Zamek Mantikora

1
Na zachód od Zaavral, wśród porośniętych lasami gór wybudowano niegdyś potężną cytadelę, będącą jednym z głównych elementów obronnych w latach świetności Zaavral. Długie stulecia, okupacja Orków, Krwawa Wojna, później Wojny Kerona - wszystko to działało jednak na niekorzyść fortecy, która powoli traciła swe znaczenie, by w końcu popaść w ruinę. Potężna sieć fortyfikacji licząca populację małego miasta pustoszała stopniowo, liczne fosy zarastały niezdrowego koloru roślinnością, zamki i łańcuchy rdzewiały, a ściany kruszały. Doszło nawet do tego, że budynki i mury zaczęto rozbierać, a kamień wykorzystywać przy budowie okolicznych dróg i brukowanego traktu z Zaavral do Oros - a później w gorszych czasach i te szlaki wykorzystano jako surowiec, przez co kamień z Mantikory można byłoby teraz znaleźć zapewne od Gryfiego Gniazda po Ujście.

Samą nazwę zamek otrzymał od bestii, które podobno swego czasu tu żyły. Żądło, posępny szczyt niewiarygodnie stromej góry, był podobno jednym z miejsc, w których mantikory zwykły spotykać się w okresie godowym, by samice mogły wywalczyć między sobą dominację i wybrać partnerów do kopulacji. Dziś istot tych już się nie spotyka, a przynajmniej nie stanowią śmiertelnego zagrożenia, jakim były niegdyś - podobno żyją jeszcze, ale gdzieś wśród gorących Czarcich Gór na zachodzie Urk-hun.
Droga do zamku to niepozorny szlak otoczony zielonym lasem jodeł, grabów i korkowych dębów, wzdłuż którego można trafić na nieliczne tylko wioski, gdzie na ogół uprawia się winorośl i hoduje owce oraz kozy. Sama Mantikora - to, co z niej zostało - pozbawiona jest podgrodzia, co wynika zapewne z faktu, iż znajduje się nad urwiskiem, a do zamku prowadzi dość wąska droga. Najbliższa wioska ulokowana jest nieopodal, nad brzegiem niewielkiej rzeki spływającej w dół, w stronę Gryfiego Fortu, który w słoneczny dzień można dostrzec z jednej z dwóch wież - pozostałe zostały już dawno rozebrane lub zwyczajnie nie wytrzymały kolejnego pioruna i rozsypały się.

Mury są w opłakanym stanie: jedyna porządna brama i względnie sensownie wyglądające ściany znajdują się na górnym zamku, który jest niewielki i mógłby w bogatszych rejonach Herbii uchodzić za zwykłą kamienicę. Dziedziniec przed nim jest tylko częściowo osłonięty murem - ściana rozsypuje się tuż za frontową bramą, która prawdopodobnie już nawet nie jest w użytku. Leżące na ziemi kamienie nie są trudne do ominięcia i część już nawet uprzątnięto, zapewne po to, by zgodnie z tradycją wykorzystać je gdzie indziej. Teraz w miejscu niegdysiejszego muru stało kilka namiotów, których wielkość i kolor świadczyły o przeróżnej przynależności - był jeden rycerski, kilka wyraźnie chłopskich lub należących do ubogich mieszczan, kilka przeciętnych, jakiś wykonany z wysokiej jakości materiału, ale pozbawiony herbu. Na środku stała nawet prowizoryczna karczemka - kilka stołów, dębowa ława jako bar i kilka beczek za nią.




