Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

16
- W rzeczy samej, co znowu? - Nim powędrował za spojrzeniem czarodzieja, mimowolnie zerknął na gnomy i ich znany mu rytuał pozyskiwania kompanów. Jak gdyby komitywa nie była wystarczająco mnoga. Jak gdyby brakowało im towarzystwa. Zważywszy na to, iż w okolicy aż roiło się od potencjalnie przyszłych znajomków, nie wróżyło to zbyt dobrze przyszłemu przedsięwzięciu związanemu z bliżej nieokreślona przygodą.

- Sugerowałbym chwilowo zaniechać popas na rzecz wizyty u owego szalonego magusa. Na jadło i zaznajamianie się - tutaj skinął na proceder gnomów - będzie czas później.
.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

17
Przybycie rudowłosego mężczyzny wprawiło półorka w zaskoczenie. Rzeczywiście, nieczęsto się zdarzało by pozwolił komukolwiek zakraść się do niego, a mimo wszystko, ten człowiek stał nad Thurinem jak gdyby nigdy nic.
Z perspektywy z której patrzył na niego półork, nieznajomy wydawał się niegroźnym rzezimieszkiem, lecz Thurin poznał w swym życiu zbyt wielu niebezpiecznych ludzi i wiedział że nie należy osądzać każdego po pierwszym rzucie oka. Zapewne dlatego, że łatwo mógł to oko stracić.
Drwimirowiec podniósł się powoli z ziemi, kończąc rozbijanie namiotu. Kilka promieni słońca przebiło się przez chmury akurat w momencie, gdy przybysz powiedział mu o Sakirowcach. O dziwo, rzeczywiście, jeden z nich właśnie buszował w tutejszej tawernie. Thurin zwrócił swój wzrok na rudowłosego.
- Nasz pan nie ma powodów do zmartwień, dostanie to czego pragnie jego serce, jednakże w tym momencie inna sprawa zaprząta moje myśli. - Półork zgarnął włosy z czoła, zarzucając je do tyłu - Kimże jesteś ty? Przybyłeś mi pomóc, czy tylko bezcelowo ostrzec przed konsekwencjami, których jestem świadom.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

18
Rycerz zsiadł z konia i wypatrywał. Tłum był gęsty, przejście gdziekolwiek nie należało do najłatwiejszych. Smród również potęgował się z każdym krokiem. Zapach potu setek, jeśli nie tysięcy ciał ludzi i zwierząt, mieszał się z zapachem stali, skóry i dymu. O ile ten drugi był całkiem znośny dla każdego wojownika, to pozostała mieszanka zapachowa potrafiła zaprzeć dech w piersi.
Sługa Sakira nie poddaje się jednak i nie rezygnuje. Szczególnie w tak błahej sprawie, jak tłum ludzi i naturalny dla nich odór. Szedł więc, czasem przepychając się przy pomocy ramion, a czasem wystarczyło spojrzenie. W końcu jednak ujrzał coś, co można było uznać za miejsce gdzie istnieje możliwość spożycia alkoholu i, być może, posilenia się ciepłą strawą.
Ordon, prowadząc swojego wierzchowca za uzdę, zbliżył się do prowizorycznej karczmy. Spojrzał na hałaśliwą grupę i momentalnie wyczuł, że informację są w zasięgu ręki. Czy też ucha.
Przywiązał konia kawałek dalej, do czegoś w rodzaju wyschniętego drzewa, po czym wrócił do stołów i usiadł możliwie blisko rozśpiewanej grupy. Choć nie spodziewał się kłopotów, miecz trzymał przy sobie, gotów zareagować w każdej chwili. Nawyki ze szkolenia.
Wzrokiem szukał kogoś z obsługi, posługaczek, niewolnic może. Bo proceder niewolniczy, choć w Keronie oficjalnie zabroniony, wciąż miał się świetnie, zwłaszcza na takich niemalże granicznych obrzeżach. Jednocześnie nie przestawał nasłuchiwać. Wiedział, że bogaci mężczyźni im więcej wypiją, tym więcej mają do powiedzenia.
Czekał zatem. I słuchał. Cierpliwie. Dokładnie tak, jak go uczono.
Obrazek

