Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

46
Kurtyzana z przeplecionymi na piersi dłońmi podpierała ścianę, obserwując jak Arno przegląda się w magicznym zwierciadle. Zdziwko, nie pisnęła ani słówka, żadnego jęku. No, nic.

Podczas gdy Arno tonął w nieprzebytym i udziwnionym zwierciadlanym odbiciu, czarownica o sinych jak śliwka ustach udzielała zdawkowych odpowiedzi:

- Tak, na zawsze - zareagowała słownie na pytania zielonoskórego o efekt działania czaru. Fartem poprzestał rozważań dotyczących jego osoby oraz transformacji, jakiej poddał się wskutek pochopnego sięgnięcia po zaklęcie z domeny magii ognia. Koniec końców rozejrzawszy się dookoła zapowiedział mobilizację. Wtem Osrit pstryknęła palcami, a zwierciadło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wsiąknęło w szpary omszałych schodów. Pognali ile sił w nogach.

Na piętrze kolejne wrota. Solidne z grubego elastycznego surowca. Pilno im było, toteż Ori nie trwoniąc ani chwili, dobył do zamku. Zza pazuchy wyszarpał nerwowo dwa cyngle. Jeden metalowy drut z tępym zgięciem oraz drugi prosty, ostry szpikulec. Tyleż cichym, co błyskawicznym ruchem zamieszał w metalowym zamku. Zębaty mechanizm przeskoczył raz, drugi, trzeci. Trach! Do uszu dobiegł przecudny śpiew posuwanych wrót.

- Jazda, jazda - pogonił wszystkich karzeł.

Za drzwiami było przyjemniej, choć od ścian wciąż tchnęło zimnem, którego nie godziły ciepłe skarpety ni grube okrycia. Kurtyzana spostrzegła nań misternie wykonane żeliwne zawiasy po drugiej stronie drzwi. Szarpnęła lekko Arno, wskazując na kłodę obok. Niewiele myśląc podnieśli kawał ciężkiego drewna i usadowili je za drzwiami. Być może to opóźni bractwo, pomyślał.

Ori ponaglił ich jeszcze raz. Grubawy palec przygiął do ust, coby po raz kolejny uświadomić konfratrom, że powodzenie napadu zależy od ich dyskrecji. Na paluszkach pognali co galopem przez korytarz. Zakręt, kolejny korytarz i rozwidlenie z trzema ścieżkami: lewo, prawo, środek.

- Kurwa - wtrącił pod nosem aż się zapieklił jak Guede .

- Słuchajcie - zebrał wszystkich wokół siebie. - Nasz pracodawca - spuścił nagle wzrok - pragnie byśmy zdobyli dla niego artefakt w kształcie kuli otoczony jakimiś złotymi ramionami. To jest priorytet! - zaznaczył.

- Arno - wyszarpał mężczyznę z zadumy - Idziesz sam. Dziewczyny, wy razem. Ja pójdę tędy!

W jednej chwili spostrzegł kątem oka jak Osrit łapie się za serce. Chociaż nie był wykształconym czarodziejem, wiedział, że związana z czarownicą eteryczna więź została właśnie zerwana. Bractwo rozproszyło barierę. Ponownie rozpoczęła się walka z czasem.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

47
Chyba każde z nich dzieliło jasne przeczucie, że w istocie to czas stał się najważniejszym czynnikiem decydującym o powodzeniu lub fiasko cwanego planu rabunkowego. Niezdrowe napięcie, jakie im towarzyszyło nie tylko pobudzało ich do działania, ale sprawiało również, że przez makówkę zielonego co rusz przechodziła jakaś ponura myśl podsuwając wątpliwości co do całego przedsięwzięcia. Co gdyby udało im się opóźnić na dłużej krwawych prześladowców? Co gdyby nie zajmowały ich ułomności jego magicznych talentów? Co gdyby mieli dostęp do bardziej szczegółowych planów? Pytania kotłowały się w nim jak wrzątek nad paleniskiem i chyba tylko świadomość potencjalnego zarobku wciąż utwierdzała go w przekonaniu, że teraz nie ma szans, żeby spierdolić i winien spiąć cztery litery, jeśli chce z tego wszystkiego wyjść cało lub nawet lepiej z zyskiem.

Arno uszczypnął się w ramię, żeby odegnać niepotrzebne rozmyślania i rzucił sam do siebie:
"Kurwa, skup się! To nie pora na durne pierdolenie, rób co do ciebie należy!"


Zaraz odpowiedział Oriemu:

- Artefakt w kształcie kuli ze złotymi ramionami, jasne! - powtórzył, żeby upewnić się, że niczego nie pominął - Pójdę środkiem... powodzenia. - uśmiechnął się zawadiacko, kiwnął porozumiewawczo w kierunku reszty i bez dalszej zwłoki ruszył przed siebie. Po pokonaniu kilku kolejnych kroków postanowił przywdziać maskę niepewny kogo mógłby jeszcze spotkać na tym poziomie.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

48
Ori skręcił w prawo.

Kurtyzana z czarownicą nie ozwały się ani słowem. Na ich twarzach malowało się powątpiewanie w słuszność a także powodzenie napadu. Niejasny dotąd cel, tajemniczy zleceniodawca, no i cyrkowi szaleńcy, o których herszt grabieży nie pisnął ani słowa. To oraz naturalne upośledzenie wynikające z bycia kobietą mogło rodzić skrajne emocje. Nie od dziś wiadomo, że kobiety są głupie. Dodatkowa para kuleczek po obu stronach krzyża - zwana jajnikami - mąci im w głowach. Są łatwym celem demonów, a i byle prostak je zbałamuci. Częściej zapadają na histerię, którą w Keronie leczy się zabiegiem histerektomii bądź rozłupaniem czaszki. A teraz, tutaj, dwie ptaszyny powątpiewają. Teraz? Przed samym końcem? Były słabe.

Po raz pierwszy Kurtyzana chwyciła Osrit za rękę. Spojrzały po sobie wymownie i poszły naprzód. Arno widział jak ich sylwetki nikną za rogiem. Być może widział je ostatni raz w życiu.

