Północny trakt do Oros

1
Był w podróży od wielu dni, mozolnie brnąc na południe. Zostawił za sobą Meriandos i pokonał Wzgórza. Więcej czasu zmarudził w górach, często obozując w dolinach i wąwozach, które znał jak własną kieszeń. Nie spieszył się nadto, nikt go nie ścigał, nikt nie deptał po piętach. Przynajmniej nic mu o tym nie było wiadomo. W końcu przebył góry i przekroczył granicę, wchodząc na tereny południowej prowincji.
Przed sobą miał Oros, miasto słynące z magów.
Jako że Reynevan nie pałał szczególną sympatią do miejskich zabudowań, miał w planach ominąć Oros zgrabnym łukiem. Równiny oraz łagodny klimat południowej prowincji pozwalały na w miarę wygodną podróż. Fakt, że Reynevan bywał już w tych stronach, był jedynie ułatwieniem.

Kary wierzchowiec, o wdzięcznym imieniu Trup, leniwie stąpał z nogi na nogę, nie przymuszany przez jeźdźca do nadmiernego wysiłku. A skoro już o jeźdźcu mowa, to był nim odziany w ciemny płaszcz mężczyzna o ciemnych oczach i czarnych włosach.
- Oros, magowie i studenci - powiedział do siebie Reynevan, klepiąc konia po szyi, który przyjął pieszczotę z obojętnością.
- Lepiej będzie ominąć to zbiegowisko - dodał mężczyzna znudzonym głosem. Z pewnością, nie narzekał na nadmiar towarzystwa, skoro zdecydował się na konwersację z wierzchowcem, który zdecydowanie nie podzielał rozmowności swego właściciela.
Reynevan uniósł się na chwilę w strzemionach, ogarniając wzrokiem otaczające go równiny. Gdzieś w tyle majaczyły jeszcze górskie szczyty, lecz przed nim rozciągał się nizinny krajobraz. Choć w pobliżu nie widać było zabudowań, mężczyzna wiedział, że kraina ta nie należy do biednych i obfituje we wioski oraz wieże czarodziejów.
- I po co my się pchaliśmy na południe - rzucił optymistycznie do wierzchowca, który w dalszym ciągu miał go w głębokim poważaniu.
Kartoteka.

Re: Południowa prowincja i jej miasta

2
Od samego poranka wszystko szło nie tak. Czarodziejka zniknęła z domu, zanim zdążył jej choćby powiedzieć gdzie zniknął. Pomijając, że chciał jeszcze raz spróbować wyciągnąć z niej jakiekolwiek informacje na temat badań nad bramami. Potem nie mógł znaleźć "Receptur Alchemicznych", które chciał ze sobą zabrać (okazało się, że leżały w biblioteczce Czarodziejki, pomiędzy "Zaklęciami Transmutacyjnymi" a "Uporządkój swój dom - podręcznik sprzątania dla nieporadnych Czarodziejów". Swoją drogą, na cholerę jej akademicki podręcznik do alchemii? I po co jej poradnik sprzątania, skoro wynajmuje sprzątaczkę?)

A teraz... a teraz okazało się, że znowu pomylił drogi i opuścił miasto nie ta bramą, którą powinien był. Zavraal zdecydowanie znajdowało się w zupełnie odwrotnym kierunku, niż mógł go poprowadzić trakt, na który wyszedł.
- Kurwa - rzucił soczystym, szczerym bluźnierstwem. Takim... prosto z serca. - Znowu.

Widok gadającego do swojego konia jegomościa wcale mu nie poprawił humoru. Często widział pijanych, naćpanych (albo będących pod wpływem obu stanów) magów, którzy rozmawiali ze zwierzętami lub przedmiotami martwymi. W sumie, najczęściej widział magów rozmawiających ze swoimi kosturami. Niektórzy naprawdę uwielbiają swoje kostury, strach pomyśleć, co do nich mówią, kiedy siedzą z nimi sami w swoich wieżach...
- Ekhm - oskaszlnięcie mówiło "ej, Ty tam, zwróć na mnie uwagę".
- Wie pan może, jak ominąć miasto i wyjść na trakt do Zavraal?

