Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

46
Ernest Dziurawiec raz po raz kiwał głową ze zrozumieniem, aż do momentu, w którym jego gość zapytał o blokujący magię artefakt. Wtedy nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

— Pytasz, jakby to mnie trzymali w lochu kolesie, którzy ponoć blokują przepływ magii w sporej części uczelni, hehe... Przepraszam. Przepraszam, wiem, nieśmieszne. Ale serio. Ja się na takich rzeczach nie znam, ale oni... Gdyby ich podejść, gdyby się dowiedzieć czegoś o ich metodach... zbadać je i...

Przerwało mu rozpaczliwe kwiknięcie maleńkiej smoczycy, która na mentalne nagabywania Felivrina zerwała się, skuliła pod stołem i z podobnym do kaszlnięcia odgłosem splunęła niedużym snopem iskier. Rąbek serwety po stronie Felivrina zajął się pełzającym prędko ku górze płomykiem.

— ...ekhm, i wykorzystać?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

47
Felivrin spędził dłuższą chwilę w zamyśleniu. Nie wiedział dlaczego jego wewnętrzna energia nie dostosowała się do jego obecnego ciała. Jedyną w miarę logiczną możliwością była ta, iż blokada magii, z którą miał tak długo do czynienia "podtrzymała" jego dawną formę sprzed amputacji i przez to jego energii była przez długi czas oddzielona od ciała, żyjąc własnym życiem i przekonaniami. Teraz zaś gdy powróciła... wylewała się z strzaskanego naczynia jakim stał się jego organizm.

Nie miał zbyt wielu możliwości. Medyk odpadał gdyż ci najpewniej są w większości obserwowani przez Zakon. Jedynym więc wyjściem było chwilowe zapieczętowanie rzeczonej "rany" i zbadanie źródła problemu. Osławionej "anty-magicznej bariery" - chluby Zakonu. Tylko w jaki sposób miałby niezauważony dotrzeć do jej serca. Był uznany za zmarłego, większość jego oprawców nie żyła, zaś jego znajomi nie poznaliby go jak długo zakrywałby większość swoich blizn. To mogłoby się udać. Potrzebowałby jednak wiarygodnej fałszywej osobowości...

— Zbadać i wykorzystać... byłoby dość... przydatne. Blokowania cudzej magi jest dość paskudną umiejętnością... jednak to, że są zdolni ingerować we wnętrza tylu ludzi jednoczenie i to na takim obszarze... jest... intrygujące.

Tutaj jednak jego rozważania przerwało kwiknięcie smoczycy. Elf przez chwilę patrzył jakby otępiałym wzrokiem na snop iskier, który począł obejmować serwetkę. Nieco flegmatycznym ruchem sięgnął po nią i trzymając ją w pewnej odległości od płonącego rąbka patrzył przez chwilę jak płomień rozprzestrzenia się po tkaninie. Następnie spojrzał na małą łuskowatą postać i mruknął.

— To może być... problematyczne.

Po czym ponownie próbując zapanować nad swoją mocą wyobraził sobie, iż serweta pokrywa się szronem. Była to pierwotna forma jego magii towarzysząca mu od chwili jego przebudzenia. Skupiając się więc na swej dłoni starał się pokryć drobniutkim lodem otoczenie swoich palców, a następnie skierować go do źródła ognia. W razie porażki sięgnie po prostu po najbliższy wazon i wyleje na ogień jego zwartość... Jednak uczony nie miał ochoty się poddawać. Może i wyczerpywało to jego siły... jednak musiał poznać swoje ograniczenia. No i kto wie? Może jego organizm uświadomi je sobie również i zacznie się do nich dostosowywać. Byłoby miło nie mieć wrażania, iż jego ciało jest bardziej tępe i nieskore do zmian niż to należące do 200 letniego i zgrzybiałego starca.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

48
Tym razem prosty czar lekko i niemal bezproblemowo przepłynął przez dłoń Felivrina, powodując jedynie chwilowe mrowienie w czubkach palców. Gesty czarodzieja były jakby delikatniejszą i pozbawioną akompaniamentu inkantacji formą tych ruchów, które towarzyszyłyby wypuszczeniu w świat lodowego pocisku. Zadziałały. Zadziałały nawet lepiej niż elf miał to w zamierzeniu, bo popłynęło troszkę za dużo mocy i wtem gruba warstwa szronu pokryła nie tylko tlący się kawałek serwety, ale cały, calusieńki stół. Łącznie z widelcem w dłoni Ernesta.

Dziurawiec zdębiał.

— Huhu! A to co? — zarechotał. Doprawdy, nie było chyba rzeczy, która wyprowadziłaby tego dziwaka z równowagi i dobrego humoru. — Co to miało być, Feli? No bardzo ładnie! Bardzo ładnie, ale o co chodzi? Nie możesz doczekać się zimy? Ha, wiesz, przypomniałeś mi właśnie o moim niedokończonym wynalazku! Lodownica, lodowa skrzynka, zimna szafka... nie wymyśliłem nigdy dostatecznie chwytliwej nazwy, ale to miał być taki kuferek, rozumiesz, od środka cały pokryty szronem, który by nie topniał, i mógłbyś tam chować jedzenie, żeby się za szybko nie psuło... Nigdy nie udało mi się wprowadzić do niej wystarczająco mocnego zasilania, może chcesz nad tym ze mną posiedzieć w wolnej chwili? Widzę, że masz predyspozycje. A kerońskie gosposie rzucą się na to jak szalone, jak już zaczniemy sprzedaż, zobaczysz! Niektórzy gardzą magią użytkową, ale według mnie to jest przyszłość, Feli, wspomnisz jeszcze moje słowa... No a skoro już o tym mowa, to czy ja przypadkiem nie miałem pokazać ci mojego konfiturowego sanktuarium? Na pewno umierasz z ciekawości i chcesz sobie obejrzeć miejsce, w którym narodził się sukces, co? Oprowadzę cię. Zjadłeś już? Eh, póki nie stopnieje, to chyba i tak więcej nie zjesz... — parsknął, bezskutecznie próbując oderwać przymarzniętą do stołu bułkę. — Chodź przodem, przyjacielu. Klucz jest w drzwiach, bądź łaskaw otworzyć, a ja zaraz do ciebie dołączę. A potem zastanowimy się na spokojnie, jak wykraść sakirowcom ich największe sekrety, hehhe!

Podwójne drewniane drzwi, które wskazał elfowi gospodarz, były dokładnie tymi samymi, którymi nocą, we śnie lub na jawie, Felivrin wszedł do podwodnej komnaty w poszukiwaniu zagubionego smoczątka.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

49
Czarodziej z niemałą irytacja obserwował jak jego własna moc potęguje jego zamiary niemal stokrotnie. Musiał brać to teraz na uwadze i otwierać jej przepływ w minimalnym stopniu jeśli nie chciał skończyć jako zasuszone zwłoki. Szczypta szronu dla jego garści, dłoń dla ściany... ściana dla... Uczony skrzywił się na samą myśl jak wielkie mogłoby być zniszczenie środowiska gdyby cała jego moc implodowała. Jak również łatwość z jaką to co by z niego pozostało znaleźliby Sakirowcy.

Przez chwilę zastanawiał się czy nie mógłby cofnąć działania zaklęcia... ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Był teraz ostrym, acz nieprecyzyjnym narzędziem. Mógł próbować obciąć komuś włosy... a uciął by głowę. Mógł wykonywać mocą proste czynności... lecz próżno było szukać w nich kontroli. Słowem... Zakon stworzył dokładnie to czego się obawiał. Nosiciela nieokiełznanej energii zagrażającej innym. Ba! Kiedyś sam dobrowolnie kazałby się zamknąć w swojej komnacie i poddać jakowymś zabiegom tłumiącym energię... ale teraz potrzebował wszystkiego co miał. Nawet jeśli jego finezyjność w posługiwaniu się ową energią powróciła do stadium Akademii... to jednak był potężniejszy niż zwykły jej adept. Przynajmniej miał taką nadzieję, gdyż zostanie pokonanym przez 10-latka byłoby cholernie depresyjnym doświadczeniem.

Dlatego też nie komentując przyjacielskiej ironii Dziurawca spojrzał na swoją wychudzoną dłoń po której tańczyły ostatnie kryształki szronu i w geście złości zacisnął ją słysząc jak strzelają mu zesztywniałe palce. Gdy ją otworzył... nie było już niczego. Jeno zamarznięty stół, który uniemożliwiał dokończenie posiłku. Ernest zaprosił go w końcu do owej komnaty pod wieżą. Dobrze... przynajmniej przekona się czym są jego projekt. Jednak nawet jeśli on jest bez winy... to ktoś w tej wieży jest... albo był... mordercą. Zaś w razie kolejnych mar lub spotkania ich sprawcy... Spojrzał znów na stół. Samobójstwo dla powstrzymania morderców owych trzech widm nie brzmiało szczególnie dobrze... ale zawsze istniała szansa, iż przeżyłby... może zapadłby w śpiączkę lub sam się zamroził... cóż. Przynajmniej mógł dalej używać magii. Co z tego że prostej. To dodawało mu otuchy.

