Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

76
No to introdukcję mielibyśmy za sobą - pomyślałby mąż. Keron zmienił się od tamtej pory, przynajmniej w oczach Mordreda. Nawet las zdawał się być jakiś obcy. Wiatry szemrały między liśćmi, a fetor strachu wypełniał okolicę. Brakowało temu miejscu swobody ducha, jaki swego czasu towarzyszył Mordredowi oraz członkom królewskiej eskapady: Danarimowi, Iscarowi i później Hunmarowi. Jedyną pozytywną stroną tych magicznych przenosin - zdawałoby się - był południowy klimat. Daleki od kurewskiego chłodu północy lub szczypiących zamieci w Keronie podczas wiecznej zimy.

Kruczowłosy barbarzyńca o niezbadanym pochodzeniu nigdy nie parał się polityką. Nie interesowały go też problemy świata, bo chcąc nie chcąc i tak się w nie pakował - świadom lub nie. Ledwie co stopił serce lodu u podnóża wzgórza Rahion, by dalej toczyć bój o dziecię z demonem w twierdzy Thirongad. Dziś sprowadzony na południe Keronu czeka na kolejną rolę do odegrania.

- Zawsze nie tam, gdzie być powinien - zachichotała podnosząca się po upadku kobieta. Podparta na smukłej różdżce, zgrabnym ruchem wróciła do pionu, kolejno strzepując wzniecony popiół z - równie szarej co jej włosy - zwiewnej sukni. Z kosturem w prawej dłoni, nieco opuszczonym magiczną głowicą do dołu, zmierzyła na wprost. W pewnej chwili dzieląca ich odległość przekroczył granicę przyzwoitości. W taki sposób, iż kruczowłosy wojownik mógł poczuć się niekomfortowo. Osaczony setką spojrzeń płynących z jednych, tych samych, mętnych oczu. Była bardzo blisko. Niemalże krok, a może dwa, dzieliły ją od wpadnięcia na tęgiego mężczyznę. Stając bezpośrednio przed nim, podniosła twarz bez wyrazu, a Mordred mógł ponownie zgubić się w jej oczach. Przysiągłby, że zmieniały się cyklicznie. Co rusz pojawiał się inny kolor tęczówki, jakoby wewnątrz żyła więcej niż jedna dusza. A nawet ten sam odcień różnił się od poprzedniego, jak i następców.

- "My, którzy podróżujemy daleko, wezwij mnie, a przybędę. Bez łaski, bez strachu." - wycedziła przez ściśniętą gardziel, lecz słowa te nie należały do niej. Cytowała kogoś lub coś. Istotę obcą, jak żadna inna. - "Siej spustoszenie w świetle księżyca. Niechaj zapłonie ogień zemsty. On oczyści ich wszystkich" - wtrąciła później, wtem w jej oczach dostrzegł znajome oblicze.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

77
Ruch i dźwięk oderwały uwagę Mordreda od maga i skierowały ją na kobietę. Było w niej coś nietypowego... Ale z drugiej strony to często spotykane u użytkowników magii. Czarodziejów, kapłanów, obłąkanych i czcicielach Wielkiego Trzmiela. Choć ci ostatni mogli zaliczać się do poprzedniej kategorii.

Wojownik uzmysłowił sobie jednak, że była jeszcze co najmniej jedna grupa wykazująca się dziwnymi zachowaniami. Opętani.

Ta ostatnia myśl sprawiła, że odruchowo sprężył mięśnie, choć nie dość wyraźnie by zbroja poruszyła się wraz z nimi. Ostatnie ich spotkanie z opętanym skończyło się krwawym mordobiciem, z którego jego grupa nie wyszła całkiem bez szwanku. Z jednej strony Mordred mógł doszukać się winy w ich grupie (a dokładniej w elfie, dla którego rozwiązanie wobec dziwnie zachowujący się osób brzmiało - jebnij w łeb pałą), z drugiej jednak, istoty kryjące się w cudzych ciałach jak za maską, są kapryśne i nierzadko agresywne.
Mandy także przejawiała pewne napięcie, które mógł wyczuć obok własnych myśli.
Choć w jej przypadku mogło to być spowodowane brakiem poszanowania prywatnej przestrzeni przez zwiewnie odzianą, piękna kobietę, która znalazła tuż przed nosem jej kochanka.

Co tu zmyślać. Mandy zjeżyła się zazdrości i nie potrafiła tego ukryć w ich telepatycznej więzi.

Mordred był jednak zbyt zajęty wpatrywaniem się w zmienne oczy osadzone w twarzy bez wyrazu. Ponieważ kobieta nie zdradzała wrogości swoją postawą, on również ograniczył się wyłącznie do wzmożonej czujności. Czujność nie przygotowała go jednak na kolejne zagadkowe słowa. Jednak sposób w jaki je wymawiała...

A potem ten wzrok.

"Magistri?" - Mordred wyszeptał a jego własne oczy rozszerzyły się nieznacznie.

