Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

1
Jest tu tylko salon, kuchnia i sypialnia. W kuchni znajduje się jeden gar, kominek oraz zestaw alchemiczny stopnia podstawowego. Sam dom wygląda na stary i nie zadbany. W każdym rogu pajęczyna, jeden wielki burdel w sprawie wszystkiego, co się tu znajduje, ściany widać, że nadpsute, dach zaś lekko dziurawy. Dom wykonany, jak wszystkie połączone z nim z kamienia, lecz dach i podpory ma drewniane lub w przypadku dachu, pokryte słomą. Nie jest on ani zbyt bogato wyzdobiony, ale też nie wygląda nadzwyczaj biednie, jest po prostu inny niż wszystkie.
Mroczny, lecz wciąż świetlisty. Upadły, chociaż wciąż czysty.
Buntowniczy, a za razem zwolennik ciszy. Czym ja jestem ? Raczej niczym...
------------------------------------------------------------------------------------------------

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

2
Przybyli z Karczmy "Pijany Król"
Obrazek
Dom w dolnym mieście należący do Kubixa. Stał w uliczce, skąd spoglądał na te rozpadające się chaty. Zlepek starej cegły, utrzymywany najrozmaitszymi klejami. Pozabijane dechami drzwi, okna i dziury w ścinach, których widział niemało. Główna ulica w dolnym mieście rozbrzmiewała gwarem i frenetycznym piskiem maltretowanych przez bachory kotów. Dziką muzyką fletni czy harmonijki. Głośnymi krzykami bitych kobiet, ale także tych gwałconych gdzieś za rogiem. Arno mógł poczuć się jak w domu. Dzielnice dolnego miasta to istna dzicz, prawie że porównywalna do dżungli w Kattok czy zgrai leśnych elfów płynących na wyspy Wielkiego Archipelagu.

Zakamarek, w którym się skrył, pachniał szczynami i nieuchwytnym kwasem okolicznych rzygowin. Przez uliczkę przeleciał szmer, coś niby szelest ocieranej kamizelki o ścianę. Arno odwrócił się. Był to Taliestan i kurtyzana. Dotarli na miejsce.

- Ori musiał coś załatwić - żadnego powitania, wyłącznie nieproszona uwaga ze strony rozpustnej kobiety. Zdani byli na siebie. Półgoblin, kurwa oraz małomówny wschodni elf o przenikliwym, złocistym spojrzeniu.

Koniec końców ruszyli. Kurtyzana zarzuciła kaptur na głowę, coby nikt jej nie rozpoznał. Nosiła też maskę. Za nią podążył Taliestan. Elf nie miał kaptura, ale czarna grzywka opuszczona na pół twarzy oraz wysoki kołnierz dostatecznie skryły tożsamość bandyty. Wtopili się w tłum bez problemu. Nikt nie zwracał na nich uwagi, przynajmniej tak sądzili.

- Czy ona mieszka w izbie po Kubixariusie? - spytała elfa nie zwalniając i nie odwracając twarzy. Szła dalej jednolitym tempem.

- Tak - odpowiedział beznamiętnie.

- Tego Kubixariusa?

- Tak... - nie dodał nic więcej. Nie musiał.

Zatrzymali się kilkanaście stóp przed ruiną. Dookoła nie było nikogo, nawet tej dzielnicy większość biedoty wolała unikać. Tym bardziej w środku nocy. Kurtyzana podniosła wysoko głowę. Wzrok zwrócony był na wyższą kondygnację dwupiętrowego domku. Parter wyglądał strasznie. Zdawało się, że lada chwila ulegnie zapadnięciu pod naporem sił nacisku. Izba po wspomnianym Kubixie znajdowała się wyżej.

- Zabite dechami okno. Gospodyni zapewne obawia się, że przezeń wypadnie - wtrąciła. - To zabawne, że ten degenerat Kubix wyskoczył przez okno po utracie kutasa. A jeszcze zabawniejsze - zachichotała - że jego historia znana jest już w całym Keronie.

- Gdzie on umarł? To było Nowe Hollar czy Meriandos? - podrapała się po głowie.

- Nowe Hollar - półgłosem odezwał się za plecami Taliestan. - Ruszaj się - ponaglił rozwodzącą się nad historią Kubixariusa kobietę.

Weszli przez drzwi, a raczej ich pozostałość. W środku było ciemno i wilgotno. Blask księżyca przelatywał przez szpary w ścianach. Nagle usłyszeli skrzypnięcie. To kurtyzana weszła na pierwszy schodek zakręconych schodów, jakie prowadziły na wyższą kondygnację. Z każdym krokiem skrzypiało coraz mocniej. Obawiali się, że lada chwila grunt pod nogami zarwie się.

Piętro na które weszli, pełne było starych fragmentów szmat, kolorowych jak rajskie ptaki. Rozwalone kubki, złamane krzesło. Nieużytkowany od dawna kominek.

- Ale syf - dodała kurtyzana rozglądając się po kuchni.

- Twoja twarz nie będzie wyglądać lepiej - zza drzwi, z sypialni wyskoczyła raptownie ciemnowłosa kobieta. W dłoni żarzyła jej się kula fioletowego płomienia. Wycelowana na wprost kurtyzany. Tak, że choćby chciała, nie zdołałaby uniknąć poparzenia. Ogień rozświetlił kuchnię oraz przejście do sypialni, w którym stała czarownica. Kobieta miała ostry i zadarty nos, a jej nienaturalnie niebieskie oczy były przenikliwe i jakby lekko zgorączkowane. Kruczoczarne włosy miała rozpuszczone, że spocone kosmki opływały jej policzki. Góra zszytej z kilku koszulek sukienki nie miała dekoltu. Nieschludnie zszyte rękawy były nierówne. Ciemnoniebieski przeplatany z szarym materiał kończył się na udach. Dalej chude i posiniaczone pęciny. A na stopach rozklekotane trzewiki.

