Ulica Wiązowa

1
Ulica Wiązowa była jedną z tych nieszczególnych uliczek, zamieszkaną głównie przez niezbyt bogatych mieszkańców Oros. Kamienice smętnie pochylały się ku sobie, ściany bezwstydnie ukazywały swoje gliniane wnętrze poprzez braki w otynkowaniu, a sam tynk nie był już pierwszej świeżości i bieli. Z nieczyszczonych parapetów zwisały grube na trzy palce sople, które - jak głosi plotka - zabiły już kilkunastu ludzi podczas trwania tej cholernej zimy. Pomiędzy zaspami śnieżnymi zalegającymi przy ścianach domów wiodła wąska ścieżka, regularnie oczyszczana przez mieszkańców. Samych zasp nikt nie tykał, ponieważ jak zauważyli co bardziej spostrzegawczy obywatele, takie nagromadzenie śniegu wręcz pomagało w utrzymaniu domowego ciepła, co przekładało się na oszczędności przy zakupie drewna i węgla, których ceny i tak były już stanowczo za wysokie. Wszystko to wyglądało zarówno urokliwie, jak i nieco przerażająco w półmroku zwiastującym powolne zbliżanie się nocy.

Evony, która dopiero niedawno przybyła do Oros, nieco marzła nieprzyzwyczajona do takich nieprzyjemnych temperatur. A karczmy, jak na złość nie zdołała nigdzie w okolicy zauważyć. Śnieżną panoramę przerwał chamsko dziadyga z workiem na plecach, który ruszył akurat w stronę kobiety. Ubrany w kilkanaście, ba, kilkadziesiąt warstw najróżniejszych ubrań, a każde z tych ubrań posiadało każdy możliwy odcień biedy, od ubogiego brązu do żebraczej spłowiałej szarości. Sam worek wyglądał tak, jakby z oryginalnego worka zostało może z ćwierć materiału, resztę stanowiły łaty i dziury. Postękująca i charcząca kupa posuwała się w stronę Evony, a wyzierające spod kaptura oczy nieco lękliwie się w nią wpatrywały. Gdy oboje już mieli się minąć, dziadyga potknął się lekko na lodzie. Udało mu złapać się równowagę, jednakże worek już uprzednio pękający w każdym możliwym miejscu po prostu się rozpadł.

Nawet mimo wszechogarniającego mrozu Evony poczuła obrzydliwy, gęsty i mdły fetor. Fetor wielokrotnie rozmrażanego i zamrażanego mięsa. A potem ujrzała to, co wypadło z sakwy menela.
Były to ludzkie zwłoki, w takim stanie rozkładu iż niepodobna było już stwierdzić, czy denat był mężczyzną czy kobietą. Gdzieniegdzie, spod warstw łuszczącego się mięsa prześwitały nagie kości. Ogólnie było to coś, co od dawna powinno grzecznie leżeć w grobie na cmentarzu, lub choć jakiejś zbiorowej mogile ofiar wojennych, na pewno nie był to widok który był przeznaczony dla jakiegokolwiek śmiertelnika.

Zanim kobieta zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować na to co się właśnie wydarzyło, staruch(którego aura była już widoczna nawet bez potrzeby skupiania się. Konkretnie, czarno-żółta) rzucił się na kolana i naprzemiennie jąkając się, kaszląc i roniąc z nosa smarki błagał.


- Panienkoooo kochaaana, pażałujcie biednego dziadka. Ja... Ja nie chcieł tego robić, ino taaaaa zimaaaa, zlitujcie się, błagam. Nie dajcie się zwieść temu co zobaczyłaś, to, to nie tak. Ja nie z tyyyych. Ni mówcie rycerzom szlachetnym, pani kochana, aaani straży ni mówcie. To ta zima z ludźmi każe tak rooobić, ja za to mam płacone. On grozi nam, ludziom ulicy, a my ni gadania nie mamy! Błagam ja was, ni mówcie nikomu co tu sie stało. Bo jak się on dowie to ja już trup jak i inny. - Powiedziawszy to, dziad począł memłać dalej, błagając o litość i łkając w przerwach. A zwłoki jak leżały tak leżały.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

