Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

91
"Najbliższe kilka minut będzie dość bolesne..." - Mruknął kucając i oglądając ranę. Rozejrzał się dookoła i szybko znalazł czego szukał. Jeżeli bogowie zrobili coś dobrze tworząc ten świat, to było to pospolite rozsianie babki wąskolistnej. Popularnie używane w opatrunkach, tutaj także mu się przyda. Jednolita i niezbyt chłonna struktura liścia okryje ranę szczelniej niż materiał.
Zrywając kilka liści otrzepał je i przetarł dłonią, aż pył i kurz zostały usunięte. Położył je sobie na zgiętym kolanie dla szybkiego dostępu a następnie sięgnął do torby, wyjmując z niej brzytwę, którą zwykle się golił. Ostrożnie rozcinając materiał wokół rany, usunął zakrwawione strzępy, zostawiając spore dziury w spodniach po obu stronach nogi, tak by materiał nie przyklejał się do krawędzi rany.

"Mmm... Seksowne nogi..." - Odezwał się podśmiewający głos w głowie Mordreda.
Serio? Teraz? Była cicho przez całą walkę a teraz zebrało jej się na dowcipkowanie.
"Mandy, kurwa nie teraz!" - Odparł przez telepatyczna więź, ściskając nerwowo wargi i otrzymał tylko nadąsane "Humph." w odpowiedzi. Przynajmniej znów mógł się skupić.

Następnie wydobył rolkę bandaża i brzytwą odcinając nieco ponad metr, resztę schował. Wreszcie wyłowił najważniejszy element - Małą flaszkę spirytusu. O czysty spirytus zwykle nie było mu łatwo. Pewnie, bimber można było kupić w wielu miejscach a alkohole mogły w biedzie posłużyć do odkażania, ale ostatnimi czasy tłukł się po tak tanich dziurach, że nawet alkoholowi nie można było zaufać. Szczęśliwie ten flakon udało mu się zaoszczędzić, jako że własne rany zwykle wypalał. Zapewne jego stały kontakt z Mandy sprawił, że psychicznie łatwiej znosił ten rodzaj bólu. Koniec końców dzięki temu, spirytus mógł zachować właśnie na takie okazje.

Mając wszystko czego potrzebował, ponownie odezwał się do czarownika. "Lepiej zaciśnij zęby i wesprzyj się na tej lasce. Nie chcę, byś mi tu stracił równowagę. Teraz zrobi się nieprzyjemnie."

Dając magowi kilka sekund na przygotowanie psychiczne, wyrwał ostrze z jego rany.

Teraz musiał działać szybko, bo rana zaczęła obficie krwawić. Odkorkowując zębami flakon, oblał ranę z obu stron. Nie musiał zgadywać jak cholernie to boli. Szybko przycisnął liście babki do obydwu dziur. Dzięki wilgoci przylgnęły i utrzymały się na swoim miejscu wystarczająco długo, by mógł obwiązać nogę bandażem po raz pierwszy. Potem już poszło sprawniej. Ciasno opasując ranę kolejnymi zwojami, przewlókł wreszcie końcówkę kilkukrotnie przez zewnętrzną warstwę opatrunku a na końcu zawiązał jeszcze supeł, upewniając się, że materiał jest dość ciasny i stabilny by nie przesuwać się podczas podróży.

"Dobra." - rzekł chowając brzytwę i spirytus do torby i podnosząc się z kucek.
"Zrobiłem co mogłem, ale nadal będziesz potrzebował pomocy fachowego medyka lub uzdrowiciela. W najlepszym razie kupiłem ci trochę czasu." Spojrzał jeszcze raz na opatrzoną ranę. "Noga może zacząć ci drętwieć i radzę ci unikać kleknięć i kucnięć, ale chyba tyle sam wiesz..."

Wreszcie spojrzał raz jeszcze na Inkwizytora, którego Palar powalił i dostrzegł pasek z sakwami i buteleczkami jaki na sobie nosił.

"Dobrze byłoby to zabrać." Oznajmił wskazując na pasek i przyczepione do niego drobiazgi. "Mogę się tym zająć, skoro ty nie powinieneś się schylać."

Doznał uczucia jakby ktoś nabierał powietrza w jego głowie.
"Nawet... Się nie odzywaj..." - Burknął telepatycznie i usłyszał tłumiony chichot w odpowiedzi.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

92
Szpikulec wylądował na puszystym dywanie z mchów i paproci. Zaplamiony krwią powoli oddawał swoją okrywę matce ziemi, jakoby sam las pragnął oczyścić ostrze. Trochę juchy trysnęło tu i ówdzie. Zakrwawiono znaczną część czarnej szaty, lecz jedwabisty odcień czerni maskował plamy. Pozostały dziury w spodniach, których czerń już nie godziła. Spod niespiętego w miejscach rozerwania aksamitu prześwitywał szarawy bandaż. Silny ucisk nie tylko umożliwił zatamowanie krwawienia, lecz także uśmierzał ból, a ten był nie do zniesienia. Uniemożliwiał bieg, schylanie, o kucaniu nie wspominając. Jazda konna wyłącznie w stępie, przynajmniej na początku nim rana nie zabliźni się. W innym wypadku lekkomyślność mogła kosztować czarownika nieoczekiwanym krwotokiem i wykrwawieniem.

Konający w męczarniach inkwizytor resztkami sił podrygiwał na ziemi. Twarzą zwróconą do nieba szukał ukojenia w szybkiej śmierci, której mu nie dano. W zamian jeden z agresorów dostąpił do jego pasa, by pochwycić to, co do niego nie należy. Przy sobie miał zaś trzy stare fiolki z grubego nadto szkła. Otulone brudnym skrawkiem materiału, który kończył się na szyjce. Tej samej owiązanej sznurkiem mocującym każdy z flakonów do pasa. Każda zakorkowana. Przy czym ostatni flakonik, jak zauważył pochylający się nad bezbronną ofiarą Mordred, miał lekko uszczerbiony otwór i nadłamany korek. Naczynia były wypełnione na trzy czwarte swej objętości bordowym płynem o niskiej gęstości. Dosyć klarownym z delikatnym zmętnieniem na dnie płaskodennej kolbki. nie pachniały, nie śmierdziały - przynajmniej niczego nie zwęszył kruczowłosy mężczyzna. Może dlatego, że były zamknięte? A może dlatego, że były bezwonne? Prymitywny dar magiczny także nie alarmował. Skradzione flakony okryła doza tajemniczości.
Spoiler:
- To jeszcze nie koniec - oznajmiła wszem i wobec mentorskim tonem kobieta. Całą walkę ukrywała się w cieniu, gdzieś za drzewami lub wierzchowcem. Zdawało się, że inkwizytorzy w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Tak samo Mordred i Palar. Na krótką chwilę odeszła, zniknęła z pola widzenia jak i ich pamięci.

- Jest ich więcej, znacznie więcej - wtrąciła ponownie, gdy dalszy wywód przerwały jęki dogorywającego nieszczęśnika. Ostatkiem sił zadrżał dwa, może trzy razy. Dopełniona krzykiem pełnym cierpienia aktywność zakończyła jego służbę. W eterze wyczuć mogli swąd ulotnionego gazu i nieczystości po akcie defekacji. Będący skutkiem rozluźnienia zwieraczy smród doszedł nawet do oddalonego maga i stacjonującej nieopodal szarowłosej kapłanki.

- Pan ochronił nas, lecz jego łaska zna swą granicę. Ruszajmy więc - ostrzegła doglądając ogiera i poprawiając popręg pod brzuchem. Stąpający po piętach sakirowcy nie znali strachu. Znacznie liczniejszy oddział wciąż gonił za apostatami. Bez wytchnienia, jakby czując bat swojego pana na plecach. Problem w tym, że posiadali jednego wierzchowca. Ktoś musiał na nim zasiąść. Jeśli wyruszyli szybko, czekała ich droga wgłąb lasu. Dalej na północ, gdzie gaj zdawał się coraz dzikszy. Przybywało podmokłych terenów, dziwnych zapadlisk. Mijali uschnięte i połamane drzewa o szerokości trzech mężów lub więcej. Gdzieś płynęła rzeczka, gdzieś ćwierkało leśne ptactwo.
Obrazek
Spoiler:

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

93
"Nawet ja to poczułam." - Mandy mruknęła słyszalnie jedynie dla Mordreda.

"Śmierć rzadko kiedy jest piękna." - Wojownik odparł bezgłośnie - "To coś o czym poeci rozwodzący się nad samobójstwem z nieszczęśliwej miłości oraz rekruterzy i demagodzy piejący o chwalebnym umieraniu za ojczyznę, zapominają wspomnieć."

Zwracając swoją uwagę na świat zewnętrzny, spojrzał na swoich towarzyszy i konia. Dojście do wniosków nie zajęło mu długo.

"Jeżeli faktycznie goni nas więcej Inkwizytorów, naprawdę lepiej się stąd ulotnić. Nie zamierzam liczyć na ciągłość cudów." - Przyznał kobiecie rację.

"Palar będzie musiał jechać." - Oznajmił. - "Choćby chciał podpierać się na tej różdżce by odciążyć nogę, na tym terenie to zbyt ryzykowne. Ziemia jest miękka i łatwo stracić równowagę a to by narobiło nam masę problemów. Mogę cię podsadzić." - Zwrócił się bezpośrednio do maga a następnie do kobiety. - "Możesz jechać z nim. Dla mnie to bez różnicy. Ja się i tak obok niego nie wcisnę." - Przyznał, wzruszywszy ramionami.

Uznając, że podróż to dobry moment by dowiedzieć się w jaki burdel znowu wpadł, zwrócił się jeszcze raz do kobiety.
"W sumie... Palar się przedstawił i wyjaśnił w największym skrócie czemu gonią was Sakirowcy. Nie wiem po jaką cholerę ich okradaliście i nie pogardziłbym wyjaśnieniem, ale w tym momencie nie wiem nawet jak się do ciebie zwracać. I czemu sprowadziłaś akurat mnie?" - Zapytał. Nie było jednak w jego tonie wyrzutów. Nie miał jej tego tak naprawdę za złe. Ale wolałby wiedzieć, czy chcieli sprowadzić konkretnie jego, czy łapali co było pod ręką.
"Przypuszczam, że masz jakiś plan działania. Możesz się nim podzielić?" - Dodał jeszcze pod adresem - nadal bezimiennej - kobiety.

"A może ty coś wiesz?" - Ostatnie pytanie, skierował do czarownika. Koń może by wiedział, ale komunikacja mogłaby być nieco trudna.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

94
Zacisnąwszy zęby, Palar jakoś przebolał opatrywanie rany, mimo że w momencie w którym sztylet został usunięty, musiał wesprzeć się na lasce, aby nie stracić przytomności. Parę chwil potem było po wszystkim, a prowizoryczny opatrunek zatamował krwawienie na tyle, aby Palar mógł dalej uczestniczyć w podróży.

- Dziękuję. – Odpowiedział krótko, w jego głosie jednak nie było tej zwykłej szalonej nuty. Było to szczere podziękowanie za pomoc. Jedyne, na jakie czarownik mógł się w tej chwili zdobyć.

