Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

61
Palar zatoczył się do tyłu, oczy kłuły go tysiącem małych szpileczek gdy jeden z przeklętych sługusów Sakira cisnął mu piachem między oczy. Próbując złapać oddech wciągnął chmurę pyłu do płuc i zaczął się krztusić piachem, którego małe drobinki znajdowały się dosłownie wszędzie. Chwilę później zdołał wytrząsnąć nieco piachu z oczu tak aby zobaczyć skutki swojej nieudanej akcji.

Zapomniał o drugim zbrojnym, zlekceważył go i nie zareagował nawet jak jego wąż został zniszczony. Spojrzał w bok i zobaczył że niższy z dwóch jego pomocników został postrzelony w nogę, a drugi jest związany walką. Kolejne zlekceważenie. Mimo że wiedział że jego nagłe pojawienie się wywoła w nich podejrzenia i prawie na pewno ktoś sprawdzi pobocze w poszukiwaniu reszty napastników, zdecydował się na ten ryzykowny plan, i teraz odczuwał tego skutki.

Szaleństwo Palara choć raz ucichło w jego głowie, zastąpione tylko chłodnym jak stalowe ostrze umysłem. Przypomniał sobie słowa starego Hamalasi. Palar został ostrzeżony przed tymi ludźmi. Ale zlekceważył to, uważając rady starca za głupie i niepotrzebne. Popatrzył przed siebie widząc jak jeden ze zbrojnych dziarskim krokiem idzie w jego stronę, wymachując mieczem. Był głupcem. Nie ten stary dziadyga, nie te Pieczarki Sakira, nie jego dwaj towarzysze. On. Zlekceważył kogoś tak jak jego kiedyś zlekceważono, i teraz ponosił tego konsekwencje. Palar podniósł głowę, a na jego ustach zagościł paskudny uśmiech. Powoli wciągnął i wypuścił powietrze upewniając się że może normalnie oddychać bez krztuszenia się. Więcej was nie zlekceważę. Zaczerpnął moc z głębi siebie i uformował ją w słowa.

- Niech stanie się chaos. – Wyszeptał.

Przez chwilę nic się nie działo, a następnie Palar poczuł podmuch gorąca otulający całe jego ciało. Mrugnął, a gdy otworzył oczy, krajobraz przed nim zaczął zmieniać się nie do poznania. Niebo powoli spowiła czerwona mgła, z wielkim wirem z czarnych chmur pośrodku. Błyskawice trzaskały wokoło, a tam gdzie uderzyły, spod ziemi wypełzali nieumarli i materializowały się demony. Droga którą poruszał się wóz była wybrukowana czaszkami z których oczodołów wypływała ciemnoczerwona krew, a konie zamieniły się w ogniste bestie z piekła rodem. Zbroje zmieniły swój kolor na czarny, a z każdego możliwego otworu pancerzy i hełmów zaczęły buchać płomienie, które spowiły także ostrza mieczy. Osoby w klatkach jak i każdy kawałek odkrytej skóry woźniców pokrył się cierniami, plamami i trądem. Drzewa wokół płonęły, trawa zdawała się być mackami podziemnych stworzeń, gotowymi pochwycić nieostrożne stopy. Ziemia popękała, ukazując otchłań prowadzącą niechybnie do samego jądra ziemi, z której piekielne płomienie biły coraz wyżej.

Serce Palara biło szybciej i szybciej, gdy próbował wmówić sobie, że te obrazy są tylko wytworem magicznego zaklęcia, co było tylko w połowie trudne, bo z jednej strony to on sam je rzucił, a z drugiej obrazy które widział były tak realne… Wiedział też, że pozostali widzą dokładnie to co on: Wszystko oprócz nich zmienia się nie do poznania, a czarnoksiężnik przyjmuje postać potężnego demona, z którego bije aura mocy niemal nieskończonej, niemal boskiej. Palar zaś skupił się na zachowaniu zdrowych zmysłów i wypatrywaniu okazji na kontratak, upatrując jej w zamieszaniu jakie niechybnie wywoła jego interwencja.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

62
Złowroga mgła uniosła się zupełnie, przez zmatowione niebo zaczęła mocniej prześwitywać czerwona kula słońca. Jej ramiona zdawały się sprowadzać kolejne fale płomieni na okoliczny trakt. Projekcja nikczemnego czarownika z południa potrafiła złudzić nawet najbardziej łebskich z mężów. Od ubitego setkami kopyt i nielekkich onucy traku tchnęło gorącem, którego nie godziłby ani najchłodniejszy z wiatrów Thirongadu, ani Mroźne Morze. Nazbyt szafował ułudą w czerepach zakonnych prostaczków. Chociaż byli bez wątpienia wspaniałymi weteranami, nic nie przygotowało ich na blamaż z orientalnym magiem. Nie tylko nad podziw utalentowanym, co ponadto diabelnie niebezpiecznym.

W wizji niegdyś wodzącego się z Palarem inkwizytora. Za plecami bestii, niebo zapłonęło łuną pożarów. Strach nagle przejął kontrolę nad zabłąkanym umysłem. Nogi stały się chwiejne, a miecz i tarcza, którą wciąż okrywał się w przewadze drżały na skwarnym wietrze, niczym chwiejące się zboże Wschodniej Prowincji podczas letnich burz.

Palar zyskał na czasie, ogłupiwszy przeciwników. Kątem oka dostrzegł, jak jeszcze niespełna chwilę temu chylący się w otchłań porażki Hamalasi zdobywają powoli przewagę. Okutany lepkim i śmierdzącym gałganem mroku, woźnica wypuścił śmiercionośny miotacz bełtów z rąk. Za wszelką cenę próbowano uspokoić konie, które w przeciwieństwie do ludzi, w pełnym wymiarze dały się ogłupić zgubnej wizji czarnoksiężnika.

Odgłosy ścichły, głuszone przez przerażone klacze, gdy zakrzywiony sztylet niższego z asasynów zawędrował pod żuchwę Sakirowca. Kolisty łuk w ponad połowie swej długości zagościł w szyi, rozrywając wszelką napotkaną materią. Świeża jucha trysła na okolicę. Naznaczeni krwią Hamalasi kąpali się w fontannie jeszcze pompujących naczyń głowy. Nie spuszczając wroga z oczu, śledzili każdy jego ruch. Ostrze sykiem przeleciało uwalniając klacze ciągnące przyczepę z ładunkiem. Podszyte strachem zwierzęta niemal staranowały Palara, pomimo tego, że w swej nikczemnej projekcji prezentował się nad wyraz obskurnie; przyjmując formę jaszczurczej bestii. Hamalasi zdawali się lada chwila rozwiązać problem woźnicy. Bez kuszy był bezbronny, a będąc w zasięgu ich ostrzy tylko kwestią czasu było, gdy podzieli los inkwizytora.

