Re: Rezydencja Baltmaca Albion

16
Licho nie drgnęła z początku. Leżała nieruchomo naga, przygnieciona ciężarem ciała i wpatrzona w sklepienie izby, a gorąca jucha lała się na jej brzuch, padołek uciskała mięknąca, wciąż śmiesznie niezaspokojona męskość Lesviga. Pierwszy raz od roku czuła łzy, płynące po policzkach i mieszające się z krwią. Nie łkała jednak. Oddychała jedynie w milczeniu, z palcami rozluźnionymi na rękojeści noża, nie myśląc nic.

W końcu z trudem wyswobodziła się spod stygnących zwłok, skopując je z siennika i z ulgą łapiąc dech. Izby nie oświetlało nic więcej, jak wątła księżycowa łuna, chwyciła tedy mężczyznę za ramię i powoli, z wysiłkiem, to ciągnąc, to obchodząc z drugiej strony i pchając, przesunęła w najciemniejszy kąt pomieszczenia, gdzie krył go cień, ułożyła tam. Potem przestawiła jeszcze przed niego zydelek, tak, że wyglądał z daleka, jak porzucony tobół. Działała chłodno, metodycznie, wyprana z emocji, kiedy ściągnęła koszulę przez głowę i cienką narzutą porwaną z pryczy dokładnie wytarła z krwi nagie ciało, jeszcze dokładniej ocierając czystym skrawkiem twarz oraz dłonie, tak, by nie zdradziła jej ni smuga. Później rzuciła materiał na posadzkę, przydepnęła, aż wsiąkła w niego reszta rozlanej juchy — a nie była tego krzynka, niemało jej popłynęło... Wytarła tyle, by nie odbijało się kałużą w świetle. Dopiero potem wciągnęła z powrotem bieliznę, spodnie, spięła pas. Koszulę założyła odwrotnie, tyłem naprzód, tak, aby okrawiony dekolt znalazł się na plecach. Na wszystko naciągnęła przeszytą herbem kurtkę. Nóż otarła i schowała na swoje miejsce, w cholewę buta. Nakryła ciało ciemną, przesiąkniętą narzutą.

Na Lesviga oraz wymięty siennik spojrzała jeden ostatni raz, by upewnić się, że nic nie wyglądało podejrzanie od wejścia. Więcej nie mogła zrobić, tylko liczyć, że nikomu nie strzeli do łba zajrzeć do tej akurat izby, nim ona zdoła powrócić. Przymykając za sobą drzwi, pomknęła szybkim, cichym krokiem z powrotem w stronę sali biesiadnej, starając się unikać wzroku straży oraz służby, uspokajając się, byle wyglądać tak obojętnie, jak tylko umiała. Do jadalni wślizgnęła się przez uchylone odrzwia, by nie zwracać uwagi.

Chodź za mną — mruknęła do oficera, odnalazłszy jego oraz chłopaków w tłumie, nerwowo spoglądając, czy nie wypatrzyła jej któraś ze Żmij. Była blada i niespokojna, i nie istniała większa powaga w jej oczach, kiedy spojrzała krótko na mężczyznę. Wciąż były zaczerwienione od łez. — Nie gap się, nie pytaj, po prostu chodź. Błagam.

Ukradkiem wyprowadziła go do wyjścia, ostrożnie powiodła tą samą drogą, którą przyszła, w ciemny korytarz. Pieklił się, nie wiedząc, czemu przystawali, gdy słychać było przechodzącą straż i przemykali niczym szczury w mroku. Dopiero z powrotem w izbie, zatrzaskując za nimi drzwi, Licho odezwała się słabym głosem. — Złapał mnie, kiedy wracałam... Nie miałam wyboru, do kurwy nędzy, to albo... — Albo zgwałciłby ją i zmaltretował kolejny raz. Gdyby nie, wtedy wydał władzom, być może złożył później wizytę w celi, razem ze swoimi chłopakami... Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie wiedziała, co mogła innego począć — kiedy poczuła, że miał zaraz pchnąć, wziąć ją, coś pękło w niej.

Splotła ramiona na piersi, czekając z pochyloną głową i walcząc z durną, babską chęcią rozpłakania się.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

17
Sprawność, z jaką Licho zaczęła zacierać miejsce zbrodni mogła świadczyć, że dziewczyna ma w tym niemałą wprawę. Szybko poradziła sobie z krwią na sobie i podłodze, sprawnie wycierając czerwone smugi. Precyzja jej działania była godna podziwu. Po wszystkich wykonanych czynnościach omiotła pokój wzrokiem i wyszła.

Dotarła do sali jadalnej bardzo szybko, zakradając się do oficera. Początkowo zobaczyła, jak się uśmiecha, ale jej zaczerwienione oczy szybko starły ten uśmiech. Kiwnął głową i ruszył za nią, choć zagadywać po drodze próbował.

- Wyjaśnisz mi, czemu zajeżdża od ciebie krwią? I czemu, do cholery, skradamy się i unikamy każdego? - W tym momencie przywarli do ściany, a w niedalekiej odległości od nich przeszła para strażników.

Nie odpowiadała mu, więc zamilkł. Przeprawiali się przez dom całkiem szybko i po jakimś czasie trafili do drzwi, które Licho wzdrygała się otworzyć. Zrobiła to jednak, widząc, że klamka zapadła już wcześniej.

Przekroczyli mroczny pokój. Początkowo Keir nie widział w nimi nic niezwykłego, ale gdy dziewczyna przemówiła, dostrzegł tajemniczy kształt w kącie pomieszczenia. Zbliżył się, podniósł narzutę i uniósł brwi.

- Lesvig. Martwy. O cholera. - Wstał, widząc, że jest bliska płaczu i przytulił ją. Nie wytrzymała, łzy same wypłynęły jej z oczu, potem przerodziło się to w cichy szloch. Mężczyzna mocno trzymał ją przy sobie i szeptał uspokajająco. Trwali tak jakiś czas, jednak nie mieli całej nocy.

- Dobra, spokojnie już. Zabiłaś go, stało się. Trzeba pozbyć się ciała - podszedł do okiennic i otworzył je, wpuszczając chłodny, późno jesienny wiatr do środka. Zadrżała. Okno wystawało jednak na zewnętrzny dziedziniec, dokładniej, na pięknie brukowaną alejkę spacerową. - Tędy raczej nie wyjdziemy. Trzeba kombinować.