Sprawdził czy nóż dobrze leży w pochwie, po czym podciągnął spodnie i ruszył w kierunku środkowego korytarza. Po brzegach jasne, wyślizgane do połysku, rzekłbyś świecące, kamienne ściany z stalowymi chwytakami na pochodnie. Gdzieniegdzie pozapalane badyle rozświetlały korytarz na tyle dobrze, że goblin mógł zachłysnąć się bogactwem tego miejsca.

Wyruszyli z dolnego miasta - wspominał - w obłąkańczej misji. Podejmując wariackie ryzyko, rzucili się w szaleńczą i pozbawioną najmniejszej szansy na sukces łupież. A jednak byli tak blisko celu. Arno właśnie przeczesywał najważniejszą kondygnację banku w Oros. Podziwiał znamienite obrazy w złotych ramach, mijał pomniejsze gabloty ze skarbami wątpliwej wagi. Jedne, drugie wrota, a potem trzecie, czwarte i piąte. W żadnej skrytce nie było wspomnianego przez Oriego artefaktu. Tylko rodzime pamiątki, futra, złote zastawy i nieco złota. Ruszyli tu jak głupcy, jak wariaci.

Szedł dalej.

Nagle wpadł do dużej sali. Pomieszczenie o podstawie kwadratu było doprawdy olbrzymie. Sala w której się mieścił przewyższała co najmniej dwukrotnie sale rycerskie w garnizonie, który jakiś czas temu spłonął z rąk goblina. W każdej z czterech ścian, oddalone od siebie o metr może dwa, osadzone były grube metalowe drzwi. Wszystkie pozamykane na zamki, bez żadnych rygli czy zasuw.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

49
Minął zakręt, potem kolejny, kilka wypalonych pochodni, a gdy wreszcie wbiegł w pustą przestszeń krztałtem przypominającą kwadrat wstrzymał kroku i rozejrzał się bacznie wokoło. Zewsząd otaczały go drzwi o metalicznej powłoce, nie był do końca pewien, za którą klamkę powinien pociągnąć i czy w ogóle, wszak któż mógł wiedzieć co go czeka po drugiej stronie? Może w istocie za niektórymi z tych wrót czekali nań uzbrojeni po zęby strażnicy? A może wisiała nad nimi jakaś tajemnicza magia tylko czekająca, by niechybnie skrócić intruza o głowę?

Niepewien, jaką decyzję podjąć postanowił przez krótką chwilę rozejrzeć się po sali, przyjrzeć drzwiom z bliska, poszukać wypukleń na ścianach, śladów użytkowania na zawiasach, klamkach, jak również zbadać ewentualne otarcia na parkiecie sugerujące najczęściej obierane ścieżki.

Wreszcie zbyt roztargniony swoim niezdecydowaniem wyciągnął palec przed siebie, by skorzystać z ostatecznego rozwiązania, jedynego, jakie mu pozostało:

- Chodzi lisek koło drogi,
Cichuteńko stawia nogi,
Cichuteńko się zakrada,
Nic nikomu nie powiada.


Koniec końców zatrzymał się wskazując drzwi w prawym rogu, toteż ostrożnie do nich podszedł i spróbował możliwie cicho, niepostrzeżenie wejść do środka, przy czym klamkę postanowił stopić z pomocą magii.

- Płoń. - wyszeptał uważając aby użyć tylko tyle energii ile wymaga zadanie, ostatnim czego by chciał było kolejne postarzenie albo co gorsza omdlenie w środku napadu.

Spoiler:

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

50
Z wyprostowanej w łokciu ręki popłynął strumień ciepła. Zielonoskóremu zależało na zawężeniu spektrum działania zaklęcia, toteż akuratnie zakręcił palcami, a rozdmuchany płomień przybrał formę jednego wąskiego wężyka czerwieni. Gorąco traktowało blachę, zaś ta powolutku robiła się coraz bardziej pomarańczowa, aż zaczęła świecić własnym blaskiem. Jednak Arno nie przestawał, ciskał płomienistymi wężami z gracją, której pozazdrościłby nawet czarodziej z najlepszej akademii magii i czarodziejstwa w Nowym Hollar.

Miejscowe stopienie sprawiło, że dotąd zwarty stop począł rozmiękczać się niczym formowane przez gospodynię ciasto. Nim ponownie uległ zestaleniu, goblin pchnął chybko metalowe drzwiczki nogą, a te rozwarły się szeroko, ukazując jaskinię od podłogi po sklepienie wypełnioną złotymi monetami, pucharami, srebrnymi zbrojami, skórami dzikich, tajemniczych stworów o długich kręgosłupach lub o przywiędłych skrzydłach, flaszkami zdobnymi w szlachetne kamienie, zawierającymi tajemne eliksiry, a w głębi leżała czaszka, wciąż jeszcze nosząca koronę. Oprócz wielkiej ilości złota, pucharów oraz gryfów na trójnożnym stoliku z najczystszego srebra, leżała purpurowa kula otoczona przez trzy miedziane węże, których ogony wiązały się w jednym punkcie.

Obrazek

Arno odruchowo rozejrzał się dookoła. Po prawicy spostrzegł wtem nań misternie odwzorowany portret starszej kobiety. Gdzieś ją wcześniej widział, coś o niej słyszał. Wydawała mu się taka znajoma, taka... Iris z Oros! - pomyślał. Lwica z Oros, despotyczna rektor uniwersytetu Oroskiego. Swego czasu miał okazję zobaczyć ją podczas akademickiego pochodu, ale wtedy zdawała się być nieco bardziej przy kości...