- Szybko! To tylko początek karawany - rozległo się z okolic ciągnących przez niskie wierzchowce lub osły klatek, które swoim tempem podążały za przodującą przyczepą. Jeśli słowa rzucone na wiatr miały okazać się prawdą, to napotkali wyłącznie fragment eskapady Zakonu Sakira. Posiłki mogły być w drodze. A niepewnym było czy poradzą sobie z większą ilością wyszkolonych wojowników. Zwłaszcza, że projekcja czarownika leniwie chyliła się ku upadkowi. Wyczerpany szerokim wachlarzem ciśniętych zaklęć, Pallar pozbył się życiodajnej many.

- Uwolnij mnie! - ponownie zabrzmiało z jednej z trzech klatek. Byli w potrzasku. Za plecami nadciągało wsparcie Zakonne. Gdy dotrą w miejsce zasadzki - nikt nie zazna litości. Rozpoczęła się zatem gra z czasem. Palar musiał rozprawić się z bądź co bądź wciąż drżącym przed nim, lecz nadal niebezpiecznym zakonnikiem. Potem mógł udać się na tyły, gdzie czekali na niego schwytani skazańcy.
Ostatnio zmieniony 29 cze 2018, 8:53 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

63
Dalej stoi. Cóż za rozczarowanie. Pomyślał Palar świdrując Sakirowca wzrokiem. Nie mogę tak stać. Zaraz albo się ocknie albo moja mana się wyczerpie do końca i zemdleję a czar szlag trafi. Nie pozostało mu nic innego niż blef. I to szybki. Niestety konie przywiązane do bryczki zostały odcięte, więc nie zabiorą jej ze sobą. Zresztą, Palar i tak wątpił w to że są tam jakiekolwiek cenne rzeczy. Jeśli to co mówili więźniowie jest prawdą, to ta bryczka była najprawdopodobniej przynętą. Gdyby było w niej cokolwiek wartościowego raczej nie odłączyliby się tak od głównych sił. No cóż, najpierw trzeba zająć się najważniejszym: Przeżyć.

Palar rozłożył ręce i wpatrując się w Sakirowca swoim najbardziej intensywnym spojrzeniem zakrzyknął czymś, co dla zbrojnego wydawało się potężnym głosem nie z tej ziemi.
-BUUU!- Okrzyk Palara rozdarł niebo. Nie mógł za bardzo zrobić cokolwiek innego oprócz ucieczki w las albo poczekania aż Hamalasi mu pomogą. Niestety ucieczka tylko przesunęłaby w czasie jego śmierć, a do czasu aż dostanie pomoc zbrojny może się ocknąć i go przeszyć mieczem. Do tego dochodziła kwestia nadchodzących posiłków.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

64
Błagam, odwołaj urok, niech twa władza czarnoksięska straszliwego koła bieg odwróci. Powiedziały każdy świadom iluzji, w której podstępny Palar więził swych wrogów. Niebo ściągnął na dół, ziemię roztopił pod stopami, góry wzniósł, duchy zmarłych przywołał, bogów zawlókł w okowy, gwiazdy pogasił, a samą ciemność i przerażenie rozjaśnił po stokroć.

Oczy miał dzikie, przekrwione i straszne, a z ust demona niósł się ryk zdolny powalić armię najmożniejszych z mężów. Jak ulewny deszcz, prawdziwe oberwanie chmury nasyca spragnione kropel pola. Tak fint nasycił, tudzież przesycił serce odważnego sakirowca. Uchyliwszy się kilka bądź naście kroków w tył, ledwo utrzymał równowagę. Zdawało się, że tarcza ciąży mu bardziej niż oręż, bowiem w jej stronę słaniało się rozdygotane cielsko. Wnet iluzja prysła. Doczesny czar odszedł w niepamięć, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Błyskawiczna transformacja okolicy do pierwotnej formy mogła uspokoić serce wojownika, lecz i to wymagało czasu.

Usłyszał raptowne wołanie. Nim zdążył w pełni wywinąć piruet na obcasie ciężkich onucy. W ten dosięgnął wzrokiem nadciągającego znikąd zabójcy. Asasyn błyskotliwie wykorzystując zajętą na wozie pozycję, zeskoczył z niego. Z ostrzami wyciągniętymi przed siebie, leciał topiąc je, niczym wilk zatapia kły w ofierze. Najprzód powalił skokiem cofającego się w przerażeniu inkwizytora, by kolejno nasycić frymuśne szpikulce jego posoką. Raz dźgnął pod pachę, gdzie zbroja była luźniejsza. Drugi raz trafił w odległy kwadrant szyi. Plama krwi zajęła część żółtej szaty zabójcy, dalej niknąć w ogrzewanym ognistym tytanem trakcie.

Pozostała kwestia lagrowców. Palar musiał co rychlej udać się na tyły, ażeby wspomóc pobratymców, albowiem każdy, kto był wrogiem Zakonu Sakira, ten mógł okazać się sprzymierzeńcem.

Pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem, Hamalasi zaciągnęli swoje kare ogiery pod bryczkę. Wciąż nie poznano zawartości transportu lecz z przekazanych wieści wynikało, iż nie mają czasu na folgowanie sobie. Obowiązkiem było przejąć ładunek, a wola Maritusa Sodergrena to wartość nadrzędna dla wyszkolonych łotrzyków.

Sądząc po raptownym natężeniu głosów i przekleństw, znalazł się blisko skazanych. Ujrzawszy wszystkich, zobrazował pojmane charaktery. Wszystkie odmienne, a jednak podobne do siebie.
W pierwszej klatce siedział odziany w czarne skóry elf. Na barkach nosił równie mroczne futro, a wszelkie elementy przepleciono solidnymi rzemykami w różnym tonie brązu. Przedramię okrywały opaski z rozmaitymi wzorami. To samo tyczyło się twarzy skazańca. Długie i spiczaste uszy współgrały z permanentnymi tatuażami na jego delikatnej facjacie. Milczał w samotności. Zdawał się być ponury lub przygnębiony. Nie podniósł wzroku chociaż na sekundę, wciąż siedział z przeplecionymi nogami i spuszczonym łbem.
Spoiler:
W następnym więzieniu zamknięto kobietę. Szarowłosą niewiastę o przecudnej masce, okrywającej górną połowę twarzy. Spod cienkich kosmków prześwitywały zawieszki do uszu bogate w ptasie piórka i dodatki. Na szyi miała ozdobę z ogromnym kołem przypominającym miejsce na uwiąz dla bydła. Ramiona odkryte. Dalej ciało otulone delikatną - równie szarą co włosy niewiasty - prostą sukienką, aż do stóp. Ona nie unikała wzroku Palara. Ochoczo wymieniła z mężczyzną uwodzicielskie spojrzenie. Było to spotkanie pełne magi, lecz także smutne. Nie krzyczała, nie wołała o ratunek. Okazywała kojący wszystko dookoła spokój.
Spoiler:
Spokój przerwany wołaniem ostatniego z więźniów inkwizycji. Brodaty brunet nawoływał o pomoc. Rzucał prośby, a czasem zdawało się, że rozkazy. Był zniecierpliwiony, trząsł klatką. Odziany w typowe szaty magiczne nie odbiegał od zamożnych studentów uniwersytetów.
Spoiler:
Hamalasi podpinali konie do wozu. Palar czuł się już odrobinę lepiej. Odpoczynek ze spokojem rekompensował uprzedni wysiłek. Mana wracała na swoje miejsce, jakoby wypełniając wiecznie nienasycony zbiornik. Zdolny był trącić może jednym zaklęciem, a może w ogóle. Wszystko zależało od jego silnej woli. Problem pojawił się, gdy każda z furtek klatki zablokowana była solidnym łańcuchem z żelaza. Czarownik walczył ze swym największym wrogiem - czasem. Miał okazję uwolnić jedną osobę, nim nadejdą posiłki.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