Usiadł na łóżku i zamyślił się. Bezradna Licho również wytężała umysł, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy. Czas mijał nieubłaganie, księżyc przesunął się wyraźnie na tle nieba. W końcu Keir podniósł się z łóżka i mruknął tylko, że zaraz wróci. Drzwi trzasnęły, a ona została sama w zimnym, ciemnym pokoju. Instynktownie bała się, że trup zaraz wstanie i znowu zacznie ją gnębić, starała się więc nie patrzeć na niego.

Oficer wrócił bardzo szybko, trzymając w dłoni kawałek materiału i skórzaną torbę, w której dzwoniło szkło.

- Teraz, dziewczyno, wracasz na ucztę. Gdyby ktoś pytał, jestem na obchodzie, rozumiesz? Dam sobie radę sam, nie musisz na to patrzeć. Uciekaj, już. Niedługo się widzimy.

Niemal wypchnął ją z pokoju. Bezradna, wróciła do sali, w której ucztowano. Stanęła między Agritem a Turstem, który faktycznie zagadnął ją o dowódcę. Odpowiedziała, jak przykazał.

Wrócił po dłuższym czasie, kiedy uczta powoli dobiegała końca. Barts i jego Żmije zauważyli przedłużającą się nieobecność Lesviga, jednak poszukiwania nic nie dały. Powoli wszyscy zaczęli rozchodzić się do swoich domostw pod strażą własnych ludzi. Wtedy wrócił oficer. Miał kamienną twarz i od razu wdał się w dyskusję z Baltmackiem. Nie wiedziała, o czym rozmawiają, ale miała nadzieję, że nie o pewnych zwłokach.

- Moi drodzy, minęła już północ, a nas czekają jutro kolejne obowiązki. Dziękuję wszystkim za przybycie i wierzę, że ta uczta to początek długiej i owocnej współpracy ku lepszemu Oros! Dobranoc!

Wszyscy, którzy wciąż marudzili przy stołach, jak na komendę wstali z miejsca i posłusznie zaczęli się rozchodzić. Jej mężćzyzna podszedł do niej i szepnął tylko;

- Czekaj na mnie w mojej komnacie - odwrócił się i odszedł za swoim pracodawcą, by odprowadzić pozostałych gości.

Agrit, Bumbr i Turst również podążyli za tłumem. Cóż innego ona mogła począć? Odczekała, aż większość gości opuści salę i skierowała swe kroki do oficerskiej komnaty, którą wskazała jej dziewka służebna. Trafiła tam bez problemu.

Nie wiedziała, ile minęło odkąd stanęła na środku okrągłego, obszernego pokoju i przez okno gapiła się w noc. W końcu jednak wrócił do niej. Powoli stanął za jej plecami i przytulił.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

18
Została w miejscu. Uniosła tylko dłoń, dotknęła ramienia obejmującego ją w pasie i zamknęła oczy, kiedy przyciągnął ją do siebie. Nie przeszkodziła mu. Nie odpowiedziała też jednak. Jedyne, czego chciała, to ściągnąć w końcu z siebie ubranie, koszulę przesiąkniętą krwią i uczyniła to natychmiast, ledwie wyślizgując się z uścisku. Nie pytała o to, co zrobił z Lesvigiem. Jeszcze nie. Póki co, po prostu nie chciała być sama.

Milczał, jak i ona, rozumiejąc chyba, albo i nie rozumiejąc kompletnie nic, ale dobrze czyniąc.

Kiedy leżeli na pościeli, miała na sobie już tylko naszyjnik. W końcu pierwsza przekręciła się i pocałowała mężczyznę, długo, spokojnie, cierpliwie, licząc, że to odpędzi myśli oraz wspomnienia. Odchyliła się z powrotem na plecy, kiedy wargami odnalazł zagłębienie w jej szyi, prześlizgnął po obojczyku na piersi, aż westchnęła. Kiedy zszedł niżej, zesztywniała. Ścisnęła kolana. Sama nie wiedziała, dlaczego, Keir przerwał jednak natychmiast. Nie chciała wcale, by przestawał, ale ilekroć choćby ją musnął, myśleć mogła jedynie o herszcie oraz jego ludziach, o zimnym klepisku w chałupie i sienniku, na który rzucił ją, jak lalkę, roztrącił nogi, sapiąc do ucha... o gospodzie, dymie, który ujrzała z daleka, wspinając z trudem na siodło... Ścisnęła prześcieradło w dłoni. Nawet zaszlachtowany, jak pies, nie dawał jej spokoju. Nawet ze swoim mężczyzną nie mogła przełknąć strachu, odkąd ujrzała tamtą okrutną gębę, poczuła go znowu na sobie. Nie umiała dać się dotknąć, kochać... Leżała tylko pod ramieniem oficera, napięta jak struna, a po policzku znowu płynęły jej łzy. Tym razem ze złości. Gówno, nie prawdę, opowiadali ci, którzy o zemście mówili, że słodka. Że przynosi ulgę. Zemsta smakowała w ustach, jak popiół z krwią, a przynosiła tylko pustą gorycz. Nie wróciła życia Friesowi i reszcie, nie sprawiła, że blizny zniknęły na dobre ani że przestało w środku boleć. Odjęła tylko ze świata jednego chorego skurwiela, jakich było wielu.

Nie przestawaj... Proszę. — Poruszyła się, kiedy chciał wstać i zostawić ją w spokoju. Na przekór, przełykając strach i wstręt, potrzebowała tego. Cholernie potrzebowała.

Był inny, niż w ich pierwszą noc. Spokojny, powolny. Cierpliwy. Znowu odnalazł ją wargami, jego dłonie wędrowały delikatnie, z czułością, ciepłe i wyrozumiałe. Wycofywał się na najmniejsze napięcie, póki samo nie minęło, przystawał, gdy tylko zadrżała. Potem wracał i znowu, i choćby po tuzin razy, aż nie ustąpiła. Ciało zdradzało ją, spodziewało się za nią bólu. Nie poczuła go jednak ani chwili. Nawet gdy z własnej woli sięgnęła i rozpięła pas u jego spodni, nie zatrzymał się, czekał, dopóki nie była gotowa. Później powitała go zduszonym jęknięciem. I nie pozwoliła tym razem, by przerwał. Łzy zaś mogły płynąć.