Czas rozpocząć pertraktacje z Osrit.
Ostatnio zmieniony 03 sie 2019, 8:56 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

3
"Cóż za urocza okolica! To przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, z życia w taborze, ah..." - pomyślał po części drwiąc sam do siebie, a po części wnioskując zupełnie serio. Faktycznie czuł się tutaj jakoś luźniej, pewniej - bogata paleta nietuzinkowych zapachów, krzyki niewiadomego pochodzenia nakładające się na siebie niczym śpiew wyjątkowo marnego chóru - w takich okolicznościach podejrzewał, że byłby w stanie zamordować prawie każdego długo nie będąc na uwadze żadnych służb. Ciało ów wyimaginowanego denata mógłby porzucić pod obojętnie którą z licznych tawern, przykryć kawałkiem materiału pozorując drzemiącego w najlepsze kloszarda, a krótko później zniknąć bez żadnego śladu. Tak wiele możliwości, tak wiele sposobności na rozwój zawodowy otwierała przed nim ta okolica nędzy i rubasznych rozrywek. "Ten gzyms jest idealny do skrytobójczych skoków, a tamten gość wygląda, jakby sprzedawał trefny towar, może jakieś nielegalne wyciągi, maści. Muszę poważnie zastanowić się nad przeprowadzką." - odpłynął nieco podziwiając nieliczne aspekty dolnego miasta. Walczył w sobie jeszcze trochę, ale zaraz wspomniał, że nie przepada za ludźmi w ogóle i tym samym zakończyły się jego odważne spekulacje odnośnie zmiany lokum. Skrzywił się jeszcze na wspomnienie wszystkich mijanych gęb, by zaraz dwie kolejne zastąpiły mu drogę - Taliestan i Kurtyzana. Na słowa tej ostatniej Arno pokiwał głową ze zrozumieniem, a chwilę później razem ruszyli w stronę izby Kubixariusa. Imię to nie wiedzieć czemu dźwięczało w jego głowie jak bzyczenie namolnej muchy przy samym uchu, irytowało go, aczkolwiek o ile był w stanie postanowił zignorować bezpodstawnie negatywne pierwsze wrażenie. Mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Droga nie dłużyła mu się tak, jak się o to obawiał, bo w tym obrazie prostoty co chwilę znajdywał nowe źródło rozrywki - tu kogoś wyrzucili przez okno, tam odcięli palce, a jeszcze gdzie indziej, zauważył, pijana parka chędożyła się półprzytomnie, aż okoliczne koty postanowiły dołączyć doń jęcząc niemal do rytmu, no przezabawne, nie sposób się nudzić. Uśmiechnął się pod nosem zielony na rozmaite atrakcje nocy i bardziej nawet wyszczerzył zęby zasłyszawszy popularną historię o odciętym kutasie. Wprawdzie nie znał gwiazdy tej miejskiej legendy, acz pogłoski o tych wydarzeniach krążyły już od dawna w przestępczym świecie, co raz to przybierając inną formę, zyskując nowe, nierzadko wyssane z palca detale. Sam był świadkiem przeinaczeń, które nawet dla kogoś niespecjalnie obeznanego sprawiały wrażenie kompletnie nierealnych - a to niby Kubix był tak naprawdę kobietą, a między udami miał jedynie cudze przyrodzenie; a to ponoć "kutas" miał okazać się pieszczotliwą nazwą oręża niefortunnie dobraną przez podróżnika z daleka. Oczywiście długo jeszcze można wyliczać kolejne wersje tej samej historii jednak otrząsnął się zaraz z rozmyślań mieszaniec na elfickie popędzanie dziewki.

Faktycznie wnętrze domostwa pozostawiało wiele do życzenia nawet jak na jego niewygórowane standardy, aczkolwiek daleki był od komentowania stanu rzeczy świadom tego, że nie tak dawno cała trójka gnieździła się w jego "norze". Naraz jak spod ziemi wyrosła przed nimi poszukiwana persona, dzierżąc w ręce coś, co wyglądało mieszańcowi na poważne kłopoty.
"Pięknie, kurwa, pięknie." - zaklą w myślach przewracając oczami w półmroku - "Rozpieprz tę chatkę w drobny mak, pewnie! To z pewnością pomoże! Tylko tego nam jeszcze brakuje, pierdole. Nie po to na Usla zapieprzam pół miasta, żebyśmy teraz skończyli pod stertą gruzu, o nie!" - zdenerwował się gdzieś w środku niemniej wzdrygnięty na myśl o ewentualnym uszczerbku. Tłumaczył sobie, że Kurtyzana miała w sobie tyle uroku, że nawet taki ubytek na urodzie nie odebrałby jej wiele klienteli, ale! Co będzie, jeśli pocisk dostanie jego facjaty?! Jak ma znaleźć panią Verg z gębą szpetniejszą niż obecnie? Miał porzucić marzenia o małych zielonych berbeciach ochoczo tłukących się po wszystkich kątach? Nigdy! Nadszedł czas wziąć sprawy w swoje szkaradne ręce - wciągnąć brzuch, poprawić pas i bez raptownych ruchów przejść do sedna sprawy. Uniósł ręce na wysokość twarzy w jasnym geście kapitulacji, powoli sięgnął do maski, żeby ukazać swe oblicze.
- Czy pani Osrit? - zapytał na tyle uprzejmie na ile było go stać - Jestem Arno, a to Kurtyzana i Taliestan. Przepraszamy za wtargnięcie, doszły nas słuchy o pani niezwykłych talentach toteż chcieliśmy bliżej poznać wielkiego maga z dolnego Oros.
"To jest kurwa jakaś komedia, żebym to ja musiał być głosem rozsądku"
- Wiele słyszeliśmy o tym, jak podle panią potraktowano. Proszę mi uwierzyć, że rozumiem ten ból i właśnie dlatego tu jesteśmy. - tu zatrzymał się na chwilę i powoli wyciągnął z kieszeni błyszczącą monetę - Podobnie jak pani zdaje mi się, pałam nienawiścią do [tfu!] zepsutego motłochu, który patrzy na mnie z wyższością, z pogardą. Czemu więc nie mielibyśmy się razem wzbogacić kosztem nadętych zasrańców? - spojrzał jej w oczy i dodał na koniec po części zdecydowany, a po części jakby prosząc - Osrit, dołącz do nas.
"Wszechmocna Krinn zlituj się nad nami i dopomóż w czasie próby." - modlił się w myślach, licząc, że choć raz szczęście o nim nie zapomni. Faktycznie, nie miał talentu scenicznego za grosz ani za wiele charyzmy, lecz w słowach przebiegłości znajdywał sobie równych, toteż na nich musiał polegać.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

4
Bajeczne światło fioletowego płomienia nie maskowało przeraźliwie jasnych, zgorączkowanych, mocno podkreślonych sińcami pod dolną powieką oczu. Tak jak rzucony cień przykrywał kolorystykę sukienki zszytej z szarych, czarnych, ciemnoniebieskich i gdzieniegdzie szarozielonych koszulek, tak na twarzy dostrzegalne gołym okiem było zmęczenie i głód. Policzki chodź z tendencją do bycia pulchnymi rumieńcami, zapadały się. Foremne usta z zajęczą wargą - spękane jak piaski Urk-Hun.