—Myślałeś nad Komorą Chłodu? Ehhh... nie jestem zbyt dobry w nadawaniu nazw? Tędy?

Tu wskazał na drzwi i kontynuował do nich już zmierzając jednocześnie przebierając palcami i ruszając dłonią jakby czuł, iż ta nie jest jego.

— Zardzewiałem Erneście. Przydałoby mi się jakieś miejsce do ćwiczeń. Coś czemu nie zaszkodzi parę drobnych wyładowań mocy... ale masz racje. Twój wynalazek brzmi pasjonująco. Mam tylko nadzieje, że go całego nie zamrożę.

Tu śmiejąc się dobrodusznie przekręcił klucz w drzwiach i wstąpił tam gdzie wcześniej przeżył owe trzy okropieństwa.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

50
Ledwo Felivrin zdążył przekręcić klucz w zamku i otworzyć szeroko drzwi, dobiegło go z góry ostrzegawcze wołanie gospodarza. Coś kliknęło, coś zgrzytnęło i schody zmieniły ułożenie. W ich miejscu pojawiła się teraz gładka i lśniąca równia pochyła.

— Uwaaaagaaa! — zakrzyknął Ernest. — Z drooogiii! — I szybko nabierając rozpędu zjechał do położonej niżej komnaty na swoim zaopatrzonym w kółka fotelu. Rechotał przy tym jak dzieciak. Ledwo wyhamował przed przeciwległą ścianą, a pęd rozwiał mu fryzurę. — Łoo! Widziałeś to, Fel? — Dziurawiec otarł łezkę rozbawienia. — Nigdy mi się to nie znudzi, słowo daję! No. Witam w moim najsekretniejszym sanktuarium!

Duma malowała się w oczach gospodarza, kiedy szerokim gestem ramienia zaprezentował elfowi pomieszczenie. A wyglądało ono zgoła inaczej niż w nocy.

Układ komnaty pozostał rzecz jasna taki sam, nie zmieniła się jej przestronność ani wysokość. Nie było jednak tamtych przeszklonych ścian, przez które dało się oglądać dno jeziora. Wszędzie wisiały ciężkie kotary ze szkarłatnego aksamitu, długie od sufitu aż do podłogi. Nie przebijała przez nie ani krzynka światła, ale ciemności rozpraszała chmara znanych już Felivrinowi lampionów w formie lewitujących kul. Pod ścianami stało kilka ustawionych w krąg, długich, odlanych z ciężkiego metalu stołów na kółkach. Większość z nich była ogromnie zagracona. Wielkimi słojami, pustymi i pełnymi, mnóstwem noży, koszami owoców w różnych stadiach rozkładu, workami z nie wiadomo czym, kilkoma przypalonymi patelniami różnych rozmiarów i tak dalej. Ciemna posadzka nosiła tu i ówdzie ślady ciemnoczerwonych rozbryzgów, zapewne konfitur. W szczególności w okolicy okrągłej klapy pośrodku pomieszczenia.

— Miejsce do ćwiczeń, mówisz? A tutaj ci się podoba? W sumie możemy zrobić ci tu trochę przestrzeni. Jak skończę tę partię przetworów, to słoiki się stąd wyniesie i nie będzie kłopotu. Nawet dobrze, żebym zrobił sobie przerwę w produkcji. Niech klienci zatęsknią, hehe! No ale jak ci się podoba? Tutaj na środku otwiera się palenisko mojego projektu, tam się oczywiście smaży. Na tamtym stole przebieram owoce i kroję, na tym obok ucieram dodatki, wyparzam wrzątkiem słoiki i nalewam. I zamykam. Dobre zamknięcie to podstawa sukcesu. Opatentowałem specjalne wzmacniane czarami korki... Słodko pachnie, co? Akurat zaczyna nam się sezon na maliny. Mój ulubiony sezon...

Ernest Dziurawiec paplał i paplał o swojej konfiturowej pasji, tymczasem wzrok Felivrina wędrował po pomieszczeniu. Dopiero po chwili dostrzegł, że poza akcesoriami kuchennymi było tu jeszcze mnóstwo innych przedmiotów. Każdy z innej bajki. Ostatecznie jedna konkretna rzecz przyciągnęła jego wzrok jak magnes. A był to wiszący obok drzwi... mundur.

Mundur ów bardzo przypominał te, które nosili sakirowcy na bardziej oficjalne okazje. Był niemal cały czarny, niezwykle elegancki, doskonale skrojony i chyba zupełnie nowy, ponadto uszyty chyba z jakiejś rzadko spotykanej tkaniny o dziwnym splocie. Każdy z jego złoconych guzików miał wygrawerowany wizerunek małej słonecznej tarczki. Zdobiące mundur emblematy musiały oznaczać jakąś nieznaną elfowi komturię, nie kojarzył bowiem, żeby ci z Oros czy Srebrnego Fortu nosili naszywki ze złotym, szesnastoramiennym słońcem albo trzy srebrzyste błyskawice na rękawie. Nawet wisząc w pachnącej kurzem i spalenizną piwnicy Czarodzieja-dziwaka mundur był w stanie swoim widokiem wzbudzić w niejednym niekłamany szacunek i podziw. Felivrin w swojej starej szacie ukradzionej Finarfinowi poczuł się nagle potwornie brudny, obszarpany i żałosny.

A gdyby tak przymierzyć to cudo? A gdyby...

Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

51
Czarodziej ledwo uskoczył przed rozpędzonym niczym kamień wyrzucony z katapulty Dziurawcem. Poczuł na twarzy powiew wiatru zaś jego serce zdecydowanie przyśpieszyło. Upominając się w duchu iż jego gospodarz jest przecież wielkim ekscentrykiem mruknął jeno pod nosem coś o ogładzie przysługującej jeno żakowi i rozejrzał się po komnacie.

Była... inna. W każdym tego słowa znaczeniu. Zagracona stołami i najróżniejszymi magicznymi i niemagicznymi gratami. Kotary przesłaniały ściany a i jaśniej tu było niż ostatnio.... kiedy on tu był? Czy to na pewno było wczoraj? Czy też duch wieży zaniósł go w inne czasy? Trudno było powiedzieć. Stoły były na kółkach więc mogły zostać wepchnięte tu w każdym momencie. Chociażby kiedy spał. Nie maił też pewności czy Dziurawiec podał mu prawdziwą datę. Mógł spać dłużej.... ale i to nie było jasną odpowiedzią na proste pytanie. Czy on kiedykolwiek fizycznie tu przebywał?

Marszcząc w namyśle brwi przeszedł parę kroków wzdłuż stołów patrząc na noże, słoje i owoce. Worki, patelnie... czy był on naprawdę w wieży maga? Znał wielu ekscentryków... ale to powoli poczynało przerastać jego pojęcie. Czyżby Ernest kochał owoce do stopnia w którym zaprzestał badań magicznych? Było to dla uczonego... niepojęte. Widząc rozbryzgi czerwonych konfitur przystanął na chwilę. Bałwaństwo przynajmniej się zgadzało jeśli chodzi o kryteria bycia magiem.

— Maliny? Przysiągłby że kolorystycznie wygląda to jak dżem porzeczkowy...

Zaciekawiony schylił się i zanurzając palec w masie powąchał ją ostrożnie. Po chwili jednak uświadomił sobie, iż babra palce w brudach z podłogi i w obrzydzeniu wytarł je o pierwszą lepszą szmatę kuchenną jaką zauważył.

— Ćwiczyć tutaj? Pod wyspą? Czemu nie... mam nadzieje, że ściany są mocne. Jeśli zaś chodzi o przetwory... chętnie pomogę. Znam się nieco na owocach więc czemu nie dowiedzieć by się paru rzeczy i o ich przetwarzaniu? Chętnie ofiaruję ci pomocną dłoń... ale na drugą już nie licz.

Były Profesor zaśmiał się serdecznie. Tak... potrzebował odskoczni od Oroskiego piekła i własnego kalectwa. A ten dziwak potrafił m uto zapewnić. Co prawda co chwilę doprowadzał jego serce do stanu niemalże zawałowego swą tajemniczością i wariactwem... ale odrywał jego umysł od problemów dalszych i ogólniejszych. A to było dla Felivrina w tej chwili bezcenne.

Zostawiając go z jego własnymi powidłowymi urojeniami udał się na małe rozpoznanie tutejszej w magicznej kolekcji. Dziwne, nieznane jak i budzące politowanie przedmioty. Za jedne pewnie przepłacił i były tandetą z Ujścia. Inne miały większą lub mniejszą wartość. Czy to sentymentalną czy magiczną. Jednak wśród wszystkich tych dziwactw jedno mocno go zaintrygowało. Mundur. Należał do dziurawca? Co to był za herb? Rycerski? Czy może jakowejś gildii z Archipelagu? Przejechał delikatnie ręką po tkaninie. Szesnastoramienne słońce... Urk-hun? Ale te błyskawice....