Gdy kobieta wyszła zza drzew, czarodziej stłumił ochotę żeby wydać resztki many i poczęstować ją kulą ognia. W jego obecnym stanie nie byłoby to zbyt rozsądne, ale mimo wszystko był wkurwiony że ta schowała się zamiast im pomóc. Odetchnął jednak parę razy, i jego umysł się uspokoił. Nie wiedział czy wiedźma posiada jakiekolwiek czary ofensywne, poza tym dzięki niej las ich najwyraźniej odciął od prześladowców, więc swoje pomogła. Postanowił póki co nie mówić nic na ten temat, i posłuchał wymiany zdań towarzyszy. Kiwnął głową, gdy Mordred wspomniał o tym że musi jechać konno, natomiast niemal parsknął, gdy usłyszał że wojownik „może go podsadzić”.

Czarownik podszedł do konia i opierając się na zdrowej nodze próbował wspiąć się na siodło, lecz szybko pokrywająca jego pole widzenia ciemność i nagły ból w nodze kazały mu zaprzestać tego procederu.

- Chyba rzeczywiście będę potrzebował podsadzenia. – Powiedział Palar opierając się ręką o bok konia, i trzęsąc głową, aby pozbyć się mroczków sprzed oczu.

Na pytanie skierowane do niego przez wysokiego wojownika odpowiedział krótkim wzruszeniem ramion, i skierowaniem spojrzenia na wiedźmę. Sam również chciałby poznać ich dalsze plany.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

95
Palar zasiadł wygodnie w siodle. Czując, jak ból z wnętrza rany promieniuje, nie mógł pokusić się chociażby o najmniejszą aktywność. Prowadzony za wodzę przez szarowłosą kapłankę kary ogier stępował bardzo ostrożnie. Można przypuszczać, że zwierzę rozumiało powagę sytuacji, w której się znaleźli, a przecież nie było na tyle rozumne. Nie był też magiczny, zaklęty. Przynajmniej nic na ten temat nie wiedzieli. Wierzchowiec dźwigał ciężar stabilnego noszenia, mimo że podłoże nie należało do najprzyjemniejszych. Każdy zaś ruch, każde wgniecenie lub trzaskająca pod naciskiem kopyta martwa kłoda odbijały się na odczuciach czarownika z południa. Łamane pozostałości niegdyś bijących zielenią drzew wprowadzały nieprzyjemne wibracje. Te z kolei odbijały negatywne echo na świeżej ranie mężczyzny. Przydałoby się coś tłumiącego ból, coś co pozwoli o nim zapomnieć.

Drobny deszcz, lekkie oberwanie chmury spadł nad lasem, początkowo zatrzymując się na gęstych koronach drzew. Im więcej padało, tym scalające się w jedność kropelki kreowały coraz obfitsze krople. Te posuwistym ruchem zjeżdżały, niczym dzieci na sankach, ze stromej powierzchni liści i traw. Rozbryzg aglomeratów drobnych kropelek tłumił dokuczający skwar lata 88 roku III ery. Wodne kule spadały na głowę mocząc włosy. Inne przegrywały bój w kontakcie z lichymi ramionami niewiasty bądź naramiennikami Mordreda. Kary rumak lśnił pokryty wilgocią, gdy podłoże stawało się jeszcze bardziej grząskie. Lasy w południowej prowincji nie stanowiły większości jej ziem. Dominowały zaś równiny. "Równiny te są jednym z najważniejszych ziem Keronu - położone w ciepłym klimacie obfitują w winnice, uprawne pola i nowoczesne wiatraki-młyny, a do tego ciągną się tędy dwa spośród najważniejszych szlaków handlowych: Krwawy Trakt ciągnący się od Saran-Dun do Czarnych Murów oraz Szlak Ziołowy, którym zwykli wracać kupcy z Archipelagu i Ujścia, a który kończy się na rozdrożu łączącym drogi do Irios na zachodzie i Nowego Hollar na północy.
Chłopi zajmują się tu nie tylko uprawą, ale również hodowlą rogacizny wypasanych na rozległych przestrzeniach, a co bogatsi szlachcice posiadają tu imponujących rozmiarów stadniny koni. Zwierzyny w lasach i na polach nie brakuje od czasu, gdy zabrakło gryfów - drapieżniki te przed wiekami stanowiły wprawdzie dumny symbol Keronu, ale był na tyle uciążliwe dla lokalnych władyków, tak skutecznie dziesiątkowały stada, że opłacani kłusownicy niemal je wybili. Choć wśród górali jeszcze od czasu do czasu rozchodzi się plotka o nowym gnieździe, to nad Gryfim Fortem nie widziano żadnego z nich od długich dekad.

Charakterystyczna dla regionu jest duża liczba wież wznoszących się albo w głębokiej dziczy, albo pośrodku wsi - należą one do Czarodziejów, których ziemie te są nieformalną stolicą, a którzy - pozostając w konflikcie ze szlachtą - mogą posiadać jedynie niewielkie włości."

- Anais - odparła beznamiętnie odgarniając zmoczone włosy z maski - byłam niewolnicą sprzedawaną i kupowaną jeszcze zanim Elf Abhiraj Madan przyjął koronację z rąk króla Zaavral - ugryzła się w język. To oznaczało, że Anais... Mądry człek sam doszedłby do odpowiednich wniosków znając dzieje świata. Wtem Lewą dłonią poprawiła wodzę, bowiem prawej dzierżyła kostur stanowiący podporę w przemarszu.

- Wtedy w blasku księżyca usłyszałam wołanie Pana. Uwolnił mnie, wyznaczył cel. Odtąd spełniam jego wolę. Widzę to, czego nie widzi ludzkie serce. Głoszę jego słowo. Chodź ucho człeka, elfa, krasnoluda, trolla, orka czy goblina. Młodego czy starego. Kobiety lub mężczyzny. Nie jest gotowe odpowiedzieć na wołanie. Jeszcze... - dodała po chwili.

- Mrówka, która słyszy słowa króla, może nie zrozumieć tego co powiedział... A przed gorejącym obliczem Pana, wszyscy ludzie są mrówkami. Jeśli czasami błędnie brałam ostrzeżenie za proroctwo albo proroctwo za ostrzeżenie, winien jest czytelnik, nie książka - zwróciła się do Mordreda, tłumacząc - lub nie - jego przyzwanie. Kwestie przywłaszczenia przez Halamasi ładunku nie leżały w kompetencji Anais. Nie ona bowiem przejęła ładunek. Zrządzeniem losu znalazła się w tym samym miejscu, co czarownik z podziemnego ugrupowania magów Karlgardu. Tak samo, jak i przypadkiem ją wtem oswobodzono. Przypadkiem.

- W głębi lasu skrywają się sojusznicy. Jak wy postawili niegdyś na złą kartę, a świat maluczkich zwrócił się przeciwko nim. Zakon, ślepy król, pyszny książę. Oni nic nie znaczą. Fałszywe książęta północy. Uzurpatorka z krainy mroku - chrząknęła poprawiając się - z Nowego Hollar. Świat wypada bogom z rąk. Zapomnieli o swych dzieciach. I o nich pozostaje nam zapomnieć, bo przyjdzie nowy bóg. Nadchodzi nowy porządek świata.

Kobieta najwyraźniej widziała, a także wiedziała mnóstwo o otaczającym ją świecie. Napomknęła o postaciach obcych towarzyszom. Skrywała wiedzę na temat wydarzeń z krain, których nigdy nie odwiedzili i prawdopodobnie już nie odwiedzą. Była studnią mądrości, z jakiej warto zaciągnąć języka.
Niewolnica z Archipelagu - Kapłanka Anais

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

96
Poza nieco irytująco grząskim podłożem, kraina przez którą się poruszali była dość malownicza i przyjemna. Nawet drobny deszczyk zdawał się nie psuć tego wrażenia a nawet wnosił nieco uroku swoim świeżym zapachem. Mordred nie miał w sumie nic przeciwko miastom. Ich gwar i dogodność jaka zapewniało zgromadzenie fachowców niedaleko siebie, miały swoje zalety. Ale smród rynsztoków i nieczystości wylewanych przez okna, zwłaszcza w biedniejszych dzielnicach, potrafił w końcu przytłoczyć. Dobrze było więc wyrwać się na łono natury i odetchnąć lepszym powietrzem.

Sielankę mógł psuć tylko drobny fakt, że ścigał ich wkurzony oddział, jednej z najgroźniejszych formacji zbrojnych w całym Keronie!

"Aż tryskasz optymizmem, nieprawdaż?" - Wtrąciła Mandy. Jej sarkastyczny komentarz, zdjął jednak kilku uncji napięcia z Mordreda, który niemniej odparł z przekąsem.
"Perspektywa mojej głowy nabitej na pikę, z głupim wyrazem na twarzy, potrafi nieco stłumić nawet mój bezgranicznie radosny nastrój."

Na skutek zwyczajowej, słownej przepychanki ze swoja partnerką, Mordred niemal przegapił, że ich przewodniczka zaczęła odpowiadać na jego pytania.

Anais.
Teraz będzie mógł przypasować miano do twarzy i nie wygłupiać się, szukając kolejnych wariacji "hej, ty!" zwracając się do niej.

Jednak jej kolejne słowa uderzyły w jakiś dzwonek w jego głowie. Kojarzył skądś to imię. Czytał kiedyś o tym, ale jeszcze jako dziecko, gdy studiował pod okiem Magistri.
Wówczas Mandy znów się wtrąciła. Zdawałoby się, że jej pamięć jest lepsza - a może po prostu jej natura pozwalała jej ignorować ograniczenia ludzkiego mózgu, który spycha stare informacje by przyjąć nowe. Jakiekolwiek byłoby wyjaśnienie, jego towarzyszka rozjaśniła echa które pobrzmiewały w jego głowie.

"Koronacja pierwszego faktycznego króla Archipelagu, dziewiąty wiek drugiej ery." - Jej głos pobrzmiewał pewnym zdziwieniem. Mordred dokonał szybkiego podsumowania kalendarium i zrozumiał dlaczego.
"To by znaczyło, że Anais żyje już..."
"Jakieś, pół milenium."

"Nie znam człowieka, który byłby tak długowieczny. Nawet elfy nie żyją tak długo a nekromanci nadal głowią się nad przedłużeniem życia, bez przemiany w żywego trupa. Tylko wampiry smocze potrafią osiągać tak zaawansowany wiek..." - Mordred wertował w myśli przypadki, które mogłyby być podobne. Mandy jednak wytknęła mu oczywistość.
"Myślisz regułami tego świata."

Rzeczywiście. Mordred zrozumiał. Miał przed sobą być może najstarszą, być może pierwszą istotę na tym świecie, do której Magistri wyciągnął rękę.
Kto wie, jak głęboko sięgała ta relacja. Być może jej zasługi były tak wielkie, że zatrzymał dla niej czas... Niestety być może nigdy nie dowie się szczegółów. Sposób w jaki ucięła tę wypowiedź, wskazywał na fakt, że nie ma ochoty tak szczegółowo zdradzać swojej przeszłości. Nie było więc sensu drążyć tematu, przynajmniej w tym momencie. W końcu nie każdy ma ochotę uzewnętrzniać swoje wspomnienia wobec kogoś, kogo zna od kilku godzin.