Z Mandy jakby uszło powietrze. Zazdrość zapomniana. Jeżeli ta kobieta rzeczywiście stanowiła medium dla Rubinookiego i miała dla nich wiadomość do przekazania, to - jak mawia portowa gówniarzeria - będą dymy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

78
No nie mówcie że ta baba przyzwała sobie tu żigolaka do pociupciania… Pomyślał Palar, patrząc z uniesioną lewą brwią jak kobieta zbliża się do Mordreda. Westchnął cicho i usiadł na trawie. To mogło trochę potrwać…

Wyciągnął z torby lunetę którą zabrał z wozu, oraz księgozbiór zaginionych artefaktów, i zaczął szybko przewracać strony, szukając wizerunku lunety. Po paru chwilach zatrzasnął księgę i uśmiechnął się z tryumfem. Tak, to rzeczywiście była Luneta Widzącego. A teraz przyszedł czas na kolejny nabytek…

Zaczął przypatrywać się uważniej swojej lasce. Studiować jej strukturę, nie tylko oczami, lecz także magicznie wyczuwał wiązania mocy i jej przepływ w różdżce. Próbował zlokalizować jej źródło, może je nawet zwizualizować, uzyskać jakoś do niego dostęp… Nie wiedział czy mu się uda, ale szukał niestrudzenie, zanurzając się coraz głębiej i głębiej, starał się wyczuć możliwości różdżki i jej granice. Z jej aury wyczytał jedno: Była to laska żywiołu energii, do tego dosyć potężna, lecz nie wiedział czy rzeczywiście, czy tylko dlatego że on sam miał tak małe zapasy many. Z tym zmysłem było trochę jak z temperaturą. Albo coś jest ciepłe albo zimne. Albo coś ma więcej, albo mniej mocy od Ciebie. Czuć to tak samo jak pływy w temperaturze. Gdyby miał ocenić moc laski w tej chwili, porównałby ją do płynącej lawy, w skali temperatury. Ale mimo to zanurzał się głębiej, zdeterminowany poznać odpowiedź.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

79
- Valar dohaeris - odparła szarowłosa, gdy ich towarzysz podjął samotną grzebaninę w magicznym worku z obcego człowiekowi północy płótna.

- Wszyscy służymy - tęczówka oka raptem zmieniła się na obcą. Przeciwnik Bogów znikł, przepadł bezpowrotnie w ginącej czerwieni otaczającej źrenicę. Wróciła zaś ona, lecz wciąż z tysiącem innych spojrzeń. Czuł, jakoby nosiła je w sobie lub widziała tysiącami istnień. Kim była? Ile lat miała? Co ujrzeć w swym widzeniu chciała?

- Ty i ja - podjęła chwilę później, kolejno przełykając ślinę - i inni będą służyć - wzrok, chociaż częściowo skryty pod żeliwną maską, skierował się na doglądającego kolubryniastej różdżki mężczyznę w aksamitnej czerni, przyodzianej od stóp po głowę.

- Noc jest ciemna i pełna strachów. Strzeż się, bo my będziemy ich światłem - ściągnęła wzrok z Mordreda. Głowa odpoczęła, bowiem nie musiała dłużej wznosić jej wysoko, by spoglądać na gigantycznego kolosa w czerni. Niepokojąco zmieniła trajektorię, skupiwszy się na odległych krzewach, które oddzielały ich od dalszej części lasu. Wpadła w przerażający trans, jakby coś ujrzała za naturalną barierą.

Różdżka z bufiastym zakończeniem w postaci solidnego obuchu doskonale nadawała się do walki wręcz. Z jej wnętrza emanowała najczystsza forma sił - po prostu - energia magiczna. Pozwalała na usidlanie innych form magii. Skucie ich w poszerzonej głowicy i wyswobodzenie. Ekspert w dziedzinie domeny energii z pewnością wykrzesałby o wiele więcej z tejże niebotycznej laski, lecz Palar musiał - póki co - zadowolić się jej podstawową funkcją katalityczną.
Spoiler:

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

80
Spięte mięśnie rozluźniły się a twarz Mordreda przybrała łagodniejszy, jakby nostalgiczny wyraz.

"Więc służmy." - Odparł.

"Wypalmy dla Uśmiechu W Ciemności ścieżkę, po której potoczy się ten świat. Ku własnemu końcowi być może, ku transformacji z pewnością."

Ostatnie słowa, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wypowiedział wraz Mandy brzmiącej w jego głowie w idealnej harmonii.
Nie miał jednak nawet okazji zauważyć tego dziwnego fenomenu, gdyż kobieta ponownie przykuła jego uwagę, tym razem niepokojącym transem. Jakby napiętym i nerwowym.

Czarodziej... Palar? Tak, Palar. Wspominał o Sakirowcach. Ale będąc tu ściągniętym za pomocą magii, Mordred nie wiedział z którego kierunku przybyli jego towarzysze, gdzie znajduje się jakiś trakt i skąd może spodziewać się pościgu. Nie wiedział też, czy cokolwiek poczuła wiedźma, miało coś wspólnego z Zakonem. Dlatego też zwracając wzrok w tym samym kierunku w którym spoglądała kobieta-medium, zapytał.

"Wróg?"
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

81
Palar wynurzył się z transu i popatrzył na różdżkę. Z tego co udało mu się odkryć w tak krótkim czasie, ta pozwalała mu na łatwiejsze kontrolowanie przepływu energii. Przydatna umiejętność, zwłaszcza podczas walki, gdzie swobodny przepływ energii magicznej mógł zadecydować o jego życiu, lub śmierci.