Uczony spojrzał na swoją szatę i westchnął. Wyglądał dokładnie jak powinien. Jak czarodziej, któremu nie ułożyło się po przybyciu do Oros Zakonu. Najpewniej na Uczelni były setki osób które myślały, iż noszenie jednej szaty dwa dni pod rząd to już objaw strasznej biedy... ale i tak one wzbudzałyby pewnie jakiś szacunek wśród pospólstwa swym ubiorem. Nienawiść do magów była równie silna jak strach. Zaś on? Wyglądał jak ofiara nawet dla żebraków. Ucięta dłoń nie polepszała sytuacji. Wyglądał jak dokładnie zbiegły z więzienia mag, za którego najpewniej wystawiona jest nagroda. Zaś przywdzianie cywilnych ubrań niewiele by zmieniło. Za to coś takiego...

Po chwili namysłu ozwał się zamyślony w stronę Dziurawca.

— Przyjacielu... za ile odsprzedałbyś mi ten mundur? Wątpię oczywiście, że nabiorę nim Zakonników... ale strażnicy miejscy czy pospólstwo zastanowiliby się przynajmniej raz nim rzuciliby kamieniem w wojskowego... Swoją czyj to przyodziewek i do jakiej formacji należał właściciel. Te godła są dość... niespotykane.

Jeśli gospodarz wyrazi zgodę uczony zabierze mundur ze sobą po opuszczeniu pomieszczenia. Potem przydałoby się umyć... i wyrównać włosy i zarost. Od wizyty w zamtuzie minęło już nieco czasu a mag szczerze wątpił w swe kompetencje jako balwierz. Szkoda od razu pobrudzić takie cudo lub zniszczyć cały efekt wyglądając jak strach na wrony.

Przypominając sobie jeszcze o czymś dodał.

— Mówiłeś coś o prototypach protez... mógłbyś mi je pokazać?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

52
Czerwona maź... właściwie nie maź, co raczej zaschnięta, krusząca się substancja z podłogi nie pachniała ani malinami, ani porzeczkami. Ani też żadnym innym znanym Felivrinowi owocem.

— Odsprzedał? Co? — Ernest przerwał swoją przemowę, której i tak nikt już nie słuchał, i obrócił się w stronę elfa. — A, to? Daj spokój, weź to sobie, jak ci się podoba... — Machnął ręką. — Bierz, naprawdę. Zdaje się, że nawet powinno na ciebie pasować. Należało do takiego jednego... E, to nieciekawa historia, pomylony był jakiś. Zjawił się tu na drugim brzegu jeziora jakby znikąd, dziwnie gadał, niby po elfiemu, ale nie do końca, prawie wcale nie szło go zrozumieć. Z daleka musiał być, nie wiem skąd. Tych znaków też nie kojarzę. Plątał się nad brzegiem, wypytywał chyba o kogoś. Potem zniknął i tylko tyle po nim zostało. Pewnie zbzikował do reszty i się utopił, tak myślę. Nieważne, świrów w tych czasach nie brakuje. Ciuchy zachowałem, bo ładne, pomyślałem że się mogą przydać, no i proszę bardzo! Bierz, są twoje, naprawdę.

Dziurawiec wzruszył obojętnie ramionami. Podjechał na swoim fotelu do stołu z gotowymi konfiturami, odkręcił jeden słoik i skosztował. Twarz rozjaśniła mu się w wyrazie nieopisanej rozkoszy. Chwilkę mu zajęło, nim wrócił do rzeczywistości.

— Aha. Te prototypy. Tak tak, pokażę ci je, tylko... później. Dobra? Trochę się obawiam. One są dość delikatne i... czułe, rozumiesz? Zdaje się, że w obecnym stanie mógłbyś je niechcący uszkodzić. Najpierw musimy zaradzić coś na te twoje magiczne krwotoki. Nie chcę ryzykować. W porządku? Jak chcesz się przebrać i ogarnąć, to Saelir'th ci pomoże. Ona czeka tam na górze, powiedz tylko słowo, a zrobi co chcesz. Ej. Wiesz co... — W oczach Ernesta zapaliły się niebezpieczne ogniki. To znaczy, były oznaką entuzjazmu, ale ten entuzjazm mógł okazać się cholernie niezdrowy. — Mam pomysł! Jak dla mnie to możesz w tym przebraniu spokojnie wparować na uczelnię, udać zakonnika z jakiejś dalekiej komturii ii... i no nie wiem, jakoś tam zrobić ich w konia i dowiedzieć się wszystkiego o tych ich magicznych blokadach, a potem wykorzystać je dla siebie! Ha, ale pewnie nie masz jaj, żeby to zrobić, co, Felek? NA PEWNO SIĘ NIE ODWAŻYSZ!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

53
Felivrin patrzył na mundur jednocześnie próbując przetrawić zdobyte informacje. To nie były powidła... i miał poważne obawy co do podejrzewania pochodzenia owej... substancji. Często widział coś podobnego... za często. Z drugiej strony nie mógł od tek skonfrontować się z gospodarzem. To musiało zaczekać. Jak długo mają wspólny cel mogą się wzajemnie wykorzystywać... trzeba to robić tak by to on wychodził z tego z zyskiem. Ernestowi przeszkadzali Sakirowcy... trzeba to chwycić i nie puszczać. Mus stać się jego oknem na świetlaną przyszłość bez mnichów u jego drzwi...

— Intrygująca opowieść Erneście... intrygująca... i tak po prostu zniknął... tylko skoro mówił po elficku to czyj to jest mundur...

Odsunął się od stojaka i długimi krokami jął przechadzać się po sali. Patrzył na stoły, na podłogę i nawet na sufit. Zastanawiała się a jednocześnie szukał rzeczy przydatnych i pomocnych. Zarówno w umyśle jak i w pomieszczeniu. Plan Ernesta był szalony... głupi... nierozważny... ale był jedynym jak iw tej chwili Profesor posiadał. Udać się do miasta... i użyć broni Sakirowców przeciwko nim... czy to magicznej czy to tej abstrakcyjnej utkanej na kłamstwie o jego śmierci i całej tej pieprzonej Bramie... o ile ta nie istniała naprawdę. Był to dobry początek... ale tylko początek.

— Samo wejście skończy się tragicznie. Potrzebna jest jakaś dobra historia. Musiałbym być kimś z organizacji lub formacji, którą rzadko się widuję w tej części królestwa... kimś kogo zakwestionuje tylko wysoko postawiony oficer... i przydałyby się jakieś papiery... taaaak. Tylko czyje... Archipelag? Nie... po co mieliby tu przychodzić.... Grenefod? A może zaszaleć i udawać inspektora ze stolicy? Coś trzeba wymyślić... coś wiarygodnego.

Elf począł zataczać coraz mniejsze kręgi, aż na końcu nerwowo krążył wkoło środka pomieszczenia gładząc swoją brodę i z wyraźną irytacją kontynuując.

— Najlepsza historia będzie na nic jeśli moja energia dalej będzie tak cieknąć... zauważą mnie inni czarodzieje i po wszystkim. Ba! Może i mam lico całkowicie zmienione, ale ktoś może rozpoznać mnie po energii. Małe prawdopodobieństwo... mikroskopijne... jednak pojawia się gdy zmieniam się w fontannę informacji na temat mojej magii. Potrzebuję... ksiąg... medyka... zaklinacza... znasz kogoś takiego Erneście? Kogoś kto spotyka się z takimi przypadkami?

Na końcu zatrzymał się przy jednym ze stołów i zrezygnowany zatrzymał się, wsparł na nim i zwiesił głowę. Sytuacja była kiepska. Okropna. Tragiczna. Za dużo się zdarzyło bez jego udziału. Albo inaczej... wszystko działo się z jego udziałem lecz przegapiał skutki owych czynów. Widział punkty... zwroty... lecz nie linie łączącą ów obraz w całość. Był... duchem... duchem minionej ery Oros. Nie chciał pozwolić wkroczyć mu w kolejną epokę i rozpaczliwie próbował szarpać je wstecz. Jak najdalej od czasów Zakonu ku okresowi gdy najważniejsza dla miasta była...

— ... magia.

Mruknął i zaśmiał się. Trzeba zacząć od magii. Jak inaczej uratować miasto magów? Od samego początku było tylko jedno rozwiązanie. Takie oczywiste... Następnie odepchnął się z niemałym wysiłkiem od stolika i próbował zatrzeć dłonie w geście ekscytacji. Jedna dłoń przeszyła powietrze drugi... rękaw poleciał przed siebie niczym kawałek szmaty i zwisł smutno na kikucie. Profesor znowu parsknął śmiechem. Było to jedyne co mógł robić. Śmiać się. Z siebie, z Zakonu, z uczelni, z kaleta, z krwi na podłodze i z tego absurdalnego faktu, iż on - osoba skrajnie nienawidząca bycia przygwożdżonym do jednego miejsca i narzekające na warunki pracy na Uniwersytecie... miała szczerą chęć jego ratowania. Cóż... serce nie sługa.

