Re: Targ

61
-Możesz doprecyzować, bo nie wiem czy za dużo bajek nie usłyszałem w gospodzie-z uśmiechem powiedział Mortiush próbując nadać wypowiedzi żartobliwy ton
Stojąc blisko obejrzał dokładniej grupę do której chciał się dołączyć. Odsunął się jeszcze krok od olbrzyma, który wyglądał wyjątkowo dziwnie ze swoją aparycją niepasującą do postury. 'Tacy są najgorsi. Wielka niewiadoma.- pomyślał. Uśmiechnął się jednak na myśl, że przy takich ludziach najłatwiej się schować. Nikt nie zwraca uwagi na zwykłych ludzi. Widząc Amarona znów pomyślał sobie, że odstaje nieco w zaniedbanej odzieży. Jednak wydawał się on sympatycznym człowiekiem. 'Najwyżej się urwę.- powiedział sobie w myślach .

Re: Targ

62
-Cóż... coby nie rozgadywać się za długo o bzdetach, powiem zwięźle. Ruszamy schwytać poszukiwanego listami gończymi bandytę, niejakiego Zelera. Sprawdzimy, czy godny jest nazywania się "najlepszym miecznikiem w Grenford"...
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, odruchowo poprawiając pochwę na plecach.
-Jeśli chcesz do nas dołączyć, zapraszam. Pomożesz nam w ujęciu bandyty, a w zamian otrzymasz część zysków które zdobędziemy oraz będziesz miał czym zaimponować znajomym - zaśmiał się.
Po chwili ciszy, zmierzył rozmówcę wzrokiem od czubka głowy aż po buty.
"Nie prezentuje się jakoś nadzwyczajnie, ale każda para rąk się przyda."
-To jak będzie?

Re: Targ

63
W momencie, gdy usłyszał "część zysków" uśmiech wpełzł na twarz młodzika.
-Wchodzę w to. Ale nie ja będę sprawdzał, czy faktycznie jest najlepszy.- powiedział ciesząc się na przygodę.-W drodze opowiesz mi resztę. Dobrze byłoby wiedzieć o nim coś więcej. Kiedy ruszamy?

Re: Targ

65
Właściwie-powiedział poprawiając torbę przewieszoną przez ramię-jestem gotowy.
Dla pewności zajrzał do torby upewniając się, że chleb i odrobina mięsa jest na miejscu. Po chwili uświadomił sobie, że nie wszyscy podróżują z całym swym dobytkiem przewieszonym przez ramie. Raz jeszcze spojrzał na swojego rozmówce zastanawiając się, ile czasu będzie on potrzebował na zebranie swego dobytku.

Re: Targ

66
Mężczyzna skinął głową.
-Skoro wszyscy gotowi, to nie ma co mitrężyć czasu. Ruszamy.

I jak powiedział, tak też uczynił. Zająwszy miejsce na przedzie drużyny, skierował się na obrzeża targu, a następnie na ulicę prowadzącą do miejskich bram.
-Swoją drogą, zwę się Amaron - przedstawił się nieznajomemu, przystając na chwilę i kłaniając się z pewną gracją.

Re: Targ

67
Zadowolony z szybkiego załatwienia sprawy i właściwie braku formalności, Mortiush od razu ruszył naprzód, zajmując miejsce umożliwiające szybką ewakuację. Przystanął zdziwiony, kiedy towarzysz przystanął i się skłonił.
-Mortiush-odezwał się po chwili-Panie
Przez chwilę próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś mu się kłaniał. Nie odnalazł w pamięci takich chwil, jeśli nie liczyć beztroskich zabaw w dzieciństwie. Na ulicach nikt nikomu się nie kłania.