Zdecydowanie nie miał ochoty się przebijać przez pełne zawalonych robotą (i nawalonych cholera wie czym) studentów miasto.

Re: Północny trakt do Oros

3
Bliskość miasta coraz bardziej dawała się we znaki pod postacią coraz większego ruchu na trakcie. Co rusz, mijał go jakiś chłopek lub wóz handlarza.

"Najwyższy czas by ominąć Oros" - pomyślał Reynevan, wodząc wzrokiem za rozklekotanym i cuchnącym wozem, na którym siedziała grupka pijanych i jeszcze bardziej cuchnących niż sam wóz ludzi. Wolał nie wiedzieć, co owa higieniczna kompania transportuje pod stertą przegniłej słomy. Tymczasem jego uwagę odwróciło znaczące kaszlnięcie.

- Wie pan może, jak ominąć miasto i wyjść na trakt do Zavraal?

Kiwnął głową, spoglądając na młodego, odzianego w czerń i biel mężczyznę. Jego uwagę zwróciły jasne oczy i zdobiony miecz przy pasie. Przywodził na myśl studenta, lecz ci rzadko chodzili uzbrojeni.
- Jak najbardziej, paniczu - głos Reynevan'a był niski, trochę zachrypły, acz melodyjny.
Pociągnął za cugle, zmuszając wierzchowca, by nieznacznie zmienił kierunek.
- Tak się składa, że właśnie tak wypada i moja trasa - powiedział. - Więc jeśli wola, proszę się przyłączyć.
Rzadko prosił kogoś o wspólną podróż. Brak towarzystwa widocznie musiał mu już mocno dopiec.
Kartoteka.

Re: Północny trakt do Oros

4
- T... tak! Bardzo chętnie się do pana przyłączę. Ponoć dużo lepiej podróżuje się z towarzyszem u boku, prawda?
Usprawiedliwieniem dla rozmawiających z przedmiotami Czarodziejów jest chociażby fakt, że są czarodziejami i dziczeją na uczelni. Ewentualnie używki, ale to rzadziej... a nowy przyjaciel Eliasza nie wyglądał na maga. Świetnie. Teraz przyszło mu przyłączyć się do zwykłego szaleńca, oczekującego zrozumienia od... konia? Cóż, przynajmniej nie zgubi się. Znowu.

Mimo swoich wątpliwości, Eliasz podążył za jeźdźcem. Zaraz znalazł się obok niego, dotrzymując mu kroku.
- Emmmm... Z daleka pan przybył? Z całym szacunkiem, ale nie wygląda pan, jakby przybywał z okolic, a raczej jakby miał za sobą całkiem długą podróż. Zawsze byłem ciekaw, co może sprowadzać ludzi z daleka do Zarvaal, to w gruncie rzeczy nieciekawe i szare miejsce, prawda?

Re: Północny trakt do Oros

5
Reynevan kiwnął głową w lakonicznej odpowiedzi, po czym poklepał wierzchowca po szyi. Trup parsknął leniwie w odpowiedzi, zadowolony z pieszczoty. Choć jego zadowolenie prawdopodobnie bardziej wynikało z tego, że nie przymusza się go do zmiany tempa.

Reynevan spojrzał z ukosa na nowego towarzysza podróży, który okazał się nader gadatliwy. Ciekawy osobnik, wyjeżdża z Oros na północ, by okrążyć miasto i skierować się na południe.
- Przybywam ze wschodniej prowincji - powiedział, nie czując potrzeby, by rozwodzić się nad detalami swej wycieczki. - Więc, w rzeczy samej, kawałek drogi za mną - twarz Reynevana wykrzywiła nikła parodie uśmiechu, a jego wzrok powędrował za kręcącym się w okolicy dużym psem lub wilkiem.
- Mam paru znajomych w Zaavral. Poza tym, odpowiada mi górski klimat.

Reynevan przeniósł wzrok na interlokutora.
- A wy, paniczu, w jakim celu udajecie się do Zaavral? - zapytał.
Kartoteka.

