Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

76
Mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, spoglądając Shah prosto w oczy i chwytając jej ciało jeszcze mocniej i chętniej. Zaczął z wolna przyspieszać i wzmacniać swe ruchy, trzymając kobietę cały czas pod sobą. Ponownie wpił się w jej usta, chcąc poczuć jej smak, energię targającą jej ciałem. Przy tej kobiecie, czuł się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Miał wrażenie, że każdy cal jej ciała był stworzony tylko po to, aby ten mógł ją smakować.

Przyspieszył jeszcze bardziej. Patrząc w oczy kochance, przesunął ustami wolno w dół, muskając jej policzek, aby po raz kolejny obsypać pocałunkami jej szyję i obojczyki. Jego dłonie wędrowały po jej ciele, czuł jak na skutek jego ruchów, jej mięśnie napinają się i kurczą. Przesunął swe dłonie na biodra kobiety i wypchnął je lekko ku górze, aby już po chwili jeszcze lepiej poznać jej wnętrze.

Znów przywarł do niej ustami, chcąc przez nie przelać energię i żądzę, targającą jego ciałem i duszą. Skupił się na ruchach i na jej oczach. Czuł, iż zatraca się w tej kobiecie, zatraca się w tym, co robi. Poruszał się już naturalnie, szybko, mocno, dziko, pożądliwie. Zacisnął swe dłonie na pośladkach Shah, przyssał się łapczywie do jej ust, w których po chwili zagościł również jego język. Przez cały ten czas, patrzył się partnerce w oczy, pożądliwie, wyzywająco. Zmuszał ją do tego, aby i ona się na nich skupiła, aby dała się pochłonąć w Otchłani jego czarnych, hipnotyzujących oczu.. W Otchłani, w której nie ma czasu i miejsca, w której nie znajduje się nic, oprócz nich.

I sam się w niej pochłonął wraz ze swą kochanką tak bardzo, iż dopiero przed wschodem słońca, po kolejnym, ostatnim już z wielu miłosnych szczytów spełnień, padł bezsilnie na jej nagie, rozpalone i spocone ciało, spoglądając spod przymrużonych powiek w jej oczy. Dla niego nie istniało już nic. Tylko ona.

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

77
Gdy przygniótł ją swoim ciężarem i westchnęła lekko. Patrzyła w tą czerń, która jeszcze przed chwilą pochłonęła całą jej duszę i ciało. Przymrużyła powieki i obdarzyła go setnym już pocałunkiem, innym od tych, którymi smakowała jego ciało. Ten był tym najdelikatniejszym, najbardziej miękkim, najszczerszym. Uśmiechnęła się spełniona i szczęśliwa. Wysunęła się spod niego i z przyjemnością patrzyła na jego spocone i umięśnione ciało.

Niebawem będzie świtać.

Leżąc tak obok niego, spod przymrużonych powiek, wpatrywała się w jego czarne oczy, teraz już inne, ale równie niesamowite. Widziała, jak zasypia, jak jego drapieżność ustępuje zmęczeniu. Zamknęła oczy i wsłuchiwała się w jego oddech. Cisza, która ich otaczała, przyniosła myśli.

Znała takich mężczyzn jak Amaron. Podatnych na kobiece wdzięki, kolekcjonujących je jak obrazy. Już na początku ich spotkania wiedziała, że traktuje ją jak kobietę na jedną noc. Prawdopodobnie już nigdy więcej się nie zobaczą, a jej zostaną tylko wspomnienia nieziemskiej rozkoszy. Bo wątpiła, że kiedykolwiek jakiś inny mężczyzna będzie w stanie zrobić z jej ciałem to, co zrobił on.

Zasnął. Czuła to i słyszała. A rano obudzi się przy niej i nadejdzie czas rozstania. Nie przywiązywała się do mężczyzn, ale tamci byli inni. To im zależało na niej, a jej tylko na zaspokojeniu pożądania. Tutaj było inaczej. Amaron mógłby ją zafascynować do tego stopnia, że chciałaby przy nim zostać. Trzeba coś z zrobić, jakoś wszystko to naprawić.

Zaczęło świtać.

Z łóżka podniósł ją nagły impuls. Wstała powoli, nie budząc mężczyzny. Przez nagie ciało przebiegł jej dreszcz, pełen emocji. Spojrzała na niego krótko i rozejrzała po pokoju. Wyszukała wśród rozrzuconych po podłodze ubrań swoją bieliznę, spódnicę, koszulę. Ubrała je cichutko, a gorset zwinęła i trzymała w dłoni. Postawiła krok w kierunku drzwi, ale przypomniała sobie, że Amaron zamknął je na klucz. Widziała, jak chował go w kieszeni, więc, starając się zachować bezszelestnie. W swoim życiu nie raz się skradała, dlatego z nie małą wprawą stawiała bose stopy na podłodze. Oddychała powoli i spokojnie. Miała nadzieję, że mężczyzna, wykończony całonocnymi uniesieniami będzie spał mocno jak dziecko. Przeszukała kieszenie w odzieniu mężczyzny i znalazła klucz. Chwyciła go całą dłonią i uśmiechnęła się pod nosem.