65
Palar zatoczył się, jego czar nagle zerwany, ciemność pędząca od kącików jego oczu. Klęknął wreszcie, aby uspokoić wyczerpany organizm, zamknął oczy i pozwolił świeżej krwi wpływać do zmęczonego mózgu. Usłyszał szczęk zbroi. Sakirowiec! W nagłym zmęczeniu zapomniał o zbrojnym który teraz najpewniej pędził ku niemu. Czarnoksiężnik otworzył oczy i podniósł wzrok, tylko aby zobaczyć że jeden z Hamalasi już zajął się problemem. Quazim odetchnął z ulgą i wstał.

Rozejrzał się, jego serce bijące coraz wolniej, szaleńczy rytm powoli uspokajał się w miarę jak adrenalina, która pozwoliła mu nagiąć swoją moc do granic możliwości, powoli była wypłukiwana z jego żył. Nie miał czasu, musiał ruszać. Postawił koślawo pierwszy krok, następny poszedł mu nieco lepiej. W końcu odzyskał pełną sprawność i udał się szybko na tyły, mijając dwóch odzianych w żółte szaty zabójców. Teraz w sumie bardziej czerwone niż żółte.

- Opatrz to. – Powiedział nie przerywając marszu do tego z Hamalasi, który został trafiony bełtem. Nie chciał aby ten wykrwawił się zanim się stąd wydostaną. – I przywiążcie mojego konia luzem do bryczki. – Rozkazał. Wątpił aby był w stanie dosiąść wierzchowca, poza tym chciał się dowiedzieć czy jego podejrzenia co do bryczki będącej jedynie przynętą okażą się prawdziwe.

Wreszcie dotarł na tyły konwoju i przyjrzał się więźniom. Elf nie wzbudził w nim większych nadziei, nie wiedział co znaczyły jego tatuaże, ale z wyglądu był zwykłym najemnikiem. Pozory jednak mogły mylić, w końcu Sakirowcy nie łapią byle kogo. Spojrzał na mieszkankę celi obok. Ładna, lecz nie to Palara teraz interesowało. Interesował go potencjalny zysk w informacjach i sile. Tak jak najemnik miał siłę, ale Palar wątpił aby miał informacje, ona prawdopodobnie miała informacje, ale wątpił aby miała siłę. Spojrzał na mieszkańca trzeciej klatki i od razu dostrzegł w nim to co w większości uczniów Karlgardzkiego uniwersytetu. Władczość i zniecierpliwienie szlachetnie urodzonych idiotów. Niestety dla niego, ten idiota mógł mieć zarówno informacje jak i moc magiczną która umożliwi im wszystkim wydostanie się stąd. Pytanie tylko czy będzie chciał współpracować, czy zawiedzie w kluczowym momencie i ucieknie z podkulonym ogonem.

Palar nie mógł ryzykować zdrady. Sięgnął w głąb siebie i wyczuł słabe iskierki mocy, powoli mnożące się i powiększające, lecz o wiele za wolno. Minie jakiś czas zanim odzyska pełną moc magiczną, a na tą chwilę mógł się tylko modlić o jedną kulę ognistą zanim straci przytomność. Nie było to wiele, ale musiało wystarczyć.

Gerath wyciągnął palec i spróbował utworzyć coś czego nigdy wcześniej nie próbował: Kontrolowany ogień. - Płoń - Wyszeptał, starając się wypuszczać z palca zamiast niekontrolowaną kulę mocy, to pojedyczy strumień energii. Zbliżył palec do powierzchni łańcucha i zwiększał moc ognia, uważając żeby nie wyczerpać całej energii magicznej naraz. płonąca magma wylewała się na łańcuch, topiąc go i uwalniając kobietę z klatki. Przerwał przesył magii, zbierał się w sobie chwilę po czym otworzył klatkę i podał kobiecie rękę.

- Kobieta idzie z nami, zabijcie resztę i spierdalamy. – wydał rozkaz Palar. W końcu staruszek Sodergern mówił: Żadnych świadków.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

66
Strumień wrzącej siły powoli naciekał na splątany węzeł żelaza. Łańcuch kurczowo oblepił wrota, bądź co bądź, obszernej klatki. Grubą warstwą przykrył dawny mechanizm, jaki niegdyś o wiele słabiej chronił przed ucieczką pojmanego. Pierwotnie omijające płomienie, z czasem poczęły wnikać w strukturę stopu sprawiając, że metalowa szarość uchylała się żywej czerwieni. Karminowy odcień pochłaniał coraz to mocniej i mocniej każdą pętlę metalowego węzła. Wytrwałe prażenie stopu pozwoliło także na jego dekonstrukcję. Twardy niczym skała metal sukcesywnie tracił pierwotną stabilność. Z każdą chwilą, kiedy potężny czarownik emitował żarzącą energię, stop stawał się bardziej plastyczny. W jednej chwili rozlał się, jak mleko z rozbitego niefartem dzbana, oblepiając poniższe pręty i deformując ich gładką formę.

Szarowłosa niewiasta nieśpiesznie zakradała się do wyzbytych okowów wrót. Powoli, z należytym dystansem objęła środkową rurę, jakoby obawiając się, że wciąż są gorące. W końcu dłoń zawiązała paliczki dookoła, a prężne pchnięcie rozbiło szczelne pudło odosobnienia.

