Domek Finarfina

1
Obrazek
Czarne ptaszysko kołowało nad jedną z niewielkich willi na obrzeżach Oros, wzniesioną z jasnego piaskowca. Był to dom Czarodzieja Finarfina, specjalisty od sztuk alchemicznych, Doktora Uniwersytetu w Oros.

Finarfin, człowiek już stary, a przy tym dość ekscentryczny, w dawnych latach był mentorem Felivrina. To on nauczył elfa panować nad mocą, to on prowadził z nim niekończące się dyskusje i rozwiewał wątpliwości młodego adepta sztuk magicznych. To w jego domu – właśnie tym domu, który odbijał się teraz w oczach kruka – dzisiejszy profesor za swych studenckich dni spędzał tak dużo czasu, że w końcu dorobił się nawet własnego klucza.

Powiew skrzydeł poruszył rosnącymi przy wejściu krzewami róż, z których posypało się trochę bladoróżowych płatków. W bocznej uliczce nie było nikogo, kto mógłby zobaczyć, jak wyliniały, prawie rozsypujący się w locie kruk przemienia się w elfa o całkiem podobnej kondycji. Profesor Nargothrond przetarł spocone czoło, odgarnął z niego rozczochrane włosy, otrzepał szatę z resztki piór i wreszcie znalazł kluczyk. Drzwi z jasnego drewna ustąpiły bezgłośnie.

Domek był taki sam, jak go zapamiętał. W środku mnóstwo kolorowych bibelotów, butelek z płynami, słoików z proszkami, malowanych pudełek, maleńkich szuflad, ptasich klateczek, zasuszonych kwiatów... Na parterze spora pracownia, obok kuchnia ze spiżarnią i jadalnia. Na piętrze sypialnia Finarfina i gabinecik-biblioteka, w którym elf przespał w młodości niejedną noc. A na zewnątrz...

Na zewnątrz z tyłu domu był ogród, pełen różanych drzewek i ścielących się nisko pod nimi białych krzewów, które teraz, jesienią, przeistaczały swoje kwiaty w puch podobny do tego, co to pojawiał się na topolach albo na dmuchawcach. Gdyby zerwał się teraz wiatr, cała okolica wyglądałaby za chwilkę jak pod śniegową pierzyną. Ale było spokojnie. Wręcz sielankowo. W różanej otulinie prawie nie słyszało się miejskiego zgiełku i rozlegających się w mieście głośnych propozycji kategorycznego rozwiązania problemu elfów, czarodziejów, a w szczególności czarodziejów-elfów. W ciepłym świetle późnego popołudnia powietrze zdawało się złote, podobnie jak złociły się szybki w oknach, okucia biało malowanych okiennic i same kremowe ściany, niedawno chyba świeżo tynkowane.

W ogrodzie stał nakryty do podwieczorku stół – na śnieżnobiałym jedwabiu pyszniły się porcelanowe filiżanki, srebrna cukiernica z fikuśnymi uszkami, otwarta butelka wina i dwa kieliszki, do tego wysoki cynowy dzbanek i talerz z ciastkami. Lata mijały, a Finarfin wciąż jadał te same ciastka. Kruche półksiężyce z wiśniową konfiturą. Nigdy inne.

Pewną zagadkę stanowił dla elfa fakt, że nakryto dla dwóch osób, podczas gdy alchemik z całą pewnością – przynajmniej za czasów ostatniej wizyty elfa – mieszkał sam. I ten różany bukiet w kryształowym wazonie. Skąd taki romantyczny powiew u starego Doktora Finarfina? A może spodziewał się wizyty swojego wychowanka?

Wszelkie wątpliwości pozostawały póki co bez odpowiedzi, bo nikt nie wyszedł profesorowi na powitanie.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Domek Finarfina

2
Profesor był niezwykle zdumiony gdy czar, który zdawał się być wręcz wpleciony w jego osobę odpowiedział dopiero za którymś razem. Cóż tłumiło jego moc? I dlaczego. Czyżby Zakon coś knuł? Powrót na Uniwersytet w obecnym jego i samego Czarodzieja stanie był dość ryzykowny. O ile nie miał żadnych poważnych ran... to lot poobijanym ptakiem nie należał do najprzyjemniejszych. Lecz mimo tej niedogodności... był to lot! Felivrin czuł się odświeżony i jakoby odrodzony gdy po przemianie mógł na chwilę porzucić ciało elfiego Profesora i wzbić się ku przestworzom. Widok na miasto był równie wspaniałym doświadczeniem, ale i smutnym. Nie potrafił nań patrzeć równie radosnym okiem jak za czasów swej młodości... czy to kiedykolwiek się jeszcze zmieni?

Bijąc się z takimi myślami wstąpił w progi swego byłego mentora. I naraz odczuł jak wracają do niego te dni radosne, kiedy nie znał cóż to prawdziwa rozpacz, nienawiść i strach. Kiedy jedyne konflikty odbywały się na korytarzu przy użyciu pięści, wyzwisk... czasami książek. Wtedy wszystko było proste. Elf tęsknił za owym okresem... ale droga powrotna dawno została zamknięta, a jego przyjaciele obecnie mieli własne problemy i nie mógł liczyć na ich pomoc. Był sam. I jak się po chwili przekonał nawet jego mentor gdzieś przepadł... lecz zapewne nie na długo oceniając po przygotowanym podwieczorku.

- Kogóż to mógł zaprosić... kwiaty? Czyżby mistrz coś ukrywał? I to przed moją osobą?

Mruknął Profesor i po chwili zadumy wrócił pod dach willi. Z rękawa szaty dobył listy i zerknąwszy nań raz jeszcze i pokiwał głową bijąc się z myślami. Do odpisania na nie potrzeba atramentu i pergaminów. Chyba będzie musiał skorzystać z gabinetu Finarfina... a więc iiii.... biblioteczki. Na twarzy elfa pojawił się ten ten jakże typowy dla niego uśmiech... ten sam który potrafił zagościć na jego twarzy w środku nocy gdy dokopywał się do jakowyś cennych dzieł w Bibliotece. Ostrożnie wchodząc na piętro zastanawiał się o co poszerzył swój zbiór Doktor Alchemii od czasu jego ostatniej wizyty. Po całym tym chaosie i bezsensownej przemocy skierowanej ku jego osobie należał mu się jakiś relaks... choćby w postaci czytania traktatu o odnóżach modliszki... wszystko jedno! Ale.. miał przecież dwa listy. Musi też poszukać materiałów odnośnie magicznych barier, pieczęci... a może mutacji magii ochronnej? Bo o ile ogólny plan poradzenia sobie z nieszczęsnym sigilem już dojrzewał w jego głowie, to zdobycie konkretniejszych informacji o jego możliwościach mogło być kluczowy dla życia pacjentki.

Po wejściu do gabinetu ruszył prosto ku biblioteczce zostawiając za sobą roztwarte drzwi. Chciał słyszeć gdy gospodarz i domniemany gość przybędą. Nie miał ochoty przeszkadzać swojemu mentorowi. Po prostu na powrót przybierze na się pióra i przysiądzie na górnej framudze okna na piętrze obserwując zarówno okolice jak i samą rozmowę. Oczywiście szanował prywatność mistrza... ale kto wie? Może Sakirowcy go śledzą, może należy do ruchu oporu? Ta rozmowa na pewno pomoże jeszcze nie do końca rozeznanemu w sytuacji elfowi.