Wtedy przez głowę przeleciała jej jeszcze jedna myśl. Rozejrzała się ponownie po pokoju, szukając miejsca, w którym Amaron mógłby trzymać pieniądze. Nie trzeba było dużo czasu, by znaleźć jego pieniądze. Widziała przecież, jak wyciągał pieniądze z mieszka na łańcuszku, kiedy płacił karczmarzowi za pokój. Rozsunęła go delikatnie, nie podnosząc z podłogi. Początkowo chciała wyciągać monety pojedynczo, by ich brzęczenie nie obudziło Amarona, ale wtedy pomyślała nad czymś innym.

- Czuj... - wyszeptała prawie bezgłośnie i spojrzała na uniesioną lekko nad mieszkiem dłoń. Skupiła się na niej, jakby wkładając w nią całą swoją energię. Nie musiała długo czekać na to, by jej dłonie osiągnęły niewyobrażalną temperaturę. Z pewnością wystarczy, by przetopić ten drobny łańcuszek. Podniosła łańcuszek drugą dłonią i przełożyła go do rozpalonej ręki. Poczekała do momentu, w którym metal po prostu zaczął być giętki i miękki. Pociągnęła go tak, by rozerwać przeszkodę. Gdy już było po wszystkim, delikatnie zsunęła mieszek i chwyciła go całą dłonią, dając drugiej ręce, tej rozżarzonej chwilę odpoczynku, by ostygła.
Spojrzała na mężczyznę i uśmiechnęła się spokojnie. Rozejrzała się i odnalazła wzrokiem swoje buty i pas, podeszła do nich na paluszkach, podniosła i włożyła pod rękę. Z trzymającej cenne rzeczy dłoni wyciągnęła drugą, chłodną już ręką, klucz, uważając na mieszek. Podeszła do drzwi.

Teraz musi to zrobić jak najciszej i najszybciej. Liczyła, że właśnie w tym momencie Amaron może się obudzić, ale liczyła, że chwilę zajmie mu, nim zorientuje się, co się dzieje. Włożyła klucz do dziurki, przekręciła, otworzyła je i szybko wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Serce biło jej szybko, ale ruchy były przemyślane. Drzwi zamknęła na klucz od zewnątrz i niemalże biegiem ruszyła na parter karczmy. Biegła boso, trzymając pod pachą buty i pas, a gorset zahaczony o spódnicę uderzał ją lekko w biodro.

Klucz odłożyła na jeden ze stolików i, nie zwracając na nikogo uwagi, wybiegła z karczmy, a nogi same poniosły ją w kierunku Ulicy Wiązów.
Ostatnio zmieniony 18 lip 2015, 18:39 przez Shah, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

78
Dźwięk zamykanych drzwi i przekręcanego w zamku klucza wystarczył, aby obudzić Amarona, który i tak wkrótce by się obudził. Wstał, przeciągnął się i rozejrzał. Czyżby mu się tylko zdawało? Przez chwilę, mężczyzna myślał, iż może to wszystko to był tylko bardzo przyjemny sen wywołany wczorajszym winem, lecz lekki ból pleców i ślady paznokci na jego ciele temu przeczyły.

Po zejściu z łóżka, rozciągnął się mocno i zabrał za ubieranie się. Wszystko wyglądało w porządku, do momentu, aż mężczyzna poparzył się, poprawiając swe spodnie.
"Co do..."
Krótkie oględziny wystarczyły, aby odszukać przerwany łańcuszek. Oczywiście, mieszka nie było. Amaron fuknął gniewnie i rozejrzał się dookoła.
"No ładnie..."

Wtem, tknęła go inna myśl. Szybko zajrzał pod łóżko i odetchnął z ulgą. Jego miecz nadal tam był. Wyciągnął go i poprawił ułożenie, po czym posłał łoże, rzucił na nie miecz w pochwie i zaczął zakładać pancerz. Gdy był już gotowy, założył swój miecz na plecy, następnie pelerynę i ruszył ku wyjściu.

Kolejna nieprzyjemna niespodzianka. Drzwi były zamknięte. Amaron westchnął z poirytowaniem i rozejrzał się po raz kolejny. Był na drugim piętrze, wyjście oknem z pewnością skończyłoby się połamanymi kośćmi. Pozostało tylko jedno. Cofnął się na koniec pokoju, wziął krótki rozbieg i z całej siły kopnął w zamek drzwi, które pod wpływem uderzenia ustąpiły i otworzyły się.

-Hej, co się tu dzieje! Nie dość, że nocy przez was nie przespałem, to jeszcze teraz się rozbijacie! - sąsiednie drzwi otworzyły się i wychylił się z nich wąsaty kupiec, który oczywiście na spokojnego nie wyglądał.
-Nie mam na ciebie czasu - mruknął, zamykając za sobą drzwi, a właściwie to zostawiając je minimalnie uchylone, z powodu uszkodzonego zamka nie dało się ich całkiem zamknąć.
-Daję wam słowo, właściciel się wszystkiego dowie! - odgrażał się kupiec.