Re: Północny trakt do Oros

6
- Wschodnia Prowicja... muszą to być bardzo dobrzy znajomi. W końcu, nie dla byle kogo wyrusza się w taką podróż...
Eliasz dość szybko doszedł do wniosku, że chyba lepiej skłamać, wymyślić jakąś zręczną wymówkę dla podróży do Zarvaal. Jego prawdziwe cele są co najmniej dziwne... poza tym: chyba lepiej, żeby nikt nie wiedział, co go sprowadza w tamte strony.
- Widzi pan, nigdy nie byłem w Zarvaal, a chciałem poznać to miejsce. Podobno Góry Daugon są piękne o tej porze roku... A że nie lubię wierzyć innym na słowo, wolę to sprawdzić osobiście.

Re: Północny trakt do Oros

7
Przemilczał uwagę o znajomych. Nie należał do specjalnie wylewnych.

- Tak mówią - skwitował Reynevan, po czym zeskoczył z konia, biorąc go za cugle. Cóż, nie zaszkodzi się trochę rozruszać.
- A cóż słychać w Oros, paniczu? - zapytał. Nie zaszkodzi zasięgnąć języka, poza tym, raz na jakiś czas dobrze było porozmawiać z kimś, kto potrafi udzielić odpowiedzi innej niż parsknięcie.
Kartoteka.

Re: Północny trakt do Oros

8
Trakt wydawał się pusty. Dwóch wędrowców zmierzała do Oros praktycznie w żaden obstawie, ani też bez żadnych towarzyszy. Co mogło wydawać się dziwne ze względu na bogactwo ziem ich żyzność, posiadanie winnic i innych sposobów na zarobek związanych z rolnictwem. Tak więc na drodze powinny ciągnąc chmary wozów napełnionych płodami rolnymi, wytworami okolicznych gospodarstw rolnych. Na drodze powinny znajdować się osoby prowadzące wszelkiego maści zwierzęta i trzodę gospodarską, biegające wkoło dzieci, wiejskie baby handlujące dobrami wyprodukowanymi w gospodarstwach.
Tymczasem wesołej gawiedzi nie było na drodze. Ani jedna żywa dusza nie zmierzała w stronę Oros. Z dala zaś od traktu widać było domostwa wiosek, a także smukłe, strzeliste wieże. Podróżni mogli je zauważyć dwie w dość małej odległości od siebie. Pozostałość po hegemonii czarodziejów nad tymi ziemiami w dawniejszych czasach.
Trakt pozornie wydawał się opuszczony. Dwójka podróżnych mogła za chwilę usłyszeć rżenie końskie dochodzące z daleka. Wędrowcy mogli poczuć również dudnienie pod stopami. Z tyłu mężczyzn dało się zobaczyć kurz i wrzawę. Wiele osób na koniach jechało traktem i zbliżało się do Oros. W miarę przybliżania się orszaku do uszów młodzieńców doszły rżenia koni, wielu koni, których liczby nie dało się usłyszeć. Oprócz kwików i dźwięków wydawanych przez zwierzęta dało się słyszeć krzyki ludzkie. Po głośności oraz liczbie można wywnioskować, że dość zacna i wielka kompania zbliża się tym samym traktem, którym podróżowała dwójka naszych bohaterów. Kurz i tumult zbliżał się do nich coraz bardziej, kompania widać nie zamierzała zwolnić przed dwójką maluczkich tylko gnać ile wiatru w końskich grzywach do miasta.
A nasi bohaterowie? Co zrobią w tej sytuacji?

Re: Północny trakt do Oros

9
- W Oros... tak jak to w Oros. Pijani Czarodzieje, naćpani studenci. Nieudane, magiczne eksperymenty... chociaż jak dla mnie wyglądają jak zwykłe noworodki. Nie wiem jak we Wschodniej prowincji, ale w Oros nazywamy to nudą.

Stado koni, zmierzających do Oros, akurat kiedy rozeszła się po okolicach TA plotka. Eliaszowi śmierdziało to na kilometr Sakirowcami. W sumie, dla Eliasza wszystko śmierdziało Sakirowcami. Pomijając przekonanie o tym, że Sakirowcy śmierdzą.