Ale na razie... trzeba zlokalizować odpowiednie materiały i przygotować świeży pergamin. A potem chyba zajrzy do spiżarni. Nie chciał wyjadać zapasów Doktora... ale lepsze to niż zjedzenie jego podwieczorku dla dwojga. Znajdzie po prostu jakieś suszone mięso i parę kromek chleba... może jakiś owoc... pożywi swe strudzone ciało na piętrze i jakoś przeżyje do powrotu mistrza. Tylko trzeba uważać coby nie trafił na żywność ze śladową ilością środków alchemicznych.
Spoiler:

Re: Domek Finarfina

3
W gabinecie Finarfina niemal wszystko wyglądało po staremu. W rogu pod ścianą stała wciąż ta sama sama kanapa (choć zdaje się, że alchemik zmienił jej obicie; ale cóż, przy jego profesji takie rzeczy bywają konieczne raz na jakiś czas, wszak wypadki się zdarzają). Biurko zostało niedawno elegancko wysprzątane, widniał na nim jedynie szklany kałamarz, ustawiony na alabastrowej podstawce ze złoconym brzeżkiem. I pióro. Na wysuwanych spod biurka półeczkach elf bez trudu znalazł sporo czystego pergaminu. Fotel, na którym pan domu zwykł oddawać się rozmyślaniom, lekturze czy pisaniu listów, wzbogacił się od ostatniej wizyty Felivrina o kilka nowych poduszek, upchanych tu i tam. Ale cóż, Finarfin w końcu nie młodniał.

Zza okna wpadało do środka klika ciepłych, złotawych promieni, liżących swoim blaskiem grzbiety książek, których było tu pod dostatkiem – wysokie aż po sufit półki aż się od nich uginały. Wyłącznie na dwóch najniższych zamiast opasłych tomów pan domu poustawiał elementy jakiejś alchemicznej aparatury i sporo słojów z mętnawą burą zawartością.

Oczekiwania Felivrina względem lektury zostały po części zaspokojone. Najpierw wypatrzył wydaną z prawdziwie elfim kunsztem Myśl Magokracji Ithotha Ao, niedługi traktat o idealnym państwie rządzonym przez Czarodziejów, i to najlepiej elfich Czarodziejów. W obecnej sytuacji politycznej – pozycja raczej komediowa. Ale przygotowana naprawdę starannie, z każdym ornamentem i każdym barwnym inicjałem w najodpowiedniejszym dla niego miejscu, aż miło było taką książeczkę wziąć do ręki. Do tego było tam jeszcze parę innych rozrywkowych dzieł, coś o kiszeniu kapusty, okropnie zabawne (ale tylko dla wtajemniczonych) Najzacniejsze Żarty Alche-hehe-miczne, nieco zbyt dosadnie zilustrowane Miłostki wieku dojrzałego i Popularne wiersze kerońskie. Poza tym, z nieco już cięższego repertuaru, stał na jednej z półek Zbiór argumentów, felietonów i niechlubnych przykładów przeciw elfowi w naszym królestwie, zaś tematyce magicznych pieczęci najbliższy byłby chyba opis magicznych barier, może jeszcze praca o wynaturzeniach magii ochronnej, która miałaby buntować się przeciwko samemu chronionemu, uznając go za zagrożenie, napisana jednak tak potwornie nudnym językiem, że elf prawie zasnął podczas lektury, a niewiele zrozumiał. Zanudzić profesora z oroskiej uczelni, ha, nielicha sztuka!

Lepiej było dać na chwilę odpocząć strudzonemu umysłowi, a zatroszczyć się o żołądek, który teraz upomniał się gwałtownie o odrobinę uwagi. Chwila buszowania w ciemnej spiżarni i Felivrin wrócił do biblioteki z kilkoma pajdami czerstwego chleba, kiszoną kapustą, szklanką kompotu z jabłek i suszoną kiełbasą. Kiedyś, dawno temu, żaden leśny elf nie tknąłby mięsa. Ale czasy się zmieniają.

Wciąż wyglądało na to, że w całym domu, poza tym jednym pechowym profesorem transmutacji, nie było aktualnie żywej duszy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Domek Finarfina

4
Przeglądając zbiory swego dawnego mentora Felivrin nie mógł się nadziwić jego gustowi. Księgi były tak wszelaki i niepowiązane, że alchemik albo czytał na co miał tylko ochotę, albo pracował nad miksturą poprawiającą wzrok. Zbiór argumentów, felietonów i niechlubnych przykładów przeciw elfowi w naszym królestwie... nie dość, że autor był uprzedzony to na dodatek nie potrafił wymyślać dobrej nazwy. A ten opis magicznych mutacji... kto to pisał? To wyglądało jak praca studenta drugiego roku, który siedząc w bibliotece sklecał bez polotu teksty z różnych zbiorów. A potem dziwił się, że elf każe mu zaczynać wszystko od nowa. Kto dał temu człowiekowi prawo do publikacji? Sam za nią zapłacił? Zapewne był to jakiś rozpieszczony arystokrata, któremu znudziło się zabawianie rodzinki magicznymi sztuczkami na balach i postanowił zabłysnąć na scenie pisarskiej. Uczony wzruszył ramionami, stwierdzając, że ostatecznie to ie jego sprawa po czym odłożył ostatnią z ksiąg. Następnie usiadł przy biurku i rzucił spojrzeniem po pokoiku.

Sam gabinet uległ jeno czysto kosmetycznym zmianą i Profesor czuł w każdym przedmiocie jakąś skrytą szczyptę melancholii. Na blacie biurka mógł dostrzec jeszcze niemal niezauważalnie wydrapany spis największych Kerońskich magów ostatniego tysiąclecia. Ile razy Zielonolicy truł mu głowę mówiąc "Jak to nie wiesz kto 256 lat temu podlał pola pod Oros? I ty niby władasz magią wody!?" A regał zapewne pamiętał czasy gdy zwalił mu się podstępnie na głowę. Od tego czasu był z tego co pamiętał przykręcony do podłogi. Ahhh... życie. Na kącikach ust elfa pojawił się delikatny uśmiech. Teraz to on użerał się z młodzieżą... czas leciał do przodu. Ale czy w dobrym kierunku? W końcu to co działo się obecnie...

Ta myśl zburzyła chwilowe schronienie elfa. Jak mógł myśleć o dzieciństwie gdy jego uczelnia trafiła w dłonie religijnych fanatyków? Cl robić? Uciekł. Sam jest bezpieczny... na razie. Ale setki obdarzonych darem magii osób dalej znajduje się w żelaznym uścisku Zakonu. Co robić? Czas spędzony w tych morach pozbawił go... tej dzikości i nieprzewidywalności, która towarzyszyła i niejednokrotnie pomagała mu w wędrówce przez dzikie i opuszczone tereny. Stał się miękki. A to, że na zawołanie dał się zaciągnąć do piwnicy, w której potem doszło do tragedii było sztandarowym tego przykładem. Dość. Trzeba przestać biernie wpatrywać się w kartki papieru. Ale co mógł dokonać? Odbić uczelnie? Naaawet gdyby zdecydował się na równie szalony krok. Nie mógł liczyć na bezpośrednią pomoc więcej niż trzech... może czterech osób w tym mieście. A nawet gdyby i oni zdołali kogoś przekonać... to nie był szlak. Tutaj garstka najemników i kilku działających w określonym celu czarodziei wzbudzi w Zakonie najwyżej rozbawienie. Nie jest realnym zagrożeniem... nie w skali miasta. Inne rozwiązanie... przedostać się do Arcymistrzyni i nakłonić do współpracy? To równie bezsensowne. Gdyby chciała walczyć już dawno by to zrobiła. Nie ma nikogo. Walka z Zakonem jest szalona, niewykonalna i głupia... a nic nie brzydziło Felivrina tak jak niepotrzebne marnowanie życia. Na dodatek ciągle nie wie jak świat zewnętrzny to odbiera. A znając jego parszywe szczęście Kerończycy piją teraz wszędzie na umór i klaskając wołają "Chwała Zakonowi!". Trzeba więc... użyć finezji. Czego chce Zakon? Celu... ofiary... kogoś kto jest wszystkiemu winien i zostanie dla przykładu ukarany. Na razie rolę tę według posłańca pełnią nieludzie jako ogół... gdyby udało się znaleźć lub podrobić ślady sugerujące coś innego? Tylko jak? Elf pogładził się po brodzie. Kogo można użyć jako wymówki dla której te zakonne psy wyrzucą z pyska Uniwersytet i rzucą się jak w amoku na nową zabawkę?

— Demon... potrzebujemy demona.