Amaron zatrzymał się. Z wolna odwrócił się do wąsatego jegomościa i podszedł powoli. Spojrzał na niego, po czym uśmiechnął się.
-Może chcesz się jakoś dogadać, hmm? - zapytał.
-Jestem szanującym się kupcem, nie przyjmuję pieniędzy za milczenie! - odrzekł wyraźnie urażony.
-To dobrze, że jesteś nieprzekupny... - Amaron zamknął oczy i uśmiechnął się do siebie.
-... bo nie zamierzałem przekonywać cię pieniędzmi.
Kącik jego ust podniósł się, odsłaniając rząd równych, spiczastych kłów.

***

Po zamknięciu drzwi od pokoju kupca, zamknął je na klucz, który wrzucił do środka pokoju przez szparę w drzwiach i poprawił swoją stalową rękawicę na lewej dłoni, po czym zszedł na dół. Już miał wychodzić na zewnątrz, gdy tknęła go pewna myśl. Cofnął się na schody tak, aby nikt go nie widział, po czym zdjął swój płaszcz i założył go na drugą stronę, gdyż był dwustronny. Teraz, otulony nie czernią, a zielenią, ruszył na dół i opuścił przybytek.

Zastanawiał się, gdzie podziała się złodziejka. Wprawdzie pogodził się ze stratą pieniędzy, ale zabolało go to, iż zawiódł się na tej kobiecie. Myślał, że jest inna, taka, przy boku której mógłby poczuć się szczęśliwy nie na jedną noc, a na zdecydowanie dłuższy okres czasu. A jak wyszło? Okradziony i zamknięty we własnym pokoju.

Otulił się szczelniej płaszczem, naciągnął kaptur na głowę i ruszył w jedyne miejsce, które kojarzył z Shah. Ulicą Wiązową.

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

79
Samuel przechodząc ulicą od barbakanu aż do targu minął trzy karczmy godne uwagi. Traf chciał że pierwsza która mu się ukazała była zarazem najbogatsza i przy niej każda inna wyglądała jak przytułek dla sierot. Nic więc dziwnego, że nasz bohater wrócił szybko przed karczmę Złotych Róż.

Karczma niewątpliwie mogła być uważana za dom szlachcica. Okazały budynek pół kamienny, pół drewniany z trzema kondygnacjami wyróżniał się spośród otaczających go domów. Zresztą z żadnym z nich nie sąsiadował ściana w ścianę. Główne wejście znajdowało się od ulicy na której stał Samuel i rozświetlone było dwiema latarniami. Nad solidnymi dębowymi drzwiami przybito szyld karczmy z wyrzeźbioną wybitnie niechlujnie różą która równie dobrze mogłaby być tulipanem albo stokrotką. Po prawej i lewej stronie budynku wiodły wąskie ścieżki prowadzące gdzieś na tyły. Przed karczmą nie było żywego ducha ale ze środka dobiegał głośny gwar rozmów świadczący o tym, że klientów tego wieczora było sporo.

No i mamy pierwszy problem... Co zrobić z osłem? Nie bardzo jest go gdzie przywiązać. Jedynie latarnie stojące przy wejściu do karczmy. Może zostawić go samopas? Przecież nic mu się chyba nie stanie...
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

