Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

1
.
Obrazek

Wschodni odłam wybrzeża jeziora Keilad w centralnej części Keronu. Według wierzeń nielicznych mieszkańców regionu, dno jeziora u wybrzeża usiane jest wrakami licznych łodzi handlowych. W tym miejscu morderca Jakub z Meriandos, uważany za fikcyjnego, miał porzucić nikczemne życie i zostać kapłanem.

Wybrzeże usiane jest wrakami okrętów, zaś z tych znajdujących się na południowym-wschodzie wybrzeża dostać można się do zaułka przemytników, zasiedlonego przez Mysią Górę – z jej wnętrza wypływa źródlana woda i wielu uczonych właśnie tutaj upatruje źródło jeziora Keliad. Spod niewielkiej skały rozlewają się nieliczne strumyki, wiążące się w większy aglomerat płycizn. Im dalej wgłąb, tym bardziej płycizna ustępuje niezbadanym piętrom jeziora. Tam swobodnie pływają większe statki, bez obaw o osadzenie na mieliźnie.

Przybył z gór Daugon.
Obrazek
Snuł się od drzewa do drzewa. Od dnia do nocy. Przez pola i lasy. Błota i pylące pustynie, pustki. Goniąc za karawaną ludzkiego i elfiego pochodzenia uchodźców. Przypominał sobie widok mordowanych sojuszników. Jak Zakon Sakira bestialsko odcinał im kończyny. Jak pomimo błagań pastwił się nad konającymi, pozostawiając ich w cierpieniu. Nie zaznali łaski. Nie zaznali też spokoju. Ich ciała spalono. Nikt z magów nie przeżył katastrofy w obozie spod góry Daugon.
Krzyki niosły się jak wiatr. Jak magiczny wicher. Zaalarmowani przemknięciem gubiącej ostatni dech kobiety, zwrócili głowę w jej kierunku. Podnieśli głowy elfy na tyle, złoczyńcy uchodzący przed prawem, zapomniani tułacze. Podnieśli głowy mądrzy znad okrągłego stołu. Studenci i dzieci...

...Nad ich biwakiem skłębił się chaos. Matki z dziećmi pakowały dobytek. Magicy tworzyli grupy. Dawne podziały ponownie zawitały pośród zrzeszonych magików...

...Było ich około sześćdziesięciu, nie licząc medyków. Z wsparciem uzdrowicieli, mogli się trzymać dłużej, niż przy czystej ofensywie i odzyskiwać własnych rannych. Dawało im to pewną przeżywalność i czyniło ich szanse... Nie zerowe. Ale Mordred nie myślał teraz o nikłych procentach. Świadomość przegranej lub wygranej odpłynęła gdzieś w dal, pozostawiając jedynie rozżarzony do białości cel: Zatrzymać, złamać, zniszczyć...

Valar dohaeris.

...Ziemia zadrżała. Czuł to nawet przez metalowe onuce i grube gobeliny. Stukot grubo podkutych bestii stawał się coraz głośniejszy. Nie przypominało to kawalerii znanych z opowieści, ni tych napotkanych wcześniej. Tutaj i konie zdawały się walczyć w imię boże. Wyczekiwali więc nieuniknionego, bowiem nic innego nie pozostało im czynić. Doczekali się. Pierwsi jeźdźcy przekroczyli linię drzew. Przeskakując bądź miażdżąc pomniejsze krzewy wbiegali na pusty plac, który jeszcze chwilę temu służył za obozowisko magom. Posłuszni apostaci wnieśli różdżki. Opuszczone powieki uwalniały magiczne przekleństwa. Widział je i Mordred. Widział, jak brunatne, czarne bądź szare byty bez formy leciały wartko w kierunku jeźdźców Sakira...

...Skracali dystans, jakby nigdy go nie było. W końcu dopadli do pierwszego z ustawionych. Nadziewając go na pikę, powalili dogorywające cielsko. Ktoś rzucił tarczą. Wbiła się w szyję, miażdżąc krtań. Ktoś odciął rękę z różdżką nim zapłonęła mistyczną poświatą inkantowanego zaklęcia. Skrzyżowano kostury z mieczami. Starto tarcze z czarami. Nieunikniona rzeź w końcu nadeszła. Krew spryskała dziewiczą ziemię. W boju nakładano magię na magię. Całą swą moc i całą swą próżność obrócili przeciwko sobie...

... Ciął szeroko od barków po biodro. Słabe opancerzenia pod pachami nie wytrzymywały nadchodzącego zamachu. Z sykiem przecinał delikatną skórę, a za nią rękawem sączyła się pod ciśnieniem żywo karminowa jucha. Fintem zmylił lżej odzianych, podcinając ich i żłobiąc dziury w udach. Z zaskoczenia wziął go rycerz z piką w ręku. Castillion zwinnym piruetem wyszedł spod kolca, odskoczył miękko, krótką, lekką fintą wybił przeciwnika z rytmu. Ciął szeroko, gdy na moment stracił równowagę. Potem ot uderzył z szybkością i siłą pioruna, wyrzucając ramie na całą długość. Jucha trysła na spoczywających dookoła inkwizytorów. Zatańczył na pięcie, a blask jego złotych oczu zgasł. Zza pleców wystawał bełt. Lada chwila dołączył do niego kolejny i jeszcze jeden. Upadł na kolana, wtem dobył go ranny zakonnik i zamaszyście przebił czerep piką...

...Magowie zaczęli się wycofywać...Przypominali spłoszone zwierzęta, które drapieżniki zaganiają w ślepy zaułek. Było ich coraz mniej...

...Nie triumfowali nadto długo. Chociaż siły zakonne osłabły i czarownicy zaczęli osiągać przewagę. Zza horyzontu nadciągała pomoc. Rozwścieczona kawaleria jeszcze żwawiej niżeli poprzednicy wjechała na plac. Mieli kusze oraz piki. Zalali apostatów gradem bełtów. Rzucali daleko oszczepami, a mało który z nich chybił celu...
Widział to za każdym razem, gdy ściągał powieki. Widział umierających, słyszał ich krzyk. W oddali przemykał wiwat triumfujących zakonników. Ich rechot, kiedy uciekał z pola bitwy niezauważony. W końcu, zza skały ujrzał płomienie. Małe świetliki, którymi dzieci oświetlały obóz w Południowej Prowincji. Ujrzał też pochodnie i znane twarze. Alamadriusa, Heinę Mroźną, a także dzieci. Elfie pociechy padające ze zmęczenia w zatoce przemytników. Chociaż nie mieli sił, z radością witali jasnożółty piasek na plaży. Dotarli wszyscy, tego był pewien. Studenci z Oros, dzikie elfy z puszczy. Matki z dziećmi. Czarodzieje wraz z praktykującymi. Demonolodzy, magiczne istoty. Wszyscy ci, którzy uciekli przed widmem zakonu. Wszyscy poza ukochaną mistrzynią Eomirą. Poza walecznym Castillionem. Wszyscy poza apostatami, bohaterami za sprawą odwagi których ci tutaj mogli liczyć na lepsze jutro. Było ich może ze stu pięćdziesięciu. Może trochę więcej, może mniej. Mógł wyłącznie szacować stojąc na wzniesieniu. Obserwując ich z daleka, jak pasterz doglądający owiec. Czekali na niego, potrzebowali go.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