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

19
Spoiler:

Ordon
Poza licznymi gośćmi na Mantikorze - rozpoznawanymi z łatwością przez swoją gadatliwość i ogólną wesołość wywołaną lokalnym alkoholem z reguły chałupniczej produkcji - na dziedzińcu nie było wielu ludzi ubranych w czarno-zielone barwy pana na Mantikorze. Dwie służki pomagające karczmarzowi mogły równie dobrze pochodzić tak z zamku, jak i z jakiejkolwiek pobliskiej wsi. Dwóch uzbrojonych pachołków stało przy niewielkim wejściu na coś, co niegdyś było okazałym zamkiem, a kilku innych kręciło się po okolicy. Z pewnością zauważyli oni i samego Ordona, i tych, którzy właśnie przybyli: uzbrojoną grupę mężczyzn, spośród których wyróżniały się dwa Gnomy i nieco starszy od reszty, nietypowo odziany mężczyzna. Rycerz dostrzegł również zbliżającego się młodego pół-orka, noszącego jakiegoś rodzaju pancerz owinięty czerwoną skórą, który prowadził konia i z jakiegoś powodu się teraz zatrzymał. Z tarczą, przy broni, odpowiednio ubrany i opalony - z pewnością wojownik z Południa.

- Aaa tam! - machnął ręką jeden z mężczyzn, gdy tylko przestali śpiewać piwo, piwo, piwo, pyszne z pianką piwo, piwo! - Mówię wam, że nic z tego nie będzie...
- A właśnie, że będzie!
- zaoponował jego kompan. - No bo słyszeliście, żeby tyle uczonych głów tak długo się nad czym zastanawiało i niczego nie wymyśliło? Toż od czasów samej Wieży zaczęli zamykać i badać te piekielne drzwi...
Na słowo "Wieża" cała grupa jednomyślnie splunęła pod stół, ale już po chwili pierwszy z mężczyzn - ubrany trochę jak zwiadowca lub łowczy, w skórznię i płaszcz, z krótkim tylko mieczem u boku - trzasnął drugiego w tył głowy.
- Głupiś jak but! Nie "piekielne drzwi", jeno "piekielne wrota", tak mówią...
- A co to za różnica, jak mówią?
- warknął ten w pancernych rękawicach. - Skoro i tak jedno gówno, zaraza i szlam się z tego wylewa? Niech tylko któraś z tych "uczonych głów" wybada jak tych wrót używać, to urządzą nam drugie Przekleństwo. Że też Rigard nie rozpieprzy tej skały na kawałki, a Ottowi w dupę nie wbije na pal taki wysoki, żeby w Zaavral go widzieli...
- Cichaj, Herg...
- zwrócił mu uwagę niby-zwiadowca, rzucając podejrzliwe spojrzenie Ordonowi. - Pamiętaj, że u niego na zamku jesteś, a ściany mają uszy.

Sever
Rudzielec wzruszył ramionami, pozostając opartym o ścianę. Stał tak i przyglądał się licznym gościom Mantikory, nawet przez chwilę nie patrząc na swego rozmówcę.
- Jestem tu tylko uważnym obserwatorem. Zbliżyłeś się do mnie, więc nie wypadało bezsensownie stać i milczeć, tym bardziej, że wydajesz się nie być mi wrogi...
Hej, Ty!
- zakrzyknął ubrany w czarno-zielone barwy mężczyzna wyglądający na strażnika. Zbliżał się szybkim, nieco chwiejnym krokiem, z halabardą w ręce i krótkim mieczem u boku. - Coś za jeden i co tu robisz? Myślisz, że możesz ot, tak sobie przyłazić i obozować gdzie popadnie?!