W takich to warunkach gościł Otta von Smallhauzena Rigard Suhn, pan na Mantikorze. Podobno Rigardowa małżonka, dwudziestoletnia Róża, była bratanicą czy też siostrzenicą Otta, a przy tym uwielbiała go i wpłynęła na rycerza, by pozwolił go u siebie gościć, jednak było to dość osobliwe. Jeśliby kto miał jakiekolwiek rozeznanie w polityce lub nauce, powinno go zastanowić, dlaczego Otto - Czarodziej co najmniej ekscentryczny, który miał na pieńku z wieloma magami oraz uczonymi - miał możliwość przeprowadzania tu swych eksperymentów. Angażowanie się w naukę nie było wprawdzie nielegalne, ale obecność Otta mogła przysporzyć wojewodzie lub rajcom Zaavral kłopotu w ten czy inny sposób. Jeśli jednak ów ktoś rozeznanie to miał trochę lepsze, mógłby uznać, że głowa podupadłego rodu Suhnów herbu Nów chce coś ugrać - jeśli nie być patronem, gdyby Ottowi udało się coś odkryć, to przynajmniej wzbudzić zainteresowanie. To ostatnie z pewnością się udało, bo wyglądało na to, że zamek już dawno nie przyjmował tylu gości różnego stanu i profesji. Zdawało się, że badania Otta zostały przez okolicznych rycerzy, naukowców i bardów uznane za całkiem niezłą okazję do spotkania się, popicia, pogawędzenia, zobaczenia starych twarzy i rozjechania się - choć na razie prawdopodobnie jeszcze nikt się nie rozjeżdżał. Ot, zamek Mantikora stał się chwilowo miejscem, w którym wypadało się pokazać.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

2
Dahertemu i jego przypadkowo poznanej kompanii droga ku Zaavral minęła zaskakująco spokojnie i bez problemów - raz tylko burza śnieżna jakieś trzy dni drogi za Qerel kazała im zrobić przerwę w podróży. Schronili się wówczas w stodole pewnej samotnej kobieciny i tam przeczekali śnieżycę. Niestety, staruszka nie pozwoliła żadnemu z mężczyzn wejść do chałupy i ogrzać się przy piecu, jedynie młoda Urataika zaskarbiła sobie jej zaufanie i dostąpiła tego zaszczytu. Następnego ranka gospodyni pożegnała ją dobrymi życzeniami i obdarowała skromnym prowiantem.

Jadąc Traktem Orlim - nazwanym tak (trzeba przyznać, fantazyjnie) od biegnącej wzdłuż niego Rzeki Orlej - z Qerel aż do Irios kompania mogła wciąż obserwować dumnie sterczący po ich lewej stronie Szczyt Irios, z jego stromymi, ośnieżonymi zboczami. Szczególnie Virsfi i jej ojciec wpatrywali się w górę z namaszczeniem, tęsknotą i zachwytem - na ów widok odzywały się najwyraźniej ich dusze ludzi ze szczytu świata.

W Irios towarzysze zarządzili dwudniowy postój. Tu się wreszcie okazało, co to za historia kazała nadłożyć drogi Oeyanowi Daetharowi, a w ślad za nim i reszcie kompanii. A historia była prozaiczna. Ot, kobieta! I to nie byle jaka kobieta, a narzeczona, co gorsza w błogosławionym stanie. Czarodziej musiał jej obiecać, że nie zabawi w Zaavral zbyt długo i na pewno powróci przed narodzinami dziecięcia, a potem poślubi ją, nie zwlekając już ani chwili. Ostatecznie cudem tylko udało mu się wyrwać ze ślicznych rączek przyszłej żony. Zdaje się, że wyprawa w Góry Daugon, do zamku Mantikora, miała być ostatnim podrygiem wolności Oeyana. Gnomy nie szczędziły mu szyderstw z tej okazji - sam zainteresowany znosił je za to z właściwą sobie kamienną twarzą.


Daherte śnił kilka razy o kobiecie w czerwonej sukni, jednak za każdym razem, kiedy się budził, jego sen ulatywał i młodzieniec nie pamiętał z niego nic oprócz tego, że był. Któregoś razu Nokken Mówiący z Chmurami zauważył jego niepokój, gdy ten przebudził się nagle w środku nocy. Podarował mu wówczas cztery suszone grzybki ze swojego "naszyjnika" i polecił zjeść, kiedy będą go męczyły nocne koszmary, jednak od tego czasu na razie nic się nie wydarzyło. Pomarszczone, sino-brązowe kapelusiki, zawinięte w kawałek lnu, leżały więc spokojnie w jakiejś sakwie Dahertego i czekały na lepsze - czy też gorsze - czasy.
*** Podróż od chwili spotkania na Trakcie Książęcym trwała dwadzieścia dwa dni. I oto dotarli na miejsce. Zamek Mantikora stał przed nimi otworem i choć faktycznie był w opłakanym stanie, to... obiecywał przygodę.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

3
Zamek był dokładnie takim jakim pamiętał go Reynevan. W części zniszczony przez nie znający litości czas, a w części rozebrany przez mieszkańców Zavraal. I choć był już tylko cieniem dawnej chwały i potęgi, wciąż miał w sobie coś z dawnych lat. Przechodząc obok zrujnowanych murów, Reynevan'owi wydawało się, że zaklęte w nich wspomnienia ożywają, zmuszając do refleksji i zadumy. Może i dlatego odwiedzał Mantikorę, gdy tylko skierował swe kroki w kierunku Zavraal.