2
Cóż za ironia... Zakon powstał by zatrzymać szybko rozprzestrzeniającą się plagę nieumarłych i pierwsze co zrobił to zwrócił się przeciw Hollar z powodu oskarżeń o nekromancję. Przez lata przekonywali ludzi, że są im niezbędni by bronić ich przed nienaturalnym złem. Jednak co w ich opinii wchodziło w zakres tego nienaturalnego zła, ciągle się poszerzało. Kiedyś byli to nieumarli i domniemani nekromanci. Po Wieży doszły do tego demony i domniemani demonolodzy, a potem rozpędu nie dało się już zatrzymać. Chwytali każdego na kogo padło podejrzenie. Publiczna paranoja podsycana przez Zakon sama wskazywała "winnych" między sobą. Kiedyś bawili się jeszcze w sądy i dochodzenia. Te jakkolwiek pobieżne, czasem miały szanse oczyścić z zarzutów kogoś, kogo nie opłacało im się skazywać. Dzisiejszy dzień dowiódł, że już nawet tych pozorów nie chce im się zachowywać. Zakon musiał walczyć. Zakon musiał mieć wroga. A najlepiej wielu. Jeżeli ich nie było, sam ich sobie wynajdzie. Organizacja powstała by walki z potworami, w czasach względnego spokoju trzebiła więcej ludzi niż zło, które mieli zwalczać. Oto co znaczy błogosławieństwo patrona wojny.

Wspomnienia pogromu nie opuszczały go, rozbłyskując w jego głowie niczym wizje pojawiające się w uderzeniu błyskawicy. Odczuwał dziwne wrażenie powtórzenia, jak gdyby coś takiego już mu się przydarzyło, choć wówczas towarzyszyła mu inna kobieta.

Skoro o tym mowa... Mandy milczała. I to nie w sposób w jaki zdarzało jej się gdy była nadąsana, ale niemal jakby dzielił ich mur. Nie mógł wyczuć nawet jej emocji - łącząca ich więź wypełniona była ciszą, zmącona jedynie ledwie słyszalnym i niezrozumiałym szmerem podświadomości. Teraz gdy oboje wyszli z tego cało, musiała być nieźle wkurzona i zostawiła go samego z gorzkimi wspomnieniami. Mimo wszystko Mordred musiał przyznać jej rację. Zadziałał zbyt impulsywnie, zapominając, że przecież odpowiada nie tylko za siebie ale i za nią. Nie powinien wciągać jej w swoje napady źle pojętej szlachetności. Ale czasem zapominał, że nadal są śmiertelni...

Czy da się osiągnąć ich cel, mając wciąż kruche ciało?

Jego tok rozmyślań został przerwany gdy ujrzał ocalałych. Pogrążony w żółci wspomnień i dywagacji, stracił poczucie czasu i nagły widok tylu ludzi, był dla niego zaskoczeniem. Był też przypomnieniem, ze hekatomba nie była całkiem daremna. Ta myśl przyniosła jednak kolejną szpilę. Dziwne. Bardziej zdawała się zaboleć stracona możliwość, niż same ludzkie życia. Palące "A gdyby."

Zmusił się by oderwać się od tego toku. Czując się prawie jak lunatyk, zbliżył się do znajomej twarzy - Amaladriusa.

Czekali na niego? Czemu nie ruszyli już dalej? Może liczyli, że jednak ktoś jeszcze się zjawi. Na moment gardło ścisnęło mu się ze świadomości, że musi rozproszyć te nadzieje.

- Trzymaliśmy ich dopóki nie padł Castillion. - Wycharczał. Dziwne. Nawet nie zauważył jak sparciałe ma gardło. Nie zauważył też, że cała jego zbroja jest w zaschniętych plamach błota, po wmieszaniu się w walkę i tułacze po lesie. Gdzieś w skołtunionych włosach utknął listek albo dwa.
- Potem zaczęli nas dociskać. Wytrzymaliśmy jeszcze chwilę, zanim zalały nas ich posiłki. Tłukli wszystkich jak leciało. Ja żyję tylko dlatego, że mam po swojej stronie wsparcie na które nie zasługuję i ciężej mnie zabić niż karalucha... - Zdziwił się jak wycieńczenie brzmiał jego ton. Jego ciało nie było w tak złej kondycji. Czyżby został wyczerpany emocjonalnie? To... Nawet było prawdopodobne.
- Ale na niewiele się to zdało... Nie było już kogo ratować...

Raz jeszcze zmusił się by oderwać się od wlokącego się za nim całunu masakry i skupiając na chwili obecnej, zapytał. - Czy chociaż od was wszyscy dotarli?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

3
Ognisty olbrzym dogorywał na nieboskłonie, chowając się za skałą nad jeziorem Keliad. Stojąc na wzgórzu widział to dokładnie, a tego widoku pozazdrościć mogli mu stacjonujący już nad wybrzeżem uciekinierzy. Dotarcie do obozowiska zajęło mu trochę czasu. Szedł bez większego entuzjazmu, wciąż rozpamiętując masakrę w lesie nieopodal Oros. Kiedy w końcu stanął między nimi, słońce prawie schowało się za kamiennym tworem, a cień spowił plażę nad jeziorem.

Alamadrius wysłuchał go z grzecznością. Nie przerywał i nie ignorował spojrzeniem. Stale wpatrzony w rozmówcę potakiwał, wznosząc łeb to w górę, to w dół. Jak rechocząca w stawie żaba, które nie może skręcić ażurową czaszką na boki. Dwójkę rozmawiających mężczyzn zauważyła z oddali Heina Mroźna. Niebieskowłosa piękność, z uniesioną lekko suknią, pokonała plażę wraz z licznymi kamykami na piasku. Zdążyła usłyszeć ostatnie słowa kruczego męża i zarzekłbym się, że chciała udzielić odpowiedzi, lecz coś ją powstrzymało. Opuściwszy suknię - stanęła. Pochyliła głowę, by ze złożonymi jak do modlitwy rękoma osadzonymi na brzuchu, dołączyć do dysputy. Czas uprzejmości przeminął, zachowywali wyłącznie należyty szacunek i konwenanse.

- Jesteśmy cali - odparł profesor, dalej wskazując dłonią na kilku wybrańców z tłumu. - Drogę, nie wiedzieć skąd, przecięli nam inni. Tuż przed Keliad dołączyli, chcąc udać się wspólnie do Nowego Hollar.