Tymczasem Hamalasi przyjęli wycedzony mentorskim tonem przykaz. Ostrza z sykiem przelatywały rozdzielając, co pierwej powietrze - przez szpary między kratami - kończąc na osłoniętej leciwą togą piersi. Karminowe wężyki ponownie spłynęły traktem u podnóża Góry Daugon. Dzisiejszego dnia przelano krew wielu, więc jeśli prawdę głoszą lakoniczne kroniki, na nieboskłonie winien zagościć krwawy księżyc. Dzień dopiero się rozpoczął, być może szykując niespodzianki, szykował kolejne ofiary pod czerwoną noc.

Kobieta opuściwszy klatkę oraz wioząca ją bryczkę, pokłoniła czoła przed personą czarownika z gorących piasków Karlgardu. Wzrok jej był przeszywający, jakoby czytała z głębi duszy wszystko, co Palar skrywał. Raptem zawędrowała dłonią gdzieś między piersi. Lekka szata obsunęła się bardziej niemalże odsłaniając sterczące sutki. Nim mędrzec zdołał przestudiować żeńską anatomię nowo poznanej sojuszniczki, ta onieśmieliła go prezentem. Stara fiolka z zielonym płynem wyskoczyła spomiędzy cycków.

- Niechaj Stwórca cię błogosławi - wtrąciła wsadzając flakonik do jego dłoni. Była to szaro-zielona maź z drylującym w niej robakiem o krwiożerczych szczękach. Bardzo hipnotyzująca zabawka, jaka zdawało się przykuwała uwagę czarownika im dłużej w nią spoglądał. Odwróciwszy wzrok dostrzegł, jak kobieta znika. W kolejnej chwili stała już przy wozie z zaopatrzeniem, doszukując się nie wiadomo czego za wilgotną kurtyną.

Otrzymano:
Spoiler:

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

67
Pomagając kobiecie opuścić klatkę, Palar poświęcił chwilę na podziwianie jej wdzięków. Miał nadzieję, że dokonał słusznego wyboru, w końcu nie chciałby z trzech jeńców uratować ladacznicy… Skinął głową na jej pokłon, starając się więcej nie myśleć o ladacznicach, na wypadek gdyby ta kobieta jakoś była w stanie czytać jego myśli. Nie mógł jednak powstrzymać nieczystych myśli na widok jej ręki, zmierzającej w okolice biustu. Jeśli zamierzała w ten sposób zapłacić mu za ratunek, to znaczy że pomylił się i to bardzo.

Kobieta jednak wyjęła sprytnie schowany między piersiami flakonik z robakiem w szaro-zielonej mazi. Cokolwiek to było, wątpił żeby wypuszczenie tego na wolność było dobrym pomysłem. Tym bardziej że ten flakonik był taki… intrygujący. Nie wiedział jak to nazwać, ale im dłużej patrzył tym więcej detalów dostrzegał, tym bardziej chciało mu się patrzeć. Nagle jego ręka sama zamknęła się wokół flakonu, odcinając jego oczy od pięknego widoku. Chwilę mrugał, po czym rozejrzał się żeby zobaczyć gdzie znikła wiedźma. Bo co do tego że nią była nie miał już prawie żadnych wątpliwości. Zauważył ją przy wozie z zaopatrzeniem, więc ruszył szybko w jej stronę, przy okazji wkładając flakonik do swojej torby.

- Pani, musimy ruszać niezwłocznie – Powiedział, zamierzając albo wciągnąć ją ze sobą do wozu, albo zostawić, gdyż naprawdę nie mieli czasu. Postanowił też patrzeć jej na ręce, gdyż nie mógł sobie pozwolić na utratę choćby małej części z tego co mogło znajdować się w środku. Przy okazji przydałoby się zrobić jakiś rekonesans we wnętrzu wozu i sprawdzić jakie artefakty były tam obecne, skoro już o tym mowa.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

68
Co raptowniej doskoczył do kobiety Palar, gdy jej korpus tonął pod plandeką przyczepy. Był tuż, tuż. Gdy nagle, szarowłosa obróciła się na pięcie, kręcąc frymuśny piruet. W dłoni zaś dzierżyła smukłą magiczną różdżkę z czarnego stopu. Poszerzana ku górze z zaznaczonymi wykończeniami nosiła wewnątrz mglisty kamień rozmiarów dorodnego jaja. Mgła nieustannie piętrzyła się w idealnie równym klejnocie, co rusz odsłaniając jaśniejsze chmury w środeczku. Palar niemalże zderzył się z masywnym końcem czarodziejskiej laski, lecz błyskawiczna reakcja kobiety zażegnała katastrofie. Na jej wąskich i szarych ustach, na ułamek sekundy, zagościł drobny uśmiech. Nie padły jednak żadne słowa mogące rozluźnić atmosferę. Jej dłoń, chociaż teatralnie subtelna, sztywno odsłoniła płachtę. Wtem oczom czarodzieja z południa objawił się niesamowity widok. Skupisko magicznych, a także zwykłych przedmiotów. Nadszarpnięte zębem czasu księgi jedna obok drugiej. Zrulowane papirusy w rozklekotanych skrzyniach. Drobne posążki bożków upchnięte w najdalszym kącie powozu. Raj dla koneserów ekskluzywnych bibelotów.

