Re: Karczma „Pijany Król”

16
Nie znalazłszy żadnego pożytku z niziołka, mieszaniec rzucił w jego stronę nieszczere:
- Szkoda. - wzruszył ramionami, po czym chwycił jegomościa za gardło prawą ręką i dusił na tyle długo, aż ten w końcu przestał trząść się i wierzgać nogami. Martwe ciało delikwenta wrzucił do większego worka, zawiązał skrzętnie, po czym wyszedł na balkon szukając odpowiedniego miejsca na porzucenie zwłok. Wtem, spostrzegł wóz z obornikiem przejeżdżający kawałek dalej ulicą przy karczmie. Verg zarzucił sobie zawiniątko na plecy, maskę na twarz, zszedł po gzymsie wzdłuż rynny parę pięter niżej pewien swoich akrobatycznych zdolności, a gdy wóz przejeżdżał dostatecznie blisko, upatrzył sobie małe wgłębienie w materiale bliżej środka i zrzucił bagaż. - "Do widzenia, panie Aberok." - pomyślał odprowadzając wzrokiem wóz jeszcze przez chwilę, a po tym, jak zweryfikował skuteczność swych starań, wrócił tą samą drogą do lokum, którą wcześniej zszedł.
Będąc już na górze, zdjął maskę z twarzy i strzepał kurz z odzienia, a rozglądając się po wnętrzu pokoju i dostrzegając nietęgie miny towarzyszy, zaproponował:
- Wina, piwa, wody? - nie oczekując odpowiedzi, wyciągnął z kufra parę glinianych kubków, rozstawił na blacie biurka i zaraz rozlał wedle życzenia gości. Wiedział, że jego słowa mogą być czasami gorzkie, a czyny niewybaczalne. Oczywiście nie ma na to innego wyjaśnienia jak samolubne pragnienie zapewnienia sobie dobrobytu i względnego bezpieczeństwa - nie nienawidził ich, po prostu traktował z dużą rezerwą. Jakkolwiek jednak nie spojrzeć planują z nim napad, a nawet współuczestniczą w torturach, więc jako tako miał zapewnienie, że siedzą w tym wszystkim razem. Bądź co bądź czeka ich jeszcze trochę pracy toteż niechętnie, bo niechętnie, ale stwierdził, że mógłby zacząć traktować zgraję mniej przedmiotowo. Wzniósł kielich, by przyjrzeć się szkarłatnej cieczy udając niby to eksperta.

- Ori, mówiłem Ci kiedyś jak skończyłem przebrany za krowę na festynie dobrobytu we Wschodniej Prowincji? - odezwał się, upijając łyk wina ze swojego naczynia. Przez chwilę dostrzegł niemałą konsternację na twarzy karła, a więc począł opowiadać:
- Razu pewnego ja i Finn "Jedenaście Palców" dostaliśmy robotę co by sabotować uroczystość obrzędów poświęcenia pól i trzody, aby w zamiarze wywołać panikę wśród prostego ludu, zasiać popłoch. Rozumiecie czas był wtedy taki, że co chwila pojawiały się takie zlecenia, bo i co chwila jakaś szlachecka miernota na inną miernotę posyłała takich geniuszy zła jak ja, czy Finn. Czemu miało to służyć? Ano pewnie jakaś rywalizacja gospodarcza to była, a i chłopi bardziej skorzy się wynieść z dobytkiem, gdy strach zajrzy im w oczy, a jak wiadomo migracja "stąd" może równać się nowej taniej sile roboczej "tam", ot co. Ja z kolei? Nie ukrywam - lubię zarabiać na nieszczęściu wyższych sfer. - rozpoczął swą opowieść, gestykulując przy tym proporcjonalnie ma się rozumieć do ilości wypitego trunku - Widzicie, zarówno data, jak i miejsce akcji zostały wybrane rozmyślnie przez naszego pracodawcę, bo choć wioska to była duża i spokojna to niezwykle bogata jak na standardy aglomeracji tego typu, a przez świętowanie ciągnęła do siebie jak muchy do słoja z lepem jednakowo cyganów, szlachtę niższą, robotników z miasta, czy kogo tam jeszcze muzyka z daleka poniosła. Nasze zadanie? Zdawałoby się, banalnie proste to jest wywołać poruszenie, ale wiecie, jaki jest Finn - zawsze trzęsie portkami, zawsze szuka drogi na skróty - wiem, wiem, mogłem wybrać wprawdzie lepiej towarzysza niedoli niemniej spłukany byłem niemiłosiernie, a jakby nie było nie uśmiechało mi się iść taki kawał z Oros na własnych nogach, a Finn? Finn ma przecież starą klacz, Rozalię. Zaprosiłem go i zaraz... no dobra nie tak zaraz, bo namawiać go trochę musiałem... byliśmy w drodze. - zakrył usta wierzchem dłoni i odchrząknął tak kulturalnie, jak umiał, czyli prawie wcale.