Teraz nie było inaczej. Gdy tylko rozstał się ze złotą kompanią (jak w myślach nazywał szlachcianki i ich obstawę), dosiadł Trupa i ruszył ku dobrze sobie znanej dróżce kluczącej wśród jodłowych lasów. Wierzchowiec, swoim zwyczajem, kroczył wolnym krokiem. Leniwie mijał omszałe pnie sporadycznych dębów, nie zaszczycając ich swoją uwagą. Jeździec nie zmuszał wierzchowca do nadmiernego wysiłku, napawając się górskim powietrzem, cudownie orzeźwiającym w porównaniu z duszną, pełną pachnideł karocą. Spod przymrużonych powiek obserwując otoczenie, rozmyślał o niedawnym towarzystwie bogatej piękności z Południa, której imienia nie dane było mu poznać. Została mu jedynie wypachniona, drogocenna chustka. Ciekawe po co mu ona. Niemniej jednak stanowiła miłą pamiątkę dziwnej podróży i Reynevan ani myślał używać jej do wysmarkania nosa. Przynajmniej dopóty dopóki nie miał kataru.

Tymczasem, Trup minął okoliczne winnice, docierając w końcu do niewielkiej rzeki, przy której mieściła się najbliższa Mantikorze wioska. Stąd, na Mantikorę był już przysłowiowy rzut kamieniem. Reynevan przerwał rozmyślania. Ruch i gwar w okolicy były większe niż to zwykle bywało. Z daleka ujrzał również rozbite namioty w miejscu, gdzie kiedyś znajdowały się szczątki murów. Tak, Mantikora z pewnością straciła już wiele ze swych walorów jako warownia. Tak czy inaczej, gwar zastanawiał. Reynevan nie przepadał za tłumami. Po chwili namysłu, zeskoczył z konia i wziął go za cugle. Najwyższy czas było poszukać miejsca, gdzie będzie mógł spokojnie usiąść i się posilić...
Kartoteka.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

4
Ostatnimi czasy nieustannie błądził myślami tam gdzie nie dane mu było się pojawić. Z trudem odnajdywał drogę powrotną. W każdym bądź razie był nieobecny duchem przy nowej kompanii. Mogło się zdawać, iż podróż dłużyła się i dłużyła, trwała równie długo co wyprawa bandy niziołków w tej jakże popularnej bajędzie. Wprawdzie różniła się ilością względnie ciekawych wydarzeń. Daherte nie uświadczył ich (niemal) w ogóle.

Niewiele dobrego mógł wspominać, acz zawsze coś. Chociażby to, gdy skrywszy się przed śnieżycą popili się uprzednio wykradając wątpliwej jakości alkohol z chałupy pozornie życzliwej staruszki; gdy skroplili gardła trunkami z Qerel pod chwilową nieobecnością dwójki z północy, bowiem ci woleli z dogodniejszego położenia podziwiać odległe szczyty; gdy urżnęli się świętując rychłe przyjście potomka kompana, a jakiś czas później wszczęli niewielką burdę, by po całym zajściu ponownie chlapnąć raz czy dwa.

Rzec by można, że monotonna wyprawa trwać będzie w dobre jeszcze przez kilka pełni księżyca, a kto wie czy nie lat. Jakież było zdziwienie, nie tylko byłego absolwenta Akademii Mniejszej w Saran Dun, kiedy okazało się, iż minęło zaledwie dwadzieścia dwa dni i nocy. Bogom niech będą dzięki - dodałby co drugi.