2
Ze wszystkich pór roku, Evony najgorzej nie znosiła zimy. Archipelag słynął z ciepłego klimatu i kobieta rzadko miała do czynienia z niskimi temperaturami. Nawet krajobraz nie cieszył oka, kiedy reszta ciała drżała.
Evony miała na sobie białą sukienkę z rękawami, wykonaną z grubego i całkiem ciepłego materiału. Niestety, jej długość sięgała jedynie kolan. Szyję kobiety zdobił czerwony szalik a nogi bordowe czółenka, które zupełnie nie sprawdzały się na śniegu. Włosy pozostawały związane w kok i upięte białą różą.
Tak ubrana Evony maszerowała przez ulicę Wiązową. Starała się utrzymać kontrolę nad drżącym ciałem, jednak nie zawsze się udawało. Dodatkowe zimno wywoływał wiatr, który obejmował kobietę ze wszystkich stron. Próby znalezienia karczmy w okolicy spełzły na niczym. Arystokratka potrzebowała miejsca do spania, zbliżał się wieczór i było coraz chłodniej.
Pierwszą osobą, którą Evony dostrzegła na ulicy był jakiś biedak z workiem w zaawansowanym wieku. Jego widok był dla kobiety żałosny i nie wzbudzał żadnych uczuć, jedynie pogardę. W dodatku nad jego głową widniała żółto-czarna poświata, wskazując na chorobę i strach.
- Muszę jak najszybciej znaleźć nową tożsamość. - pomyślała kobieta. Wszystkie, które do tej pory ukradła, porzuciła przekraczając granicę Keronu. Trzeba będzie zacząć od zera. Z rozmyślań wyrwał ją staruch, który przewrócił się na lodzie. Pierwsze na co zwróciła uwagę, to zawartość pękniętego worka, czyli zwłoki.
- Znowu wchodzę do gry- przeszło jej przez myśl gdy usłyszała błagania biedaka. Mimo obrzydliwego zapachu oraz wyglądu zwłok, na usta Evony wpełzł ironiczny uśmieszek. W normalnych okolicznościach porostu poszłaby dalej zostawiając dziadka w tyle bez odpowiedzi. Wtedy niewiedziałby czy poszła donieść czy nie. Jednak zainteresował ją fragment wypowiedzi mężczyzny. Kim jest "On"? Tego chciała się dowiedzieć.
- Uspokój się, nic nikomu nie powiem.- powiedziała łagodnym tonem. Za każdą przysługę trzeba zapłacić, a w tym wypadku jedyną ceną za milczenie Evony będzie informacja.- Pod warunkiem, że dowiem się kim jest ten cały "On".- Starała się nie zwracać uwagi na zwłoki, żeby zachować zimną krew przy rozmowie.Smród wchodził w jej nozdrza i kobiecie zebrało się na wymioty. Oczywiście twarz niczego nie zdradzała, tak jak ją nauczono.
Ostatnio zmieniony 05 gru 2014, 8:57 przez Evony, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Ulica Wiązowa

3
Smród, jak na złość ani myślał osłabnąć, a same zwłoki, jakby nieco dumne z emocji jakie wywołało ich pojawienie, wyglądały na jeszcze bardziej rozlazłe jak uprzednio. A sam biedak, jakby biorąc od nich lekcję, płaszczył się przed stopami Evony i pokracznie naprzemiennie brudząc smarkami i całując bordowe czółenka memłał i skomlał puszczając z ust potok podziękowań. Po krótkiej, choć dla szlachcianki wieki trwającej chwili żebrak wreszcie się uspokoił i począł mówić do rzeczy.