- Na miejscu napotkaliśmy, a jakże, nową przeszkodę. Nie widzieliśmy bowiem sposobu, żeby w gęstym tłumie zakraść się możliwie blisko epicentrum festynu niezauważonymi, a obaj wiedzieliśmy, że najlepszą metodą spełnienia warunków zadania będzie duża eksplozja lub pożar. Ludzie tratujący się jeden przez drugiego, krzyki niosące się po całej okolicy - właśnie to chcieliśmy osiągnąć, wiecie, o czym mówię. - tu zrobił pauzę, upił parę łyków z kubka, otarł usta kawałkiem rękawa i zaraz wrócił do monologu - Naraz szczęście uderzyło nas jak grom z jasnego nieba. Podbiega do nas jakiś wiejski głupek z gilem zwisającym z nosa, pomylił nas z kimś, na to wygląda i sapiąc z trudem rzecze "Gdzieżeście byli do jasnej kurwy?! Zaraz zaczyna się parada, a wy jeszcze nieprzebrani?! Sołtys nogi z dupy nam pourywa! Dłużej pić nie mogliście?" Wtem prostuje się, spogląda na nas z przestrachem, sinieje na twarzy, chyba chciał się nawet wytłumaczyć, ale kładę mu rękę na ramieniu, uspokajam "Dobra młody, nie zesraj się, pomożemy ci z kolegą". Na te słowa również Finn pobladł, jednak uparłem się jak mogłem, bo byłoby to niewdzięcznością ogromną wobec losu odrzucić taką okazję. Szczęściu trzeba pomagać, a nie boczyć się na nie, ot co! - kolejny łyk i czuł już, że lekko czerwienieje, więc uchylił okno w międzyczasie kontynuując te brednie:

- Chwilę później chcąc nie chcąc pozorowaliśmy krowę w niesamowicie niewygodnej pozycji - "Jedenaście Palców" z tyłu, ja z przodu - inne ustawienia nie wchodziły w grę, bo mój kamrat, cały on, bał się, że ktoś pozna go przez zwierzęcą maskę i napyta sobie biedy jak nigdy, tak więc ryzyko zawodowe ponosiłem ja. Dalej wszystko szło jak z płatka - parada wlokła się do centrum wsi, a każdy jej element tańczył jak narąbany bosman na łajbie w pełnym sztormie. Wyobraźcie sobie kury, konie, kozy, wiejskie piękności, naganiaczy, gigantyczne prosiaki, warzywa i owoce w kostiumach ma się rozumieć skaczące z nogi na nogę w wesołych rytmach. Rzygać nam już się chciało od tej radosnej swołoczy, oczy nam łzawiły od gnojownicy z pola, ale dzielnie dalej podskakiwaliśmy, jakby od tego zależało nasze życie. Patrzę - już chyba nie daleko, zaraz powinniśmy mijać skład browaru, myślę sobie i informuje bez zwłoki krowi odwłok, a ten mi odpowiada "Arno, ja brr... ja nie czuje się najlepiej...brggh... ten smród, na wszystkich bogów, ja..." Przerywam mu zaraz "Na litość znajdź w sobie trochę siły. Wiesz, co z nami zrobią jak zobaczą mieszańca i orka rzygających pod siebie jak koty w okolicznej stolicy rasizmu?! Zasieją nami pole, ot co! Ja też ledwo zipie, ale jesteśmy już blisko, nie rezygnuj!" - kolejnych kilka łyków, powoli zbliżał się do dna.