80
No pięknie! – pomyślał Samuel. – Taka dobra karczma, a nawet koniowiązu nie ma.
Chłopiec był już trochę zaniepokojony tym, że sporo po zachodzie słońca nie znalazła jeszcze noclegu. Rozważał czy zostawić na chwilę osła i wejść do środka, czy może poczekać aż ktoś ewentualnie będzie wychodził i poprosić go o pomoc, a jednocześnie lustrował dokładnie fasadę karczmy. Przykuły jego uwagę wąskie, niknące w mroku przejścia po obu stronach budynku.
No jasne! Przecież stajnia musi być z tyłu! – pomyślał.
Nie zwlekając pociągnął osła za uzdę i wszedł powoli w uliczkę po lewej stronie Złotych Róż. Wbrew pierwszemu wrażeniu nie była ona aż taka ciemna, wydawała mu się tak tylko ze względu na kontrast, jaki powodowała rozświetlona latarniami główna ulica. Karczma, w związku z tym, że nie stykała się z sąsiednimi budynkami, miał okna również na boczny ścianach i z nich to właśnie sączyło się światło, które rozświetlało drogę na tyły budynku. Okazało się, że sięga on sporo w głąb parceli. Już od frontu wyglądał okazale, ale teraz dopiero Samuel mógł zobaczyć jak duża był w rzeczywistości.
Po paru krokach chłopiec minął ostatnie z rozświetlonych okien, jednak ściana nie kończyła się. Co prawda minął już właściwą karczmę, ale jak się okazało, od tyłu przylegał do niej kolejny budynek. Jego szachulcowe ściany były wysokie na około 12 stóp, a powyżej znajdował się dość stromy dach, kryty zapewne gontem. Widać było, że budynek ten jest znacznie dłuższy od samej karczmy i zapewne ciągnie się do końca parceli.
To na pewno jest stajnia – pomyślał Samuel. Dosłownie dwa kroki dalej przekonał się, że tak jest w rzeczywistości. W ścianie znajdowała się wnęka, a w niej podwójne wrota, którymi mógłby wjechać nie tylko koń, ale i spory wóz. Na bramie przymocowana była niewielka, drewniana tabliczka, oświetlana podwieszoną powyżej latarenką. Na tabliczce znajdował się wizerunek konia i wozu, sporządzony z resztą równie nieumiejętnie, jak kwiat na szyldzie karczmy.
Ale partactwo – pomyślał Samuel, w którym obudził się zmysł zawodowy. – Taka karczma, a nie mogą zatrudnić porządnego rzemieślnika.
Nagle, w ciszy jaka panowała, rozległ się przeciągły ryk osła.
Kurwa mać! – wrzasną chłopiec, jednocześnie kuląc się odruchowo. – Kurwa! Ty cholerna bestio!
Osioł zdawał się nie przejmować obelgami i spokojnie potrząsnął łbem. W tym momencie w bramie, przy której stali, uchyliły się mniejsze drzwiczki, ze szpary sączyło się jasne światło, oświetlające Samuela. Wewnątrz ukazała się twarz chłopca.
Hmmm – zaczął niepewnie.
Witaj! – jako pierwszy przywitał się Samuel. – Tu jak rozumiem jest stajnia karczemna?
A no! – odpowiedział z przekonaniem chłopiec, otwierając szerzej drzwi.
Okazało się, że jest prawie o głowę niższy od Samuela, był dość chudy, wyglądał na nie więcej niż 12 lat.
Wy na nocleg… – zaczął stajenny, przyglądając się jednocześnie dokładnie Samuelowi i jego zwierzakowi – Panie?
Jasne, znaczy tak.
A to zachodźcie, zachodźcie. Witajcie! – powiedział chłopak. Jednocześnie słychać było szczęk zasuwy, a zaraz potem jedna połówka bramy się otworzyła.
Wchodzącemu ukazało się przejście, a za nim podwórze ciągnące się w lewo, a po prawej tylna ściana karczmy. Na tym niedużym dziedzińcu znajdowała się jeszcze studnia, a przy niej długie koryto do pojenia koni. Przy nim Samuel się zatrzymał, a osioł od razu schylił się, aby ugasić pragnienie. Niestety, jak się okazało, koryto było puste.
Piątak się należy – stajenny od razu przeszedł do rzeczy. – Zaraz naleję wody, a w stajni siana dam.
Jasne, jasne – odpowiedział Samuel. Wygrzebał z kaletki kilka drobnych monet, które wręczył chłopcu. Ten, nie licząc nawet, wcisną pieniądze do niewielkiego trzosiku, który zawieszony miał na szyi.
Juki lepiej od razu zabierzcie. Tędy wejdziecie do głównej izby – mówiąc to stajenny wskazał na masywne drzwi, umieszczone w narożniku karczmy i stajni.
Dzięki!
Chwilę zajęło Samuelowi odpięcie juków. W tym czasie drugi z chłopców napełnił koryto i zniknął w stajni. Za chwilę wrócił z wiechciem słomy i zaczął czyścić osła. Samuel wreszcie zdjął wszystkie manatki, przerzucił je sobie przez ramię i ruszył w stronę wejścia do karczmy.
Jak to dobrze, że codziennie nie muszę tego dźwigać – pomyślał, idąc i uginając się pod ciężarem swojego dobytku.
Spoiler:
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

81
Drzwi zaskrzypiały głośno a do nozdrzy Samuela dotarł zapach potu, przetrawionego alkoholu, i nie pierwszej świeżości jedzenia. Typowa dla karczm mieszanka która, jak widać, występowała nawet w lokalach wysokiej jakości. Główna izba była duża i wypełniona po brzegi ludźmi. Nasz bohater rozglądając się pobieżnie nie mógł znaleźć żadnego wolnego stolika chociaż przy kilku było jedno czy dwa wolne krzesła.

Objuczony swoimi tobołkami Samuel wszedł do sali w jej rogu. Po swojej lewej miał szynkwas a dalej schody prowadzące gdzieś w górę. I to właśnie od szynkwasu snycerz poczuł na sobie wzrok właściciela przybytku. Gdy zwrócił głowę w tamtą stronę uświadomił sobie, że karczmarz nie należy do rasy ludzi. Samuel nie był pewien czy widział wcześniej przedstawiciela tej rasy. Wysoki mężczyzna, wyższy od naszego snycerza o głowę albo i więcej, postawny ale nie gruby, ubrany normalnie, jak na karczmarza przystało, lustrował z góry naszego bohatera przyglądając się jego ubraniu i ekwipunkowi. Jedno oko przymknięte, a ustami mielił niby krowa na pastwisku.

