Rezydencja Baltmaca Albion

1
Prowadzili ich przez wysokie korytarze, zdobione fantazyjnymi arrasami i wyłożone miękkimi dywanami. Nie ulegało wątpliwości, że szanowny pan Albion należał do bogatych, dlatego może utrzymywał najsilniejszy garnizon żołnierzy.

Do domu wprowadzono ich przez wysokie, dębowe drzwi wzmacniane żelazem. Pierwsze okna znajdowały się na wysokości niemal szesnastu stóp i były zakratowane. Keir wyjaśnił jej, że to ze względów bezpieczeństwa i niemal wszyscy rajcy miejscy budowali domy tak samo. Dopiero okna na wyższych partiach były szerokie i wysokie, wpuszczające naprawdę dużo światła. Teraz zaś prowadzono ich do komnaty audiencyjnej, w której oficjalnie mieli zgłosić gotowość do służby. Licho podziwiała więc bogaty wystrój domu, choć nieco się też denerwowała przed tym spotkaniem.

Stanęli w końcu przed kolejnymi drzwiami, a jakiś służący polecił im poczekać. Oficer postanowił wykorzystać sytuację, aby udzielić kilku rad swej towarzyszce.

- Baltmac ma czwórkę dzieci, z czego trójka jest naprawdę jego. Syn i dwie córki, prawdopodobnie wszyscy tu będą. Czwartym dzieckiem jest czystej krwi elfka, nie dziw się więc, kiedy ją zobaczysz.
- Urodzona piękność - wyszczerzył zęby Agrit. - Ma wszystko na swoim miejscu, mówię ci, ale prawie nigdy nic nie mówi.
- I dobrze by było, gdybyś przejęła tę jej cechę na jakiś czas. Odpowiadaj dopiero, gdy cię o coś zapytają. Albion był żołnierzem, uwielbia dyscyplinę. Kiedyś rozbił orkową karawanę z niewolnikami na południu, tam znalazł elfie dziecko i wychował jak swoje. Waż słowa i nie denerwuj się zbytnio.
- Szlachetny Baltmac przyjmie was - usłyszeli głos służącego. Ustawili się więc dwójkami, Keir z półlefem, ona z Agritem i Bumbr przewyższający wszystkich wzrostem na samym końcu.

Wkroczyli do sali, niezbyt dużej, ale zdolnej i tak pomieścić kilkadziesiąt osób. Na podwyższeniu siedział mężczyzna po czterdziestce ubrany w wams rycerski. Wyraz twarzy miał spokojny i łagodny, ale kryła się pod nim pewna siła. Po jego prawej spoczęła najpewniej małżonka. Nie była wiele młodsza, ubrała się prosto, ale gustownie w długą, błękitną suknie. Na pierwszy rzut oka myślało się "kochająca matka, spokojna, dobra dusza", ale Licho wiedziała, że pozory mylą.

Na rzeźbionych karłach poniżej siedziały latorośle Albiona. Syn był, być może, około dwudziestego roku życia, nosił się dumnie w brązowej tunice z herbem ojca, przy pasie miał miecz. Na oddział zerkał wyzywająco. Bliżej matki siedziała niewiele starsza od niego dziewczyna, która piastowała niemowlę. Musiała urodzić całkiem niedawno, gdyż brzuszek nieco jeszcze jej odstawał, ale emanowała miłością i dobrem, kiedy po kolei oglądała ich twarze. Za nią stała wspomniana elfka. Długie czarne włosy sięgały jej poniżej pośladków. Mogła mieć zarówno dwadzieścia jak i sześćdziesiąt lat. Największym jej atutem były olbrzymie, niebieskie oczy, które do połowy ukrywała za przymrużonymi rzęsami. Swą urodą mogła zawstydzić każdego. Ostatnia była dziewczyna około szesnasto, góra siedemnastoletnia. Założyła aksamitną suknię w kolorze zieleni, a na krzesełku wierciła się nieustannie, jakby usiedzenie w miejscu sprawiało jej niesamowite problemy. Kasztanowy warkocz, niemal równie długi, jak u przyrodniej siostry, zarzuciła na ramię i klatkę piersiową.

- Oficerze Keir - przemówił poważnym, mocnym głosem rajca. - Witamy w Oros. Czy podróż była dobra?
- Nie narzekamy, panie Albion. Zawsze może być gorzej. Cieszymy się, że jesteśmy na miejscu.
- My również. Wasze pokoje są już gotowe. Obrady są dziś wieczorem, udajcie się więc tam i odpocznijcie. Poślę po was, gdy nadejdzie czas. W międzyczasie, oczywiście, zawsze możecie zajrzeć do kuchni po jedzenie. Mój dom waszym domem.
- Dziękujemy pokornie - skłonił się mężczyzna. - Mam jeszcze jednak pytanie... Czy szlachetna Kolia, wasza pani żona zostaje z córkami i wnukiem w domu?
- Naturalnie, jak zawsze? Czemu pytasz?
- Mam bowiem pomysł... Aby zostawić jednego z naszych ludzi tutaj, do ich osobistej ochrony. Obaj doskonale wiemy, że obrady są niepewne. Dlaczego więc mielibyśmy ryzykować?
- Nie rozumiem - rzuciła Kolia. - Będzie nas tu strzegło dwudziestu uzbrojonych strażników. Co może zmienić jeden więcej, w czym jest lepszy?
- Jest kobietą, moja pani - odsunął się i zaprosił dziewczynę, by wyszła przed szereg, co uczyniła niechętnie, ale szybko. - To jest nasz najnowszy zwiadowca imieniem Licho.
- Licho? - zdziwiła się najmłodsza z dziewczynek, przekrzywiając ciekawie głowę. - A cóż to za imię?
- Na litość, Ana, milczże, tyle razy prosiłem, żebyś nie odzywała się bez pytania! - Powiedział Baltmac, kręcąc głową.
- Przepraszam, tato.
- Imię to dobre, jak każde inne, młoda damo - kontynuował Keir. - A do tego jest sprawną wojowniczką, najlepszą w improwizacji. Przy niej będziecie mogły, miłe panie, rozmawiać swobodnie o wszystkim, ona potrafi słuchać wszystkiego, a niczego nie słyszeć. Doradzi, pomoże, bez krępacji, jak w przypadku pozostałej części straży.

Małżonkowie wymienili spojrzenia, jakby porozumiewali się telepatią, po czym kobieta kiwnęła głową z aprobatą.

- W porządku, skoro tak uważacie. Wiecie, że cenię sobie waszą opinie. Jednak, jak widzę po jej minie, sama się tego nie spodziewała. Pozwólmy jej zatem się wypowiedzieć. Żołnierzu Licho, czy chcesz zamienić czuwanie przy mnie podczas obrad rady miasta na czuwanie przy mojej rodzinie tutaj? Mów szczerze, nic ci nie grozi.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

2
Kiedy przekroczyli próg domostwa, Licho nie wiedziała, gdzie podziać oczy, łypiąc to na posadzki lśniące, że mogła się w nich przejrzeć, to na dywany i biel ścian, z ozdobnych arrasów przeskakując na malunki w złotych ramach i meble tak fantazyjnie rzeźbione, że nie wiedziała, czy służyły jeszcze do posadzenia tyłka, czy już tylko do podziwiania z daleka. Nigdy, jak żywa, nie była w podobnym miejscu. Zachwycało, ku temu nie było wątpliwości, przepychem, bogactwem i przestrzenią. Wspomniała jednak kratownice w oknach oraz potężne odrzwia, strażników niemal co krok, czując się bardziej, jak w złotej klatce, niźli w czyimś domu.