Karin, Reynevan, Daherte

Płacząca Karin zignorowała zupełnie dwójkę gnomich braci, co zbiło ich nieco z tropu - jednakże tylko na parę chwil. Zaraz dali jej spokój, znalazłszy sobie ciekawszego kompana w Reynevanie.

- Hahha! - zaśmiał się Emsi, słysząc pytanie. - Nie może być, naprawdę nie wiesz, przyjacielu? To skąd tyś się tu urwał? Nie słyszałeś o eksperymentach Smallhauzena? O tym, jaką niezwykłą i niebezpieczną magię można tu oglądać? O tym, ile złota przy tym może skapnąć takim jak ja czy ty? Ha! Ha! Słyszysz go, Borpi, on nic nie wie!

- Będziemy niebawem szli na zamek, to chodź z nami! - zaproponował na to Borpi tonem tak przyjacielskim, pomocnym i radosnym, że aż mało prawdopodobne, żeby nic się za tym nie kryło...



Tymczasem Daherte, dwoje Uratai i czarodziej, nie aż tak skorzy do zawierania nowych przyjaźni, stali nieco z boku, trochę krzywo przypatrując się poczynaniom gnomów bądź - w przypadku starego szamana - wpatrując się z zadartą głową w ciężkie, wiszące nad Manikorą chmury.

- Wiesz co, racja - przytaknęła Dahertemu Virsfi, zadziwiająco zgodnie i miło, jak na nią. - Ej, durne knypki! - zawołała do gnomów. - Nie przyszliśmy tu, żeby szukać sobie nowych kolegów! Inne interesy mamy, pamiętacie? Oeyan! - poszukała wzrokiem czarodzieja, którego zielony płaszcz mignął jej gdzieś, a potem niespodziewanie się oddalił w kierunku kaczmy. - Hejże, Oeyan, słyszysz ty mnie?

Cóż, jeśli nawet słyszał wołanie jasnowłosej Virsfi - a nie słyszeć byłoby trudno, bo głos miała donośny - to nie słuchał. Zignorował ją, zaabsorbowany widokiem kogoś, kogo zobaczyć tutaj się nie spodziewał.

- Herg.

- A niech mnie! - ryknął nagle jeden spośród sześciu mężów, którzy siedzieli przy stole. Właśnie ten, który przed momentem rozprawiał z takim przejęciem o potencjalnych zagrożeniach płynących z eksperymentów Otta oraz sposobie ich rozwiązania. Zerwał się ze swojego miejsca tak gwałtownie, że aż przewrócił kufel swojego towarzysza, który miał nieszczęście usiąść po jego prawej stronie. A i tak się hamował, wnioskując z jego miny, i cudem tylko nie przewrócił w furii całego stołu. - Daethar. Oeyan Daethar - wydyszał z niedowierzaniem. - Nie, jeszcze jego tu brakowało! Wynoś się, psie, precz z moich oczu!

- Jeszcze tego brakowało, żeby tacy jak ty się tu zleźli i robili syf - warknął Oeyan w odpowiedzi, blady z wściekłości. - Precz. Precz, powiedziałem! Jedź do domu, tu nie ma nic dla ciebie. I uważaj na słowa, rozmawiasz z czarodziejem. Zapomniałeś już, co to znaczy?

Herg poczerwieniał na twarzy jeszcze bardziej, a jego zakuta w stal pięść grzmotnęła o stół tak donośnie, że przechodząca nieopodal dziewka upuściła ze strachu dzban piwa i pisnęła przeraźliwie. Piątka jego towarzyszy naradziła się szeptem, po czym jak na komendę wszyscy razem wstali, chwiejnie nieco, ale wciąż śmiertelnie groźnie i poważnie, i obnażyli miecze.