-Tanie pokoje zajęte wszystkie. Chyba że chcesz spać na słomie w stajni...- Karczmarz wypluł gdzieś na bok czarną masę którą przed momentem jeszcze żuł w ustach i skrzywił się kwaśno. -Ale jedzenie jeszcze mam ciepłe a i napitek się jaki znajdzie. Podać coś?
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

82
Ożeż w mordę! Ale bydlę! – pomyślał Samuel na widok orka za szynkwasem. Co prawda kiedyś widział z okna domu niewielki oddział orków, który na usługach jakiegoś możnego pana maszerował przez jego rodzinne miasto, widział wiele rycin przedstawicieli tej rasy, a nawet kilkukrotnie rzeźbił ich sylwetki na przygotowywanych przedmiotach. Jednak takie niespodziewane, bezpośrednie spotkanie nieco go zszokowało.
Um… – zaczął Samuel, skłaniając się lekko w stronę karczmarza. – Dobry wieczór! Będę wdzięczny za coś ciepłego do jedzenia i kufel piwa.
Powiedziawszy to, chłopiec omiótł wzrokiem karczmę i ruszył w kierunku najbliższego stołu, przy którym były dwa wolne miejsca. Mimo, że w karczmie stoliki nie były ustawione szczególnie ciasno, to liczba obecnych gości, a także juki, nie pomagały Samuelowi w dotarciu do upatrzonego miejsca. Przeciskał się powoli pomiędzy siedzącymi. Co jakiś czas trącał kogoś przypadkowo, deptał lub potykał się. Na każdą taką sytuację reagował nerwowym uśmiechem i pośpiesznymi przeprosinami. W końcu dotarł do wybranego stołu.
Witajcie i wybaczcie szanowni! – powiedział do osób siedzących przy stoliku. – Pozwolicie dosiąść się?
Już mówiąc te słowa, będąc nie wiadomo czemu pewnym, że odpowiedź będzie twierdząca, Samuel zrzucił juki z ramienia na jedno z wolnych krzeseł. Następnie odwrócił się w stronę szynkwasu.
Karczmarzu! A noc w droższym pokoju ile u was kosztuje?
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

83
-I wtedy ten elf powiedział... heh... słuchaj, słuchaj... Powiedział... heh... '"PROSZĘ RESZTĘ"!- Dwójka mężczyzn siedzących przy stoliku zaniosła się gromkim śmiechem. Obaj byli otyli, ubrani dość bogato, wyglądali na bogatych mieszczan lub kupców. Ten który skończył opowiadać historię uderzał teraz rytmicznie pięścią w blat na którym znajdowały się dwa puste kufle. Drugi trzymał się za gruby brzuch. Ogólna wesołość nieco zmalała gdy do stolika dotarł Samuel.

-Eeeeeh...- Pierwszy grubas otarł palcem łzę ściekającą mu powoli po policzku. -Aaa Witaj młodzieńcze! Zapraszamy! Co prawda mieliśmy już wychodzić, ale skoro szukasz towarzystwa to chętnie zabawimy się wzajemnie rozmową. Poratuj nas tylko kuflem piwa bo mieszki puste a w gardle coraz bardziej sucho... Mnie zwą Tobiasz Konterfoks a ten cichy chudzielec obok mnie to Gregor Rotern. Ooo... Widzę, że ty nie tutejszy... Co sprowadza cię do pięknego Oros?

Po kilku chwilach karczmarz przyniósł talerz zupy z pajdą chleba i kufel piwa. Położył je z hukiem przed Samuelem wylewając niemało. Zupa gorąca nie była. Ciężko by ją nazwać letnią. Ale co to? W odmętach białego płynu coś przepłynęło... Czyżby to był kawałek kiełbasy? Iście luksusowy przybytek. Piwo też niezgorsze. Samuelowi nieraz już zdarzało się pić coś, co kiedyś obok beczki z piwem może płynęło, a tu? I kolor należyty, i smak dobry to i do głowy może co nieco uderzy. Iście luksusy.

-Za strawę należy się piętnaście monet.- Ork wytarł ręce w brązowy z brudu kaftan i wyciągnął prawą dłoń przed Samuela. -Zara przyniosę i coś pożywniejszego. A co do pokoju to został tylko szlachecki na samej górze. Czterdzieści pięć... a niech stracę czterdzieści monet za noc.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

84
Samuel Barratt – przedstawił się chłopiec, jednocześnie lekko się skłaniając po tym, jak powitali go siedzący przy stole. – Czeladnik snycerski, z Nowego Hollar.
Z westchnieniem ulgi Samuel zrzucił z siebie płaszcz i odplątał z głowy chustę.
Oczywiście panowie, obyczajowi nie uchybię i zaraz każę podać jeszcze piwa. O, bardzo dziękuję! – powiedział chłopiec, widząc podchodzącego karczmarza. – Wezmę ten pokój na najbliższą noc – powiedział, kiedy dowiedział się ile będzie kosztował go nocleg. – I bardzo też proszę jeszcze dwa kufle piwa dla tych panów.
Powiedziawszy to, sięgnął do sakiewki, wydobył trochę monet, chwilę zajęło mu liczenie, ale w końcu wręczy pewną ich ilość karczmarzowi.
Nie czując się zbyt pewnie w towarzystwie siedzących przy stole jegomościów, Samuel zdecydował się zanieść najpierw swoje rzeczy i nadmiar gotówki do wynajętego pokoju. Tak na wszelki wypadek.
Wybaczą panowie na moment – powiedział, znów dźwignął swój dobytek i ruszył za karczmarzem do szynkwasu. – Przepraszam, czy mógłby ktoś zaprowadzić mnie do pokoju? Chciałbym zanieść tam swoje rzeczy, zanim zasiądę do stołu.