O ironio, Arno znalazł się w skarbcu rektor Uniwersytetu w Oros. Jaki szaleniec inwestuje ogromne pieniądze, żeby wyciągnąć coś, co należy do podstarzałej wrednej suki, która terroryzuje nieludzi. Gdy już o pieniądzach mowa; dwa puste wory rzezimieszka zawyły na widok pokładów złotych sztabek, monet i drogocennych przedmiotów codziennego użytku. Arno jakby poczuł, że skryte w przewieszonej przez tułów torbie wory aż wyją, tak jak wył jego złodziejski instynkt. Ori pragnął tylko jednego, lecz nie mógł wymagać od goblina, że odrzuci bogactwo, które ma na wyciągnięcie swojej lepkiej zielonkawej rąsi.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

51
Obrazek
Gdy metaliczne drzwi cicho zaskrzypiały stając otworem przed zielonym ten w miarę postrzegania kolejnych dóbr uśmiechał się coraz szerzej, a przez moment nawet poczuł jak z kącika ust zaczyna skapywać mu ślina na wzór wygłodniałego niewolnika, któremu zaserwowano pieczone prosie. Otarł się wierzchem dłoni, nawet nieco skarcił w myślach za bujanie w obłokach, ale dobrze wiedział, że nie ma najmniejszych szans, by zwalczyć wzmagającą w nim chciwość. Palce go świerzbiły, nogi niosły właściwie same ku bajecznej górze skarbów, przekroczył próg, wstrzymał kroku rozglądając się po sali, a następnie uszczypnął w policzek, co by upewnić, że to wszystko nie jest tylko pięknym snem, ale tym razem wzrok go nie zawodził.

"Mój skarb... mój skarb..." - rozbrzmiewało echem głos w jego głowie, gdy złoty blask odbijał się w ślepiach mieszańca - "Dobra, teraz tylko spokojnie. Nie spierdol tego, a będziesz bajecznie bogaty, Arno!" - dodał obmyślając plan działania.

W pierwszej kolejności niewysoki łupieżca delikatnie przymknie drzwi, ot na wszelki wypadek. W gruncie rzeczy podejrzewał, że raczej nie oszuka nikogo tym zabiegiem, ale coś mu podpowiadało, że prędzej rzucą się w oczy rozwarte wrota, niźli takie trochę przymknięte, a nóż może ewentualny patrol, czy inny strażnik będzie zbyt roztargniony dłubaniem w nosie, kto wie? Jak to mówią ostrożności nigdy za wiele.

Wkrótce po tym zabiegu Arno zwróci się do okazałego łupu. Dobrze wiedział, iż mimo szczerych chęci ogołocenia miejscówki do cna jego możliwości były dość ograniczone toteż z nieskrywanym żalem mieszaniec skupi się na najcenniejszych, a przy tym najlżejszych zasobach skarbca. Przywdzieje błyskotki, lekkie elementy odzieży jak pierścienie, czy naramienniki, o ile takowe znajdzie, przywdzieje koronę, ostrożnie wydrze obraz Iris sunąc ostrzem wzdłuż obramowania, następnie złoży go i schowa za pazuchę. Złoto, kielichy i inne tego typu dobra owinie w bogate skóry lub inny materiał tak, aby wygłuszał on możliwie wszelkie niepożądane dźwięki, wszak teraz na dyskrecji zależało mu nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wbrew pozorom zachłanny rabuś nie wypełni worów po same brzegi, gdyż (choć przyznawał to z trudem) znacznie utrudniłoby to poruszanie się, zamiast tego wyważy dobytek odpowiednio do swoich możliwości fizycznych i postara uczynić ciężar współmiernym. Kilka eliksirów przymocuje do pasa celowo, żeby nie utrudniały poruszania, a danie główne, purpurową kulę otoczoną przez trzy miedziane węże wzniesie ku górze, przyjrzy się badawczo i ukryje głęboko w... kieszeni. Wciąż nie był pewien czym też mogło być to znalezisko, a tym samym nie był do końca przekonany, czy chce się z nim rozstawać.

W miarę rozmyślnego pakowania, jak również upewnienia co do bezpieczeństwa ładunku oraz jego praktycznych cech pod kątem dywersji Arno począł rozmyślać nad paroma kwestiami, które do tej pory odkładał na drugi plan bądź co bądź zbyt zajęty bardziej naglącymi sprawami. Dlaczego komuś miałoby zależeć tylko na takiej drobnostce przy morzu potencjalnie cenniejszych świecidełek? Gdzie się podział tamten elf, który miał go wspierać w trakcie wzniecania pożaru? Co Ori zatajał przed nimi? Kim mógł być jego klient?

Sprawa śmierdziała na kilometr jak drugorzędna wiedźma z podejrzanej dzielnicy, ale na tę chwilę mieszaniec nie mógł nic zrobić z tym faktem.

"Najpierw spierdol z banku, a potem zastanawiaj się komu ufać, ot co! Jeszcze przyjdzie pora, żeby rozliczyć karła ze wszystkich tajemnic, a jeśli elf faktycznie nas zdradził to i tak nic z tym teraz nie zrobisz." - przeszło mu przez myśl.


Już odwracał się na pięcie, już miał opuszczać pomieszczenie, gdy uderzyła go pewna myśl, zdawałoby się plan idealny na okazję taką jak ta. Mężczyzna na chwilę odłożył dobroci, wyciągnął kredę z kieszeni i uwzględniając pozostałe mu pokłady magii oraz naglący czas począł szukać newralgicznego miejsca w konstrukcji skarbca. Co miał w zamiarze? Dokonać rytuału ofiary ognia, a tym samym naładować delikatną strukturę wybuchową energią, którą podsyci na tyle, by nie mieć jakiś szczególnych problemów z oddaleniem się na bezpieczną odległość. Po dokonaniu potrzebnych przygotowań wokół kręgu ustawi pozostałe fiolki i inne materiały, które mogłyby rozprzestrzenić ogień, podsycić siłę eksplozji. Prędzej, czy później Oros odkopie swoje skarby, wiedział o tym doskonale, ale zanim to się stanie miał nadzieję skorzystać na zamieszaniu, które wznieci za jakiś czas.

Koniec końców dumny ze swojego dzieła zarzuci worki na plecy, wyjrzy ostrożnie przez framugę drzwi, a w razie gdyby droga powrotna nie wykazywała tendencji do sprawiania trudności zielony umknie w stronę, z której przybył wciąż przysłaniając lico maską. Będzie rozglądał się tak za przeciwnikami jego misji, jak i sojusznikami, ale przede wszystkim chyba za najlepszą możliwą drogą ucieczki. Zsyp do kanału? Tamy za miastem? Uchylone okno? Cokolwiek, nie będzie wybredny, przyjmie każdy dar losu byle tylko oddalić się z tego przeklętego miejsca jak najdalej.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

52
Złote sygnety weszły na palce jeden na drugi układane w stos. Nie mógł zgiąć wskazującego ani serdecznego lewej dłoni. Na szyi łańcuszek w spiralę, prosta wstążka, gruby łańcuch, wisiorek z medalionem i złota obroża. W workach monety, mnóstwo monet. W nich skąpane kielichy, pucharki i złote widelce! Wszystko otulone cętkowaną skórą lamparta. W kieszeni kulka, co pije w udo. Przy pasie mikstury. Flaszki zdobione szlachetnymi kamieniami. Szafir, szmaragd, rubin i księżycowy kamień. Kolorowe szkło. Flaszki, kolbki, menażki! Korona wysadzona niebieskim topazem.