Skończyła też jakby inaczej, spokojniej, jękiem, nie krzykiem. Westchnęła głęboko, przekręcając się na bok, obejmując mężczyznę ramieniem oraz nogą zgiętą i podciągniętą w kolanie. Czuła jeszcze ciepło w podbrzuszu i wilgoć na udach. Bólu — nie. Żal jakby przygasł. Siwa poświata księżyca opadała na łoże z okna, oświetlając oboje w półmroku.

Dziękuję — odezwała się w końcu, ucałowała go w tors. Potem jeszcze chwilę milczała. — Co z nim zrobiłeś?... Co teraz?

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

19
Licho poznała smak zemsty i odkryła jedno z największych kłamstw, jakie powtarzają ludzie, bo niewątpliwie było to ludzkie powiedzenie. Ni grama słodkości nie znalazła w swoim dziele, ni odrobiny przyjemności. Jedynie gorycz, pustkę, nawet ból. Paskudne uczucia, które nieustannie towarzyszą wszelkim vendettom.

Tej nocy postanowiła się oczyścić. Rozebrała się pierwsza, chcąc zdjąć z siebie prześmierdnięte ubranie. Keir nie opuszczał jej ani na chwilę był. Czuły, spokojny, delikatny. Choć obojgu nie było im łatwo, dali radę. Pomagając sobie nawzajem, przezwyciężyli barierę, jaką otaczała się awanturniczka. Mimo łez, ciągnących się po policzkach wąskimi strumieniami, nie poddawali się. Odnieśli sukces.

Później, spełnieni, zmęczeni, ale spokojni, cieszyli się chwilą, leżąc w cichej, ciemnej komnacie oficerskiej. Od mężczyzny biło ciepło, które dawało jej swego rodzaju siłę i pociechę. Nie była sama, miała towarzysza, kogoś, kto skoczy za nią w ogień i pomoże w każdej sytuacji. Nie da się tego wycenić.

Początkowo nie odpowiedział na jej pytanie. gładził jej włosy, patrzył w sufit. Myślał o czymś, jak się zdawało. Dopiero po dłuższej chwili usłyszała jego chrapliwy, zmęczony głos.

- Nie spotkasz go więcej i nie zobaczysz ciała. To się liczy, mogę ci to obiecać. Ale co teraz? - Kolejna, przedłużająca się chwila milczenia. I kolejna odpowiedź. - Teraz zaśniemy, obudzimy się rano przy sobie, wstaniemy na śniadanie, pożegnamy Baltmaca, cholerne miasto i ten dom, żeby wrócić do Fortu. To mój najbliższy plan i mam zamiar go zrealizować. A przede wszystkim, być przy tobie. Nie opuszczać cię. Rozumiesz? Nie opuszczę cię.

Odwrócił głowę i spojrzał na nią, choć w mroku nie mogli odnaleźć dokładnie swoich oczu. Czuła jednak jego spojrzenie. Mogła sobie niemal wyobrazić czułość, upór i determinację, kiedy przyobiecywał jej to wszystko.

Jej związek z Friesem był zupełnie inny. Szaleli na bandyckim szlaku, rabowali, chleli do upadłego i tłukli o ostatnie kąski jedzenia. Od tamtego czasu zdarzyło się bardzo wiele, swoje przeszła i nieco się zmieniła. Najlepszym tego dowodem było miejsce, w którym się znajdowała. I mężczyzna, który przy niej leżał. Być może nawet można było pokusić się o stwierdzenie, że Licho wydoroślała, spoważniała. I nie mogła tej myśli odepchnąć od siebie, czując, jak silne uczucie łączy ją z oficerem. Nie było tu mowy o szczeniackich miłostkach, hulankach i zabawach. Takie coś mogło zarówno napawać lękiem jak i radością.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

20
Rozumiała. Rozumiała bardzo dobrze. Jedyne, czego nie wiedziała, to czemu, dlaczego ona, dlaczego aż tak. Nie spytała jednak, sama by nie umiała odpowiedzieć. Zamiast tego przysunęła się bliżej, przylgnęła do mężczyzny, wtuliła, plując na trzymanie się w garści i nieroztkliwianie po babsku. Ucałowała go w pierś. Kiedy zsunął się z niej i znieruchomieli oboje, zmęczeni, nasyceni sobą, wraz poczuła się lepiej i pewniej, dzielniej jakby, jakoś dziwnie i na przekór ulżyło jej. Oderwała myśli od Lesviga... i od całej reszty.

Psiakrew — zaklęła, ocierając policzki i obejmując go znowu w piersi — poryczałam się, jak cholerna panienka...

Prychnęła pod nosem, wiercąc się nieco, kręcąc, naciągając na nich narzutę i pogodniejąc z wolna, odrobinę. Przy nim było łatwiej. Być może do świtu, w świetle poranka, miało być jeszcze lepiej, zwłaszcza, kiedy przyszłoby im w końcu opuścić mury rezydencji oraz tego cholernego, pechowego miasta. Czuła się, jak zwierzę w klatce, kosząc oczami po ścianach i po suficie, po polerowanej posadzce, na której leżały rozrzucone niedbale jej ubrania, a okucia u pasa oraz klingi połyskiwały w świetle księżyca. Popatrzyła tedy na swojego mężczyznę — dziwne, że już był „jej”, ale był, na głos nie mogłaby przeczyć, że był. Zdawała sobie sprawę, że kiedy mówił do niej wcześniej, to poważnie, śmiertelnie poważnie i westchnęła, nie wiedząc już, co myśleć, a tym bardziej, co ma odrzec. Albo i wiedziała, ale tchórz była i wypłosz, tedy udawała, że nie wie. Tak było lżej, póki co.

Przeciągnęła się. — Ale rację masz, cholera. Wyjedziemy stąd, mdli mnie już od tego pieprzonego miasta, Żmij i innych gadów, a od polityki kręci w nosie, starczy, że patrzeć na nią muszę... — Zamruczała, kiedy dotknął jej. Oczy same już jej opadały i przysypiała, zmęczona, zmarnowana. Zeszłą noc spała słabo, a zjadła tyle, co i wróbel. Oparła głowę o pierś oficera. O minionym dniu, wieczorze, starała się nic już nie myśleć. Za dnia miało być lepiej. Musiało być.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

21
Ranek, jak zwykle, przyszedł zbyt wcześnie. Słońce nieśmiało zaczęło zaglądać do komnaty, a Licho poczuła, jak Keir przeciąga się lekko. Spojrzała na niego, on nachylił się, by ją pocałować. Mocno i długo. Trwali tak, jakby wcale nie nadszedł dzień. Po chwili jednak oficer oderwał się od niej niechętnie, wstał i poszukał ubrania. Dziewczyna obserwowała go.