Spoiler:
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

85
Ork ruszył w stronę szynkwasu licząc monety podczas gdy towarzyszom Samuela na ich widok zaświeciły się oczy. Karczmarz wrócił po chwili stawiając przed grubasami pełne kufle piwa a przed snycerzem duży żelazny klucz. - Schodami na samą górę, pierwszy pokój po lewej. Trafi panicz bez omyłki.

Naczynia pełne złotego trunku od razu poszły w ruch a ich przechodnim właścicielom oczy zaświeciły się jeszcze bardziej. Tobiasz gruchnął opróżnionym do połowy kuflem o blat, otarł ramieniem pianę z ust i szturchnął swojego towarzysza łokciem w żebra przez co ten omal się nie udławił. -Słyszałeś Gregor? Czeladnik snycerski! Z Nowego Hollar! - Zaczął mówić podnieconym głosem. - Oooo! To Panicz niewątpliwie u nas robotę znajdzie! Oros się bogaci to i na "dobra luksusowe" coraz większy zbytek. Ale... Co tam w wielkim świecie? Jak tam sprawy w Hollar się mają? Już nas Panicz opuszcza? Szkoda...

Samuel faktycznie nie miał problemu ze znalezieniem pokoju bo na najwyższym piętrze drzwi było tylko troje. Grube dębowe wrota kryły za sobą ogromy pokój w którym bez wątpienia zmieściłaby się pięcioosobowa rodzina a starczyłoby miejsca jeszcze dla dziadka, babki, psa, kota a może i świni. Po lewej stało duże łoże z baldachimem. Po obu jego stronach nakastliki z palącymi się świecami a przed nim duża skrzynia z kłódką i kluczykiem do niej. Na wprost wejścia było duże okno przez które za dnia musiał rozciągać się piękny widok na Oros teraz skryte w mroku. Przed oknem stoi duże biurko i krzesło z misternie zdobionym oparciem. Na biurku świecznik ze świecami również zapalonymi, kilka pustych pergaminów i kałamarz z piórem. Przy prawej ścianie sporo miejsca zajmowała drewniana balia częściowo napełniona parującą wodą. Obok niej na wysokim taborecie stała miedziana misa. Na ścianie nad nią wisiało duże lustro a obok niego półka na której można było znaleźć mydło, szczotki, szorstkie kamienie i inne przedmioty przydatne do mycia i golenia. Na gwoździu wbitym w ścianę wisiał gruby brązowy ręcznik.

Ledwo Samuel zdążył się rozejrzeć po pokoju gdy drzwi zaskrzypiały i weszła przez nie kobieta niosąca dwa duże wiadra z parującą wodą. Służka na widok naszego snycerza niemal podskoczyła wylewając na drewnianą podłogę nieco wody. Skłoniła lekko głowę i nie patrząc w oczy zaczęła nieśmiało.

-Nie... Nie spodziewałam się Panicza tutaj... jeszcze... Noszę... Noszę ciepłą wodę do bali ale jeśli sobie Panicz tego życzy to przyniosę ją później. Czy życzy sobie Panicz... czegoś jeszcze?- Kobieta spuściła głowę tak, że jej złote włosy zakryły jej niemal całą gładką i smukłą twarz spływając, niczym płynne złoto na dekolt. Była niewiele niższa od Samuela i wyglądało na to że są w podobnym wieku.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

86
Samuel, widząc łapczywe spojrzenia panów Tobiasza i Gregora kiedy płacił karczmarzowi, doszedł do wniosku, że to bardzo dobry pomysł iść teraz na górę.
Mam nadzieję, że zanim się rozpakuję, to się zabiorą i pójdą – pomyślał idąc powoli po schodach.
Kiedy wszedł do pokoju, w pierwszym momencie pomyślał, że się pomylił. Wyszedł na korytarz, ale kiedy upewnił się, że to właściwe drzwi, wszedł z powrotem. Spodziewał się, że za tą cenę będzie to coś więcej niż zwykły barłóg, ale to co zobaczył, znacznie przerosło jego oczekiwania. Z zachwytu aż zagwizdał. Ledwie zrzucił z siebie juki, usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Serce podjechało mu do gardła, bo od razu pomyślał, że to współbiesiadnicy, którzy w najlepszym wypadku chcieli, aby postawił im druga kolejkę. Kiedy powoli się obejrzał i zobaczył równie przestraszoną jak on służącą, niespodziewanie zaniósł się śmiechem. Po chwili jednak się opanował i podszedł do dziewczyny.
Witaj! – przywitał się. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
Czuł się trochę nieswojo z tym, że ją przestraszył i jak się do niego odnosiła. Co prawda w domu rodzinnym również mieli służbę, jednak jako czeladnik większość czasu spędzał u swojego mistrza, wobec którego to raczej on pełnił rolę służącego. Krępowało go, że dziewczyna, prawdopodobnie w jego wieku, odnosi się do niego jakby był kimś wysoko postawionym.
Jestem Samuel – powiedział, podchodząc do służki. Gdy się do niej zbliżył, wyciągną rękę, ujął delikatnie jej brodę i uniósł do góry. Spojrzał w jej oczy i uśmiechną się przyjaźnie. – I proszę, nie mów do mnie paniczu. Nie zważaj na mnie, spokojnie możesz donieść wody, ja się rozpakuję.
Powiedziawszy to, Samuel wrócił do juków. Wyjął z nich świeżą koszulę i spodnie, a resztę starał się upchnąć w skrzyni.
A mogłabyś dać do przeprania moje rzeczy? – zapytał służki. – I jeszcze jakbyś mogła poprosić karczmarza, aby przysłał jedzenie i piwo do mojego pokoju, będę bardzo wdzięczny.
Samuel jakoś nie miał ochoty wracać do wspólnej izby na dole. Może to trochę niegrzeczne wobec pozostawionych przy stoliku, ale liczył, że wypili już piwo i się ulotnili. Poza tym jakoś nie uśmiechało mu się towarzystwo podchmielonych już jegomościów. Za to bardzo podobał mu się pokój. W końcu rozsiadł się wygodnie w krześle przy biurku, zrzucił buty i odetchną, czując wyraźną ulgę, że to koniec podróży. Przynajmniej na jakiś czas…
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