Mruknął Czarodziej po czym parsknął śmiechem. Demon. Łatwo powiedzieć. To jeszcze trudniejsze do osiągnięcia niż zebrani armii. Westchnąwszy stwierdził, iż obecnie i tak na nic sensownego nie wpadnie i wstał od stołu przeciągając swoje zmęczone ciało. Następnie sięgnął w poły swej szaty i rozłożył na biurku dwa listy i magiczną mapę po czym zacierając ręce rzekł.

— Uniwersytet na bok... co my tu mamy...

To mówiąc roztworzył magiczną podobiznę Herbi i drżącą nieco z ekscytacji ręką nakreślił nań słowa "Celebrim Nargothrond" wpatrując się w pergamin tak zachłannie jakoby chciał go pożreć wzrokiem. Miał wiele imion do zapisania... jedne łączyły dobre, inne złe wspomnienia. Ale świadomość gdzie dokładnie znajduje się obecnie jego brat i czy jeszcze żyje wydawało mu się najważniejsze. Szczególnie, że zaraz po poznaniu jego statusu miał zamiar wsiąść się za spisanie dlań listu.
Spoiler:

Re: Domek Finarfina

5
Przedziwnym sposobem mapa panny Emeline potrafiła wskazać lokalizację poszukiwanej osoby bardzo, bardzo dokładnie, choć fizycznie zdawało się to niemożliwe. A jednak... Magia. Kiedy dygoąca z emocji dłoń elfa zapisała, co miała zapisać, drobna biała gwiazdka z podpisem "Celebrim Nargothrond" wykwitła na pożółkłej, pokreślonej gęstą siecią kartograficznych oznaczeń powierzchni pergaminu. Swoją czystą bielą odcinała się od niej wyraźnie. Najpierw jaśniała przy nazwie "Ujście", w miejscu gdzie rzeka Prosta wlewała swe wody do morza. Kiedy spojrzało się bliżej, kiedy wzrok wnikał głębiej, Ujście jakimś sposobem przestawało być tylko kropką i nazwą na mapie, a zaczynało rozwijać przed obserwatorem swoje nieregularne kontury. Później także dokładny plan zabudowy, sieć ulic i nawet nazwy pojedynczych lokali. Podążając za gwiazdką Celebrima profesor skierował wreszcie spojrzenie na niezbyt gęsto zamieszkaną dzielnicę i jeden konkretny dom. "Cierre – sklep z porcelaną", tak głosił podpis. A biała gwiazdka z imieniem ukochanego brata poruszała się po nim pospiesznie to tu, to tam. Poruszała się, a więc raczej musiał być żywy. Co za ulga.

Pióro, spoczywające wciąż w dłoni elfa, drżało niecierpliwie, odbijając w tym swoim drżeniu jego podekscytowanie. List. Trzeba odpisać na list. Celebrim czeka. Swoją drogą, nie wiadomo, kiedy do domu Finarfina dotrze chłopak-posłaniec. Bystry był, raczej nie zmylił drogi, więc pewnie niedługo. Tym bardziej należało się spieszyć.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Domek Finarfina

6
Żył. Celebrim żył. Tyle wystarczało na razie Profesorowi. Mógł co prawda użyć mapy by zinfiltrować gdzie znajdują się wszyscy jego towarzysze, a potem... potem dokończyć to co trawiło go przez lata... mógł poznać odpowiedź... dowiedzieć się gdzie są... czy żyją... a potem. Odetchnął. Nie. Nie teraz. Pod wpływem nadmiaru emocji może dokonać błędu. To zaczeka. Czekało tyle lat... to poczeka i jeszcze tydzień... miesiąc. Ile czasu będzie potrzeba tyle poświęci na Oros... ale ani minuty więcej. Kiedyś musi zamknąć ten etap życia raz na zawsze. Kolejny głęboki wdech. Tak... jeszcze trochę czasu może zaczekać. Nie pali się. Jak nie żyją, to nie żyją... zresztą czy śmierć dla niektórych z nich będzie przeszkodą? Trzeci i ostatni wdech uspokoił Profesora całkowicie. Czysta tafla wody. To był jego umysł. A teraz... gdzie wzbudzić kręgi by fala ruszyła w odpowiednim kierunku. List. Miał mało czasu. Miast zaprzątać sobie głowę wielkimi ideałami, trzeba zacząć od rzeczy drobnych. Po nitce do kłębka jak to lubił mawiać ten pokraczny Sakirowiec... ciekawe co u niego... może dostał awans? Zawsze liczył na jakąś większą aferę na Uniwersytecie... i ją dostał. Na twarzy Profesora znów zagościł uśmiech. Sytuacja była ciężka, ukrywał się u swojego mentora, a jego dobytek robił za ozdobę szpitala... a mimo to potrafił czuć rozbawienie całą tą sytuacją. Cóż... bywał w gorszych. I szczerze wątpił czy cokolwiek z asortymentu śmiertelników było w stanie to powtórzyć. Zachichotał. Miał pisać list a jak zwykle zaczął rozmyślać o najróżniejszych szczegółach. Wszechstronna analiza bywała zbawienna, ale czasami Profesor nie mógł się pozbyć uczucia, że jego dbałość o szczegóły drażni jego uczniów. Ale to przecież nie mogła być prawda... Tak pozytywnie nastrojony jeszcze raz rzucił okiem na list od brata.
19. XI. 86 r., Ujście
Fel!

Mam nadzieję, że dostałeś ten list. Nawet nie wiesz, co musiałem zrobić, żeby go stąd do Ciebie wyprawić. I żeby zdobyć ten świstek, na którym go piszę.

Bracie, coście najlepszego zrobili? Nie zostawiajcie nas! Czy Czarodzieje naprawdę są tak dumni i zapatrzeni jedynie we własne interesy? Odkąd wycofaliście wsparcie z Ujścia, tu jest potwornie. Uwierz. Zieloni szaleją. Bez Was ono będzie stracone, dlaczego zostawiacie nas samych?

Przepraszam, wiem że to nie Ty za to odpowiadasz (chyba żeś w międzyczasie został rektorem, hehe), ale serce mi się łamie i nie mam – nie mamy – tu już sił do walki. Może jesteś w stanie coś tam u Was zdziałać, przekonać kogo trzeba... Zrób coś, zaklinam Cię, Fel. To nie jest dobra polityka, nie opuszczajcie nas, do diabła. Zginiemy. Będziemy dalej walczyć, ale zginiemy, nie ma innej możliwości!

Bogowie, mam nadzieję, że za kilka lat uda nam się wreszcie zobaczyć. Pewnie założyłeś rodzinę, masz dobrą posadę i ustatkowałeś się w końcu, nie to co Twój głupi brat. Zostałem już wujaszkiem? Słyszałem, że po Nocy Spadających Gwiazd nie odszedłeś razem z większością naszych. Odważnie. Cóż, ja też nie odszedłem, dalej robię swoje.

Fel, a co z Ojcem? Jakoś się trzyma po wydarzeniach z Puszczy Fenistejskiej? Dbasz o niego, jak mi kiedyś obiecałeś, prawda?

Jest tyle rzeczy, które chciałbym wyrazić, o które chciałbym zapytać, ale to musi poczekać do dnia naszego spotkania, teraz muszę już kończyć, zresztą nawet nie bardzo mam NA CZYM tu pisać.

Niech to wszystko się skończy, pogadamy wreszcie jak brat z bratem. Niech Oczy Stwórcy oświetlają jasno Twoje drogi, a chłodne cienie liści dają Ci zawsze bezpieczne schronienie. Czy jak to tam było. Zapomniałem. Zdrowia, bracie, bo zdrowie jest najważniejsze. Odpisz jak najszybciej, zanim tu zdechnę jak pies.