Korzystając z nadążającej się okazji zamienienia kto wie czy nie ostatnich paru słów z czarodziejem, wszak droga na szczyt była raczej wąska niż szeroka co wymuszało podzielenie orszaku, nakazał klaczy znacznie wolniejszy chód, tym samym odcięcie Oeyana od reszty.

- Od niedawna, aczkolwiek usilnie, trapi mnie jedno: Czemuż to przyszły ojciec rwie się do przygody jak durny chłystek? Bowiem gdyby tylko się pokusił, mógłby wstąpić na stanowisko czarodzieja rezydenta opodal Irios. Albo nawet począć się trudnić bzdurnymi usługami dla miejscowych. Ułożenie sobie żywota w tak dogodnym miejscu i czasie wydaje się pestką. A pierworodny w drodze... Zatem jak mniemam nie chodzi tu o byle przygodę jak i również zwykłe odwiedziny w tej ruinie.
.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

5
Po tym jak została porwana i o mało nie wykorzystana do jakis dziwacznych badań był czas na... no własnie. Chciała wrócić do domu a trafiła tutaj, no lekko zboczyła z drogi patrząc na to że była w Nowych Hollar (nie wiem jak to odmienić...). Ale co się dziwić, przy okazji jak szła tutaj ukradła jakiegos konika i o wiele szybciej jak i łatwiej się tutaj dostała. Niestety nadal kulała sobie lekko na jedną nóżkę. Jak już tak bardzo chciał ten gosć ją poćwiartować to mógł chociaż do końca wyleczyć na nie na pół gwizdka. No ale i tak już było lepiej. Gdy w końcu dotarła. Za specjalnie nie wiedziała gdzie jest, no po za tym że to nie był jej dom... Rozejrzała się przez chwilę, podreptała bliżej namiotów i zeszła z konia aż następnie usiadła sobie na jakims kamieniu. W tym też momencie biedactwo nie wiedziało co ma ze sobą zrobić, wiedziała co chciała... chciała ryczeć na całe to obozowisko, tupać nóżkami z niezadowolenia i zachowywać się jak rozpieszczony bachor któremu jest źle bo nie dostał ukochanej zabawki, lecz tego nie zrobiła. Fason trzeba trzymać, dlatego też zacisnęła zęby i bacznie obserwowała otoczenie.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

6
- I co tak głupio pytacie, panie Daherte - żachnął się Oeyan, wyraźnie rozdrażniony wspomnieniem o małżeństwie. - Wyście także już więzienia zaznali, nie? Może nie takiego, jak mnie teraz czeka, ale pod pewnymi względami to wszystko jest jedno i to samo. Sami powinniście więc wiedzieć, jak się wolność ceni w obliczu rychłej niewoli. Mało mnie kusi perspektywa robienia byle czego w Irios, z kłótliwą małżonką i pulchnym dzieciakiem u boku. Mnie większe rzeczy interesują. A to, że nie byle co czeka na nas w tej oto ruinie... To jest moim zdaniem pewne...

- Pewne jak twój rychły ożenek! - zawołał Emsi zza pleców Dahertego i roześmiał się głośno. Najwyraźniej słuch gnomowi dopisywał.

Wreszcie cała kompania Dahertego, a więc czarodziej Oeyan, szaman Uratai i jego hoża córa w futrach oraz dwójka bliźniaczo podobnych gnomów, cała ta kompania dotarła tam, gdzie u szczątków murów Mantikory gromadziło się i przetaczało mrowie ludzi. Rozbito tu jakieś kolorowe namioty, postawiono coś w rodzaju karczmy. Panował gwar.

Najbliższe w miarę wolne miejsce, gdzie można było spocząć i się posilić, znajdowało się na obrzeżach całego tego zamieszania. Tutaj siedziała na kamieniu jakaś młoda kobieta o delikatnych rysach i zielonych oczach - kobieta imieniem Karin, czego Daherte jeszcze oczywiście nie wiedział. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Co więcej, to samo miejsce na odpoczynek upatrzył sobie pewien mężczyzna w ciemnym płaszczu. Miał on na imię Reynevan i rozmyślał jeszcze o rozkoszach niedawnej podróży - ale tego, rzecz jasna, Daherte również na razie nie mógł wiedzieć...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