Nie zamartwiała się mocno, nie rajcą. I nie, póki Keir nie zaczął gadać, ledwie przystanęli pod drzwiami sali audiencyjnej, czekając, aż służba zawróci się i da im znak. Przełknęła ślinę. Pierwsza była to okazja, kiedy dziewczyna musiała być całkowicie na czyiś rozkaz, w służbie, a ze słowem „dyscyplina” ostatni raz do czynienia miała, kiedy Kevan kazał jej za awanturnictwo wybierać między słownikiem i świętą księgą do czytania, wybrała tedy słownik. Dyscyplinę nieudolnie usiłował wprowadzić też od czasu do czasu w bandzie Friese, co znaczyło mniej więcej tyle, że kilka razy w miesiącu, kiedy popili bardziej, niż za ostro i leżeli pokotem jedno na drugim, kazał się z rana zrywać, troczyć rzycie w siodła, jechać w trakt, bo znów przechlali łupy. Wtedy ktoś, zazwyczaj ona, ciskał w niego tym, co było pod ręką i kazał się zamknąć. Czasem był to but, czasem nóż...

Nie denerwowałam się, pókiś gęby nie otworzył — warknęła pod nosem do oficera, lecz przerwał im służący, wychylający głowę za drzwi.

Odetchnęła głęboko, gdy wkroczyła u boku Agrita do wnętrza sali, zaciskając dłonie i starając się stąpać bardziej, jak zwiadowczyni w służbie rajcy, mniej jak bandytka i awanturniczka — nie zatykać niechlujnie kciuków za pas, nie kołysać biodrami, nie strzelać oczami naokoło i prostować się, ile mogła. Omal się nie potknęła, zaprzestała tedy, szła normalnie. Dopiero, gdy przystanęli przed obliczem ich chlebodawcy, a Keir wdał się w rozmowę, skorzystała z chwili, by przyjrzeć się niemałej rodzinie, zgromadzonej na audiencji. Wszyscy wydawali się rodzeni wyżej od niej, jak rasowy piesek od wilczycy z boru, tyle się znała. Zamyślona, mało nie przegapiła, jak oficer wywołał ją po imieniu. Wystąpiła naprzód, gryząc się w język, nim zaczęła nim trzepać zbyt wcześnie i zbyt butnie.

Łypnęła na niego kątem oka, gdy przedstawiał swą propozycję. Niechby ją diabli, jeśli ją uprzedził. Niechby jego diabli. Pojęła jednak w lot, co oznaczał ten plan — omijała całe obrady. Omijała radnego Bertsa, Żmije, Lesviga oraz unikała konfrontacji na oczach całego Oros, a przynajmniej tej jego części, która coś znaczyła i mogła rychło przyprawić ją o pętlę, na jedno zeznanie herszta. Przynajmniej jeszcze jeden wieczór omijała. Mało nie zakrztusiła się jednak, gdy Keir zaczął przemawiać na jej temat do szlachcianek.

No kurwa, nie żyjesz! — spiorunowała go wzrokiem, gdy tylko na chwilę pochwyciła spojrzenie mężczyzny. Jesteś trup, zaraza, martwy człowiek, rozumiesz? Ty draniu, ty złośliwy, podły... We śnie cię uduszę, sukinsynu! Nie dam ci więcej, zobaczysz! Nie dam, choćbyś błagał! Pożałujesz dnia, kiedyś się urodził, cholero!

Mało brakowało, jak przelałaby myśli na słowa, nim w porę przywołał ją do pionu głos rajcy, zwracającego się bezpośrednio do niej. Zamarła. Uchyliła usta, po czym zamknęła ja, nim przemówiła bardziej szczerze, niźli Albion pewnie by sobie życzył. Czuła, jakby jej dano wybierać, czy ma oberwać z prawego sierpa, czy z lewego, wiedziała jednak, że nie do końca było to prawdą. Miała perspektywę spędzenia całego wieczoru na oku Lesviga, co skończyć się mogło niemałą chryją w najlepszym przypadku, jeśli chłopaki w drodze do posiadłości mówili prawdę, w najgorszym zaś szafotem dla niej... oraz perspektywę kilku godzin nieustannej udręki psychicznej, która jednak zdecydowanie mniej skłaniała się ku skończeniu na szafocie. Westchnęła.

Odpracujesz to, Keir. Zaraza, nie wiem, jak, ale odpracujesz, plecy będziesz mi szorował do końca zimy...

Zostanę tutaj, wasza... rajco, panie — odparła w końcu, niepewna, jak się winno zwracać do człowieka jego pozycji.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

3
- Świetnie - kiwnął głową rajca. - Zatem ustalone. Panowie, pani, możecie odejść, służba wskaże wam pokoje. Wy zostańcie, oficerze, chce porozmawiać o kilku sprawach.

Skłonili się więc i wyszli, wszyscy poza Keriem, który odwrócił się i mrugnął do niej z uśmiechem, mimo, że mordowała go wzrokiem. Za chwilę jednak zamknęły się za nimi drzwi i mężczyzna zniknął im z oczu.

- Tędy, pani - rzekł młody paź w rajtuzach i kubraczku. Szedł wyprostowany, pachnący słodkimi perfumami na odległość. Licho mogła więc skonfrontować stały dla Keira pot i dym z pachnidłami. - Wasze komnaty znajdują się w nieco innej części domostwa, niż waszych towarzyszy, niestety, wolne pokoje tam się skończyły, jedyny większy przeznaczony jest dla pana oficera, ale przecież nie położymy go z wami.

Przeszli wiele korytarzy, aż w końcu orzekłaby, że kręcą się w kółko, gdyby nie zmieniające się ozdoby. Po dłuższej chwili stanęli przed niewysokimi drzwiami, a służący otworzył je, wpuszczając ją do środka.

- Gdybyś czegoś potrzebowała, pani, wystarczy krzyknąć. Niezwłocznie ktoś się zjawi - i wyszedł, zostawiając ją samą.

Pokój nie był duży, mieścił zaledwie stolik, krzesło, kuferek i łóżko. Miał za to widok z nieokratowanego okna na dalszą część miasta - pięknie wykonane budynki, kąpiące się w blasku słońca. Zaraz rzuciła się jednak na łóżko by odpocząć chwilę.

Wydawało się, że Keir uratował ją od przykrej konfrontacji i zagrożenia życia, ale też nieźle wpakował. Ostatecznie jednak doszła do wniosku, że siedzenie z rozgadanymi babami mogło najwyżej spaczyć rozum, nie pozbawić życia. I, zdecydowanie, nie zgwałcić. W myślach nadal jednak przeklinała łobuza. Za jego spryt, inteligencję, troskę. Zdecydowana była mu odpłacić, niezależnie, jakim sposobem.

Usłyszała pukanie do drzwi, wstała więc i pozwoliła gościowi wejść. Okazało się, że był to syn Baltmaca, którego imienia jeszcze nie znała. Miał na sobie ten sam strój i miecz przy pasie. Zamknął za sobą drzwi i powoli obrócił się. Był jej podobny wiekiem. Po rodzicielu odziedziczył kasztanowe włosy i ostre rysy twarzy. Nie był ani brzydki, ani przystojny. Raczej nijaki, czego nie mogła powiedzieć o rajcy. Być może w przyszłości miał się jeszcze wyrobić.