Zamknął cichutko drzwi. Zamknął jakby nic się nie stało. Namalowany okrąg widniał na ścianie, coby zostawić pamiątkę po sobie. Piękny malunek, piękny czar.

Cisza, spokój. Łuczywo rzuca ciepłe światło, jest sam.

Ucieka.


Słyszy jak tupie pach, pach. Jak szeleści odzieniem, jak klnie z cicha karcąc się zaraz. Jak ciągnie po ziemi stal. Dzyń, dzyń. Krach, krach. Dzwonienie w uszach, gęsia skórka. Pot i strach, strach i pot. Mówi dziwnie, brzydko. Jest blisko i daleko. Nie! Blisko, zbliża się.

Pach, pach. Dzyń, dzyń.

Odruchowo nastawił uszu, starał się wybadać, czy może nie on sam jest źródłem dźwięku. Czy może wariuje od złota. Chciał odwrócić głowę, spojrzeć za siebie. Nie! Strach. Tup, tup. Do przodu. Ja i złoto, złoto i ja. Wyjść, schować, mieć. Wyjść, schować, mieć...

Z oddali dobiega malowniczy śpiew. Lekki, melodyjny, miły. Czy tak śpiewa złoto?
Wiatr kołyszę w locie ćmy
Wilki śpią mocno, że aż strach
I tylko ty nie śpisz duszko ma
Boisz się nocnic złych wietrzyc i zjaw

Starą lalkę twoją sen już zmógł
Nie zostawiaj jej samej gdyż znów...


x
Juhu! - gromko krzyknęła.

Uważaj, obejrzyj się. Strzeż się.

Świst powietrza i po nim klap. Klap, klap. Toczy się kula, uderza o nogi. Żwawo muska piętę. Wtem goblin w koronie na głowie niechętnie spogląda pod stopy.

Włosy miała rozburzone, policzek rozdarty od ust po prawe ucho. Z nosa ciekła jeszcze krew, a na twarzy duża opuchlizna i wezbrane pręgi na czole. Z równo uciętej szyjki sączyła się krew, barwiąc podeszwy butów i zlepiając włosy. Poturlana głowa Osrit balansowała chwilkę na potylicy jak waga i w końcu stanęła na dobre.

To chyba twoje - zachichotał głos ze wschodniego korytarza. Dzyń, dzyń. Dźwięk ścieranej stali. Dzyń, dzyń.

- Juhu! - powtórzyła. Głos miała zachrypły, pełen sadystycznej radości. Nasycony nadpobudliwą energią.

Pogrążony w myślach tak głęboko, że uwadze umknęła nadchodząca osoba. Nagle szum i hałas ostrza. Gniewny, złowrogi śmiech. Spojrzał przez ramię i ujrzał pióra. Dużo piór. Gorset, pończochy. Dziwkarskie rękawice z puchem. Pióra na szyi, pióra przy stopach, a w dłoni wielkie koło. Osadzone na ludzkich kręgach ostrze z zębami, gdzieniegdzie przyozdobione ludzką czaszką. Całe utytłane krwią. Jak jej piersi, uda i włosy. Siwe włosiska przewiązane rzemykami w odstające kity. I maska. Biała maska lekko zawieszona na twarzy. Z czerwonymi ustami oraz czarnymi jak kawałki węgla oczkami.

Stuk, stuk. Dzyń, dzyń.

Podeszła blisko. Machnęła nogą i kopnęła głowę Osrit daleko, aż zatrzymała się pod ścianą.
Hmm - mruknęła.

Wyrwał się z osłupienia. Osrit, głowa, bractwo! Krwawa zdzira stała ramię w ramię. Była na wyciągnięcie ręki. Buju-buju na jednej nodze - balansowała obok.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

53
Niespokojny, acz bajecznie bogaty pół-goblin wstrzymał się z ucieczką na moment, gdy jego uszu dobiegła delikatna melodia kołysanki, coś było nie tak. Czułe pieśni niesione echem po placówce takiej jak ta nie mogły wszak zwiastować niczego dobrego dla kogoś w jego położeniu. Nastawiał więc uszu i rozglądał się nerwowo, zwalniał, przyśpieszał, spoglądał przez ramie, bo coś mu podpowiadało, że kto wie? Może lada moment przyjdzie mu stanąć oko w oko ze źródłem rwetesu, a co by nie było nie życzył sobie towarzystwa na tym etapie napadu... właściwie nigdy go sobie nie życzył, jak się tak nad tym zastanowić.

Wtem przetoczył się tuż przed nim znajomy kulisty kształt ciągnąc za sobą po parkiecie szkarłatny dywan.

"Osrit!" - wykrzyczał głos w jego głowie gdy gałka oczna staruchy obróciła się spoglądając na chłystka z ukosa, jakby się zdawało z wyrzutem. Głośno przełknął ślinę obserwując jak toczy się jej łeb, zbladł odrobinę, zmieszany opuścił wory z dobytkiem, zastygł błądząc w plątaninie myśli, a dopiero chwilę później uderzyła go jakaś pierwsza składna koncepcja wyrywając ze zgubnej stagnacji:

"Wygląda na to... że... mój dług został unieważniony! Dzięki Ci, Garonie, niezbadane są ścieżki twej mądrości!" - pomyślał, a odruchowy uśmiech rozpromienił jego twarz. Przez chwilę nawet go kusiło, żeby podskoczyć z radości, zaklaskać w dłonie, może nawet zatańczyć, jednak entuzjazm szybko ustąpił rozsądkowi przypominając, że nie tylko stracił sojusznika, ale, co więcej, prawdopodobnie przyjdzie mu się zmierzyć z tym co tak staruszkę potraktowało... i nie mylił się.


