Re: Zakład krawiecki Izzidira

16
Po ucieczce z żarłocznych szponów miejscowych rzemieślników Felivrin dość łatwo odnalazł garść intrygujących informacji. Ktoś sprzedawał osła... to mogło być przydatne. Gdyby miał więcej gotówki. Reklama mówiąca o zakazanych smakach bułeczek za to niezwykle go rozbawiła. Oj wiedział kto musiał być jej autorem. Ba! Chyba właśnie przez taki świstek pierwszy raz tam się wpakował... jak zresztą niemal każdy. Zadziwiające jak zjadacze smacznego pieczywa robią się po nim chutliwi... ale po chwili umysł elfa powrócił do rzeczy ważnych... i osła. Nekrologi. Nikt znajomy... tyle dobrego. Jednak imiona postanowił zapamiętać. A jeśli natrafi na podobną kartę w mniej zatłoczonym miejscu... może warto ją zedrzeć?

Następnie... parsknął. Nie z rozbawienia. Raczej chcąc dać werbalne ujście swojemu zniesmaczeniu. "Elfie bójki" brzmiało to tak jakby grupa elfich chuliganów pobiła kilku Sakirowców i napisała na ścianie Uniwersytetu "Sykir to dabil". Tak jakby co drugi czarodziej miał moc zdolną rozwalać ściany. Humaniści, bilodzy, geolodzy i przedstawiciele tak zwanej... magii teoretycznej. Co oni mogli? No i alchemicy... a nie chwila. Ci ostatni co dwa miesiące muszą odbudowywać swój wydział... Może jakiś skretyniały Sakirowiec ich zwerbował bo byli... "nie magiczni" i pomyślał, że powinni zamienić magiczne bariery Biblioteki na takie, które nie będą rezonować z blokadą? Były Profesor potarł czoło. Jeśli Alchemikom dano większe uprawnienia to Oros jest skończone. Jeśli Sakirowcy myślą, że oszalały mag jest najniebezpieczniejszą istotą w tym mieście to nie widzieli studenta Alchemii po oblanym egzaminie końcowym z mikstur. Felivrina przeszył dreszcz. Dalej pamiętał jak cały pokój w akademiku był przykryty płomieniami a w drzwiach stała wykrzywiona postać z podkrążonymi od nieprzespanych nocy oczyma i żółtawą cerą. Jak się śmiał i krzyczał "Muhahahah wszyscy spłoniecie! Wszyscy! A potem cały świat!". Tak... oby zaczęli porcjować temu wydziałowi środki łatwopalne... bo zważywszy na to, że ów niedorobiony piroman był chyba obecnie na nim Doktorem... A awanse dawano za to, że "Nie wybuchło... za szybko. Czyli prawie sukces!". Z drugiej strony... może Zakon złapie coś paskudnego jeśli dla cięcia kosztów zacznie wykorzystywać mikstury robione przez studentów.

Zaproszenie oderwał od słupa bez większego zastanowienia. Musiał to pokazać Dziurawcowi. Na balu można będzie niezauważonym zasłyszeć to i owo o pani Bloom lub po prostu o tym co faktycznie stało się z Biblioteką. No i kto się będzie spodziewał na balu trupa sprzed roku? A raczej.. .kto by spodziewał się, że duch Felivrina miałby nawiedzać przyjęcie? Już szybciej będą gadać, że widzieli go na gruzach Biblioteki lamentującego nad jedyną ukochaną przez neigo istotą... Tak... musiał się dołożyć na odbudowę. Szkoda, że najpewniej nic z tego nie wyjdzie. No cóż... przynajmniej popatrzy sobie jak ktoś wkłada złote szaty... tylko p oto by być czyjąś marionetką. Wybornie! No i może wreszcie zobaczy o co ten cały szum z balami. Ostatni pamiętał jak przez mgłę... to było chyba zakończenie studiów? A nie... wtedy nie poszedł bo miał problemy zdrowotne... ale był na balu... kiedyś.

Notka o smoku nim wstrząsnęła... jego maleństwo kogoś zabiło? Ona? Czemu? Jak? Po co? Kim była jej opiekunka!? Do czego ją zmuszała? Umysł elfa począł pracować na wyższych obrotach próbując połączyć te kilka niewielkich punktów w swoim umyśle. A co jeśli... było ich więcej? Smoków. Jeśli nie była jedynym jajkiem które przywieziono do Oros?

Chrząknięcie urwało jego rozmyślania. Spojrzał na handlarza, na owoce i ogólnie rozejrzał się po okolicy. Oros... niektóre rzeczy się po prostu nie zmienią... może jednak warto zostawić to w tej postaci? Niech ludzie robią co tam chcą... może pora się przestać przejmować własną rasą i zatroszczyć o samego siebie? Spróbować coś po sobie zostawić? Elf nie był marzycielem i wiedział, że jego obecne ciało pociągnie jeszcze góra 50 lat nim umrze z powikłań, które będą w nim narastać. Niby czasu dużo... ale w tym świecie zawsze może to się ukrócić. Kto wie? Był przecież typem osoby, która najpewniej poświęciłaby połowę pozostałego jej czasu w zamian za strzępek starożytnej wiedzy. No i mógł zginąć... tak po prostu. Z takimi myślam iw głowie rzucił ochrypłe.

— Wystarczy. Wezmę to ze sobą. Ile płacę?

Postanowił potem ruszyć w kierunku uczelni. Ot tak przejdzie się po placu pod główną bramą. Zobaczyć czy nie ma jakiś gustownych stosów po drodze. Może żacy będą o czymś plotkować albo do murów Uniwersytetu poprzyklejane będą inne ulotki. Gdyby tylko znał rzetelne źródło informacji, które by go nie wydało... no nic. Trzeba było sobie radzić z tym co się ma. No i trzeba zaciągnąć wieści o tym przyjęciu.
Spoiler:

Re: Zakład krawiecki Izzidira

17
— Dwadzieścia pięć gryfów, proszę szanownego pana — zawyrokował handlarz, gnąc się w ukłonach.

Kiedy zapłata została uiszczona, a trzeba wspomnieć, że rozsupłanie sakiewki i wydobycie monet przy użyciu tylko jednej ręki zajęło dłuższą chwilę, Felivrin otrzymał worek z suszonymi owocami, mięsem i sucharami. Zapasów było dość, by starczyło dla Czarodzieja i jego dziecka na jakieś trzy dni podróży.

Nikt nie śmiał go niepokoić, kiedy wędrował przez miasto w okolice Uniwersytetu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”