- Siedź, siedź, pani, wizyta jest nieoficjalna - głos miał jeszcze młodzieńczy. - Na imię mi Ervin. Muszę przyznać, że jestem zaskoczony. W osobistej straży mego ojca nigdy jeszcze nie pracowała kobieta. A już z pewnością nie tak atrakcyjna - zerknął na jej nogi, które wyraźnie odznaczały się pod opiętymi spodniami. Potem spojrzeniem powędrował wyżej, na rozpiętą koszulę. Uśmiechnął się. Niezbyt ładnie. - Gdzie oficer Keir was znalazł? W komnacie słyszałem, jak zapewniał nas, że nie zawiedziemy się na twojej osobie, pani. Czy to prawda? A może marzy ci się opuszczenie tego brzydkiego, śmierdzącego fortu i stała praca w rezydencji? - Zbliżył się do niej nieco. - Mniej obowiązków, więcej przywilejów. Przyjemności... - Odgarnął niesforny kosmyk włosów z jej czoła.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

4
Licho z początku tylko zaklęła w myślach z udręką, kiedy wzrok młodzieńca — bez wstydu wędrujący z jej nóg na dekolt i to niechybnie nie po to, by podziwiać naszyjnik — wskazał jasno, że wizytę jej syn rajcy złożył w celach jeszcze bardziej nieoficjalnych, niż z początku przyznał. Nie miała jednak wyboru, jak wpuścić go i wysłuchać — o wysoko urodzonych nie wiedziała wiele, dość jednak, by znać tę prawdę, że większość nie pojmowała znaczenia słowa „nie”, a gdy pojmowała już, to lepiej było srodze się zastanowić, nim się po nie sięgnęło. Chamstwo mogło mu z oczy patrzeć, lecz byle chamem z gospody nie był, nie był byle chłopem, łapiącym w tłumie za pośladki ani byle włóczęgą, któremu mogła strzelić w pysk, pociągnąć z kolana w podbrzusze czy ciąć w dłoń, gdy ją wyciągnął nieproszony. Mogła tylko zesztywnieć lekko, kiedy Ervin bezczelnie nachylił się i odgarnął jej włosy, bez ceremoniałów składając swą niewyobrażalnie hojną, choć zamaskowaną propozycję rozłożenia przed nim nóg, a i najlepiej pozostania w posiadłości, by się to stało zwyczajem. Zwalczyła przemożną chęć do odwinięcia się szybkim trzepnięciem w łapę i zbluzgania gnojka, jak pewnie nigdy dotąd o sobie nie słyszał. Podniosła się natychmiast, niemal gwałtownie, przeszła po izbie. Ostatnim, na co miała ochotę tego pieprzonego dnia, to użerać się z podobnymi mu.

Splotła dłonie za plecami. Niewygodne to było, gdy u pasa nosiła brzeszczot i po puginale u boku, lecz w miarę skutecznie zasłaniała wtedy przed spojrzeniem tyłek. Z początku nie wiedziała, co odpowiedzieć, by jej nie zaprowadziło to na pręgierz albo szafot wręcz, ani by nie zachęciło go do dalszych awansów. Fuknęła cicho, przygryzła wargę. Skurwiła go w myślach, by sobie ulżyć i dopiero wtedy obróciła się do szczeniaka, mało brakowało, że z uśmiechem na ślicznej, szczupłej twarzyczce, gdyby jej kto nie znał, to powiedziałby, że niewinnej, niczym u dziecka. Mało brakowało.

Zaszczyt mi robicie tą ofertą, panie...złamany kutasie, gówniarzu.Ale jestem prostej wiary dziewczyną i nie wyznaję się na służbie w domostwach.Z cholernymi gówniarzami o lepkich łapach.Jeśliście jednak łaskawi... czy moglibyście przypomnieć mi imię pazia, który prowadził mnie do komnat? Wyleciało mi z głowy, tedy nie wiem, u kogo zgłosić, że niepotrzebnie izbę wam zajmuję. Mogą bez frasunku przenieść mnie do pokoju oficera, ni on ni ja nie będziemy mieć z tym żadnej zwady...do kurwy nędzy, że nie. Ha! I teraz co, szczeniaku?

Ach, tak, jeśli fascynuje was historia mojego spotkania z oficerem, myślę tedy, że będzie chętny wam opowiedzieć. Niechybnie będzie. Mam wspomnieć mu, ze złożyliście wizytę i wyraziliście ciekawość, gdzie mnie znalazł?

Zdążyła odwrócić wzrok ku oknu i widokom na zewnątrz, nie ku młodzieńcowi, gdy nie wytrzymała i uśmiechnęła się kącikiem ust. Wdzięczna była Kevanowi oraz madame Laisse za te rzadkie lekcje zachowania i ogłady, z których nie spieprzyła lać się kijem, bo przydybali ją wcześniej. I za resztki zdrowego rozsądku.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

5
Młodzian wykrzywił twarz w lekkim grymasie, ale szybko się opanował. Widać nie chciał zdradzić, jak bardzo zadziałały mu na nerwy te słowa. Jednak ton, z jakim się wypowiadał, wyrażał całą prawdą.

- Możecie być pewna, pani, że zapytam - wycedził przez zęby. - O wszystko zapytam. Ale propozycję i tak radzę rozważyć. Szczerzę radzę. Nie odmawia się ludziom mojego pokroju. Zwłaszcza nie powinny tego robić nisko urodzony dziewki.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Licho mogła odetchnąć, ale nie zlekceważyć groźbę, którą słyszała w głosie. Urażona duma wypełnionego podnieceniem niemal dzieciaka, który w dodatku nosił miecz, nie należała do rzeczy bezpiecznych. Wyglądało na to, że tylko szlak był prosty i logiczny. Tam miecz stanowił prawo, nie pochodzenie i ilość złota. Zazwyczaj.

Pozostała w pokoju aż do wieczora, wychodząc z założenia, że lepiej nie rzucać się w oczy Ervinowi. Keir nie raczył się zjawić, zapewne zaganiany w swoich oficerskich sprawach. W końcu jednak paź zapukał do jej drzwi i poprosił, by udała się za nim. Nie widząc wyjścia, ruszyła. Z ciężkim sercem i bez entuzjazmu.

Znowu przeprawiali się przez masę korytarzy, a bystra dziewczyna zauważyła, że kręci się po nich znacznie więcej strażników. Najwyraźniej postawiono wszystkich w stan absolutnej gotowości. Co prawda, oficer wspominał, że obrady potrafiły już przybierać nieciekawy obrót, ale czy możliwe, że aż tak? Miała nadzieję, że nie będzie musiała się przekonać. Wreszcie dotarli do zdobionych kwietnym motywem dwuskrzydłowych drzwi. Przed nią stali kolejny strażnicy w kolczugach i jakach z uskrzydlonym pucharem. Wrota otworzyły się przed, otulając ją słodkim ciepłem, wonią róż, słodyczy i wina. Zawahała się chwilę, ale zadanie to zadanie, a służba to służba. Weszła.