— Muszę po prostu sprawdzić które z moich czarów jeszcze działają... zacieśnić krąg podejrzeń co do natury owego problemu. Podejdźmy do tego powoli... najpierw zajmę się swoim wnętrzem... potem bliskimi mi osobami... na końcu zaś spróbujemy sięgnąć po miasto, z nadzieją, że po drodze znajdziemy na to środki i możliwości... brzmi jak plan. Trzeba zacząć od magi samej sobie... może w niej znajdziemy odpowiedź.

Elf podszedł do Ernesta i zajrzał zaciekawiony do słoja. Co tym razem pałaszował gospodarz? Jednak szybko zmienił zdanie stwierdzając, iż powidła i tak go nie pasjonują. Spojrzał na znajdującego się na wózku kalekę i rzekł.

— Więc? Dokończymy twoją produkcję i odrobinę tu posprzątamy? Musze sprawdzić, czy będę w stanie opanować to sam bez wybuchania... Potem zrobimy małą próbę z przymierzaniem munduru... Księgi też by się przydały... ale żadne o których mi wiadomo o tym nie traktowały... właśnie... ciekawe co się stało z tymi z Biblioteki...

Usta Profesora zamarły na chwilę... uświadomił sobie coś ważnego... nie... kluczowego. Magia... wiedza... Biblioteka. Wszystko poczęło układać się w jego umyśle Spojrzał na Ernesta z rozszerzonymi oczyma i zapytał głucho.

— Erneście... na czwartą sekcję nałożone były zaklęcia ochronne... prawda? Wiesz może co miały zrobić na wypadek zawalenia się całego budynku? Zresztą to nie ważne. Wiem jak się dostać do uczelni... potrzebuję księgi. Najlepiej starej i dumnie wyglądającej. O czymś czego zwykły strażnik nie pojmie... i jakiejś pieczęci... masz stare listy? Jakiś od uczelni? Albo i lepiej... od Zakonu?

Przez umysł Profesora przebiegł niezwykle wręcz szczwany plan. Jednak wszystko zależało od Ernesta. Pozostawało się modlić iż ma chociaż przewodnik po wróżbiarstwie. Tym czasem podeszdł znowu do munduru i przejeżdżając palcem po guzikach uśmiechnął się w ten jakże od dawna nie widziany przewrotny sposób. Na końcu chwycił jeden z nich i wpatrując się w swe dorbne odbicie odrząknął i mruknął.

— Chyba będę musiał zabawić się w fałszerza, złotnika i szewca jednocześnie...
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

54
— Tak po prostu zniknął, słowo daję. I zostawił mundur. Ha, a bo to nie było nigdy elfów w Zakonie? Nie żeby często się to trafiało, dziś to już tym bardziej, ale bywali tacy. A tam, bywali, są i zawsze będą, bo zawsze znajdą się szuje, co chcą szkodzić swoim i zdradzać ich, dla zysku czy dla jakiejś pokręconej idei. No nie? Tak jak Ludzcy Czarodzieje z Oros, z tą suką Adelajdą na czele! — Twarz maga z wieży przybrała wyraz obrzydzenia, jak zawsze wtedy, kiedy wspominał o profesor Bloom. Strąki włosów opadły mu na czoło, kiedy się pochylił i spojrzał na elfa spode łba. — Jak tam pójdziesz, to ukręć jej łeb w moim imieniu. Mówię serio, Fel, załatw ją, najlepiej tak, żeby bolało. Zapłacę. W skórze sakirowca zrobisz to bez trudu i nikt nawet o nic cię nie zapyta. Ha, inspektor ze stolicy, to jest tak bezczelne, że musi się udać. No więc udaj takiego inspektora, znajdź co ci potrzebne, zabierz Bloom na przesłuchanie i przynieś mi jej zwłoki. Albo przytargaj ją tu żywcem, w ostateczności sam ją załatwię, wiesz. Należy jej się wyrok śmierci z ręki... Magicznego Podziemia Oros! Tak powinniśmy się teraz nazywać, nie sądzisz? Sprawiedliwość musi być, precz z kolaborantami!

Szaleństwo, jakie ogarnęło z nagła Ernesta, było przerażające, podobnie jak to, w jak łatwy sposób przeskoczył od pozornie odległego tematu do kwestii perfidnej Czarodziejki z Uniwersytetu. Zdawało się, że jego myśli krążą wokół niej jak drapieżny ptak nad ofiarą. I nie żartował, to było więcej niż pewne. Złocone zapięcia jego szaty siały dokoła złowieszcze błyski, kiedy jego pierś unosiła się i opadała w rytm coraz głębszych oddechów.

W komnacie było sporo różnego śmiecia, trudno przypuszczać, żeby cokolwiek z tego mogło okazać się przydatne. No, może ewentualnie krótki miecz, który nadałby się do kostiumu rycerza Zakonu Sakira, gdyby go tylko trochę odkurzyć. Wzięty do ręki w celu bliższych oględzin zahaczył z lekka o kryjącą ściany kotarę i odsłonił jej rąbek na chwilę. Była tam ta sama szyba, którą Felivrin pamiętał ze swojej nocnej wizyty.

— Co tam się tak rozglądasz? Chcesz więcej ciuchów? Bierz, co ci się podoba. Hej, słuchaj, stary, mam dla ciebie coś jeszcze! — Dziurawiec klepnął się w udo i roześmiał wesoło, zupełnie jakby przed chwilą nie zlecał swojemu nowemu przyjacielowi zabójstwa. — Przypomniało mi się... pytałeś o coś, co blokuje magię. Może obejdzie się bez ksiąg, medyka i zaklinacza? Na śmierć zapomniałem, że jest tu gdzieś taka szata... to długa historia. Właściwie wiąże się z tym, że miałem kolegę-zaklinacza. Na śmierć o tym zapomniałem, wiesz? Uszył sobie takie ubranko... utkał materiał z rusałczych włosów z dodatkiem piór Przeklętych Słowików. Potomków Słowiczego Króla, wiesz o czym mówię, nie? No więc, jak się domyślasz, w dużej mierze blokuje przepływ magii u noszącego ją delikwenta. Znaczy, przepływ na zewnątrz. W ciebie normalnie można czymś magicznym walnąć. Nigdy do końca nie zrozumiałem, po co mu to było... Jakby zrobił na odwrót, to miałoby to więcej sensu, ha, ale w twoim przypadku... Niestety błędem było łazić w tym nad brzegiem jeziora. Rusałki potrafią się strasznie wkurzyć na kogoś, kto nosi na sobie skalpy ich siostrzyczek. No i nie mam już kolegi, ale szatę wyłowiłem. Tam wisi, patrz.

Rzeczywiście, wisiała. Dobrze ukryta wśród nic niewartego badziewia. Miała odcień bardzo ciemnej zieleni, gdzieniegdzie ożywionej nitką beżowego piórka. Prosta, skromna, długa gdzieś do połowy łydki, z wąskimi rękawami, pozbawiona kaptura, jakby przy szyciu mocno oszczędzano materiał. Cóż, jeśli faktycznie utkano go z tego, o czym mówił gospodarz, to trudno się dziwić. I chociaż Felivrin nie napotkał nigdy w życiu Przeklętych Słowików, to przy dotknięciu owej niewiarygodnie miękkiej tkaniny poczuł echo anty-magicznej emanacji, trochę pokrewnej temu, co na terenie Uniwersytetu stosował Zakon.

— I jeszcze jedna rzecz. To będzie już koniec prezentów, nie myśl sobie, że wujcio Ernest jest taki hojny. Masz, to jeden z moich pierwszych wynalazków, pochwalę się, że nieźle się sprzedawał i rozprzestrzenił się chyba po całym Keronie, jak nie lepiej! Prawdziwy sukces, mówię ci! Ta kulka, jak nią hukniesz o ziemię, wyczaruje ci na niebie spektakularny czerwony snop iskier. Gdyby coś poszło nie tak, gdybyś wpadł tam w tarapaty, zrób to, a będę wiedział, żeby pobiec ci na pomoc. Znaczy z tym bieganiem to może przesadziłem, ale w każdym razie będę wiedział, że trzeba działać. Nie zostawię druha w biedzie, nie bój się.

Przy akompaniamencie tych słów elfi ex-profesor otrzymał niewielką żelazną kulkę, nie większą od orzecha, pomalowaną w jaskrawoczerwone kwiaty i kropki. Była ciężka i aż się prosiło, żeby faktycznie w coś nią rzucić.