- Powiem, żeby przygotowano nasze konie. Nie chce tu siedzieć ani chwili dłużej, niż to konieczne. Dopiero świta, nie musisz się zrywać, ale zejdź niedługo na śniadanie - usiadł na łóżku i przelotnie musnął jej remie. - Widzimy się niedługo.

Wyszedł, pozostawiając ją samą, na wpół przykrytą, spokojną i, co ciekawe, szczęśliwą. Leżała jeszcze jakiś czas, ciesząc się chwilę, po czym poszła w ślady oficera. Zaklęła, przypominając sobie o zakrwawionej koszuli. Nie miała wyjścia, znowu musiała założyć ją odwrotnie. Długo nie trwało, nim w pełni ubrana, z mieczem przy pasie, wyszła na korytarz i skierowała się w stronę jadalni.

Pierwszą napotkaną służkę poinstruowała, że potrzebuje świeżej, czystej koszuli jak najszybciej dostarczonej jej do jadalni dla służby wojskowej. Dziewka, młoda siksa właściwie, zgodziła się natychmiast i ruszyła swoją drogą. Prędkość, z jaką przebierała drobnymi stópkami mogła oznaczać, że albo nawykła do szybkiego wykonywania poleceń, albo bała się Licho. Czego wykluczyć żadną miarą nie można było.

W jadali siedzieli już jej kompani. Wszystkich radowała myśl o rychłym wyjeździe, toteż dowcip za dowcipem sypały się nieustannie, a co jeden, to głupszy lub bardziej zbereźny. Nawet Keir śmiał się z nich, choć rzadko zdarzało mu się brać udział w tych, niewątpliwie żołnierskich, zawodach. Zasiadła więc przy nim i parsknęła głośno w kufel od piwa, krztusząc się lekko, kiedy to Bumbr odpowiedział na kawał łucznika.

Służąca szybko przyniosła jej świeżą koszulę i jeszcze szybciej uciekła. Agirt zapytał ze śmiechem, czy zechce przebrać się tu i teraz, za co oberwał w głowę drewnianą łyżka od dowódcy. Licho po prostu położyła koszulę obok siebie na ławie, aż dokończyli śniadanie. Po tym, ona poszła zrzucić z siebie brudny, śmierdzący łachman, oni mieli pójść do Baltmaca i odmeldować się. Tam też mieli się z nią spotkać.

Kiedy przybyła na miejsce, zadowolona i uśmiechnięta z powodu zmiany ubioru, przed rajcą siedzącym na podwyższeniu stał mężczyzna. Około czterdziestki, szczupły, przystojny. Miał na sobie długą szatę. Falvid, uzdrowiciel.

- Panie, to jest sześć butelek! Niektóre z tych specyfików są bardzo niebezpieczne! Musieli je skraść podczas uczty!
- Nic ci teraz nie poradzę na to. Z pewnością podejmiemy pewne kroki, spróbujemy ustalić winnego i damy straży po uszach, ale na tą chwilę to wszystko. Przyjdź do mnie później, teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Oficerze, podejdźcie.

Keir, a z nim reszta, stanęli naprzeciw Albiona.

- Dobrze mi się przysłużyliście, dziękuje wam za to. Cóż, nieco daremnie was tu sprowadziłem, gdyż obrady, jak nigdy, były bardzo pokojowe. Moja córka będzie miała męża, a syn żonę. Przyjmijcie to skromne podziękowanie za służbę - służący zbliżyli się nagle ze wszystkich stron, a każdy miał w dłoni niewielką sakiewkę pełną monet, dla każdego po jednej. - Nie jest to wybitnie dużo, ale dwa wesela mnie czekają. Po powrocie do fortu, koniecznie pozdrówcie kapitana Ferrisa i zapowiedzcie mu, że niedługo osobiście raczę się tam zjawić.

Keri zwyczajowo podziękował w imieniu drużyny, pokiwali głowami i odeszli w kierunku drzwi. Licho czuła tak ogromną ulgę, że niemal podskakiwała z radości. Ich rzeczy już zebrano, a konie osiodłano. W stajniach znaleźli się więc bez mitrężenia i zbędnego żegnania się z posiadłością. Każde wskoczyło na swego wierzchowca i nakazano otwierać bramy.

- Hola, stać! - Usłyszeli nagle. - Niczego nie otwierać! Mam pewną sprawę do obgadania z panną Licho!

Z mroku stajni wyłonił się Ervin. Uśmiech na jego gębie nie mógł znaczyć nic dobrego. A jednak - był synem człowieka, dla którego pracowali, nie mogli go od tak zlekceważyć. Keir próbował dowiedzieć się, o co chodzi.

- Ervinie, czego potrzebujesz od mojego żołnierza?
- Żołnierza? - Wycedził ze śmiechem. - Tak się teraz na to mówi? Zresztą, nieważne, nie twój interes. Z nią chce rozmawiać.

Dziewczyna zsiadła z Ogryza i niechętnie poszła za nim do stajni. Kiedy oddalili się kawałek, odwrócił się do niej i ostro zapytał;

- Jak więc? Przemyślałaś moją propozycję? Dobrze się zastanowiłaś?

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

22
Licho westchnęła ciężko i z umęczeniem, przerzuciła nogę nad łękiem, zeskoczyła zwinnie. Oficerowi posłała znaczące spojrzenie. Machnęła jednak ręką, że w porządku, żeby czekali i że poradzi sobie sama w chwilę. Nie wątpiła, że sobie poradzi. Choć zdziwił ją upór młodzieńca i buta, kiedy odciął się oficerowi, niby równemu sobie, to ona o świcie przebudziła się znacznie pewniejsza — ciężka miniona noc jakby zbledła, zasnuła się mgłą i zatarła, coś złamało się w niej, a cały ranek nieomal pogwizdywała pod nosem, lekka na duchu, jak młoda sikoreczka. O Żmijach nie myślała już ni razu, wyglądała tylko bramy i traktu, Ogryzka wycałowała po chrapach.