Kolia siedziała w obitym miękkim futerkiem fotelu, trzymając niemowlę na rękach. Obok starsza córka rozprawiała z nią o czymś. Za nimi w kominku wesoło trzaskał ogień. Na długim stole rozłożono kilka karafek z winem, płatki róż i smakołyki; jabłka i gruszki w karmelu, jesienne grona winne, a nawet kawałki dyni w cieście. W przeciwległym kącie pokoju Elfka i najmłodsza córka Baltmaca grały w jakąś grę.

Jej przyjście oczywiście wzbudziło zainteresowanie. Matka niemowlęcia natychmiast podniosła się z krzesła i podeszła do niej. Głos miała, spokojny, uprzejmy. Nie sztucznie kurtuazyjny.

- Panno Licho, zapraszamy bliżej. Może wina, coś do jedzenia? Nie znamy się jeszcze, ale na imię mam Nimah. Proszę, proszę - podsunęli jej krzesło, na którym mogła usiąść. Niemal od razu zjawiły się też dwie pozostałe kobiety. - Moja panią matkę już znasz, Koila. A to Ana i Viviennea.
- Muszę przyznać - zaczęła matrona - że kobieta w służbie wojskowej mego męża to szalenie intrygująca sprawa. Jak udało ci się tam dostać? Kapitan Ferris nigdy do tej pory nie wybierał żadnych kobiet.
- Mamo, daj spokój, nie ma co jej męczyć - odparła Nimah. - Mało tego, że musi tu z nami siedzieć? - Zapytała, uśmiechając się ciepło, jakby rozumiała jej sytuację.
- Zabiłaś już człowieka? - Wypaliła Ana.
- Ano, uspokój się! Ty i te twoje pytania!
- No co, ciekawa jestem! Po co inaczej byłby jej miecz? I dlaczego nie ubrała sukienki na wieczór, tylko nosi się jak mężczyzna?
- Po prostu niektóre kobiety tak czują się swobodniej - wymamrotała Kolia, sama nieprzekonana do tego argumentu.
- A dzieci chcesz rodzić? Mieć takiego syna, jak Nim, hę?
- Może w końcu pozwolimy jej się wypowiedzieć? - Przemówiła po raz pierwszy Elfka, cichym, melodyjnym, ale stanowczym głosem. Od początku przyglądała się dziewczynie tymi wielkimi oczami, zaciekawiona najwyraźniej.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

6
Do komnaty pełnej kobiet dziewczyna wkroczyła, jak przez wrota piekieł. I nie pomyliła się wiele, z tym, że miast siarki, palonego mięsa i krwi, uderzyła ją mdła woń kwiatów oraz słodyczy, zamiast wrzasków agonii — szczebioty. Licho znalazła się we własnym dziewiątym kręgu ziejącej męką otchłani. Wkroczyła niepewnie, gotowa do taktycznego odwrotu, lecz po chwili rzeźbione, ozdobne odrzwia zatrzasnęły się za nią, zamykając drogę ucieczki, a ona została napadnięta, osaczona i zagoniona w kozi róg.

Wina — wykrztusiła tylko na pytanie, zanim opadła na krzesło i przestała nadążać z obracaniem głowy na kolejne zaczepki.

Miała się za dzielną cholerę, odważną. Krew i flaki rozwleczone żelazem nie robiły na niej najmniejszego wrażenia, nie robili bekający, pierdzący i śmierdzący mężczyźni, odlewający się przy niej, jak przy jednej z nich. Wychowała się przy chłopakach. W Ujściu z nimi wolała biegać po ulicach, zamiast robić lalki z patyków i woreczków po mące, wśród Komediantów, poza skazanymi z góry na porażkę próbami przysposobienia jej do kobiecych zajęć, dziewuszką opiekowali się mężczyźni, a wśród bandytów była ona i Ida, która bardziej przypominała chłopa, nie tylko z zachowania. Licho jadła z nimi, piła, spała, myła w się w rzekach. Nie było takiej rzeczy, która mogłaby wprawić ją w skrępowanie. Poza tym. Świat kobiet, zwłaszcza tych lepszego pochodzenia, był dla niej równie zrozumiały, co etykieta na królewskim dworze. Znów czuła się, jak dzikie wilczysko, któremu założono obrożę i posadzono z rasowymi pieskami. Nie wiedziała ino, czy umiała szczekać równie cienko, jak one.

Elfka dopiero zdecydowała się ratować sytuację, odzywając się po raz pierwszy cicho, nim awanturniczka utonęła w pytaniach. Dziewczyna czuła na sobie jej spojrzenie. Przygryzła wargę i nie wiedząc, co więcej może uczynić, nabrała powietrza, nim wyrzuciła. — Na trakcie mnie znaleźli, umiem się bić, to przyjęli. Zabiłam już. Nie stać mnie na kieckę, bo wydałam na miecz. Nie chcę rodzić, syna tedy pewnie mieć nie będę — odetchnęła, skończywszy, licząc, że nie pominęła nic, ani nie pomyliła kolejności. Potykanie się żelazem na śmierć i życie było łatwiejsze.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

7
Licho było dzielna, sama przed sobą mogła to przyznać. Z kielichem w ręku odpowiadała na pytania i dopiero po wszystkim pozwoliła sobie na łyk. Było wyśmienite, słodkie, ale nie mdłe, o ciemnoczerwonej barwie. Upiła jeszcze dwa łyki, tak jej posmakowało.

- A mama chciała i dostarczyć suknie na wieczór! - Szczebiotała dalej dziewczynka. - Chciała, chciała, ale...
- Ale oficer Keir ostrzegł nas, że to nie najlepszy pomysł - przerwała jej Nimah, kręcąc głową z irytacją i grożąc siostrze palcem.
- I naprawdę nie chcesz mieć dziecka? - Zdziwiła się Kolia. - Dać swemu mężczyźnie mocnego syna, przekazać dalej życia? Stworzyć nowe życie?
- Maaaamo, przecież Nim też mówiła, że nie chce mieć dzieci, nawet niania opowiadała, że jak była młodsza, to zabierała Ervinowi drewniany miecz i ćwiczyła w stajniach, a teraz o, proszę, jakiego mam cudownego siostrzeńca! Oby był tak silny, jak jego tato i dziadek!
- Błagam, niech tylko będzie mądrzejszy - westchnęła młoda matka, wciąż uśmiechając się ciepło. - Och, nie, nie pomyśl o mnie źle, droga Licho. Kocham mojego męża, zrobię dla niego wszystko. Czasem po prostu jest idiotą, jak każdy facet.

Nimah wydawała się być najrozsądniejsza z towarzystwa, do tego nie gapiła się na Licho jak na okaz wyjątkowo dziwnego zwierzaka. Być może dziewczyna mogłaby nawiązać nią nić sympatii. Być może.

- Jak to jest zabić człowieka?
- Ana! Daj spokój, czy pytasz żołnierzy ojca, jak to jest zabić człowieka?!
- Aha. Mówią, że śmierdząco, bo człowiekowi puszczają zwieracze. To prawda, czy mnie okłamują?
- Viviennea, proszę, zabierz siostrę stąd, nim przyjdą jej do głowy kolejne niemądre pytania - wymamrotała zaczerwieniona Kolia. - Wszystkie udały się w ojca, zaklinam się. Przepraszam za nią, ciężko okiełznać tego niespokojnego ducha.