- Jesteście zgrają bandziorów, więc gadaj goblin! Po co tu jesteście, nim spalę jej twarzyczkę na popiół? - Osrit rozwiała wątpliwości. Żądając wyjaśnień zapragnęła poznać motywy gości. Niefartem pertraktacje prowadzono w niezbyt komfortowych warunkach, gdyż każde nieprzemyślane słowo mogło zakończyć kurewską karierę Josephine albo jej żywot.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

5
Z jednej strony można by uznać, że właściwie ich towarzyszka stała wciąż żywa w obliczu jarzącej się złowrogo enigmatycznej kuli, czyli tym samym nie było potrzeby, by już teraz spisywać akcje tak całkiem na straty. Z drugiej strony Osrit wcale nie wyglądała na spokojniejszą, czy bardziej przekonaną także należało założyć, że mimo wszystko nadal balansują na krawędzi życia lub śmierci Kurtyzany. W tym całym napięciu Arno poczuł gdzieś w środku ukłucie zmęczenia świadom swojej roli negocjatora o cudze być albo nie być, aczkolwiek w tej sytuacji jedyne co mógł teraz zrobić to ciągnąć dalej ten wariacki teatrzyk licząc, chociaż na to, że opuszczą Kubixowy lokal w podobnym gronie, a najlepiej nieznacznie liczniejszym. Zaklął jeszcze w myślach świadom tego, co zaraz będzie zmuszony wyjawić nawiedzonej piromance, bo nie miał absolutnie żadnej pewności czy ich nie wystawi do wiatru - niezrównoważona to była kobieta, a przy tym miała jak najbardziej odpowiednie narzędzia, by wyperswadować im wszelkie lekkomyślne koncepcje raz, a dobrze. - "No nic, raz kurwie śmierć." - pomyślał. Opuścił nieco niżej ręce sygnalizując subtelnie mową ciała apel o spokój - miała ich wszak na muszce i należało ważyć każde słowo, każdy czyn.

- Zamierzamy włamać się do skarbca w Oros, - zawiesił na chwilę głos bacznie obserwując reakcję Osrit - wykonujemy zewnętrzne zlecenie na kradzież pewnej rzeczy. Niestety, natrafiliśmy na przeszkodę, którą jak wynika z naszych informacji tylko ty możesz pokonać - magiczną barierę, pieczęć nałożoną na ukryte przejście. Jeśli nam pomożesz na pewno znajdzie się okazja, żeby przysmażyć nieszczęśnikom zadarte nosy, a i kto wie, może nawet wyjdziemy wszyscy, mam nadzieję, bogatsi.

Otworzył szerzej dłonie, żeby pokazać wiedźmie, że są puste.
- Widzisz? Nie mamy złych zamiarów, tylko potrzebujemy wspólnika. Co Ci szkodzi? Masz coś lepszego na głowie niż zemsta za drwiny, za odebrane szanse? Osrit, stań po naszej stronie, a odwdzięczymy się tym samym. - zachęcał ją, tak jak potrafił.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

6
Nikt z obecnych na piętrze tak naprawdę nie wiedział, co przydarzyło się wiedźmie. Zasłyszeli niewiele, tyle co nic: Osrit przegoniono z wioski, w której mieszkała. Spalono jej chatę i próbowano zabić. Ledwo uszła z życiem, by potem... Potem odpłaciła im pięknym za nadobne. Za wytykanie palcami ucięła je. Za obelgi - wyrwała ozory, którymi nakarmiła psy. Za spalenie drewnianej chatki, spopieliła całą osadę. Niewielu uszło z życiem, tylko nieliczne dzieci, bo te oszczędzała.

- Niczego nie potrzebuję - odparła do zielonoskórego półgoblina wiedźma.

- Nikt nie zwróci mi syna - fioletowy język płomienia zachwiał się. Był leciutki, taki słaby, że ledwo co się tlił. Dogorywał, coraz to bardziej kurcząc się. Kiedy był już taki malutki, taki znikomy. Osrit ściągnęła palce, zamykając dłoń. Zagrożenie minęło, kurtyzana mogła radować się z zachowanej twarzy, wszakże nie przypalono jej nawet brwi czy też rzęs.

Osrit uchyliła krok w tył. Z przeplecionymi na piersi jak wstęga rękoma, oparła plecy o spróchniałą belkę nośną. Westchnęła.

Odwet za doznane wcześniej zło. Cała idea zemsty i kary to dziecięca fantazja. W istocie nie ma czegoś takiego jak zemsta. Zemsta to akt wynikający z bezsilności – gdy tylko zniknie poczucie bezsilności, znika również pragnienie zemsty. Przebaczenie jest lepsze niż zemsta, lecz na to Osrit stać nie było. Bezsilność posuwała ją tylko w jednym kierunku - zadośćuczynienia.

Tu w dolnym mieście najbiedniejszej dzielnicy Oros, zamieszkiwanej przez patologię. W dawnych czasach dzielnica mieściła pałace, obecnie pozostały jednak po nich wyłącznie ruiny, a najbogatsi przenieśli się do górnego miasta. Ludzie zamieszkujący to miejsce stanowią margines społeczeństwa, a według władz oficjalnie nie istnieją. Chcąc przeżyć, mieszkańcy parają się przemytem, kradzieżami czy działalnością w zorganizowanych grupach przestępczych. Zemsta jest tym, czego się nauczyli. Ona czasem wypełnia ich całe marne życie. Żyją tylko po to, aby pewnego dnia zemścić się na bogatym sklepikarzu. Wbić mu po kryjomu nóż w serce, wyłącznie dlatego, że miał lepiej, że zażądał srebrnika za chleb, którego tak bardzo potrzebowano. Zemsta i zazdrość bliźniaczki biedoty -
tak je nazywano.