Otrzepała tyłek i podciągnęła portki, ruszyła za synem rajcy, nadętym jak świński pęcherz. Póki odwrócony był od niej, pokazała mu język i ostentacyjnego wała, za plecami słysząc parskających w siodłach chłopaków.

Zapach siana oraz obornika uderzył ją po nozdrzach, kiedy wkroczyli do stajni. Ervin nie zwlekał. Nagle zrobił się ważny i pewny, jakby z fortunnego, bogatego sukinsyna jednymi zaręczynami pasowano go co najmniej na grodożercę. Wiedziała, o co się wciąż szczeniakowi rozchodziło i że chuć litości nie znała, zwłaszcza u młokosa, nie zdziwiła się tedy, kiedy wznowił pytanie, niemal je wypluwając — w rzyci jednak miała majętnych smarkaczy oraz ich chucie. Jeszcze wczoraj milczałaby, może zlękła się nawet i zająknęła, próbując wybłagać sobie pokój.

W dziurę w płocie sobie wsadź, obszczymurze, pomyślała, lecz w porę przygryzła język. Tyle zostało z wystrachanej ofiary herszta. Wróciło Licho, jeszcze gorsze, bo z reputacją do nadrobienia po przeryczanej nocy.

Przemyślałam — odrzekła, epitety, których brakło jej na końcu języka, dodając w głowie dla spokoju sumienia i umysłu. I by zamiast z powrotem na gościniec, nie powędrować do miejskiego loszku. — Mówiłam, zaszczyt poczyniliście mi hojną ofertą. Podlegam jednak pod nikogo innego, jak pod oficera, a on nie godzi się zwalniać mnie ze służby. Wierzcie mi panie, przekonać próbowałam go całą noc. I zmiękczyć go nie zdołałam. Rozumiecie tedy... rozkaz wszak świętość większa nawet nad matczyne przykazanie, to ni chybi wiecie. Nie mi się opierać — mówiła tak gładko, nawet się nie rumieniąc, że sama mało brakowało, a uwierzyłaby w szczerość swojego żalu nad grzeczną odmową. Złośliwego uśmiechu nie mogła jednak powstrzymać, postarała się tedy, by przynajmniej wyglądał uprzejmie. — Teraz, pozwolicie, muszę dołączyć do swoich ludzi. Zmitrężę za długo, to jeszcze reprymenda mnie czeka...

Odwracała się już powoli, by wracać. Nie miała się ku rychłej zmianie zdania, a szczeniak-najeżka działał jej nerwy. Leviga mogła się bać, ale takiego, jak syn rajcy, gdyby nie był synem rajcy, najchętniej oćwiczyłaby płazem po pysku, aż raz i na dobre chuć by mu przeszła.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

23
- Pożałujecie - rzucił za nią. - Ostrzegałem was, ale jesteście głupi. Spotkamy się jeszcze.

Licho usłyszała jego oddalające się kroki. To była groźba, wręcz oczywista. Teraz był zwykłym synem rajcy, ale kto wie, kim będzie za kilka lat, a może nawet miesięcy? Dziewczyna miała nadzieję nigdy się tego nie dowiedzieć. Ruszyła z powrotem i wskoczyła na Ogryzka. Keir spojrzał na nią pytająco, ale nie doczekawszy się wyjaśnień skinął głową na znak "porozmawiamy sobie później". Brama rozwarła się i grupa ruszyła naprzód.

Przemierzali spokojnie ulice miasta, pragnąc wyrwać się z niego, ale pamiętając o względnym bezpieczeństwie i możliwości wybiegnięcia jakiegoś dzieciaka na ulice.

- Wyjedziemy handlową? - Zapytał Agrit.
- Nie, mam ochotę na małą wycieczkę. Wyjedziemy od północy, objedziemy miasto przez las i wyskoczymy na trakt do fortu. Spieszyć się nie musimy, a wiele dłużej nam to nie zajmie. I wiecie co? Małe zawody sobie urządzimy. Jeśli wszystkim starczy odwagi - rzekł, a jego ustach pojawił się bezczelny, prowokujący uśmiech, którego Licho nie widziała, odkąd wyznała mu prawdę o Lesvigu. Wszystko wracało do normy. Ruszyli na północy trakt

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

24
Z Dębowego Przybytku szyli pod eskortą straży. Nie wzbudzało to sensacji, bo nie wyglądali na bandziorów, nadto nie odebrano im broni, ale Licho i tak czuła się, jakby szła do więzienia. Było blisko Keira i widziała, że lniana szmata już przesiąka krwią. Nie podobało jej się to, ale nie było czasu na poważniejsze zajęcie się raną.

Pod bramą domu rajcy było trochę zamieszania. Straż domowa nie chciała nikogo wpuścić, straż miejska kłóciła się, że być może pojmała oszusta i musi to zweryfikować. Trwałoby to pewnie do rana, gdyby Keir nie wywołał kilku wyższych stopnie strażników po imieniu. Zaraz okazało się, że to faktycznie znajomkowie i otwarto dla nich bramy.

- Nie mogłeś przyjść o ludzkiej porze? - Zapytał Keira niski, żylasty jegomość.
- Mogłem, ale to nudne. Wolałem wejście z pompą.
- Czego ja się spodziewałem. A ci, to co?
- Royce z Czarcigrodu. Rad bym nająć się na służbę.
- Niebywałe. A dziewka?
- Toż to Licho, zwiadowczyni nasza - bezczelnie zełgał oficer. - Na wypitce byliśmy.
- Jej miejsce jest w koszarach, nie tutaj - spojrzał podejrzliwie stróż.
- Dajże spokój. Ze mną jest.

Milczeli chwilę. Najwidoczniej Znajomy Keira był mocno podejrzliwy i wyczuwał, że coś się tu kręci. W końcu odpuścił.

- Pana z Czarcigrodu poproszę ze sobą. Porozmawiamy o ewentualnej pracy. Twój pokój jest tam, gdzie zwykle. Bywaj.
- Bywaj, Erc. Bywajcie i wy, panie Royce. Do zobaczenia, mam nadzieję.
- I ja ją mam. Dzięki za pomoc!