Re: Targ

68
Wielki ork wkroczył pewnie do karczmy, zostawiając wcześniej konia pod zadaszonym paśnikiem przeznaczonym dla wierzchowców gości. Wewnątrz nie było wielu osób a gwar był umiarkowany, co znaczyło, że wieczór upływał spokojnie. Mijając stoliki jak zwykle, czuł spojrzenia pełne zmieszania, bo w końcu taki widok, to rzadkość. Sam Sambor musiał zresztą uchylać się rytmicznie przed belkami podtrzymującymi dach, z racji swego wzrostu. W końcu dotarł do szynkwasu, który czyścił chudy szatyn w fartuchu.
- Dobry Wieczór gospodarzu, podajcie kufel piwa i miskę podpłomyków z mięsem. - Rzekł ciepło na ile pozwalał orczy głos. Gospodarz przyjrzał mu się tak jak inni, ale skupienie na jego twarzy i charakterystyczne drapanie brody wskazywało, że dostrzega coś więcej. W każdym razie kiwnął głową i udał się na zaplecze, by przygotować zamówienie. Sambor w tym czasie zajął się przeliczaniem sakiewki i udawaniem, że nie słyszy szeptów bywalców na swój temat. Gdy wrócił, rzekł niepewnie.
- Pańskie zamówienie... Nie zrazi się waszmość, jeśli zapytam o godność? - Spojrzał nadal ciekawskim wzrokiem z nutą strachu. Sambor oczywiście zajmując się już jedzeniem, nie widział kłopotu, dlatego wzruszył ramionami i odparł.
- Snowid gro-Shak, najemnik i awblab. - Urwał w niewyraźnym bełkocie, bo był bardziej zainteresowany przeżuwaniem smacznego pieczywa z mięskiem niż rozmową. Gospodarz zaśmiał się wesoło, uśmiechając się od ucha do ucha w stronę orka.
- Panie, jeśli jesteście tym, za kogo się podajecie, to ocaliliście mojemu bratankowi życie w tym, jak to się zwało... Tam u Staffordów, chłopak dostarczał mi wino od tych zabiedzonych elfów i opowiadał, jak walczyliście pod Trupim Wzgórzem. Ino mówi, że nawet jakąś tam pieśń ułożyli i kilka wersetów jest poświęconych wam! W sumie to ocaliłeś życie chłopakowi i przy okazji moje wino! Posiłek za darmo dostajecie, trzeba nagradzać takich olbrzymich wojowników służących Keronowi. - Mężczyzna gestykulował, niemalże krzyczał od emocji, co zwróciło uwagę innych, wsłuchujących się z zaintrygowaniem w rozmowę. Czerwonooki również był zaskoczony, co było widać po jego grymasie, ale trzeba rzec, że wizja darmowego żarcia bardzo go ucieszyła.
- Dzięku waszmości, przyznam się, że nie spodziewałem się, że ktoś z tak daleka usłyszy o tej skromnej wojence... Opłacało się tarabanić trunki z tamtego sajgonu? - Zapytał z niedowierzaniem, popijając darmowe piwo, jakby było słodkim sokiem.
- A opłacało się, wtedy uchodźcy sprzedawali swoje wino po takiej cenie, że trudno było nie spróbować... Dawniej tylko najzamożniejsze, stołeczne przybytki stać było na taką egzotykę, a powiedzcie, szukacie pewno roboty co? - Zapytał uśmiechnięty, wyjął również dla siebie kufel piwa spod lady, bo zapowiadało się na długą rozmowę.
- Pewnie, psia krew! W końcu żyję z najmictwa. - Gospodarz przedstawił zasłyszaną sprawę i powiedział, gdzie powinien się udać, żeby się załapać. Resztę wieczoru spędzili na sympatycznej rozmowie, ale gdy sen zmorzył orka, udał się spać, by następnego ranka wyruszyć w drogę. Na swym potężnym orczym rumaku pojechał na targowisko, ale spotkał pracodawcę w drodzę, którego rozpoznał, gdy się zbliżał. Rysopis się zgadza, kurwa czyżbym się spóźnił?.
Potężny okuty w rycerską wschodniokerońską zbroję orczy wojownik zastąpił drogę nieznajomym, podnosząc przyłbicę i wykonując gest powitania.
- Witajcie podróżni... Podobno szukacie najemników do zaszlachtowania jakiegoś zuchwalca. Mam nadzieję, że się znowu w pytę nie spóźniłem, jak jakiś gobliński burak na zaciąg. - Ork wysławiał się gromkim, niskim głosem; pewnie, przyjaźnie i bez delikatnego obycia jak przystało na weterana wielu walk. Trudno orzec jakie wzbudzi wrażenie, ale dosiadając pokiereszowanego Krogasha był wyższy od nich o solidny metr, jeśli sami byli konno, a jeśli pieszo, to o grubo ponad dwa i pół metra, więc zapewne niemałe, pomijając resztę aspektów.

