Tereny na wschód od Oros

1
86 rok Trzeciej Ery, dzień drogi na wschód od Oros Jeden dzień. Zaledwie tyle minęło od ucieczki z Oros i od przebudzenia Cienia. Jeden dzień. Tyle czasu szła przed siebie, traktem na wschód od Oros. Nie zabrnęła zbyt daleko. Musiała uważać, by przemykać niezauważenie, a to wiązało się ze spowolnieniem marszu. Jeden dzień od wywrócenia do góry nogami całego jej życia.

Dochodził wieczór. Nieszczęśliwie się złożyło, że od rana siąpił deszcz, niezbyt ułatwiając wędrówkę, pomagając jednak w unikaniu niechcianego towarzystwa i zacierając ślady. Głównym problemem w podróży były zatem dla Aurelii tylko... ona sama. Jej wewnętrzne demony, te metaforyczne, dotyczące świeżych wciąż wspomnień, ale również te dosłowne. Jak to jednak bywa po dramatycznych zdarzeniach, półelfce w końcu adrenalina opadła i zaczęły do niej dochodzić potrzeby organizmu, a zwłaszcza najbardziej przyziemne odczucie na świecie - głód.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy dziewczyna zdała sobie sprawę z pustki w żołądku, skończył się las, wzdłuż którego szła, a w niedalekiej odległości od niego ukazała się wioska. Zza okiennic niektórych domów biło światło ognia, którym chłopi ogrzewali izby w ten chłodny, jesienny wieczór. Wtedy też Aurelia uzmysłowiła sobie, że zapada zmrok. Robiło się coraz zimniej, ssanie w żołądku było męczące, a wioska kusiła obietnicą karczmy, posiłku i ciepłego pokoju. A jednak nie było to bezpieczne. Ryzykowała. Nie odeszła szczególnie daleko od Oros, wieści o tym, co zaszło na Uniwersytecie mogły tu dotrzeć, a Sakirowcy mogli być wszędzie. A jednak w alternatywie miała tylko las. Las nocą również nie był bezpieczny. Półelfka stała i rozważała swoje możliwości, a słonce coraz bardziej chowało się za widnokręgiem, sugerując, że czasu jest coraz mniej.
Spoiler:

Re: [Tańcząc z Cieniem] na wschód od Oros

2
Ciepłe pomarańczowe światło wylewało się z budynków, wabiąc podróżniczkę ułudą chwili wytchnienia. Ta wizja przemawiała do niej niczym drgający nad świecą płomyczek do ćmy w środku nocy. A przecież ogniem tak łatwo się sparzyć. Nie wiadomo gdzie wieści zdążyły dotrzeć, a gdzie jeszcze nie. Pozornie przyjazne zacisze w każdej chwili mogło obrócić się w groźną pułapką.

Ale czy miała prawdziwy wybór? Robiło się coraz chłodniej w miarę gdy spuchnięte Słońce chowało się za widnokręgiem. Szata Aurêlii, wcześniej nienagannie śnieżnobiała i czysta, teraz zamienił się w wilgotną brudną szatę. Znaczyły ją liczne plamy po błocie rozmiękczonym padającym nieustannie deszczem. Choć może to właśnie lepiej? W pozostałych miejscach mokry materiał przywarł do ciała, by skutecznie rozkraść resztki ciepła do spółki z jesiennym wiatrem.

Na domiar złego robiła się naprawdę głodna. Ostatni posiłek w ustach miała prawie dzień temu. O dziwo pragnienie ustąpiło już całkiem kilka godzin temu. Co nie świadczyło za dobrze o jej obecnym stanie. Od osłabienia czuła się jak osoba w delirium podczas ostrej gorączki. Kręciło się jej w głowie, ale parła dalej na przód. Nie tyle motywowana do dalszego działania o ile pozbawiona powodów do zatrzymania.