Przeszli wewnętrzną bramę i znaleźli się w korytarzach. Nie uszli wiele, gdy oficer zatrzymał ją, obrócił ku sobie i mocno pocałował w usta. Długo.

- Wybacz, ale nie możemy ryzykować. - Rzekł, kiedy oderwał się od niej. - Są tu ludzie, którzy wiedzą, że nie jesteś na służbie. Przemknij do stajni lub kuchni, schowaj się gdzieś, a potem rób, co tylko uznasz za stosowne. Nie mogę ci pomóc. Ale wierzę w ciebie. Całkowicie.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

25
Licho westchnęła cichutko, kiedy oficer oderwał od jej ust swoje usta. Bardzo chciała coś mu jeszcze powiedzieć, zanim odszedł, ale nie wiedziała sama, co. Zniknął jej z oczu za zakrętem galerii. Z brzuchem ściśniętym nagle z nerwów dziewczyna odwróciła się, zawahała jeszcze odrobinę i w końcu śpiesznym krokiem ruszyła w stronę, gdzie zdawało jej się, umiejscowione było przejście do stajen. Ostrożnie poruszała się po domu rajcy, nie chcąc wpaść w drogę ani wartownikom, ani żadnemu z domowników, gdyby okazali się być jeszcze o tamtej porze na nogach. Którędy iść, przypomniała sobie jeszcze z jesiennych obrad w Oros i po drodze przystanęła tylko raz. Wcale nie zgubiona. Rozpoznała mijany korytarz oraz drzwi małej izdebki, w której zamknął się z nią wtedy Lesvig, nie mogła się powstrzymać. Popatrzyła na nie chwilkę z jakąś ponurą satysfakcją, po czym ruszyła dalej do wyjścia dla służby.

W stajni unosiła się znajoma, słodkawa woń mokrej wyściółki. Konie prychały cicho. Licho słyszała chrapliwy oddech stajennego, a zapach z osuszonej butelki rozpoznawała na milę, przekradła się tedy bez szelestu i wspięła po drabinie na górę, na składowisko siana. Musiała przeczekać, Keir miał rację. Jeśli miała przekonać żonę rajcy, a potem jego do swojej prośby, najście w środku nocy mogło jej nie posłużyć przy negocjacjach.

Rozłożyła sobie kurtkę i wyciągnęła się na miękkiej, kłującej kopie słomy. Przydrzemać z początku nie zdołała. Ściskało ją, mdliło, a kiedy tylko zamykała oczy, sen jej się mieszał ze wspomnieniami paskudnych wizji o Keirze oraz reszcie załogi. Kopnęła słomę ze złością. Wreszcie poprzekręcała się kilka razy z jednego boku na drugi, pomruczała i na krótko zasnęła. Zbudził ją dopiero poranny obrządek.

Denerwowała się. Bardziej, niźli powinna, czuła się niczym smarkata podfruwajka, jakby znowu była w sierocińcu i miała zapytać zarządczynię o smalec do pajdy chleba. Już przemierzając korytarze bogatego domostwa miała chęć zatrzymać się i zwrócić kolację do jednego z ozdobnych, lazurowanych wazonów poustawianych w wykuszach. Zacisnęła dłonie w pięści. Mało nie powbijała sobie paznokci w ich wnętrze, stając pod drzwiami do tej samej przestronnej komnaty, w której żona i córki Blatmaca zwykły spędzać dnie za jej ostatniej wizyty. Nie zapomniała jeszcze tamtego dnia. Tamtych rozmów. Ciarki przeszły Licho pod wyszytą pucharem kurtką. Upewniła się trzeci raz, że nie miała już źdźbeł słomy we włosach ani na odzieniu, rozejrzała niespokojnie. Służba nie czyniła jej kłopotów, gdy szła, wystarczył rzut oka na herby, by wziąć ją za ich człowieka, ale nadal było jej śpieszno i czuła, jakby się coś paskudnego nagle miało wydarzyć. Los ją wytresował niezgorzej do tych przeczuć. Nie miała nawet Keira, by za nią poświadczył, gdyby któryś z wartowników nabrał podejrzeń.

Licho odetchnęła głęboko, nasłuchując znajomych śmiechów i dziewczęcych świergotów za drzwiami. Wierzył w nią. Ona w siebie też. Zapukała kilkukrotnie, a potem splotła ramiona na piersi, czekając z wejściem na przyzwolenie.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

26
Drzwi otworzyły się z rozmachem, niemal stukając o ścianę. Dziewczę, które w nich stało, szczerzyło się od ucha do ucha. Ana podrosła nieco, kobiece kształty uwidoczniły się w niej wyraźnie, albo po prostu założyła bardziej dopasowaną suknie. Na widok awanturniczki otworzyła szeroko oczy i zdziwiona krzyknęła:

- Mamo, to Licho! - Po czym bezczelnie chwyciła ją za rękaw i wciągnęła do pokoju. - Zobacz!

Kolia trzymała na rękach małe dziecko. Z nią los nie obchodził się tak dobrze. Zmarszczki na czole wyraźnie się pogłębiły, włosy ukryła pod lnianym czepcem, a twarz nosiła wyraźne znamiona zmęczenia. Uśmiechała się jednak pogodnie, choć również nie kryła zaskoczenia.

- Co za niespodzianka! Podejdź, Licho, podejdź - wskazała jej dłonią jedno z drewnianych krzeseł. - Przyszłaś w odwiedziny? Mam rozumieć, że fort mego pana męża opustoszał już?
- Wojna będzie! - Wtrąciła Ana z błyskiem w oczach. - Pojutrze wyjeżdżamy do stolicy, bo pan ojciec boi się, że miasto może paść, zanim król przyjdzie nam na ratunek. Ty też będziesz walczyć, co? Ervin na czas wojny dostał tytuł oficera, ma własny oddział, którym dowodzi!
- Daj spokój, Ano. Podaj lepiej wino, żeby nie iść po służki - Kolia wstała, odłożyła śpiącego malca do łóżeczka i pogłaskała czule jego czoło. - Braen. Syn Nimah. Możesz nie kojarzyć, ostatnio, kiedy go widziałaś, był mniejszy. - Przyjęła puchar wina od córki, za chwilę również Licho niemal na siłę dostała napój. - No, to co cię sprowadza, dziecko?