- Ja wiedział, że jak taka ładna to i zła nie może być, wiedziałżem to panienko. Ach dziękuję, dziękuję ci z serca całego. Może i me życie niewiele dla was warte, ale ja już i ze sześćdziesiąt zim przetrwałem i jakoś mi na drugą stronę nieśpieszno. A ten cały on, to po prostu jakiś szaleniec, ja by radził wam siew to nie wplątywać. Kochani kapłani Sakira wszędzie obserwują, zła szukają, a panienka młoda, ładna, no na pewno szkoda aby szlachetni rycerze zakuli panienkę w łańcuchy. W te czasy to i lepiej unikać niepotrzebnych awantur, oj tak.

Ale, dług to dług. Powiem tyle, niech panienka się cofnie i o tam, w zaułek wejdzie. Tam, na ścianie od prawej ręki tak jak panienka patrzy na koniec zaułka, to w czwarte drzwi od końca wejść jak do siebie. Ale panience nie polecam, ten fircyk to niekulturalny gość. Ja tam sam go nigdy nie widziałem, ale mój dobry znajomek tak i takich rzeczy nagadał że olaboga. My jeno wiemy że tam sodomia i gomoria się dzieje. Ehh, to nie kraj dla starych ludzi. Jeno żyć trzeba, a trzeba...

Panienka pozwoli, jeszcze raz bucika w podzięce ucałuję. Ja znajomkom opowiem, niech panienka się nie obawia w tej dzielnicy, teraz to jej nikt tu nie ukrzywdzi. A teraz to ja porządeczek z tym zrobię. Dość już mam gramolenia tych umrzyków, idę to znowu zabrać na cmentarz. A bywajcie panienko.


I starzec, bez żadnych ceregieli chwycił rozpadającego się truposza i szybciutko umknął w stronę z której przybył. A szlachcianka została ponownie sama, jednakże z obficie zasmarkanymi bucikami. I ciągle wiszącym w powietrzu smrodem.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

4
Smród gnijącego ciała coraz głębiej wchodził w nozdrza kobiety, powodując lekki zawrót głowy. Miała ochotę jak najszybciej stąd odejść, jednak starzec mógł jej przekazać kilka ciekawych informacji. Evony zaczynała się domyślać, że "On" trzyma całą ulicę w garści.
Zerknęła na płaszczącego się i śliniącego jej czółenka dziadka. Mimo wewnętrznego obrzydzenia jakie odczuwała, nie dała się wyprowadzić z równowagi i dalej patrzyła na biedaka z góry uśmiechając się ironicznie.
-Och, świetnie Cię rozumiem...dziadku? Najważniejsze jest przetrwanie. Na twoim miejscu wyrzuciłabym to- wskazała na zwłoki- do kanałów. - powiedziała odchodząc. Kiedy starzec zniknął jej z oczu, weszła w pierwszą lepszą zaspę śniegu, żeby chociaż trochę wyczyścić buty. W tym czasie powtórzyła w myślach słowa biedaka i zaczęła się zastanawiać nad tym co usłyszała.
Wciągnęła łapczywie świeże powietrze w płuca. Nareszcie pozbyła się smrodu zwłok. Przeszła kawałek w uliczkę, wskazaną przez dziadka.
Potrzebowała nowej tożsamości, miejsca do mieszkania i jakiejś pracy. "On" wydawał się wpływowym i niebezpiecznym człowiekiem, kimś w sam raz dla Evony. Kto wie, może jest koło niego jakaś kobieta, którą można "przepakować do innego pudełka"?
Arystokratka skręciła w prawo, według instrukcji i odliczyła czwarte drzwi od końca. Z każdym krokiem miała coraz większe wątpliwości. Ostatecznie otworzyła drzwi i weszła, "jak do siebie".