Elfka z uśmiechem odciągnęła ciekawską dziewczynkę od rozmawiających, zabierając ją w kąt, w którym siedziały, kiedy Licho weszła do środka.

- Kiedyś palnie coś tak głupiego, że wpadnie w duże kłopoty i nawet ojciec jej nie pomoże - wskazała Nimah, a jej matka przytaknęła.
- Teraz, kiedy już możemy rozmawiać bez ciekawskich uszu... Jak ci się wiedzie życie w forcie, wśród samych mężczyzn? - Zapytała Kolia. - Narzekasz na... brak atrakcji? Chyba nie powinnaś, mam rację?
- Mamo!
- Cicho, córko, cicho. Chce posłuchać, co nasz gość ma do powiedzenia w tej sprawie.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

8
Dziewczyna uchyliła usta znad pucharu, lecz przymknęła je natychmiast, zbaraniała. Czuła się, jak egzotyczne zwierzę wystawione na publiczny widok i z ulgą odetchnęła, kiedy zdziecinniałą Anę — a może zwyczajną, jak na swoje lata i pstrość w głowie, podczas gdy to Licho w jej wieku podrzynała kupcom gardła, zamiast bawić się na salonach — elfka odciągnęła w dalszy kąt komnaty, zajęła grą. Miast ochrony, awanturniczka stała się atrakcją wieczoru. Czy się to jej podobało, czy nie. Zamarła jednak dopiero, gdy najstarsza kobiet upewniła się, że ich słowa nie lecą do nie tych uszu, co trzeba i nie zaczęła dopytywać o szczegóły służby. Przetrawiła jej słowa z łykiem wina, lecz nie miała wątpliwości — nie szło wcale a wcale o atrakcje w gospodzie, przy kuflu piwa i partyjce kościanego pokera.

Licho wzruszyła ramionami. — Prawda, nie narzekam... — odrzekła, mimowolnie uśmiechając się kącikiem ust do wspomnienia ostatniej nocy z Keirem, przełykając jakoś bolesne kłucie, które męczyło ją, odkąd ujrzała na targowisku starych znajomych. Oficer nie tylko z żelazem umiał się lepiej, niż sprawnie obejść, musiała mu to przyznać. I musiało, niechybnie, całe piętro, odkąd dźwięk niósł się po kamiennych korytarzach nieznośnie dobrze. Nagle pochwyciła spojrzenie Nimah oraz Kolii, uniesione brwi i wywróciła ślepiami, fuknęła. — Ejże, nie pieprzę się z każdym chłopem w forcie, psiakrew, to nie babska ballada! — Upiła solidny łyk, lecz w lot spostrzegła wyraz na twarzy dociekliwej matrony i nim ta otworzyła usta, mruknęła. — Dość po jednym.

Nie skomentowała uprzedniego szczerego zdziwienia Kolii, gdy odparła, że do dawania synów nie było jej śpieszno. Sama nie myślała o tym, los dał jej nieraz do zrozumienia, że nie jej był pisany prosty, babski żywot, to i nie zamartwiała się takimi sprawami. Kiedyś może tak. Myślała głupio, co mieliby z Friesem począć, gdyby przyszło zarzucić zbójectwo, tak jakby słyszała kiedykolwiek o kimś, komu się to udało i nie skapiał wcześniej na gościńcu. Myślała, czy nadałaby się na czyjąś kobietę i matkę, taką jak inne, zwyczajną, a nie włóczącą się z mieczem po traktach. Wątpiła jednak. Szczerze wątpiła, a przekonywać się jeszcze nie chciała.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

9
Kobiety pokiwały głowami, przyjmując, co powiedziała, choć Kolia z uśmiechem na twarzy. Później już nie wypytywały jej o takie rzeczy, raczej rozmawiając między sobą, a ją zagadując o błahostki, sytuację w forcie i podobne bzdury. Vivennea podeszła po jakimś czasie, uprzednio prowadząc młodszą, przybraną siostrę do komnat, by udała się spać. Elfka odzywała się bardzo niewiele, ale kiedy już to robiła, przemawiała mądrze i spokojnie, charakterystycznie dla swojej rasy. Po północy przybył posłaniec oznajmiający, że obrady mają się przedłużyć i szlachetny Baltmac prosi, by żona i córki nie czekały na niego. Licho pozwolono odejść.

Postanowiła wrócić sama, próbując odnaleźć wśród plątaniny korytarzy swoją komnatę. Nie było to zdecydowanie łatwe, ale po pewnym czasie udało jej się. Trochę irytowało ją, że kolejny raz nie mogła spotkać się z Keirem, ale musiała przywyknąć. Nowy życie równało się nowym zasadom, tak już było. Zrzuciła z siebie ubranie, jedynie miecz odkładając ostrożnie, po czym położyła się na łóżko, przykrywając narzutą. Nie minęło wiele, jak zapadła w niespokojny, przetykany dziwnymi obrazami sen.

Rano obudziła się zmęczona, ale nie miała innego wyjścia jak ubrać się i zjeść śniadanie w jadalni, do której zaprowadził ją paź. Tam spotkała swoją drużynę. Siedzieli nad bochnem chleba i pieczenią. Wszyscy niewyspani, z worami pod oczami.

- Proszę, proszę, nasza opiekunka - mruknął zaspany Agrit. Podsunął się i zrobił jej na ławie miejsce pomiędzy sobą, a oficerem. - Jak się sprawdzasz w nowej roli?
- Jeżeli się wysypia, to i tak jej zazdroszczę - odburknął z kufla Bumbr.
- Rozmowy przeciągnęły się do późna w nocy, nie wiemy nawet dokładnie do której - wyjaśnił jej Keir, kiedy zasiadła obok niego. - Pewnie w ogóle by nie wyszli, gdyby magowie ich nie pognali precz. Dziś zapowiada się to samo, Albion pozwolił nad odespać trochę, ale i tak szykuje się kolejny, paskudny wieczór. A ty? Co ciekawego robiłaś?

Pieczenią okazał się być pokaźny barani udziec, chleb zaś był wciąż ciepły i miękki. Ktoś podstawił jej kufel, oficer napełnił go ciemnym piwem.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

10
Przecierając jeszcze twarz, Licho zlazła do niewielkiej izby jadalnej dla żołdactwa, niewyspana, znużona i ponad miarę wkurwiona bezczynnością. Pocieszyło ją jedynie, że i chłopaki nie wyglądali wesoło, nie straciła tedy żadnej przedniej zabawy. Uśmiechnęła się słabo na widok Keira. Agritowi przydepnęła pod ławą stopę na docinki, zająwszy miejsce pomiędzy nim a oficerem, nachyliła się i ucałowała swojego mężczyznę krótko w policzek, widząc, że ze zmęczenia niemal leciał pod stół, zanim sięgnęła kawałek chleba. Nigdy nie jadała dużo, a cała ta chryja dodatkowo odbierała apetyt. Spoglądając kątem oka, dała jednak oficerowi do zrozumienia, że pamiętała, kto ją wpakował w tę robotę i przedstawił kobietom.