Karawanę wzbogaciło kilku bądź kilkunastu barwnych magików. Były to ponure szarlatany, ale także kolorowi czarodzieje w dostojnych szatach. Najwyraźniej majętni. Była też między nimi ciekawa postać. Zamaskowana czarownica o bladej skórze i długich czarnych paznokciach. Nie godził jej chłód, choć ciało miała odkryte. Krążyły o niej różne plotki, wszakże była legendą.
Miano: Wiedźma z lasu; Wiedźma bez twarzy; Nehema
Płeć: Kobieta
Wiek: 70+ (?)
Rasa: Człowiek (?)
Pochodzenie: Nieznane

Informacje: Bardzo niewiele wiadomo o tej postaci. Do niedawna nieznane było nawet jej imię. Zapiski w księgach Zakonu Sakira, które mogą odnosić się właśnie do niej, nazywają ja po prostu "Wiedźmą z lasu" lub "Wiedźmą bez twarzy." Ciekawym jest, że pierwsze doniesienia o niej, pochodzą z 16r III Ery. Wynikałoby z tego, że wiedźma ma już dobre 70 lat, chociaż nic w jej wyglądzie, ruchach ani zachowaniu na to nie wskazuje. Przypisywane są jej wszelakie bezeceństwa, od zwyczajowej herezji i praktykowania zakazanej magii, po ofiary z ludzi a zwłaszcza z dzieci. Mimo częstego przeczesywania przez Zakon południowych lasów, gdzie podobno wiedźma ma siedzibę, nie udało się odnaleźć ani jej ani domniemanego domostwa. Najemnicy kupowani przez okolicznych magów także spotkali się z niepowodzeniem. Mówi się, że nad lasami ciąży złowroga magia i nie wszyscy z nich wracają. Nieliczni, którym dane było ją spotkać szukając jej pomocy, milczą w obawie przed napiętnowaniem.
Dopiero gwałtowne zmiany i poruszenia sił i frakcji w całym Keronie, skłoniły skrytą wiedźmę do opuszczenia swojego sanktuarium. Dopiero wówczas pojawiło się także jej imię - Nehema.
Odnaleziona między tłumem apostatów i wyklętych, zupełnie nie przywodzi na myśl kogoś, kto przez dekady dobrowolnie żył w odosobnieniu. Wręcz przeciwnie. Jest entuzjastyczna i towarzyska. Sprawia wrażenie ciekawskiego dziecka, chętnego poznawać nowych ludzi. Być może próbuje nadrobić lata izolacji?
Wbrew swojej ponurej reputacji, w rozmowie przyjacielska i pogodna, co może sprawiać dziwne wrażenie gdy trajkocze o najnowszych plotkach jakie wpadły jej w ucho, urywając głowę jaszczurce i wyżymając jej ciało z krwi jak kawałek szmaty.
Nie można jednak zaprzeczyć, że mimo łamania oczekiwań z jakimi wiązano jej naturę, jest kobietą niezwykle inteligentną i potężną. Posiada rozległa wiedzę naturalną i widywano jak rzuca zaklęcia nieznane współczesnym magom. Podobno to dzięki niej, grupa apostatów pozostawała niewykryta. Nawet koczując z dala od swojej chaty, sporządzała napary i mikstury o jakich alchemia nie słyszała. Być może to one pozwoliły jej zachować młodość mimo zaawansowanego wieku?
Mimo jednak jej przyjacielskiego podejścia i najlepszych chęci, jest w niej coś dziwnego, jak gdyby wisiał nad nią niewidoczny cień. Czasem gdy spogląda w milczeniu, można odnieść wrażenie, że coś patrzy przez nią. Fakt, że nigdy nie pokazuje twarzy, potęguje tylko to wrażenie i nawet jej kompani - heretycy czują się nieswojo w jej pobliżu i starają się nie odwracać plecami.

Wygląd: Widoku "wiedźmy z lasu" nie można pomylić z nikim innym. Jej twarz zawsze zasłonięta jest pokrytą symbolami srebrną maską. Górna połowa jej ciała okryta jest cienką, jedwabistą, przylegającą szatą, która szerokim i misternym obszyciem kończy się tuż pod biustem. Sam biust okryty jest dodatkowo ozdobnym metalowym napierśnikiem. Szata obejmuje także szyję i głowę, niczym ciasny kaptur. Rękawy sięgają do łokci, gdzie gwałtownie rozszerzają się w podobny do dzwonu kształt. Wzór pokrywający brązową tkaninę, jest dość niepokojący, przypomina bowiem, głęboko poparzoną skórę.
Długie, brązowe włosy, Nehema nosi w czterech, przeplecionych ozdobami grubych warkoczach. Choć istnieje szansa że nie są one prawdziwe, całokształt dość groteskowo upodabnia jej głowę do wielkiego pająka.
Na ramionach nosi długie rękawiczki z czarnej koronki, zaś na samych dłoniach, szponiaste, skórzane rękawice z dużym, kulistym pierścieniem na każdym palcu.
Jej płaski brzuch brzuch pozostaje uwodzicielsko odkryty, zaś smukłe i gładkie ciało, nie pozwala wierzyć, by wiedźma naprawdę była niemal wiekowa.
Wąska, noszona nisko na biodrach i sięgająca niemal ziemi suknia, raz jeszcze swoją złoto brązową kombinacją, przywodzi na myśl pociemniałą ludzką skórę. Czaszki małych, nieznanych ptaków o długich wygiętych dziobach, ozdabiające jej dolna garderobę niczym perły u szlachcianek, dopełniają makabrycznego wrażenia. Jedynie jej ozdobne buty na niskim obcasie, miedziano złotej barwy nie budzą żadnych złych skojarzeń.
W całej okazałości, przypomina raczej konkubinę na demonicznym dworze niż wiedźmę żyjącą dotąd w leśnej głuszy.

Informacje i plotki:

- Zawarła pakt z demonem. Może więcej niż jednym.
- Zjada dzieci i małe koty.
- Posługuje się niespotykaną magią i alchemią.
- Jest nieśmiertelna.
- Jest wampirzycą.
- Tak naprawdę, jest uczennicą poprzedniej wiedźmy z lasu, szkoloną potajemnie. Jej zadaniem jest wyszkolić następczynię. Maska ma ukryć zmieniające się twarze i podtrzymać mit wiecznej młodości.
- Zamienia ludzi w żaby.
- Miesza ludziom w głowach.
- Jest stadem wiewiórek przebranych za człowieka.
- Nie zwracajcie uwagi na Nurzyboba.
- Pojawił się problem z transportem - przerwała im w końcu Heina.

Na to burknął niegrzecznie profesor Alamadrius, podnosząc jedną brew i marszcząc zagadkowo czoło.

- Twój przyjaciel przewiezie nas łódkami do statków na głębinie. Gdyby podpłynęły, osiadłyby na mieliźnie. Kapitanowie żądają jednak wynagrodzenia z góry. I to niemało... - wciągnęła głęboko powietrze nadając wypowiedzi dramaturgii.

- Ile?

- Tyle, ile założyliśmy za trzy statki. Tyle chcą za jeden. Stać nas więc na dwa.

- Ile potrzebujemy?

- W spartańskich warunkach wystarczy pięć. Jest nas mniej więcej sto pięćdziesiąt, wliczając dzieci.

- Żerują na cudzym nieszczęściu! - oburzył się Alamadrius.

- Namówię ich może na jeszcze jeden okręt w zamian za księgi czy magiczne artefakty, ale tylko jeden kapitan jest tym zainteresowany. Prostaków nie interesuje magia. Chcą złota lub rąk do pracy lub kogoś, kogo wymienią na złoto.

- Skąd weźmiemy na dwa kolejne statki. Nie możemy zostawić tutaj nikogo. Nie po tym wszystkim - dywagował profesor.

Heina spojrzała na kruczego wojownika, a potem wymownie przeniosła niebieskie ślepia na gromadę elfich dzieci. Na jej twarzy zagościł smutek, którego nie godził ostry makijaż. "By jechać, trzeba posmarować".