Celebrim
Po czym pogładził przez chwile swe czoło, zmarszczył brwi i sięgnął po pióro. Zamoczył je następnie w kałamarzu i stawiając pierwszą czarną literę na pergaminie oraz niszcząc stopniowo jego nieskalaną biel jął przelewać myśli na papier.
<data> Oros

Mój drogi Celebrimie

Podobnie jak ty mam nadzieję, iż zdołasz odebrać ten list. Sam fakt, że udało mu się opuścić mury Oros możesz uznać za cud i dobry omen, gdyż sytuacja tutaj jest zgoła niekolorowa i przez cały mój czas spędzony w murach tejże uczelni podobna nie miała miejsca. Ale po kolei.

Z przykrością muszę cie powiadomić, iż obecnie czarodzieje z Oros może i są dumni i zapatrzeni w prywatne interesy, jednak zdecydowanie największym ich utrapieniem jest obowiązek stawiania się na szereg przesłuchań i spotkań kontrolnych jaki poddają nas Zakonnicy. Czuje, że niejeden chciałby na nowo wrócić na front niż to znosić, ale cóż mogę wiedzieć na ten temat. Nie utrzymuję częstszych relacji z kadrą magów bojowych niż na okazjonalnych potyczkach treningowych, a wątpię by Zakon nań teraz pozwalał.

Nie wiem ile potrwa ta patowa sytuacja więżenia nas w naszych własnych murach. To co najmniej absurdalne. Postaram się jakoś to naprawić i może nakłonić kogokolwiek do dobrowolnego udania się na front, jednak muszę to robić w największej ostrożności w obawie by moje intencje nie zostały opatrzenie odebrane przez Zakonników. Coś wymyśle. To mogę ci obiecać.


"Pewnie założyłeś rodzinę, masz dobrą posadę i ustatkowałeś się w końcu" - po trzykroć pudło. Jesteśmy podobni nie tylko pod względem wyglądu bracie. Rodzina przez głowę przebiegała mi ostatnio w dziecięcych fantazjach przy kończeniu studiów, posadę mam raczej mierną, a i ona chyba uległa ostatnio zawieszeniu, a ustatkowanie. Ustatkowanie. Teraz nie mam nawet własnego gabinetu? Zmienili go w szpital polowy. W moim łóżku dogorywa trójka osób!

Dalej będę pisał krótko, gdyż goni mnie czas. Ojciec miał się dobrze gdy ostatnio go widziałem jest na szczęście bezpieczny od tego całego zamieszania i mieszka u swego druha. Pamiętasz Ketgora? Wprowadził się do niego i wydaje się szczęśliwy. Zapewne całe wieczory spędzają przy kominku opowiadając sobie wzajemnie te same dobrze ci jak i mnie znane historię. Odwiedzam go regularnie., a raczej odwiedzałem. Teraz raczej nie mogę nigdzie wychodzić.

Tak więc cytując ciebie jestem zamknięty. Tak samo jak zostałem kiedyś zamknięty przez ojca za karę w komorze... pamiętasz jak bardzo byłem wtedy uwięziony? Teraz jestem w identycznej sytuacji.
Spoiler:
Więc pozostaje mi życzyć i tobie pomyślnych wiatrów we włosach, zdrowia i powodzenia! Zrobię co w mojej mocy i do rychłego spotkania.

Felivrin
Zadowolony z przechytrzenia Zakonu, który mógł położyć dalej jakimś cudem łapy na owym liście Felivrin odłożył go by pozwolić mu wyschnąć i postanowił przejrzeć ostatnie zapiski swego mentora. A nóż pracował nad czymś ciekawym? A właśnie... mistrz... przecież bardzo prosto można się dowiedzieć kiedu tu będzie. Profesor jął kreślić na magicznej mapie imię Finarfina. Szpiegowanie swojego mentora. Na twarzy elfa pojawił się uśmiech.

- Jak za starych dobrych czasów.

Mruknął sam nie wiedząc do kogo. Może do dawnego siebie, który lubił wtykać nos w cudze życie.
Spoiler:

Re: Domek Finarfina

7
Ciekawski profesor wiedział dobrze, gdzie Finarfin zwykł trzymać swoje najbardziej aktualne zapiski. Bez skrupułów wyciągnął więc z najwyższej szuflady biureczka plik rozmaitych papierów i zaczął je przeglądać. Było tam, jak łatwo zgadnąć, sporo pomysłów na receptury alchemiczne, niektóre skończone, niektóre w fazie opracowywania, ale nic szczególnie interesującego. Najciekawszy z tego był chyba arkusz z przepisem na Eliksir Żywego Światła Aurinugeta, na którym Finarfin naniósł swoje własne notatki w rodzaju "zamiast korzenia mandragory - wygotowane w oleju liście!" czy "kryształ: jak najdrobniejszy, najlepiej pył! żółty topaz daje najcieplejsze światło, diament - najmocniejsze, mieszanka obu? - sprawdzić proporcje!!!".

Oprócz zapisków zawodowych były tam parę tych bardziej osobistych. Felivrin znalazł sporo pisanych na bladoróżowym papierze listów. Zawahał się chwilę, nim zajrzał do któregoś z nich, ale przecież jak szpiegować, to szpiegować. Jak za starych dobrych czasów.
3.XI.86, Saran Dun Fin!

Nie przypuszczałabym nigdy, że wizyta na Waszym Uniwersytecie, choć tak tragiczna dla wielu członków naszej delegacji (rektor zarządził miesiąc żałoby na uczelni po naszych studentach, profesorze Saveginie, jak również wszystkich ofiarach z Oros), w tak przewrotny sposób przyniesie mi szczęście, o jakim nie śmiałam już śnić.

Wszyscy tu łączymy się z Wami w cierpieniu i nie potrafimy pojąć, jak Wasi koledzy, którzy pracowali przecież z Wami od lat w imię Nauki i Magii, mogli Wam zrobić coś takiego! Co nimi kieruje? Nikt tego nie umie zrozumieć. Ale jednocześnie nie potrafię cierpieć, wiedząc, że przecież w tym wszystkim spotkałam Ciebie. Codziennie wypatruję Twoich listów i nie przestaję tęsknić. W moim wieku... W naszym wieku, Fin! To śmieszne! Już moje studentki mają więcej oleju w głowie. Odbiło babie na starość. Nie ma innego wytłumaczenia.

Twoja propozycja jest tak szalona, że się na nią godzę. Tylko żadnych brylantowych pierścionków, Fin. Nie do twarzy mi w brylantach. Ani żadnego padania na kolana! Taki połamany staruch jak Ty mógłby się już nie podnieść, a mimo wszystko byłoby szkoda!

Dokończę sprawy w szkole i bez zwłoki wyjeżdżam, oczekuj mnie jeszcze przed końcem tygodnia.

Twoja Łucja
Wertując pozostałe liściki elf mógłby zrekonstruować sobie dokładniej przebieg szalonego romansu dwojga staruszków i być może nawet by to z czystej ciekawości uczynił, gdyby jego wzroku nie przyciągnęła zupełnie inna notatka. Zapisana ewidentnie na brudno na odwrocie rysunku z kolcem skorpiona, pełna skreśleń i kleksów, przedstawiała się z grubsza tak:
OŚWIADCZENIE My, ludzie ludzcy Czarodzieje, zgromadzeni wobec zjednoczeni w obliczu zdrady, jaka spadła na nas i na całe mia Oros, oświadczamy, ż pragniemy ozna oświadczyć, iż stanowczo odżegnujemy się od zbrodniczych działań naszych kole elfów. Działania te doprowadziły do tragedii, która ponadto splamiła dobre imię naszego Uniwersytetu, i to w najpiękniejszej, najświętszej najjaśniejszej jego godzinie. To straszliwe wydarzenie wynika wyłącznie z zaniedba celowych działań naszych tak zwanych konfratrów, to jest magów ras innych niż ludzka, które to rasy w naszym królestwie od zawsze były gośćmi, zaś dziś naduży naruszyły święte prawo gościnności. Zbrodnie naszych tych, którzy od lat udawali, że stoją z nami ramię w ramię w walce o dobro Magii, owych elfich Czarodziejów czarowników, zgodnie uznajemy za zbrodnie przeciwko Królowi naszemu Królowi i całemu Państwu Kerońskiemu.