- Gdy dotarliśmy już prawie do celu, cała parada stanęła. Najwidoczniej gdzieś tam daleko z przodu okoliczne władz postanowiły podzielić się paroma słowami mądrości i wstrzymać świętowanie na ten czas. Jeden rzut oka na zad wystarczył mi, by stwierdzić, że nie mieliśmy tyle sposobności, aby czekać na dalszy ciąg imprezy - niekontrolowane ruchy orka sygnalizowały mi, że zaraz mogę potrzebować nowej pary galotów. Musiałem być sprytny nie mogąc przy tym dać się poznać komukolwiek. Naraz wyciągnąłem sztylet z pochwy i możliwie umiejętnie przeciąłem kostium zostawiając sobie na gębie krowi pysk, a Finna odesłałem gestem ręki, póki jeszcze w ogóle komunikował. Tak oto stojąc w masce i samej przepasce na biodrach, bo strój ów był gruby, a w środku sprawiał duszności wyciągnąłem dłonie ku górze i przywołując odpowiednią inkantację odpaliłem języki ognia wywołując niemałe zamieszanie. Zauważyłem jednak, że nie jestem w stanie sięgnąć składu, ale nie mogłem teraz się poddać. Chwilowym przebłyskiem geniuszu opaliłem dmuchanego papierowego wieprza, który wznosił się zaraz obok budynku i w oczekiwanej reakcji łańcuchowej zapaliłem swój cel... razem z paroma innymi budynkami. Krzykom nie było końca, ork rzygał w najlepsze, co widziałem kątem oka, a ja pochłonięty bez reszty swoim ego śmiałem się sam do siebie w owej kretyńskiej masce. Oprzytomniałem dopiero jak zauważyłem strażników - myślałem, że już po nas, gdy wtem z kłębów dymu wynurzyła się poczciwa Rozalia - resztę możecie sobie dopowiedzieć. Tego dnia zarobiliśmy tyle, że stać mnie było na nie dwie, a trzy noce chlania w "Pijanym Królu" gdybym oczywiście miał z kim chlać i był do tego skory, hehe.
*** Gadał tak jeszcze przez jakiś czas, pił ochoczo, nawet trochę się zdrzemnął i wytrzeźwiał w końcu, gdy zaraz do środka wparował Taliestan właśnie, a jak tylko zasłyszał jego propozycje, przypomniał sobie, że uczniaków raczej nie widzi w szeregach bandy.
"Jeśli ten Azar jest tak nikczemny i zdolny jak mówi elf to nie chciałbym wpaść w jego pułapkę. Nie będę teraz kusił losu, ha! Niech żyje więc kobieca siła." - pomyślał po czym rzekł:
- Myślę, że Osrit będzie najbardziej odpowiednia do tego zadania - ma umiejętności, a charakterem zdaje się wpasować bardziej niż pozostała dwójka, czy ktoś chce wyrazić sprzeciw? - spojrzał po twarzach towarzyszy, oczekując ich opinii. Chyba coś się w nim troszkę zmieniło i choć nie chciał tego przyznać, bo czuł się mentalnie nagi - otworzył się trochę na nich, trochę.
- Dobra robota, Taliestan, dzięki tobie jesteśmy bliżej celu. - wbrew pozorom czasami potrafił kogoś pochwalić. A może po prostu był wykalkulowany w działaniu i dbał o morale? Kto wie?

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

17
♪♫♪ Doprawdy uroczą historią poczęstował kompanów zielonoskóry Arno. Pełna megalomani i dziecięcej, tudzież gobliniej, fantazji. Wszakże niski był jak niewyrośnięty młody mężczyzna rasy ludzkiej. Nieco niższy od leśnego elfa albo porównywalny, ale wyższy od karła czy niziołka.

Koniec końców bohatera wieczornej opowieści zmógł sen, a kiedy się obudził na miejscu był już Taliestan.

Przedstawione sylwetki potencjalnych towarzyszy, zdolnych w mniejszym lub większym stopniu wesprzeć ich sprawę, nie zostały dokładnie przedyskutowane. Goblin rzucił krótką wzmiankę o swoim typie i tyle. Ot co, wielki mówca po bankierze i cyrkowej artystce stracił ślinę na karczemne historie. Teraz odczuwał suchość w gardle. To za sprawą wspomnianych wspominek, to za sprawą poalkoholowej depresji organizmu.