Wiedźma biła się z myślami. Była rozbita - tego Arno był pewien.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

7
Widząc, jak wiedźma ustępuje i ruchem dłoni odwołuje śmiercionośny czar półgoblin odetchnął z ulgą jakby ktoś mu zdjął z barków spory ciężar. Spojrzał jeszcze na wstrząśniętą Kurtyzanę, czy aby się jeszcze trzyma na nogach o własnych siłach, czy zaraz nie zasłabnie, czy ki diabeł. Skąd miał wszak wiedzieć, ile napięcia może znieść kurwa? Pewnie nie mało przez wzgląd na zawód, ale dumał jeszcze nasz mieszaniec, czy owo napięcie seksualne może mieć cokolwiek wspólnego z stresem, jaki niesie ze sobą groźba śmierci lub poważnych poparzeń. Patrzył tak jeszcze na dziewkę, jak sroka w gnat, lecz zaraz oprzytomniał, bo spostrzegł, że odpłyną myślami w kierunku nieistotnym dla ich sprawy niesiony chwilowym poczuciem bezpieczeństwa.

"Co mnie obchodzi jakiś smark, który dawno wącha kwiatki od spodu?! Potrzebuję twoich magicznych talentów starucho, a nie płaczu i lamentów! Może niech dla odmiany ktoś inny wykaże się współczuciem, co? Ktoś z lepszymi predyspozycjami, ha?! Ktokolwiek?!" - ponarzekał sobie w środku świadom tego, że nikt nie przyjdzie mu z pomocą, bo kto miał mu niby pomóc? Srająca pod siebie ze strachu Józefina? Raczej nie była teraz w nastroju. Elf? A co on może wiedzieć o tych sprawach? Nie wyglądał na takiego, który miał kiedykolwiek dzieci albo zaznał nienawiści w jej najbardziej prymitywnym wydaniu. Pozostał więc sam na "placu boju", sam naprzeciw rozbitej kobiety, która mogła zamienić go w pył, zanim to odnotuje. Postąpił krok w jej kierunku tym samym wychodząc przed resztę, kiwnął na zgraję, co by nie stali tak blisko i wrócił nasz złotousty do przekonywań:

- Masz rację. Nie możemy zwrócić ci syna, to prawda, - zaczął zdecydowanym stwierdzeniem, ryzykownym wręcz, lecz operując przy tym tonem tak łagodnym na ile było go stać. Chciał, żeby wiedziała, że nie są cudotwórcami i nic nie poradzą na to, co ją spotkało, ale... - ale możesz resztę życia beczeć albo spróbować zrobić coś z tym pomylonym światem. Wierz mi, że od siedzenia tutaj nic się nie zmieni... NIC, Osrit. Jutro przebudzisz się i twój dzień będzie taki sam jak dzisiejszy - ten sam ból, ta sama upiorna rzeczywistość. Jedyne co mogę Ci zaoferować to szansa, żeby postawić pierwszy krok w nowym życiu, ot co. Możesz nas odprawić i odejdziemy stamtąd skąd przyszliśmy albo... - tu zrobił pauzę, wyprostował się co by sprawić wrażenie wyższego, wyszczerzył zęby, wyciągnął do niej rękę i rzekł - możesz zyskać sobie nowych sojuszników, wzbogacić się i stać kimś więcej aniżeli wiedźmą wytykaną palcami. Gwarantuje Ci, że jeśli pójdziesz z nami to jutro, oczywiście jeśli przeżyjesz, obudzisz się jako ktoś inny. Nie obiecuję, że naprawię twoje serce Osrit - tego nie jestem w stanie zrobić, niemniej zawierz mi w tych słowach: Pieniądzem jesteś w stanie zmienić los. Możesz jeszcze wpłynąć na czyjeś życie, możesz sprawić, że tragedia nie powtórzy się, możesz czerpać siłę z cierpienia i zapobiec kolejnym nieszczęściom. - co miał jej więcej powiedzieć? Nakłamać i oczarować? Czym niby? Był w stanie jej tylko obiecać, że jeśli zyskają na napadzie to będzie mogła zrobić ze swoją dolą co tylko zapragnie, a on? On jej jedynie podsunął koncepcje jak zainwestować mamonę. A nóż sierociniec otworzy, ewentualnie w najgorszym razie nakupi zbytecznych bibelotów i uśmierzy ból istnienia na jakiś czas, ale jego to już nie ruszało. Potrzebował jej do jednego wyłącznie celu, a i ów cel jarzył się w jego mniemaniu coraz dalej od upragnionej realizacji.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

8
Wieczorne zajęcie w dolnym mieście nabrały cech nużącej się rutyny. Namawianie pogłębionej w żalu wiedźmy, przeciągało się aż nadto. Trudno było się dziwić. Kobieta straciła wszystko i - jak się zdawało - nie potrzebowała niczego. Kiedy niczego się nie ma, niczego się nie straci. Być może ta myśl pocieszała ją w depresji, która niewątpliwie towarzyszyła przez ostatnie lata życia. Odcięta od świata. Zamknięta w ruinie. Nikt z tu obecnych nie zdziwiłby się, gdyby Osrit żywiła się karaluchami czy szczurami. Była taka bezwymiarowa, taka jałowa, że nic się jej nie imało.

Widział po Josephinie, że ledwo powstrzymywała się od charczenia i spluwania. Ledwo nie zgięła się w pół w odruchu wymiotnym. Oprócz fizycznej nieprzyjemności, kurtyzana czuła skręcające trzewia przerażenie - wszakże w każdej chwili wiedźma mogła ponownie wznieci fioletowe języki ognia.

Taliestan stał niewzruszony obok. Jak zwykle.

Nastała długa cisza, przerywana odgłosem szmerających po podłodze żuków. Ale nie potrwała długo.