- Nie wiem, czy zdarzyło panu się oglądać swojego konia od dołu, niemniej jednak sądzę, iż to nieciekawy widok. Lepiej się usuńmy na bok... - Eliasz szedł dalej poboczem traktu, obserwując zbliżające się stado.

Re: Północny trakt do Oros

10
- Pijani Czarodzieje, naćpani studenci... - powtórzył bezwiednie Reynevan. Tak, z tego słynęło Oros. Z całej rzeszy Czarodziejów i jeszcze liczniejszych studentów. Nic więc dziwnego, że miasto zazwyczaj tętniło życiem, a karczmy nie narzekały na brak gości.

O nadchodzącym towarzystwie ostrzegł go najpierw Trup, który nerwowo zastrzygł uszami. W kilka chwil później, można było już usłyszeć tętent i rżenie. Gdy Reynevan obejrzał się, jego oczom ukazała się kurzawa, zwiastująca szybko poruszającą się grupę jeźdźców.

- Nie wiem, czy zdarzyło panu się oglądać swojego konia od dołu, niemniej jednak sądzę, iż to nieciekawy widok. Lepiej się usuńmy na bok...

- Jak najbardziej, paniczu - rzucił Reynevan, również usuwając się na bok, wciąż trzymając swego wierzchowca za cugle.
Kartoteka.

Re: Północny trakt do Oros

11
Poczet konnych zbliżał się w zastraszającym tempie do naszych podróżnych. Bohaterowie zdecydowali się zejść z traktu, aby nie zostać stratowanym. Rozsądne wyjście. Tabun zaś pędził, tak że w parę minut nasi bohaterowie ujrzeli przed sobą czoło pochodu. A byli to dwaj konni, pędzący galopem. Wierzchowce posiadały barwy czerwono - białe. Podobnie odziani byli jeźdzcy. Mężczyźni z daleka wyróżniali się tymi barwami. Nie posiadali żadnych zbroi, kirysów, naramienników, napierśników czy hełmów, jechali po cywilnemu.
Za dwójką posłańców jechała kareta zaprzężona w sześć koni. Wierzchowce posiadały takie same barwy jak dwójka jeźdźców na przedzie. Pojazd nie był wielki, acz widoczny z daleka. Dlaczego? Otóż był on barwy żółtej. Sprawiało to, że w słońcu wydawał się stworzony ze złota. A może rzeczywiście zrobiono go z tego kruszcu? Niemniej, patrząc na karocę trzeba było mrużyć oczy, gdyż blask bijący od karety nieznośnie drażnił oczy. Za karetą zaś jechał poczet złożony z trzech jeźdźców. Podobnie jak przedni konni, ubrany na czerwono - biało, bez broni.
Taki oto poczet pędził w stronę Oros. Dwaj pierwsi konni mknęli chyżo do miasta. Kiedy jednak zobaczyli z daleka naszych bohaterów zwolnili tempo. Jechali cwałem. W miarę zbliżania się do Reya oraz Eliasza przeszli w stęp. Kiedy dojechali do naszych bohaterów dało się zauważyć, ze są oni bogato odziani w pańskie, biało - czerwone liberie. Na nogach mieli wysokie jasne buty, dopasowane do kształtu nogi. Przy biodrach zaś mieli krótkie miecze, osadzone w pochwach oczywiście.
Kiedy znaleźli się na wysokości naszych bohaterów przystanęli i spoglądali na nich z góry. Wzrok mieli wyniosły i zimny.
- A wy skąd idziecie? Zmierzacie do Oros? - Zagadnął jeden z nich niedbałym tonem. W zasadzie nie obchodziła go odpowiedź na pytanie, zostało ono zadane z grzeczności. Sługa po jego zadaniu nie patrzył w stronę naszych bohaterów, tylko zaczął rozmawiać z drugim konnym. Kareta zaś zbliżała się coraz bardziej do postoju. Woźnica prowadzący zaprzęg nie popędzał za bardzo koni, więc pojazd nieco się wlókł.
Niemniej udało się karecie dobić do dwóch konnych i zatrzymać. Wszystkich mógł oślepić blask pojazdu. Karota była ze .. szczerego złota. Z niej zaś dobiegały kobiece śmiechy. Młode, dźwięczne i wdzięczne. Z chwilą zatrzymania się karety dziewczęta znajdujące się w niej pisnęły i zaśmiały się. Po chwili jedna z nich wychyliła swoją dłonią rączkę zakończoną smukłymi palcami. Miała w niej chusteczkę, która wypadła na ziemię. Była ona biała, ozdobna, z wyhaftowaną literą A na rogu. Upadła ona wprost pod nogi Reynevana. Po chwili dało się słyszeć cichy jęk zawodu i pytanie:
- Amadeuszu, czemu stoimy? - Właścicielka miała śliczny, kobiecy i dźwięczny głos. Wydawać by się mogło, że niewiasta nie mówiła a śpiewała.
Na dźwięk swojego imienia jeden z konnych, ten który zadał pytanie naszym bohaterom, drgnął. Zapadła chwila ciszy. Po paru minutach, konny odezwał się do naszych bohaterów:
- Gadać co i jak?! Zapomnieliście języka w gębie, świnie jedne?! odpowiadać jak panienka pyta! - w jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie i wściekłość.