Daherte widział całe zajście i chociaż stał w pewnej odległości, to doskonale słyszał też większość z tego, co mówili do siebie Oeyan i jego, jak się zdaje, stary znajomy. Widziała i słyszała to również Urataika, w której nagle zawrzała barbarzyńska krew. Daherte zdążył tylko zobaczyć, jak jej jasny warkocz śmignął w powietrzu, kiedy zwinnie zerwała się z miejsca i złapała za swój topór, nieomylnie wyczuwając zbliżającą się awanturę.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

20
Wielce się zdumiał po tak bezproblemowym przekonaniu kobiety północy do swojego mniemania. Ba, nawet bez wszelakiego nagabywania zawezwała zaślepionych nowymi znajomkami gnomów. Rzec by można gruntowne przeistoczenie z hardej kobity na niewyobrażalnie niepodobną do pierwowzoru. Jednak jak to z takimi przemianami zapewne trwać długo nie będzie.

I mogło wszystko potoczyć się bez problemów, aczkolwiek tak się nie stało.

- Pieprzeni czarodzieje - po cichu wyraził swoją dezaprobatę. Dokładnie widząc, a i słysząc również, zareagował tak jak wypadało. Wypadało zaś stanąć po stronie względnie kompana, jakikolwiek owy kompan miałby ambaras.

Rozdzierany był wątpliwościami. Poniekąd wplątywanie się w kolejne komplikacje nie należało do szczególnie korzystnych działań. Również prowadziło do mnogości innych komplikacji. Jednakże brakowało mu utarczek i raczej mimowolnie dążył do nich.

Zareagował, jak sądził, dość rychło, acz Urataika uprzedziła go. Choć nie śpiesząc się, ruszył za nią z dobytą w biegu klingą. Był również przygotowany do użycia specjalnych sztuczek gdyby tylko sytuacja tego wymagała.

- Hej rycerzyku - zawołał nie mogąc się powstrzymać - znudził ci się twój rycerski pysk?
.

Re: [Ku nieznanemu...] Zamek Mantikora

21
Spoiler:

– Co, kurwa? - wybałuszył oczy Herg, a jeden z jego towarzyszy o mało nie zachłysnął się wciąganym powietrzem.
– Nic, kurwa! - odszczeknął Emsi.
– Cooo, kurwa?!
– Jajco, kurwa!
– Więc to tak, kurwa?!
– Tak, kurwa!
- kontynuujący bystry dialog Borpi przygotował broń i zamachał nią ostro w powietrzu.
– Ja cię zapierdolę! - ryknął Herg i cały czerwony na twarzy ruszył ruszył ku Oeyanowi. - Kurwaaa...!
– O żeż ty, kurwa...
- szepnął szaman, prędko odciągając swoją córę od miejsca szybko narastającego napięcia.
– O kurwa! - zakrzyknął jeszcze ktoś z boku, zrywając się od stołu.

Okoliczni goście zamku rozpierzchli się w popłochu, gdy tylko zauważyli zagrożenie. Stal zaczęła ciąć powietrze, bronie szczękały, uderzając o pancerze i o siebie nawzajem. W zawierusze ławy szybko przewrócono, a w ruch poszły też drewniane kufle i gliniane dzbanki użyte jako improwizowana broń. Herg zakręcił mieczem nad głową i ściął się z Emsim, jego towarzysz dopadł do Borpiego, a pozostali do reszty. Chodź banda Herga była podpita, to miała przewagę liczebną, co bezlitośnie dało o sobie znać. Pełna wigoru Uratai dołączyła do walki, ale na wiele się to nie zdało - nim podniósł się wrzask, tumult i krzyk, nim z zamku zaczęli wybiegać uzbrojeni w kusze, halabardy, miecze i topory gwardziści, padł Emsi, gdy miecz rozharatał mu krtań, padł Herg, gdy wściekły z rozpaczy Borpi rzucił się szaleńczo na oponentów, padł stary Nokken, zasłaniając swą córę własną piersią, padł Oeyan, nie zdążywszy rzucić choćby jednego zaklęcia, padł jeden z Hergowych towarzyszy, powalony mieczem Vyra. Gdy żołdacy wybiegli na dziedziniec i zaczęli ich okrążać, profilaktycznie poleciało kilka bełtów, powalając jeszcze jednego z bandy, która się na nich rzuciła.