Zamiast tego skupił się na tym, czym zechciała się podzielić. Gdy mówiła o głosie nie słyszanym przez innych, przyznał jej rację. Gdy pierwszy raz spotkał Magistri w krasnoludzkiej twierdzy, ten przeszedł wśród nich jak gdyby nietykalny dla ich zmysłów. Krasnoludy usuwały mu się z drogi bezwiednie, jak woda opływa dziób statku. Czy mieszkańcy twierdzy byli wówczas ślepi z natury czy z woli Magistri? Mordred wiedział tylko, że gdy ujął jego dłoń, w tym momencie i on przestał istnieć dla gospodarzy.

Słuchał więc i potakiwał na znak, że rozumie bądź się zgadza. Istotnie, może nie wszystko rozumiał. Anais przyznała - jak sądził - że wezwanie akurat jego mogło być pomyłką. A czyją pomyłką, to już pytanie otwarte. Ale nie miał jej tego za złe.
Interpretacja to nieumyślna zmora ludzkości. Ludzie, elfy, krasnoludy... Bez względu na nacje i rasę, potrafią rzucać się sobie do gardeł z powodu opacznego zrozumienie linijki w jakiejś księdze a nawet ze względu na wątpliwości czy rzeczywiście właściwie rozumieją ten werset.
Dopóki ich zmysły nie otworzą się szerzej, ta przypadłość będzie prześladować każde z nich.

Wieść o sojusznikach, powitał z dziwnym uczuciem. Odkąd Magistri uznał, że gotowy jest zmierzyć się ze światem, jego jedynym stałym towarzyszem była Mandy. Wiedział wprawdzie, że gdzieś tam są inni podobni jemu, do których Magistri życzliwie się uśmiechnął. Ale teraz pierwszy raz miał ich spotkać. Towarzyszyły mu odczucia zupełnie nieodmienne, od tych z jakimi mierzy się dziecko, które przybywa do nowej szkoły, po latach domowej edukacji i samouctwa. Z Anais czuł dziwną więź, mimo jej skrytości i - jak się dowiedział - istnej przepaści wiekowej. Czym była ta wieź nie miał pewności, ale dość powiedzieć, że czuł się dobrze, lub przynajmniej bardziej komfortowo w jej towarzystwie. Czy to za sprawą ich wspólnej służby temu, o którym świat woli nie wiedzieć?

Wreszcie wspomniała o tych, którzy mogli stać im na drodze. To była już informacja nie tylko zaspokajająca ciekawość, ale istotna. Zakon był oczywisty. Całe jego istnienie, od korzeni po koronę, płonęło nienawiścią do wszystkiego co Mordred i Anais reprezentowali. A już teraz za nimi nie przepadali.
Król i książę? To musieli być Aidan i Jakub. Tych dwoje narobiło swoją wojenką dość rabanu, by nawet nieszczególnie śledzący politykę Mordred, usłyszał jej echa. Oni istotnie mogli nic nie znaczyć. Poza przypadkowym dostaniem się między dwie grupy nasyłanych na siebie przez braci zabójców, król i jego zazdrosny o koronę braciszek, nie mieli nawet pojęcia o ich działalności. O ironio, z perspektywy możnych, to ich bałwochwalcza grupka była nic nie znacząca.

Fałszywe książęta z północy? Tutaj się zastanowił. Czyżby chodziło o władców księstwa... Petram? Tam gdzie diabelstwa zaczęły się gromadzić? Pogłoski o tym rozniosły się po całej północy i dotarły nawet do jego taniej nory w Thirongadzie. Niewiele wiedział o mechanizmach jakie doprowadziły do takiego stanu rzeczy, ale jeżeli to nowe księstwo, to istotnie, mogli mieć własne sprawy na głowie i były nie wielkie szanse by zaczęli gwałtownie działać tak daleko na południu.

Pozostawała ostatnia osoba... Tej Mordred nie kojarzył za nic. Czy wspomniana kraina mroku była metaforą czy omsknięciem? Uzurpatorka? Te wieści musiał przegapić. Cóż... Nadróbmy więc zaległości.

"Możesz mi powiedzieć więcej o tych fałszywych książętach? O ile Zakon i królewscy bracia są subtelni jak uderzenie cegłą w twarz, o tyle to całe Petram jest dla mnie nowością. Słyszałem, że ponoć istnieje tam jakiś azyl... czy enklawa dla diabelstw. Czy nie byłoby to dobre miejsce i dla nas? Może są na tyle otwarci by przyjąć nasze poglądy? Lub przynajmniej pozwolić nam działać pod ich płaszczykiem..." - Zwrócił się z pytaniem do Anais. Istotnie, być może umykały mu jakieś niuanse społeczne i polityczne, które mogliby wyzyskać na swoją korzyść a może wręcz przeciwnie i powinni unikać miejsca, które mogło okazać się muchomorem polanym miodem.
Była też druga sprawa... "Kim jest ta uzurpatorka o której wspomniałaś? I kraina mroku? Na dalekiej północy musiało ominąć mnie sporo informacji." - Odezwał się znów do przewodniczki, ale wzrokiem rzucił też na Palara. Może on był bardziej w temacie?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

97
- Bardzo pouczające jest patrzeć na ludzi nieświadomych tego, że ktoś ich obserwuje. Nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać - rzuciła ochoczo pełna cynizmu Mandy. Płomienna salamandra z wnętrza zabójczej klingi potrafiła być cięta jak osa w grach słownych. Na tyle zjadliwie, co zjadliwe były jej płomienie, którymi obracała wrogów swych, a także ukochanego, w zaśmiardły popiół.

- Umysł potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia, jeśli ma oczywiście zachować ostrość. Trzeba tylko księgę posiąść i patrzeć, a są wszędzie dookoła - rzekła mentorskim tonem kapłanka wskazawszy na otaczającą ich przyrodę. Zaś jej uniesiona broda jeszcze bardziej oddała powagę wypowiadanych mądrości. Zapewne dla wieszczki łatwym było doszukiwać się mądrości w konstelacjach gwiazd, tali wody lub zbitym kluczu ptactwa na nieboskłonie. Skądinąd słowa wyrecytowane niosły głęboki przekaz, wszakże wiedzę czerpać należy z obserwacji, a i pytać mądrzejszych. To właśnie czynił Mordred.

- Szurnięta orędowniczka... - prychnęła pod nosem Mandy.

- Samozwańczy książę północy wszedł w konszachty z demonami. I chociaż wiele z nich zbłąkanych to niegroźne istoty, które sprowadzone tutaj szukają drogi do domu. Mieszkańcy tych ziem - mówiła o całej znanej kartografom Herbii - snują obłudne historie. Budzące strach i piętrzące nienawiść opowieści. Zbroją się, by mieczem przepędzać to, czego ich umysł nie obejmuje. Są też istoty potworne, jak i ludzie potrafią być potworami. To nie kwestia pochodzenia czy rasy, lecz sumienia. Księstwo Petram zwróciło na siebie wzrok północy, o której zapomniał Keron. Jeśliś zaś zwrócono wzrok maluczkich, dziać się będą rzeczy okrutne. Dla jednych i drugich. Jeśliś zaś książę dalej roztropnie kroczyć będzie przez życie. Wtem zasmakuje goryczy ze strony swych poddanych - demonów.

- Herbianie znają jeden świat - dodała po chwili ciszy, zaś ton jej wypowiedzi wskazywał na szczere współczucie - wymiar bogów i patronów, demonów jest im obcy. Wiedzą o nim, lecz swą wiedzę opierają na domysłach. Baśniach pisarzy i pieśniach bardów. Wymiar ten nie przypomina niczym świata śmiertelnych. Łączy więcej niż jeden świat. I suma tych światów tworzy wielki świat. Składowe nieznane są i bogom i patronom i demonom.

- Mrok stanowi ciemną plamę dla wszystkich istot - dodała po chwili. - Jest wytworem Usala lub Garona. Niechlubnym dzieckiem potężnych demonów albo patronów. Samoistnym bytem... - zapadła głucha cisza. - Silny jest to byt, bowiem zagościł tutaj. Nieodłączny element tegoż świata, pojawiający się za każdym razem, gdy słońce ustępuję księżycowi. I za każdym razem, gdy jasność oddala się. Zawsze bez echa, głucho czekał aż przyjdzie dzień, aż rozproszy go światło. Niegdyś próbował plamić wymiar śmiertelnych, lecz próby hamowały istoty wyższe. Teraz znalazł źródło.

- W nów obu księżyców na świat przyszła istota, którą sidła mroku naznaczyły swym jestestwem. Nieświadoma brzemienia, które nosi. Przez lata podążała ślepo przed siebie. W końcu mrok upomniał się o nią. Jest krą na lodzie, burzą w sercu Keronu. - potem Anais opowiedziała o wysokiej elfce, która zrewolucjonizowała Nowe Hollar. O masakrze pod Sanktuarium, gdzie wymordowano szlachetnych, magnatów i niewinnych. O zarazie ciągnącej się do Saran Dun i o armii krwiożerczych bestii z mroku, jakie mogą w każdej chwili zalać świat. Wytłumaczyła też istotę krainy mroku oraz jej powiązanie z wymiarem śmiertelnych.
Spoiler:
- I chociaż znamy jej historię. Mrok przysłania przyszłość. Jedno jest pewne. Ktoś lub coś ma plany wobec tej szlachetnej elfiej krwi i usłyszymy o niej jeszcze nie raz.

- Mówiłam, wariatka - podsumowała Mandy.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

98
Palar siedział w siodle, zamyślony. Przede wszystkim myślał o sobie, i o swoim szaleństwie. Nigdy wcześniej go nie opuszczało. Nigdy nie miał tak, że odpuściło, choć na chwilę, i pozostawał tylko czysty umysł, ostry jak brzytwa. Coś w nim musiało się zmienić od tej walki z pieczarkami Sakira. Kurwa, znowu. Pomyślał Palar, czując jak wśród monotonii otaczającej go przyrody, ostrożnego i powolnego stukania kopyt o podłoże i chłodu kropli na jego twarzy, napięcie opada, przestając osłaniać jego umysł przed samym sobą. Czuł się dziwnie. Inaczej. Jakby nie był sam w swoim umyśle, jakby było ich dwóch, jego umysł, i jego szaleństwo. Wzdrygnął się lekko na myśl o czymś takim. Chwilę potem był już dawnym sobą, i szybko zapomniał o rozterkach jakie miał przed chwilą, rozglądając się czujnie po otoczeniu. Wchłaniał tutejszy klimat, tak różny od jego ojczystego Karlgardu, a przecież dzieliło go od domu jedynie parę dni drogi. Rozglądając się po krajobrazie dostrzegł w oddali parę wież, będących wieżami tutejszych czarodziejów. Tyle zapamiętał o tym regionie z lekcji kartografii i geopolityki.