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

27
Awanturniczka natychmiast otworzyła usta, żeby odpowiedzieć i natychmiast je przymknęła. Chyba po raz pierwszy w życiu zabrakło jej słów. W gardle zamiast głosu narastała coraz większa, paskudna gula, a żołądek znowu podskoczył zasupłany do przełyku. Nie mogła odetchnąć, nogi jej zmiękły i choć ciepło nie było, poczuła pod kurtką uderzenie gorąca. Nieprzytomnym ruchem podniosła kielich i zwilżyła usta winem. Pierwszy raz musiała zawalczyć o coś tak dla niej ważnego, tak dojmującego. Pierwszy raz miała szansę zawalczyć. Żałowała jedynie, że w tym przypadku nie mogła tego robić ogniem i żelazem.

Nie wiedziała, od czego zacząć, niezręcznie wskazała tedy ruchem głowy dziecięcą kolebkę. — Wyrósł — uśmiechnęła się, nieco słabo, nieco smutno. Do wspomnień. Ostatnim razem siedziała w tej sali najeżona i osaczona jak lis w pułapce, i w najśmielszych snach nie wyobrażała sobie wracać tu w podobnych okolicznościach. — Silny i zdrowy. Nimah musi promieniować szczęściem. Ty też wyrosłaś, Ano, okrutnie, ślicznaś jak ptaszyna — skinęła młodszej dziewczynie. Ana głos miała ciągle niczym podlotek, ale już była kobieta, jak się patrzyło, już pewnie nie zdążali z opędzaniem od niej adoratorów.

Licho z niespodziewanym trudem zwróciła się do Kolii, przekonana, że w każdej chwili głos mógł uwięznąć jej w gardle na dobre. Zacisnęła palce dłoni na pucharze.

Pani... Ja przychodzę z prośbą — zaczęła. Podniosła głowę i spojrzała kobiecie prosto w spokojne, mądre oczy, otoczone siateczką zmarszczek. — Odchodzę ze służby w szeregach rajcy Albiona. Muszę odejść. Chciałam... Chcę, żeby oficer Keir mógł odejść ze mną. Swobodnie, nieścigany za zdradę i dezercję, nie niepokojony. Wiem, że proszę o bardzo wiele — zapewniła, zanim jej przerwano. Obserwowała zmęczone oblicze damy z jakąś zaciętą desperacją, szukając zniesmaczeniu, gniewu. Odmowy. Modliła się w duchu, by ich nie napotkać. — Wiem też, że rajca Albion nie przyzwoliłby na to teraz, kiedy wojna u bram. Dlatego proszę was, pani. Proszę was o pomoc i ujęcie się za nami. Myślałam, co mi rzekłyście wtedy, na jesieni... — Wzrok dziewki powędrował odruchowo z powrotem w stronę kołyski, bezwiednie, tylko na chwilę. Popatrzyła też po przysłuchującej im się Anie. — Wiem, że to śmiałość, pewnie... Pewnie zbytnia. Ale proszę. Nie chciałabym wrócić kiedyś do miasta po wieści, że odwiedzić winnam kurhan, a nie Wodny Fort.

Jej słowa brzmiało głucho i jakoś ciężko w przestronnej, widnej sali, ocieplonej blaskiem paleniska. Nie tak miało być. Mówiła zdecydowanie, nawet spokojnie, ale spodziewała się wpaść do komnaty z burzą w oczach i wilczą zajadłością, pazurami wywalczyć sobie prawo do oficera. Wyrwać iście po bandycku. Zamiast tego mogła tylko prosić. Zdecydowanie. Nawet spokojnie. Przepiła zaschnięte gardło łykiem wina i czekała.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

28
Milczenie. Głucha cisza, świdrująca w uszach. Jakby na chwilę odcięła się od rzeczywistości, znalazła się poza tym światem. A potem wszystko powoli wracało do normy. Zza okna dało się słyszeć krzyki, gdzieś stukał młotek, na podwórzu szczekały psy. Ktoś rechotał, ktoś beształ, ktoś klął. Wokół niej znowu rozbrzmiały dźwięki i głosy. Mówili chyba wszyscy bodaj całe, cholerne miasto. Ale nie Kolia, która patrzyła na nią badawczym, zaskoczonym wzrokiem. Nawet nie Ana, która rozdziawiła buzię po słowach dziewczyny.

W końcu gospodyni odzyskała rezon i dolała Licho wina.

- Drogie dziecko... Nigdy nie wtrącałam się w sprawy mego męża, tak jak on nie wtrącał się w moje. Nie dobierałam mu żołnierzy, nie obsadzałam strażnic i posterunków, a on nie kazał przynosić sobie do kontroli sukien, zasłon, pościeli i zastaw. Nie wiem nawet, jak wytłumaczyć mu teraz, że to robię. A tym bardziej, jak zabrać mu jednego z najzdolniejszych oficerów. On ceni Keira. Tak, zdecydowanie tak. - Podeszła do łóżka dziecka i pogładziła małego po policzku. - Cieszę się, że wzięłaś sobie moje słowa do serca. Ale dlaczego akurat teraz? Gdy każdy miecz się liczy? Gdy tak ważne jest, by obronić Królestwo przed najazdem dzikich band? Każdy czas był dobry. Naprawdę każdy... Ale nie ten.

Sięgnęła po puchar i upiła z niego kilka porządnych łyków. Ana ciągle milczała. Rozumiała, że to nie żarty, a poważna sytuacja, którą jej matka próbuje rozwiązać.

- Mogę spróbować porozmawiać z mężem. Ale nie obiecuje niczego. Absolutnie niczego. Tylko powiedz mi... Nie kieruje tobą egoizm? Może on robi to wyłącznie ze względu na ciebie? Może w rzeczywistości pragnie walczyć u boku tych, których zna od lat, ale, nie umiejąc odrzucić twej miłości, odejdzie bez wahania? - Spojrzała byłej bandytce w oczy, a spojrzenie to przeszywało ją. Tym bardziej dziwiła się, gdyż uważała Kolię za spokojną panią domu, przykładną matkę i oddaną żonę. Nie za kobietę o tak silnie ukształtowanej osobowości. - Czy ty go zapytałaś, czego on w ogóle chce?