Zamaskowana niewiasta ponownie zwróciła na siebie uwagę. Głuchym ruchem głowy nakierowała Palara na dotąd nierzucające się w oczy miejsce. Była to najbrudniejsza z możliwych skrzynia. Tępym końcem kostura podważyła klapę, a ta odleciała, niczym spuszczona z cięciwy strzała elfiego zwiadowcy. Wewnątrz spoczywało kilka, a dokładnie cztery magiczne różdżki. Jedna na drugiej. Były nieco zakurzone i gdzieniegdzie odrapane. Palar w końcu mógł zrekompensować sobie stratę w Karlgardzie. Jeden z przepełnionych magią kijów czekał aż dłoń nowego pana wykorzysta zaklętą w przedmiocie moc. A to wyczułby nowicjusz sztuk magicznych. Od zawartości skrzyni pałało eteryczną energią. Zróżnicowaną, jakoby każdy kostur przeznaczony był do innych celów. Nasączony innym rodzajem magi. Z wierzchu leżał metaliczny splot dwóch gadów z rubinową kulą pomiędzy ich złowieszczymi łbami. Czarownik czuł bijącą z wnętrza klejnotu namiętność, ambicję i wszelkie doznania, jakie towarzyszą życiu. Tuż obok spoczywał masywniejszy z metalicznych kosturów. Prosty i niewątpliwie niebezpieczniejszy, jeśli ktoś chciałby posłużyć się nim jako bronią obuchową. Z wnętrza nawoływały zaś potencjał i siła - moc w najczystszej postaci. Filozoficzna możność stania się czymś konkretnym, to forma podmiotu. Nieco niżej bytowały drewniane siostry. Skryta pod masywnym obuchem różdżka przyozdobiona piórami, zębami i fragmentami skrzydeł bądź kończyn drobnych ssaków i jaszczurów. Zakończona spiralnym rogiem nieznanego pochodzenia, którego powierzchnia mieniła się, niczym wężowe łuski. Od niej Palar czuł niepojętą siłę i... Smród. Trupi cuch towarzyszył lasce, dlatego w mgnieniu oka zjawiły się przy niej bzyczące insekty. Na samym dnie zaś bystre oko dojrzało wyrzeźbiony kawał drewna. Zakonserwowana gałąź nasączona życiodajną energią. Bijącym wigorem, który dawał nieodpartą chęć do działania, do życia pełną piersią.
- Czekają na ciebie - przerwała prezentację szarowłosa czarodziejka. Nadszedł czas wyboru odpowiedniego oręża, jaki wspomoże bądź rozwinie magiczne zdolności bezwzględnego czarnoksiężnika z gorących piasków Urk-Hun. Czas znowu działał na ich niekorzyść. Konie Hamalasi podpięto do powozu, więc ładunek potencjalnie był już zabezpieczony. Palar zaś mógł wypełnić kołyszącą się u pasa torbę kolejnymi artefaktami. Tuż obok leżała długa luneta o szmaragdowym szkle. Nieco dalej trzy księgi. Prosta i schludna. Skórzana bez krzty kurzu na oprawie. Najmniejsza z obecnych, drobna odziana plątaniną korzeni z wbudowanym w środku bursztynem, a w nim niewielkim drzewkiem. I najbrudniejsza. Zakuta kilkoma łańcuchami przepiętymi zardzewiałą kłódką. Miejsca starczyło tylko na jeden egzemplarz. Reszta musiała pozostać w przyczepie.
Sojuszniczka nie poganiając z zaciekawieniem śledziła wybory kruczowłosego przystojniaka z Karlgardu. Hamalasi zasiedli na miejscu dla woźnicy, zaś koń Palara wciąż grzecznie oczekiwał poza traktem.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

69
Palar niemal zderzył się z różdżką kobiety, która jednym ruchem wyciągnęła ją w jego kierunku. Świetnie. Pomyślał. Z deszczu pod rynnę. Quazim był już przygotowany na najgorsze, mentalnie gotował się na nadchodzącą falę energii, która rozproszyłaby jego ciało i przykryła całunem jego martwy umysł. Wtem jednak wiedźma cofnęła nieco rękę, tak aby czarownik nie nadział się na jej laskę, i odsłoniła płachtę wozu. Wątpliwości pustynnego czarodzieja rozwiały się w ułamku sekundy, gdy zobaczył tak wiele przedmiotów, tak wiele mocy skupionej w jednym miejscu. Musiał powstrzymać pokusę wrzucania wszystkiego do swojej magicznej torby. Nie mieli czasu, poza tym staruszek Sodergern by go zabił gdyby dowiedział się, że zbyt dużo artefaktów zaginęło. Postanowił wziąć trzy rzeczy, tak aby towar pozostał w większości nienaruszony. Tylko co powinien wziąć? Było tak wiele możliwości...

Wtem jego wzrok spoczął na kobiecie, która podważyła klapę starego, pordzewiałego i brudnego kufra. Kufra, na który Palar w ogóle nie zwróciłby uwagi, gdyby nie ona. A byłby to wielki błąd. Gdy czarnoksiężnik spojrzał do wnętrza, serce zabiło mu mocniej, a wiatr mocy owiał go i popieścił niczym najdelikatniejszy dotyk kochanki. Patrzył na cztery magiczne różdżki, przesuwając ręką powoli nad każdą aby dokładnie wyczuć wszelkie właściwości i implikacje mocy w nich zawarte, wszelkie ukryte akcenty i możliwości każdej z różdżek.

Pierwsza, mająca dwa gady jako znak charakterystyczny, była zrobiona z metalu, i promieniowała uczuciami i emocjami o takiej intensywności, że Palar musiał szybko cofnąć rękę, by nie dać się im pochłonąć. Wiedział że gdy tylko umieści rękę na różdżce, te uczucia znikną, bowiem ta dostosuje się do jego duszy, lecz póki co musiał jeszcze sprawdzić resztę, by nie dokonać złego wyboru.

Druga, wyglądem nieco przypominająca laskę kobiety, również metalowa, masywna. Idealny zarówno do walki fizycznej jak i magicznej, co stwierdził przesuwając ręką nad jej powierzchnią. Kostur obiecywał moc ponad wszystko, emanował wolą i mocą, aby tę wolę uskuteczniać. Emanował siłą, i tą siłę obiecywał. Palar zastanowił się, czy z pomocą wszystkich tych artefaktów nie byłby w stanie pokonać i Hamalasi, i sługi Sakira… Nie. Powiedział sobie. Wiedział że to tylko pokusa laski, toteż przesunął rękę dalej, ku jej drewnianym siostrom.

Trzeciej nie chciał dotykać. Wiedział to od samego początku. Zgnilizna, insekty, kości zwierząt. Zaraza wisiała powietrzu. Była to różdżka chora, różdżka plagi. Wiedział że niesie ze sobą ogromną moc, czuł to. Czuł jak go kusi tą mocą, jak obiecuje śmierć jego nieprzyjaciół i pokłon wszystkich ludzi ku jego tronowi. Lecz Palara interesował tron ze złota, nie z czaszek.

Czwarta różdżka była bardziej zwykłym kijem niż laską. Palar czuł niesamowitą moc uzdrawiania i przywracania energii życiowej, czuł nawoływanie laski aby biec, śmiać się, oddychać pełną piersią. Kąciki ust czarodzieja uniosły się na samą wizję takiego beztroskiego życia. Ale to nie było jego przeznaczenie. Ogień trawi drewno, a on bardziej ubóstwiał gorące płomienie niż zimny wiatr na policzku.

W końcu czarnoksiężnik otworzył oczy i zacisnął rękę na drugiej różdżce, tej, która obiecywała mu siłę i moc. Metalowej, przydatnej w pojedynkach fizycznych. Nie zamierzał ponownie przeżyć tego uczucia. Tej bezradności gdy stanął przed zbrojnym, całkowicie wyczerpany z energii magicznej, i nie mógł zrobić zupełnie nic. Podniósł ją nieco do góry, i poczuł jak ta dostraja się do jego duszy, odblokowując mu dostęp do całego zapasu energii magicznej zaklętej w różdżce. Wspaniałe uczucie mocy wypełniającej całe jego jestestwo. Ostatni raz poczuł to gdy dostroił się do swojej wężowej laski, lecz nawet wtedy nie było to uczucie na tyle potężne. Może ta różdżka była potężniejsza, a może to on się rozwinął? To pytanie jednak musiało zaczekać, gdyż zauważył ciekawą lunetę, której szmaragdowe szkło łypało w jego stronę, jakby artefakt patrzył na niego, i widział wszystko co ten miał w duszy. Czyżby…? Palar podniósł lunetę i wsunął ją do torby. Będzie musiał sprawdzić w księdze artefaktów, którą miał ze sobą, ale ta luneta łudząco przypominała mu Lunetę Widzącego. W odpowiednich rękach, bardzo potężny artefakt.