Anais? Imię nic nie mówiło, ale fakt koronacji z rąk króla Zaavral poruszył znajome struny w pamięci, gdy szybko policzył że ta żyła około pięciuset lat. Gwizdnął cicho pod nosem. Nekromantka albo diabelstwo. Kto wie, może nawet pełny diabeł w iluzji, zboczony na tyle żeby udawać kobietę. W końcu, nawet tacy się zdarzali… Zmierzył szybko kobietę czujnym okiem, ale zaraz odrzucił tą trzecią opcję. Kolejną było kłamstwo, w tym szczerze mówiąc najbardziej prawdopodobną. Anais znowu zaczęła mówić, więc prędko nastawił ucha, by przekonać się że reszta tego, co mówiła kapłanka, jest stertą banialuków, które prawdopodobnie miałyby nawet jakiś głębszy sens, ale bez pieczarki w ustach nawet nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Wiedział tyle że prawdopodobnie ta kobieta służyła Sulonowi, i to mu na razie wystarczyło. Grunt żeby nie natknąć się na posłańca szalonego boga, Garona. I bez tego Palar był dostatecznie popierdolony.

Chwilę później usłyszał pierwszą prawdziwą informację: Sojusznicy! Z jej słów wynikało że to raczej jakaś banda rzezimieszków niż prawdziwie znaczący sojusznicy, ale mięso armatnie zawsze się przyda. Może mają pieczarki? Odezwał się jakiś głos w jego głowie. Tym razem nie zapytał „kto to?”, Nie da się samemu sobie nabrać po raz kolejny. Chwilę przetrawiał otrzymane informacje, i już miał zadać pytanie, nim ubiegł go Mordred, wyjmując mu słowa z ust. Czarodziej więc spojrzał na wysokiego wojownika, tylko żeby napotkać jego wzrok. Po raz drugi dzisiaj wzruszył ramionami. Burczało mu w brzuchu, i nie miał zielonego pojęcia kim jest uzurpatorka z krainy mroku, chociaż byłaby to przydatna informacja, zwłaszcza gdyby miał szukać potencjalnych sojuszników w walce z zakonem. Na szczęście Alais szybko pospieszyła z wyjaśnianiem, nie omieszkując jednak wcześniej wtrącić zdania o filozofii życia i przyrody i otaczających ich pieczarek i świata… No, może nie było tam pieczarek. Ale Palara i tak zaciekawił temat, więc mimo wszystko nadstawił uszu, podczas gdy jego oczy przyglądały się otaczającej przyrodzie, zapewne poszukując dojrzałych grzybków. Nim się jednak spostrzegł, jego usta zadały pytanie.

- Kim konkretnie są nasi sprzymierzeńcy? Ludzie którzy postawili na złą kartę to dosyć obszerna grupa.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

99
OT: Zmieniam styl pisania dialogów, bo Wąsy Hrabiego nie mogą się doczytać :P

- Między szaleństwem a oświeceniem jest bardzo cienka granica, a czasami nawet i ona zanika. Przecież wielu wielkich mędrców również uważano za obłąkanych, dopóki ich tezy nie zostały udowodnione. - Zwrócił się do Mandy, umyślnie naśladując mentorski ton Anais, ale nie mógł powstrzymać rozbawienia prześlizgującego się do jego wypowiedzi, gdy poczuł falę naburmuszenia płynącą od jego kochanki. Gdyby miała ciało, rzucałaby mu teraz najbardziej skwaszone spojrzenie w swoim repertuarze.

Ale skończywszy się przekomarzać, znów zaczął myśleć nad słowami kapłanki.

Cholera, przypomniały mu o czymś, ale miał teraz pilniejsze zagadnienia do przetrawienia.

Jeżeli dobrze zrozumiał - a to akurat mogło być tematem sporej debaty - to Anais wierzy, że księstwo Petram ma przed sobą dwie ścieżki - albo stanie się celem spanikowanych mieszkańców północy, albo próbując dogodzić sąsiadom, książę sprowokuje bunt lub zamieszki własnych poddanych. Nieciekawa perspektywa. Cóż. Zawsze mógł też to źle odcyfrować.

Koncept Wielkiego Świata, lub "wieloświata", był Mordredowi znany. W końcu mieli tego samego nauczyciela. Do wyrwania się poza ta narzucona im płaszczyznę właśnie dążyli...

Jednak to koncept Mroku najbardziej nad nim ciążył. Jak drzazga w palcu, lub kamień w bucie, uwierał go teorią, która mogła okazać się głupia, ale domagała się wypowiedzenia. Na razie jednak zwrócił się z nią do Mandy.

- Gdy mieliśmy robotę w Heliar, często przesiadywaliśmy w tawernie portowej...
- Pamiętam. - Prychnęła salamandra - Wlewałeś w siebie takie ilości "Kapitana Morgana", że powinieneś wyrzygać cały okręt.
- Taak... - Mordred pomyślał z nostalgią, ale zaraz odzyskał powagę. - Mniejsza z tym. Marynarze opowiadali sobie legendy o Berdstan na Zębie Olbrzyma.
- Masz problemy z zapamiętaniem historii Herbii a pamiętasz takie pierdoły? - Mandy rzuciła z niedowierzaniem ale z westchnieniem potwierdziła - Tak... Kojarzę to.
- Legendy mówiły o niewiarygodnie głębokiej kopalni tak złowrogiej, że doprowadziła górników do śmierci lub szaleństwa i że brzydł się jej sam Kiri.
Mandy przestała się wyzłośliwiać. Czuł jej skupienie i zamyślenie gdy się odezwała
- Rubinooki wspomniał kiedyś o "ścieku tego świata". Myślisz, że chodziło mu właśnie o Berdstan?
Mordred wydał potwierdzające chrząknięcie, rozwijając następnie swoja myśl.
- Istnieją trzy teorie na temat złowrogiej natury tego miejsca. Jedna z nich sugeruje sieć tuneli pod całym Keronem, które zbiegają się właśnie pod tą górą. Cały syf, zgnilizna i zło znanego świata miały tam spływać aż coś się z tego wylęgło.
- Qliphot... - Mandy stwierdziła ponuro.
- Magistri przestrzegał nas przed nimi. Anomalie powstałe na skutek nagromadzenia czarnej magii i zła w jednym miejscu. Gdy już się pojawią, zaczynają przyciągać więcej zła i degenerują wszystko w swoim otoczeniu. Cały Ząb olbrzyma wygląda jakby był chory...
- Sugerujesz, że Qliphot w tym świecie, to tak naprawdę miejsce, gdzie Kraina Mroku wnika głębiej i wyraźniej na ta płaszczyznę?
- Nie jestem specjalistą i łączę tylko stare teorie z bełkotem pijaków, ale... Myślę, że tak.
- Ale to by znaczyło... - Mordred rzadko kiedy słyszał aby Mandy brzmiała na zszokowaną a może nawet zatrwożoną. - ...że kontakt z Krainą Mroku pod Zębem nie pojawiał się cyklicznie, ale był otwarty całymi latami! Może wiekami! A teraz gdy Mrok znalazł sobie narzędzie które może myśleć i działać, nieświadomie wykonując jego wolę... Jeżeli nawet krótka styczność w czasie nowiu powoduje tyle problemów, co spowoduje Qliphot sfermentowany do tego stopnia, jeżeli ta uzurpatorka spróbuje go wykorzystać?

Mordred nie umiał odpowiedzieć. Miał własne pytania. Trywialne pytania. Ale jeżeli wisiało nad nimi zagrożenie gorsze od wszystkiego co mogli zgotować śmiertelnicy, gdy odezwał się na głos, przytoczył Anais wszystkie wątpliwości i teorie, które wraz z Mandy omawiali między sobą.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

100
Anais nadstawiła uszu. Nie, to nie było złudzenie. To, co słyszała, to był śpiew. Kapłani, jak wszyscy kapłani, wychowali się na pieśniach bardów i opowieściach rycerskich. W tych zaś w dziewięciu na dziesięć przypadków prawda stanowiła najmniejszą z frakcji. Pompatyczne historie, wielkie dokonania, koloryzowane wartości i przekręcone cytaty. Opowieści niesione na językach czy te spisane w księgach były niczym zmoczona gąbka do kąpieli. Miła w dotyku, wielka i ciężka. Zaś gdy się ją wyciśnie uleci tylko kilka kropel wody.

Im bardziej się mu przysłuchiwała, tym bardziej zatracała uroczną aurę, tym bardziej robiła się ludzka i zwyczajna, pospolita wręcz. Wiedział jednak, że taka nie jest, nie może być. Nie spotyka się pospolitych kobiet przetrzymywanych przez Zakon Sakira, ciągniętych do Srebrnego Fortu, pamiętających wydarzenia ubiegłej ery. Nieważne, jak Anais wyglądała, istotą ludzką być nie mogła. Tak mogłoby się zdawać. Mimo tego Mordred już normalnie patrzył na jej mysie włosy, które teraz, gdy wyschły, ku jego zdumieniu lśniły pasemkami srebrzystej siwizny. Na jej szczupłe ręce, mały nos i wąskie usta. Na jej szarą szatę o dziwacznym kroju, uszytą z delikatnej tkaniny o niebywale gęstym splocie. Na jej kostur prosty w konstrukcji i białej kuli ku wierzchołkowi.

- Jeśli poczętą w ciemnościach nowiu obu księżyców, pierwszego dnia zimy uzurpatorkę - powiedziała, przełknąwszy raptem ślinę - naznaczono. Gdy świat bezbronny czeka na uderzenie wyswobodzonego mroku. W ten jeden jedyny dzień bez opatrzności patronów. Mrok sięgnął po żywą istotę. Naczynie wypełnia jego wolę, skutego pod Zębem Olbrzyma - zaczerwieniła się i zająknęła. Oczy miała wtem przekrwione, pełne strachu i niepewności. Jej mentorski ton przepadł bezpowrotnie. Wiedza, którą nad wyraz emanowała uszczupliła się. Anais przestała być pewna swych wierzeń. Spowolniła kroku, jakoby próbując dopatrzeć się logiki w tej całej układance. Coś dręczyło serce, widzieli to obaj.

- Sojusznicy? - odparła raptem. Wyciągnięta z zadumy. Widzieli, jak szybko blaknie blask w jej oczach. - Wróżki, apostaci i elfy. Okrzyknięci heretykami przez zabobon. I ci czmychający z okowów więzienia w Oros - Anais wytłumaczyła, jak daleko posunął się zakon. Gromadząc niezrzeszonych wolnych magów i uciekających z miasta czarodziejów oraz studentów, głównie elfów. Byli członkowie kolegium uniwersyteckiego oraz wolni apostaci zbierają się ów czas w lasach Południowej Prowincji, gdzie próbują odnaleźć sposób na ograniczenie represji ze strony Zakonu. Obcego, który najechał największą uczelnię Keronu i zmienił ją w getto.

Wtem zaparła się kosturem o ziemię. Stanąwszy zatrzymała siebie i konia, tym samym siedzącego na nim czarodzieja z południa. - Nie jeden raz namieszałam w przeznaczeniu - wtrąciła pod nosem, jakby do samej siebie. Była rozbita. Słowa Mordreda przyniosły burzę mózgu, istne oberwanie. Wahała się między drogą, którą zaczęła prowadzić mężczyzn a zawróceniem z ścieżki. Podążeniem w nieznane. Dotarciem do Nowego Hollar lub Zęba Olbrzyma. Była jak liść na wietrze. Zdezorientowana.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

101
Zmiana zaobserwowana w zachowaniu Anais zaskoczyła Mordreda. Zniknęła jej pewność siebie i zdawałoby się poczucie kierunku. Wojownik nie przypuszczał, że pod tą doświadczoną i długowieczna powłoka, może wciąż kryć się bardzo ludzkie serce. Czyżby nieumyślnie zrzucił na nią ciężar z nadzieją ze jej wiedza pomoże rozwiązać dręczące go problemy? Nie mógł wiedzieć, że kapłanka ma własne demony z którymi się zmaga, ale i tak poczuł się winny.