Re: Ulica Wiązowa

5
W środku było ciepło, a przynajmniej cieplej jak na zewnątrz. Niewiele więcej mogła stwierdzić, gdyż liche światło uciekającego dnia nie było już w stanie oświetlić pomieszczenia. Jednak, po chwili usłyszała skrzypienie podłogi gdzieś przed nią oraz odgłosy krzątaniny, połączone z wyjątkowo irytującym dźwiękiem świszczącego oddechu. Po chwili, w głębi pokoju otworzyły się kolejne drzwi, a razem z nimi wpłynęło światło. Pomieszczenie rozświetliło się ukazując swoje nijakie oblicze. Poza wielkimi plamami niezidentyfikowanej substancji na podłodze było tu kompletnie pusto. Wraz z światłem wpłynęła do pomieszczenia postać całkowicie przykryta wielką płachtą pozszywanej, łysej skóry. Wyglądała znajomo, trochę jak cielęca ale nie do końca. Szybko podbiegła do drzwi wejściowych i wyciągając spod "ubrania" rękę zatrzasnęła wrota. A była to ręka ciekawa jak zauważyła spostrzegawcza Envy. Pełna plam wątrobowych, pomarszczona, oraz wielu ran, niekoniecznie bardzo starych. Wypowiedziała przy tym tylko jedno słowo.

- Zimno -

A było to wypowiedziane w taki sposób że aż przechodziły ciarki. Podświadomość Envy nagle bardzo zaprotestowała przeciwko dalszej obecności tej istoty w Keronie. Albo przynajmniej w najbliższej okolicy. Zaplamiona ręka znowu się poruszyła i pokazała drzwi z których właścicielka ręki wyszła. Widocznie było to zaproszenie, albo jakaś jego namiastka, a sama istota nie była tym "Onym" do którego tak ciągnęła szlachciankę ciekawość.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

6
Ciemność natychmiast ogarnęła Evony, wyostrzając przy tym resztę zmysłów. Słyszała dokładnie każdy dźwięk, skrzypienie podłogi czy oddech. Odstawiła skrzynkę z ubraniami na podłogę i przeszła kilka kroków do przodu.
Gdy jej wzrok przyzwyczaił się trochę do ciemności, zaczęła rozglądać się po pokoju. Nie dopatrzyła się żadnego mebla, czy jakiegokolwiek elementu wystroju wnętrza. Zamiast tego zauważyła tajemniczą postać, schodzącą ze schodów. Jej uwagę przykuł strój tajemniczej osoby, która nawet nie pokazała swojej twarzy.
Plamy wątrobowe na ręce wskazywały na zaawansowany wiek, podobnie jak głos, który usłyszała. Serce kobiety nagle przyspieszyło a jego bicie było praktycznie słyszalne. Evony zachowywała jednak chłodne pozory, dalej grała niewzruszoną. Spróbowała dostrzec aurę zakapturzonej postaci, jednak nie mogła się skupić.

Z każdym kolejnym krokiem Evony odczuwała coraz mocniejszy strach. Zupełnie tak, jakby jej umysł walczył o życie a reszta ciała odmawiała mu posłuszeństwa. Kobieta czuła się jak samobójca stojący na krawędzi.
Jednak Evony lubiła ten strach. Często stawiała wszystko na jedną kartę, z reguły się opłacało. Tym razem również liczyła na pozytywny obrót spraw. Weszła więc do pokoju, który wskazała tajemnicza postać.

Re: Ulica Wiązowa

7
Pokój za drzwiami okazał się wąskim korytarzem, o dziwo całkiem przytulnym. Delikatnie pomarańczowe ściany absolutnie nie pokrywały się z grozą, która pulsowała od okrytej skórami istoty. Kobieta podążała więc na drugi koniec tego korytarza i mimo dokładnego psychicznego szkolenia nie była w stanie całkowicie opanować tej nieprzyjemnej kluchy w gardle, oraz szybszego bicia serca. Choć i tak radziła sobie lepiej niż niejedna kobieta w jej wieku, która zapewne już dawno temu piszcząc pobiegłaby po pomoc straży.

Hol jakby nie miał końca. Envy wyraźnie widziała w niewielkiej odległości drzwi, lecz im bliżej do nich podchodziła, tym bardziej zwalniała kroku. Aż wreszcie stanęła tuż przed nimi. Zanim podjęła jakikolwiek ruch, drzwi same się otworzyły, prowadząc do kolejnego pomieszczenia, tym razem zalanego w kompletnych ciemnościach. I w tym samym czasie zgasło światło w korytarzu. W mroku słychać było zgrzyty, jakby jakiś wielokrążków oraz człapanie. Po chwili nastała kompletna cisza.