- Pomogę wam - odparła chociaż wypowiedź skierowana była wyłącznie do Arno. - Jednak - kontynuowała - ty pomożesz i mi. Nie teraz. Później. Po wszystkim. Przysługa za przysługę.

- No to zbierajmy się - wtrącił ni stąd ni zowąd Ezio. - Ty pójdziesz z dziwką, zaprowadzi cię do Oriego. My mamy inne zadanie - wytłumaczył wiedźmie. Wielce się owo podejście kurtyzanie nie spodobało. Na jej bladej już ze strachu twarzy zagościła nuta zmieszania. Groźne oblicze małej wiedźmy sprawiało, że zlała się potem. Powoli i ostrożnie ruszyła w kierunku schodów. Za nią podążyła bez słowa Osrit. Wtem Arno dostrzegł, że wiedźma jest bez butów. Może zwróciłby jej uwagę, gdyby nie fakt, iż właśnie w tym momencie, kiedy przeszła obok goblina, sprykała się. Siarczysty pierd uleciał spod własnoręcznie uszytej sukieneczki aż falował materiał. Zrobiło się kwaśno a zarazem gorzko. Smród przeczesał nozdrza i uwierzcie - były to niezapomniane doznania. Wiedźma jednak udawała, że nic się nie stało. Wraz z kurtyzaną opuściła obiekt.

Z ruiny po znanym w świecie Kubixariusie mieli bardzo blisko do miejsca zaznaczonego na mapie przez Oriego. Tam zaczynali podróż. Stamtąd winni wyruszyć, żeby o czasie zjawić się u kowala, gdzie czekać będzie reszta.

- Odciągnięcie uwagi straży, pamiętasz? - spytał Taliestan po czym zszedł na dół.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

9
"Jednak ty pomożesz i mi? Co to ma niby znaczyć? A co ja mogę?! Mam jej zrobić maść na odciski, czy..." - zamyślił się zielony, drepcząc powoli za resztą gromadki w kierunku wyjścia, gdy naraz rozmyślania przerwał mu soczysty pierd. W pierwszej chwili złapał się oburącz za usta z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Wstrzymał oddech z resztką powietrza, która została mu w płucach, oczy wybałuszył jak ranne zwierze, w końcu po ledwie kilku sekundach brakło mu tlenu więc zaczął wykonywać bliżej nieokreślone ruchy całym ciałem jakby w skurczach godnych wariata. Łzy napływały mu do oczu, a nos zaczynała wypełniać okropna woń jakby coś umarło mu tuż przed twarzą.

Wtem coś zatrybiło w jego czaszce i mieszaniec zrobił coś, czego prawdopodobnie nikt się nie spodziewał - z możliwą sobie siłą w płucach wypuścił resztę tego, co miał, aby skierować złowrogą woń dokładnie w tę stronę, z której pierwotnie przybyła. Wprawdzie zaraz zrobił się fioletowy na twarzy i padł na kolana z trudem łapiąc dech, ale miał jak nigdy przedtem szczerą nadzieję na zwycięstwo w tym "starciu"
"Teraz wiem, że jeśli już to będzie prosić o leki na niestrawność, a nie maść, hehe, durna starucha." - zaśmiał się w środku i uśmiechnął słabo, wciąż walcząc o oddech.

Jakiś czas później podniósł się nieśpiesznie, a zastawszy czekającego nań Taliestana, rozprostował ręce machając nimi to w prawo to w lewo, wreszcie zapytał w ochoczym tonie:
- Dobra, co teraz? - a słysząc oczywistą odpowiedź ze strony elfa, klepnął się w czoło jakby znalazł tam namolnego komara uświadamiając sobie, że dał się na tyle pochłonąć tej wiedźmie i jej problemom, że całkiem zapomniał o tym, co faktycznie mieli w planach.
"Zamieszki... studnia... drzwi... skarbiec... ucieczka" - powoli, acz pieczołowicie układał sobie plan działania nasz zabijaka. Zatarł ręce i wyszczerzył jak kupiec przeczuwający dobry biznes, po czym ruszyli razem w stronę znaną tylko nielicznym. "Czas na fajerwerki." - pomyślał.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

10
Taliestan nic nie odparł. Przymrużył lekko oczy, by po chwili zamknąć je całkowicie. I tak na oślep zdawałoby się poszedł przed siebie.

Znajdowali się między dwoma niezidentyfikowanymi budynkami, dokładnie tak jak opisał to Ori. Były to duże i dość bogato przyozdobione domostwa bliżej centrum miasta. Dalej, po prawicy, widzieli solidne mury garnizonu straży miejskiej. Była to konstrukcja przeogromna, a na pewno masywna. Gruby parkanik, wielkie kwadratowe okna, z których strażnicy obserwowali usytuowany naprzeciw dom bankiera. Ot co, zwyczajny domek z niewielkich kostek i składu desek. Był solidnie zbudowany, lecz bezsprzecznie zbyt skromny, jak można by przypuszczać po bankierze. I może właśnie o to chodziło, ażeby stwarzać pozory, bo doprawdy nikt nie powiedziałby, iż stoi przed siedzibą ważnego bankowca.

Ulica przed nimi była opustoszała. Nawet kotów nie zauważyli - dziwne. Wyłącznie bujające się na nocnym wietrze rozpalone lampiony na drewnianych stojakach po obu stronach uliczki. Wzrok sięgał do poziomu siedziby bankiera i części garnizonu straży. Dalej nie widzieli już nic.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

11
A co mi tam... Zdając sobie sprawę, że oto nadchodził dla niego czas próby, przestał szczerzyć głupio gębę jak niespełna rozumu, rozluźnił ręce, opuścił powieki i wyciszył co by wprowadzić w odpowiedni nastrój. Jego myśli zamilkły, nieistotny dla percepcji świat rozmył się, ustępując nieprzeniknionym mrokom świadomości. Był sam. Cisza okalała go ze wszystkich stron jak bezlitosne morze samotną wyspę, wtem wydał z siebie kilka ledwie słyszalnych słów, niby modlitwa:
- Garonie do ciebie wznoszę swe błagania, o siewco zgiełku, opiekunie szaleńców, przyjacielu wywrotowców. - zaczął prawie nie poruszając ustami - Ty wiesz, że życie to ciągła zmiana, a bez zmiany nic nie może istnieć. - rozłożył ręce na boki jakby gotów, by kogoś przytulić, jednocześnie kontynuując - Oto oddaje się w ręce twoje, patronie kłamstwa i prawdy, gotów by zmieniać świat w twym imieniu. Początkiem chaos i końcem chaos.