Przynajmniej skutecznie wybijało to z umysłu pozostałe sprawy. Ostatnie wydarzenia... Ostatnie wspomnienia... Ostatnie myśli... Czy mogła z ręką na sercu powiedzieć, że były one cudze? Że nie pochodziło one od niej samej? Nie chciała tego rozważać. Nie teraz, nie nigdy. Gdyby potrafiła, wyrzuciłaby je bez chwili zwłoki. Nie chciała ich. Nie potrzebowała. Nie była przygotowana. Ani mentalnie, ani cieleśnie. Ale pytanie kto mógłby być?

Spojrzała na las. Żółtobrązowe liście szumiały na lekko ugiętych drzewach w rytm ponurej pogody. Raz po raz odrywały się od gałęzi, zostawiając ogołocone konary. Raz po raz zefir porywał silniejszymi uderzeniami część z nich, by uciec z nim w dal już na zawsze. Nie dałaby rady tamtędy podążyć. Zwyczajnie była za... słaba, dosłownie i w przenośni. Aurêlia owinęła ręce jeszcze ciaśniej w daremnej próbie obrony przed przeszywającym chłodem, choć nie istotne jak ciasno je opatuliła, drżenie w dalszym ciągu nie ustępowało. Podążyła w stronę świateł wioski. Musiała.
Maybe all one can do is hope to end up with the right regrets

Re: [Tańcząc z Cieniem] na wschód od Oros

3
Do wioski prowadziła kamienista ścieżka rozszerzająca się nieco tuż za drewnianą bramą, która de facto przypominała bardziej skleconą naprędce ramę, do której zapomniano przymocować zamykane skrzydła. Po obu stronach szerokimi łukami rozpościerał się płot, jednak jak się przyjrzeć lepiej można było zauważyć, że nie okala on równo całej osady, lecz urywa się gdzieś w jednej trzeciej. Z lewej strony od ścieżki znajdowała się chatka otoczona ogrodem, a wśród uprawianych w nim roślin Aurelia mogła rozpoznać liczne zioła, głównie lecznicze, ale również warzywa, zwłaszcza typowe dla tej pory roku dynie, cukinie i kabaczki. Następna z kolei chata nosiła znamiona pszczelarstwa, kolejna tkactwa, a dalej linię budynków przecinała odchodząca w bok ścieżka.

Podążając wzrokiem na prawo od wejścia dziewczyna mogła spostrzec chatę wyróżniającą się rozpiętymi skórami i zdobioną porożem, sąsiadujący zaś z nim okazały budynek niewątpliwie należał do cieśli i wikliniarki. Brak wątpliwości tyczył się również statusu majątkowego mieszkających w nim ludzi - z całą pewnością nie doskwierało im ubóstwo, o czym świadczyły piękne zdobienia i wielkość budowli. Parę metrów dalej stała kuźnia wraz z przylegającym do niej domem kowala.

Spośród dalszych budynków Aurelia nie mogła wywnioskować zbyt wiele ze względu na zapadający zmrok i odległość. Zauważyła tylko, że układają się one na kształt owalny, tworząc pośrodku średniej wielkości plac, na którym - jak jej się zdawało - stała studnia z kołowrotem oraz jakaś rzeźba zdobiona rożnymi dobrami i oświetlona płomieniami świec. Jedynym budynkiem, którego przeznaczenia nie sposób było nie rozpoznać nawet mimo niesprzyjających warunków, była piętrowa karczma, chyba największa budowla w całej wiosce. To od niej biło najwięcej światła i stamtąd dochodziły odgłosy muzyki, rozmów oraz śmiech.

Na niebie wyraźnie było widać już gwiazdy, zerwał się tez lekki wiaterek. Warunki coraz mniej sprzyjały staniu na odsłoniętej przestrzeni. Nagle ze strony lasu dobiegł ją głośny trzask, którego nie była w stanie zidentyfikować. Nie powtórzył się on, ani nie wydarzyło się nic więcej. Jedynie owce, których dzwonki brzęczały po drugiej stronie wioski zerwały się jakby czymś przestraszone, ale to nie mogło być ze sobą powiązane. Nie było szans, żeby zwierzęta słyszały tak odległy hałas. A jednak Aurelia czuła coraz większy niepokój, dodatkowo wzmagany delikatnym, pulsującym uściskiem na ręce - uściskiem, którego nie czuła nigdy w czasach przed pojawieniem się Cienia.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”