87
Gdy ich oczy spotkały się dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Pachniała różanym mydłem. -Dobrze... Samuelu... Powiesimy je nad piecem a do rana będą już suche.

Balia szybko wypełniła się ciepłą wodą. Snycerz rozebrał się do naga i zanurzył się w niej delektując się ciszą i relaksem po podróży. Wreszcie mógł odpocząć. Po chwili do pokoju weszła znajoma służka niosąc w rękach tacę a na niej talerz z pieczenią i kufel piwa. Położyła ją na biurku po czy zabrała się do zbierania brudnego ubrania. Przy całej tej krzątaninie starała się być plecami odwrócona do naszego bohatera. Trzymając szaty przewieszone przez ramię dziewczyna stanęła jeszcze przy drzwiach i kątem oka spojrzała na taplającego się Samuela. - Potrzebujesz czegoś jeszcze Samuelu?
Spoiler:
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

88
Samuel myślał, że sam fakt możliwości siedzenia był wystarczającą ulgą po podróży. Dopiero kiedy zrzucił z siebie ciuchy i zanurzył się po szyję w ciepłej wodzie wypełniającej bali, uzmysłowił sobie jak bardzo się mylił.
Uff... – parsknął wynurzając głowę spod wody. Rozparł się wygodnie w balii i przymknął oczy.
Nawet nie wiedział kiedy usnął, obudziły go dźwięki służki krzątającej się po pokoju. Zapachy pieczeni i piwa spowodowały u niego nagły atak głodu, więc postanowił szybko się umyć i wychodzić.
Bardzo ci dziękuję! – powiedział do dziewczyny, która szła już w kierunku drzwi. – Dziś już raczej niczego nie będę potrzebował. Dobranoc.
Kiedy służąca opuściła pokój, Samuel opłukał się dokładnie i wyszedł z balii, pozwalając aby woda swobodnie z niego ściekała. Podszedł do drzwi i zamknął je od środka, po czym pogwizdując wesoło ruszył w stronę skrzyni. Wydobył ze znajdujących się w niej juków czyste gacie i koszulę, ubrał się i zasiadł do jedzenia.
Eh, jeszcze listy miałem napisać… Jutro…
Tak rozmyślając, chłopak zabrał się za kolację. Kiedy zatopił zęby w pieczeni, zdał s obie sprawę, że już od dłuższego czasu nie jadł nic ciepłego, od kilku dni funkcjonował na suchym prowiancie, który co prawda był nawet smaczny, ale nie mógł się równać świeżo pieczonemu mięsu…
Nagle Samuel wzdrygnął się siedząc na krześle. W pokoju było już prawie całkiem ciemno, ledwo tliła się tylko jedna świeca przy łóżku.
Znowu mnie zmogło… – powiedział sam do siebie. Okazało się, że niewiele zjadł i nawet nie tknął piwa, musiał zasnąć zaraz po pierwszym kęsie. Dźwignął się w końcu z krzesła, wychylił większą część kufla i zaspany poczłapał do łóżka.
Nie zarejestrował faktu kładzenia się, zasną w drodze między pozycją horyzontalną a wertykalną.
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

89
Samuela obudziły promienie słońca wpadające przez okno które rozświetliły już niemal całe pomieszczenie. Snycerz leżał zapadnięty w miękkie łóżko w dziwnej pozycji. Niczym kot który próbuje swoim ciałem zająć jego jak największą powierzchnię. Ci co znają koty wiedzą o czym mówię. Leży się miło, otoczony gęsim puchem ze wszystkich stron, ale niestety wszystko co dobre ma swój kres. Słońce wisiało już wysoko nad kamienicami, mus było ruszać na targ. A zbierać się trzeba szybko bo ociągającym się karczmarz niechybnie policzy za kolejną dobę.

Pod drzwiami Samuel znalazł swoje ubrania wysuszone i zwinięte w pakunek a obok nich tacka z letnią już jajecznicą na boczku, gliniany kubek i dzban z wodą. Najważniejszy posiłek dnia. Jeszcze ważniejszy dlatego, że wczorajsza pieczeń przez noc tak stwardniała, że nadawała się wyłącznie do wybijania okien.