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

4
Zaciskając wargi, Mordred wziął kilka głębokich oddechów. Przy pierwszym, odepchnął od siebie ostatnie widma straceńczej misji. Nie wyrzuci ich z pamięci, ale muszą zająć miejsce na ołtarzu w tyle, wraz z resztą nagromadzonych bolesnych wspomnień. Nie mogą go wiecznie rozpraszać.
Drugi wdech pozwolił mu zapanować na chęcią rzucenia przekleństwem, które usłyszano by na drugim brzegu jeziora.
Trzeci, powstrzymał go przed komentarzem o wepchnięciu komuś w dupę kotwicy jego własnego statku.
Przy czwartym zebrał wreszcie dość klarowności by odpowiedzieć.

- Nikogo nie sprzedajemy. - Oznajmił dobitnie. - Po pierwsze, nie mam na to najmniejszej ochoty, a po drugie, nawet jeżeli pominąć wszystkie kwestie moralne i etyczne, źle się to skończy.

- Już ponieśliśmy wielkie straty by tu dotrzeć. Na razie tę gromadę trzyma wspólne zagrożenie ze strony Zakonu i być może szacunek dla poświęcenia jakiego dokonano. Jeżeli zaczniemy wybierać "dopuszczalne ofiary" między nami, ta niejednolita struktura rozpadnie się natychmiast. Głosy sprzeciwu podniosa się z różnych pobudek i w końcu rozerwiemy się wzajemnie na strzępy na długo zanim znajdą nas siły zakonne.

Potarł twarz dłonią w odruchu jaki przychodził do niego gdy się zastanawiał.

- Możemy zaoferować pracę podczas transportu. Zapewne niewielu jeśli ktokolwiek tutaj, zna się na żegludze, ale coś dźwignąć, przenieść lub pociągnąć liny, powinniśmy być w stanie wykonać.
- Nie jesteście pracownikami fizycznymi, ale macie do dyspozycji zaklęcia, które powinny zwiększyć waszą siłę i wytrzymałość. To powinno wyrównać szale. W dodatku, jeżeli zobaczą, że na was to działa, może dadzą się przekonać, by wzmocnić tak własną załogę. Wówczas zyskacie dodatkową kartę przetargową... Jeżeli spróbują nas jednak okantować po wejściu na pokład... - Dodał ponuro - Będziemy musieli użyć siły. Mam jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. Porywanie się na magów jest oznaką desperacji, arogancji lub głupoty. Oby żadne z nich nie kierowało tymi ludźmi.

Przejeżdżając wzrokiem po tłumie, spostrzegł kilka nowych twarzy. Wysłuchawszy odpowiedzi profesora i Heiny (jeżeli są), przeprosił ich na chwilę. - Wybaczcie... Ale chciałbym zobaczyć kogo tutaj przywiało...

Zbliżył się więc do nowej grupy i zagadnął zaintrygowany. - Nie kojarzę was... Podobno dołączyliście niedawno i chcecie się z nami zabrać?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

5
I co? Mieli niby zaprezentować się przed kapitanami statków, pokazać sztuczki, jak małpy w cyrku? Zachęcić do najęcia dziesiątek ludzi na pokład, z których niewielka liczba będzie w stanie pomoc w pracach na statku. Co za kretyński pomysł - pomyślała Heina, a z jej ust umknęły gorzkie słowa:

- Może zrobić im lody na patyku lub poprosić piromantów o watę cukrową? Składujemy trochę cukru w beczkach.

- A może przenosić kłody za pomocą lewitacji? - kontynuowała ironizowanie z pomysłu Mordreda.

- Czekajcie - wystawiła dłonie wskazując na przerwę. - Tak! To jest to! Zróbmy fajerwerki. Wszyscy kochają fajerwerki! I nie oprze im się nawet kapitan, któremu w głowię wyżywić załogę i rodzinę.

- Nie majtaj ozorem - stanął w obronie mężczyzny profesor Alamadrius.

Nie można było się nie zgodzić, że plan do najmądrzejszych nie należał. Jednak to Mordreda, dokładnie nie wiadomo jak, naznaczono na przewodnika tejże szaleńczej eskapady. Chcąc lub nie, musieli się go słuchać.

- Czasem i ty ruszysz głową. Lewitującymi fragmentami starego drewna czy ściętymi kłodami możecie pomóc w remoncie okrętów. Pokażcie też, jak przy udziale magii łapiecie ryby. Winni być zainteresowani. Lewitacja, eteryczne bariery i mistyczne siatki. Kilku czarodziejów schwyta więcej ryb, niżeli ich kuter w ciągu dnia pracy.

Heina obróciła się na pięcie. Naburmuszona, z założonymi na piersiach rękoma, zagryzła zęby. W mroku kryjówki, którą urządzili sobie w cieniu skały nad wybrzeżem jeziora Keliad, zbliżała się do brzegu. Gdzie stacjonowała dwójka z kapitanów, z którymi lada chwila miała rozpocząć pertraktacje.

Rechot nowych nabytków w zgrai uchodźców, bezustannie, przeszywając nadchodzący wieczór, bił w uszy zgromadzonych. Mordred zbliżał się do nich nieubłaganie. Ponieważ nie miał nic konkretnego do powiedzenia, zadał pytanie. Najprostsze z możliwych. Domagał się wyjaśnień. I je otrzymał. Do grupy odwróciła się plecami zamaskowana kobieta. Nosiła stalową maskę, jaka zasłaniała dokładnie całą twarz. Zdrady jak i oszustwa ostatnimi czasy stały się codziennością. Nie dawały mu spokoju - wciąż wertował ryzyko napotkania nieprzyjacielskich sił w myślach, jakby zdzierał świeże strupy - ale dużo bardziej dręczyło go coś innego. Dla dobra swojego i pozostałych zgromadzonych na wybrzeżu, musiał poznać nowych.

- Normalnie - odparła wiedźma z lasu. - W czasie polowań na czarownice każdy szuka schronienia. W Nowy Hollar czeka na nas potężna przewodniczka. A tylko potężna magia potrafi sama się obronić. Masz coś przeciwko?

Z oddali ujrzał kapitanów wyruszających łodziami pod swoje okręty. Z nimi zasiadała Heina. Zaś za dwoma łódkami ruszyły kolejne. Wypełnione po brzegi apostatami, dziećmi i studentami. Magicznymi istotami oraz demonologami. Niezrzeszonymi jednostkami, które trudno przypisać do jakiejkolwiek grupy. Cóż... Plan wypalił. Karawana ruszyła łódkami na pięć oddalonych na głębinę okrętów. Pierwsze dopłynęły, a pasażerowie wspinali się po drabinach przekazując między sobą dzieci oraz magiczne artefakty. Następne tabuny ładowały się do powracających pustych tratw. Udało się. Chyba.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

6
Mordred spoglądał na ludzka rzekę, płynącą po jeziorze. Chciałby odetchnąć z ulgą, ale ostatnie wydarzenia trzymały go w paranoicznym napięciu. Być może nie byłby takim kłębkiem nerwów, gdyby połowa ludności Keronu nie była mniej lub bardziej ostentacyjnymi skurwielami.

Skoro o ludności mowa...

Jego pytanie otrzymało odpowiedź. Może nie wyzywającą ale gotową do konfrontacji. Szczęśliwie przynajmniej w tej kwestii mógł uniknąć kłótni.