Powoli otworzył oczy.
Nie uśmiechał się, nie wydurniał - był tak poważny, jak umiał. Przekręcił głowę do góry łypiąc jakby złowrogo na elfa, choć w jego głosie nie dało się słyszeć śladu gniewu:
- Ruszam przodem. - rzekł - Po wszystkim widzimy się przy kuźni. Pamiętasz? - nie czekając na odpowiedź, dodał krótkie, acz twarde:
- Powodzenia.

Podszedł nieśpiesznie do ściany budynku po prawej, nasunął na twarz surową maskę, kaptur, zgarbił nieznacznie i począł wspinać na sam szczyt, przypominając przy tym bardziej zwierze, niż istotę rozumną. Powoli, bez zbędnych ruchów pokonywał kolejne piętra, omijał okna, niestabilne rynny, stare płytki. Musiał być ostrożny, żeby nie zaalarmować o swojej obecności nikogo w okolicy, wszak zakładał od początku anonimowość, bo wzmagała panikę jak nic innego. "Najstarszym i najsilniejszym uczuciem znanym ludzkości jest strach, ma się rozumieć, a najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym, ot co." - wytłumaczył w myślach swe działania sam przed sobą młody Verg. Wznosił się tak jeszcze coraz wyżej siłą goblinich pazurów i ludzkich mięśni, bo chciał mieć dobry widok na okoliczne dachy, a dotarłszy na samą górę, schylił się i jeszcze raz przyjrzał jakby wypatrując ewentualnego zagrożenia. Uświadamiając sobie wreszcie, że w najbliższej perspektywie czasowej nic mu nie grozi zdjął powoli z ramienia łuk, wypatrzył niespiesznie swój pierwszy cel, dom alchemika, licząc po cichu na to, że wewnątrz domostwa mogły znajdować się łatwopalne, czy nawet wybuchowe substancje. Sięgnął nasz zielony terrorysta po magiczną strzałę, nałożył na cięciwę, naciągnął, przymrużył jedno oko i z możliwą sobie precyzją wystrzelił pocisk w kierunku okna na wyższym pułapie.
- To za wszystkie zioła i wywary, które sprzedajecie mi po zawyżonych stawkach, łajdaki. - szeptał do siebie, choć w głowie mówił do wszystkich tych, którzy mogli wpisać się w ten obraz. Przymierzył się w dom bankiera.
- To za wyzyskiwanie mi podobnych.
Gdy sięgnął celu, uniósł dłoń i wyłącznie dla samego gestu pstryknął palcami w tym samym czasie uruchamiając "magiczny zapalnik". Chciał wywołać dwie potężne eksplozje jak najbliżej garnizonu, tak, aby wyciągnąć kogo się da ze środka. Upewniwszy się wreszcie, że istnieje taka sposobność Arno w zamiarze miał przeskoczyć na dach po drugiej stronie ciasnej (?) uliczki, usytuować się w wygodnym, możliwie dyskretnym miejscu na budynku straży i oddać dwa kolejne strzały w stronę nieruchomości księgowego, które eksplodować miały niedługi czas później.

Licząc, że dotychczasowymi staraniami przypali i zdewastuje kilka istotnych punktów miasta, Arno, planował wbić jeszcze trzy strzały w sam garnizon licząc po cichu na zawalenie dachu i pogrzebanie żywcem niespodziewającej się niczego rezerwy, a przy tym ich rynsztunek, konie, słowem, wszystko, co tylko mieli w zanadrzu na gagatków takich jak on. Osobiście zamierzał przed samym wybuchem wskoczyć na którąś z wielu rynien, ześlizgnąć się po niej jak po rurze strażackiej i czmychnąć czym prędzej w mrok kierując w stronę znanej sobie kuźni. Gotów był w czasie ucieczki wystrzelić w stronę ewentualnie nadciągających wrogów, aby w zamiarze eksplodować przeciwnika wywołując przy tym chmurę krwi mieszaną z wnętrznościami denata i pod taką zasłoną zmienić drogę (zmierzając cały czas w to samo miejsce jednak dłuższą trasą). Na koniec liczył, że zostawi po sobie pogorzelisko, jakiego Oros dawno nie widziało. O ile z bezpiecznej odległości obserwując zamieszanie miał szanse na chwilę wytchnienia, spojrzał na swe dzieło, szepcząc o znowu:
- Życie to ciągła zmiana, a bez zmiany nic nie może istnieć. Początkiem chaos, końcem chaos. Oto moja ofiara.
Teraz, czekał go napad, czas wracać do swoich.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

12
Z domu Kubixa prowadził ich korytarz długi, idący prosto jak strzała. Dom przy domu, ściana przy ścianie. Łupkowa ściana była obrobiona dość gładko, nie wyglądało to już na slumsy z dolnego rewiru. Taliestan przeglądał nerwowo mapę. Doszli na miejsce. Stając między dwoma wielkimi budynkami, mieli wgląd na sytuację. Przed nimi szeroka, acz nie tak jak te najbliżej centrum, uliczka. Ciągnęła się na wprost po prawo biegnąc obok garnizonu straży miejskiej. A po lewej było skrzyżowanie i dalej dom bankiera.

Elf wytrząsnął z włosów i wypluł pył z rudery, z której przybyli, zaklął bardzo paskudnie. Usłyszał głos. Stanął, wstrzymując oddech. Arno przykazał elfowi pójść swoją drogą. Nie był osobą skorą do rozmów, tym bardziej kłótni. Bez słowa kiwnął głową i pobiegł przed siebie. Prosto uliczką, obok garnizonu, by dotrzeć czym prędzej do kuźni.