Re: Północny trakt do Oros

12
Odziani w czerwień i biel jeźdźcy zbliżali się z każdą sekundą. Już po chwili można było rozróżnić ich twarze, a po kilku następnych, byli tuż obok Eliasza i Reynevana, który posępnym spojrzeniem zlustrował niezwykły poczet. Bogato odziani jeźdźcy wyniosłym zachowaniem dawali do zrozumienia, że ich krew jest co najmniej błękitna, a stolec złoty. Cóż, bogaci tak już chyba mieli. Lubili uważać, że razem z przypływem mamony, zyskują prawo wyższości nad resztą ludzkości. Cóż, trudno było odmówić im słuszności. Byle głupek wiedział, że co wolno wojewodzie, to nie tobie narodzie.

- Na południe zmierzamy, panie - mruknął Reynevan w odpowiedzi na tyle niewyraźnie i powściągliwie, że konni ledwo mogliby go dosłyszeć (nawet jeśli byliby zainteresowani ewentualną odpowiedzią). Wciąż trzymając Trupa za cugle (który wyglądał dość mizernie przy pysznych wierzchowcach czerwono-białych), przyjrzał się krótkim mieczom, zdobiącym pasy jeźdźców. W całej Herbii, coraz trudniej było napotkać nieuzbrojonych podróżnych.

Od jeźdźców jednak większą uwagę przykuwała eskortowana przez nich kareta. Kareta ze szczerego złota, taka jej mać. Nic dziwnego, że ciągnęło ją bez mała sześć koni. Musiała ważyć tyle co stado gryfów. Uzbrojona eskorta też nie dziwiła. Łatwo bowiem sobie wyobrazić, że niejeden zbójnik czy zwykły wsiowy powsinoga z chęcią połasiłby się na świecące cacko. Tym bardziej, że cacko zachwycało dobywającymi się z niego głosami. Głosami, które zamieniłyby wsiowego powsinogę w śliniącego się prosiaka.

Reynevan schylił się po chustkę, która upadła pod jego nogi. Nie był przekonany, co powinien był z nią zrobić. Oddać czy co? Niezdecydowany, trzymał ją w dłoni. Ostatecznie (jeśli Amadeusz się zbytnio nie rozsierdzi), zachowa ją, by się tam kiedyś wysmarkać.

- Jak już rzekłem, panie - powtórzył zmęczonym głosem Reynevan - zmierzamy na południe. I wybaczcie, jeśli przeszkodziliśmy wam w drodze - nie miał pojęcia, dlaczego karawana miałaby się zatrzymywać z powodu dwójki wędrowców, ale widocznie nie zgłębił tajników rozumowania Amadeusza.
Kartoteka.