NAGLE

ZGRZYT ZGRZYT. Coraz szybsze i bardziej natarczywe. CZŁAP CZŁAP. Coraz szybsze. Coraz bliżej. Envy zaczęła się cofać. Za wolno. Pojawiło się coś. Przed nią. Zgrzytanie nie do zniesienia. Smród zwłok.

ŚWIATŁO!

Na krótką chwilę oślepiło. Wzrok powrócił. Wielka zgrzytająca plama pędząca prosto na kobietę. Uskok i... bolący brzuch, który oberwał czymś dużym i miękkim. Z głośnym, mimowolnym stęknięciem Evony upada na ziemie. Gdy tylko mroczki opuściły oczy, ujrzała nad sobą zombie. Wielkie, z potężnymi, wzmacnianymi metalem łapami i przyspawanymi do truchła wielkimi płatami blachy. Strach, ogromny i paraliżujący strach. Oczy szukające ratunku jednak zauważyły coś intrygującego. Trup nie poruszał się w najmniejszym stopniu. A jego ramiona były połączone z sufitem linami. A te liny były połączone z dwoma, które były umieszczone na dwóch poziomych, równoległych szynach na suficie.

- Alekto, zostaw tę kobietę. A teraz do komory, zostaw nas samych.

Zgrzyt zgrzyt i trup zaczął się cofać. Szlachcianka była w zbyt wielkim szoku abo patrzeć za tym, gdzie "Alekto" się cofa. Ledwo starczyło jej siły aby wstać i ustać na galaretowatych nogach. I światło w tym momencie znowu zgasło.

- Witaj w mojej domenie, kobieto. - dobiegł ze wszystkich stron pokoju głos. Nie brzmial jak żaden ludzki głos, raczej jakby ktoś krzyczał w wąwozie lub jaskini. - Przedstaw się i wyjaw cel Twej wizyty, a może pozwolę ci żyć i nie dołączę Ciebie do mojej niestrudzonej służby.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

8
Szkolenie psychiczne niestety nie obejmowało tego typu sytuacji, dlatego Evony musiała powstrzymywać strach na tyle na ile mogła. Nie opanowała drżenia ciała i "kluchy" w gardle oraz coraz mocniejszego bicia serca, które praktycznie słyszała. Jednak arystokratka szła z udawaną pewnością siebie i głową podniesioną do góry.
Pomieszczenia zmieniały się z jasnego na ciemne co powodowało chwilową utratę wzroku. W tym wypadku pozostawała jej jedynie nadzieja, że wyjdzie stąd w jednym kawałku. A może nawet coś ugra? Z rozmyślenia wyrwały ją dźwięki, w kolejnym ciemnym pomieszczeniu. Kobieta nie potrafiła sprecyzować skąd dokładnie pochodzą, jednak wydawało jej się, że od strony sufitu.
Za późno się zorientowała. Gdy tylko ponownie światło wypełniło pomieszczenie, Evony wylądowała na kolanach z pulsującym bólem brzucha. Pierwszy raz ktoś podniósł na nią rękę. Zupełnie nie wiedziała jak ma się zachować. Gdy uniosła głowę, zauważyła trupa z metalowymi dodatkami.
Evony była wściekła do tego stopnia, że całkowicie zapomniała o strachu. Podniosła się z kolan, delikatnie przeczesała ręką włosy, przetarła twarz i znów wróciła do chłodnych pozorów. Wtedy usłyszała "Jego" głos. Zdążyła się zorientować, że ma do czynienia z nekromantą. Świetnie.
Słyszała, że nekromanci byli kolekcjonerami żyć, podobnie jak ona. Jednak oni kolekcjonowali ciała, Evony natomiast bardziej skupiła się na wnętrzu.
- Nie jesteś zbyt gościnny. Ciekawi mnie tylko, jak udało Ci się uśpić czujność strażników, gdy pod ich nosami biegają żywe zwłoki?- jedną ręką wymacała ścianę i oparła się lekko. Miała ochotę splunąć krwią, jednak takie zachowanie nie mieściło się w etykiecie. - Ale przejdźmy do interesów. Przyszłam tu, żeby zaoferować Ci swoje usługi. Gdy tylko o Tobie usłyszałam, doszłam do wniosku, że trzymasz całą ulicę w garści. A takiej osoby potrzebuje... I wydaje mi się, że ktoś taki potrzebuje mnie.