W obliczu katastrofalnego spisku naszych wrogów, my, ludz Ludzcy Czarodzieje, mamy ślubuje- przyrzekamy przysięga obiecujemy lojalnie współpracować z Zako ze wszystkimi siłami, powołanymi ku pojmaniu i słusznemu ukaraniu sprawców winowajców.

(tu podpisy: Finarfin Thonam – Doktor Alchemii, Adelajda Bloom – ?, Ghor O'Min – Profesor Historii Magii... blablabla, cała reszta etc.)
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Domek Finarfina

8
Chłód. Przejmujący chłód zalał Profesora. Mroził serce, mroził uczucia, kruszył przywiązanie. Zdławił iskierkę rozbawienia powstałą po pierwszym liście i sięgał dalej. Przed oczyma leciały mu obrazy z przeszłości. Pierwsze spotkanie. Pierwsza krytyka. Pierwsza ocena. Pierwsza kara. Pierwszy wywar, który nieomal zabił mistrza. Widział to wszystko. Czyżby umierał? Na pewno jakaś jego część. Jego młodość. Jego cenny... najcenniejszy okres w życiu. Jedna z jego ówczesnych podpór okazała się ostrym kolcem wbijającym się w plecy? Jak mógł to zrobić? On?! Ze wszystkich ludzi spodziewał się tego po każdy... ale ON? Nie obchodziło go czy zrobił to pod przymusem... nawet jeżeli... własnego ucznia!? Wyprzeć się! Obiecać wydać! Elf zacisnął dłoń trzymającą Oświadczenie. Pod jego palcami pismo pokrywał powoli szron. Głowa, jak i dłonie jęły mu nerwowo drżeć. Opadł zszokowany na fotel. Mógł się łudzić, że było do pod przymusem... że mistrz nie miał wyboru... ale wtedy co? Pod przymusem go wyda? Pod przymusem go zabije? Nie... nie... NIE! Cisnąwszy na wpół zamrożone pismo o drzwi gabinetu skrył twarz w dłoniach. Po chwili podłogę gabinetu wieńczyła kałuż, w której leżało owo przeklęte zawiadomienie... a także kilka słonych kropel u stóp Felivrina. W pewnym momencie Profesora przeszedł dreszcz. Zdało mu się, że jest sam, absolutnie sam na świecie. Że już nigdy nie ujrzy brata, który ugrzązł w oblężeniu, że ojciec skonał, że mistrz go porzucił, a jego przyjaciele odwrócili się od neigo i każdy poszedł w swoją stronę nawiązując nowe znajomości. Na kogo mógł liczyć? Gdzieś tam w świecie były dwie czy trzy niespokojne dusze, które mógł nazwać towarzyszami... ale i one może gryzą już piach. Co mu pozostało? On sam? Sam przeciwko całemu światu? Przeciwko Zakonowi, Keronowi i ludzkim magom? Nawet sprowadzając tu zastępy diabelstw najpewniej odniósłby sromotną porażkę... a co zrobił? Walnął głową w stół z powodu jednego... głupiego... trzęsienia ziemi... Nagle głowę elfa przeszył niczym lodowa strzała pewien fakt.

- W sąsiednim pomieszczeniu... kretyni trzymali wybuchające przedmioty... ten wstrząs... który rozpoczął to wszystko...

Dłonie opadły z twarzy Profesora. Oparł się na fotelu, przetarł oczy i potarł skronie. O co tu chodziło. Nie zastanawiał się nad tym... ale dlaczego ci imbecyle przynieśli katalizator tam gdzie mieli anomalie magiczną. Wniosek nasuwałby się sam. Byli idiotami... albo coś ukrywali i nie mieli gdzie.... czyli jeszcze gorze... byli idiotami, którzy próbowali spiskować. Na chwilę umysł elfa ogarnęła mgła. Wspomnienie. Jedno z tych czarnych, które nie potrafiło zniknąć.
*** Ciemny pokój. Stoi pod ścianą... stoi... kuli się z zimna. Na ciele łachmany. Oni tam stoją. Oni wiedzą. Oni wiedzą, że chwilę temu życzył jednemu z nich śmierci. Zawsze wiedzą. Podchodzi... on... ja... my... podchodzimy razem. Mówimy.

- Co spotyka zdrajców?

Otwieramy usta.

- Kara... ale tylko gdy dadzą się złapać. A jeżeli nie...

*** Elf zaczął chichotać. Był to śmiech urywany, dziwny, wręcz niepasujący w żadnej wypadku do jego codziennego zachowania. Momentami załamywał się tak jakby dusił się własnymi strunami głosowymi. Po dłuższej chwili ustał, a Felivrin ochrypłym głosem mruknął ciągnąc wypowiedź ze wspomnień.

- ... będzie to znaczyło, że nie byłeś wart by z nim być. Zabawne... kiedy to twój najgorszy koszmar udziela ci rad, jak radzić sobie z najlepszym zdrajcą... a więc najbliższym przyjacielem. Bo co mogę mu teraz zrobić? Tylko udowodnię, że ci zdrajcy maja racje i nieludzie to potwory... całkiem dla nich wygodnie...

Twarz elfa przebiegł grymas. To była przewrotna mądrość. Chcieli mu wtedy dać nadzieje, że może uciec. Ale... tak dobrze oddawała co go spotkało. Z jednej strony chciał porzucić tamte czasy... wyrzucić te czarne jak smoła drzazgi w swoim sercu. Do tego stopnia, że nawet zgodziłby się na kilkuletni pobyt w klasztorze dla oczyszczenia umysłu... ale świat wiecznie przypominał mu, że właśnie to wypaczenie... to wynaturzenie, którego ślady wciąż zdobiły jego ciało. Ono jedno pozwala mu przetrwać w tym bezwzględnym świecie. Wstał i beznamiętnie podszedł do kałuży z wymiętą kartką, którą jakoby na pożegnanie zmiażdżył obuwiem. Został zdradzony. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Z początku zastawiał się czy nie wywołać pożaru... lecz nie miał pewności jak bardzo jego mistrz jest zaangażowany w cały ten syf. Będzie sprawiedliwy. Jedynym dowodem jaki ma... miał. Pal licho. Ten mokry glut był chwilą temu kartką papieru... nie był oto jawne zaatakowenie jego osoby więc będzie łagodny... po części przez to, po części przez sentymenty. Ale wybaczyć podpisania się pod... tym śmieciem... nie potrafił. Jednak miast ponieść się emocją Felivrin począł metodycznie szykować się do skutecznego i precyzyjnego wykonania... kary dla swojego mistrza. Po co się zapalać? Jeśli czegoś nauczyła go jego traumatyczna przeszłość... to tego, że zemsta smakuje najlepiej na zimno.

Na początku zerknął na mapę. Wskazywała na to, że położenie mistrza byłą zgoła dalekie. Nie mógł tu być za szybko... dobrze. Nie chciał go spotkać. Nigdy. Nie chciał wrócić do tego miasta... chyba, że na czele chord piekielnych lub niosąc za sobą najgorsze plagi świata. Następnie Profesor udał się do drzwi by sprawdzić czy jest po ich wewnętrznej stronie jakowaś zasuwa niepodobna do otworzenia z zewnątrz. Magowie i ludzie majętni mieli takową zazwyczaj by złodzieje nie mogli otworzyć drzwi przy pomocy wytrychu... choć i na sztabę były swego rodzaju sposoby jak słyszał od pewnej... znajomej. Po możliwie jak najskuteczniejszym zabarykadowaniu drzwi krzesłem lub sztabą przyszedł czas na przygotowanie się... do czego? Co miał ze sobą zrobić. Pozostawała mu jeno ucieczka z miasta... chyba. Potrzebował tedy ubrania na zmianę i torby podróżnej. W tych celach maił zamiar przeszukać garderobę mistrza w poszukiwaniu czegoś niekrzykliwego. Szary, brąz... to się nada. Jako alchemik ma tu na pewno jakieś torby na zioła czy mikstury. Pożyczy jedną. Ale to jeszcze nie jest zemsta... to tylko... odzyskiwanie przez pośrednika zapomogi jaką udzielił na szpital polowy... czyż nie? To w żadnym wypadku nie była kradzież! To tylko uczciwa wymiana ekwipunku! I to z niekorzyścią dla niego! Weźmie jeszcze jakowyś mieszek coby nie być zbyt pokrzywdzonym. To torby spakuje zapasową koszulę i bieliznę oraz nieco tyle chleba i owoców. Mięso w dziczy, w której przyjdzie mu się ukrywać jeno niepotrzebnie zwabi drapieżniki. Zresztą... jeśli będzie potrzebował mięsa może coś upolować. A wtedy... kiedy będzie już zaprowadzona jako taka równowaga majątkowa. Niemal słyszał ten zawadiacki śmiech i słowa "I co Feli? Jednak niczym się nie różnimy. Dobraliśmy się co?" Grymas, który na myśl o tym pojawił się na twarzy już najpewniej byłego Profesora był trudny do opisania. Było to obrzydzenie... wobec samego siebie... wobec tego co robił... a jednocześnie igrał w nim uśmiech. Czuł jak krew dudni mu w uszach. Na nowo serce mocniej mu biło. Choć dalej był w Oros czuł, że zabierając wyposażenie własnego mistrza w jakiś sposób wyzwala się z tych okowów zmęczenia i ułudy szkolnego życia. Parsknął i mruknął.