Zostali pojmani - wszyscy. Każdy z nowo przybyłych został powalony na ziemię natarczywymi szturchnięciami halabard i żadnego z nich nie dano okazji wytłumaczenia się. Odebrano im broń, po kolei pościągano pancerze i przeszukano. Vyr, Emsi, Virsfi, ale i Thurin, i Karin, i Reynevan, i Ordon, niezależnie od tego, co robili podczas walki, zostali wskazani przez świadków jako obcy i wszystkich zaciągnięto do lochu w wybudowanej nad urwiskiem wieży.
Było tam już trzech innych lokatorów - jeden stary złodziej i dwóch kłusowników, ojciec i syn, którzy polowali w pańskich lasach na jelenie i czekali jeszcze na wyrok - czy czekał ich stryczek, czy może tylko kilka tygodni w lochu, tego jeszcze nie wiedzieli. Było ich tylko trzech, lecz śmierdziało tam niemiłosiernie - kał i mocz oddawane pod zakratowanym oknem wychodzącym nad urwisko tworzyły niewielką kałużę, powiększoną w ciągu kilku godzin dwukrotnie przez nowych więźniów. Szczury przemykające dziurami w pokruszonych cegłach czuły się jak u siebie i wielokrotnie ocierały się o nogi, a czasem nawet i o twarze śpiących, szukając w ich włosach i ubraniu jakiegokolwiek pożywienia.
Nie zostali postawieni przed obliczem Rigarda, nie zostali wysłuchani przez nikogo przez pierwsze dwa dni. Dopiero trzeciego dnia, wraz z czerstwym chlebem i wiadrem wody, zszedł do nich kapitan straży Suhna i wysłuchał każdego z nich po kolei, ale wyglądało na to, że to, co usłyszał, nie wywarło na nim żadnego wrażenia - może nawet nie uwierzył ani Ordonowi, ani Thurinowi, ani Karin?

Dni się dłużyły, kałuża nieczystości rosła, a niepewność dobijała. Jedyną wartą odnotowania sytuacją było zabranie Virsfi przez trzech obscenicznie śliniących się strażników, którzy też odprowadzili ją jakąś godzinę później - z podbitym okiem, podrapaną szyją, zapłakaną i tak przygaszoną, że przypominała pozbawionego duszy upiora. Kilka godzin później zabrano ją ponownie, ale już nie wróciła.
Minął dzień trzeci i dzień czwarty i wszyscy poszli spać, gdy tylko zapadł zmierzch i jedynym źródłem świata była pojedyncza pochodnia - znajdująca się za zamkniętymi drzwiami z niewielką tylko kratą. Spało im się źle i to nawet nie przez smród, głód, pasożyty czy szczury, ale przez wiejące z zewnątrz zimno i wilgoć, jakie przyniosła szalejąca na zewnątrz burza. Grzmoty dudniły potężnie po zboczach gór, a upiększające czarne chmury błyskawice paliły ostre wstęgi co chwilę.
Nagle huknął piorun, a tuż po nim rozległ się dźwięk inny, donośniejszy, przywodzący na myśl zawodzenie wiatru wśród niedostępnych jarów i wąwozów. Przebijało się przezeń niskiego tonu brzęczenie, które świdrowało w uszach i z jakiegoś powodu przyprawiało gęsią skórkę. Coś grzmotnęło gdzieś pod szczytem wieży, a potężny gruchot opadającego kamienia dał znać, że najprawdopodobniej część budowli zawaliła się, zasypując piętra powyżej lochu gruzami.
Za oknem błyskały nieznanego pochodzenia kolorowe światła, barwiąc spadający nocą deszcz. Gówniany smród celi został wyparty przez nieznany, całkiem obcy zapach, przypominający nieco powietrze po burzy lub morską sól. Minęło jeszcze kilka długich minut, nim nieopodal rozległy się krzyki, drzwi do lochu otwarły gwałtownie i kilkunastu strażników wyciągnęło więźniów na zalane deszczem podwórze.