Re: Ulica Wiązowa

9
- Strażnicy... mówisz o tych zakutych palantach od Sakira? Me czary maskujące świetnie spełniają swoją robotę. Jeśli nawet by się dostali, patrz na moich własnych strażników! Alekto, Tyzyfone, Megajra ujawnijcie się! - Na dźwięk tych słów światło ponownie się zapaliło, tym razem Evony miała nieco więcej czasu aby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było duże i prostokątne, gdzieś na 10 metrów szerokie i na 20 długie. Zawalone było w wielu miejscach rupieciami i złomem, a gdzieniegdzie walały się stare, niewątpliwie ludzkie kości. Gdzieś w połowie długości pokoju stał długi i szeroki stół, na których było jeszcze więcej części, kółek i najróżniejszych narzędzi. Nekromanta zaś siedział na czymś w rodzaju tronu, zbudowanym z kości i jeszcze różnych innych rzeczy, których kobieta nie była w stanie zidentyfikować. Przy ścianach po obu stronach stołu stały wielkie, metalowe trumny, które właśnie w tym momencie się otworzyły. I przy akompaniacie wszechobecnego zgrzytu wyjechały z nich kolejne trupy, równie groteskowe jak ten który uderzył Evony w brzuch. Poruszając się po wybudowanych na suficie szynach zwłoki podjechały w pobliże szlachcianki i tam zatrzymały się. Zauważyła ona, iż żaden z tych trupów w ogóle się nie poruszał, ba, nawet nie okazywał jakiegokolwiek śladu "życia". Po prostu zwisały na swoistych szelkach i nic nie wskazywało na to aby potrafiły zrobić coś więcej.

- I jak się czujesz, drżysz przed moją armią? -dalej zewsząd dobiegał głos nekromanty - Dalej sądzisz że ktokolwiek, KTOKOLWIEK mógłby mi zagrozić?! - wyglądało na to iż ten człowiek nie odpuści i nie odpowie na jakiekolwiek pytania, dopóki nie połechta się jego niewątpliwej dumy.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

10
Mieszkanie nekromanty było naprawdę imponujące. W pomieszczeniu panowała mroczna atmosfera, wszędzie turlały się kości i jakiś złom. Nie, żeby Evony spodziewała się porządku. Wnętrza miały to do siebie, że bardzo dużo mówiły o osobowości właściciela. Podobnie jak ubrania, postawa czy nawet sposób chodzenia. Tron niewątpliwie sugerował o dominującym charakterze, który pragnie pochlebstw i pokłonów.
Próba przestraszenia kobiety czwórką zombie tym razem spełzła na niczym. Evony była zbyt zajęta planowaniem dalszej rozmowy i dobieraniem słów. Teraz czuła się jak ryba w wodzie. Tak naprawdę od dalszej konwersacji zależało jej życie.
Evony stanęła pewnie i przecisnęła się między dwójką wiszących trupów. Otarła się o tego samego zombie, który wcześniej ją uderzył. Poczuła zapach gnijącego ciała i mimo obrzydzenia przeszła między nim a innym trupem i stanęła przed "Nim". Patrzyła mu w oczy i uśmiechnęła się w najbardziej urzekający sposób jaki znała. Widziała jego aurę, co również dawało jej przewagę. Mogła dokładnie obserwować wewnętrzne reakcje na jej słowa.
- Naprawdę nie musisz mi niczego udowadniać. Tylko małe psy szczekają, żeby być groźne. Duże nie muszą.- powiedziała to spokojnym tonem. Na pewno nie chciała wyjść na bezczelną. Dyskretnie użyła "Obrazu prawdy", żeby dostrzec ambicje nekromanty.
- To wszystko jest naprawdę imponujące. Jednak od oklaskiwania masz resztę ulicy. Jak już mówiłam, przyszłam tu w interesach. Myślę, że moja oferta mogłaby być interesująca. - uśmiech zniknął z jej twarzy. Teraz Evony była bardzo poważna.