Re: Północny trakt do Oros

13
Przybycie tak zacnych gości najwidoczniej odebrało naszym podróżnym mowę. Przynajmniej w przypadku Eliasza, który nic nie powiedział. Jego towarzysz był nieco bardziej rozmowniejszy choć nie na za bardzo. Reynevan odpowiedział w krótkich i lakonicznych słowach na pytanie o kierunek. Co do chusteczki sam nie wiedział co ma zrobić. A kawałek materiału był najszerszym jedwabiem, pachniał cynamonem i piżmem, a literka wyhaftowana na nim był szczerozłotą nicią. Właścicielka chusteczki ponownie odezwała się z karocy:
- Amadeuszu, gdzie jest moja chusteczka?
- Pani, podniósł ją jakiś cham.
- Nie cham, żaden cham!? - kobiecy głos był pełen nagany wobec odpowiedzi swojego sługi - są to utrudzeni w drodze wędrowcy, którzy zapewne chcą spocząć. Asmodeuszu, proszę wprowadź ich do nas. - ton głosu był uprzejmy, ale nie znoszący sprzeciwu.
sługa, nierad z otrzymanego polecenia, uśmiechnął się miło do Eliasza i Reynevana, a następnie powiedział:
- Panienki zapraszają, grzech odmówić - odparł z sztuczną sympatią. Następnie zeskoczył ze swojego konia i otworzył drzwiczki do złotej karocy.

Kiedy podróżni weszli do jej wnętrza uderzyła ich cała gama zapachów orientalnych. Od cynamonu, wanilii po piżmo. Aromaty jednak współgrały ze sobą idealnie i tworzyły bardzo przyjemną mieszankę odurzającą. W środku było także nieco zadymienie, a to wszystko od kadzidełka, palącego się przy oknie. Zasłony przestronnego wnętrza były zasłonięte, tak że w środku karocy panował przyjemny półmrok, potęgowany przez wonny dym kadzidełka. Na siedzeniach w karocy znajdowały się ... dwie młode panny. Ich wygląd zapierał dech w piersiach. Jedna z nich była ciemnej karnacji o rysach południowych. Miała smukłe ciało, długie, ciemne włosy, sięgające do piersi, brązowe oczy patrzące mądrze, a także .. bardzo prześwitujące i skąpe ubranie. Można było zobaczyć jej pełne piersi zakończone ciemnymi sutkami, a także ciemne włosy wyrastające jej z łona. Ciemnowłosa siedziała w dość wyzywającej pozie z rozkraczonymi lekko nogami, tak że ta część jej ciała była widoczna dla obserwatora.
Dziewczę gestem zaprosiło wędrowców do siebie na spoczynek. Kiedy zauważyła chusteczkę trzymaną przez Reynevana oczy jej zapłonęły i uśmiechnęła się szeroko, ukazując rzad równych, białych zębów:
- O waćpanie, znalazł pan moją chusteczkę! Bardzo jestem panu wdzięczna - powiedziała do Reynevana - Niech pan usiądzie obok mnie, proszę się nie krepować - tu zrobiła zachęcający gest i przesunęła się na swoim siedzeniu. Piersi zafalowały pod cieniutkim materiałem, sutki nieznacznie się napięły, tak że przebijały przez kuse odzienie dziewczyny.


Eliasza na razie pomijamy.

Re: Północny trakt do Oros

14
Gdy do nozdrzy Reynevan'a dotarła przyjemna kompozycja piżma i cynamonu (które - jak wiedział nasz bohater - były składnikami luksusowych perfum dla bogaczy), mimowolnie spojrzał na delikatny materiał, spoczywający w jego dłoni. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że jedwabna chusteczka haftowana jest szczerozłotą nicią. Warta pewnie więcej niż jego całe odzienie razem. I gdzie tu sprawiedliwość, do stu diabłów. Tymczasem dobiegła go krótka wymiana zdań między niewiastą w karocy i Amadeuszem. Łypnął spode łba na tego drugiego. Amadeusz bynajmniej nie wzbudzał jego sympatii.

- Panienki zapraszają, grzech odmówić.

Reynevan kiwnął oszczędnie głową, po raz kolejny dając popis swej elokwencji, po czym podał wodze swego zacnego wierzchowca (który marnie się prezentował w porównaniu z końmi złotej kompanii) Amadeuszowi i - chcąc nie chcąc - wszedł do karocy, zastanawiając się jakim cudem udało mu się wpakować w tą kabałę.