- Nie... - Odparł. - Wręcz przeciwnie... Zbieramy kogo się da zanim Zakon położy na nich łapę. Ta ich fanatyczna czystka przyniesie zbyt dużo nieodwracalnych strat w ludziach i wiedzy...

Tak... To jedno było Mordredowi na rękę. W końcu zaczął ten cały kretyński pomysł, by odwrócić uwagę władczyni Hollar od podszeptów Garona. Im więcej zróżnicowanych praktykantów magii zdoła mu się ściągnąć, tym większa szansa, że pokusa Mroku zostanie zepchnięta na dalszy plan.

Jedna sekwencja o trzech wynikach - powinno to zapewnić magom azyl, zabezpieczyć poczytalność władczyni oraz być może odwlec w czasie plany zbuntowanego boga, dość długo by wynalazła się dla nich kontra.
Nie był zadowolony z tego planu. Zbyt wiele opierało się na czynniku ludzkim, ale tylko takie karty miał w ręku i musiał nimi zagrać.


Często zastanawiał się, po chuj mu ten wysiłek? Po co zawracać sobie głowę tymi ludźmi. Nie byli niezbędni do planów Magistri, jak sama zauważyła Anais.

Jednak nie chciał zobojętnieć. Chociaż się zmieniał, nie chciał stracić empatii. Pozbawić się zupełnie człowieczeństwa. Bogowie nie rozumieli śmiertelników. Dla takiego Sulona, nie było dużej różnicy między elfami a a bezcielesnymi gwiezdnymi widmami którymi je zastąpił. Wziął sobie nawet krasnoluda. Wszystko jedno, byle dostarczali rozrywki i łechtali ego. Bogowie prowadzili fermę. Gdy jakieś stworzonka im się sprzykrzyły, wyrzucali je i sprawiali sobie nowe w innym kolorze czy kształcie.

Jakże odmienni od Magistri, który by go wychować, nosił przez kilka lat pozory człowieka, wraz z większością jego słabości.
Nawet teraz, Mordred mógł zauważyć pozostałości tego człowieczeństwa w zupełnie nieludzkiej istocie.

Zrozumieć radość życia "karalucha". To coś do czego bogowie nie zamierzali się zniżać a czego Mordred nie zamierzał się pozbawiać.
Co komu po pięknym nowym obrazie, jeżeli podczas malowania go, straci się wzrok?
Nie zamierzał utracić tej ludzkiej perspektywy i stać się znudzoną kłodą niezdolną cieszyć się światem. Nie zamierzał upodobnić się do bogów. Dlatego mimo trudności, frustracji i żalów, próbował pomóc ludziom. Czy mieli znaczenie w wielkim planie, czy nie.

Raz jeszcze spojrzał w stronę okrętów a potem na zamaskowaną wiedźmę.

- Mam nadzieję, że się przy tym nie zawiedziesz. Nie jest łatwo przemieścić tak liczną i różnorodną grupę ad hoc. Nawet zatrzymanie ich sporów i kłótni było problemem. Mam nadzieję, że nie wniesiecie ze sobą nic co znowu ich rozkręci. - Westchnął.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

7
Rozkazy przyjęto, komendy wykonano. Przestrogi nie odbiły się echem mimo wszechobecnego chaosu spowodowanego przenosinami wgłąb jeziora Keliad. Byli gotowi ruszać. Wszyscy.
[img]https://i.pinimg.com/564x/52/b1/20/52b1 ... 7fa4d7.jpg[/img] ***

Pięć niewielkich okrętów pchane przez południowy wiatr, jednostajnie zmierzały w kierunku rzeki Sary. Czekała ich bez wątpienia długa droga, lecz w końcu udało się. Umknęli oddziałom zakonnym. Opuściwszy ląd mogli czuć się bezpiecznie, bowiem Sakirowcy nie patrolowali jezior czy mórz. Ich białe płaszcze powiewały na traktach, pomiędzy wioskami, w miastach i lasach.

Gdzieś na środku jeziora, o zmierzchu, oparty o chwiejącą się leciwą barierkę. Mordred spoglądał w ciemną wodę jeziora Keliad. Ktoś krzyczał okropnie, zawodził, wył. Coś się tam paliło, lecz nie czuł dymu czy spalenizny. Czuł powiew ciepłego powietrza. Magowie radzili sobie w miarę możliwości, mimo że podróż im nie służyła. Wielu skomlało z powodu choroby morskiej. Inni uspokajali rozhisteryzowane dzieci, przestraszone opowieściami o wielkiej ośmiornicy z dna jeziora. Doprawdy, ktoś z uczonych nie miał wyczucia, ażeby opowiadać dzieciom taką bujdę. Spora część spała w kajutach i na pokładzie, między beczkami - to do nich nie pasowało. Wielu zaś stawiało maszty, transportowało towar. Rozstawiano za sprawą lewitacji sieci, bo rybacy uważali, że po zmierzchu śpiące ryby łatwiej wpadają do środka. Zamieszanie, miłe zamieszanie.

Nagle coś huknęło z taką mocą, że aż zadygotał pokład, a z skrzypiących desek posypał się kurz. Mordred ostrożnie wyjrzał zza zaułka, w którym się skrył kontemplując nad swym losem. Nim zdążył skonstatować przyczynę poruszenia, drogę zajęła mu Anais. Sięgnąwszy za męskie ramie, odciągnęła go z powrotem pod barierki.

- Nie utrzymali kłody, zaklęcie prysło - przerwała ciszę, tłumacząc wcześniejszy huk. Oparta była plecami o barierki, jakoby pewna, że pomimo swej chwiejności nie polecą wraz z nią w odmęty jeziora. Z założonymi na piersi rękoma, podniosła wzrok wymieniając spojrzenia z mężczyzną.

- Powiedz mi - mówiła, zmniejszając dzielący ich dystans. - Ty Mordredzie jesteś nie tylko mężczyzną z natury rozsądnym, ale i abominacją, na emocje zdawałoby się niepodatną. Mimo twego rozsądku w jednej sprawie wykazujesz zadziwiającą a niemądrą konsekwencję: niezmiennie pragniesz wiosłować pod prąd i sikać pod wiatr.

Kapłanka złożyła dłoń na jego ręce. Wpatrywała się długo i można by rzec dogłębnie, próbując zinfiltrować zagadkową naturę mężczyzny.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

8
- Zabawne... - Odparł. - Też się nad tym zastanawiałem.

Z tej odległości, musiał spojrzeć w dół by ją zobaczyć. W głowie poczuł kotłowanie. Mandy wahała się między jawnym wyrażeniem zazdrości o druga kobietę zbyt blisko jej "terytorium" a utrzymywaniem obrażonej ciszy. Na razie zostawił ją z tym dylematem, skupiając się na rozmowie.

- Mógłbym odpowiedzieć, że z prądem każde gówno płynie, a pod prąd jedynie szlachetna ryba - Oznajmił z półuśmiechem, który zniknął szybciej niż mgnienie oka.

- Ale zbywanie pytań kpinkami nie jest w moim stylu. - Westchnął drapiąc się po głowie, szukając jak odpowiedzieć na to pytanie.

Wreszcie zdał się dojść do zadowalającej formuły.