7
Upatrzywszy sobie wolne miejsce do chwilowego spoczynku, ominął tłum, by chwilę wypocząć pod resztkami muru. Pech chciał, że gdy dotarł już do swej chwilowej luksusowej przystani, pod murem jak spod ziemi wyrosła drobna dziewczęca postać. Postać siedząca na kamieniu i, mówiąc delikatnie, wyglądająca niczym siedem nieszczęść. Nie, nie chodziło o jej aparycję, a raczej o nieszczęśliwy wyraz facjaty. Zaciśnięte zęby i ponura mina świadczyły albo o zaciętej desperacji albo o poważnym zatwardzeniu. Ani jedno ani tym bardziej drugie nie zwiastowały niczego dobrego, tak więc Reynevan już miał się odwrócić i poszukać innego miejsca, gdy jego wierny kompan w postaci wierzchowca najwyraźniej zainteresował się wierzchowcem dziewczyny. Nim Reynevan zdążył zareagować, Trup już zaznajamiał się z koniem stojącym obok Karin, głośno przy tym parskając.

- Wybacz, panienko - mruknął Reynevan. - Nie da się okiełznać tego bydlęcia - Trup jakby na potwierdzenie słów właściciela zarżał głośno.
- Nie wie, panienka, skąd to zbiegowisko na starej Mantikorze? - zapytał. Skoro już rozpoczął jałową rozmowę, to nic nie stało na przeszkodzie, by zasięgnąć języka.
Kartoteka.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

8
Najwyraźniej rozbieżność poglądów nie pozwalała nawet na rozpoczęcie dysputy. Najwyraźniej czarodziej cenił sobie zupełnie inne przymioty. I w końcu, najwyraźniej nie wiedział co na prawdę znaczy niewola, czym jest. On sam miał usilną chęć skomentowania jego słów. Zrezygnował ponieważ sens tego był nijaki. Burknął tylko pod nosem niezrozumiale ogólnie na temat Oeyana i całego gruzowiska zwanego Zamkiem Mantikora.

Dotarłszy z kompanią na owe, nieco wolne od motłochu miejsce, zeskoczył z wierzchowca, rad, iż mógł zrobić to jako pierwszy. Poprawił pas z sakwami i klingą, po czym wręcz niedorzecznie przyjrzał się dwójce nieznajomych.
- Iście piękna scenka - palną sarkastycznie i bez skrupułów. - Widzi mi się, że tych dwoje lada chwila... mniejsza z tym. - Machnął ręką, odwrócił się, rzecz jasna do kamratów: - Dobra. Co teraz?
.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

9
No cóż to prawda, karin wyglądała co najmniej nie korzystnie ale co poradzić. Siedząc nioezadowolona wpatrzona gdzies w ziemię, myslała tak intensywnie jakby tu do cholery wrócić, że nawet nie dostrzegła iż ktos w ogóle podreptał do niej. Dopiero słysząc czyjs głos spojrzała leniwie przed siebie w celu znalezienia osobnika.
-Jak Pan mysli? Gdybym wiedziała, to bym raczej kurwa tutaj nie siedziała jak ta pinda na samym srodku zbiegowiska a raczej szczesliwa jak szczygieł gadała z innymi. Krótko mówiąc nie wiem.
Stwierdziła wyjątkowo niezadowolona warcząc na nieznajomego. Po krótkiej chwili dotarło do niego się odezwała, aż zrobiła jeszcze bardziej nietęgą minę i westchnęła głosno.
-Przepraszam, nie jestem zbyt zadowolona jak widać... i nie przeszkadza mi.
dodała po chwili, przy okazji mówiąc na temat tego co mówił też nieznajomy. (mówił o koniu?)

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

10
- Hej, mili przyjaciele, witajcie! - zawołał serdecznym tonem długonosy gnom Emsi, ignorując pytanie Dahertego. Zeskoczył właśnie ze swojego konika i ruszył w stronę Reynevana i Karin, a jego bliźniaczo podobny brat zrobił dokładnie to samo.