- A teraz... wisienka na torcie. Zemsta.

Cóż boli czarodzieja najbardziej? Utrata katalizatorów i rzadkich odczynników. A tak się składa, że jako uczeń znał większość skrytek mistrza. Zgarnie wszystkie szafiry jakie napotka... ewentualnie nieco innych kamieni. Wykorzysta też jego notatki i własną wiedzę przyrodniczą by zagarnąć te mikstury lecznicze, które były opisane jak i te rośliny, o których z zielnika pamiętał, ze mają właściwości lecznicze. W obu przypadkach nie liczył na wiele. Ale kilka drobnych katalizatorów i parę leczących składników, jak i przepisów na wytwarzanie z nich naparów leczniczych zapewnią mu utrzymanie przez jakiś czas... o ile przeżyje. Czy to wygórowana cena za nóż w plecy? Niekoniecznie. Ale elf usilnie starał sobie tak wmówić. Mimo odepchnięcia... mimo poniżenia... Finafrin był jego dawnym mistrzem. Ten jeden raz ograniczy się do tego... przez wzgląd na dawne czasy. Ale jeśli choć jeden elf mu kiedyś piśnie, że jego dawny mentor zrobił coś przeciwko nieludziom... mag położył rękę na sercu gdzie pod szatą trzymał złożoną już magiczną mapę razem z listami które otrzymał jak i tym, który napisał. Czy go wyśle? Nie teraz... kiedyś.

Nowe ubranie, żywność na dzień lub dwa, katalizatory i nieco mikstur jak i odczynników leczniczych i zapiski dotyczące ich przetwarzania. Może jeszcze jakiś szczelny kałamarz i pióro. Ponadto jego listy, niedawno otrzymana magiczna mapa i ważniejsze notatki... zaś w kieszeni statuetka Sulona. Gdy zbierze z tego co będzie mógł uda się do ogrodu swego mistrza... do owego felernego podwieczorku. Czuł się... zbrukany tą kradzieżą. I to w jakiś sposób go cieszyło. Brudy zbrodni i krwi przelanej w imię wiedzy i zemsty, który towarzyszył mu przez lata tułaczki były teraz bliższe jego sercu niż pył biblioteczny, który osiadł na nim ostatnimi czasy. Uczennica... ukochana... mistrz... doświadczenia. Musiał to wszystko zostawić za sobą by na nowo nie wpaść w taką samą sytuację jak wtedy... tylko tym razem w ręce innych radykałów. Lecz... dokąd miał się udać? Wszak nie miał nikogo. Teraz każdy w promieniu wielu mil myśli o nim jak o zbrodniarzu... nie chce narażać swych przyjaciół, a na obcych nie ma co liczyć. Nie... to nie tak... ma KOGOŚ. I choć inna drogą niż się spodziewał. Znalazł wreszcie w Oros to czego pragnął. Od lat... od lat tego szukał. I przyszło samo. Odpowiedź... czy oni żyją. Zachichotał po raz wtóry. Skoro nawet mistrz go zdradził... nie było sensu cokolwiek doń wysyłać gdy jego "bezpieczne gniazdo" okazało się siedliskiem żmij. Ziemia po której stąpał latami teraz niemiłosiernie go paliła.

- Trzeba uciec... i wszystko zakończyć...

Mruknął. Wydobył spod szaty mapę, zerknął na obecne położenie mistrza i jeśli było odległe chwycił pióro i drżącą z tłumionych latami emocji dłonią nakreślił na mapie następujące imiona mamrocząc je pod nosem.

- Maeglin... Beren... Fëanor... Orophin. Nie ważcie się być wszyscy martwi... albo bądźcie... bylebyście się ruszali. Z lubością z wami porozmawiam o starych czasach... może urządzimy małą inscenizacje naszego rozstania?

Kiedy nakreślił "n" w ostatnim nazwisku przymknął na chwilę oczy. Oto odpowiedź. Dokąd się udać? Gdzie się znajdują? Jeśli nikt z nich nie żyje wtedy po prostu zmieni się w ptaka i będzie leciał tak długo na wschód, aż wyląduje w tym przeklętym lesie. Bez nich... i z ta nagonką na głowie nie ma dla neigo życia w Keronie. Woli już walczyć czy też pertraktować z bogiem. Z przymkniętymi powiekami odrzucił swoje obecne przywiązanie do Oros. To miasto musiałoby zrobić coś niepojętego by na nowo go do siebie zjednać. Odchodzi... Otworzył oczy i spojrzał na mapę by raz na zawsze dowiedzieć się gdzie się udać po przemianie w swego skrzydlatego przyjaciela.
Spoiler:

Re: Domek Finarfina

9
Myślał, że przewidział wszystko. Przezornie zamknął zasuwę w drzwiach wyjściowych. Upewnił się, że Finarfin przebywa z dala od domu. Przebrał się w brunatne szaty oroskiego Doktora, zabrał z szafy całkiem porządną torbę i wypchał ją prowiantem ze spiżarni nauczyciela, to jest bochenkiem chleba i sześcioma żółtymi jabłkami, ponadto zaś kilkoma parami bielizny starego alchemika (wliczając w to obszytą koronką koszulę i obszerne pantalony z klapką), dorzucił cztery szafiry, dwa maleńkie diamenty i garść oszlifowanych w kulki ametystów, pudełko tamaryszkowej żywicy, pół butli olejku rumiankowego i woreczek suszonej mięty turońskiej, doskonałej na żołądek. Do tego wszystkiego jeszcze mały podróżny kałamarzyk, gęsie pióro i sterta na chybił-trafił złapanych notatek, w tym coś na temat produkcji magicznej bioplazmy, o której słyszał wprawdzie pierwszy raz w życiu, ale brzmiała jak coś, na czym można zrobić dochodowy interes.

I choć mieszka z pieniędzmi Felivrin nigdzie na wierzchu nie znalazł, to przygotowania do podróży mógłby zaliczyć do całkiem udanych. Jednak... Jednak elf nierozsądnie zignorował pierwszy list. Zignorował też przygotowany przez kogoś w ogrodzie podwieczorek. Nie połączył faktów.

Maeglin. Beren. Fëanor. Orophin. Na mapie zakwitły gwiazdki opatrzone imionami czterech nekromantów. Teraz było pewne, że wszyscy czterej znajdowali się w jednym miejscu, na zachodnim wybrzeżu Keronu, w jakiejś wiosce nad brzegiem Cieśniny Martwego Ptactwa, na oko w jednej trzeciej drogi ze Srebrnego Fortu do Qerel. Żywi. To było ostatnie świadome spostrzeżenie, jakie zdołało przemknąć elfiemu profesorowi przez głowę, nim zza różanego krzewu pomknęło w niego oszałamiające zaklęcie.