Słuchałam o kieckach, małżeństwach, atrakcjach służby z samymi chłopami i radości dania mężczyźnie syna — odparła udręczonym głosem. Ziewnęła i upiła łyk piwa. Łypnęła na Keira, zwracając się już tylko do niego. — Był tam, prawda? — W jego oczach widziała odpowiedź. Westchnęła ciężko. — Psiakrew, poszłabym z wami... Ale jeśli skurwiel odwinie coś tam, przy ludziach... Niech to szlag. Wytrzymam jeszcze wieczór w tym kurniku. Choć będziesz to musiał odpracować, oficerze, każdą chwilę tej męki — mruknęła cicho, przypadkiem niby przesuwając dłonią po jego kolanie. Urwała i upiła kolejny łyk. — Coś będzie trzeba z nimi zrobić... z nim...

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

11
Keir uścisnął jej dłoń pod stołem, łapiąc nagle i niespodziewanie.

- Zobaczysz, jeszcze tylko dzień lub dwa i wrócimy do patrolowania gościńca. Jak ja do tego tęsknie!
- Cholera i mi się marzy rzucić na mój siennik, zamiast tutaj siedzieć. W życiu nie przyjąłbym propozycji zostania tu na dłużej.

Resztę śniadania gadali spokojnie. Keir co chwila kładła dłoń na jej dłoni w uspokajającym geście, ale rzadko na nią patrzył. Zmęczenie na jego twarzy było aż nadto widoczne. Ledwie skończyli, kiedy przybył służący oznajmiając, że rajca prosi ich do siebie gdyż przesunięto termin rozpoczęcia obrad. Bumbr zaklął, Agrit jęknął żałośnie i walnął czołem w stół, pozostając tak chwilę, po czym zebrał się powoli i ciężko. Turts wyszedł bez słowa, a jej mężczyzna złożył na jej ustach pocałunek.

- Wrócę. Odpoczniemy sobie jeszcze, obiecuje - wyszedł po tych słowach, nie oglądając się.

Licho nudziła się przez cały dzień. Zajrzała do Ogryza, który radośnie zarżał na jej widok, ale nie mogła go przegnać kilkunastu staj w tę i nazad, to było miasta. Posiedziała więc chwilę z nim, po czym wróciła do domu. Wciąż kręciło się tu sporo strażników, zagadała więc do dwóch, którzy grali w kości w jadalni. Nazywali się Miken i Frennk i mieli cholernego pecha w grze, ograła ich bowiem i przy okazji nauczyła się kilku dodatkowych sprośnych dowcipów.

Później znowu ruszyła w smętny spacer po olbrzymiej rezydencji, oglądając arrasy i malowidła. Po południu rozeszła się wieść, że obrady szczęśliwie zakończono, a wieczorem odbędzie się tu uczta z tejże okazji. Kucharze mają zatem zakasywać rękawy i zagonić do roboty jak największą ilość służby. Licho ucieszyła się, gdyż oznaczało to, że wreszcie coś zacznie się dziać. A może i okazja do wypitki będzie.

Wieczór nadszedł więc zdecydowanie szybciej. Główną jadalnie strojono i wnoszono do niej masę jedzenia, od wielkich, pieczonych prosiąt, po oliwki, winogrona, jabłka. Dziewczyna obserwowała wszystko, zadowolona, że inni pracują, kiedy ona się obija. Kucharze ganiali paziów i innych służących, nadzorcy poganiali wszystkich. Uśmiała się niesamowicie, kiedy jeden z posługaczy potknął się, niosąc parujący jeszcze od ciepła pasztet, a danie wylądowało na twarzy Bernarda, majordomusa Baltmaca, nadętego jak świński pęcherz gbura, który uwielbiał wszystkim rozkazywać, ale z nieznanych jej przyczyn, unikał jak tylko mógł Keira i jego ludzi.

Uroczyste wejście rozpoczęło się po zmierzchu. Pierwszy przez frontowe drzwi wchodził Baltmac z całą rodziną, wszyscy wystrojeni, uśmiechnięci, choć mina Ervina zrzedła na widok Licha. Dalej podążał wysoki i chudy jegomość bladej cerze, ubrany w czerń, przez co przypominał śmierć. Jego małżonka wyglądała żywiej, dzieci w ogóle nie mieli. Kolejnym gościem okazał się niski grubasek, odziany w kolorowy wams, wokół niego kręciła się banda smarkaczy, a sam rajca był nieustannie uśmiechnięty i szedł, niemal podskakując, jakby sama myśl o uczcie napawała go ekstazą. Pochód zamykał dobrze zbudowany mężczyzna w zielonej tunice, włosy miał czarne jak kir, oczy intensywnie zielone. Pod rękę prowadził kobietę o długich, jasnych włosach, za nimi podążała dwójka dzieci, bliźniąt dokładniej, chłopak i dziewczyna, na oko w wieku Any.

Kiedy skończyli iść wszyscy rajcy, zaczęli nadchodzić strażnicy. Pierwszy dumnie szedł Keir i głową skinął, by szybko do niego dołączyła, co też się stało. Przekroczyli próg sali i ustawili się na podwyższeniu, tuż za plecami rodziny Albion. Awanturniczka przyglądała się, jak pozostali strażnicy poszczególnych radnych ustawiają się za nimi. I serce w niej zamarło, kiedy zobaczyła, jak Lesvig i Żmije ustawiają się za człowiekiem, który musiał być Bartsem Anddre.

- Spokojnie, nic ci nie grozi - szepnął Keir. - Nie zbliży się do ciebie.

Wydawało się, że nawet jej nie zobaczył. Stał tam, ze swoją zadowoloną gębą i spojrzeniem, którego nienawidziła. Niemal cały wieczór trzymała głowę nisko, unikając wzroku kogokolwiek. Strażnicy mieli tylko czuwać, nie jedli, ani nie pili, ale jej wcale apetyt nie dopisywał. Dławił ją strach. Nie zorientowała się, nieustannie zestresowana, jak wieczór powoli przeradzał się w noc. Szturchnięta przez oficera podniosła głowę i ujrzała, że Kolia woła ją do siebie. Zbliżyła się posłusznie, nachylając do niej głowę.

- Ana jest już zmęczona, niemal zasypia na stole, mogłabyś zaprowadzić ją do komnat? Nie ufam służącym, potrafi nimi zbyt dobrze manipulować i jeszcze coś głupiego przyjdzie jej do głowy.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

12
Licho z niecierpliwością wyczekiwała wieczornej uczty, przekonana, że jeszcze godzina bezczynności mogła ją doprowadzić do nieodwracalnego szaleństwa, kiedy krążyła tak korytarz w korytarz, od jednej pysznej sali do drugiej, niemal odbijając się od gładzonych ścian i dostając szału w zamknięciu. Nawet biegający z jedzeniem i zastawą paziowie nie dostarczyli rozrywki na długo, jeśli nie liczyć incydentu z panem najeżką Bernardem, kiedy omal nie rozpłakała się ze śmiechu, ściągając na siebie gromy spojrzeń. Gdy już jednak zmierzch nadszedł i dołączyła w końcu do swoich ludzi, zeszła z niej cała ochota do zabaw, do picia i hulania. Zesztywniała na widok Żmij. Wkroczyły do sali za swoim chlebodawcą, górując nad wszystkimi, patrząc jastrzębim wzrokiem. Keir wyczuł ją natychmiast, napiętą jak struna, lecz nie wiele mógł uczynić, poza pocieszeniem i nawet wtedy ledwie dosłyszała jego słowa. Spuściła głowę i ciemne oczy. Ostatnim, czego potrzebowała, to by herszt dopatrzył się jej w tłumie, przy rajcy i jego rodzinie.