- Dramaturgia... - Mruknęła Mandy, jednak nie potrafiła włożyć jadu w ten komentarz.

Mordred westchnął zastanawiając się co powiedzieć i wreszcie zaczął.

- "Nie mogę równać swojego doświadczenia z twoim, ale czy mieszanie w przeznaczeniu nie jest tym czego tak naprawdę się podjęliśmy? Twórcy i nadzorcy tego świata wyznaczyli ścieżki, które tworzą sieć przeznaczenia, ale my samym swoim dążeniem, niejednokrotnie przecinamy te ścieżki, idąc na przełaj." - Próbował wyjaśnić. - "Ostatniej zimy, zepsułem przeznaczenie obiecane pewnej grupie przez jednego z bogów. Straciłem przy tym ukochana osobę. A potem ją odzyskałem. Jak często przeznaczenie pozwala odwrócić śmierć? Mieszanie w przeznaczeniu to praktycznie nasz zawód. Możemy uczyć się na przeszłości i starać się odgadnąć przyszłość, ale co byśmy nie zrobili, patrząc wstecz zawsze wydaje nam się, ze mogliśmy zrobić lepiej. Optymalniej."

Mordred musiał przerwać monolog, by odetchnąć głębiej. Nie był dobry w wyciąganiu ludzi z dołka, nawet jeśli sam ich tam wpędził.

- "Zapewne oboje zrobiliśmy rzeczy, które odcisnęły na nas piętno..." - Mruknął.
Po chwili odezwał się głośniej.
- "Liczyłem na twoje przewodnictwo, ale jeżeli chcesz znać moje zdanie, obierając tą drogę i to marzenie, staliśmy się przeciwnikami pewnej określonej grupy, z którą nikt normalny nie poważyłby się mierzyć. i nie mówię tu o Zakonie..." - Nie musiał mówić. Anais będzie wiedziała kto może czuć się najbardziej oburzony ideą nowego porządku. - "Mrok, jest jedynie bardziej namacalną przeszkodzą rzuconą przez jednego z nich. Nie konkretnie przeciw nam, ale jedną z która musimy się zmierzyć jeśli chcemy porywać się na ostateczny cel."

W zamyśleniu ukrył usta w dłoni. Przez chwilę układał słowa które chciał wypowiedzieć i gdy znów się odezwał, był niemal pewien, że wie jakie kroki chce podjąć.

- "Oto moja sugestia. Dowalimy przeznaczeniu raz jeszcze."

-"Elokwentne." - Wtrąciła Mandy, jednak i tym razem została zignorowana.

- "Jeżeli wyobrazimy sobie świat jako teatr, większość ludzkości byłaby zaledwie widownią. Bogowie siedzą w specjalnej loży, nie bardzo zainteresowani spektaklem a patroni od czasu do czasu leniwie starają się zachować porządek na sali, wspierani gorliwiej przez Zakon. Na scenie znajduje się tylko kilku wybitnych aktorów. Miedzy innymi Adian i Jakub klepiący się po pyskach, książęta z Petram wymachujące z tyłu ze swoja nową sztuczka, domagając się atencji i uzurpatorka z Nowego Hollar... tyle, że jej suflerem jest Mrok. My staliśmy za kulisami do tej pory, starając się zmienić dekoracje. Ale teraz musimy wyjść na scenę i zagłuszyć suflera. Jeżeli Mrok naznaczył tę kobietę jako swojego pionka, my postaramy się zasłonić pole gry. Trzeba przekonać ją by zignorowała głos, który podpowiada jej złe kwestie, lub odwrócić jej uwagę od niego. Będziemy potrzebować tych sojuszników. Kogoś kto przykuje jej zainteresowanie. Potem udamy się do Nowego Hollar i stworzymy zasłonę dymną. Będziemy starać się trzymać Mrok na dystans, aż pojawi się okazja do kolejnych posunięć."

Spojrzał na Anais z wyrazem twarzy, który - jak miał nadzieję - był pocieszający. - "Może rzucamy wyzwanie siłom nie z tego świata ale mamy własnego opiekuna. Może jest ekscentryczny i czasami nie rozumiem sekwencji jakimi podąża, ale nie mogę powiedzieć by mnie kiedykolwiek zawiódł. Przybył mi z pomocą gdy najbardziej potrzebowałem cudów. Może nie wygra tej walki za nas, ale nie będziemy w niej bez szans."

Oczywiście żaden moment nie może zostać podniosły gdy ma się Mandy wśród znajomych.

- "Mordred. Filozof. Strateg. Pocieszyciel kapłanek z kryzysem wiary."
- "Oh, cicho bądź."


Niemniej, docinka Mandy rozluźniła nico Mordreda i zdecydował użyć podobnej metody by nieco odciążyć kapłankę. Nie nie docinek. Ale skierować jej myśli na jakieś lżejsze zagadnienie.

- "Hej, przy okazji. Wspominałaś o księgach i przypomniałaś mi o czymś." - Sięgając do torby, wyjął podniszczony wolumin*. - "Noszę to ze sobą od dawna, ale nigdy nie zrozumiałem czego właściwie dotyczy. Są w niej notatki których nie bardzo rozumiem. Kojarzysz ja może albo co zawiera?" - Zapytał podając kapłance księgę, gotów przejąć od niej uzdę prowadzonego konia, jeżeli będzie potrzebować wolnych rąk.
Spoiler:
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

102
- Mój drogi - podjęła bardzo protekcyjnie kapłanka. - Ty wypełniłeś przeznaczenie, które było ci spisane. Blask, który nie jest światłem pokazał mi to. Twa obecność na wzgórzach Rahion była ciosem wymierzonym w serce Turoniona. Od dawna przepowiedzianym, lecz otulonym tajemnicą, by bóg nie mógł zaradzić groźbie. Tylko w ten sposób, Pan dopiął swego.

- Ujrzałam przyszłość, której nie chciałam. Przeznaczeniu na wskroś wystawiona ja - tarcza - spełniałam wolę Pana. Sprowadziłam go - palec szarowłosej kapłanki wskazał na Palara, zaś chwilę po tym kontynuowała. - Ciebie nie zamierzałam sprowadzać, lecz stoisz tu w całej swej okazałości. Proroctwa bywają trudne w interpretacji, bywają. I nie mogę uwierzyć, że zbaczamy ze ścieżki. Jednak dziwnym trafem nieświadoma naznaczenia przez mrok istota zbliża się do nas nieubłaganie. Tam, gdzie was prowadzę będą tacy, którzy na skrzydłach do niej powędrują. I tacy, którzy zboczą z drogi. Jeśli miałam poprowadzić was wszystkich tam. Niechaj taka będzie wola Pana, bowiem noc jest ciemna i pełna strachów.

Ściągnąwszy wodze do siebie, ponagliła wierzchowca. Kary ogier powolnym krokiem stępował. Tak jakby brakło mu witalnych sił. Zwierze potrzebowało wypoczynku, podobnie podróżni. Trząsł czerepem nieustannie, chociaż żadna zgraja komarów czy much nie brzęczała nad jego smukłym, długim końskim uchem. Pokazowy bunt wartko tłumiło silne ramie kapłanki. Podciągnęła rękaw i ściągnęła wodzę jeszcze niżej. Skróciła dystans. W taki sposób, aby zwierze wiedzione było na bardzo krótkim odcinku.

Grunt pod stopami zmieniał się. Grząskie podłoże wilgotnej zielonej ściółki ustąpiło twardej ziemi. Czuli to przez chodaki. Czuli jak łatwiej stawiać im kroki. Jak chód nie męczy ich nóg. Wtem Anais sięgnęła po dziennik. Zwiewnym ruchem przekazała wodze mężczyźnie, sama zagłębiając się w treści zniszczonej lektury. Karteluszki wyskakiwały niczym pchły. Lądowały na ziemi. Gdy kapłanka usilnie próbowała je odzyskać, wiatr wiał w oczy. W kilku pozornie zgrabnych ruchach zebrała wszystkie, potem bawiąc się w odnalezienie ich prawowitego miejsca spoczynku. Lekturę naprawiono, zaś Anais w milczeniu przyspieszyła kroku. Było cicho, ale zrobiło się jeszcze ciszej.

- Dziwnym trafem do twych rąk trafił elfi dziennik - rozwiała jego wątpliwości odwracając głowę w tył i machając zamkniętą lekturą, żeby kartki znowu nie pognały na wietrze. - Opisujący podobieństwa ludzi czy elfów do demonów. To staroelficki język - podkreśliła dając do zrozumienia, że nie wszystko była w stanie odczytać. - Autor rozwodzi się nad leśnymi elfami, które swego czasu bratały się z duchami lasu. Przytacza historię ich potomstwa...

***
Obóz uciekinierów z Oros, apostatów i czarodziejów.
Obrazek
Szli szparko, mijając sarny i jelenie, spierające się o orzechy szare z rudymi wiewiórki. Wyładowane po brzegi jagodami krzewy, jakoby żadne zwierze nie chciało ich tknąć. Jakoby były skażone bądź zatrute. Potem pojawiły się gwarne i pachnące zapachem palonego mięsa ścieżki. Byli blisko obozu. Za drzewami widniał plac, a na nim dziesiątki namiotów. Tuż obok mniej liczne przyczepy lub ciągnięte przez osły niewielkie powozy z zapotrzebowaniem. Pierw minęła ich pierwsza kobieta. Miała ostry zadarty nos, a jej niebieskie oczy były przenikliwe i jakby lekko zgorączkowane. To ewidentnie wymuskana czarodziejka - pomyślałby nawet nieświadomy mieszczanin. Kasztanowate włosy miała upięte w misterną, iście artystyczną, podbudowaną aksamitnymi wstążkami koafiurę, dopracowaną w najmniejszych niuansach, wliczając w to bezbłędnie geometryczny półksiężycowaty loczek na czole. Góra wydekoltowanej sukni mieniła się tysiącem zielonych i liliowych prażków na czarnym tle, dół był czarny, gęsto usiany regularnym deseniem maleńkich złotych chryzantemek. Szyję i dekolt więził skomplikowany naszyjnik laki, szmaragdów i obsydianu. Karo dekoltu było duże i głębokie, odsłonięte drobne ramiona kobiety...

- Skończ - półgłosem odezwała się za plecami Mandy widząc, jak Mordred przygląda się mijającej ich czarodziejce.

Druga kobieta dorównywała pierwszej wzrostem. Miała na wargach pomadkę koloru niebieskiego. Niebieskie cienie dookoła oczu i ciemne niebieskie włosy. Ta druga na falowanych włosach nosiła kryształową tiarę, z przodu przechodzącą w zwisające kryształki. Koronka przykrywała skromny dekolt czarnej sukni z ramiączkami.