Re: Ulica Wiązowa

11
Evony, o dziwo, nie mogła odczytać aury mężczyzny. Był to taki miszmasz iż nawet najśmielsi impresjoniści nie podjęli by się interpretacji tego zlepku kolorów. Facet albo perfekcyjnie potrafił maskować swoje uczucia, albo... w sumie kobiecie nie przyszła do głowy żadna inna alternatywna. A próba ujrzenia czegokolwiek z przeszłości nekromanty zakończyła się jedynie niezdolną do odczytania kakofonią wspomnień i uczuć. Nad nim widocznie trzeba by było długo popracować aby cokolwiek w nim móc ujrzeć lub się o nim dowiedzieć.

Gdy tylko szlachcianka ruszyła w kierunku nekromanty, ten odbiegł na przeciwległy kraniec pokoju w międzyczasie krzycząc.

- ZOSTAW, NIE PODCHODŹ! MOI SŁUDZY, DO MNIE, BROŃCIE MNIE! NIE PODCHODŹ DO MNIE KOBIETO! MÓW NA DYSTANS! A TERAZ! - tu mężczyzna na chwilę zamilkł po czym mówił normalnym tonem, dalej rozbrzmiewając jakby wszędzie dookoła. - Interesy mówisz? Chcesz mi służyć? Dobrze, ale nie przyjmuję byle kogo. Musisz coś dla mnie zrobić...

Zamilkł i widocznie czekał na pytania. Facet lubi być teatralny nie ma co.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

12
Zdolność widzenia aury pierwszy raz zawiodła arystokratkę. Liczyła, że zobaczy jakąś barwę i poukłada dokładnie dalszą rozmowę. Zamiast tego zauważyła całą paletę barw, krążących nad głową mężczyzny i mieszających się ze sobą w nieznane odcienie. Próba "wejścia do głowy" również się nie udała. Miała nad nim za małą kontrolę.
Zwykli ludzie o słabej sile woli nie byli dla Evony zagadką, dlatego tak szybko kradła ich życia. W przypadku kobiet był to prosty mechanizm, który kończył się przemianą arystokratki w swoją ofiarę. Mężczyźni jednak byli trudniejszym tematem.
Kiedy znalazła się blisko nekromanty, zauważyła pierwszą wskazówkę do przejęcia jego życia na własność. Mężczyzna praktycznie spanikował - uciekł i zaczął krzyczeć.
- Punkt dla mnie.- pomyślała Evony odchodząc na bezpieczny dystans. Nie spodobało jej się słowo "służyć". Jednak kobieta była gotowa znosić to poniżenie.
- Tak oczywiście musi być. Więc słucham...Panie?- złośliwy uśmieszek cisnął jej się na usta. Twarz oczywiście nie współgrała z myślami. Teraz Evony miała poważną, pokorną minę. Starała się przy tym przyjrzeć jego twarzy, cechom charakterystycznym oraz postawie, która była dla arystokratki najważniejsza. Osoby takie jak Evony potrafiły wpływać na sposób, w jaki są postrzegane. Jednego dnia mogła być pewną siebie, a następnego szarym "klonem" wtapiającym się w otoczenie. Ludzie bez tej umiejętności zdradzali wszystko właśnie w postawie.