Re: Targ

69
Sylvius wraz ze swoimi towarzyszami przebył lekką podróż wprost z Qerel. Szykował się ciężki dzień, aczkolwiek nawet nie spodziewał się jak bardzo. Zabrał dwie skrzynię drogich towarów ze swojej pracowni alchemicznej, aby zarobić trochę grosza, a przy okazji zakupić potrzebne produkty. Przez zimę bardzo uszczupliły się jego zapasy. Nie miał większości podstawowych ziół, z których mógł wytworzyć maści, napary lub inne preparaty lecznicze. W sklepie pozostało tylko kilka flakonów z perfumami, bo wszelkie kompozycje wymagały olejków eterycznych z kwiatów. Zabrał ze sobą jednego Złotego Słowika, który jest naprawdę drogim i wyszukanym zapachem. I dwa bardziej popularne i tanie, choć ostatnie w jego składzie, perfumy. Poza tym niewiele miał substancji leczniczych i wzmacniających, ale z pewnością będą się dobrze sprzedawały na targu. Teraz dopiero rozkwita wszystko po ciężkiej zimie. Alchemik miał nadzieję, że jego biznes również niedługo będzie prężnie działać. Tym bardziej, że zaczyna się okres chorób, a na ulicach stolicy książęcej prowincji szerzy się jakaś epidemia. Nic lepszego nie mogło wydarzyć się Sylviusowi. Nie ma co kryć, ale żyje on z nieszczęścia innych ludzi. Teraz zaś nad jego niebem zaczęło jasno świecić słońce nadziei na spłacenie bardzo dużego długu.
Jan kowal oraz Samuel cieśla rozeszli się już, aby sprzedać swoje niemałe towary. Sylvius również zaczął rozkładać się przy jednym niewielkim stoisku, które przyozdobił zasuszonymi ziołami oraz drewnianą tabliczką z wyrzeźbionym symbolem jego zakładu. Alchemik wbrew pozorom dobrze był znany na wszelkich targach, ponieważ posiadał stałych klientów. Nie martwił się więc o utarg z tego dnia. Cierpliwie czekał, aż wysprzeda ostatnią fiolkę z magicznym płynem. Przebywanie na jakimkolwiek targu wiążę się z usłyszeniem wielu plotek. W każdej z pewnością było jakieś ziarnko prawdy. Coś o handlarzu artefaktami co buble sprzedaje. O starej zielarce co za pomocą ziół halucynogennych uwodzi młodych chłopców i zabiera ich do swojego wozu. O mistrzu kowalstwa, który tworzy oręż bez skazy. O bardzie, który śpiewa sprośne pieśni. O poszukiwanym bandycie, za którego sowita nagroda czeka i grupie najemników, która chce ściąć mu głowę. O elfie, który został potraktowany przez grupkę pijanych ludzi jak ścierwo na ulicach Oros, choć za swoje uszy na to zasłużył. O parze zakochanych w sobie kieszonkowców, którzy krążą po targu. Ooooooo. Sylvius brał niegdyś udział w wyprawach, aczkolwiek były one raczej naukowe lub w celu poszukiwania składników alchemicznych. Wynajmował on wtedy najemników, którym oferował niewielkie sumy pieniędzy i nigdy nie liczył się z ich życiem czy zdrowiem. Wtedy jednak jeszcze mógł pozwolić sobie na wydawanie gryfów bez rozwagi. Teraz liczy każdy srebrnik, aby w końcu pozbyć się bandytów znad swojej głowy. Musi w końcu zapłacić Karolowi bo jeszcze straci jedynego zaufanego pracownika w swoim zakładzie i dopiero będzie miał trudne czasy. No cóż. Stoisko ma już puste. Sakiewka brzęczy już od monet . Może opłaca się zaryzykować