Gdy ich spojrzenia się spotkały Arno wzdrygnął się w mieszanienie strachu, obrzydzenia. Ogarnęło go niejasne poczucie, że ma do czynienia z jakąś sadystyczną, groźną bestią, której "...wąchanie kleju i żarcie grzybów uczyniło owsiankę z mózgu.". Łącząc wszystkie fakty - Osrit, głowę oraz bractwo z zawrotną dla siebie prędkością począł uświadamiać sobie sytuacje, w jakiej się właśnie znalazł. Był następny, ot co.

Działał znacznie szybciej niż myślał. Odruchowo sięgnął do pasa chwytając mieszek z piaskiem, który miał przygotowany jeszcze przed wyruszeniem w drogę, a następnie cisnął zawartością w pstrokaty osobliwość. Nie wiedział, czy ten zabieg mu się powiedzie, nie wiedział właściwie niczego - równie mocno wystraszony, co podekscytowany zaczął cicho piszczeć, rzęzić pod nosem.

"Mój skarb! Mój skarb! Chcą mnie okraść! Aaaaa! AAAAA!" wydzierał się w myślach czyniąc sobie jeszcze więcej zamieszania i wtedy niesiony emocjami pochwycił drugi mieszek, ten z kamieniami celem naładowania go odrobiną mocy i wyrzucenia w stronę nieznajomej.

- Łap! - zapiszczałby chwytając w onym czasie za wory z dobrociami. Dalej zamierzał już tylko pruć przed siebie niby szczur, ile sił w nogach, szukając jakiegoś wyjścia z tej paskudnej pułapki. Po pokonaniu kilku susów mieszaniec zakrzyknąłby:

- Pożoga! - mając cichą nadzieję, że pozostawione zawiniątko zadziała na wzór granatu, wystrzeli i silnie porani napastnika, tudzież utrudni mu możliwie pogoń. Najwyższy czas spieprzać! Aaaaaaaaa!
Ostatnio zmieniony 12 lut 2020, 12:59 przez Iskariota, łącznie zmieniany 1 raz.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

54
Albo teraz, albo nigdy.

Arno miotnął garścią piachu zza pazuchy. Cały świat zawirował nagle. Poczuł jak chmara pyłu dopada i niego, chociaż oddalał się ile się w nogach boleśnie tłukąc stopami o podłoże, walcząc z wypełnionymi po brzegi workami. Odwrócił na chwilę twarz, gdy niewzruszona panna otrzepywała z kurzu siwe włosy. Piach odbił się od białej maski - wzruszyła ramionami.

Wtedy goblin wykonał gest pozornie niedbały, lekki tylko ruch dłonią, ale i to wystarczyło, by kamienie wyfrunęły z ręki złodziejaszka, a on sam zdążył zakląć amunicję.

Huk, trzask, dym.

Istota poleciała w tył, łomotnęła plecami o ziemię, na kamiennej posadzce wykwitł niewielki rozbryzg przywodzący na myśl małą ośmiornicę. Z oddali rozbrzmiał krzyk, ryk gniewu, złości, zgrozy i frustracji. Rzucił okiem przez ramię, a kobieta powstała w uskoku. Jednym zgrabnym zamachem wzniosła się wraz z wielkim metalowym kołem śmierci. Krzyknęła, stając z bronią w garścii. Wyprostowała się, stanęła w iście strzeleckiej pozie, istny posąg, marmurowy zabójca.

Ostrze z sykiem przeleciało. Szelest tnącego powietrza zbliżał się nieubłaganie, gdy w końcu coś przecięło worek w miejscu uchwytu. Nadszarpnięty pakunek rąbnął w dół aż kojący odgłos brzęczących monet wypełnił kryptę. Na szczęście nie rozsypał się. Gdzieś zaświeciły iskry! Mordercze koło odbiło się od kamiennej ściany, wracając prawie że ugodziło goblina, lecz ten uchylił się.

Szelest ścichł.

- Mogłeś mnie zabić! - nie wiedział z kim i z czym się spotkał. Jakim sposobem otrząsnęła się w mgnieniu oka po wybuchu.

Powoli szła przyspieszając kroku. Widział ją dobrze, bardzo dobrze. Tedy poruszyła palcami tuż przed twarzą, gwałtownie zrzucając spękaną po magicznej eksplozji maskę. Arno krzyknął w środku, szarpnął się. Usta zaczęły mu drżeć. Szła. Była coraz bliżej. On ją poznał, lecz ona go nie...

Och, Vien!
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

55
W niespodziewanym przypływie emocji Arno poczuł jak zalewa go uciążliwa fala gorąca, wzrok szwankuje, rozmywa się, a w uszach narasta nieznośny, monotonny dźwięk przypominający piszczenie. Nie poruszał się, stał jak sparaliżowany za sprawą magii, był w szoku. Zmieszany rozdziawił lekko usta, oddychał płytko, spróbował przełknąć ślinę, ale gul stawał mu boleśnie w gardle. Jego dłonie drżały nerwowo, a na rozgrzanym zielonym czole wystąpiły krople potu. Znał ten łagodny, odrobinę ochrypły głos, znał tę osobę i już na samą myśl, że mógł jej uczynić jakąś krzywdę po plecach przeszły go zimne dreszcze. Powoli, z nogami jak z marmuru odwrócił się w ku niej nie do końca zdając sobie sprwę z tego co robi. Wciąż miał to samo nieobecne spojrzenie, widocznie dryfował myślami gdzieś daleko i dopiero gdy zaczęła się zbliżać, a w korytarzu rozbrzmiał dźwięk jej kroków oprzytomniał nieco wyrwany z zamyślenia.

Nagle został uderzony nurtem wspomnień z ostatnich kilku sekund. Nauczony wzorem niedawnych doświadczeń spróbował wyłapać z potoku myśli i obrazów słowa klucze, które miały mu jakoś ułatwić powrót do rzeczywistości.

"Głowa Osrit... wybuch... krzyk bólu... koło... wór..." - powtarzał w myślach.