W czerwonej cegle domostwa zauważył przerdzewiałe uchwyty do pochodni. Były tu też niższe, w niektórych stały posążki z piaskowca, jednak kapiąca latami woda wyługowała je i rozmyła na niekształtne bałwany. W ściany wprowadzono też grube zardzewiałe gwoździe. Goblin rozpoczął od nich właśnie wspinaczkę. Wbijał pazury gdzie popadnie, bo nie była to najłatwiejsza podróż. Gdy spróbował raz podciągnąć się, skrawek cegły odleciał, a zielony prawie spadł na ziemię. Całe szczęście udało mu się dobyć innego wystającego prostopadłościanu w karminowym kolorze. W innym wypadku stróże mieliby do posprzątania wielką zieloną plamę.

Wtargnął nagle na ogromny stromy dach budynku z czerwonej cegły. Środek zajmował olbrzymi komin z czarną i bezdenną dziurą, nad którą unosiła się sadza pod postacią malutkich płatków. Dobrał łuku, ładując zaklętą strzałę na cięciwie próbował obejrzeć okolicę. Gdy tak poszerzał horyzonty, namacał miękką lotkę strzały. Pierwszy pocisk pokierowano do domu alchemika. Niewielka strzała wzniosła się wysoko, lecz dzielący strzelca i cel dystans był zbyt wielki, ażeby cokolwiek mogło przemierzyć taką odległość. Pocisk spadł gdzieś w połowie drogi, lądując mniej więcej na drugim budynku.

Czekał długo, wstrzymując oddech, pilnie wytężając słuch. Eksplozja zabrzmiała w wystawionym przez zielonego uchu. Zobaczył z oddali ogień, a o to trudno nie było, gdyż cały horyzont nad dachami spowił mrok środka nocy.

Z jednej z trąb rozległo się donośne granie, tak głośne i niespodziewane, że aż Arno podskoczył na dachu. Potem ktoś krzyknął. Słyszał zbiegających się z garnizonu strażników. W mgnieniu oka zajęli ulicę poniżej, chociaż pożar był niewielki.

Rychło w czas, pomyślał. Nie zastanawiając się, przelazł po dachu aż doszedł do jego krawędzi, tej sąsiadującej z garnizonem. Arno wszedł na swego rodzaju mostek, uważny i skupiony, starając się utrzymać równowagę, nagle skoczył jak kot...

Część dziur na dachu garnizonu pokrywały deski, które przysypane łupkowym pyłem niemal nie różniły się od podłoża dookoła budynku. Udało się - był po drugiej stronie, ale czas naglił i długie wylegiwanie na dachu nie było wskazane. Usytuował się podobnie jak wcześniej. Łuk w dłoń, strzała na napiętej cięciwie. Tym razem odległość pozwalała na dosięgnięcie celu. Strzały trafiły prosto w dom bankiera. Kolejna eksplozja nad Oros. Wybuch wybił okna i podpalił dach. Strażnicy, których doskonale słyszał, a nawet widział, starali trzymać się z daleka od rozsypującego się poddasza.

Przyszedł czas na finał. Trzy strzały powędrowały wprost na garnizon. Oddalił się od niebezpiecznego fragmentu i pstryknął palcami. A strzały, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uwolniły wrzący pokład energii. Coś chrupnęło, coś zaszeleściło, dach puścił, a jego część pojechała w dół wraz z zawalonym sufitem, cetnarami piachu i żwiru. Aczkolwiek trwało to krótko, nie było bezdennej przepaści, lecz zwyczajne piętro. Arno zjechał po rynnie.

W końcu dotknął ziemi.

- Stać! - nie. To nie było złudzenie, to nie był krzyk strażników pod domem bankiera. To był ludzki głos. Arno zamknął oczy i odwrócił się. Strażnik w zbroi z wyciągniętym przed siebie mieczem trzymanym oburącz, nakrył goblina na gorącym uczynku. Północna ściana garnizonu najwyraźniej nie opustoszała. Być może dlatego, że eksplozje choć były widowiskowe, nie podjęły nazbyt kamienia. Gdyby tylko trafił w pracownię alchemiczną z wybuchowymi materiałami. Gdyby...
Ostatnio zmieniony 10 lis 2019, 11:46 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

13
Obserwując przez chwilę wyniki swych niecnych poczynań, zaklął cicho pod nosem Arno, świadom, że stać go było przecież na więcej. Mógł wybrać lepszą pozycję do oddania strzału, mógł zaatakować garnizon najpierw, mógł zagaić jeszcze elfa, mógł... ah, tak wiele miał możliwości, ale na nic teraz dywagacje, na nic zamartwiania, wszak co było, nie powróci więcej już. Świadom popełnionych błędów winien był teraz zachować przytomność umysłu i pozbierać się, aby ruszyć dalej z planem. Bredził chwilę jeszcze rozdrażniony jakieś niezrozumiałe formułki, jakby upomnienia skierowane pod własnym adresem niemniej zeskoczył zaraz na rynnę i zsunął się w gracji godnej berbecia zjeżdżającego na tyłku ze szczytu zaspy śnieżnej. Dotknąwszy wreszcie ziemi, usłyszał za sobą złowrogi głos. Zatrzymał się na chwilę w miejscu kontemplując szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej cóż też powinien teraz uczynić. Odwrócił się powoli, otworzył oczy, zmierzył człowieka od góry do dołu i łapiąc pod boki niby zniecierpliwiony rzucił wyraźnie zmęczonym głosem:

- Co do kurwy, kominiarza nie widziałeś?! Won mi z tym żelastwem, rasisto jeden. Ciekaw jestem, kto Ci gołębie z dachu przegoni, jak zabraknie takich jak ja. - tłumaczył zawczasu obecność łuku na plecach.