- To Heina Mroźna - wyjaśniła Anais. Widzieli wielu czarodziei, czarodziejek. Mężczyzn wyglądających na rycerzy. Bufiaste suknie, szpiczaste kapelusze. Byli też odziani w łachmany elfowie. Nosili skóry poprzeplatane brązowymi rzemykami. Pozawieszane pazury. Togi, szaty i peleryny we wszystkich kolorach tęczy. Obóz rozbrzmiewał gwarem i frenetycznym piskiem inkantowanych zaklęć, brzęczeniem fruwających małych potworków, które przypominały domowe zwierzaki. Ktoś grał na tamburynie. Byli tu magowie wielcy i maluczcy. Jedni rzucali się w oko, zadzierali nosa. Inni zaś przemykali niepostrzeżenie. Istne targowisko magiczne. Część skryta była w namiotach bądź przyczepach. Część paliła fajki siedząc w hermetycznych kręgach i głosząc mądrości, jak na erudytów przystało. Anais rozejrzała się dookoła. Wzrokiem obejmując wszystko to, co mogły ujrzeć oczy jej towarzyszy. Zbliżyła się do konia. Pochyliwszy głowę poczęła opowiadać Mordredowi i Palarowi o najważniejszych członkach zgromadzenia.

Najpierw kontynuowała temat Heiny Mroźnej. Bardzo wyrazistej czarodziejki.
Miano: Heina Mroźna
Płeć: kobieta
Wiek: 34 lata
Rasa: Człowiek
Pochodzenie: Południowa Prowincja

Wygląd:
Orowska czarodziejka. Tytuł otrzymała z rąk arcymistrza Uniwersytetu przeszło 10 lat temu. Mimo usilnych próśb odmówiła podjęcia pracy jako wykładowczyni w Oros. Z całym swym dobrobytem przeniosła się za miasto, gdzie w północnym pasażu gór Daugon zajęła opuszczoną wieżę czarodziejską, której bliżej do chatki osadzonej wysoko na skale. Heina ma ciemne włosy oraz niebieskie oczy, które chętnie podkreśla ostrym makijażem. Lubi nosić męskie stroje, takie jak wams oraz skórzana kurtka, które przykrywają jej zwiewne ciemne sukienki. Często nosi biżuterię z czarnych agatów - jej ulubionych kamieni. Pachnie mieszanką cynamonu i nardu. Wygląda na trzydzieści lat, chociaż liczyła nieco więcej. Jest bardzo atrakcyjną czarodziejką, jednak emanuje chłodem. Według czarodziejów, którzy z nią studiowali to kobieta bardzo niemiła, a więc taka wobec której sama myśl o złożeniu propozycji seksualnej wywołuje zimno na plecach i drżenie kolan.
Obrazek
Znaki szczególne: chłodny niebieski kolor włosów, usta pomalowane na błękit.

Informacje i plotki:

● Niebieski odcień włosów jest efektem nagminnej koloryzacji, do której Heina się nie przyznaje. Oficjalnie oświadcza, jakoby nabyty kolor był zasługą żywiołu wody.
● Zawsze u boku Heiny znajduje się torba z mnóstwem barwników, mazi i płynów. Wszystkie flakoniki wypełnione są różnymi odcieniami błękitu. Służą kobiecie do nadawania niebieskiej barwy ustom czy skórze dookoła oczu.
● Gustuje tylko w kobietach, choć parę lat przed opuszczeniem Uniwersytetu w Oros, preferowała mężczyzn. Najprawdopodobniej zmiana preferencji seksualnych wynikła ze znudzenia płcią przeciwną.
● Już w trakcie studiów praktykanci i doktorzy akademiccy byli pod wrażeniem opanowania przez Heinę żywiołu wody. Po dziś dzień chata czarodziejki okuta jest magicznym śniegiem, który nieustannie sypie się w dół.
● Myśliwi z gór Daugon powiadają, że niebieskowłosa piękność czasem schodzi do lasu u podnóża, by dla zabawy zmienić kilka dzikich zwierzątek w lodowe rzeźby.
● Często noszona dumnie na czubku głowy kryształowa korona rzekomo została ukradziona od pewnej bogatej szlachcianki z Meriandos.
Potem wskazała niedostrzegalnie palcem na samotnego wojownika, który wzbudzał mieszane uczucia.
Miano: Castillion Bartiere
Płeć: Mężczyzna
Wiek: Wygląda około 30 wiosen
Rasa:-
Pochodzenie: Nieznane

Wygląd:
„Castillion zwinnym piruetem wyszedł spod ostrza, odskoczył miękko, krótką, lekką fintą wybił przeciwnika z rytmu. Ciął szeroko, gdy na moment stracił równowagę. Potem ot uderzył z szybkością i siłą pioruna, wyrzucając ramie na całą długość. Jucha trysła na parkiet, a zgromadzeni nabrali wody w gębę. Wiedziałem, że mam przed sobą niebezpiecznego zabijakę…” – słowa zielonego rycerza podczas turnieju w Meriandos. Ciemnowłosy mruk o iście pomarańczowo-złotym spojrzeniu, którego nie godził nawet mrok nocy. Oczy Castilliona mieniły się zawsze, jakby nie potrzebowały światła z zewnątrz. O zmierzchu czy świcie biły swym własnym blaskiem. Mężczyzna mierzy osiem stóp. I chodź pod noszoną zbroją zdaje się skrywać muskulatura, to twarz ma bladziutką, wyglądającą na słabą i pozbawioną życia. Zawsze towarzyszy mu jednodniowy zarost i sińce pod oczami. Usta ma blade, lecz ciemniejsze od policzków. Krzaczaste brwi doskonale współgrają z widocznie zarysowanymi kośćmi policzkowymi i uwydatnioną żuchwą. Jest osobą cichą. Mało znaną, poza rycerskimi turniejami, w których bierze udział. Lecz i tam noszą się wyłącznie plotki, bowiem kruczowłosy mąż bez życia nie zamienia z nikim słowa.
Obrazek
Znaki szczególne: Pomarańczowo-złote oczy, które mienią się o każdej porze.

Informacje i plotki:

● Pojawia się na nielicznych turniejach rycerskich.
● Bije od niego chłodem.
● Walczy dwoma krótkimi mieczami, z czego rękojeść jednego nabita jest dziwnymi kolcami.
Dalej na tapetę weszli trzej bracia przy ognisku. Byli bardzo głośni.
Miano: Bracia Vertebrus, Pulvinar i Vineal Flocculus.
Płeć: mężczyzni
Wiek: 27
Rasa: Leśne Elfy
Pochodzenie: Fenistea

Wygląd:
Trojaczki przyszły na świat latem 55 roku III ery w domku nad Śpiewającymi Wodami. W dniu ich narodzin ojciec należący tedy do liczącego się znacznie w krainie leśnych elfów kręgu druidów, obdarował synów wisiorkami. Na żeliwnej płytce każdego z medalionów wyryto symbole jednego z trzech żywiołów: ognia, ziemi i powietrza. Niemowlaki nieświadomie – lub świadomie – wybierały swoje przeznaczenie. Tak i Vertebrus chwycił za wisiorek z symbolem żywiołu ziemi. Palvinara zaintrygował wizerunek odpowiadający siłom witalnym, zaś Vineala ujęło lekkie piórko symbolizujące powietrze. W ten oto sposób obrali swe przyszłe ścieżki. Gdy wybiła ich dwunasta wiosna, chłopców wysłano do Oros, żeby tam pobrali naukę i uzyskali tytuł czarodziejski. Przeznaczenie dało o sobie znać, bowiem Vertebrus dominował w zaklęciach żywiołu ziemi. Pulvinar władał ogniem jak mało, który student w jego wieku. Z kolei Vineal był lekkoduchem, jak na żywioł powietrza przystało. Przeszło rok temu, nim miała miejsce nienaturalna katastrofa w Oros, młodzi mężczyźni otrzymali tytuły, na które tak ciężko pracowali. Za murami uczelni nazywano ich ziemią, ogniem i powietrzem, albowiem żywioły te doskonale oddawały charakter i temperament leśnych elfów. Przejawia się to również w ich ubiorze. Vertebrus nosi brązowe lub ciemne szaty koloru ziemi. Ma brązowe piaszczyste włosy i ciemne brązowe oczy. Pulvinarowi towarzyszą czerwone dodatki, zaś miodową tęczówkę oka plamią karminowe kleksy. Vineal nosi się zwiewnie, co podkreślają dołączane do szaty pióra bądź przyszyte frędzle. Włosy ma białe, a oczy brązowe. Brąz ten jednak nie przypomina odcienia żadnego z braci. Jest wyblakły i pełen pustki, jak zażółcony liść na jesiennym wietrze.
Obrazek
Znaki szczególne: wszyscy bracia mają brązową tęczówkę oka. Mimo to każda jest unikalna na swój sposób i nie przypomina typowego brązu.

Informacje i plotki:

● Pulvinar w wieku 18 lat podpalił bibliotekę w Pierwszej Sekcji.
● Nieznane są braciom losy matki i ojca druida po Nocy Spadających Gwiazd, która nawiedziła leśne elfy jesienią 83 roku.
● Po uzyskaniu tytułów czarodziejskich rozpoczęli pracę jako praktykanci. Niebawem po wkroczeniu Zakonu Sakira na teren uczelni stracili ją. Z oszczędności wynajęli małą izbę w centrum miasta. W ten sposób ich przygoda z uniwersytetem dobiegła końca. Z powodu agresji wobec leśnych elfów i ich prześladowań opuścili Oros.
Kolejny w kolejce do omówienia przez kapłankę był sam profesor Alamadrius. Buc stał oparty o przechyloną belkę jednego z namiotów i skrupulatnie monitorował magiczny harmider.
Miano: Alamadrius
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 44
Rasa: Człowiek
Pochodzenie: Oros

Wygląd:
Alamadrius – dojrzały mag kręgu czarodziejów zatrudnionych na Uniwersytecie Orowskim. Nie jest osobą nazbyt popularną wśród pozostałych pracowników, boją się go studenci. Zgolona na łyso głowa nadaje mężczyźnie brutalny wygląd. Ma duży, zakrzywiony nos. Niski, chropowaty głos, którego brzmienie przy dłuższej wymianie zdań może ranić uszy tych nieprzyzwyczajonych do dysputy z czarodziejem. Nosi się dumnie, często nie licząc się z czyimś zdaniem. Dwójka studentów podczas jednej z przerw opisała Alamadriusa tak:

- Co za burak! Nigdy nie przejdę przez logistykę – odparł zdenerwowany student pierwszego roku.
- Logistyka? Za moich czasów nauczał tego Huanimon Zgryźliwy.
- Choruje i Alamadrius wziął pierwszorocznych.
- Współczuję. Sama logistyka to trudny przedmiot. Jeszcze z nim… Jest legendą, pasuje do tej chorej katedry. Ja boje się psychokinezy z nim na czwartym roku.
- Czwarty rok – marzenie.
Obrazek
Znaki szczególne: duży krzywy nos.