Otworzył się na bodźce zewnętrzne akurat, aby usłyszeć fragment przemowy o tym, jak to inni będą służyć dwojgu jego towarzyszy. Cóż, jeśli o mnie chodzi, to jeszcze zobaczymy. Pomyślał Palar, wiedząc że ich marzenia nieco kolidują z jego własnymi. Póki co jednak zostali towarzyszami podróży, nie ważne czy z przypadku czy z przeznaczenia, powinni sobie pomagać aby przeżyć. Spojrzał na różdżkę. W starych woluminach w akademii widział podania o starożytnych magach, którzy mogli przyzywać potężne żywiołaki, aby siały spustoszenie wśród wrogów. Może z tą laską będzie w stanie tego dokonać? Może ta właśnie laska otworzy mu drogę do potęgi przekraczającej zwykłych śmiertelników? W tej chwili zadowoliłbym się pieczarką. Pomyślał Palar, u którego nadal dało się wyczuć nawracające szaleństwo. Widać potrafił on być poważny tylko gdy jego życie wisiało na włosku.

Jego uszy podpowiedziały mu że coś się zmieniło. Spojrzał na towarzyszy. Przestali rozmawiać i wpatrywali się w krzaki nieopodal. Palar również spojrzał w tamtą stronę.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

82
Kobieta cofnęła się kilka kroków do tyłu. W popłochu wycofywała się dalej, gdzie po żmudnej gonitwie odpoczywał kary ogier. Delikatny mur z przeplecionych wzajemnie gałązek i ich zielonych towarzyszy zadrżał, lecz nie w wichrze doszukiwali przczyny. Nacisk z zewnątrz, szmer, zamieszanie. Kilka srogich słów rzuconych z ust istoty rozumnej.

Bliżej owej ściany zieleni stał czarownik Palar. Gdy spłoszona kobieta poczęła uchylać kroku, wtedy z krzaków wyłoniła się sylwetka dosyć niskiego mężczyzny. Nosił materiałowe odzienie. Bardzo luźne na pierwszy rzut oka. Wzmacniane skórzanymi, drewnianymi okryciami przedramion, a także ramion. Pasek z przywiązanymi sakwami i pasażem buteleczek. Fragmenty koszuli zwisały, jakoby specjalnie pocięte. Nadawało to specyficznego wizerunku postaci. Bufiaste rękawy jak i nogawki spodni bezsprzecznie skrywały kolejne niespodzianki, skryte pod ubrudzoną błękitną nicią.

Kilka kroków dalej, a zatem w większej odległości od Mordreda pojawił się bezsprzecznie wyższy osobnik. Analogicznie nosił na piersi, tym razem nie wyhaftowany, lecz wykuty w pancerzu symbol najświętszego Zakonu Sakira. Za plecami powiewała krótka peleryna, która początkowo zahaczyła się o gałęzie podczas wkraczania do kryjówki uciekinierów. Cały komplet przypominał zbroję Mordreda, przy czym ta zakonna zdawała się być o wiele cieńsza i mniej krępować ruchy. W dłoni dzierżył zaś długi metalowy pręt, zakończony solidnym, spłaszczonym czarnym ostrzem.

Brodaty brunet obrał za cel wyczerpanego uprzednią bitką, a także pościgiem, mieszkańca Karlgardu. Wartko przemknął przez pokrytą mchem przestrzeń, zabliźniając dzielącą ich - i tak niewielką - odległość. Wtem wykonawszy błyskawiczny przewrót w przód znalazł się niemal pod nogami czarownika, zaś z jego prawego rękawa wysuwało się ostrze, jakie lada chwila dosięgnie podbrzusza Palara ah Quazima.

Mordred znalazł się w nieco lepszej sytuacji, bowiem dzieląca go i Sakirowca przestrzeń była dwukrotnie większa, niżeli w przypadku jego towarzysza. Kruczowłosy nie musiał wykazać się zabójczym refleksem, przynajmniej na razie. Powiewająca na wietrze czerwona peleryna podkreśliła pierwszy gest napastnika. Zdawało się, że jej ruch współgra z wymachiwaną odtąd halabardą. Trzymana w połowie długości, rzadziej na końcu cięła świszczące powietrze dookoła. To było, niczym taniec. Ostry grot coraz bardziej zbliżał się do wojownika z północy, aż koniec końców był w zasięgu jego miecza. Ostrze z impetem wędrowało z wysuniętej dłoni. Skierowane na wprost pragnęło zderzyć się z pancerzem pod lewą pachą, gdzie zbroje były najcieńsze.

Spoiler:

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

83
Pytanie Mordreda zostało potwierdzone nie przez kobietę, ale przez samo wtargniecie zbrojnych, którzy znaleźli ich ustronie. Mordred nie zdążył się dokładnie przyjrzeć obu mężczyznom, rozpoznając tylko fakt, że jeden z nich był lekko zbrojnym. Ten drugi, opancerzony znacznie bardziej, ruszył w jego stronę.

Żarty o Sakirowcach żartami, ale tylko głupiec lekceważyłby zawodową formacje zbrojną, która połowę swoich niemałych dochodów, przeznaczała na trening i wyposażenie. Druga połowa szła na przekonywanie ludności, żeby dawali tę pierwszą połowę, bo Zakon jest im niezbędny.