Ori nie znał się na magi i nawet tego nie zaprzeczał. Potwierdzał to także jego stosunek do wyboru towarzysza bądź towarzyszki. Stał na uboczu z rękoma przeplecionymi na piersi jak obrażone dziecko, które nie dostało cukierka mimo niedzielnego wypadu na targ z mamcią. Kurtyzana przysłuchiwała się z bliska. Prawie pochyliła się nad elfem, ale kiedy zorientowała się, że jej piersi lada chwila wyskoczą poza skąpe ciuszki, ponownie przyjęła pionową postawę. Wyglądała zabawnie, niczym patrolujący Oroską uczelnię pochmurni sakirowcy.

- Osrit wydaje się być najbardziej doświadczona - odparła. - Jak nie złamie zaklęć obronnych to przynajmniej rozwali zastępy strażników banku.

Taliestan siedział z nogą założoną na nogę na skrzyni. Uniósł wzrok prosto na perorująca nieopodal kobietę, tak, że patrzył na nią spode łba. Strzelił palcami głośno.

- Bierzemy te morderczą wiedźmę, co ją wygnali z wiochy - przerwał ciszę trzymający się na uboczu karzeł. - Wiesz gdzie ona przebywa? - rzucił w kierunku Ezia.

- Stary dom po Kubixie - rzekł natychmiastowo, lecz beznamiętnie.

Ori kiwnął głową potakująco.

- Drodzy państwo - klasnął w dłonie - udamy się do tej paniusi jak tylko omówimy sprawy organizacyjne. Zaprasza, zapraszam! - karzeł już stał wsparty na krześle przy biurku, coby z góry móc oglądać mapę, którą wcześniej rozłożył. Ochoczym słowem ponaglił kompanów, ażeby do niego dołączyli. Kiedy wszyscy zajęli swoje stanowiska, rozpoczęła się dyskusja.

Mapa przedstawiała fragment miasta, na którym zaznaczona została studnia - punkt docelowy wyprawy. Dotarcie do w połowie wyschniętego zbiornika miało być przejściem do kanałów pod miastem. Plan Oriego zakładał, że on wraz z kurtyzaną zajdą od północnego-zachodu. Rozejrzą się i upewnią, że droga do fontanny jest czysta. Z drugiej strony, bo od południa, panowie Arno i Ezio mieli inne zadanie.

- Samo dotarcie do kanałów to zbyt mało. Musimy odciągnąć uwagę strażników. Jakiś pożar, który skupi uwagę miasta na tym miejscu - tłumaczył grzebiąc w zębie nożem karzeł. - To robota dla was.

Elf i goblin mieli wzniecić ogień, nie byle jaki. To miała być katastrofa, której szybko nie ugaszą. Po drodze mijaliby dwa domy nieznanego pochodzenia. Sam Ori nie wiedział, kto tam właściwie mieszka. Dalej na północ, pierwszy po lewo stał dom bankiera. Był on blisko, bowiem na przeciwko garnizonu straży miejskiej. No cóż, ostrożności nigdy za wiele. Dalej mieszkanie znanego księgowego, zapewne zasypane po uszy stertą papierów. Głębiej w uliczce, bo po sąsiedzku, sklep starego alchemika. A parał się on rozmaitymi produktami, ściąganymi nawet z Karlgardu. Eliksiry i kryształy, maści, okłady, beczki z płynami i wiele więcej.

Po wszystkim, co galopem, zbiórkę przewidywali przy opuszczonej kuźni na północy. Skąd razem mieli udać się do przygotowanej pierwej studni.
Obrazek
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 07 sie 2019, 17:21 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Karczma „Pijany Król”

18
Przysłuchiwał im się uważnie przyswajając każdą przekazywaną informację jakby miało od tego zależeć jego życie, bo kto wie? Być może tak właśnie będzie? Dwa kroki w niepożądanym kierunku mogły równie dobrze w szerszej perspektywie oznaczać fiasko całej operacji. Podobnie nieodpowiednie rozprowadzenie ognia odcięłoby im drogę ucieczki, a nieprzemyślany podział zespołu mógłby zaprowadzić zbędny chaos już na samej przymiarce do działania. Słuchał więc Arno, słuchał i zapamiętywał mądrzejszych od siebie wszak szło o konkretną wiedzę w temacie, o którym sam wiele powiedzieć nie mógł.