Mógł wziąć jeszcze jedną rzecz, i chyba już wiedział jaką. Dostrzegł bowiem starą, brudną i zakutą księgę. Normalnie nie zwróciłby nawet nań uwagi, lecz doświadczenie z kufrem nauczyło go, że nie warto oceniać książki po okładce. Wsunął starą księgę do torby, i jeszcze raz zlustrował wszystkie artefakty, starając się zapamiętać ich ilość, po czym wyszedł z wozu.

- Dziękuję. – Powiedział krótko do kobiety – Jeśli pragniesz pani pojechać ze mną konno, poczekaj. Jeśli nie, proszę, wejdź do wozu, zaraz wyruszamy. – Po tych słowach odwrócił się na pięcie i poszedł szybko w kierunku krzaków, spoglądając co chwilę na trakt czy aby nie przybywają Sakirowskie posiłki.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

70
- Nie po to Pan ciebie zesłał, bym odstąpiła twego kroku - wycedziła przez zaciśnięte zęby, a wargi miała spierzchnięte. Podparła się na swej prostej i gładkiej, niczym idealnie oszlifowany kamień jubilerski, różdżce. Włosy rozwiały się na wietrze płynącej ze wschodu fali. Była porywcza i sroga. Oberwanie chmury niosące drobne listki, jak i raniące delikatną skórę twarzy ziarenka piasku. Harpagan Sulona uprzykrzający podróż wszystkich eskapad. Niezwykle wytrzymały hultaj, budzący niepokój zwierząt, a również samego lasu. Ocierające się nawzajem gałęzie szeptały między sobą. Świsty, trzaski i niewinne gruchnięcia nadawały niepojęty dla ludzkiego ucha komunikat. Tak! Ta zawierucha niewątpliwie niosła przekaz. Zakodowaną zagadkę skrytą pośród wschodniej fali wiatrów.

Ogier niecierpliwił się. Zwierze przebierało kopytami, jak szalone, nim Palar zdążył do niego dojść. Obecność jeźdźca w ogóle nie uspokoiła wierzchowca. Z każdą kolejną chwilą, przypływem nowej sterty pyłu niesionego wschodnim wietrzykiem, kary ogier prężył się coraz mocniej i mocniej. Oczy miał przekrwione, dzikie. Z trudem przemieszczał się, ciągnięty przez czarownika z Karlgardu za uwiąz. Tego samego, któremu towarzyszyła władająca nieodkrytą po dziś dzień magią czarodziejka o jaśniejszej karnacji. Pergaminowej cerze bez skaz. Ni stąd ni zowąd wbiła ostrzejszy kraniec kostura w piach i jak magiczna różdżka sama stanęła okoniem. Niewrażliwa na wiatr, obojętna na kroczącego za nią orientalnego męża z karym ogierem stała wpatrując się w piaszczystą zawieję.

- Coś jest nie tak - odparła mentorskim oraz pełnym dramaturgii tenorem głosu. - Coś się jarzy za tą chmarą pyłów. Coś, co umknęło twemu wzrokowi, lecz dobry Pan to zobaczył. Wsiadaj na konia - chwyciła za siodło, jakoby sama chcąc następnie dostąpić zaszczytu podróży u boku kruczowłosego przystojniaka. Ogier ponownie przebrnął kopytami i prychnął głośno.

Ziemia pod stopami zadrżała i drgania nie łagodziły nawet ciężkie onuce czarodzieja. Szarża poganianych palcatem koni, bitych o ścieżkę koni, wzbudziła trzęsienie ziemi. Z daleka dobiegły krzyki niskich męskich głosów. Brzdęk płytowych pancerzy, a także świst wyciąganych z pochwy ostrzy, które rozpędzone cięły i tak rozhulane powietrze. Posiłki zakonu były w drodze. Ktoś lub coś musiał ich ostrzec, a to przywlekło stado rozjuszonych os. Zdolnych przebić każdą pierś w imię urojonego bóstwa lub w pomście swych wyzbytych tchu towarzyszy. Nie mogła przeciwstawić im się żadna siła. Mieli przewagę liczebną; kilkakrotnie - ciężko było doliczyć się pędzących jeźdźców zza chmury pyłów wschodniej zawiei. Lada chwila dotrą na miejsce, dlatego Hamalasi popędzili konie. Strzelając z wodzy pognali bryczką w otwartą przestrzeń, skąd pościg mógł ciągnąć się dni i noce, bowiem prowadził przez ogołoconą sawannę, dalej pustynię. Po drugiej stronie traktu, osłonięty zielonym puchem krzewów Palar wraz z bezimienną prorokinią wyczekiwali momentu. Mogli dosiąść wierzchowca, wyjechać na trakt i pójść śladem Hamalasi. Ujawniając pozycję wszystkim rozjuszanym sakirowcom, zbliżając się do nich, a także włączając się w pościg na otwartych przestworzach południa. Mogli też podjąć walkę z o niebo liczniejszym wrogiem, jak i wsiąść na grzbiet ogiera i popędzić w kierunku północy przez las.

Spoiler:

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

71
- Kurwa – Powiedział pod nosem Palar wsiadając na konia. W myślach dokonał szybkiej kalkulacji prędkości przeciwników, ich prawdopodobnej liczby i szans przeżycia nawały bełtów i strzał, jakie niewątpliwie się za nimi posypią jeśli pojadą za wozem. Wziął pod uwagę także dużo większą prędkość przynajmniej paru Sakirowców, bowiem na pewno byli jacyś nie będący w pełnej zbroi płytowej. Zwiadowcy czy coś w tym stylu. Jego zmęczony od ciągłego napięcia mózg podpowiadał mu, że rzucenie się pod koła pędzącej machinie wojennej pieczarków Sakira będzie jego ostatnim szalonym pomysłem.