Nim zmierzch przetoczył się w czarną noc, całą ucztę dziewczyna spędziła w milczeniu, nie odzywając się słowem nawet do oficera, nie unosząc głowy. Nie ruszała się też z miejsca, chyba, że aby skryć się głębiej pomiędzy ludźmi i gdy mogła, unikała swojego mężczyzny. I tak nie mogli nic wtedy począć, a wiedziała, że gdyby Lesvig spostrzegł ją i przeczuł coś, co do nich, cokolwiek — a słabości wyczuwał, jak ogar krew — wykorzystałby to później bez chwili zawahania. Nie chciała wcale wciągać Keira w tę kabałę i nawet jeżeli nie mogła go powstrzymać przed pakowaniem się w nią samemu, zamierzała spróbować. Nie wiedziała, ile trwała tak w bezruchu, usiłując nie dać się pożreć rozmyślaniom, a przede wszystkim — wspomnieniom. Na ludzi ponieść wzroku, by upewnić się, gdzie się znajdowały Żmije, nie miała śmiałość.

Pochłonięta przez niespokojne myśli, nawet nie przyuważyła, że jest wołana, póki Keir nie trącił jej łokciem i nie spostrzegła wzywającej Kolii. Jak kot, prześlizgnęła się miękko i cicho między zgromadzonymi, i ukradkiem zbliżyła do rodzinnej ławy, wysłuchała polecenia, kiwając głową. Z ulgą powitała szansę na opuszczenie sali biesiadnej. Nie zwlekała ni chwili, odciągnęła przysypiającą małolatę rajcy od swojego miejsca przy stole, nieczuła na protesty.

Chodź, ptaszyno — mruknęła. — Zanim cię będą musieli z podłóg zbierać...

Nie oglądając się za siebie, wyprowadziła Anę za potężne odrzwia i ruszyła ku komnatom rodziny, mając przynajmniej tyle szczęścia, że włócząc się po posiadłości cały dzień, spamiętała drogę w korytarzach wcale dobrze. Smarkula zaczepiała ją jeszcze i wypytywała o durnoty, nieumęczona nawet wtedy, gdy na wpół już spała, lecz Licho obcinała ją ostro lub nie odpowiadała, nie mając najmniejszej chęci się użerać z podfruwajką. Gdy dotarły na miejsce, upewniła się, że marudzące dziewczę zasnęło u siebie, nim zamknęła drzwi komnaty i nieśpiesznym, niezbyt też chętnym krokiem skierowała się z powrotem w stronę sali, powracając na ucztę. Głosy biesiadujących huczały jeszcze odlegle, a od posadzek odbijał się jedynie cichy dźwięk jej kroków. Nerwowo obróciła w dłoniach wisiorek z tarczą i mieczem, przygryzła wargę, licząc, że Keir nie mylił się w swoich zapewnieniach.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

13
Odstawienie dziewczynki przebiegło całkiem szybko, choć była uparte jak osioł i nieustannie gadała. W komnatce już poczekała, aż mała przebierze się w koszulę nocną, wspomagana przez służące, a potem zaśnie. Choć walczyła z powiekami dzielnie, sen był silniejszy. Licho mogła spokojnie wrócić do jadalni, choć za nic nie miała na to ochoty. Mogło nawet przydarzyć się, że wchodząc przyciągnie na siebie uwagę. A to było jej zupełnie niepotrzebne.

Zaczynała kojarzyć korytarze, powoli rozpoznawała skręty, schody, przejścia. Dlatego wracała, niemalże nie myśląc o tym, dokąd idzie. Mijała strażników i służbę panoszącą się to tu, to tam, bez zwracania na nią większej uwagi. Wszędzie paliły się świece i pochodnie wypełnione woskiem, dzięki czemu nie dymiły zbytnio i dało się tu przetrwać.

Zatrzymała się na jednym z korytarzy, niepewna. Niemal na całej jego długości zgaszono wszystkie latarnie i świecie. Wydawało jej się to podejrzane. Zaraz jednak ujrzała otwarte okno i pacnęła się w czoło. Przeciąg, to po prostu był przeciąg. Ruszyła więc śmiało naprzód, wiedząc, że obejście tego zajęłoby jej kupę czasu, a w dodatku trzymają się jej durne myśli.

Wyłonił się z mroku nagle, czając się gdzieś w bocznych drzwiach. Złapał ją za ramię i przystawił do ściany. Sparaliżowana strachem, nie mogła zareagować.

- No, proszę - odezwał się swoim złowrogim głosem. - Dziewka Friesa. Nie wierzyłem na początku, jak mi doniesiono. Byłem pewny, że skipiałaś gdzieś w rowie. A ty nie dość, że żyjesz, to jeszcze dobrze się trzymasz w straży Albiona.

Wszystko powróciło do niej w jednej chwili. Ból w lędźwiach, gorące łzy na policzkach, rechot jego kompanii. Zamknęła oczy i znowu miała na sobie ubrudzoną już sukieneczkę, krew i krzyki w uszach. Potem spadły na nią razy i uderzenia. I jeszcze raz i znowu, bezustannie.

- Sprawdziłem, czy ostatnio doszło do kolejnego ułaskawienia jakiegoś bandyty i wiesz co? Nie doszło. Wychodzi zatem na to, że twój pracodawca nie ma pojęcia, kogo najął do służby. Jak myślisz, czy chorobliwie honorowy i sprawiedliwy Baltmac będzie łaskawy? Och, nie odpowiadaj, ja wiem, że nie będzie. Wystarczy mi jego spojrzenie bijące wstrętem, kiedy patrzy na mnie. Brzydzi się mną i moją przeszłością, ale ja na niego szczam ciepłym moczem.

Zbliżył się do niej, wdychając jej zapach. Czuła jego bliskość, wzdrygając się.

- Mógłbym cię wydać, ślicznotko, ale po co? Nie byłoby zabawy. A ja potrzebuje zabawy, wiesz o tym? Tedy chodź do pokoiku za moimi plecami, zdejmij ciuszki i daj mi przyjemność, a o całej sprawie zapomnimy. Jak się na to zapatrujesz? Pamiętaj, że znam twój sekrecik - ostatnie zdanie wyszeptał jej do ucha.

W końcu korytarza pojawił się strażnik z halabardą. Spojrzał na nich ciekawie, ale Lesvig nie tracił czasu.

- Czego tu? Nie przeszkadzaj, kiedy tu sobie romansujemy!

Fakt, że nie zaciągnął jej nigdzie siłą i jeszcze rozmawiali mógł wynikać z tego, że jego oficjalne bandyckie życie pozostało gdzieś z tyłu. Jedno i drugie reprezentowało teraz kogoś ważnego, a jakikolwiek niepotrzebny incydent mógłby zepsuć niedawne osiągnięcia zdobyte na obradach rady miasta.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

14
Licho ledwie zdusiła krzyk na nagłe szarpnięcie w bok.

Trzęsła się. Kiedy przyparł ją do zimnego kamienia i poczuła na szyi jego oddech, nie mogła już dłużej opanować drżenia, słyszała własne serce, pędzące jak u królika i jego, walące niczym młot w płótno. Gdyby nie była sobą, rozpłakałaby się, jak dziewczynka. Zacisnęła jednak zęby, odwracając głowę i usiłując odsunąć się jak najdalej, wcisnąć w ścianę, gdy herszt cedził okrutne obietnice wprost do jej ucha głosem chrapliwym z podniecenia. Nie pozwolił jej. Miała chęć wyrwać mu się, miała chęć krzyczeć po pomoc, po kogokolwiek, po Keira... lecz nawet gdy dosłyszała z nadzieją zbliżającego się halabardnika, nie mogła wykrztusić słowa, choćby pisnąć. Lesvig nie rzucał gróźb na wiatr. Tym bardziej tedy przeraziła ją podła racja, że nie miała wyboru. Nie zostawił go jej. Skurwysyn wiedział o niej od początku i czekał tylko na chwilę.