- Czemuż taka piękna dziewczyna tak paskudnie się złości? - zagaił pojednawczo ów drugi gnom, Borpi, po czym wyciągnął ku Karin małą piersióweczkę ze znaną już Dahertemu zawartością. - Masz, panno, szczęście, żeś trafiła na mnie, Borpiego, posiadacza najskuteczniejszego eliksiru radości w caluśkim Keronie! Po pierwszym łyku wszystkie twoje troski umkną precz, moje słowo!

Podsunięty dziewczynie pod nos "eliksir" intensywnie pachniał czarnymi porzeczkami i swym aromatem nasuwał na myśl wizję letniego, zalanego ciepłym blaskiem popołudnia... Cóż za kuszący obrazek, zwłaszcza że obecnie pora upałów była jeszcze heen, hen daleko. Powietrze było chłodne, rześkie, trochę na poły stopniałego śniegu leżało tu i tam, gdzie indziej znowu błyszczała jedna czy druga przymarznięta nieco kałuża. Raz po raz podmuchiwał nieprzyjemny wiatr, który przeszywał wszystkich ostrym jak nóż zimnem, nawet pomimo ciepłych ubrań. Gruba warstwa szarych chmur wisiała nisko nad ziemią i groziła śniegiem bądź marznącym deszczem, lecz dni największych śnieżnych zamieci tego roku chyba już minęły.

- Teraz widzi mi się - oświadczył Oeyan, zsiadając z rumaka - żeby przysiąść na chwilkę, zjeść coś, a później dostać się do zamku, zobaczyć się z... z... - Z jakiegoś powodu czarodziej zamilkł nagle w połowie zdania i już go nie dokończył. Dahertemu wydawało się, iż jego towarzysz właśnie zmrużył oczy, jakby wypatrzył coś niespodziewanego, po czym pobladł okrutnie na twarzy, wyprostował się ostentacyjnie i naprężył jak struna. Nie powiedział już jednak ani słowa.

- A temu co znowu? - szepnęła Virsfi, marszcząc czoło.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

11
Powietrze było mroźne, wczesna wiosna nawet tutaj, na południu, dawała znać, że wciąż bliżej jej do zimy, niż do lata.
Ordon, siedząc na swym rumaku, obserwował ostrożnie zamek... A także ogromną grupę ludzi, stojącą nieopodal. Wszędzie kręcili się przedstawiciele niemal wszystkich ras. Krasnoludy, dwa cholernie podobne do siebie gnomy, gdzieś śmignął mu Elf, a i ludzkich odmian było co niemiara; Uratai, południowcy i jacyś mieszańcy. Istny miszmasz kulturowy. Eksperymenty Otta Von Smallhauzena przyciągały tłumy i głupcem był ten, kto nie domyślił się, że przyciągną również pokornego sługę Sakira. Na przykład w postaci Ordona.
Dlatego ruszył powoli ścieżką w dół. Droga była udeptana, widać wiele par nóg i kopyt przeszło tędy ostatnimi czasy. Nie minęło wiele czasu, kiedy znalazł się wśród tego tłumu. Tej gwarnej, kolorowej masy przeróżnych istot.
Zastanawiał się, gdzie mógłby zacząć, od czego, kogo wypytać. Dlatego postanowił udać się tam, gdzie informację gromadzą się niczym woskowina w uszach - do karczmy.
Tylko, że najpierw trzeba było ją znaleźć...
Obrazek

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

12
Karczma - duże słowo. Ale tak, coś na kształt karczmy faktycznie tu postawiono, i to na samym środku tego całego zamieszania, a więc trafienie tutaj nie nastręczało najmniejszego problemu.

Solidna ława z dębowego drewna robiła za prowizoryczny kontuar, za nią stały cztery spore beczki, a pilnował ich ponury, przygarbiony facet.

Obok było widać trzy długie stoły, ustawione trochę krzywo i byle jak. Przy dwóch było akurat pusto, trzeci zajmowała jakaś hałaśliwa, sześcioosobowa banda, która uparła się właśnie, aby śpiewać szanty. Zupełnie nie wiadomo zresztą dlaczego, bowiem wilków morskich panowie ci bynajmniej nie przypominali. Właściwie wyglądaliby całkiem porządnie, bo odziani byli w lśniące futrzane płaszcze, tu i tam mignęła aksamitna rękawica, srebrna brosza, sygnet czy wysadzany półszlachetnymi kamieniami pas - naprawdę, sprawialiby najzupełniej dobre wrażenie, gdyby tylko nie te ich czerwone, ordynarne, zapijaczone pyski...