- Zmieniam się. - Rzekł wreszcie.
- Nie znałaś mnie dawniej, ale jeszcze przed kilku laty, byłem bardzo niechętny do odbierania życia. Dzisiaj, ledwo poświęcam chwilę tej myśli. Zamiast tego kalkuluję. Obliczam jak można jeszcze wyzyskać zabitego wroga...

Zaskoczył sam siebie, że w jego głosie nie słychać było żalu ani wstydu.

- Czuję jak mnie to ogarnia. Apatia. Obojętność... Bardziej boli mnie porażka i strata możliwości, niż życia które stracono. I to mnie przeraża.

- To byłoby takie łatwe. Popłynąć z prądem. Zredukować ludzi do liczb. Figur na szachownicy i dopuszczalnych strat... - Skierował spojrzenie w stronę uchodźców, choć nie mógł ich dostrzec ze swej pozycji.

- Spójrz na Aidana i Jakuba. Dowodzą jeden drugiemu i reszcie Keronu, że są lepsi, bo mają więcej ludzi gotowych za nich umierać. Sądzisz, że naprawdę chodzi im o dobro kraju? To przepychanka o prestiż i udowodnienie, że "ja zrobię to lepiej". - Prychnął - Oboje są bogaci i wpływowi. O co innego może im chodzić, jeśli nie łechtanie ego?

- A to wciąż tylko ludzie, którym inni ludzie przykleili tytuły. O ileż łatwiej uprzedmiotowić ludzi komuś kto stoi wyżej od nich pod każdym względem? Dla bogów i patronów musimy być jedynie pionkami na mało zajmującej mapie.

- Ja nie chcę być taki jak oni. Czy cokolwiek w dziele stworzenia, albo w ich działaniach wskazywałoby, że są szczęśliwi? Mogą być mniej lub bardziej zadowoleni, ale nigdy nie widziałem przejawów radości. Traktują nasz świat jako żmudny obowiązek, wymuszając reguły których nie rozumiemy, tylko dlatego, że "tak ma być". Działają z wymuszonym fanatyzmem dla własnych ról, ale bez entuzjazmu. Nie... Jestem pewien, że skrajności jak żal i cierpienie oraz radość i szczęście, to cechy a może i przywilej śmiertelników.

Westchnął głębiej, wbijając wzrok w pokład i przeczesując włosy palcami. Znowu musiał poszukać słów.

- Dlatego nie ważne jak się zmieniam. Nie mogę pozwolić sobie na stratę tej śmiertelnej perspektywy. Nawet, jeżeli kiedyś stanę się czymś więcej i będę mógł odrzucić cierpienie. Nie mogę go zapomnieć. Tylko opierając się na perspektywie człowieka, będę mógł cieszyć się nowym światem. Doświadczać go zamiast tylko beznamiętnie obserwować i korygować odstępstwa od nieokreślonej normy.

- Właśnie dlatego podejmuję czasem głupie decyzje i utrudniam sobie życie. Ta ścieżka nie prowadzi jak najszybciej do wyniesienia, ale pozwala mi zachować więcej pierwotnego mnie i naprawdę wznieść się wyżej, zamiast tylko zmienić kierunek, wymieniając jedną ułomność na drugą.

Dopiero teraz sprawiał wrażenie zawstydzonego, unikając spojrzenia kapłanki.

- Nie jestem zbyt dobry w tłumaczeniu filozofii...

Stwierdził na koniec.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

9
Zawiesiła na dłuższą chwile głos. Nie dla dramatyzmu. Zastanawiała się, na ile może być szczera wobec tego całego wybawcy magów. Ich ścieżki splotły się — nieplanowanie — bo tak chciał wielki Magistri. Związał przyszłość Mordreda z przyszłością szarej kapłanki z konglomeratu wysp Wielkiego Księstwa Archipelagu. Urodzonej jako niewolnica na wschodzie, stulecia temu. Anais, twierdziła, że posiada potężne zdolności magiczne, w tym moc przepowiadania przyszłości. O czym kruczowłosy wojownik przekonał się nie raz.

Twoja księga — wyciągnęła z rozszerzonego ku dłoni rękawa drobny dziennik. Z krawędzi wystawało kilka kartek, które wypadły podczas podróżny nad wybrzeże Keliad. Mimo to nie brakowało mu niczego. Kapłanka zadbała, aby oddać własność w nienaruszonym stanie.

Hmm — mruknęła radośnie, chociaż wyraz twarzy wskazywał coś zupełnie innego. Oczy były pełne blasku, szkliste. Szerokie i błyszczące, a usta skierowane ku dołowi w swoisty półksiężyc. — "Miłość przybiera wiele form, jak wiele jest istnień. Nie dzieli ich, lecz związuje w jedność. Wydaje owoce, których nie wydawano..." — zacytowała fragment z dziennika.

Bogowie nie na daremno zakazali łączenia się ras w obawie przed istotami, które pewnego dnia mogłyby zająć ich miejsce. A jednak zapomnieli o tym, by uchronić swoje dzieci z tego świata przed tymi z boskiego wymiaru. I tak oto demony krzyżują się ze śmiertelnymi, a ich potomkowie stąpają po tej ziemi. Jak rumiana skóra potrafi wydać na świat łuskę przez swe łono, tak łono z łusek potrafi wydać rumianą skórę — i wtem zamilkła na długo.

Anais milczała tak jakiś czas , miarowymi ruchami, jak kota, głaszcząc swoje ramię.
Już późno. Ruszymy jednak w drogę, gdy tylko trochę odpoczniemy. Magowie wciąż są w niebezpieczeństwie. I my też jesteśmy w niebezpieczeństwie. Gdy za długo siedzimy w jednym miejscu, niebezpieczeństwo nie tylko rośnie, ale i zaczyna zagrażać ludziom nam życzliwym. I zwykłym postronnym. Do tego nie możemy dopuścić — zmieniła raptownie temat ,by po nieestetycznym ukłonie zniknąć pod pokładem.

Osobna kajuta dla przewodnika uchodźców nie była żadnym zaskoczeniem. Dla głowy tej szaleńczej eskapady zarezerwowano obszerny pokoik z dużym puchatym łożem. Tym, w którym Mordred mógł szybko odpłynąć do krainy snów. Wiele się ostatnio wydarzyło. Zasłużył na odpoczynek, więc zamknął powieki.
*** Widział puste pole, pełne suchego żwiru i drobnych kamieni. Rozrzucone ziarna równie suche, co piasek. Dookoła otaczała go jasność błękitnego nieba, na którym nie górowało żadne słońce i żadna inna gwiazda. Po środku pola ujrzał kobietę. Młodą niewiastą o szarych włosach. Wiła się z bólu, a jej krwawą wydzielinę pochłaniał wysuszony dookoła grunt. Krzyczała bardzo głośno. Krzyki pełne pisków, żalu, a także bólu. Była brzemienna. Rodziła w samotności. Nie wiadomo jak, Mordred znalazł się nad kobietą oraz jej zdeformowanym brzuchem. Patrzyła na niego, lecz nie mógł dostrzec jej twarzy. Tak jakby była zamazana albo zakrywały ją szare włosy. Raptem jęknęła jękiem najgłośniejszym, zaś lewa dłoń spoczęła na łydce mężczyzny.

Z miłości przyjęłam najgorętszy ogień jego woli — skomlała jeszcze mocniej.

