? Nie musisz mówić, zaraz sobie pójdę. Chcę pomyśleć, później moja magia. Musi działać.
Wesołek sięgnął po zawiniątko. Odwinął kolorowy materiał, wyciągnął z niego dwa duże ciastka. Na ich wierzchu apetycznie lśnił miąższ z pomarańczowych owoców. Słodko-kwaśny zapach pobudził zmysły, ślina nabiegła im do ust. Podał jeden słodycz elfowi.Nie ukradłem. Kupiłem. Chyba je lubisz. A może mi je tylko przypominasz? Pozorna słodycz życia, która ma ukryć żal. — Wziął spory kęs, nie mogąc powstrzymać zachwytu nad egzotycznym smakiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”