- "Hej, hej, nasz statek płynie znów przez Wschodnie Wody!" - zaintonował któryś z mężczyzn, po czym donośnie beknął.

- "O, heja-ho, heeja-ho! Przygoda czeka, choć jam już niemłody!" - zawtórowała mu chórem pozostała piątka, stukając kuflami w stół i nie zważając na to, że rozlewają piwo. - "O, heeja-ho, heja-ho!"

- Ooo, czeka, czeka! - ryknął ten pierwszy. - Niech no tylko ten Smallhan... Smallahanbz... Slamhann... Do diabła! Niech no tylko nasz kochany Otto...

- Aaaa, pies trącał Otta! - przerwał mu towarzysz równie gromkim głosem. - Widział ty Różę, Różyczkę, panią na Mantikorze? Haahha-haa! Paaanie mój, to ci dopiero, ta buźka, te oczka, figlarne takie, ajajaj, ja to mówię, warto było przyjechać do tej ruiny, a Otta pies trącał!

- Dureń! - skwitował jeszcze inny z tej samej kompanii, uciszając amatora damskich wdzięków ciężkim pacnięciem rękawicy w kark. - Nie za babami się tu oglądać, a zwłaszcza za babą gospodarza! Tutaj większe sprawy! Tutaj magiczne cuda! Ponoć Otto von Smallhauzen wymyślił, jak zamieniać wodę w złoto przy pomocy magicznego kamienia demonów!

Tutaj cała szóstka ryknęła śmiechem.

- "Hej, hej, zobaczyć znowu Złote Skały..." - podjął na nowo jeden z nich i zaczął wybijać rytm pieśni, waląc o dechy stołu pustym już prawie kuflem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

13
Stuk, stuk, stuk... Dźwięk kopyt rozbrzmiewał głucho gdy Śmieszek powoli wspinał się wąską ścieżką prowadzącą do zamku. Opatulony w brązowy płaszcz podróżny jeździec warknął ze znudzenia i chłodu. Pogoda panująca w Keronie znacznie różniła się od gorących piasków Karlgardu. Thurin z przyjemnością wrócił wspomnieniami do swojego domu, gdzie każdy dzień był niczym kąpiel w ciepłym, życiodajnym słońcu. W porównaniu z tamtym miejscem, to tutaj wydawało się lodowatą górą.

Nagle, czarny rumak niemal przewrócił się rozkruszając kopytem kamień. Półork chwycił się mocniej grzywy stworzenia i zaklął szpetnie.
- Wygląda na to, że już dalej sobie nie pojadę... Z resztą i tak przydałaby ci się przerwa Śmieszku. - Koń zarżał, jakby na znak zgody i zatrzymał się. Potężny jeździec zrzucił się z niego na ziemię. Widział, że do tak zwanej bramy, czy jakkolwiek by nazwać wyrwę tej zniszczonej fortecy, brakuje mu kilkadziesiąt metrów. - Niedaleko. - Pomyślał Thurin, łapiąc za lejce swojego wierzchowca i powoli, ostrożnie stąpając, ruszył w górę stromej drogi.

Wiele dni minęło odkąd opuścił niesławne Insorgot w swoim rodzinnym mieście. I mimo iż podróż przebiegała bez przeszkód, jeśli nie licząc tej malutkiej burty na postoju w Ujściu, półork był zaniepokojony. Brak kontaktu z Grunnem doskwierał mu bardziej niż mógł się tego po sobie spodziewać, zwłaszcza, że zostawił go z tyloma problemami w paszczy lwa.
- I co się stało z tą dziewczyną? - Zastanowił się Thurin, gdy zimny, nadciągający z północy wicher smagnął go w twarz, rozsypując w nieładzie włosy. Odrzucił te myśli i skupił się na swoim zadaniu, musi dotrzeć do czarodzieja.