To ja ją wydałam, choć nie sprowadziłam. Urodziłam... — między nogami pojawiła się pokryta łuskami siwa główka.
*** Ze snu wyrwał go krzyk. Poruszenie na pokładzie, jakiego do tej pory nie było. Znane mu głosy przekrzykiwały się wzajemnie, lecz nie mógł zrozumieć, o czym mówią. Stukot kolejnych stóp napawał niepokojem. Coś się stało na zewnątrz. A we wnętrzu panował spokój. Tylko on i... Brakowało Mandy oraz miecza. Pusta pochwa leżała przy łóżku na krawędzi spróchniałego krzesła.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

10
Co to za miejsce? Czy śnił? Czy to Arali? Nie mógł stwierdzić z pewnością, jednak wydawało się takie rzeczywiste...

Niewiele rzeczy jeszcze potrafiło przyprawić go ciarki, jednak krzyki kobiety posłały dreszcz po jego grzbiecie. Niepokój zrodzony z niejasnej sytuacji. Chciał się odezwać, ale nie mógł. Nie był w stanie sie ruszyć. Mógł tylko patrzeć i myśleć. Czy to szok go tak sparaliżował, czy też miał być jedynie świadkiem.

Kim była kobieta z szarymi włosami, której twarzy nie mógł dostrzec? Jedyna kobieta o takich włosach jaką znał, to była Anais. Czy widział jej przeszłość? Gdy ukazała się łuskowata głowa, przypomniał sobie słowa kapłanki, cytowane z dziennika. Rumiana skóra potrafi wydać łuskę przez łono. Czy właśnie tego był świadkiem? Czy mógł ufać tej wizji, czy to jedynie metafora? Zdawało mu się, że znalazł się bliżej jednej odpowiedzi i otrzymał w zamian jeszcze więcej pytań...
*** Powrócił do świadomości w nagłym zrywie. Coś go zaniepokoiło, ale nie mógł jeszcze stwierdzić co. Jego pierwszą myślą było:

- Anais nigdy nie powinna opowiadać dzieciom bajek na dobranoc.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co go obudziło. - Krzyki na zewnątrz.
A potem zobaczył pustą pochwę. Dopiero teraz wybuch paniki niemal go pochłonął.
Sięgnął myślą do swojej więzi z Mandy i nie znalazł niczego. Inaczej niż gdy jego kochanka się nie odzywała, tym razem nie mógł wyczuć nawet pomruku podświadomości, jaki zawsze mu towarzyszył. Jak szmer strumyka który po pewnym czasie przestaje się słyszeć i zauważa dopiero gdy zamilknie.
Taka ciszę czuł tylko raz. Po zniszczeniu lodowego artefaktu w wiosce śnieżnych elfek.

Zerwał się z łóżka. Jeszcze nigdy tak szybko nie nakładał zbroi. Nie wiedział co dzieje się na zewnątrz. Jeżeli panikuje na próżno, to zbroja nie zaszkodzi. Ale jeżeli jest tam zagrożenie, nie zamierzał zginąć lub zostać okaleczony, bo akurat tym razem się nie opancerzył.
Lata wprawy wykształciły już bezwiedne odruchy sięgające wszystkich klamer i zatrzasków i mniej więcej w minutę, stał już w pełnym uzbrojeniu.

Prawie.

Brak miecza u jego boku, paradoksalnie dawał mu iskrę nadziei na wyjaśnienie telepatycznej ciszy. "Łańcuch" jaki łączył Mandy z mieczem, był długi na dwadzieścia metrów. To znaczy, że broń musiała znajdować się dalej. Jak długi był ten statek? Musiał dostać się na środek by zwiększyć szanse wykrycia swojej towarzyszki. W pokoju nic nie nadawo się na broń, ale na ten wypadek, Mordred był jeszcze przygotowany.

W dawniejszych latach, gdy Mordred nie chciał uciekać się do śmiercionośnej siły, walczył nie wyciągając miecza z pochwy. Okuty metalem pokrowiec, dobrze sprawdzał się w roli obucha. Teraz, nawet bez miecza, był dostatecznie sztywny i twardy by posłużyć jako broń tępa, jednak przy której będzie mógł zastosować przynajmniej część metod szermierki. Musiał wziąć poprawkę, że była ona teraz lżejsza, a bez rękojeści miecza, zasięg też będzie mniejszy niż w przypadku jego półtoraka, ale na chwilę obecną wystarczy.

Otwierając gwałtownie drzwi swojej kajuty, potoczył wzrokiem po pokładzie wypatrując przy tym znajomej postaci, lub kształtu broni. Psychiczny krzyk wzywający imię partnerki, zdawał się być niemal jedyną myślą w jego głowie.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

11
Usłyszał gwar. Groźny wojacki, huczący jak sztormowa fala, jak pomruk zbliżającej się burzy. Śladem za Mordredem szło równym i zwartym szykiem całe grono magiczne. Ludzie i elfy. Czarodzieje i studenci. Wolni magowie, niezrzeszeni pod żadnym sztandarem. Wszyscy opuszczali swoje kajuty. Szara, niemal bezbarwna masa zgromadziła się dookoła. Gdzieś pośrodku pokładu, kreując bliżej nieokreślony okrąg, w którego centrum przekrzykiwali się najważniejsi członkowie tej szaleńczej eskapady.

I tak to się skończyło.

Jeszcze raz. Od początku — powiedział profesor Alamadrius i naraz zapragnął wyjaśnień od roztrzęsionego elfiego maga w brązowej koszuli nocnej.

Usłyszałem pisk, a potem głośny plusk wody za burtą — tłumaczył młodzieniec.

Też to słyszałem. Ten plusk znaczy — wtrącił ktoś z tłumu.

To mogła być niezabezpieczona skrzynia, nie podnośmy alarmu, gdyby coś się działo już byśmy o tym wiedzieli. Najlepiej byłoby, gdyby wszyscy udali się... — próbował usilnie złagodzić nastroje profesor, gdy w słowo weszła mu Heina.

Anais zniknęła. Jej kajuta jest pusta — oznajmiła chłodno, zaraz po tym, jak wtargnęła nieumalowana między ludzi.

Przewodniczka nas zostawiła? — chmara podobnych pytań rozeszła się między zgromadzonymi. Alamadrius próbował wyminąć się od odpowiedzi, ale nie udało się mu zgubić smrodu. Przeciwnie, im dalej brnął z Heiną, tym więcej domniemań rodziło się w magicznych główkach.

Woda jeziora i śród-wieczorna cisza niosły klątwę tego miejsca, które na swej łodzi targało i tarmosiło wyczerpanymi pielgrzymką tułaczami. Głucho huknęło opuszczone wiosło jednego z rybaków. Prostaczki nie odnajdywały się w problemach przewożonych gości. Ich uwagę — mimo nocy — przykuwały obfite łowy przy pomocy magii.

Zgorzkniały profesor chrząknął niecierpliwie, czarodziejka Heina odwróciła się do otaczających ją zgromadzonych. Zwłaszcza jedna z grup przykuła jej wzrok. Sądząc po raptownym natężeniu przeszywających spojrzeń, przekomarzający się zazwyczaj czarodzieje doszli do niewypowiedzianego kompromisu.