Mordred osobiście jak tylko mógł, unikał Sakirowych Zakonników, gdyż każda bliższa znajomość z nimi, zapewne przypięłaby mu łatkę heretyka, apostaty (mniejsza, że te dwie powinny się wykluczać wzajemnie), bluźniercy (to już prędzej) i bałwochwalcy. A to byłby tylko wierzchołek góry lodowej w jego przypadku. Tak czy inaczej, pragmatycznie trzymał się od Sakirowców z dala.

A teraz i tak przyszło mu stanąć do walki z jednym z nich. I nawet nie z własnej winy tym razem!

"Mordred, skup się!" - Głos Mandy pod czaszką, przywołał go do rzeczywistości.

Rozmyślania przebiegły wprawdzie przez jego głowę w zaledwie sekundę, ale nie powinien się teraz rozpraszać. Wobec nadchodzącego wroga, wyszarpnął własną broń, stając w gotowości i klnąc w myślach.

Niekiedy walczył już z bandytami dzierżącymi włócznie ale ten Zakonnik potrafił używać tej broni. Poruszał się z płynnością i zręcznością jakiej przydrożne draby mogły tylko pozazdrościć, i zbliżał się do niego w mylącym oczy "tańcu".

Największą przewagą broni drzewcowych był ich zasięg. Halabardy i włócznie pozwalały sięgnąć przeciwnika, bezpiecznie pozostając poza zasięgiem mieczy i toporów. Jednak ich najgroźniejszym punktem był sam koniec. Drzewce poza nim stanowiło martwy punkt...

Wtem, ostrze włóczni pomknęło w jego kierunku.

"Lewa strona!" - Pomyślał.

Jak daleko za ostrzem był Sakirowiec? Krok? Dwa? Nosił podobny pancerz.

"Sparować? Ma przewagę rozpędu. Ale i słabość. Trudno po tym zmienić kierunek. Nie trafię go pod pachę z tej pozycji. Pachwina? Nie. Inaczej!"

Decyzje błyskały i gasły w jego głowie szybciej niż mgnienie oka. Mordred nie znał się na teorii fizyki. Nie potrafiłby przytoczyć wzorów ani wyjaśnić dlaczego coś robi to co robi. Ale z praktyki, wiedział co nieco o masie i rozpędzie. Wiedział już co zrobi.
Skręcając ciało w lewą stronę, przeciwnie niż ruszał się cień na zegarze słonecznym, ruszył do przodu, tak by zmniejszyć dystans nim Zakonnik zdąży skorygować trajektorię i by ostrze prześlizgnęło się po zbroi lewego ramienia zamiast trafić pod pachę.
Krok czy dwa? Zmniejszyć odległość na długość ramienia. Nie wykonywać zamachu, szybki, prosty ruch ręką z tej pozycji i uderzyć wroga w twarz rękojeścią. Celować w nos jeśli się da - uszkodzenie powoduje mimowolne łzawienie i utrudnia widoczność. To był najlepszy scenariusz. Ale w tej sytuacji? Mordred ucieszyłby się z ogólnego jebnięcia mu w ryj.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

84
Z krzaków obok wyłonił się mężczyzna, ubrany w luźne, materiałowe odzienie. Przez chwilę Palar sądził że może to być jakiś lokalny myśliwy, ale wyhaftowany emblemat Zakonu Sakira szybko rozwiał jego wątpliwości. Palar westchnął i podniósł swoją broń do pionu, zaś nogi lekko ugiął dla lepszej równowagi. Ani chwili wytchnienia na tej przeklętej ziemi.

Nie miał jednak zbytnio czasu na takie rozmyślania, gdyż lekkozbrojny skoczył w jego kierunku, w mgnieniu oka przemierzając dzielącą ich przestrzeń. Palarowi przypomniała się scena w Karlgardzkim zaułku, gdzie również musiał mierzyć się z osobnikiem obdarzonym niebywałą szybkością ruchów. Chociaż tam była to zapewne magia, a teraz miał przed sobą człowieka. Prawda, szybkiego, zwinnego i lepiej wyszkolonego, ale jednak tylko człowieka. Zmęczony mózg Palara po raz trzeci dzisiaj przyspieszył, analityczny umysł próbował wygrzebać z głębi umysłu wszystko co ten wiedział o walce wręcz i poskładać to w logiczną całość. Dawny trening, urywki rozmów, pokazy uliczne, niedawna walka Hamalasi. Wszystko to wirowało w głowie czarodzieja, dając mu wachlarz możliwości, z którego niestety tylko niektóre rzeczy jego zmęczone ciało będzie w stanie powtórzyć.

Świat wokół niego jakby zwolnił, gdy Sakirowiec przeturlał się po miękkim mchu leśnym, a z rękawa wyrzuconej do przodu ręki zaczęło wysuwać się ostrze. Palar, gdy tylko zobaczył jak ten wyrzuca dłoń do przodu, przesunął rękę w prawo, zbijając nadchodzący atak trzonem różdżki. Przez chwilę widział siebie, zaraz po zablokowaniu ciosu, z bronią idealnie przygotowaną do uderzenia na kucającego przed nim przeciwnika, ale zaraz zorientował się że istnieje znacznie szybsze rozwiązanie.