Wśród ruin, tam, gdzie wcześniej stał oddalony od innych wielki namiot, stał krąg wielu ludzi, z czego większość miała obnażoną broń. Z samego centrum zbiegowiska dobiegało ostre światło o zmiennej barwie, które co parę chwil rozbłyskało nieco bardziej, sypiąc na okolicę kolorowymi skrami. Dopiero po dłuższej chwili i zmrużeniu oczu dostrzec można było, że niezwykłe zjawisko, które okazało się również źródłem nieustannego brzęczenia, ma źródło w przypominającej megalit skale o jakby rozmazanych, ale palących się białym światłem wyrytych nań runach.
- Są i ochotnicy! - ryknął postawny, czarnowłosy mężczyzna, który chyba jako jedyny miał broń, lecz jej nie wyciągnął. Wyróżniał się także napierśnikiem z wymalowanym na piersi herbem czarnego księżyca na zielonym tle.
- Ochotnicy! - powtórzył, ścierając zalewający twarz deszcz i przyglądając się więźniom. - Za rozróby, morderstwo, bałwochwalstwo, sodomię, herezję i szczanie do wina, za swe zbrodnie zostajecie skazani na śmierć! Ja jednak, Rigard Suhn, pan Mantikory, jestem łaskawy i pozwalam Wam odkupić swe winy! Otto von Smallhauzen dokonał cudu i otworzył przejście do krainy Bogów - Wy zaś, dla dobra królestwa i nauki, przejdziecie przez nie, dowiecie się, gdzie trafiliście, a następnie powrócicie i zdacie pełną relację, przynosząc truchła demonów jako dowód dla mnie i dla Otta! Wasze rzeczy stoją tam, w skrzyniach - możecie je wziąć... Ruszać się, póki cholerstwo działa!

Rzeczywiście - przed tym, co miało być portalem, stało kilka skrzyń, w których wypchnięci przez strażników więźniowie znaleźli swój dobytek, z którym przybyli na pechową im Mantikorę. W pobliżu portalu stał jeszcze starszy, siwy już mężczyzna o lekkim zaroście, który z fascynacją przyglądał się portali i nieudolnie próbował uchronić zapisywane na szybko notatki przed padającym deszczem. Tuż obok niego, ze splecionymi na piersi rękoma i nieco nonszalanckiej pozie, stał rudowłosy mężczyzna, bystro się "ochotnikom" przyglądający.
Gdy po raz wtóry nakazano im wejść do portalu, Emsi - wzorem rudowłosego - splótł ręce na piersi i arogancko stanął plecami do portalu. Dostał dwa bełty w okolice serca i padł na ziemię.
Nieszczęsna gromada - Karin, Ordon, Reynevan, Thurin, i Vyr ruszyli w stronę błyszczącego portalu, wokół którego wirował wiatr. Ktoś szedł jak na ścięcie, ktoś dumnie kroczył ku przygodzie i chwale, ktoś się zapewne posrał i nie wiedział, co dokładnie się dzieje, ale szli - wraz ze swymi rzeczami, szli ku szalonej feerii barw, przez którą na razie jeszcze nie mogli nic dostrzec i nie mogli nic usłyszeć przez wichurę, grzmoty i ponaglające nawoływania żołnierzy.
A rudowłosy stał przy oszołomionym, rozdziawiającym gębę Ottonie. Stał i nie spuszczał wzroku z portalu.

Spoiler:
Dalsza część przygody
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”