i udać wraz z wyprawą polującą na rzezimieszka. Nieważne kim jest, co potrafi, jak bardzo jest niebezpieczny. Przecież on nie chce go zabić. Zrobią to inni. On będzie tym kołem u wozu, które tylko przeszkadza. Po drodze, może znajdzie jakieś potrzebne zioła i inne ciekawe rzeczy, a przy okazji jego skrzyni trochę się przytyje. Składając stragan, zastanawiał się nad swoim pomysłem. W końcu zebrał już wszystko udał się do swoich towarzyszy i poinformował, że nie będzie wracać z nimi z powrotem do Qerel. Zostaje, gdyż musi załatwić parę ważnych spraw. Poprosił ich również, aby przekazali informację Karolowi, że będzie później.
- Niech się nie martwi o moje życie, wrócę niebawem – rzucił opuszczając ich i udając się na miejsce, w którym niby mieli się spotkać najemnicy.
W swoim ciemnym płaszczu, dość grubo ubrany z plecakiem na barkach pojawił się przed zgrają najemników. Nie wydawał się zbytnio przydatnym członkiem drużyny, choć wiszące na pasie obok sierpa i noża eliksiry o różnych barwach, mogły nadawać mu trochę tajemniczości, a szrama na twarzy dodawać obycia w walce. Nic z tych rzeczy jednak bezpośrednio nie wiązało się z umiejętnościami walecznymi alchemika. Nie był wojownikiem, łowcą, czy zabójcą. Nie mniej jednak znał się na zabijaniu w mniej konwencjonalny sposób. Uśmiechnął się niezbyt szczerze do mężczyzny, który jakoby przewodniczył temu stadu poszukiwaczy przygód i gryfów.
- Witam – ukłonił się jak nakazywała etykieta w momencie poznawania nowego człowieka. – Jestem Sylvius, otoczony sławą alchemik z Saran Dun, a obecnie prowadzący zakład w Qerel, bo czasy coraz przychylniejsze dla Namiestnika Jakuba i dla jego zwolenników. Byłem na targach tego dnia, gdy dowiedziałem się, że szykujecie się na głowę Zelera. Każdy bandyta mniej to pożytek dla naszego królestwa. Czym lepiej się żyje mieszkańcom tym lepiej żyje się mi. Stąd przybyłem, aby służyć wam swymi umiejętnościami oraz radą. Znam się na substancjach, które mają magiczne działania, a które będą dla was ratunkiem w niejednej sytuacji. Kiedy ruszamy? – w jego głosie było bardzo dużo pewności siebie. Powiedział w to sposób taki, że ciężko byłoby mu teraz odmówić wzięcia udziału w wyprawie. Zresztą kto rezyduje z „substancji, które będą ratunkiem”? Nikt o zdrowych zmysłach. Co z tego, że w jego słowach nie było czystej szczerości. Nie mniej jednak Sylvius był osobą wielce elokwentną. Od długiego czasu pracował w handlu, a więc musiał posiąść umiejętność, sprzedania towaru, nawet jeżeli nie była jego duża wartość.
Ostatnio zmieniony 24 wrz 2015, 20:45 przez Sylvius, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Targ

70
Wyprostowawszy się, Amaron od razu ruszył dalej, w oddali widząc już bramę miasta.
"Policzmy.... Oprócz mnie jest Shah, Szahid, Urataika i Mortiush... Ja i Szahid nadajemy się do walki, Shah do ewentualnego ściągnięcia uwagi Zelera... A pozostała dwójka... cóż, z pewnością też będą w stanie jakoś pomóc." - rozmyślał po drodze, gdy wtem, jakiś rosły - delikatnie mówiąc - jegomość na przysadzistym koniu zastąpił mu drogę.