W końcu, po krótkiej przeprawie, dotarł do stóp warowni. Już stąd dało się zauważyć jak wielu ludzi zainteresowało się odkryciami Otto van Smallhauzena na temat demonicznych portali. Dziesiątki najróżniejszych namiotów, coś na kształt gospody, oraz krzątający się tu i ówdzie mężczyźni i kobiety.
W przedsionku który miał niejako jeszcze trochę miejsca, znajdowała się dziwna ferajna. Kilku gnomów, jakiś elf, naburmuszona dziewczyna oraz dwa kopulujące konie. Thurin parsknął, jak widać trochę głupot i humoru można znaleźć nawet na tak zapyziałej górze. Nie zważając na resztę zaciągnął Śmieszka na najbardziej oddalony, wolny jeszcze teren wewnątrz warowni, pod jedną ze zniszczonych wież, po czym rozwinął swój podróżny namiot. Musiał chwilę odpocząć...

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

14
- Witaj, sługo Czarnoustego.

Thurin był tak przekonany o tym, że jest tu sam i tak zaabsorbowany rozstawianiem namiotu, że nie miał nawet pewności, jak długo już stoi nad nim ten młody mężczyzna, który właśnie doń przemówił. Dopiero jego zachrypnięty głos o lekko kpiarskim odcieniu oznajmił półorkowi, że ma towarzystwo. Dziwne, zważywszy na to, iż Thurin był dosyć czujny i jego bystremu oku oraz czułemu uchu zwykle mało co umykało... Być może to przez zmęczenie długą podróżą?

Mężczyzna stał w odrobinę lekceważącej pozie, z rękami splecionymi na piersi, oparty plecami o resztki jednej z kamiennych wież. Był pewnie w wieku półorka, może nieznacznie starszy, w każdym razie nie miał raczej więcej niż trzydzieści lat. Spod szarobrązowego, futrzanego płaszcza wystawała mu koszula w odcieniu soczystej czerwieni oraz wysokie, ciemnoniebieskie buty zdobione rzędem metalowych guzików, a także luźne spodnie tego samego koloru. Blada karnacja nieznajomego i długie aż po pas, ogniście rude, luźno tylko związane kawałkiem rzemienia i wciąż latające na wietrze wokół jego twarzy włosy nadawały mu dość nietypowego, trochę zastanawiającego wyglądu. Kilkudniowy zarost, stalowoszare spojrzenie jego oczu i wystająca spod płaszcza rękojeść miecza dodawały mu natomiast nutę jakiejś szorstkości i powagi.

- Lepiej się pospiesz, bo Sakirowcy już się tu kręcą, węszą... - Nieznajomy wskazał na oddaloną nieco karczemkę, gdzie stał właśnie pewien rycerz i istotnie na pierwszy rzut oka widać w nim było członka Zakonu Sakira. Kilka pojedynczych promieni słońca przebiło się właśnie na moment przez chmury, jakby specjalnie po to, by zalśnić elegancko w jego zbroi. - Chyba nie chcesz, żeby dostali to, po co ty tu przyszedłeś, prawda? Serce Ciemności nie lubi, gdy któryś z jego Płomieni zawodzi pokładane w nim nadzieje i... niepotrzebnie... gaśnie...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

15
Uniósł lekko brwi, widząc oburzenie dziewczyny. No cóż, parszywe dni zdarzają się każdemu. Pociągnął swego wierzchowca za wodze, nie pozwalając mu na zbyt bliskie zaznajomienie się z klaczą. Na chwilę jego uwagę odwrócił szwędający się w pobliżu duży wilczur.
- Nie ma co zwieszać nosa na kwintę - rzucił nieudolnym frazesem, popisując się daleko posuniętą elokwencją.

Tymczasem, towarzystwo zauważalnie zmieniło liczebność. I różnorodność rasową. Dwójka długonosych gnomów o przyjaznych twarzach i szerokich uśmiechach właśnie poczęstowała Karin rozgrzewającym napitkiem. Mocniej ścisnął wodze Trupa, który zarżał radośnie, wyczuwając alkohol. Dziwne to było bydle.
- Cichaj - mruknął Reynevan, głaszcząc karego konia po grzywie.
- A waćpanowie nie znają przypadkiem powodu owego zamieszania na starej Mantikorze - zapytał, choć obiło mu się już co nieco o uszy. Mimo to, nie zaszkodzi wypytać o więcej informacji.
Kartoteka.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”