W zbiorach Dziurawca znalazło się mnóstwo ksiąg. Z tych najpoważniej wyglądających mogły się nadać opasłe Komentarze krytyczne do Myśli Magokracji, czyli dlaczego magia nie powinna nami rządzić, Hymny o zagładzie i rozpaczy – wydanie okrojone, opatrzone mnóstwem przerażających rycin, i... Historyjka o pijanym Kerończyku, dokładnie taka sama, jaką Felivrin kiedyś miał w swoim posiadaniu, tylko oprawiona z jakiegoś powodu w okładkę z napisem Dokonania Mistrza Gavyna Livingstone’a. Bez liku było też listów, zarówno od uczelni (włączając w to ten pierwszy i najważniejszy, potwierdzający oficjalne przyjęcie w poczet studentów!), jak i od Zakonu. Te drugie były raczej zwięzłe i konkretne, raczej chłodne, kaligrafowane zawsze ostrym jak czubek miecza pismem. Trochę czystego pergaminu oczywiście też się znalazło, tak jak i wszystkich koniecznych do pisania akcesoriów. Tylko tak się złożyło, że jedyna pieczęć, jaką Ernest miał akurat na stanie, głosiła coś w rodzaju: Ernest Dziurawiec: magia użytkowa i najlepsze konfitury w Oros. Już lepiej było chyba odbić w laku guzik od munduru.

Wszystko, co Felivrin na tę chwilę posiadał, mieściło się w zasadzie w jego niezbyt wielkiej torbie z płótna. Miał sfatygowany tom O wnętrznościach i zewnętrznościach. Miał kwarcową figurkę Sulona o oczach z klejnotów i z kawałkiem pergaminu wewnątrz. Miał zaklętą mapę Herbii, sto srebrnych gryfów w sakiewce od Alvy, no i tyle. Ach, jeszcze stare łachmany Finarfina na grzbiecie i zdeptane trzewiki, a z nowych nabytków – mundur, zielona szata, żelazna kulka w kwiatki.

— Księgi? Słyszałem, że wybuch rozpieprzył je po całej okolicy. Jak dalekiej okolicy, tego nawet nie chcę zgadywać, ale nie zdziwiłbym się, gdyby parę tomów doleciało do Salu albo Eroli. Nie mam pojęcia, co miało się stać w takim wypadku jak ten. Sądzisz, że konstruktorzy biblioteki przewidzieli wysadzenie jej w powietrze?! Szczerze wątpię! Kojarzę, że te z czwartej sekcji miały jakieś pieczęci, które na wypadek nieuprawnionego wyniesienia ich poza teren biblioteczny miały zamazywać czy przeinaczać ich treść, ale co z tego zostało, kiedy wszystko tam szlag trafił? Naprawdę trudno zgadnąć, Fel. Czy ja ci wyglądam na bibliotekarza?

Dziurawiec z pomocą Felivrina dokończył partię konfitur, co przebiegło bez większych rewelacji. Potem z kolei on pomógł elfowi. Pomógł przymierzyć mundur, który, okazało się, pasował idealnie i jeżeli nosząc go na sobie Nargothrond nie był najprawdziwszym na świecie sakirowcem z dalekiej komturii za siedmioma górami, to naprawdę nie wiadomo, co jeszcze trzeba byłoby mieć, żeby się takim nazywać. Ba, znalazły się nawet do kompletu porządne buty jeździeckie z czarnej skóry, które po szybkim wypastowaniu wyglądały niesamowicie elegancko.

Potem gospodarz zabrał słoiki i zostawił elfa samego, żeby sobie poćwiczył, pouczając że nie musi się przejmować, jak coś zepsuje, bo to i tak graciarnia. Po kilku próbach kontrola energii magicznej okazała się... dość losowa. Paradoksalnie im większe przerwy między czarami robił, tym gorzej mu wychodziło. Zasadniczo raczej nie zdarzało się, żeby czar kompletnie mu się nie udał, ale panowanie nad ich siłą było zazwyczaj gdzieś w sferze abstrakcji. Lodowy pocisk leciał raczej równo, kula energii podobnie, ale czasami były smętnymi iskrami, a czasem niemal rozsadzały wieżę w proch. Bariera powstawała, ale przez swoją asymetrię za każdym razem dość niestabilna i prędko się załamywała po jednej stronie, by zaraz runąć. Tylko zamiana w zwierzę nie miała szans, odkąd organizm elfa się zorientował, że brakuje mu niezbędnej w tym wypadku lewej ręki. Ryzykowanie na szybko z gestami prawej mogłoby okazać się nadzwyczaj niebezpieczne. Ale wraz z ćwiczeniem i rozgrzewaniem ciała i ducha Felivrin poczuł się bardzo pewnie. Jego myśl rozszczepiła się gdzieś na dwoje, pobiegła dwiema ścieżkami, i dobrze wiedział, że rodzą się w nim gdzieś zupełnie nowe idee, zupełnie nowe sposoby działania.

Zupełnie nowe czary.
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

55
Ex Profesor odwrócił się. Na jego twarzy malowało się... nie tyle szok, co raczej pewna wisielcza akceptacja stanu rzeczy. Szaleniec? Dobrze... wystarczy dawać im czego pragną a będą ci pomagać. Tyle wyciągnął ze swojego dość ponurego żywota. Jego usta wyginały się w delikatnym uśmiechu gdy słuchał ociekających krwią i jadem słów swego gospodarza. Jakże by inaczej... każdy normalny mag spoza miasta by go wyrzucił. Może na uczelni znalazłoby się parę osób które wierzyły w jego niewinność... ale poza miastem był znany obecnie pod jednym mianem. Mianem szalonego naukowca. Oczywiście do czasu... ludzie naprawdę lubią zapominać imiona i nazwiska swoich wrogów... czy też raczej po prostu dla nich wszystko szybciej staje się historią. Ich pokolenie wymrze, czas przeminie... i pozostawią po sobie elfy pełne cierpienia i wyrzutów wobec ich i ich dzieci. Zaś owe młoda istoty dziwić się będą za co nieludzie ich nienawidzą... i tak wkoło. Błędne koło nienawiści. Ciekawe jak zaczęło on swą wędrówkę między Ernestem a Adelajdą. Ale jeśli chodziło o nienawiść wobec ludzkich Czarodziejów to elf potrafił znaleźć w sobie przynajmniej kilka bodźców które zachęcały go do pomocy inwalidzie. Tak... kusiły go. Dlatego też jego usta wykrzywiły się szerzej, oczy rozjaśnił rzadko spotykany w nich black, kościste palce przebiegły ostatni raz niczym wygłodzony pająk po materiale munduru. Czuł... chęć współpracy.

— Ukręcić łeb... brzmi kusząco. Ale sam widzisz, że jedną ręką może mi nie wyjść.

Zachichotał próbując rozluźnić nieco atmosferę. To pomagało przy rozmowach z... tego typu osobnikami. To albo dźganie nożem jakiegoś nieszczęśnika... na dwoje babka wróżyła. Warto było próbować.

— Znając zaś moich byłych... kolegów z pracy, albo liżą buty strażnikom albo siedzą pozamykani w strefach niemagicznych. Jeden nieudany atak... i wszyscy będą wiedzieć. Nie mówię że nie mam ochoty ale... plan... potrzebny jest plan. Ukręcenie hydrze jednej głowy nic nie da. Zabijemy jednego... to dwóch innych czarodziejów stwierdzi, że z nieludźmi coś jest nie tak. Tutaj trzeba... ośmieszyć ich. Zedrzeć ich obłudne maski współpracy i pokazać, że oni sami są niekompetentnymi głupcami. Albo... uderzyć raz... a dobrze. Twoja sugestia Erneście odnośnie blokad anty-magicznych może być całkiem trafna. Magiczne Podziemie Oros odzierające Zakon z ich najpotężniejszej broni... to byłby piękna znak dla rewolucji. Ale potrzebujemy informacji... może twoja... "koleżanka" będzie jakieś miała. Jakoś je z niej wyciągniemy... ale porwanie z uczelni może budzić podejrzenia. Za to na mieście... wiele może się zdarzyć. Będę jednak potrzebował kogoś... lub czegoś do transportu ciała. Kogoś silnego... ale tym martwić się będziemy kiedy ustalę wreszcie jak ją subtelnie... usunąć. Co wiesz o nawykach profesor Bloom? W mundurze Sakirowca raczej nikt nie powinien mi przeszkadzać w śledzeniu... jednostki wywrotowej.