Amaron odruchowo przyjął stabilniejszą pozycję i zadarł lekko głowę, coby spojrzeć na nieznajomego. Gdy ten podniósł przyłbicę swego hełmu, kwestia "gabarytów" rycerza stała się oczywista.
"No... nawet i Ork może wyjść na ludzi..." - skomentował w myślach z lekkim uśmieszkiem. Po chwili jednak, jego wyraz twarzy na powrót stał się poważny i pozbawiony emocji.
-Niewiele brakowało, właśnie zmierzamy ku bramie - odpowiedział, wysłuchawszy słów Orka - Jeśli również chcecie do nas dołączyć, proszę bardzo.
"Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się kawaleria..."

-Co się zaś tyczy samego szlacht... - nie dokończył, gdyż koło niego pojawił się kolejny zainteresowany, który po prostu przedstawił się i spytał, kiedy wyruszają.

Przez chwilę, w umyśle Amarona pojawiło się pytanie, czy siódmy członek kompanii to jeszcze w sam raz, czy już o jednego za dużo. Jednak szybko to pytanie zniknęło, przysłonięte twierdzeniem, że alchemik w drużynie może się przydać, zwłaszcza, jeśli ktoś z drużyny się struje, zostanie ranny czy dostanie sraczki.
-Skoro to wszyscy, to ruszamy ku bramie. Na pozostałe pytania odpowiem po przekroczeniu bram miasta.
"Zamierzamy schwytać zwykłego poszukiwanego bandytę, a jeszcze trochę i będę miał całą kompanię do polowań na demony..."

Re: Targ

71
Mortiush odruchowo cofnął się dwa kroki widząc jeźdźca. Stanął tak, aby cały czas ktoś był między nimi. Najlepiej jeśli nowy towarzysz nawet go nie zauważy. Chwile później nadszedł kolejny jegomość. Na szczęście tym razem nikt mu się nie kłaniał. Odwrócił się bokiem do kompanii udając zainteresowanie pobliskim straganem cały czas obserwując i słuchając rozmów. Odczekał aż skonczą swe rozmowy by ruszyć za nimi na samym końcu.