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

29
Licho skarlała, wstydliwie wbiła wzrok w ornamentalny raut na posadzce, czując się jak dziecko besztane przez matkę. Jakby przez chwilę, kasandryczny przebłysk, słuchała nie Kolii, a jakiejś obcej, chłodnej półelfki o wyniosłej urodzie, której nigdy nie widziała na oczy. Ma rację, załkało coś w niej. Zapytałam go, kiedykolwiek zapytałam? Czy będę targać go za sobą pół świata, aż mnie znienawidzi, bo mi po Friesie ze szczętem odbiło? Szukała odpowiedzi w raucie z polerowanego, ciemnego marmuru i malaturach na bielących się ścianach komnaty, unikając wzroku matrony.

Jakaś bolesna myśl przyznała Kolii słuszność. Ale na samo wspomnienie oficera odżył w niej pieszczotliwy dotyk chropawych, wyrobionych do miecza palców na jej skórze oraz łaskotanie gorącego szeptu na szyi i Licho zaparła się. Otarła kącik oka.

Pani, błagam ― błagała po raz drugi w życiu. Pierwszy skończył się straszliwie. ― Wiem, że czas jest najgorszy z możliwych... ale wiem też, czuję, że jest dla nas ostatni. Kiedy wróciłam ze zwiadów pod Ujściem, gdzie sama mało nie postradałam życia, zastałam go na pryczy Gartha półżywego i bez przytomności. Myślałam, że pęka mi serce. Naprawdę. ― Przełknęła ślinę. Musiała sięgać po bardzo duże słowa, które z trudem przechodziły przez gardło, nawet kiedy były najszczersze w świecie. ― Kocham go, jeśli o to pytacie, egoistycznie, prawda, ale wiem ― wierzę ― że on kocha mnie. Macie rację, kocha na tyle, by przysłaniało mu to wybór, zapytałam bowiem... Zapytałam i nie potrafił mi odpowiedzieć. Ta decyzja rozdzierałaby go, aż rozdarłaby na dobre, a ja wolałabym chyba umrzeć, niż na to pozwolić ― zadarła głowę z rozpaczliwą determinacją i zmierzyła się z kobietą spojrzeniem wielkich, sarnich oczu. ― Nie wiem, co będzie bardziej bolesne: zostawić go teraz, tutaj, czy odczytać później jego imię na kamieniu pod kurhanem, kiedy będę cierpieć bardziej. Nie chcę dopuścić do żadnego. Błagam tedy, dajcie nam szansę, choćby cień. Cokolwiek każecie mi uczynić w zadośćuczynieniu, zrobię to. Zrobię wszystko.

Ja jedynie... Ja nie chcę go jeszcze tracić ― wyjąkała z niemal dziecięcą rozpaczą. Nie ponownie.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

30
Kolia patrzyła na nią dokładnie tak, jak odczuła to Licho. Jak matka na córkę. Jej wzrok złagodniał, dotknęła jej ramienia bardzo ostrożnie, jakby bała się, że awanturniczka rozpadnie się od nadmiaru emocji. Gdy przemawiała, jej głos był ciepły, kojący.

- Postaram się, dziecko. Postaram się całą sobą. Wciąż niczego nie obiecuje, ale moje serce jest z tobą, pamiętaj o tym.

Do drzwi rozległo się donośne pukanie, a kiedy matrona przyzwoliła na wejście, w progu stanęła służąca w zielonej sukience z lnu. Skłoniła się niezgrabnie i rzekła;

- Pani, twój mąż prosi cię do sali jadalnej, gdzie przyjmie oficerów z Wodnego Fortu oraz szlachetnego rycerza pod sztandarem szkarłatnego lwa.
- Szkarłatny lew? - Zapytała podekscytowana Ana. - Kto to taki?
- Rycerz z Dor-lominu, którego marszałek Galdor przysłał wraz z pięcioma setkami zbrojnych, by wspomogli obronę miasta.
- Musimy się wystroić! - Zakrzyknęła dziewczyna, a matka smutno jej przytaknęła.
- Musimy. Licho, za dwa dni mogę dać ci odpowiedź. Przyjdź do mnie wtedy. Teraz wybacz, trzeba nam przygotować się do przyjęcie gości.

Była bandytka pojęła, że audiencja skończona, skłoniła się i wyszła. Na korytarzu poczuła, jak kamień spada jej z serca i ląduje w żołądku. Zrobiła swoje, wypełniła zadanie, reszta nie była zależna od niej. Bała się, wiedziała, że odmowa jest bardziej prawdopodobna, niż zgoda. Mimo wszystko, nie chciała tracić ducha.

Szła zamyślona, sama nie wiedząc dokąd. Gdy wyszła zza rogu, odbiła się nagle od czegoś twardego i postawiła dwa kroki w tył. Chciała już miotnąć wiązankę, jak miała to w zwyczaju, ale powstrzymała się. Okazało się, że wpadła na mężczyznę o kasztanowych włosach, mocnych barach i szerokiej klatce piersiowej, który nosił na grzbiecie żółtą tunikę ze szkarłatnym lwem, stojącym na tylnych łapach. Mężczyzna ów wiekiem był podobny do niej, tuż przy prawej skroni nosił wąską bliznę i mierzył ją badawczym wzrokiem niebieskich oczu, w których kryły się jakieś wesołe ogniki. Przy lewym boku targał miecz. Jak się okazało, nie był sam. Przy jego ramieniu wolno stała znajoma buzia.

- Licho? - Zdziwiła się Nimah. Wyglądała ładnie, brzuszek po ciąży zniknął już spod fałd jej sukni, a twarz nie zdradzała oznak zmęczenia, które Licho niekiedy widywała u młodych matek w Ujściu. Ale, co dzielnica biedoty, to nie kupiecki pałac. Dwa nieporównywalne tryby życia. - Cieszę się, że przyjechałaś, nie wiedziałam, że przyszłaś do nas. Byłam pewna, że do domu przysłali nam jedynie oficerów. Chyba, że o czymś nie wiem? Ach, wybacz, to jest Egon z Dor-lominu, rycerz, szlachcic, młodszy syn Galdora, marszałka polnego królestwa. Egonie, to Licho, żołnierz w służbie mego pana ojca.

Rycerz skłonił się z uśmiechem, wcale dworsko, jakby i Licho była tu wielką damą, a nie żołnierzem. Słowem czy gestem nie dał po sobie poznać, że dziwi go baba w wojsku czy też jej nietypowe imię.

- Co cię tu sprowadza? - Rzuciła dziewczyna.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”