- Patrz za siebie, obserwuj ruchy wroga i informuj mnie na bieżąco. – Powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Nie było czasu na wyrazy grzecznościowe czy prośby. Miał nadzieję że kobieta to zrozumie. Normalnie bez zwłoki pojechałby za Hamalasi, z zaklęciem tarczy na sobie i koniu, przerzedzając szeregi wroga kulami ognia. W końcu zrozumieliby że dalszy pościg nie jest wart ich żyć, i odpuściliby. Nie był pewien czy jego towarzyszka posiada podobne zdolności, ale wolał tego nie sprawdzać akurat teraz, gdy na szali było ich życie. Potrzebował czasu na regenerację many, poznanie mocy swojej nowej różdżki, a także wypracowanie jakiegoś planu. Skierował konia w stronę drzew, a gdy był już bezpiecznie skryty między nimi, ale tak aby być w stanie nadal widzieć trakt, zaczął podążać wzdłuż niego. Zamierzał dowiedzieć się dokładnie ilu Sakirowców podąża za wozem, i przekroczyć trakt w dalszym miejscu, tak aby zająć pozycję z boku pościgu. Jeśli Hamalasi dadzą radę uciec, jego pustynny ogier da radę dotrzymać im kroku. Jeśli zawiąże się walka, będzie miał okazję im pomóc, bez narażania się na bycie celem podczas całego pościgu. Hamalasi mieli wóz do ochrony przed pociskami, czarownik i jego towarzyszka nie. Jeśli zaś dotrze na miejsce za późno, będzie miał czas na wymyślenie planu ponownego odbicia artefaktów.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

72
Szarża sakirowców podzieliła się na dwie nierówne części. Z czego bogatsza w przedstawicieli fanatycznego zakonu podążała za bryczką wypełnioną magicznymi artefaktami. Skromniejszy oddział, lecz opis ten jest dla niego bardzo krzywdzący, gdyż liczył od kilku do kilkunastu wyszkolonych inkwizytorów. Ten odłam cwałował na złamanie karku za kryjącym się w gaju czarodziejem i jego nowo poznaną towarzyszką. Sakirowcy diabolicznie trzaskali ostrymi piętami onucy o podbrzusza i tak spłoszonych już wierzchowców. Konie taranem pokonywały rzadsze, jak i te gęstsze krzewy. Pod naciskiem kopyt gruchotały spróchniałe kłody wraz z pomniejszymi gałązkami z koron wszechobecnych liściastych drzew.

Plan legł w gruzach, patrząc na wżynający się w pościg oddział. Beznadzieja, makabra. Niefortunnie zbrojne ramie zakonu rozprzestrzeniło szeroko poszukiwaczy, kreując jedną lub dwie rozległe linie. Palar został odcięty od traktu, zaś jedyną drogą ucieczki zdawała się podróż na północ. Dalej przez las, dalej przez nieznane. Pędził wtem co rychlej i przewagę posiadał sporą, bowiem wyruszyli na długo przed wstąpieniem inkwizytorów w północne obrzeże traktu u podnóża góry Daugon.

Ciężka kawaleria nie znosiła sprzeciwu i zdawało się, że ani natura, ani żadna inna siła nie powstrzyma poszukiwaczy. Taranem posuwali się naprzód - zdawało się - skracając dystans do goniącego resztkami sił karego ogiera czarownika. Byli zdeterminowani, gniewni i silni. Najsilniejsza znana ludzkości formacja militarna. Wyszkoleni wojownicy, dzierżący nie tylko tęgie oręże i tarcze, lecz przekute magicznymi minerałami napierśniki bądź hełmy. Doświadczeni stratedzy, myśliciele oraz skalani zasadzkami mistrzowie pułapek. Leccy chodem i duchem łucznicy, których strzały zdawało się nosi wschodni wicher Sulona. Gibcy, cisi i diabelnie zabójczy czempioni krótkich ostrzy. Zakon sakira gromadził najzacniejszych z mężów. Przynajmniej w zakresie eliminowania przeciwników bezbronnych mieszczan Keronu, których - jak powszechnie wiadomo - chronią przed złymi mocami oraz zepsuciem.

Kołowrót końca nie widział. Konie zwalniały kro po kroku, proporcjonalnie do dłużącej się trasy. Natura dawała o sobie znać. Głąb lasu napawał uciekających i ich oprawców niepokojem. Miejscami z wilgotnej ziemi wyrastały zdewastowane, porośnięte mchami i lianami posążki bożków. Może i lepiej, że nikt z obecnych nie posiadał wiedzy na temat tych pogańskich obrzędów. Jeżeli te "bóstwa", którym ktoś oddawał cześć, w ogóle istniały to z pewnością były demonami udającymi siły wyższe. Strach pomyśleć, co działo się przed ich tronami.

Zgubiliśmy ich - wtrąciła w gwarze popłochu kobieta - zgubiliśmy ich - powtórzyła szarpiąc za togę mężczyznę z klejnotu pustyni - Karlgardu. O ile się nie myliła, las skrył ich przed oprawcą. Gaj za plecami zarósł. Odciął od reszty ścianą splecionych cierni i ich zielonych braci. Coś niepojętego sprzyjało młodemu czarownikowi lub jego powierniczce. A może był to najzwyklejszy zbieg okoliczności. Zrządzenie losu, obranie abstrakcyjnej trasy, skąd wpadli do cichego zaułka pośród gęstej zieleni. Wtem szarowłosa magini zeskoczyła z karego ogiera. Mamrotała pod nosem - do siebie - przeróżne słówka, jakie młode ucho ledwo wyłapało. Zebrane do kupy przedstawiły się jeszcze bardziej irracjonalne, niżeli wycedzone poza zbiór.

- Gdzie one są? - bełkotała mącąc w zaplamionym juchą worku z leciwego włosia. - Zaraza! Najwyższy, dopomóż... Nim odnajdzie nasz wróg... - Z worka wyciągnęła pięć różnokształtnych kamieni. Wszystkie, jak jeden twór, mieniły się głęboką czerwienią, niczym najszlachetniejszy rubin. Kucnęła na jedno kolano, a krój jej sukni rozlał się na boki ukazawszy naznaczone licznymi cięciami ostrzy udo. Przed sobą rozłożyła w układ pięcioramiennej gwiazdy kryształki, a największy z nich - w kształcie nadgryzionego stożka - stanowił najwyższy koniuszek. W pokłonie, rozstawiwszy szeroko ręce, wzniosła chłodną niczym ziew zimy inkantacje. W mowie całkowicie obcej towarzyszowi. Takiej, której nigdy nie poznał w żadnej z prastarych ksiąg.

quptys
dohaerioris
zokla
azantys

Przybądź na wezwanie!

Valar Dohaeris!

Spoiler:
Kamienie zamigotały karminową łuną porannego brzasku. W powietrze wzbiła się fala zapiekłej siły, z impetem przewracając czarownicę z kolan na ziemię. Z pięcioramiennej gwiazdy buchnął gorejący ogień. Ogniste języki długo tańczyły pod korony drzew, aż w końcu zmalały. Wszelkie stworzenie przeszło w spaczenie. Popiół spowił krąg i jego okolicę, zaś z popiołów wyłonił się On...

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

73
Życie czasem przypomina tanią dziwkę. Jeśli jesteś dostatecznie pijany, to wygląda dość atrakcyjnie, by skusić cię na chwilę przyjemności a potem budzisz się z tryprem.