Re: Targ

72
Nie ma, to jak powiew strachu na powitanie. Uśmiechnął się, widząc jak każdy, zareagował na jego widok wiem, robię wrażenie.
- Świetnie, to lubię, brak pierdolenia i od razu do roboty. - Klasnął pancernymi dłoniami, ale zamiast huku był tylko głośny szczęk stali. Mieli już ruszać, ale w rozmowę w trącił się jakiś jegomość, lichego wzrostu i budowy. Ork musiał się nieco pochylić, by przyjrzeć się mu, jak i reszcie. Potężny koń zastukał nerwowo kopytami, ale szybko został opanowany przez silne ramię wojownika.
- Spokojnie Krogash, wszyscy alchemicy tak pachną. - zaśmiał się gromko, po czym urwał i dodał. - Bez urazy, ale biedak nie przywykł do alchemicznego swądu. - Rzekł nie, zdradzając po sobie, że widok alchemika go tak cieszył, jak i martwił. Nie chciał bowiem cwaniaka, który walczyć nie będzie potrafił, a na takiego dla Snowida wyglądał, tym bardziej że narzędzie do ścinania roślin brał za broń. Dzielić się forsą z taką łajzą, a na końcu wyprawy jeszcze wystawi rachunek za wszystkie swoje specyfiki. Ork aż zafurczał pod nosem, czego nie zdołał ukryć, ale takie skurwysyństwo miał przyjemność spotkać w życiu dlatego krzywo patrzy na takich kompanów.
- Mam nadzieję, że nie będziesz wołał o złoto za swoje specyfki, jeśli zajdzie taka potrzeba, bo na walczącego nie wyglądasz... Uprzedzam, nie lubię cwaniaków. - Ostrzegł go dość agresywnym tonem, ale taka już natura orków. Zasadniczo nikt poza rekrutującym nie wyglądał na wojownika, nawet nie byli oprzędzeni jak przystało na najemników. Wzruszył jednak na to ramionami, ich życia nie jego sprawa, może zadanie będzie proste i uznali, że można sobie dorobić... Snowida interesował pieniądz, a nie towarzystwo.
- Tak, tak ruszajmy, dzień jeszcze młody, to się uwiniemy prędko. - Rzękł ciągnąc za cugle, ale szybko zdał sobie sprawę, że będzie musiał konia hamować, bo nikt poza nim nie był konno. Im się chce zasuwać na piechotę? Wariaci. Uśmiechnął się pod nosem, podążając za zleceniodawcą.

Re: Targ

73
Mężczyzna zerknął na każdego z członków tej niezbyt radosnej kompanii po kolei, zawieszając na nim oko kilka minut. Była to niecodzienna zgraja różnych doświadczeń, charakterów i celów. Rzadko miał styczność z przedstawicielami innej rasy. Nie przepadał za nimi. Wyrażał poglądy w tej kwestii bardziej konserwatywne, niż można byłoby się po całej jego osobie wyrażać. Wuj zawsze powtarzał mu, że brudne rasy żerują na dorobku Keronu. Słyszał wiele negatywnych opinii na temat orków. Zresztą równie wiele negatywnych co o elfach, goblinach i krasnoludach. Wyraz ksenofobii o dziwo ominął gnomy i niziołki, które uważał za istoty bardzo pracowite, które potrafiłyby współpracować z ludźmi. Szorstkie słowa nieznajomego dzikiego (w przeświadczeniu alchemika) wojownika, jedynie pobudziły w nim negatywne opinie, które usłyszał na temat orków. Komentarze jednak zostawił dla siebie. Ze wszystkimi trzeba żyć dobrze, bo później nie będą się spodziewali, kiedy dolejesz trucizny do ich porannej herbatki.
- Takowymi uprzejmościami możemy wymieniać się całą drogę, ale mam nadzieję, że to ominiemy – powiedział zupełnie spokojnym niezachwianym głosem. Nie poczuł się wielce urażony jego wypowiedzią. Zawierała trochę prawdy o charakterze Sylviusa. Był skąpy i niezbyt skory do walki. Nie mniej jednak potrafił sobie poradzić w trudnych sytuacjach lepiej, niż robił wrażenie. – Znasz na temat alchemików jedynie plotki, ja mogę opierać się tylko na stereotypach na temat dzikich ludów. Dajmy sobie szansę, bo we wszystkich wyprawach najgorszy jest jad sączony przez własnych współtowarzyszy. Ja zaufam twojej naturze, a ty moim umiejętnościom.
Ruszył za przewodniczącym grupy. Większość osób, która go otaczała była młoda. Młodsza od niego. On w tym wieku zajmował się sklepem, nauką i eksperymentami. Nigdy nie myślał o niebezpiecznych przygodach, zadaniach związanych z pojmaniem niebezpiecznych zbirów czy podróżowanie ze zgrają zupełni obcych sobie ludzi, a tym bardziej gdy do nich należeli przedstawiciele obcych ras. Dziwne, że teraz, kiedy zbliża się powoli ku starości, wzięło go na ryzykowanie nie tylko swoją kieszeniom, ale czymś cenniejszym. Życiem. Nikt jeszcze nie stworzył eliksir nieśmiertelności i z pewnością nigdy nie zostanie stworzony.
- Tyle pytań jeszcze musi rozjaśnić nasze mętne głowy, ale zastanawia się czy czeka nas daleka podróż? Czy nie byłoby łatwiej zakupić wóz?