Ponownie zachichotał. Wiedział, że jeżeli sprowadzi tu Adelajdę ta skona niechybnie. Tylko wielka nienawiść mogła tak łamać oblicza. Jednak w jego wypowiedzi chodziło o wiele więcej. Podchwycił dwa pomysły rozmówcy. Nazwę organizacji i pomysł użycia anty-magii przeciw Zakonowi. To powinno podłechtać samopoczucie Ernesta. Do tego stopnia, iż jeżeli ukaże Adelajdę jako "element" tego większego planu, ten pozwoli jej trochę pożyć... jak i da mu więcej czasu na przygotowania i obserwację do ewentualnego uprowadzenia. Z samego już śledzenia Bloom powinien wywiedzieć się tego i owego o stanie uczelni... więc nic nie tracił. Wszystko się zazębiało. A śledzenie profesorki której prawie nie znał nie będzie tak... emocjonalnie rozdzierające.
Na końcu pozostając sememu zabrał się za przygotowania... Miecz. Jak dawno nie miał jednego w dłoni. Dobył go niezręcznie upuszczając przy tym pochwę na podłogę i przebiegł wzrokiem po ostrzu. Nie było może to idealne dzieło kowalstwa... ale było lepiej niż się spodziewał. Kiedy chował ostrze nieopatrznie zahaczył o kotarę i... zobaczył tąż samą szybę co wczorajszej nocy. Tak... wszystko się układało w całość. Ernest ukrywał przed nim wiele... i najpewniej myślał, że Felivrin robi to samo. Że oto stoi przed nim potężny mag zdolny kontrolować Bramę i szukający sojuszników do obalenia Oros. W co on się do cholery władował... spojrzał na swoją dłoń zaciśniętą na rękojeści... Może...? Nie. Nawet jeżeli... nie wiedział z czym ma do czynienia. Ernest używał go... a on jego. Na razie tyle wystarczy. Jego dłoń drgnęła. Robił to z własnej woli. Dokładnie to co niegdyś go brzydziło... przed czym chciał uciec. Dlaczego? Zemsta? Ciekawość? Głód wiedzy? Przez umysł elfa przebiegły roześmiane twarze uczniów. Nie był godny być ich nauczycielem... nigdy nie był. Nie chciał ich narażać na podróż poprzez trakty pełne niebezpieczeństw... samych... porzuconych. Możliwe, że obrał ścieżkę w której całkowicie utraci możność bycia Czarodziejem z Oros... ale jeśli istniał cień szansy na odzyskanie tych cichych szczęśliwych dni z dala od zawieruchy... odzyskania domu nawet jeśli będzie go trzeba potem porzucić... jest to warte ryzyka. Odłożył więc ostrze obok munduru.

Szata była za to dla niego wybawieniem. Oczywiście założenie jej w całości byłoby absurdem. Na dodatek musiał i tak nosić mundur by zwieść oczy Zakonu. Po namyśle jednak poprosił Ernesta by on lub ktoś z ludzi przyciął nieco lewy rękaw i przeciągając przez zawinięte i zszyte z resztą krawędzie uciętej płóciennej tuby sznurki utworzył coś w rodzaju... mankietu? Chodziło o to by można było go mocno obwiązać wkoło kikuta tak by pokrywał strefę z której wyciekała jego energia. Ot taki prowizoryczny opatrunek. Nie chciał za bardzo naruszać całej struktury dlatego zdecydował się po prostu... uciąć jeden jej element bez niepotrzebnych dodatkowych zniszczeń. W razie czego mógł potem zakładać całość szaty... wszak i tak nie potrzebował lewego rękawa. Zastawiało go jednak czemu tak niepokojąco wiele ciekawych person przybywało... i nie powracało. Cóż... pozostawało mu pozostawić Ernesta w przekonaniu, że jest mu użyteczny.

Magiczna kula upewniła go w jednym. Ernest pokładał w nim wielkie nadzieje. Miał go za idealne narzędzie... lub faktycznie kompana mającego wspólny cel. Było to odrobinę pokrzepiające w całej tej sytuacji. Księgi natomiast nie zadowoliły zbytnio jego dość wysublimowanego gustu... może poza jedną "Hymny o zagładzie i rozpaczy" wydawał się być intrygującą lekturą i elf postanowił, iż po powrocie zdecydowanie będzie musiał go dokładnie przewertować. No i obleczenie satyrycznej opowiastki w okładkę sugerującą, iż bohaterem księgi był drugi Wielki Mistrz Zakonu. Felivrin maił niezły ubaw. Do listów podszedł z niema nabożną czcią. Delikatnie przejeżdżał po nich palcami próbując zapamiętać wygląd liter jak i pieczęci. Posiłkował się przy tym odrobiną magi tak aby w razie czego móc odtworzyć ową cienka skorupkę tuszu lub wosku przy pomocy transmutacji. Mogło mu to się niebawem bardzo wręcz przydać. Spisał też parę słów na papierze. Coś co mogło wyglądać jak okrojony glejt wydany przez typowego niższego oficera z siermiężnie wyrytymi literami. Coś co wyglądało jak wezwanie przed oblicze Arcymistrzyni. Użył też kilkukrotnie guzika jako pieczęci... a nuż się uda. Wykonał pare innych świstków, które na końcu ukrył w swej torbie. Wyjął z niej swoje dzieło życia... księgę napełnioną wiedzą o flakach, organach i ludzkim umyśle do tego stopnia, iż niejeden felczer z podupadłej wiochy zabiłby go żeby położyć na nim dłonie. Postanowił schować ją pod w szufladzie w swoim pokoju. Schować chciał też zaklętą mapę i figurkę jednak po namyśle stwierdził, iż ta pierwsza będzie nieoceniona w znalezieniu profesor Bloom, której to imię nakreślił na niej ścierając sprawdzając przy tym gdzie i co porabiają pozostali śledzeni przez kawałek papieru ludzie. Następnie nakreślił wszystkie imiona, które pamiętał z owego... obwieszczenia o współpracy. Tak na wszelki wypadek. Coby nie wpaść na któregoś ze starych znajomych. Zaś po sprawdzeniu na niej ich lokalozacji spojrzał na figurkę boga. Mogła się przydać... wprawdzie nie wiedział czy w jej środku jest zwój z modlitwą czy jakaś wróżba... ale wypadało nosić przy sobie jakiś boski talizman skoro miał już zostać Zakonnikiem. Wrzucił także do torby magiczną kule. Mogła mu uratować życie... o ile Dziurawiec nie kłamał.

Zostając na końcu w samej jeno koszuli i zabezpieczając dobytek elf spędził następnie odrobinę czasu sprawdzając w jakim stanie znajduje się jego organizm. Zaczął... nietypowo. Od fechtunku. Jednak po paru wypadach i próbach odtworzenia swych dawnych dokonań odłożył go zrezygnowany. Musiał odbudować pierwej sporo masy mięśniowej. Dlatego też następny wypad wykonał wykrzykując inkantacje Lodowego Pocisku. Potem Pocisk Energiu. I znowu... i znowu. Nawet gest przemiany w zwierza wykonał kilkunasto... jeśli nie kilkudziesięciokrotnie prawą dłonią... oczywiście bez użycia magii. Musiał się przyzwyczaić... powoli przenieść ciężar mocy na drugą część swojego ciała. Uwzględnić asymetrię... ale to wszystko przezyciężyć mógł tylko w jeden sposób... ćwicząc. Założył swoją długą opaskę na kikut i powtórzył zabieg. Ostatecznie wybrał opcję, która bardziej go zadowalała jednak całokształt jego obecnego stanu mocno go niepokoił... ale czuł pewną iskrę ekscytacji płynącej z każdego kolejnego czaru. Czuł, iż magia go wypełnia i choć nie może je objąć może uszczknąć jej odrobinę więcej niż zazwyczaj. Była to chwila w której wykonał kolejny krok w głębie Astralu wyrywając mu dwie nowe tajemnice. Tajemnice, które odtąd maiły należeć tylko do niego... a jednocześnie do wszystkich.
Magia była wszak nieskończona. Po długim czasie z podziemi wieży wyszedł Felivrin. Nie maił na sobie koszuli i jego wychudzona jak i pełna blizn pierś nie była zbyt... kojącym oczy widokiem. Jednak jego oczy skrzyły się ekscytacją, radością i tą tajemniczą nutą które przebłyskuje w tęczówkach starych czarodziei gdy po latach doświadczeń uzyskują swój cel. Pod pachą niósł stary słój po powidłach w którym szamotało się parę... motyli o podejrzanie łachmanowatym i przybrudzonym odcieniu. Zza jego pleców wydobyła się odrobinę czegoś co wyglądała jak para... lecz parą nie było jednak równie szybko rozpłynęło się powietrzu nim zdążyło dosięgnąć któregokolwiek z domowników. Elf dziarsko udał się do pokoju gościnnego położył na biurku słój i przez chwilę podziwiał zamknięte w nim istoty. Niektóre latał swobodnie, inne leżały już martwe, zaś niektóre zdawały się byś w połowie stopione w bezkształtną breję. Był to widok obrzydliwy... jednak usta uczonego pozostawały rozszerzone w niepokojącym uśmiechu. Patrzył jak dziecko na nowe zabawki... pełen ekscytacji i pożądania. Przeciągnął się parę razy po czym rozpoczął przygotowania do swego popołudniowego wypadu na miasto. Niezbyt długiego... ot aby zaczerpnąć odrobinę wieści i plotek na temat Zakonu i jego obecnej polityki. A jak bogowie dadzą... to i poobserwowania nieco obiektu nienawiści swego nowego przyjaciela.