Nie powinnam była zostawać, kurwa, zaklęła rozpaczliwie w myślach. Nie powinnam była iść sama... — Nie powinna była. Teraz, zdała sobie sprawę, zostało jej tylko jedno, co mogła uczynić.

Nie powiesz nikomu — rzuciła zduszonym głosem, z trudem zdobywając się, by spojrzeć mu prosto w oczy. Jej płonęły, jakby na przekór, jak gdyby poza strachem została jej już tylko nienawiść. Zacisnęła dłonie w pięści. — I nie pokażesz mi się nigdy więcej.

Omal nie zabrakło dziewczynie oddechu od patrzenia znów na jego twarz. Ból rozrywał ją od środka, taki, jakiego nie czuła od dnia, kiedy wymordował jej ludzi — jakby serce pękło jej w piersi. Wiedziała, że niechybnie kłamał. Że nie dość mu było wziąć ją sobie raz i zostawić w spokoju, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Nie miał po prostu się nasycić, nie łamiąc jej przy tym znowu brutalnie, nie maltretując, aż później nie mogłaby drgnąć. I że nic nie sprawiłoby mu większej satysfakcji, jak po wszystkim po prostu wydać ją rajcy oraz miejskim lochom, bez względu na układy. Czego by nie uczyniła, miał ją w garści. I dlatego tylko jedno jej pozostało.

Chodź — wykrztusiła.

Wymknęła się spomiędzy mężczyzny, a chłodnej ściany, ominęła herszta i pchnęła drzwi do izby za nim, skąpanej tylko w słabej poświacie księżyca, wdzierającej się przez okno. Snop światła padał na wąski siennik na ziemi, Licho ścisnęło w gardle, kiedy na miękkich nogach przekroczyła próg, weszła w łunę, wychylając się z cienia. Czuła go tuż za plecami, słyszała chrapliwy oddech. Nie musiała przynajmniej grać przerażonej. Bała się, jak diabli. Zacisnęła jednak pięści. Wtedy była bezbronna, w cienkiej sukience i niemal na klęczkach błagająca o litość dla swojej kompanii, zaś dwóch jego ludzi przytrzymywało ją z początku, by nie zdołała się wywinąć. Tym razem mogła drżeć na wspomnienie, lecz wiedziała, co musiała czynić. Przystając przed czyimś posłaniem, być może służby, i splatając ramiona na piersi nie mogła zdobyć się, żeby samej ściągnąć skórzaną kurtkę, sięgnąć do sprzączki pasa... Czekała, by herszt rychło się zniecierpliwił. Czekała na moment, kiedy byłby już zbytnio nią zajęty, żeby łypać czujnie i zwracać uwagę na wszystko, na każdy szczegół. W międzyczasie dobyć zwinnie noża z cholewy, ukryć zręcznie na odpowiedni moment, choćby srogo miała płacić za oczekiwanie. A w tym odpowiednim nie zawahać się ani ułamka sekundy — wrazić sztych między żebra, prosto w zatrute, małe serce skurwiela, jeden raz i drugi, i trzeci... Tuzinem pchnięć, byle tylko mieć pewność, że martwy. Że zabiła go, jak wściekłego kundla.

Re: Rezydencja Baltmaca Albion

15
Licho postawiła wszystko na jedną kartę. Nie miała czasu na dogłębne przemyślenia, działała więc instynktownie. Choć drżała i bała się okropnie, pociągnęła za sobą mężczyznę, wchodząc do pokoju, który okazał się ubogo urządzoną sypialnią, być może kogoś ze służby. Nie był to jednak odpowiedni moment na rozglądanie się.

Ustawiła się przy łóżku, celowo nic nie robiąc, czekając na jego reakcję. A Lesvig do cierpliwych nie należał. Najpierw odpiął jej pas z bronią i rzucił ją gdzieś w kąt. Potem brutalnie zabrał jej założone na piersiach ręce i odpiął klamerki, żeby zdjąć kurtkę. Kiedy i ta wylądowała na ziemi, rzucił dziewczynę na łóżko i podążył za nią. Poczuła na sobie jego ciężar i ogromnym wysiłkiem woli zwalczyła chęć zrzucenia go z siebie. On tymczasem nie próżnował, całował ją po szyli, wręcz przeciągając po niej językiem, ręką wyciągając jej koszule ze spodni. Szybko opadł niżej, śliniąc jej brzuch, ale pomyślała, że to okazja, jaka może się już nie trafić. Objęła zatem jedną dłonią jego głowę, a nogę zgięła w kolanie, stawiając ją na łóżku i dyskretnie dobywając drugą dłonią nóż. Obróciła puginał w palcach i ukryła za nadgarstkiem niemal w ostatniej chwili, gdyż strącił łapskiem jej nogę i zaczął brać się do rozwiązywania trok od spodni. Bynajmniej nie swoich. Kiedy się z nimi uporał, przypomniał sobie, że dziewczyna ma buty, wstał więc na chwilę i ściągnął najpierw jeden, a potem drugi. Licho błogosławiła się, w duchu za przezorność. Znów znalazł się nad nią, sięgając ręką do spodni, aby się ich pozbyć, ona jednak nie mogła się przemóc, zwalczyć strachu. Wciąż miała obawy, że mężczyzna przejrzy jej zamiary.

Spodnie i majtki szybko opuściły jej nogi, idąc w ślad za kurtką, a ona nie reagowała. Lesvig rozwiązał swoje portki, wyciągając na wierzch męskość i uśmiechając się lubieżnie. Tym razem powoli, ostrożnie nachylił się nad nią.

- Mam nadzieję, że jesteś tam choć odrobinę mokra - rzucił, liżąc jej szyję.

Poczuła, jak jego członek ledwie ją dotknął i pękła. Stłumione żal, wściekłość, strach, smutek, gorycz, tęsknota do Friesa i reszty grupy, wybuchły w niej nagle. Pchnęła, nim on zdążył to zrobić i usłyszała, jak stęka. Uniósł się w górę na jednej ręce, wybałuszając oczy, ale pchnięcie zostało powtórzone. Raz, drugi, trzeci i jeszcze i znowu i dalej. Dłoń miała już lepką od jego ciepłej krwi, ale nie ustawała. W końcu otworzył usta, parskając juchą na jej twarz, koszulę i łóżko. A potem padł na nią, tym razem zupełnie martwy.

Licho oddychała ciężko, czując łzy zbierające jej w kącikach oczu. Zewsząd otaczał ją odór śmierci. Jeżeli zdecyduje się zrzucić zewłok na ziemię, stanie półnaga na zimnej posadzce, cała we krwi. Z trupem w jednym pokoju.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”