Tak jak oznajmił profesor — zaczęła wreszcie, bardzo spokojnie — faktycznie poruszenie może być zbiegiem okoliczności. Jutro rozpatrzymy sprawę. Udajcie się do łóżek, bo czeka nas długa podróż. — wsparta słowami Alamadriusa, szybko nakłoniła magów do opuszczenia miejsca spotkania. Wielu wartko opuściło maszt, wracając do kajut. Inni niechętnie, jakoby rządni wyjaśnień, znikali pod pokładem. Zostało kilku starszych czarodziei, w tym Heina i zaspany Alamadrius, który notorycznie przecierał maluczkie oczka.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

12
Mandy nie odpowiadała, a Mordred zmuszał się by nie panikować. Przynajmniej nie jawnie. Wewnętrznie miał ochotę, biegać i potrząsać ludźmi, żądając odpowiedzi. Niestety takie zachowanie nie przynosiło skutecznych rezultatów, jak próbowały to wcisnąć niskiej jakości powieści przygodowe.

A teraz jeszcze to... Mordred zamknął powieki i rozmasował placami nasadę nosa. Nie zdołało to usunąć jednak narastającej migreny.

- Wielki Smoku Głębin, daj mi cierpliwość, bo jeśli dasz mi siłę, to sam zamorduję tych idiotów. - Pomyślał.

Mówi się, że lew dowodzący stadem baranów zdziała więcej niż baran ze stadem lwów. Problem w tym, że Mordred nie był lwem, a jego podkomendni zdawali się być jedynie o jeden szczebel bardziej rozgarnięci od bakłażana. Toteż zaciskając zęby i upewniając się, że nie toczy piany, raz jeszcze zmusił się, by brzmieć neutralnie i (w miarę) spokojnie.

- Coś wypadło za burtę, a przewodniczka zniknęła... Czy nikomu nie przyszło do głowy, że to Anais mogła wypaść? Dysponuje tu ktoś magią zdolną to sprawdzić?

Po zadanym pytaniu, raz jeszcze wysłał telepatyczne zawołanie swojej towarzyszce.

- Słowo daję, jeżeli ona też wypadła za burtę, to ja też skoczę do kompletu. Może nawet zbroi nie będę zdejmował, to szybciej dogonię towarzystwo... - Pomyślał i mimo najlepszych starań, nie zdołał powstrzymać drgania powieki.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

13
Krzyknij głośniej — odparł zachrypnięty profesor, pogardliwie spoglądając na Mordreda. Te spojrzenia towarzyszyły także pozostałym członkom zgromadzenia. Heinie Mroźnej i kilku starszym, a także zamożniejszym czarodziejom.

Wszczynanie paniki w środku nocy na okręcie. Jesteś głupi czy nienormalny? — jad opuścił naznaczone deseniem błękitu usta. Stali z założonymi rękoma, karcąco kiwając głowami. Sąd kapturowy, czy inny osąd? Wszyscy, bez wyjątków patrzeli z niedowierzaniem, zaciskając szczęki. Na szczęście oddelegowani magowie udali się wcześniej do swych kajut. Zaś na pokładzie zostali przedstawiciele wyższej rangi. Świadomi problemu, jednakże skłonni dźwigać maskę fałszu dla dobra ogółu.

Lepiej będzie, jeśli udasz się na spoczynek — zaproponował Alamadrius.

Kiedy mężczyzna oddalił się od czarodziei, mógł usłyszeć gorzki smak słów z gardzieli lodowej mistrzyni:
Masakra.

No, masakra — przytaknął łysy sknera.

Maaaasakra — powtórzyli pozostali czarodzieje.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

14
Zwróciwszy się do komnat, nie myślał o bożym świecie, a o otaczającym go wstydzie. Aurze, która niosła się, widoczna dla karcąco kiwających głowami czarodziejów. Samozwańczych przewodników tej szaleńczej eskapady. Swąd wstydu unosił się nad kruczowłosym łbem. I znikł jak tylko trzasnął drzwiami od kajuty. Leciwą deską, jaka niemalże roztrzaskała się po prostackim grzmocie. Wtedy właśnie magowie zdali sobie sprawę, że przesadzili z ciętym językiem. Wszakże to ten głupi wojownik doprowadził ich w to miejsce. To za jego sprawą przetrwali i drogą wodną oszczędzali czasu, nie ryzykując kontaktu z siłami Zakonu Sakira. To on nadstawiał karku, mocując się z rycerstwem boga wojny. Walcząc ramię w ramię z apostatami, próbował ocalić ich przed nieuniknioną zagładą.

Kajuta drżała od machniętych z impetem drzwiczek. Gdyby na drodze stał stół lub jakiś inny mebel, z pewnością roztrzaskałby go twardą piętą. Rozejrzał się dookoła. I - ku zdziwieniu - ujrzał coś, czego się nie spodziewał. Na tym krześle, tym samym, na którym spoczywała pochwa. Leżał zatopiony w niej, mniej więcej do połowy, miecz. Odbijał blask niedogaszonej świecy z kandelabra. Naznaczony deseniem krwi, jak gdyby nic się nie stało, leżał. Karminowe wężyki ciekły po ostrzu, plamiąc cherlawą nogę spróchniałego siedziska. Coś ukuło go w serce. To uczucie to Mandy. Była w tam. Jak zawsze, w mieczu. Zaklęta siedziała cicho.

Re: Południowe Wybrzeże Jeziora Keliad.

15
Widok miecza, leżącego na krześle, powinien sprawić mu radość. Tymczasem, wyssał z niego resztkę sił. Chwiejnym krokiem podszedł do krzesła i przyklękając położył dłoń na broni. Gest, który w każdym innym przypadku i dla każdej innej osoby, byłby równoznaczny z objęciem ramionami.

Wciąż jak ogłuszony i niedowierzający spoglądał na zakrwawioną broń.

Jak? Dlaczego? Nic już nie rozumiał.

- Szukałem cię... Widziałem przeszłość... - Wymamrotał. A następnie jakby przeskakując z toku na inny dodał - Anais zniknęła. Nikt się tym nie przejął.

Czy jego partnerka naprawdę wróciła? Czy to tylko jego mózg wreszcie pękł i zaczął zalewać go fałszywymi bodźcami?

To było ironiczne. Przebywał z potworami i demonami. Istotami nie z tego świata i czuł się wśród nich dobrze. Ale wystarczyło stado kapryśnych ludzi by zaczął wariować. Pośród wszystkich mrocznych sztuk, złowrogich bądź niezrozumiałych sił, to ludzka małostkowość doprowadza go do szaleństwa.

Ale nie mógł jeszcze pozwolić sobie na obłęd. Zapaść się we własnej rzeczywistości gdzie znalazłby schronienie od tej tłuszczy. Jeszcze nie... Jeszcze można odratować ten świat. Uczynić go zdatnym do życia dla niego i jemu podobnych. Otworzyć wszystkim oczy...

A może już było za późno? Może już postradał zmysły i gadając sam do siebie słyszał tylko echo własnego szaleństwa?

Cała ta czereda skwitowała zniknięcie przewodniczki wzruszeniem ramion licząc, że resztę drogi pewnie on sam ich uciągnie. A co on miał powiedzieć? Kto poprowadzi teraz jego?

Byle do Hollar... A potem zrzuci z siebie ten ciężar niechcianego przywództwa i pójdzie się zalać do nieprzytomności.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”