Zaczynał kojarzyć co i jak, poznawać miejsce, w którym właśnie się znajdował, a po chwili uświadomił sobie nawet, że już od jakiegoś czasu odczuwa nieznośną pustkę w okolicach dłoni, że czegoś mu braknie. Odruchowo spojrzał w dół i zaraz potwierdził drażniące przeczucie - część kosztowności gdzieś mu uciekła. Rozejrzał się, a choć nadal był otumaniony szybko wypatrzył miejsce, gdzie spokojnie czekał na niego utracony dobytek, a gdy w jego ślepiach na moment zalśnił znajomy blask złota, ze zdziwieniem odkrył, że zupełnie stracił swą upajającą moc. Fakt faktem mieszańcowi w dalszym ciągu zależało na bogactwach, lecz akurat w tamtej chwili coś innego zaprzątało mu głowę.


Stukanie obcasów narastało przykuwając jego uwagę.

Przez całe życie tak naprawdę tylko wobec niej pałał czymś na miarę szacunku i choć dobrze wiedział, że nie było to odwzajemnione uczucie to nie mógł zanegować jej ogromnego wpływu na własny los. Zależało mu by widziała w nim kogoś innego, niż osoba, którą faktycznie był, kogoś wartego odnotowania, lepszego. Bądź co bądź tylko przez nią wciąż jeszcze pokładał w kimś ufność, w końcu była dla niego najważniejsza.

Gdy podeszła się wystarczająco blisko zielony ustawił przed sobą pozostały wór, wdrapał się na niego z lekkim oporem, co by zrównać się z nią wzrostem i wyciągnął dłonie ku jej twarzy, aby sprawdzić, czy nie trafił ją żaden z odłamków. W tej samej chwili w jego gardła wydobyło się słabe, łamliwe:

- Ma- mama? - cicho odchrząknął - Nic ci nie jest? Ja... ja nie chciałem, nie wiedziałem, że to ty.


Oto stała przed nim jedyna osoba, wobec której czuł nić przywiązania, jedyny członek rodziny, jakiego miał.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

56
Spojrzeli po sobie w zadumie i milczeniu, pogrążeni w myślach tak głęboko, że uwadze ich umknął nagle rosnący szmer i hałas z odległych korytarzy. Gniewny, złowrogi, przybierający na sile jak buczenie rozwścieczonych os.

Vien przechyliła na bok głowę, a wielkie oczy zabłysły jej nagle jak podświetlone płomieniem szmaragdy. Niezwykle jasne, szarozielone oczy przeszywały goblina na wskroś. Krucze włosy z domieszką siwizny opadły na ramiona, okalając stroskaną twarzyczkę.

- Arno? - spytała głosikiem tak cieniutkim i tak cichym, że ledwo zasłyszał wypowiadane imię.

Jej dłoń spoczęła na zarośniętym policzku, z lekka hacząc o twarde włoski. Muskała lico powolnymi ruchami, jak fale spokojnie bujają na niewzburzonym morzu. Dostał w głowę, ból błysnął mu w czaszce i oczach! Zawirował, otaczając się szeroką paradą, czując wartko cieknącą z czoła krew, starał się zrozumieć, co się stało. Podnosił głowę tak jakby czyniłaby to pogrążona w głębokim letargu surykatka. I spostrzegł wtem figlarne iskierki w jej szmaragdowych ślepiach. Trzymała się za czoło, a usta ułożyły się w ostro wygięty ku górze uśmiech, odsłaniając pożółkłe zęby. Ha, ha! - zachichotała, kończąc wciągać z kciuka zielony halucynogen.

Arno dalej stał na worku, w postaci zaburzonego środka ciężkości oraz równowagi. Kobieta jak kot wyskoczyła, skracając dystans. Wyprostowaną w kolanie nogą tknęła goblini piszczel. Arno zwinął się, spadł z worka, przypadając na kolano. Odbity od stali blask płomienia pochodni zaświecił w prawym oku. Widział jak katońskie koło śmierci nadciąga w okolicę naramienną.

Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

57
Na moment w jej szmaragdowych ślepiach dostrzegł słaby blask zrozumienia, ucieszył się gdzieś w środku, a gdy zaraz usłyszał jak wypowiada jego imię oczy mu się zaszkliły i nieśmiało pociągnął nosem. Ostrożnie wyciągnął ku niej dłoń delikatnie odwzajemniając gest, bardzo powoli, jakby dotykał porcelany, musnął jej policzek.

- T-to ja, mamo. - odpowiedział cichym, łamliwym głosem i uśmiechnął się na tyle na ile potrafił.


Wtem niespodziewane uderzenie "z dyńki" przyprawiło go o mroczki oraz narastający, pulsujący ból. W głowie dzwoniło mu jakby całe życie spędził w świątynnej wieży wzywając wiernych na modlitwę, zaś jego wizję połowicznie przesłonił szkarłatny filtr, którego źródłem była ściekająca z czoła krew.

"Co do-? Kto?!" - mieszaniec miał mętlik w głowie, z ogromnym trudem próbował jakoś zapanować nad bólem, który niemal dyktował mu panikę. Wiedział, że to nie czas na słabość, że musi się otrząsnąć, miotał się chwilę i dopiero w jakimś przebłysku rozsądku podniósł wzrok ku górze w poszukiwaniu winnego swego stanu. Czuł, że już zna odpowiedzi na nurtujące go wątpliwości, ale nie chciał im zawierzyć dopóty, dopóki nie przekona się na własne oczy.

- M-Mamo? - zająknął się.


Przez moment miał nawet nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, że jego rodzicielka znowu bawi się w jakąś głupią grę, której celem było wyprowadzenie go z równowagi i że lada moment rzuci zgryźliwą anegdotą, a potem zniknie w mroku tak szybko jak się z niego wyłoniła... ale nie, to nie było to. Im dłużej się jej przyglądał, tym bardziej docierało do niego, w jakiej sytuacji właśnie się znalazł. Górowała nad nim, ćpała te swoje halucynogenne gówna i śmiała mu się prosto w oczy, nie życzliwie, nie dowcipnie, a złośliwie, szyderczo. To była ta jej strona, która za nic miała łączącą ich więź, oblicze pozbawione skrupułów. W tym stanie obchodziło ją już tylko to kogo zdzieli, kogo posunie i kogo okradnie, ni więcej, ni mniej. A choć dla kogoś stojącego z boku mogłoby się wydawać, że właśnie teraz byli sobie najbardziej podobni to Arno brzydziło podobne stwierdzenie. Ta osoba... to już nie była jego matka. Vien, którą znał traktowała go z dużą rezerwą, ale nigdy nie podniosłaby na niego ręki, nie mówiąc już o ćpaniu.