Umył się i przeczesał zmierzwione włosy tak by zakrywały jego szpiczaste uszy. Zapytał także, czy.. koleżanka Dziurawca nie ma czegoś coby je usztywniło. Zostawił też odrobinę wielomiesięcznego zarostu na czubku brody. Nie żeby podobała mu się idea koziej bródki... ale dodawała mu odrobinę dostojeństwa a wymieszana w wychudzeniem lica nadawała mu wygląd odrobinę groźny i przewrotny... coś co powinno skutecznie zmylić ewentualnych przyjaciół i wrogów. Wszak te dwie myśli nie szły w parze z imieniem elfa... nie w tej cześć świata. Następnie wzuł buty, mundur zapiął niezgrabnie i z wielką trudnością. Lewy rękaw wsunął pod pierś zaczepiając guzik przy mankiecie o ten na środku piersi i nadając sobie kolejną odrobinę godności w nowym wizerunku. Zastanawiał się nawet czy nie przyprószyć włosów tu i ówdzie popiołem nadając im pozory siwizny... ale i tak wyglądał już jak trzydziestu paro letni weteran, który stracił rękę na wojnie... i najpewniej leżał sporo w lazarecie. Słowem... bohater wojenny. Parsknął patrząc w lustro. Miał ochotę dać sobie samemu w mordę. A więc efekt był właściwy. Już miał wyjść gdy o czymś sobie przypomniał. Znalazłszy smoczyce zaniósł ją do pokoju i położywszy ją na łóżku zapytał.

— Jak masz na imię? Mama ci je dała? Takie słowo którym ludzie cie wołają.

Miał zamiar je zapisać na mapie i śledzić czy aby Ernest nie kombinuje czegoś za jego plecami. Problemem było jeśli dziecina nie miała imienia... elf miał poważne problemy z nazywaniem wielu rzeczy. Może dlatego jego publikacje sprzedawały się tak a nie inaczej... jeśli jednak do niczego nie dojdzie i smoczątko nic mu nie poda. Nada jej imię. Jedyne jakie przychodziło mu obecnie do głowy. O jakim potrafił myśleć patrząc na ową drobną błękitną istotę... Vearia - Łza Niebios. Imię jego matki...

Urywając ten sentymentalny wątek zapisał imię smoka na mapie i upewniwszy się ,że nie będzie on broić zostawił go w swoim pokoju z czymś do jedzenia i wyszedł. Zapytał się jeszcze Ernesta czy wie gdzie może szukać owej profesorki... dla obłudy i próby ukrycia posiadania zaklętej mapy w torbie. Zagaił takoż czy nie ma jakowegoś kaptura lub kapelusza mogącego skryć jego głowę przed popołudniowym słonecznym żarem i spiekotą. Po czym wyszedł z wieży przyobleczony w mundur, jeździeckie buty i z przypasanym prostym jednoręcznym mieczem, który na poczekaniu otarł z kurzu. Przez ramię przewiesił torbę i przeciągając się ponownie na świeżym powietrzu odetchnął ukontentowany. Niemal zapomniał na chwilę, że obiecał kogoś niedługo porwać zaś jedna z trzech największych sił królestwa jest mu przeszkodą. Zostawił za sobą swoje imie, smoka i dzieło swojego życia. A więc wszystko co mogło go zdradzić. Był wszak teraz nieznajomym z daleka, który miał przybyć do Oros zbadać sytuację dla Korony... a tak przynajmniej zakładała jedna z fałszywych historyjek, które skrzętnie ułożył sobie w głowie. Po przebyciu jeziora przy pomocy łodzi i wioślarza udał się tedy w kierunku traktu. Kierował się do głównej bramy miasta w nadziei, iż tłumy, które zazwyczaj kręciły się wkoło niej i przydrożnych kramów ukryją jego przybycie przed ciekawskimi oczyma. Szedł inaczej niż zazwyczaj. Wyprostowany, z uniesioną głową i spojrzeniem wwiercającym się w dal. Wychudzone ciało było zadziwiająco lekkie dodając jego ruchom pewnej ulotności i flegmy. Wydawał się rozluźniony... lecz jego umysł przepełniała jedna myśl.
Wracał do domu
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

56
Przebranie Felivrina było bliskie doskonałości. Dla jego ukoronowania dostał od Ernesta jakąś woskową pomadę do włosów, mocno pachnącą jabłkami, która pomogła mu ułożyć fryzurę w taki sposób, by nawet skrawek spiczastego ucha nie miał szansy się spod niej wymknąć. Otrzymał także ciemnoszary kaptur z prostokątną zapinką, najmniej ekscentryczne z nakryć głowy, jakimi dysponował jego gospodarz. Bo słomkowy kapelusz z przybraniem z owoców, spiczasta tiara w drobne gwiazdki i fioletowy beret, które miał poza tym do wyboru, wyglądały naprawdę głupio.

Rzut spojrzenia na mapę przedstawił elfowi Adelajdę Bloom wędrującą wśród sklepików i straganów oroskiego targowiska. Zgadzało się to z uwagą Ernesta, jakoby popołudniami, po skończeniu zajęć ze studentami, zajmowała się zwykle uzupełnianiem zapasów alchemicznych odczynników. Przez całą swoją karierę robiła to osobiście, nie wysługując się nikim, bo była przekonana, że nikt nie wybierze tak dobrze jak ona. Utrzymywała też przyjacielskie stosunki z wieloma sprzedawcami, więc jej codzienne zakupy miały też wymiar towarzyski.

Finarfin, Tathar, Gabor, Vincent Egyed i Rovin Złoty przebywali w różnych częściach uczelni, głównie w salach lekcyjnych. Biała gwiazdka, oznaczająca Celebrima, wciąż migotała w Ujściu, krążąc wokół sklepu z porcelaną, Przemieniona Czarownica i Guślarz Hamon kręcili się po wzgórzach we wsi zwanej Rozłogą, a Czarodziejka Emeline de'Sot zmieniła miejsce swojego pobytu na Akademię Sztuk Magicznych w Nowym Hollar.

Malutka smoczyca upierała się, że jedynym słowem, jakim ją nazywano, jest "Córka" czy "Dziecko", ale bez protestów przystała na wybrane przez jej nowego ojca imię. Vearia. Po zapisaniu go na mapie pojawiła się mała błękitna kropeczka w miejscu wieży Dziurawca, a więc zadziałało.

Opatrzenie kikuta rękawem dziwnej szaty okazało się niegłupim pomysłem, choć po naruszeniu integralności tkaniny można było odnieść wrażenie, że jej moc nieco słabnie. Tak czy inaczej, nawet jeśli energetyczna rana nie przestała broczyć magią w stu procentach, to jej wyciek został w zdecydowanym stopniu zahamowany. Więcej na ten moment nie dało się zrobić.

Saelir'th, przewożąc go z powrotem przez jezioro, wspomniała, że Ernest oddaje mu ją do dyspozycji, gdyby potrzebował pomocy kogoś silnego. Była też na tyle czujna, by odepchnąć wiosłem parę wychylających się z wody zielonych rąk, które próbowały pochwycić elfa, gdy wyskakiwał na brzeg. Nie mogła jednak stłumić niosących się ponad zwodniczo spokojną taflą nienawistnych szeptów i spojrzeń. Felivrinowi udało się umknąć. Tym razem.

Ciepły wiatr rozegnał chmury i czerwcowe słońce zaświeciło ponad lasem. Jego promienie towarzyszyły Felivrinowi przez całą drogę do miasta. Jakże miło było znów zobaczyć zalane popołudniowym blaskiem uliczki Oros! W taki dzień jak dziś mogło się wydawać, że to rzeczywiście powrót do domu. I to z tarczą, nie na tarczy, jak zwykły mówić krasnoludy, bo nikt nie niepokoił go przy bramie, wręcz przeciwnie, towarzyszyły mu trochę lękliwe i pełne szacunku spojrzenia kręcących się w okolicy mieszczan, a czasem nawet uprzejme ukłony.

Zaklęta mapa twierdziła, że Adelajdy Bloom należy aktualnie poszukiwać w zakładzie krawieckim Izzidira, który leżał w jednej z bogatszych części miasta.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

57
Rekonesans w mieście dobiegł końca i chyba należało go zaliczyć do udanych. Nikt nie rozpoznał przebranego eks-profesora i poza przykrym epizodem z osłem wszystko zdawało się iść raczej gładko. Mapa wskazywała, że zarówno Dziurawiec, jak i młoda gadzina wciąż przebywają w baszcie na wysepce. Całe szczęście, że pod nieobecność elfa nie postanowili tajemniczo i zdradziecko uciec, dopiero by było!

Droga powrotna do wieży była dla Felivrina naprawdę przemiłym spacerem, przepełnionym świergotem ptactwa, słodkim smakiem leśnych malin i zapachem bladych dzwonków, a nade wszytko – czymś na kształt nowej nadziei, która coraz śmielszą kreską rysowała przed nim pewne perspektywy. I nawet korzenie i trawy podcinały mu nogi w trakcie tej wędrówki jakby rzadziej niż poprzednio. Może Sulon zapomniał już o swoim gniewie? A może i on dał się nabrać na tę całą sakirową maskaradę?