Re: Ulica Wiązowa

13
Evony poczuła się dość skrępowana, gdy usłyszała dobiegające od strony nekromanty wesołe pomrukiwania i mlaskanie. Wybuch wręcz dziecięcej radości też nie pasował do kogoś, kto pozował na mrocznego maga. Mężczyzna znowu przemówił, i słychać go było w całym pomieszczeniu.

- O taaaak, TAAAaaaAAaAK! - Głos załamywał mu się jak u młodzieńca w trakcie mutacji - Mam dla Ciebie trudne zadanie. Tak, wtedy zdasz mój test zaufania jak to wykonasz. Przynieś mi... ŻYWOPŁOT! Przynieś go, bo inaczej nie wyjdziesz z tego miasta żywa! - złowieszczy śmiech brzmiący jak ninininininin- Tylko ma być ładny... i nie za drogi. TeeEEeeraaaAAaaz idź. I przynieś żywopłot!

Nekromanta zamilkł, a potem począł biegać przy ścianach i dzwoniąc w krowi dzwonek śpiewał. - Dooobraaanoc, ding ding ding. Doooobraaaanoc ding ding ding! - co chyba mogło oznaczać koniec rozmowy. Najprawdopodobniej. A trupy jak wisiały na szelkach tak wisiały. Absolutnie nie wyglądały jakby były kiedykolwiek wskrzeszone...
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Ulica Wiązowa

14
Skrępowanie kobiety łączyło się z lekkim zaskoczeniem, którego doznała obserwując dalszą scenę, jaka rozegrała się po jej słowach. Ostatnią rzeczą jakiej spodziewała się po nekromancie była infantylność. Z reguły kobieta oczekiwała "profesjonalizmu" ze strony innych.Mimo pewności siebie szanowała swoje przyszłe ofiary, jednak w tym wypadku... odczuwała jedynie zażenowanie.
-Żywopłot w zimie? Ambitnie.
Zadanie nekromanty było całkowicie odrealnione i oczywiście musiało kryć jakiś haczyk. "On" mógł równie dobrze poddawać jej cierpliwość próbie.
Dalszej sceny arystokratka postanowiła nie komentować, nawet w myślach. Skłoniła się lekko i odeszła, tupiąc dumnie czerwonymi czółenkami. Pamiętała drogę do wyjścia więc dosłownie po chwili znalazła się na ulicy "Wiązowej". W lewej ręce trzymała skrzynkę z ubraniami.
Evony miała mieszane uczucia co do sytuacji, w której się znalazła. Nie dostała tego, co zaplanowała. Nie miała miejsca do spania, nowej tożsamości a w dodatku musiała znaleźć cholerny żywopłot. Z drugiej strony, życie nekromanty było idealnym trofeum, które koniecznie chciała zdobyć. Wyciągnęła ze skrzynki swój śpiewnik, którego ostatnie strony były przeznaczone na notatki. Na jednej z nich znajdowała się lista imion, praktycznie wszystkie skreślone. Były to oczywiście skradzione przez arystokratkę tożsamości. Wszystkich pozbyła się przekraczając granicę Keronu.
Evony postanowiła, że sama wymyśli swoją główną "przykrywkę". Przeszła do jednej z ciemniejszych alejek. Na główną ulicę weszła jako "Ines Charbonneau"- kobieta o bliżej nie sprecyzowanym pochodzeniu. Miała pewną siebie postawę, ujmujący uśmiech, trochę szaleństwa w oczach i jakiś egzotyczny pierwiastek, który dodawał jej atrakcyjności. Evony podkreśliła wszystkie te cechy, ubierając się w żółtą, krótką sukienkę i fioletowe koturny zapinane nad łydką. Jej ramiona okrywał gruby, limonkowy szal. Dopełnieniem tej kreacji były rozpuszczone, czarne włosy z pasmem w odcieniu sukienki, oraz liczne bransoletki na rękach i złoty naszyjnik przypominający kształtem słońce.
Tak ubrana Ines wyruszyła na poszukiwania karczmy.
Ostatnio zmieniony 05 gru 2014, 8:59 przez Evony, łącznie zmieniany 1 raz.

Wróć do „Oros”