Kolejnego ciosu również się nie spodziewał, upadł na kolano szybciej, niż mógł zareagować. W tym momencie ściskał już zęby ze złości, gotowało się w nim. Jak mogła doprowadzić się do takiego stanu? Czy to znowu jakieś jej nowe fanaberie, czy całkiem zatraciła się w hulaszczym życiu? Zielony otarł czoło z czerwonej posoki i chlusnął w stronę jej oczu, miał nadzieję jakoś zaburzyć jej pewność czy przesłonić wizję, a następnie przeturlać się kawałek celem uniknięcia katońskiego koła. Plan, jak zwykle, nie należał do skomplikowanych. Jeśli wszystko zagra miał nadzieję możliwie szybko wstać z ziemi, podciąć Vien w nogach, zwalić na łopatki, wykorzystać chwilę co by pochwycić jeden, drugi wór, a następnie spieprzyć byle dalej, może w poszukiwaniu jakiegoś okna albo (bogowie zlitujcie się) wychodka prowadzącego do fosy? Zdecydowanie nie miał teraz ochoty, ani tym bardziej czasu na rodzinne sprzeczki. Jeśli jego matka szukała zaczepki powinna zwrócić się do potencjalnego pościgu, ot co.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

58
Rzucił z krótkiego zamachu instynktownie, odpryskując kropelki świeżej krwi. Potem wywinął się w uniku, przeleciwszy obok jak odbita od ściany piłka. Oparte na łopatkach ciało z podkulonymi po szyję nogami szurało nad czerwoną cegła. Jeden płynny ruch miał wystarczyć. Uchronić goblina od śmierci, gdy ostrze z sykiem leciało tnąwszy powietrze żwawiej niż cwał najzacniejszego ogiera.

Trafiła, poczuł, jak ostrze płata ciało. Jak metalowa blacha wrzyna się w obojczyk. Impet ciosu zwalił Arno udaremniając w połowie przerwany przewrót. Krew wartko płynęła spod cegieł, na których leżał. Skóra z powięzią, a pod nią mięśnie, były rozpłatane. Pękły na boki, jak łamana gałąź. Vien pochyliła się dociskając mordercze koło do obojczyka, w którym wcześniej ugrzęzło. Arno zawył z bólu, a był to wrzask niemal żyworódki. Rzucał się wśród poplamionych posoką cegieł, tłukł się i machał zdrową ręką i nogami, dalej bryzgał krwią. Vien była pewna, że lada chwila wykończy swojego potomka.

- Uśmiechnij się do mamusi! - rzekła zanosząc się ze śmiechu. Śmiała się do rozpuku i trach! Obojczyk, cienka kość, pękła pod naporem stalowego okręgu.

Utraciwszy równowagę bujnęła wprzód i do tyłu, prawie opadając na zakrwawionego, z rozpłataną piersią i ramieniem synalka. Kręciła się niczym dziecięcy bączek, oczy gubiły kontakt ze światłem, co rusz kurcząc i rozszerzając dziwacznie czarniutkie źrenice. Vien bez trudu mogłaby dobić goblina, ale wolała napawać się jego cierpieniem. Wirowała nad ciałem w koło i w koło. Niespodziewanie z ciemnego tunelu wyłonił się Ori. Runął jej do gardła, skrzecząc straszliwie. Oboje padli na ziemię w szamotaninie. Arno nie był w stanie unieść głowy, lecz grzmoty obijanej gęby znał dobrze. Jeden, drugi i trzeci strzał. Mógłby się zarzec, że słyszał i śpiew puchnącego lica. Ale to tylko jego wyobraźnia płatała figla. Stracił krew, dużo krwi. Powieki robiły się ciężkie.

- Goblin! - z krainy snów wyrwał go Ori, potrząsając za zdrowe ramię. Przeciwne przypominało zarżniętego prosiaka, z którym przed śmiercią zabawiały się ogary.

- Gdzie klejnot? Wziąłeś klejnot? - krzyczał zdenerwowany. Bardzo zależało mu na błyskotce. Bardziej niż na dwóch workach pełnych złota. To do niego nie podobne, pomyślał ledwo żywy Arno. Niewiele z tego rozumiał, lecz skryty w kieszeni artefakt miał swoją tajemnicę. Czy warto było go oddać? Decyzja należała do goblina.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

59
Uderzenie koła zaskoczyło go tak bardzo, że nawet nie zdążył zareagować i chwilę później łupnął o ziemię mimowolnie wypuszczając powietrze z płuc. Wiedziony instynktem spróbował wyrwać się z matczynych objęć, ale w całej szamotaninie jedynie przywalił głową o posadzkę. Był oszołomiony. W uszach aż mu piszczało, wzrok zawodził, a siły opuszczały utrudniając walkę. Bał się nawet, że całkiem straci przytomność, ale naraz z otępienia wyrwał go okropny ból łamanej kości, przez zaciśnięte zęby wydał z siebie zduszony krzyk. Wił się w przypływie adrenaliny, miotał jak oparzony, ale na nic to, tylko przyśpieszał upływ krwi z ciała. Jego czerwona od wysiłku twarz teraz robiła się coraz bledsza, już nawet nie słyszał jak skrzeczy na niego Vien. Chłód przeszył go na wskroś, miał już dosyć, przymknął powieki i wkrótce ciemność otuliła go do snu.

Jakiś czas później ocknął się wybudzony przez karła, jego głos rozbrzmiewał echem w głowie mieszańca. Wstrząśnięty, osłabiony błądził chwilę wzrokiem to po suficie, to po wybawcy gdy naraz uderzyła go fala strachu. Wyciągnął przed siebie zdrową rękę na tyle na ile mógł i spróbował przyciągnąć Oriego ciągnąc brutalnie za fraki:

- Gdzie ona jest?! - wychrypiał z całych sił - GDZIE?!