Po tym, jak całość miał zobrazowaną na tyle, by przyznać przed samym sobą, że oswoił już się z mapą, czy kolejnością zaplanowanych działań podniósł zieloną gębę znad pergaminu, wyprostował się ospale i przeciągnął wyrzucając ręce ku górze. Ziewnął jeszcze przeciągle, wykonał kilka ruchów celem rozgrzania rozleniwionych mięśni, przemył twarz w wodzie, którą magazynował sobie w bukłaku i otarłszy zerknął na skrzynię z dobytkiem. Nadszedł wreszcie czas jego osobistych przygotowań - czas by stać się kimś innym, niźli szaraczek jakich bez liku na ulicach. Przyklęknął nad kufrem, by po kolei wyciągać jeden za drugim elementy skórzanej zbroi, szaty, maskę, rękawiczki, wreszcie ostrza wszelakich rozmiarów, procę oraz całą resztę potrzebnego mu rynsztunku. Gdy miał już wszystko na swoim miejscu począł przywdziewać i poprawiać każdą część pieczołowicie dobranego ubioru, zaciskać paski, przymierzać buty itd. Nareszcie gotowy do działania sięgnął po kredę do jednej z kieszonek, aby zaraz narysować na podłodze obok skrzyni nieduży okrąg. Zgodnie z tym, czego nauczyli go dawno wszelacy znawcy magicznej profesji na zewnętrznej stronie rysunku wypisał słowa, których właściwie sam do końca nie rozumiał, acz formuła ta sprawdzona już niejednokrotnie nigdy mieszańca nie zawiodła. Dalej wnętrze uzupełnił o dwa trójkąty skierowane i przechodzące przez siebie, znaki bogów rozrysował w sposób lustrzany w sześciu miejscach, dodał cztery inne w zewnętrznej warstwie, nadał jeszcze jeden zewnętrzny krąg przerywany znacznie mniejszymi figurami tak, by obejmował całość gotowej już pracy, a skończywszy sięgnął po garść strzał, by ułożyć je starannie po środku magicznej aury.

Wziął głęboki wdech, przymknął oczy, odegnał wszystkie zbędne myśli, złożył dłonie w odpowiednim geście - właśnie rozpoczynał Rytuał Ofiary Ognia - proces, który od podstaw opracował sam przy pomocy zapoznanych ksiąg, czy wiedzy zdobytej ustnym przekazem tu i ówdzie. Ponieważ planowali poważną katastrofę Verg dał sobie odpowiednio dużo czasu, aby przelewać magiczną energię do pocisków, a czując, jak momentami zbytnio uszczupla pokłady odkładał zajęcie, zbierał nieco sił, po czym wracał do skrupulatnie planowanego misterium ognia. Cały ambaras zakończył się dopiero przed samym zachodem słońca. Nieco zmęczony siedzeniem w jednej pozycji półgoblin wstał zadowolony obserwując przez chwilę wynik swoich poczynań - z zewnątrz strzały nie różniły się niczym szczególnie istotnym, poza może odmienną od reszty barwą lotki. Zwieść mógłby wielu ten niepozorny wygląd niemniej teraz właśnie był to nabój o wiele więcej niebezpieczny aniżeli można by pomyśleć. Ukrył zaraz Arno swoje dzieło w kołczanie, zarzucił kaptur i roztarł insygnia magii na wszelki wypadek. Zszedł na chwilę po schodach, wybiegł pośpiesznie na ulicę, zebrał garść kamieni z ulicy, kolejną piachu do małej sakiewki i tak przygotowany powrócił w progi "Pijanego Króla". Wszedł jeszcze do środka, oparł o belkę i oczekujac na resztę bandy mierzył ich wzrokiem ze skrzyżownymi na klacie rękoma.
- Gotowy. - rzucił oczekując.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”