Pierwszym co zarejestrował w karocy, był orientalny bukiet zapachów. Znając się co nieco na zielarstwie, rozpoznał wiele z nich. Choć rzadko obracał się w towarzystwie, które używało wonnych perfum, musiał przyznać, że niezwykła mieszanka była miła dla nosa. Dla oczu zaś miły był widok, który ujrzeli w karocy. Dwie kobiety onieśmielały urodą i negliżem. Reynevan uśmiechnął się krzywo, na gest kobiety z południa i zajął wskazane miejsce, czując się zupełnie nie na miejscu. Zakurzone ubranie, broń oraz kilkudniowy zarost na twarzy podróżnika psuły harmonię tego miejsca, które zdawało się być z innego świata. I choć mężczyzna nie mógł nie docenić piękna opalonej rozmówczyni, to zdecydowanie nie czuł się komfortowo we wnętrzu złotej karocy. Poza tym, zbyt wiele razy przewędrował Herbię, by nie obawiać się, co wyniknie z tego nadzwyczajnego spotkania.

- Ach, tak, bardzo proszę - powiedział, lekko zachrypniętym głosem i podał kawałek materiału właścicielce, starając się nie zawieszać wzroku na jej odsłoniętych wdziękach. Wdziękach, które aż prosiły się by być podziwianymi i celebrowanymi. Całe szczęście, Reynevan potrafił się powstrzymać. - Piękna robota, owa chustka - zdecydował się zdobyć na więcej słów niż miał to w zwyczaju. Choć uwaga wydała mu się niezbyt mądra, to czuł w kościach, że owych panienek nie można zbyć milczeniem.

Nie bardzo wiedząc, jak sprawić, by nie wydać się gburem, rzucił posępnym głosem, pozwalając sobie na spojrzenie w oczy dziewczęcia:
- Wybacz, panienko brak odpowiednich manier, nie przywykłem do tak pięknego i zacnego towarzystwa.

- Czymże zasłużyliśmy sobie na zaszczyt jakim jest wasze towarzystwo, pani? - zdobył się na pytanie po krótkiej chwili milczenia.
Kartoteka.

Re: Północny trakt do Oros

15
Czarnulka szybko ujęła swoimi długimi palcami chusteczkę. Popatrzyła na nią i niedbale rzuciła koło siebie.
- O tak, ona jest piękna - powiedziała - Przednia robota najprzedniejszej hafciarki w Keronie. Tatko nie dał się za długo prosić aby mi ją kupić. A ta miła pani nawet wyhaftowała pierwszą literą mojego imienia - tutaj niewiasta ucieszyła się i ponownie pokazała swoje piękne, równe i śnieżnobiałe zęby. - A podoba się ona panu? Z chęcią ją panu podaruję - tu znowu ją wzięła i podetknęła pod rękę Reynevana - Proszę ją wziąć, niech się pan nie krępuje.
Nie patrzyła na swoją towarzyszkę, siedzącą po przeciwnej stronie karocy. Ona zaś miała drugiego wędrowca, do zabawiania towarzysza. Niemniej widać Eliasz się nie spisywał bo blondynka o porcelanowej skórze siedziała niezadowalana i wydymała swoje pełne wargi w grymasie znudzenia. Na całe szczęście Reynevan wydawał się nieco bardziej rozmowny, choć na pewno onieśmielony sytuacją w której się znalazł.
- Jaki zaszczyt - niewiasta ponownie uśmiechnęła się wdzięcznie - Widać, że jesteś utrudzonym wędrowcem wraz ze swoim towarzyszem. - tu spojrzała na całą posturę mężczyzny oraz jego odzienie - Dlaczego więc nie wziąć i nie pomóc innym. Tatko zawsze mówi żeby pomagać innym. A co z chusteczką? - panna zmieniła temat - Czy pan ją weźmie? - dłoń z jedwabnym materiałem praktycznie wsuwała się w szorstką, większą i zapewne bardziej spracowaną dłoń Raynevana. Czarnowłosa przysuwała się także nieznacznie do mężczyzny, cały czas utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Oczy miała wielkie, ciemne, piękne. Patrzyła się ciekawie i badawczo na mężczyznę. Świdrowała spojrzeniem jakby chciała wydobyć za pomocą wzroku duszę z Reynevana.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”