Oczywiście usłyszał jego pytanie, ale miał teraz znacznie większe zmartwienia niż jakaś błyskotka. Musiał dowiedzieć się co z Vien, uciekła? Leżała nieprzytomna? Wbrew temu jak go potraktowała nadal była jego matką, nadal liczyła się. Ponadto zainteresowanie, jakie karzeł wykazywał kamieniem tylko utwierdzało Arno w przekonaniu, że nie powinien lekko się z nim rozstawać. Jedynie od Oriego zależało, jaką otrzyma odpowiedź...

Spoiler:
Spoiler:
Gdyby mężczyzna okazał się nieubłagany, gdyby odmówił mu pomocy i zamiast tego pobiegł do skarbca, tudzież zbiegł gdzieś Arno niespodziewanie popadłby w szał i wydarł się złowieszczo:

- Ty pieprzony gnojku, jebana orcza spierdolino... - zaniósłby się kaszlem, po czym z trudnością wezbrałby powietrze - Doprowadziłem cię tutaj... chroniłem... otworzyłem ten jebany skarbiec... a teraz... zostawiasz mnie?!

Poczerwieniałe, zmęczone oczy mieszańca wwiercałyby się w twarz karła jakby próbował nimi przeszyć czaszkę, zabić na miejscu samą intencją. Kolejne słowa wycedziłby przez zaciśnięte zęby:

- Przysięgam... przysięgam, że sczeźniesz w odmętach wieczności. Choćby to miała być ostatnia rzecz, którą uczynię... dorwę cię sukinsynu, dorwę i złożę ten twój świński łeb w ofierze samemu Garonowi. Rozumiesz?!


Upewniwszy się, że nie słyszy już kroków łajdaka zielony ostrożnie sięgnie do kieszeni sprawną kończyną, wyciągnie wspomniany wcześniej kamień i zawiesi na nim wzrok doszukując usilnie czegoś, co mogło mu umknąć wcześniej. W gruncie rzeczy wiedział, że dał się ponieść zachłanności jak byle początkujący złodziejaszek, że mógł rozegrać to o wiele lepiej, ale... chyba taki już po prostu był - temperamentny, arogancki, krótkowzroczny.

Zrezygnowany westchnie nad swoim losem, po czym zacznie cichą modlitwę do zakazanego bóstwa, co więcej mu pozostało? Chyba tylko pstryknąć palcem ten ostatni raz, żeby spróbować wysadzić to przeklęte miejsce i pogrzebać wszystkich wewnątrz żywcem, bo właściwie... czemu nie?

Pstryk

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

60
- Po prawdzie - karzeł do tej pory śmiertelnie poważny, uśmiechnął się pod kilkudniowym wąsem. - Po prawdzie to cię nigdy nie lubiłem. Tych dziwek też - dodał.

- Kurwy nie żyją, a ja potrzebuję wyłącznie klejnotu, więc daj mi go do kurwy nędzy! - zdzielił mieszańca po mordzie, aż ręce zadrżały. Z oplutą brodą zagryzał wargę nerwowo przewracając oczyma na boki. Takim okazał się niecnotą, łajdakiem i, uczciwszy uszy, sukinsynem, że samego czorta w rok przyprawiłby o wrzody żołądka.

Ori wstał. Przetarł gębę rękawem i odszedł. A jednak nie puścił mimo uszu gróźb czy obelg zielonoskórego. Skórzane kozaki zaopatrzone w gruby obcas, który dodał mu kilka centymetrów więcej, zaszurały. Liliput odwrócił się z lekka, wyglądnąwszy przez ramie splunął zielonym smarkiem przezeń i rzekł do dawnego kamrata:

- Teraz pocałuj mnie w dupę - z ledwo uniesioną głową, Arno spostrzegł jak oddalający się mężczyzna zaprzestał truchtu. Sięgnął za pas i rozwiązawszy go opuścił spodnie do kolan, prezentując widok wielce niesmaczny. A mowa o zarośniętej kępami czarnych kłaków dupie, gdzieniegdzie pozlepianych resztkami brązowego gówna pod postacią grudek, kulek, ale także wstążek. Ori wypinał się, jakby prezentował swą doskonałość samemu królowi Aidanowi. Był zuchwały, cyniczny i bezduszny.

- Otworzyłeś skarbiec. Wezmę, co moje i spierdolę stąd na koniec świata. A ty... - podciągnął spodnie. - Ty zdechniesz tu jak ta twoja kulawa matka - po wypowiedzeniu ostatnich słów odchrząknął głośno, po czym siarczystym pociągnięciem zassał flegmę i wypluł ją pod nogi rozigranej kobiety.

Pstryk.

Żeliwne uchwyty na pochodnie spadły, aż zadzwoniło. Ściany drżały. Seria wstrząsów wyczuwalna była w pobliżu skarbca i dalej. W odległych krańcach banku w Oros. Ori westchnął, rozumiejąc nagle. Chciał zawrócić, ale było już za późno. Oczy mu zabłysnęły. Ogień wyskoczył ze skarbca, głośno i wrednie. Porywając ze sobą rozsadzone eksplozją ściany zmaterializował się nagle w holu jak przykrywająca plaże wzburzona fala. Jak jęzor niszczycielskiego płomienia. Było gorąco, a robiło się jeszcze goręcej. Ogień nie sięgnął Arno, lecz sięgnęły go kamie i kurz.

Huk, szum w uszach, ciemność.

Gorzki smak osadzonego na wierzchniej części warg pyłu rozbudził mężczyzną. Poczuł jak ból przeszywa go na wskroś. Gniotąco-szczypiące odczucie niosło się do szyi, przez brzuch, aż po łopatkę. Nie czuł tylko ręki. Była zimna, sztywna, nieczuła jak serce Sakirowca. Z oporem wstał. Nogi były jak z waty. Niepewny stawianych kroków rozglądał się dookoła, lecz daremno szukać było pozostałych w wysokich jak domy językach płomieni. Ostał się tylko jeden oddany przyjaciel. Worek złota. Pełen lśniących monet, z wzajemnością odbijających skierowany nań uśmiech tudzież blask wszechobecnego ognia.

Nikt rozsądny nie gra czysto.

Pieniądz otwiera wszystkie ścieżki. Znaj jego cenę, mocium panie!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”