"Nie jest dobrze, oj nie." - pomyślał.
Miał wprawdzie jakąś koncepcje jak wyjść z opresji, ale dobrze wiedział, że mogła mu ona się udać tylko, jeśli zyska chwilową przewagę usypiając czujność oponenta. Gdyby faktycznie tak było, gdyby ów żołnierz na sekundę uwierzył w oczywiste bujdy o zielonym czyścicielu kominów, wtedy i tylko wtedy gotów był mieszaniec rzucić mu pośpiesznie w oczy garść piachu wcześniej zagarniętą do sakiewki sprzed "Pijanego Króla", a przy pierwszym otwarciu w zamiarze miał niejako wspiąć się, czy wskoczyć na zbrojnego, co by od pleców w miarę sprawnie wbić w szyję sztylet i zakryć nieszczęśnikowi usta unikając tym samym kolejnych kłopotów. No ale... ile z tego miało pozostać w sferze marzeń? Trzeba się było mieć na baczności ,"Taka żyletka to nie przelewki." - przeszło mu przez głowę.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

14
Strażnik nie odparł nic. Zmarszczył czoło, przytrzymując za pożółkłymi zębami ripostę. Zielonoskóry zmaterializował się przed nim nagle wśród mroku jak wybuchający płomień. Jak jęzor płomienia. Zeskoczył z dachu garnizonu, który przeszło parę chwil temu eksplodował. Tak jak i dom bankiera czy wielka chata nieopodal. Z tą pierwszą strażnicy już sobie poradzili. Ogień był słaby, niepodtrzymywany niczym łatwopalnym. Zdawało się, że dom bankiera ugaszą także w mgnieniu oka. Walka z czasem, pomyślał łucznik Arno.

Na czym to stanęło? Ach, tak, prawda, nie kupujący bajeczki strażnik. Zaciskający w sękatych dłoniach klingę miecza, milczał lirycznie.

- Chędoż się, goblin - rzekł, przypatrując się bardzo uważnie.

Wjechał na mieszańca z impetem. Sztych miecza ciął powietrze to rusz zbliżając się do piersi Arno. Pędził na złamanie karku, że nie zauważył nadchodzącego uderzenia. Piasek wleciał prosto w oczy. Kichnął, trzepnął i kaszlnął. Arno wspiął się po rynnie i przeskoczył za strażnika. Sztylet poleciał prosto w kark. Hardo pchnięty odbił się od solidnie wykutego pancerza. Jakaś metalowa płytka łączyła hełm i płytę na plecach.

Strażnik wykonał krótki zamach z łokcia za siebie, mierząc w goblińską facjatę. Trafił, poczuł jak fragment naramiennika trafia w oczodół. W puchnącym policzku Arno, równiutko na kości jarzmowej rósł wielki guz. Co gorsza, z oka popłynęła krew. W ułamku sekundy pół twarzy naznaczone było deseniem karminowych wężyków.

Arno zaniósł się. Cofnął trzy kroki w tył i bryznął krwią pod nogi. Od strażnika dzieliła go odległość mniej więcej miecza. Obrońca wykręcił się w biodrach i przekręcił na pięcie. Chciał ciąć z zamachu, lecz chybił. Szybka refleksja, postawa na ugiętych nogach. Stał oko w oko z Arno, zapewne planując kolejne błyskawiczne uderzenie.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

15
Pulsujący ból rozlał się po całej jego twarzy, poczynając od uszkodzonego oka, a kończąc na tyłach głowy. Czuł, jak krew zalewała mu wizje, a głuchy dźwięk, niby dzwony dudni bezlitośnie w czaszce, nie dając ni chwili spokoju. - "Heh, po tym będzie ładny siniak, nie ma co." - zadrwił sam przed sobą z własnej porażki, udając przy tym bardziej wyluzowanego, niż pozwalała na to sytuacja. Bądź co bądź w chwili takiej jak ta nie mógł pozwolić sobie na działanie w oparciu o emocje - bez względu na wszystko musiał uspokoić się i zacząć myśleć trzeźwo, jeśli faktycznie chciał wyjść z opresji bez szwanku. Oczywiście, że bolało go jak jasna cholera, ale ból to również znak, że nadal żył i tym samym ma jeszcze szansę zemścić się pięknym za nadobne nadgorliwemu żołdakowi.

Zacharczał wymownie, łypiąc złowrogo żółtymi ślepiami i splunął krwią pod nogi mężczyzny - gardził nim, ale i chciał tym samym sprowokować do ataku. Wszak łatwiej byłoby mu uniknąć miecza i wyprowadzić skuteczną kontrę, niż zaserwować otwierający cios na tyle silny, by poważnie zachwiał "blaszakiem". Tak czy siak, Arno musiał wykazać się sprytem - przejąć inicjatywę dopiero w najodpowiedniejszej chwili, zaskoczyć wroga i zwyciężyć na własnych warunkach.

- Kolejna miernota próbuje mi zepsuć dzień wpieprzając się w nie swoje sprawy. Nie masz nic lepszego do roboty poza dręczeniem mniejszych od siebie, co gagatku? - znowu wdał się w rozmowę zielonolicy powoli krok za krokiem zataczając krąg wokół przeciwnika. Chociaż starał się nie dać tego po sobie poznać miał mało czasu - zdecydowanie zbyt mało, żeby przeciągać starcie, niemniej nawet sama gadka była wykalkulowanym ruchem na potrzeby dyskretnego sięgnięcia za plecy do mieszka po pojedynczą monetę.

- Nie nauczyła cię matula szacunku do obcych? Należałoby się najpierw przedstawić, a nie na "dzień dobry" pchać w nieznajomego mieczem. - dodał obracając w dłoni z wolna kawałek metalu, ładując go nieustannie magiczną energią.

Od tego miejsca plan miał właściwie prosty - podrzucić grosiwo w powietrze i bez względu na to, czy ów gest zwróci jakkolwiek uwagę strażnika, czy nie, chciał nasz zielony łotr wślizgnąć się pomiędzy nogi przeciwnika możliwie torując sobie drogę sztyletem. W trakcie tarzania po ziemi szukałby Arno odsłoniętych miejsc na nogach lub kroczu co by pchnąć nieszczęśnika dotkliwie, spowolnić lub obezwładnić. Ostatecznie w zamiarze miał pojawić się za jego plecami pchnąć delikatnie na wspomniany środek płatniczy, który (jak liczył) wybuchnie akurat lądując na hełmie lub jego okolicach.

Mieszańca goniły wiele ważniejsze sprawy - musiał czym prędzej udać się w kierunku głównej uliczki i przestać marnować cenny czas na jakiegoś chędożonego obrońcę sprawiedliwości. Miał wszak apetyt na eksplozje, więcej eksplozji! Więcej destrukcji!

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”