Karczmarz skinieniem głowy przyjął informację o wyjeździe. - Mam nadzieję, że dobrze się spało. Jeśli Panicz nie mógłby znaleźć noclegu na dzisiejszą noc to również zapraszam. Chłopcy stajenni odwalili dobrą robotę bo osioł po nocy w prezentował się niczym ogier wystawowy. Wyczesany, umyty i zadowolony z życia. Nastał czas by pożegnać się, przynajmniej chwilowo, z jakże gościnną Karczmą Złotych Róż i ruszyć w dalszą drogę.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Karczma Złotych Róż w Oros.

90
Mimo, że obudził się bardzo wyspany, Samuel jeszcze przez dłuższą chwilę po obudzeniu nie ruszał się z łóżka. Kiedy w końcu się z niego zwlókł, podszedł do okna, otworzył je i rozejrzał się po oświetlonym porannym słońcem mieście. Widok nastrajał go do pracy, w którąkolwiek stronę spojrzał, widział inspirujące rzeczy.
Przez tą podróż mało co robiłem. – powiedział sam do siebie. – Trzeba to nadrobić.
Kiedy spojrzał na biurko, gdzie leżała wczorajsza pieczeń, od razu zdał sobie sprawę jak bardzo jest głodny. Wciągnął więc spodnie i ruszył do drzwi. Jakże pozytywnie zaskoczony był, kiedy po ich otwarciu ujrzał na ziemi swoje ciuchy i śniadanie. Zabrał wszystko i wrócił do pokoju, ciuchy rzucił na łóżko, a tacę odstawił na biurko. Zanim zasiadł do jedzenia, ze skrzyni wyjął jeszcze kartę papieru i rysik.
Słońce wstaje, złocą się gnojówki, w rosy mgle ogródki i dachówki; pies przeciąga się w nastroju pieskim, pijak w rowie budzi się bez kieski… – mrucząc sobie pod nosem zasłyszana gdzieś piosenkę, Samuel zabrał się za śniadanie, a jednocześnie rysikiem zaczął stawiać na papierze pierwsze linie, trochę bezładne i przypadkowe, tak aby rozgrzać trochę rękę. Po paru jednak chwilach z karki zaczęły na niego spoglądać częściowo przykryte włosami oczy, dopiero po chwili Samuel zdał sobie sprawę, że to oczy służki…
Serce zabiło mu mocniej, odsunął tacę i skupił się tylko na rysunku, bardzo szybko zapełniając całą kartkę rysunkiem twarzy swojej nowej muzy. Kiedy już dopracował główny rysunek, obok naszkicował schematycznie kilka sylwetek stojącej dziewczyny, tak jakby to były szkice do przygotowania rzeźby. Na koniec w lewym dolnym rogu karki postawił swój zamaszysty inicjał „SaBa”.
Stuk-puk, stuk-puk. Byleby biedy nie wpuścić za próg, zrobię wszystko, co będę mógł: stuk-puk. – tak sobie dalej podśpiewując chłopiec dokończył śniadanie. Później spakował do juków wszystkie swoje rzeczy, wokół szyi zawiązał apaszkę i włożył kamizelkę. Sprawdził jeszcze raz czy niczego nie zostawił i ruszył do drzwi, wyszedł na korytarz, jednak zawahał się, położył na ziemi tobołki i zawrócił do pokoju. Na biurku położył wykonany przed chwilą szkic, a na nim 3 gryfy i ruszył wreszcie w stronę schodów.
Witajcie karczmarzu! – przywitał się Samuel. – A dziękuję, rzeczywiście spało się wyśmienicie. Nie omieszkam skorzystać z waszej gościny, jeśli tylko zajdzie tak potrzeba. Bywajcie!
Chłopiec wyszedł tą samą drogą, którą trafił tu wczoraj. Na podwórzu stajenny właśnie nalewał wodę do koryta. Widząc wychodzącego z karczmy gościa skłonił lekko głowę i kontynuował nalewanie wody. Zanim Samuel do niego podszedł chłopiec nabrał jeszcze jedno wiadro, po czym zwrócił się do nadchodzącego.
Przyprowadzić wierzchowca? – zapytał z lekko kpiącym uśmieszkiem.
Wierzchowca?! Dobre sobie! Ha, ha, ha.
Stajenny, zadowolony, że żart nie został uznany za obelgę ruszył do stajni. Kiedy wyszedł z niej, prowadząc osła, Samuel musiał przyznać, że faktycznie wyglądał znacznie lepiej niż wieczorem. Z podziwu aż zagwizdał.
Aleście go wyczesali! – powiedział, kiedy stajenny podszedł.
A no, od tego jestem. – odpowiedział wesoło chłopiec.
Kiedy osioł został przywiązany przy korycie z wodą, jego właściciel zabrał się za mocowanie na nim juków. Kiedy uporał się z tym, Samuel zarzucił na siebie płaszcz i ruszył w stronę bramy prowadzącej na ulicę.
Jeszcze raz dzięki! – powiedział. – Może jeszcze tu zawitam. Bywaj.
Bywajcie, bywajcie! – odkrzyknął stajenny, który już zajął się kolejną robotą.
Samuel otworzył sobie wrota, wyszedł na uliczkę i ruszył w stronę głównej drogi, prowadzącej do targu.
Spoiler:
.
.
.

Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce

Wróć do „Oros”