Palar ah Quazim podniósł lekko prawą nogę, i z całej siły kopnął napastnika w twarz. Nie wiedział czy mu się uda, przeciwnik był bardzo szybki, ale nawet jeśli zdąży się odturlać, był to punkt dla Palara, gdyż będzie miał chwilę czasu na oddech i zajęcie bardziej defensywnej pozycji.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

85
Obrót przez bark zwieńczony sukcesem sprawił, że lekki zbrojny Zakonu Sakira zjawił się pod osobą czarownika z Karlgardu. Wszystko płynęło, rozpoczęte kulistym przeturlaniem, aż po gest ręką z równie płynnie wysuwającym się z niej ostrzem. Długa igła, jaka dynamicznie opuszczała rękaw, pierwotnie zmierzała w kierunku podbrzusza przeciwnika. Ostry kraniec miał wbić się w miękką skórę i uszkodzić zawartość miednicy mniejszej. Z tym, że ofiara nie zamierzała pozostać bezczynna. Palar wzniósł kończynę, której dolnym odcinkiem zamierzał odwieść przeciwnika od ataku. Twarda podeszwa trzasnęła o wielgachny nochal sakirowca, aż w przeciwnym kierunku wygiął mu się ten głupi ryj. Kruczy czarownik z gorących piasków Urk-Hun mógł być z siebie dumny. Kiedy kończył poniżające odtrącenie najtwardszą częścią onucy, poczuł jak noga drętwieje. Potem nieznośny ból objął pachwinę i przedarł się po kręgosłupie aż do głowy, gdzie buchnęło mu w uszach. Po fali szoku ujrzał, że szpikulec trafił głęboko pod pośladkiem w tylną część uda, tym samym przebijając je na wylot. W tenże sposób Palar pozbył się oprawcy, ale został z ostrzem na wylot w udzie. Brodaty mężczyzna, po wykonaniu obrotu w tył, będącego efektem siarczystego kopniaka. Złapał się za twarz, w szczególności nos, z którego siknęła brązowa jucha. Naznaczyła wąsy i brodę, kolejno wnikając w błękitną tkaninę. Zdezorientowany siedział na kucaka, jakby nie spodziewając się niepowodzenia.

Płaski wierzchołek przejechał po nastawionym specjalnie ramieniu. Zmieniwszy trajektorię lotu osunął się, nie uszkadzając nadto Mordreda. Wtem odległość między przeciwnikami zmniejszyła się, a wykonanie kolejnych kilku kroków pozwoliło na dosięgnięcie oprawcy. Raz, dwa, trzy. Zgięcie ręki w łokciu z wypuszczeniem jej, niczym spuszczony dziko z kuszy bełt. Trzask! Głowica rękojeści uderza w inkwizytora. Niefortunnie omija twarz na skutek szybkiej reakcji osobnika, który zapobiegawczo uchyla się do tyłu. Przeto wysunięty obuch natrafia na opancerzenie okrywające szyję i okolicę obojczyków. Mimo tego grzmot był na tyle silny, że otaczająca gardziel zbroja wgięła się, a samo uderzenie sprawiło dumnemu właścicielowi peleryny ból. Widział to po chwilowej utracie równowagi. Przerażeniu w oczach, a także próbie objęcia miejsca ataku wolną ręką.

- Na Sakira! - krzyknął. Oczy miał dzikie i przekrwione. Wychylił się do przodu, by zmniejszyć dystans. Sam nie był w zasięgu miecza , lecz uchwyt za kraniec metalowego pręta sprawiał, że Mordred był w zasięgu jego broni. Błyskawicznie kucnął, a będąc na jednym kolanie zamaszyście pragnął podciąć Mordreda od boku. Halabarda była tuż tuż od lewej łydki. Z werwą zamierzała odpłacić się za wyrządzoną krzywdę właściciela.

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

86
Mordred zmusił się do powstrzymania pierwszego odruchu by odskoczyć w którąkolwiek stronę. Wprawdzie opanował płynne poruszanie się w swoim pancerzu, ale taka masa nie nadawała się zbytnio do skoków, bez nadludzkiej siły. Może mimo to, zdołałby cofnąć się do tyłu, ale to znów postawiłoby go w pozycji wyjścia, gdzie przeciwnik miałby przewagę odległości.
Zaciskając usta i zęby w napięciu, zastosował inna taktykę. Imitując Zakonnika, także zniżył się do przyklęku, jednocześnie wykonując ruch, jak gdyby chciał schować miecz do pochwy. W rezultacie, ostrze wbiło się w ziemię, między jego nogą a nadciągającym atakiem. Płaz ostrza zakotwiczonego luźno w gruncie, posłuży za tarczę.

Ostrze nie osadzone było z całą siłą, wiec Mordred przewidywał, że impet przyciśnie je do jego nogi i nawet przez dwie warstwy metalu, poczuje to uderzenie. Ale na to był gotów. Jedną rzeczą o której mógł o sobie z pewnością powiedzieć był fakt, że był niemal nieludzko twardy. Impet ciosu z "drugiej ręki" powinien być do wytrzymania.

Z tej pozycji, będzie mógł wyprowadzić własny kontratak. Z przyklęku może się zerwać w górę i do przodu i dzięki lekkiemu właśnie zakotwiczeniu miecza w ziemi, będzie mógł go szybko wyrwać i tym samym ruchem, ciąć pionowo z dołu do góry.