Siwiuteńka jak gołąbka, staromodnie ubrana kobieta w wieku Finarfina celowała w intruza laską, która najwyraźniej była czymś więcej, niż jedynie podporą dla niemłodego już ciała.

— ZŁODZIEJ! POMOCY, ZŁODZIEJ! Czekaj no, łachudro!

Czekał, no bo leżał zszokowany na zimnej od rosy trawie i nie miał specjalnie wyboru. Z kostura niewiasty wyskoczyła świetlista lina i skrępowała Felivrina ciasno od stóp aż po pierś. Czarodziejska mapa wyfrunęła mu lekko z rąk, zaś torba z kradzionymi dobrami ciężko łupnęła o grunt.

— NA POMOC, STRAŻ, STRAŻ! Złodzieeej! Ratunku!

Przestraszona staruszka prędko odryglowała drzwi wyjściowe i dziarsko wybiegła na ulicę w poszukiwaniu pomocy. Miała szczęście, bo koło willi przechodził właśnie pewien młodzieniec o rozczochranej czuprynie. Uczynny chłopak przyszedł tu wprawdzie po to, by odebrać i posłać w drogę pewne listy, ale słysząc, że rabują dom miłej starszej pani, bez wahania pobiegł po służby porządkowe. Niedługo później wrócił w towarzystwie dwójki paladynów z Zakonu Sakira.

Stanęli nad spętanym złoczyńcą, w świetle zachodzącego słońca dostojni jak para rycerzy z bajki. Purpurowe refleksy odbijały się w ich błyszczących zbrojach, a gasnący dzień przynajmniej w pierwszej chwili litościwie ukrywał malujące się na ich twarzach przepracowanie.

— Mało to zamieszania tu mamy, a jeszcze pospolitych złodziei musimy łapać. Litości nie macie w tym przeklętym Oros — wysyczał do Felivrina wysoki szpakowaty mężczyzna.

— To jakiś gagatek z Uniwersytetu, nosi szaty Doktora. Oho, do tego elf. To wiele tłumaczy — oznajmiła jasnowłosa kobieta około lat czterdziestu, o twarzy zmęczonej chłopki, niezupełnie pasującej na pierwszy rzut oka do wypolerowanego na błysk napierśnika. — Zabierzemy go ze sobą, tam się nim zajmiemy. Poczekaj z nim chwilę, Hans. Zobacz, co tam zwinął — zaordynowała. — Przykro nam, pani Łucjo — kobieta zwróciła się łagodnie do staruszki. — Mam nadzieję, że nic złego pani nie zrobił? Nie będziemy pani niepokoić dłużej niż to konieczne, proszę mi tylko opowiedzieć wszystko po kolei... Wie pani, kto to jest?

Paladynka otoczyła starszą panią ramieniem i zniknęły razem we wnętrzu willi. Felivrin zaś znajdował się w wybitnie niekomfortowym położeniu. Na zimnej trawie. Z czterema szafirami gniotącymi go w plecy. Związany czarodziejską liną. Pod butem i mieczem członka Zakonu Sakira, który właśnie z zajęciem studiował jego magiczną mapę.

— Ładna rzecz — rzucił z uznaniem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Domek Finarfina

10
O ile przez moment znajdował się w swego rodzaju euforii to jednak obecnie elf był doprawdy w podłym położeniu. Na dodatek z własnej winy... a może z powodu starczej miłości? Lub jego rozstrojenia czasu przez który nie potrafił jasno ustalić daty? Cholera... gdyby tylko wiedział, że to dzisiaj przyjeżdża ta... ech. Liczył, że bez gospodarza nikt tu nie przybędzie... a tu proszę. Takie zaufanie i... uczucie? Profesora niemal ukłuła zazdrość. Niemal. Miał zresztą poważniejsze problemy. No to teraz ma w zasadzie jeden naprawdę poważny problem. Elf. Jest elfem. Nawet z pisemną zgodą na pobranie ekwipunku z domu mentora by go zatrzymali. Wzięli go za Doktora... dobrze... ale nie dość. To niewielki błąd, który można naprawić. A nie miał ochoty być zidentyfikowanym. Trzeba wymyśleć jakąś szopkę. Dobrą szopkę. Nie. Zakonnicy. Gra na nic się nie zda. Co robić?

Leżał związany magiczną liną. I miał nad swoim skrępowanym ciałem strażnika. Cóż... jest źle. Bywało i gorzej... ale sytuacja obecna jest delikatnie mówiąc... nieciekawa. Czar go krępował i nawet gdyby mógł rzucić czar nie byłby zbyt skuteczny w tej... pozycji. Ale... może nie trzeba nawet go rzucać? Przez głowę elfa przebiegł ryzykowny i śmiały plan. Ale... jak to się mówi... zaskakujące sytuacje skutkują zaskakującymi rozwiązaniami.

Najpierw musi chwycić magiczne pole krępującego go sznura. Przerwać tylko i wyłącznie ten jeden aspekt kontroli. Wedrzeć się do jego wnętrza. Zacisnął wargi i wyciszył umysł. Medytował w dużo boleśniejszych sytuacjach. Musiał więc i teraz zdzierżyć swą niewygodną pozę i upokorzenie. Wdech. Wydech. Wdech.... wchodząc w głąb siebie odrzucił po kolei złośliwe komentarze Sakirowca, jak i ból spowodowany kryształami. Zawieszony między światem materialnym i astralnym spojrzał na sytuacje z całkiem innej niedostrzegalnej dla niemagicznych istot perspektywy. Postrzegał świat astralny jako wizualną materializacje nakładającą się na jego własny. Widział poskręcane magiczne pęta ciasno oplatające jego mizerną sylwetkę niczym duszący jego osobę wąż, widział Sakirowca, który trzymał mapę na której igrały misterne wzory i barwne iskry... a gdy metaforycznie uniósł wzrok... zobaczył taniec magicznych ech nad miastem. Pozostałości niejednokrotnie starożytnych i potężnych czarów. Dziedzictwo Uniwersytetu, dziedzictwo przeszłych Czarodziei. Odchodzące w niebyt, a jednak dalej igrające z magią i zazdrośnie nie chcące zmienić swego dawnego zadania. Jednak nie był to czas na podziwianie tańca magii. Nie teraz. Teraz miał go złamać.

Potrzebował energii... nie ważne skąd. Od siebie, Sakirowca... od ech dawnych czarów rzuconych przed wiekami... musiał znaleźć jakiekolwiek źródło. Naraz obok siebie prócz własnej energii jak i magicznych pęt dojrzał inne zakrzywienie magii. Kamienie! Kamienie pod jego plecami! Są niemal przy jego skórze. Ich wewnętrzne moc emanowała błękitnym i dobrze znanym mu blaskiem. Szafir... kamień o kolorze głębin oceanu. Jego ukochany i ulubiony katalizator. Użycie ich nie powinno być problemem z tej odległości. W zasadzie sam fakt, że boleśnie wpijały mu się w plecy tworzył między nimi silną fizyczną jak i magiczną więź. Wyzwoli energię jednego z nich... a najlepiej kilku... trzech. Z każdego utka delikatne acz ostre magiczne macki. Nie może obecnie przełamać zaklęcia... będzie to męczące jak i łatwe do zauważenia dla Sakirowca. Zostałby zdzielony głownią i tyle by było z ucieczki. Miast tego postanowił wykorzystać to co dostał. Z katalizatorami może sobie pozwolić na dużo większą... subtelność. Czary tworzące struktury materialne mają to do siebie, że można w nie ingerować... wejść w ich zastygłą moc i pokierować na nowe tory. Oczywiście nie jest to proste. Ale Profesorowi Przemiany jedynym realnym i wykorzystującym w rozsądny sposób jego możliwości rozwiązaniem tej sytuacji było przejęciem kontroli na krępującym go czarem poprzez nadpisanie go swoją własną mocą. Zmienianie pól magicznych było jego specjalnością... a na dodatek jego zapleczem energii były katalizatory powiązane z magią wody. Czyżby los się doń uśmiechnął? Oby się udało... I co za tym idzie dokona jednej z najgorszych zbrodni przeciwko magicznej etykiecie. Użyje cudzego zaklęcia jako własnego. Ale obecnie i tak był w beznadziejne sytuacji... po co bawić się w grzeczną walką poprzez uczciwe magiczne pojedynki?