Informacje i plotki:

● Jest profesorem na Uniwersytecie w Oros.
● Prowadzi zajęcia logistyki i psychokinezy.
● Burak, cham i świnia.
● Hołdował popularny pogląd, że magowie muszą wykorzystywać swoje zdolności w sposób rozsądny i etyczny. Służyć wiedzą i doświadczeniem ludziom. Po wkroczeniu Zakonu Sakira na teren uczelni oraz wskutek nakładanych przez niego represji wobec magów, zmienił swoje poglądy. W chwili obecnej Alamadrius uważa, że wszystkie organizacje czarodziejskie powinny dążyć do tego, żeby stać się autonomią. Samowystarczalną organizacją nienadzorowaną w żaden sposób przez Zakon Sakira czy władze.
Na koniec opowiedziała im o noszącej białe jak śnieg szaty mistrzyni. Bardzo niska kobieta stała pośród młodszych adeptów, którzy oczarowani jej osobą, wsłuchiwali się w mentorskie słowo.
Miano: Mistrzyni Eomira Caladrius zwana też Emomira Propria (Eomira Właściwa)
Płeć: kobieta
Wiek: 50
Rasa: człowiek
Pochodzenie: Oros

Wygląd:
Starsza, wesoła, chichocząca z byle powodu, wyglądająca jak niziołek, ale też wybitnie utalentowana czarodziejka. O krótkich, prostych włosach za ucho, których i tak nie widać pod noszonymi chustami, kapturami lub kapeluszami. Z przysposobienia łagodna babinka, lecz nie bojąca się konfrontacji. Wtedy staje się głośna i wyzywająca. Potrafi bronić swoich racji i nie ustępować, ale częściej preferuje pokojowe rozwiązywanie problemów.
Obrazek
Znaki szczególne: niski wzrost.

Informacje i plotki:

● Eomira jest mistrzynią na Uniwersytecie w Oros. Koleżanka rektor uczelni – Iris z Oros – od czasów studiów, kiedy się poznały. Mimo odmiennych temperamentów zawsze potrafiły dojść do wspólnego konsensusu.
● W obrębie murów szkoły, Eomira nosi – jak na mistrza przystało – złote szaty. Poza murami uczelni, podczas wycieczek za miasto, które uwielbia, zakłada białą togę i kaptur w tym samym kolorze. Przeto często przez przejezdnych mylona jest z siostrą zakonną lub kapłanką.
● Mistrzyni Caladrius swój tytuł zyskała dzięki zgłębianiu wiedzy w zakresie magii leczenia. Jej dokonania są znane w środowisku czarodziejów, a także prostych mieszczan, bowiem uzdrowieni głoszą – często przerysowane – historie na temat jej bohaterskich dokonań. Ostatnimi czasy, pewien wścibski uczeń odkrył rzekomo, iż nadnaturalne zdolności Eomiry Właściwej nie są wyłącznie jej zasługą. Choć istnieją zaklęcia leczące, uzdrowiciele jak Eomira są znani z uzdrawiania czymś znacznie wykraczającym poza możliwości zwykłych magów. Student, po przeprowadzonym śledztwie, oskarżył, przed stacjonującym w uczelni Zakonie, Eomirę o konszachty z demonami. Sama mistrzyni zaprzeczyła. Tłumaczy, że jej dokonania są wynikiem działania życzliwych duchów. Pozyskanie usług tak dobrych i sprawiedliwych bytów wymaga, by mag zdobył ich zaufanie. Często na wymagania te składa się seria prób, dowodzących, że jego cele są tak szlachetne jak żąda duch, choć niektórzy czarodzieje twierdzą- w tym Eomira, że zdobyli pomoc tych bytów przez siłę czystej charyzmy. Wszczęto postępowanie mające na celu zbadanie sprawy mistrzyni Caladrius.
Gdzieś w oddali, za pasażem namiotów. Pod drzewami stacjonowała grupa elfów. Anais nie musiała wyjawiać, iż nie są czarodziejami. Byli to apostaci, dzieci lasu. Nie wyglądali na przyjaciół nikogo z tu obecnych. Unikali audiencji, jak i kontaktów z obcymi.
- Huon... - szepnęła szarowłosa kapłanka.

- Jaśnie oświecona! - krzyknął z oddali pewien sędziwy mędrzec. Anais pochyliła głowę prosząc o wybaczenie Mordreda i Palara. Kapłanka udała się na dysputę, zaś jej wywołanie zwróciło wzrok zgromadzonych na cała grupę. Zdani na siebie, gdzieś w południowej prowincji. Gdzieś pośród czarodziejów, szamanów, magicznych zwierząt i pewnie heretyków. Mogli czekać na przewodniczkę lub rozejrzeć się trochę. Zasięgnąć języka lub zawiązać znajomość. Poszukać pomocy lub odpocząć na pustych leżakach nieopodal wielkiego namiotu.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

103
- "Zobacz! Odzyskała wigor! Szkoda tylko, że znowu pieprzy rebusami." - Mandy wyrzuciła z siebie zanim nawet Mordred zdążył wypowiedzieć jakąkolwiek uwagę, głośno lub nie.

- "Hmmm..." - Mordred mruknął zanim odparł - "Może nie bardzo rozumiem jej sposób wypowiedzi, ale to całkiem ciekawe... Nawet jeżeli nasz interwencja w Wieczną Zimę była zaplanowana, to nasze przeznaczenie udało się ukryć i w rezultacie stratowało przeznaczenie kogo innego. Ścieżki losu nie są wyryte w granicie, cokolwiek to dla nas znaczy."

Słuchając jej dalszej wypowiedzi, wojownik mógł rozwinąć nieco swą poprzednia myśl.
- "... I jeżeli dobrze rozumiem, to właśnie taką ścieżkę zmieniliśmy. Jak przypuszczam, oryginalny plan Anais był inny, ale zdecydowała się nam pomóc w ściągnięciu kogoś do Nowego Hollar i wesprzeć nas w mojej sugestii... Choc wygląda na to, że nie wszyscy których tam spotkamy dotrą z nami na miejsce przeznaczenia. Ale z tym należało się liczyć. Ja nie jestem oratorem ani pasterzem a oni nie są stadem baranów. Kogo uda się pozyskać tego się uda. Musimy grać rozdaniem jakie wpadnie nam w ręce."

- "Arhh..." - Mandy wydała z siebie jęk pomieszany ze zirytowanym warknięciem. - "Naprawdę mam dość tych wszystkich zawiłości przeznaczenia, losu, wróżb i proroctw. Może wróćmy do tego co robimy najlepiej - przebijaniu murów głową, ładowaniu się w sytuacje które nas przerastają i uprawianiu perwersyjnego seksu, ku zgrozie ludzi i bogów ohydzie?"

Mordred musiał powstrzymać parsknięcie które groziło wydostaniem się na zewnątrz.

Szczęśliwie jego uwagę przykuło wyjaśnienie, jakkolwiek skąpe dotyczące książki a właściwie dziennika. Nie bardzo wiedział co mógłby z tą wiedzą zrobić, ale z czysto teoretycznego punktu widzenia, brzmiała ciekawie.
- "Jeżeli pozwolisz..." - Odezwał się na głos - "...zostawię ten dziennik jeszcze w twoich rękach. Jeżeli będziesz mieć chwilę by go dokładniej przestudiować i objaśnić, daj mi proszę znać."
*** Gdy dotarli do obozu, pierwszym skojarzeniem Mordreda był jarmark. Gwarne i kolorowe siedlisko sprawiało całkiem zachęcające wrażenie, jak na zbieraninę uchodźców, kryjących się w lesie.

Zaczęli też mijać pierwszych uciekinierów. Na jedną z czarodziejek Mordred zapatrzył się dość długo, by otrzymać cichą reprymendę od swojej kochanki, jednak dalej poszło już płynniej,
Anais przedstawiła mu pokrótce kilka osobistości, które były bądź które ona uważała za istotne w tej grupie, zaś Mordred przysłuchiwał się i przyglądał każdej. Istotnie, wypadali dość wyraziście, choć powiedziałby, że niezbyt przystępnie.

Gdy przedstawiano trójkę braci, Mandy odezwała się głosem którego używały nieraz szlachcianki, na widok pociesznego zwierzątka.

- "Ooo... Spójrz tylko na tego w środku... Próbuje bawić się ogniem... Jakie to słodkie..."

Jakie to szczęście, że Mordred mógł poczuć, że jego partnerka się zgrywa, bo od takiego stężenia słodyczy zaczynało go mdlić.

Na chwilę dłużej zatrzymał się przypatrując Alamadriusowi, jak gdyby próbując przywołać coś z pamięci, już nawet zaczął zwracać się z tym do Mandy - "Hej... Czy to nie Łysy z Bra..."

Urwał jednak gdy Anais wskazała kolejna kobietę, tym razem znacznie starszą od pozostałych i niemal kontrastowo sympatyczną.
- "Dzięki ci Najbardziej Wewnętrzny, uzdrowicielka!"

Na koniec wskazała mu grupę, która nawet wśród uchodźców wyglądała na zmarginalizowaną i niemal drapieżną...
Kim był Huon? To imię osoby czy nazwa grupy? Nie zdążył jednak zapytać Anais, gdyż salamandra musiała odezwać się wcześniej.

- "No nie... Jeżeli my kiedyś zaczniemy wyglądać tak ponuro, tylko dlatego że jesteśmy wyklęci przez bogów i przez pewien odłamek ludzi, winniśmy popełnić samobójstw narzędziem tępokrawędzistym."

- "Mandy nie bądź nieuprzejma. To leśne elfy. Leśne elfy już na starcie mają przesrane. Wiesz jak uwiera bielizna z ciecierzycy?"

- "No ale spójrz na nich! Jak stoją, jak się ubierają! Jakby krzyczeli "Patrzcie na nas! Jesteśmy tacy alternatywni i buntowniczy..." a skąd ty wiesz jak uwiera bielizna z ciecierzycy?"

Nim dialog mógł zejść w bardzo niezręcznym kierunku, jakiś starzec zawołał Anais. Najwyraźniej cieszyła się tu sporym szacunkiem jeżeli jej tytuł był pewnym wskaźnikiem.
Czy wiedzieli kim jest i kogo reprezentuje, czy jedynie doceniali jej mądrość, nie poznawszy jej źródła?

Zostali sami, a Mordred powiódł wzrokiem po obozie. Nie wiedział czy ktoś spośród zebranych dzieli jego przekonania. Nie miał jak tego poznać. Nie używali oczywistych znaków i symboli o których by wiedział. Inaczej to sobie wyobrażał, ale za tą pomyłkę mógł winić tylko siebie. Cóż, należało wyzyskać jak najlepiej sytuację i chwilę która mieli dla siebie. Ale na początek, sprawy pierwszej wagi.

- "Ta kobieta w bieli zna się na leczeniu. Radze ci poprosić ja o pomoc. Mogę ci pomóc zsiąść z konia." - Zwrócił się do Palara.

Gdy już mag trafi w lepsze ręce, zamierzał wykorzystać miejsce spoczynkowe by doczyścić miecz, póki miał chwilę.

Zastanawiał się co zrobić z reszta czasu jaki mogą tu spędzić. Nie bardzo wiedział do kogo zagadać. Mógłby wprawdzie zapytać Heinę o magie lodu, jako że była niejako ich antytezą i można by się coś o niej dowiedzieć... Ale Mroźna nie sprawiała wrażenia kogoś kto chciałby tłumaczyć najbardziej bazowe podstawy.