Zakonnik także klęczał, wiec istniała szansa, że wznoszące się ostrze sięgnie jego głowy. Ale Sakirowiec udowodnił już, że ma dobry refleks więc Mordred nie bardzo liczył na tak pozytywny wynik. Zapewne zdąży się zerwać przed krytycznym uderzeniem. Ale dzięki pierwszemu trafieniu Mordred zauważył, że zbroja zakonnego rycerza, jest nieco bardziej podatna na deformacje niż jego własna. Jeżeli będzie trzeba, będzie go skrobał po kawałku i pokona na przetrzymanie.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

87
- Aaaah! – Krzyknął Palar, wiedząc że właśnie jego szanse na przeżycie zmniejszyły się o połowę. Gdyby nie to, że w swoim burzliwym życiu odniósł już niejedną ranę podczas polowań na wyjętych spod prawa rzezimieszków, prawdopodobnie nie mógłby w tym momencie zachować logicznego myślenia. Nie patrzył nawet na ranę, teraz i tak nie miałby jak z nią czegokolwiek zrobić, gdyż wyjęcie ostrza równałoby się samobójstwu, a na zabandażowanie i zabezpieczenie rany nie miał czasu. Musiał wykorzystać przewagę, którą zyskał na krótką chwilę. Musi nacierać, nie pozwolić złapać oddechu. Musi wykorzystać fakt że oczy przeciwnika zalewają łzy, że ten jest zdezorientowany niepowodzeniem, musi skorzystać z faktu że ten nie może oddychać, gdyż usta i nos zalewa mu krew z rozbitego nosa.

Palar ah Quazim zrobił krok do przodu, potem następny i kolejny. Starał się jak najszybciej zbliżyć do kucającego przeciwnika, jednocześnie uważając żeby jak najmniejszy ciężar ciała stawiać na zranionej nodze. Patrzył na lekkozbrojnego, próbując wychwytywać każdy jego ruch, wiedząc jednocześnie że czas działa na jego niekorzyść, gdyż jeśli sztylet uszkodził tętnicę udową, w każdej chwili może stracić przytomność od utraty krwi. Gdy był już wystarczająco blisko, zamachnął się od boku, celując w głowę Sakirowca, ciężar ciała opierając na zdrowej nodze, a lewą rękę trzymając blisko ciała, aby w razie czego przechwycić nadchodzący atak.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

88
Jak wzniecona lekkim podmuchem lawina ze szczytu Irios, tak pchnięty dozą rozsądku tęgi wojownik leci w dół. Spuszczone z łańcuchów cielsko z impetem wpada w delikatny puch ściółki leśnej. W taki sposób, że smolisty nakolannik w całej swej okazałości tonie w wilgotnym mchu, wywołując rozbryzg skumulowanej wewnątrz cieczy. W następstwie masywny miecz dwuręczny podąża tą samą drogą. Sekundę, a może dwie po upadku jak do modlitwy, klinga zapada się w miękkim podłożu. Woda wycieka pod naciskiem, niczym sok z miażdżonej pomarańczy. Poza na przyjmującego honory żołnierza - wspaniale.

Każdy krok przywodził ból, którego nigdy dotąd nie zaznał młody czarownik. Życie w Karlgardzie, w porównaniu do chaous, w jaki się ów czas znalazł, nie przygotowało go na takie cierpienia. Skończyły się zwiewne szaty, kary za magiczne przewinienia czy też słowne przepychanki z innymi magikami. Tu - w lasach pod górą Daugon - toczyła się inna walka. Najprawdziwszy bój o życie. Czuł szum w uszach, tłumiony podnoszącym się ciśnieniem. Łagodzony niepojętym podnieceniem. Czymś, co w odpowiedzi na ból błyskawicznie wydzielało się w jego ciele i dawało silę do walki. Do stawiania kolejnych kroków. Zdrowy rozsądek podpowiadał jednak, aby oszczędzać uszkodzoną kończynę. Na miarę możliwości odciążał ją, lecz trzeba przyznać, że mknął szybko. Na łapu capu zwężał dzielącą ich odległość.

Płaski kraniec z impetem trzasnął w zatopioną w podłożu klingę. Stabilizowana w rękojeści wpadła w silne oscylacje, a fala uderzeniowa rozeszła się przez rękę po całym pancerzu. Drgania czuł w każdej kości, każdym stawie. Paliczki paliły boleśnie, gdy nasady kości tarły się o siebie nawzajem. Nawet ziemia odczuła ten wstrząs. Skroplona mgła rozniosła się, a drobne kropelki poleciały w eter opuściwszy miękki puch zieleni. Trzask! Halabarda wypadła z ręki. Rozdygotany oręż wirował na boki, niosąc falę po ramie, które nie wytrzymało obciążenia i w ostateczności przegrało bitwę. Poddając się, dłoń otwarto. Metalowy pręt z ostrzem na końcu uskoczył w bok. Inkwizytor klęczał bezradnie, a peleryna powiewała na cichym wietrze ze wschodu. Nim zdążył po raz ostatni przełknąć ślinę. Ostrze zmiażdżyło mu gardziel. Wyprowadzone na wprost uderzenie - posuwiście prowadzone - spięło kraniec klingi z delikatną skórą szyi. Pokaźny stop o trójkątnym zakończeniu naciął pierw okrywę ciała, by kolejno bestialsko miażdżyć coraz masywniejszym ostrzem wnętrze. Pierw natrafił na lewe unaczynienie głowy. Przyśrodkowy bok ostrza z hukiem roztrzaskał na swej drodze zarysowane jabłko Adama. Gruchot pękającej chrząstki był niczym w porównaniu z przedzieraniem się kantu miecza o kręgi w szyi. Trzaskało, gruchotało a krew sikała gdzie się da. Część juchy splamiła usta Mordreda, jakoby on sam plamił krwią. Lecz ona należała do kogoś innego. Zamaszystym ruchem wyciągnął ostrze, wtem wyzbyty tchu sakirowiec upadł, jak spuszczona ze sznurków kukła lalkarza. Bóg śmierci został hojnie obdzielony. Powstała luka w kręgu żywota. Dług do spłacenia, bowiem wszyscy wiedzą, że za życie płaci się życiem.