W tym przypadku, tryprem okazało się nagłe przeniesienie przez magiczną wyrwę, bez większego ostrzeżenia i wytłumaczenia. Bo czemu kurwa nie.

Gdy już miał pewność, że wszystkie jego organy wewnętrzne dotarły wraz z nim, pozwolił działać reszcie zmysłów.

Powitał go zapach lasu i spalenizny. O dziwo całkiem przyjemna odmiana po zatęchłym pokoju na który było go stać. Dotarło też do niego parskanie koni. Nie był w tej sprawie ekspertem, ale podróżując wielokrotnie z karawanami, mógł rozpoznać odgłos wydawany przez zdrożonego wierzchowca. Te tutaj musiały być nieźle zgonione.

Ostatni dostosował się wzrok. Nie zdziwił się gdy nie rozpoznał okolicy w jakiej się znalazł, jednak pogańskie idole wzbudziły w nim pewien sentyment którego nie potrafił poznać ani zrozumieć.

"To musi być wtorek." - Pomyślał.

Dopiero wtedy, jakby z przeoczeniem, przyjrzał się towarzystwu. Kobieta na ziemi znajdowała się najbliżej. Albo to ona go wezwała, albo była niefortunnie blisko szczeliny.

Druga osobą był mężczyzna, po którego karnacji Mordred zaryzykowałby stwierdzenie, że pochodzi z pustynnych stron.

"Zapytaj czy zaserwuje nam baraninę." - Głos Mandy odezwał się w jego głowie z nutą kpiącej uciechy.

Problem z kochanką która nie zawsze jest materialna, jest taki, że nie można jej trącić łokciem, gdy prowokuje cie do śmiechu w nieodpowiednich sytuacjach. Mordred musiał zatem zacisnąć usta i przygryźć wnętrze policzka, zanim mógł odezwać się bez obawy rozbawionego parsknięcia.

Nie żeby - gdy już przemówił - z jego ust wyszło coś bardziej uprzejmego.

"Czyj burdel mam znowu kurwa posprzątać?"
Ostatnio zmieniony 15 lip 2018, 9:54 przez Mordred, łącznie zmieniany 2 razy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

74
No i cały plan trafił szlag. Pomyślał Palar gnając na koniu przez gąszcz coraz starszych drzew. Który raz już mi się to dzisiaj zdarza? Jechali. Za nimi słychać było tętent tak wielu kopyt jakby goniło ich całe zbrojne ramię Sakira. Dla pewności zamienił się w słuch i policzył kopyta uderzające o ziemię, a następnie podzielił je przez cztery. Stara sztuczka kupców, której nauczył go ojciec. Uzyskał w ten sposób dosyć wierne informacje na temat ich liczby, z których wywnioskował że goniło ich około trzystu przeciwników. Albo około piętnastu, Palar nigdy nie miał zbyt dobrego słuchu.

Pędzili przez las, mijając stare drzewa i posążki bóstw, a szum krwi zagłuszył czarownikowi wszystkie inne dźwięki. Dopiero szarpnięcie za togę powiedziało mu, że mogą już zwolnić, i że niebezpieczeństwo minęło. Zsunął się z konia, zmęczony po ciężkiej gonitwie. Podszedł do najbliższego drzewa i oparł się o nie, uważając aby spróchniały pień nie pękł pod jego ciężarem. Złapał parę głębokich oddechów, a jego dotąd ostry jak brzytwa umysł, nie pobudzany już przez obecne zagrożenia, ponownie zamglił się i skrył za zasłoną lekkiego szaleństwa. Spojrzał na swoją różdżkę, wyczuwając zmagazynowaną w niej moc. Moc wzywającą go, ponaglającą. Nie aż tak jak wcześniej, lecz wciąż i wcale. A gdyby tak wziąć odrobinę, i ukształtować w coś? Niee… to głupie. A jeśli nawet to w co? Ha. Pomyślał. Pieczarki byłyby dobrym pomysłem. Apropo jedzenia… W tym momencie Palar włożył rękę do torby, i pomyślał o ananasie. Był pewien że wrzucił parę owoców do środka, lecz jego nadzieje okazały się płonne. Widocznie zjadł wszystkie w drodze. No cóż, trudno.

Następnie spojrzał na to co robi czarodziejka w masce, która wyglądała jakby właśnie chciała wykonać jakiś bardzo skomplikowany rytuał przywołania. Miał nadzieję że chodziło o obiad a nie o demona z piekła rodem który ma pozabijać pachołków Sakira wokół, a skończy na nabijaniu ich dwójki i konia na rożen. Polubił tego konia. Następnie poczuł podmuch zimna, gdy wiedźma zaczęła inkantację, i po chwili ujrzał długowłosego człowieka o długich, czarnych włosach, noszącego czarną zbroję przypominającą kolczastą… zbroję.

Jednak tym co oprócz wielu odcieni czerni w ubiorze przybysza ucieszyło Palara, było jego pierwsze zdanie. Od razu sugerowało że miał do czynienia z profesjonalistą.

- W skrócie? Ja i dwóch zakutanych w żółte szaty pustynnych popaprańców ukradliśmy pieczarkom Sakira wóz z paroma artefaktami. Gorzej że połowa posiłków tych czarcich pomiotów jechała za nami aż do tego momentu, a druga prawdopodobnie właśnie odzyskuje wóz. Plus kobieta którą uratowałem okazuje się umieć w przywoływanie czarnych rycerzy. – Odpowiedział szybko Palar, nadal ciekawy czy ma do czynienia z demonem, czy jedynie ze szlachcicem po roku na archipelagu.

- Palar jestem, Palar ah Quazim, czarodziej z Karlgardu. – Przedstawił się wreszcie przybyszowi.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

75
"Sakirowcy?" - Pomyślał. - "Z nimi jeszcze nie mieliśmy do czynienia jeżeli dobrze pamiętam."

"Czy jeden nie groził ci kiedyś wysłaniem na stos?" - Odezwał się głos w jego głowie.

"Coś mi świta... Ale to mogło być dlatego, że po pijaku narzygałem mu na buty. Nie spotkaliśmy się więcej."


Rzuciwszy okiem w strone kobiety i przekonawszy się, że żyje i nie wygląda na ranną, zwrócił się do czarodzieja.

"Ja jestem Mordred. Pierwotnie najemnik i ochroniarz, z dziury o której nikt tu nie słyszał. Podałbym nazwiska, tytuły i przydomki, ale zapomniałem je między jednym kacem a drugim. Obecnie częściej trafiam na pierdolnik który muszę po kimś posprzątać, niż na karawanę w potrzebie ochrony."

"A teraz kurwa, Sakirowcy..." Westchnął na koniec.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Wróć do „Południowa prowincja”