Przemycając te niepozorne wici magii wgryzie się do wnętrza czaru. Zawsze jest jakiś słaby punkt.. nikt nie rzuci idealnego czaru w przestrachu. A nawet jeśli czar rzucony został perfekcyjnie... Zawsze można osłabić go markując ujście magii w innym miejscu. Jaki czar obronny skupi się na szpilce gdy obok tyka bomba? Po dostaniu się do wnętrza poszuka miejsc zasilających. Coś w końcu zaciskało te więzy, coś mówiło jak go unieruchomić. Na koniec... coś podtrzymywało czar mimo braku obecności maga. Jest źródło... a więc jest i dodatkowa energia. Musi nakarmić swojego magicznego pasożyta. Wyssać dość energii by zdołać zmusić czar do posłuszeństwa. Zapewne działanie od wnętrza będzie miało większą skuteczność i nie będzie trzeba osłabiać zaklęcia dwukrotnie by je zdominować... no i ma już moc katalizatorów... lecz czar i tak osłabnie. Ale to wszystko czego potrzebuje. Momentu siły. Gdy to jego moc będzie już płynąć przez wnętrze sznura... cofnie go do stanu nieaktywnego. A następnie wyzwoli na nowo... w kierunku Zakonnika. Czar będzie osłabiony i wypaczony... ale zważając na siłę z jaką go unieruchomił... powinno starczyć by z równą siłą unieruchomić zbrojnego choćby na dłuższą chwilę. Dostatecznie długą by porwać mapę i torbę, po czym uciec z ogrodu w pierzastej postaci wykorzystując ostatni z katalizatorów do szybkiej przemiany. Nie chciał walki z ową staruszką. Gdyby sprawy potoczyły się inaczej... może byłby drużbą na ich ślubie. A tymczasem właśnie wykonywał magiczny odpowiednik splunięcia jej w twarz. Życie jest doprawdy parszywe. Ale musi uciec... nie może dać się złapać gdy wreszcie po tylu latach odnalazł to czego pragnął. Chwycił to żelazne i nieprzerwane uczucie i wtkał jego pasje w swoją magię. A jeśli wszystko zawiedzie... wyrzuci z siebie tyle mocy ile będzie trzeba. Musi zerwać te pęta... czekał na to lata. Zwędrował świat. Porzucił ścieżkę nauki i zaprzepaścił możliwość błyskawicznej kariery. Zaczął zadawać się z ludźmi którymi niegdyś się brzydził. Robił rzeczy o których wolałby nie pamiętać. Nie miał zamiaru teraz zostać zatrzymany przez jeden czar i jednego religijnego fanatyka.
Spoiler:

Re: Domek Finarfina

11
A jednak nie wszystko poszło tak, jak to profesor Felivrin (nadzwyczaj przytomnie, jak na swoje przykre położenie) zdążył już sobie zaplanować.

Pierwsza trudność zjawiła się w konsystencji pola magicznego oplatającej go liny. Zdawało się nie mieć słabych punktów, których należałoby oczekiwać przecież po zaklęciu rzuconym w pośpiechu i przestrachu. Czar był solidny, fachowo i pewnie spleciony, jak gdyby pani Łucja całe życie nic innego nie robiła, tylko związywała innych magicznymi pętami. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie tkwiło w kosturze, którego kobieta użyła. Podobne kostury, na żądanie wyzwalające natychmiast jedno z zestawu przydatnych, uprzednio naszykowanych zaklęć, były od paru lat dość popularne w stolicy, stając się najlepszymi towarzyszami osób starszych, samotnych, odbywających w pojedynkę dalsze podróże lub po prostu przewrażliwionych na punkcie swojego bezpieczeństwa. Oczywiście tylko tych, które było na taki wydatek stać, bo wyrabiająca je Akademia w Saran Dun potrafiła sobie słono liczyć za ten popis kunsztu magii użytkowej.

Ogólnie rzecz biorąc, próba Felivrina była śmiała i błyskotliwa, bez dwóch zdań. Jednak spodziewać się, że taki zaimprowizowany czar, rzucony ponadto bez wzmocnienia w postaci słów czy gestów, uda się bezbłędnie czy choćby poprawnie – to byłoby zbyt wielkim optymizmem. A ten lekki wyrzut sumienia, związany z naruszeniem magicznej etykiety, też zrobił swoje. Samo niekorzystne i dość upokarzające położenie Czarodzieja i stres dopełniły dzieła.

Owszem, więzy puściły – do tego udało się Felivrinowi doprowadzić nadludzkim i nadelfim wysiłkiem woli, wspartym mocą katalizatorów w postaci szafirów (elf poczuł, jak trzy wydrenowane z magicznej energii kamienie rozsypują się pod jego plecami w proch). Tu jednak kończyły się sukcesy.

Czarodziejska lina nie rzuciła się ku zakonnikowi i nie spętała go, jak widział to przez chwilę w swych marzeniach elfi profesor. Zamiast tego opadła miękko na trawę i… rozpierzchła się po całym ogrodzie, zmieniona w gromadkę płochliwych zaskrońców.
Kiedy później Felivrin to analizował, doszedł do wniosku, że była to pewnie wina przeprowadzonej na początku, a może zbyt sugestywnej wizualizacji liny jako węża, która to wizja za mocno utkwiła mu w głowie. Ewentualni jego zbyt mocnego powiazania z aspektem zwierzęcości, jeśli chodziło o sprawy transmutacji, przez co płynąca zeń magia zdecydowała pójść niejako na skróty. Popłynąć tym najbardziej znanym sobie korytem.

Paladyn Hans nie był głupi i zareagował błyskawicznie, unieruchamiając czarodzieja-złodziejaszka pewnym i mocnym chwytem. A kiedy zauważył, że unieruchomiony próbuje jeszcze coś mamrotać i składać palcami lewej ręki dziwne znaki, nie omieszkał grzmotnąć go solidnie w łeb. I profesorowi Felivrinowi nie udało się salwować ucieczką w ptasich piórkach.

Przy okazji zemdlał. A szkoda, bo ominęło go spotkanie z Finarfinem, lekko spóźnionym na podwieczorek.
* Obudziło go to, co powoli zaczynał już przyjmować za normalne w kontekście swoich ostatnich niemiłych pobudek. Trzaśnięcie w twarz.

Nie bardzo mocne jednak, nie przesadnie okrutne, to trzeba uczciwie przyznać. Zniecierpliwione. Zaaplikowała mu je ta paladynka o chłopskiej twarzy.

Siedział na jakiejś ławce, krzywo oparty plecami o nieprzyjemnie lodowaty mur. Ręce miał skute przed sobą ciężkimi kajdanami, a po całym jego skradzionym dobytku nie było śladu. Tylko szatę Finarfina litościwie pozwolono mu zachować. Zresztą gdyby Felivrin był przytomny w trakcie spotkania z dawnym mentorem, zauważyłby niechybnie, że ten nosi się teraz znacznie bardziej elegancko. I nawet nie jest już tak zielony na twarzy jak kiedyś.

Stojąca nad nieszczęsnym elfem Lotta Bauer dla pewności trzepnęła go jeszcze raz w policzek, nie będąc przekonaną, czy już się wybudził.

— Wstawać, panie Nargothrond. Starczy tego wypoczynku. Stać, mówię!

Zapadł już zmrok, było zimno i potwornie łupał go czerep – tyle tylko zdołał zarejestrować, zanim pani kapitan pionu paladynów oroskiej komturii Zakonu Sakira wepchnęła go gdzieś przez drzwi.

Był pewien, że jest to miejsce mu znane, lecz nie miał siły myśleć.

(Ciąg dalszy w kolejnej lokacji)
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”