Coraz mniejsze kroki zaznaczały się na wilgotnym podścielisku. Odległości między śladami stóp były coraz krótsze, lecz tempo zdawało się utrzymywać jednolity poziom. Rozpędzony czaromiot, w furii nie do końca świadom swego działania. Objął dwiema dłońmi żeliwny kostur i zamachnął się. Zdobytą w trakcie biegu prędkość przełożył na wieńczące bieg uderzenie, jednocześnie przenosząc i w tym kierunku cały możliwy ciężar ciała. Masywny skraj czarodziejskiej różdżki, porządnie pierdolnął w czerep zakrwawionego zakonnika. Na tyle mocno, że ten odleciał w bok. Zwalonemu z nóg z ucha buchnął strumień krwi. Ciecz o bardzo jasnym odcieniu, pulsacyjnie uciekała z głowy w wystukiwany przez przeraźliwe drgawki rytm. Dobrą chwilę miotał się po ziemi. Wykrzywiony w pół z paraliżem przypominał konającą w męczarniach rybę, której źródło wysycha. Prawdziwa udręka dla oczu każdego, kto nie wyzbył się współczucia. Bo może i wróg zasługuje na współczucie.
Spoiler:

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

89
Gdy martwe ciało Inkwizytora upadło na ziemię, Mordred spojrzał się w stronę czarodzieja, który stanął do walki z drugim Sakirowcem, gotów przyjść z asystą. Jednak ten najwyraźniej już uporał się ze swoim przeciwnikiem. Po zażegnaniu niebezpieczeństwa, wojownik machnął mieczem w dół, by strząsnąć część krwi nim stężeje, zaś drugą ręką przetarł twarz, na którą także bryzgnęła posoka. Pokryte skórą wnętrze rękawicy starło większość lepkiej cieczy, ale bez wody do pomocy, sporo po prostu rozmazało się niczym dziwne i makabryczne barwy plemienne. Zrywając nieco zieleniny spod nóg, użył jej do starcia krwi ze swojej broni, jednak tu także mógł jedynie ograniczyć warstwy juchy do poziomu w którym miecz nie będzie się kleić do pochwy. Na pełną konserwację nie miał czasu.

Gdy opadło bitewne napięcie, schował miecz i upewniwszy się, że nie przysycha do wnętrza i wychodzi łatwo, spojrzał na Zakonnika którego powalił. Czuł ulgę jaka przychodzi po wyjściu z trudnej sytuacji, ale nie radość i zadowolenie jakie przychodziły czasem, gdy ubił jakiegoś okrytego wyjątkowo złą sławą zbója. Jak gdyby upolował rzadkie zwierzę. Śmierć tego wroga jednak, jedynie zdjęła z opancerzonych barków ciężar napięcia, które nałożyło jego przybycie. Dla Mordreda, rachunek wychodził na zero i nawet przez myśl, nie przeszło mu, co na ten temat mógłby sądzić bóg śmierci, któremu i tak nigdy hołdów nie oddawał.

Klękając przy zwłokach, począł je przeszukiwać. Jakiś zacny obywatel, obruszyłby się zapewne na koncept okradania zwłok, ale gdy ktoś próbował zrobić z ciebie szaszłyk, pragmatyzm odzywa się jednak głośniej.

Mordred nie szukał niczego konkretnego. Nie znał rangi zabitego ani co taka ranga miałaby znaczyć w obecnej sytuacji, ale mógł mieć przy sobie coś użytecznego. Może jakieś rozkazy lub instrukcje o celu ich podróży, które powiedziałyby Mordredowi gdzie się nie kierować i jakich dróg unikać. Może przepustki, które ułatwiłyby im prześlizgnięcie się przez ewentualne patrole, a może chociaż kilka monet by zasilić swój skromny budżet. Słowem, jeżeli Zakonnik miał przy sobie jakikolwiek warty uwagi drobiazg, szkoda byłoby go zostawić.

Gdy skończył oględziny, ponownie zwrócił się w stronę Palara i jego powalonego oponenta.

"Jeśli przeżyje, zostaw go." - Odezwał się do maga.

Bywało niekiedy, że służył niejako z doskoku obok bardziej zgranych najemnych kompanii jakie najmowali handlarze do ochrony większych karawan. Zauważył wówczas, że zorganizowane militarnie grupy, miały pewne schematy działania.
Jeżeli zostawią tu rannego Sakirowca, jego towarzysze, będą musieli oddelegować kogoś do opieki nad nim. Albo ich to spowolni, albo pozbawi kilku ludzi, którzy zostaną z tyłu by się nim zająć. Jeżeli zechcą pochować też tego którego zabił, albo zabrać jego ciało by nie wpadło w ręce wroga, opóźni ich to jeszcze bardziej.