W końcu Felivrin dotarł na brzeg dzielącego go od baszty Dziurawca rozlewiska i dojrzał przed sobą wielką, śmiertelnie znieruchomiałą połać światła. Gdyby jakaś bajkowa księżniczka wysypała całą skrzynię klejnotów na lśniące, gładkie, zaczarowane zwierciadło, to pewnie właśnie tak by to wyglądało.

Słońce wisiało na tyle nisko, by jego promienie, odbite od powierzchni stawu, bezlitośnie oślepiały patrzącego nań elfa. Oślepiały, ale i zachwycały, bo ślizgając się po jasnej tafli wód dawały nieopisanie piękny spektakl świetlnego migotu. Całe to piękno podszyte było, jak w najlepszym dziele sztuki, nutą smutku, gdyż taka chwila nie może trwać wiecznie i nawet najjaśniejszy blask skazany jest na to, by wkrótce zgasnąć. Ale jeszcze nie teraz!

U brzegu czekała na Felivrina łódeczka z wiosłem, tym razem bez przewoźniczki. Ponad wodą, chyba od strony baszty, niosło się dalekie echo dziewczęcego śmiechu. Kiedy ostatnio ktoś się tak do ciebie śmiał, biedny elfie?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

58
Felivrinowi było lżej na sercu. Owszem świat nienawidził jego osoby, owszem Bibliotek runęła w gruzy wraz z wieloma jego ukochanymi pozycjami zaś miejsce w którym pracował zostało przejęte przez fanatyków religijnych... ale dalej żył. A bogowie byli mu świadkiem - zginąć mógł co najmniej kilka razy i zapewne Usal kręcił teraz zniesmaczony głową gdy elf raźno szedł przez las. Co prawda nie w jednym kawałku... ale jednak dużo bardziej żywy niż wielu inny. W obliczu wszechobecnego przygnębienia jakie było udziałem mieszkańców Oros owe drobne szczęście rozpromieniało jego istotę.

Po dotarciu na brzeg nie wskoczył jednak raźno do łódki. Powód był prosty. Widoki. Jezioro ponownie oczarowało elfa. Światło zaginające się na powierzchni wody mąciło jego zmysły, powiew lasu i szum drzew relaksował go jak nigdy dotąd. Przez krótką chwilę rozważał czy nie uciąć sobie drzemki pod drzewem... jednak coś mu przewało. Od strony wieży dobiegał dziewczęcy śmiech. Czyżby miał przed sobą okazję do zrozumienia o co chodziło z "dziewczynkami" Dziurawca? Kaleka ukrywał przed nim coś. Elf nie maił mu tego za złe, wszak sam też miał to i owo skryte pod togą pół-prawd. Jednak nie kłamał. Po prostu... nie mówił całej prawdy. Problem pojawiałby się gdyby któraś z ich tajemnic szkodziłaby drugiemu. Nie. Profesor nie mógł ryzykować. Musiał po prostu poinformować Dziurawca o tym, że znalazł sposób na jakiś sabotaż Pani Bloom... a potem wykonać go, wysłać Ernesta na bal i niech podziwia. Sam zaś wtedy po prostu zniknie. Tak... trzeba to szybko zakończyć.

Już miał chwycić wiosło gdy dostrzegł na nim odrobinę brejowatej cieczy przypominającej mu o tym do czego rankiem go użyto. Jezioro miało domowników. A Felivrin maił na sobie skalpy ich sióstr. Uczony zaklną cicho i podwijając rękaw munduru ściągnął z kikuta "mankiet" z rusałczanych włosów. Następnie rozejrzał się za jakąś gałęzią na wysokości jego oczu i "ubrał" ją w swój opatrunek uważając by go nie podrzeć. Następnie uważnie przejechał po kikucie jaki i mundurze upewniając się, że nie rozdarł gdzieś materiału jak również czekając aż jego moc nieco się uspokoi. Następnie chwycił wiosło, zepchnął delikatnie łódkę do wody i odpychając się do brzegu ją powoli i możliwie cicho zbliżać się do wieży. "Zupełnie jak za studenckich czasów. Szkoda tylko, że wtedy był to duch nauczycielki alchemii, która źle sporządniałą miksturę rozbawienia." przebiegło mu przez myśl elfowi.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

59
Przeprawa łódką trwała dość długo i odbyła się raczej okrężną, zygzakowatą drogą, bo, cóż, nie jest łatwo równo wiosłować, kiedy ma się do dyspozycji tylko jedną rękę. Ale i tak było miło – w tym blasku, w świergocie, w łagodnym pluskaniu. Przez parę chwil było zupełnie tak, jak gdyby nic na świecie nie mogło zepsuć tego przyjemnego, spokojnego nastroju letniego popołudnia. Dawno tak nie było. Czarnozielone włosy rusałek migały mu czasem pod powierzchnią wody, ale tym razem wodne panny nie próbowały go niepokoić, bo rozsądnie zachował stosowne środki bezpieczeństwa. Wreszcie dotarł do baszty.

W jadalni nikogo nie było, lecz ta narastająca z każdym krokiem elfa kaskada śmiechów zdawała się płynąć wraz z migoczącym błękitnawym światłem zza niedomkniętych drzwi. Tych, które wiodły do prywatnych komnat Ernesta.

I kiedy elf tak się do nich zbliżał, zaczynał rozumieć, że te śmiechy, te dziewczęce chichoty, płynące z dwóch, może trzech różnych gardeł, nie są normalne. Że momentami skrzypią przy akompaniamencie rytmicznego postukiwania, że czasem zapętlają się dziwacznie, a czasem przyspieszają i zwalniają w nienaturalny, nieludzki i nieelfi, kompletnie niesamowity sposób. Co to mogło znaczyć? Czy to były właśnie te dziewczynki Dziurawca? Czy wypadało zajrzeć przez drzwi i sprawdzić, co się dzieje? A co więcej – czy było to bezpieczne?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

60
Relaksująca przeprawa łodzią ponownie poprawiła humor Felivrina. Cóż, czasami radość czerpać można z drobnych rzeczy. A przynajmniej tak mówią, ci którzy próbują zapomnieć o wielkich okropieństwach. Zaś elf maił o czym zapomnieć, oj miał... Nawet obecność rusałek jakoś poprawiała mu humor. Nie czuł się tak samotny w obliczu całego świata gdy przemykały pod nim owe istoty.

Niestety nie trwała owa sielanka długo. We wnętrzu wieży począł słyszeć... dźwiękowe anomalie. Coś co nie powinno mieć miejsca. Wątpił by nawet nadworny bard umiał tak operować głosem. Było w tym zapewne coś upiornego... jednak na twarzy elfa zagościł delikatny uśmiech. Jego oczy na nowo rozbłysły po sennym rozmarzeniu i zajaśniały ciekawością godną Czarodzieja. Choć i wielu znawców sztuk tajemnych nazwałaby ją niezdrową. Ahhh... słodkie tajemnice magów i ich wież. Ciekawe co skrywało się w drzwiach komnaty.

Elfa niemal zżerało pożądanie. Wiedzy oczywiście. Chociaż owe śmiechy w pewien sposób go... podniecały. Było w nich coś... obcego. Nienaturalnego. Kolekcjoner zdeformowanych ciał odczuwał w nich pewne pokrewieństwo. Bliskość. Chciał wiedzieć... zobaczyć. Poznać. Jego palce poczęły jakby mimowolnie drgać z ekscytacji i pocierać się o siebie. Maszyny mówiące ludzkim głosem? Zaklęte struny głosowe? A może hybryda? Ba! Nawet śmiejące się konfitury brzmiały sensownie.

To co przyszło następnie było jednym z owych mentalnych skoków geniuszu, które sprawiały iż Sulon skrywał twarz w dłoniach i płakał po nocach zaś po kontynencie wędrowały magiczne abominacje. Przebłysków, które sprowadziły na świat największe klęski zaś "wizjonerzy", którzy je dostawali kończyli jako zbrodniarze. Ciężko było wyjaśnić dokładny tok rozumowania elfa jednak jego umysł w owej krótkiej chwili stwierdził, iż genialnym pomysłem będzie wparowanie do komnaty Dziurawca bez pukania i zapytanie drżącym z emocji głosem.

- No bogów! Co to za dźwięki?

Oczywiście istniało najpewniej ponad sto powodów dla których każdy rozsądny człowiek czy elf uciekł by lub załatwił to bardziej finezyjnie. No ale kto zrozumie umysł Czarodzieja po kilkumiesięcznym odwyku od magicznych eksperymentów? Zasadniczo... lepiej nie próbować. Może to być szkodliwe dla stanu mentalnego takiej osoby. Jedno było pewne. Dawne pokolenia magów mogły być dumne gdyż Felivrin podtrzymywał starożytne dziedzictwo ich chorobliwej ciekawości zabijającej podstawowe instynkty przetrwania... i spuściznę wywoływania magicznych katastrof. Na dobrą sprawę brakowało mu już tylko szpiczastego kapelusza do zestawu obłąkanego maga bo wyglądał też jak jeden z tych zasuszonych wariatów.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”