Re: Targ

74
Dużo ludzi, za dużo ludzi. Nie podobało się jej to. Będą zwracać na siebie niepotrzebnie uwagę, co zawsze przy nadmiarze testosteronu kończy się źle. Zerkała zaciekawiona na poszczególnych członków tej osobliwej drużyny, po czym, oceniając swoje siły, sięgnęła dłonią do dekoltu i podciągnęła lekko koszulę, aby zasłonić piersi. Udało się jej to na chwilę, po czym materiał, niemalże na złość, ponownie odsłonił ten urokliwy rowek między piersiami.
Początkowo szła niemalże za Amaronem, lecz przez zamyślenie, znalazła się nieco z tyłu. Ocknęła się i westchnęła. Przyśpieszyła kroku i wbiła wzrok w plecy mężczyzny, z którym spędziła ostatnią noc. Tyle się wydarzyło, że nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.
Czas pokaże.

Re: Targ

75
(Pisane po wzięciu leków, proszę nie bić :F)

-Teraz o dobry i tani wóz ciężko - odpowiedział bez namysłu.
Po chwili dodał:
-Zima się skończyła, wszędzie mokro, błota od cholery, to i wozy są wypożyczane czy do transportu osobistego, czy materiałów na dużą skalę. Te, które pozostały, można nająć za kwoty kilkukrotnie większe, niż przed roztopami - objaśnił.

Amaron zerknął na swoją sakiewkę i uśmiechnął się lekko.
-Koszt wypożyczenia wozu musiałbym odjąć od zdobytej nagrody za Zelera, a to przełożyłoby się na mniejsze wynagrodzenie dla was. Nie wiem, jak Wy, ale wolę iść pieszo...
"A nuż po drodze jeszcze natrafimy na bandytów, którzy będą chcieli korzystać z ożywienia na traktach... Obicie paru zbirów będzie dobrą rozgrzewką przed polowaniem na nasz główny cel." - dokończył w myślach, spoglądając z przelotnym, zawadiackim uśmieszkiem na Orka i Szahida.

I wtedy, znów poczuł to dziwne, nie dające spokoju uczucie, jakby coś mu umknęło.
Odruchowo poprawił swój mieszek oraz pochwę z mieczem, przewieszoną przez plecy.
"Czegoś zapomniałem? Pieniądze są, broń jest, torba... jest, wszyscy w drużynie gotowi, prowiant też mamy..." - wyliczał w myślach, przebiegając wzrokiem po twarzach kompanów.
Gdy jego spojrzenie sięgnęło czarnego orka, uczucie nasiliło się. Mężczyzna zmrużył oczy.
Dokładnie zmierzył wzrokiem rycerza, sięgając pamięcią wstecz. Jego twarz wyglądała znajomo, już gdzieś ją widział.

Aż wreszcie, niczym płomień świecy zapalony w nieprzeniknionym mroku, wszystko stało się dla niego jasne. Wiedział już, skąd znał ów Orka. Pamiętał go. Pamiętał jego podobiznę. Pamiętał, co zrobił...

Uśmiechnąwszy się doń lekko, obrócił się na pięcie i zwrócił do reszty:
-Przypomniałem sobie o pewnej, ważnej sprawie, którą muszę się zająć przed wyruszeniem. To nie potrwa długo. Poczekajcie tutaj, najpóźniej za pół godziny będę z powrotem. - oznajmił.
Nie czekając na odpowiedź od kogokolwiek, ruszył szybkim, zdecydowanym krokiem gdzieś w kierunku targu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”