Oczywiście ścigający ich oddział mógł składać się z samych skurwieli, którzy oleją swoich rannych i martwych i będą ich gonić bez zatrzymywania się, ale tak czy inaczej, nic nie tracili pozwalając zwijającemu się Inkwizytorowi przeżyć.

Mordred podsumował w myślach przebieg walki. Udało mu się pokonać przeciwnika nie sięgając po pomoc Mandy. Sądząc po ranach lekkozbrojnego i krwi na obuchu różdżki Palara, czarodziej także posłużył się raczej brutalną siłą niż magią.

"Dlaczego wszyscy w moim towarzystwie rozwiązują problemy za pomocą pały w łeb?" - Pomyślał przelotnie.

Odpędzając niepotrzebną myśl doszedł do wniosku, że udało im się wygrać starcie, nie odkrywając własnych kart. Nawet jeżeli ranny dojdzie do siebie, powinien móc zaraportować wyłącznie, że dostali wpierdol od ciężkozbrojnego i jakiegoś Karlgardczyka. Mogą ich uznać co najwyżej za kacerzy niskiego priorytetu, zapewne niewartych wzmożonego pościgu.

Nie powiedział jednak tego głośno. Będzie żył czy umrze, Sakirowiec nadal miał sprawne drugie ucho.

Zamiast tego, ponownie zwrócił się do maga.
"Masz na to jakiś własny specyfik albo sztuczkę? W przeciwnym razie mogę się tym zająć." - Rzekł wskazując na ranę w nodze. - "Znam się trochę na medycynie polowej. To dość nie skomplikowana rana. Powinienem móc to opatrzyć, ale jak sądzę nie mamy dużo czasu." - Ostatnie słowa rzekł spoglądając na kobietę w masce, której imienia nadal nie znał. W końcu to ona pierwsza zauważyła zagrożenie, ona go tu sprowadziła i zdawała się jako jedyna wiedzieć, gdzie zmierzali.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dzika ścieżka [Góry Daugon]

90
Palar stał, słuchając głośnego szumu w swojej głowie. Dyszał mocno, patrząc na ziemię, i swoją zakrwawioną broń. Stał, a adrenalina powoli umykała z jego krwi, otwierając receptory w jego mózgu na ból w zranionym udzie. Syknął bezgłośnie, ale nie ruszył się z miejsca. Palar nie był dobrym człowiekiem. Mimo tego całego płaszczyka szaleństwa, maski łowcy głów i opinii dziwnego, ale w sercu dobrego człowieka, Palar znał prawdę. Nie był dobrym człowiekiem. Nie ważne ilu ludziom uratuje życie, albo ilu złych ludzi powstrzyma, i tak nie zmieni to faktu że czarownik wprost uwielbiał śmierć. Uśmiechnął się. Tak… Uwielbiał patrzeć jak jego ofiary płoną, wykrwawiają się czy po prostu bezgłośnie padają na ziemię, jak zmieniają się w proch, a ich proch w proszek, a ten proszek w pył. Nie był sadystą. Nie czerpał przyjemności z tortur, czy powolnych zabójstw, nie… Palar po prostu kochał śmierć. I wiedział że cokolwiek nie zrobi, ilu nie uratuje, ilu nie zabije, ile żartów nie zrobi, nie zmieni tego. Wiedział to od dawna. Po prostu dopiero teraz zaczęło to dla niego mieć sens, dopiero teraz to zaakceptował. Palar nie był dobrym człowiekiem. Nie wiedział czy był zły, za to lepiej niż doskonale był świadom że dobro brzydziłoby się nawet go dotknąć.

Usłyszał jakiś dźwięk, słowa. Poderwał głowę, i zobaczył że wielki wojownik również miał swojego przeciwnika. Zamrugał, i przypomniał sobie parę ostatnich sekund, próbując zrekonstruować dźwięki i ułożyć je w jakąś logiczną całość. Po chwili przypomniał sobie słowa wielkiego wojownika, i spojrzał na ciało swojego przeciwnika. Rana pod lewym uchem, równe tryśnięcia, jasna krew, obfite krwawienie. Tętnica szyjna. Zostało mu parę, góra paręnaście sekund.

- Nie przeżyje. – Odpowiedział chrapliwym głosem. Nie było nawet co go dobijać.

Mlasnął cicho, czując w ustach Karlgardzką pustynię. Powoli zaczął człapać w kierunku konia, próbując oszczędzać nogę najbardziej jak mógł. Nie wiedział jak rozległa jest rana, ani jak czyste było ostrze, ale wiedział że musi się napić i to przemyć. Niekoniecznie w tej kolejności. Chwilę potem usłyszał propozycję wojownika, na którą z ulgą postanowił przystać.

- Właśnie się zastanawiałem nad tym co z tym zrobić. Byłbym wdzięczny gdybyś mógł na to spojrzeć. A z perspektywy czasu będę mniej nas opóźniał opatrzony niż ranny. – Odrzekł Palar. Z perspektywy czasu mniej bym ich opóźniał gdyby mnie tu zostawili. Wtedy byłoby nieciekawie. Chociaż patrząc na kobietę, nie sądził aby ta go tak po prostu porzuciła swojemu losowi.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Wróć do „Południowa prowincja”