Do trojaczków wolał się nie zbliżać, na wypadek gdyby Mandy uznała tego jednego za kuglarza i sama chciała dać pokaz. Nie o taki rodzaj atencji im teraz chodziło.

Ten cały Castillion wydawał się lepsza alternatywą. Może nie jest przyjazny, ale może da się przekonać na ćwiczebny pojedynek. Nawet jeżeli nie miał ochoty dzielić się wskazówkami, to praktyczne doświadczenie w walce z kimś o takim stylu, zawsze coś wnosi. No i można wykorzystać przy tym fakt, ze tuz za rogiem jest ktoś, kto może ich poskładać jeżeli przesadzą.

Do apostatów nie wiedział nawet jak się zabrać. Trzymają się na uboczu i jak niby miałby do nich podejść? Co powiedzieć? "Witajcie, czy znacie już słowo Pana?" To nigdy nie jest dobre otwarcie rozmowy. Prawda była taka, że nie miał powodu z jakim mógłby się zbliżyć.

Zostawała jedna rzecz którą mógłby jeszcze zrobić. Miał ze sobą te niezidentyfikowane butelki zabrane Sakirowcowi. Może ktoś w tym tłumie, potrafiłby je rozpoznać. Zaczął wodzić wzrokiem, kto wśród zebranych otacza się specyfikami i wydaje się mieć wolną chwilę.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

104
Geriath patrzył na kapłankę, kompletnie nie rozumiejąc o czym ta plecie. Słuchał jej wywodów na temat przeznaczenia, i im więcej ta mówiła, tym bardziej nic nie rozumiał. Ona sprowadziła jego? Już miał zapytać kapłankę o co w tym wszystkim chodzi, jednak ta w tym momencie pociągnęła wierzcowca, wywołując u Palara cichy okrzyk bólu. No cóż, to tyle z pytań. Pomyślał, po czym wsłuchał się w opowieść elfiego dziennika.

Nie wystawiają wart? Zapytał sam siebie czarodziej, widząc jak po prostu wjechali sobie do obozu, i nikt się nimi nie zainteresował. Może byli tam strażnicy, tylko na tyle dobrze ukryci że nie zdołał ich dostrzec? Miejmy nadzieję, bo jeśli pieczarki Sakira kiedykolwiek znajdą ten obóz, albo będzie on ewakuowany, albo przygotowany na atak, albo jednym wielkim stosem.

Uśmiechnął się samymi kącikami ust, niemal niedostrzegalnie, patrząc na Heinę. Byli sobie przeciwstawni, ale nie całkiem. Ona posługiwała się lodem, on ogniem, lecz w pewien sposób czuł do niej... pociąg? Nie był to pociąg fizyczny, wygląd czarodziejki wyraźnie dawał znać że nie jest zainteresowana tego rodzaju sprawami. Było to dziwne uczucie, jakby... tęsknoty? Palar postanowił odłożyć analizę tego na później, i przeszedł wzrokiem do następnej osoby.

Wojownik go nie interesował. Oczywiście, wyglądał groźnie, ale poza tym... Trupia niemal bladość sprawiła, że Palar zaczął podejrzewać owego jegomościa o bycie bytem nieumarłym, lub przynajmniej kimś, kto spędził dużo czasu nie wychodząc na słońce.

Za to gdy jego wzrok zwrócił się na trzech braci, stojących nieopodal, jego oczy błysnęły zainteresowaniem. Być może gdy odzyska już siły, sprawdzi je w pojedynku z jednym z ludzi mających coś do powiedzenia w sprawie żywiołu, który był mu najbliższy? Wyjątkowo kusząca propozycja.

Największe wrażenie (o ironio) zrobiła na nim Mistrzyni Eomira. Podczas gdy wszyscy wokoło byli ponurzy, lub, jak te elfy nieopodal, smutni i zdruzgotani tragedią sprzed paru lat, z niej biła wszechobecna radość, gdy ta przekazywała swoją wiedzę młodszym adeptom. Czarodziej ucieszył się że babinka zna się na leczeniu, bowiem ciekawie byłoby ją poznać, a bez pretekstu nie zamierzał podchodzić i przerywać wykładu.

- Tak, wielkie dzięki za pomoc - Powiedział do Mordreda, gdy ten pomagał mu zsiąść z siodła. Gdy już był na ziemi, zaczął kuśtykać powoli w stronę kapłanki, uważając przy tym, żeby nie naruszyć rany na nodze. Zaklął cicho pod nosem gdy nastąpił na wystający z ziemi kamień. Podszedł do stadka uczniów słuchającego mentorskich słów kobiety w bieli, i posłuchał razem z nimi. Wiedział że go zauważyła, a nie zamierzał zachować się niegrzecznie, i przerywać komuś wykład. Co jak co, ale szacunku do starszych jeszcze się nie wyzbył. Gdy tylko zapytałaby go co tu robi, zamierzał objaśnić sytuację, nie wyjawiając jednak niczego, oprócz tego że uwolnił Anais, gonili ich Sakirowcy i został ranny w potyczce.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

105
Bardzo, bardzo rozczarowali go ludzie - i nieludzie. Nikt nie pilnował obozowiska, a tajne zebranie magów przypominało bardziej targ z przekupami niżeli zrzeszonych przeciwko działaniom Zakonu Sakira opozycjonistom. Brakowało im celu, przywództwa. Czarodzieje, wróżki, czarownice i heretyków od dawien dawna utożsamiano z lekkim duchem. Szaleni indywidualiści. Zapatrzeni w gwiazdy dziwacy. Nic zaskakującego w tym, że chociaż zebrani, byli rozproszeni. Razem, a jednak osobno.

Otoczona zewsząd drobinka opowiadała historie, tak jak mieli w zwyczaju opowiadać je wnukom dziadkowie przy kominku. Z kubkiem gorącej herbaty, gdy zmarznięty po zabawie na zewnątrz urwis siadał w końcu na kolana. Wtem doświadczony mąż oczarowywał go baśniami. Budował napięcie, podkreślał znaczące fakty i pomijał mity. Tak i Eomira gromadziła swą szczerością młodszych studentów czy dzikich magów. Potrafiła pięknie mówić, znała etykietę. Balans pomiędzy gestykulacją a stopniowanym tenorem głosu był równiusieńki, wszystko współgrało idealnie. Na tyle, że mogłaby pokusić się o debatę z samym Królem Aidanem. Tym skretyniałym okrutnikiem bez honoru i bez rozumu. Doświadczona mistrzyni niewątpliwie dałaby mu serię dobrych lekcji. Np. jak być królem.

Biała dama spojrzała w niebo, na którym, jak co noc od niemal tygodnia, widać było złotoczerwoną pszczołę komety przemierzającej niebo z zachodu na wschód, ciągnącej za sobą migotliwy warkoczyk ognia. Wielu upatrywało w tym znaków. Symbolu wolności lub ukrytych przesłań bogów bądź patronów. I jej twarz splamiła konsternacja. Zastanawiała się, cóż też naprawdę może zwiastować to dziwne, niewspominane w proroctwach zjawisko na niebie. Głowa powiodła w dół, a tedy ujrzała kulejącego czarodzieja w czarnej - jakoby stanowił się przeciwwagę - todze. Rozerwany spodzień obnażył zabrudzony krwią bandaż.

- Rozejść się! - krzyknęła co galopem popędzając dwóch osiłków, aby pomogli mu przejść. Nie minęła chwila, a Palar zasiadał na prymitywnym siedzisku. Wyciosany z drewna klocek - istne spartańskie warunki. - Kto cię tak urządził, dziecko? - zapytała, chociaż nie musiał udzielać odpowiedzi. Zgromadzony dookoła tłum mógł przyglądać się praktyce mistrzyni z Oros. Pierw odwinęła stary bandaż i wyrzuciwszy go w płomień pochodni przeklęła pod nosem. A może była to inkantacja? Magicy nad ich głowami szeptali, w obozowisku niósł się kupiecki gwar. Musieli mówić głośno, bardzo głośno. Ranę przemyła czystą ścierką nasączoną bezbarwnym gęstym płynem. Poczuł ulgę i niesiony za tym przyjemny chłód. Oczy zebranych zaświeciły łuną płomieni. Co niektórzy otworzyli szerzej buzie. Owalna dziura po szpikulcu zaczęła powoli zrastać się ku biegunom. Żółta skrzeplina narastała coraz prężniej, kreując jakoby rusztowanie dla zdrowej tkanki. Wysunęła dłoń i podwinęła przykrywający ją rękaw. Trzema palcami objęła pokryty słomkową błonką otwór. Oczy miała zamknięte, zaś w miejscu zranienia tliła się błękitna poświata, jak poranna mgła rozszczepiona wschodzącym blaskiem słońca. Palar próbował wmówić sobie, że to, co pełza mu w udzie to strach, nie żywa istota. Lecz coś weszło głęboko. Poniekąd wtłoczone rozchodziło się łagodząc wszelkie dolegliwości. Siły wracały, przynajmniej w tej chwili.

- Zatrute ostrze cię sięgnęło - oświadczyła Eomira. - Na nic tu czary czy znachorskie maści, gdy w żyłach jad okrutny toczy się i wyniszcza cię od środka. Rana zagoi się, lecz ciałognij działać nie przestanie. Zostały ci tygodnie dwa, może trzy. Nim trucizna rozpuści wnętrzności. -
Szybko zreflektowała się i dłoń swą czarodziejską położyła na jego barku. Tak jakby chciała dodać otuchy.

- Rosa z kryształowej sędzirośli rosnącej nad brzegiem Śpiewających Wód - ukazała mu zakorkowany flakonik z przejrzystą zawartością. - Zmieszaj go z naparem z Hubki brzozowej. Te niestety tutaj nie rosną. Brzozy bieliste znajdziesz na północy. To z nich Wysokie Elfy stawiają swe bajkowe konstrukcje - buteleczka spoczęła w dłoni Palara. Zamkniętej w pięść przez oplatujące rączki mistrzyni Eomiry. Hubka brzozowa, zwana też diabelską brodawką, bo na konarach brzóz rośnie. Charakterystyczna wielce, bo z niczym innym pomylić jej nie można. Na białej korze brzozowej niebieska plama wyrasta, która pachnie z czasem, a gdy cała sokiem z brzozy nabrzmieje, pęka. Skórę hubki, która po pęknięciu zostaje, używa się do wytworzenia używki chlebkiem zwanej. Szeroko rozpowszechniona pośród ostrouchych, zwłaszcza drwali i tych głupich.

- Zaklęciem efekt trutki opóźniłam, lecz spiesz się, bowiem czasu nie zatrzymam - wstała otrzepując białą sutannę. Studenci wraz z nielicznymi apostatami z podziwem spoglądali na te niziutką osóbkę. Swej rangi pustymi czynami nie zyskała, to rzecz pewna. Doświadczenie, siła to jej potęga.

Hałas, harmider, zamieszanie. Pośród nich, jak ten bezpański pies, rozglądał się kruczowłosy wojownik. Do nikogo nie podszedł, z nikim się nie zgadał. Na twarzy nikt napisane, że alchemikiem jest nie miał. Wiadomym było, że ktoś parać się tą sztuką może, lecz pewniejsze, że znają ją ci, którym uniwersytet oferował alchemiczne laborki.

Wróć do „Południowa prowincja”