Na przestrzeni lat Litvaria zmieniła się nie do poznania. Malowniczy obraz zaklętej pośród wzgórków gór Daugon osady uległ deformacji. Wieczna zima w Keronie, liczne zarazy, konflikt uczonych w Oros z Zakonem odbiły się echem na życiu prostych mieszczan. Pola uprawne zalała woda, przekształcając dotąd żyzną glebę w górskie moczary. Ludzie poczęli opuszczać swój dom. Zostali starzy, schorowani i ci, którzy potrafili żywić się ludzkim nieszczęściem. Natura wróciła w niełaskę, bowiem w okolicznych lasach wzrosła znacząco liczebność wilków, a gdzieniegdzie pojawiały się także drapieżne niedźwiedzie. Mieszkańcy upatrywali przyczyny tegoż zjawiska w działaniach wielkich miast, które poszerzając swoje wpływy, karczowały lasy pod pola uprawne, czy też budowały nowe trakty. To popchnęło leśną zwierzynę do odwrotu na wyżyny, gdzie nieszczęśliwie również żyli ludzie.
Na niedomiar złego, konflikt sił wyznawców Sakira z Oros sprawił, że po Południowej Prowincji rozlały się drobniejsze i liczniejsze oddziały Srebrnego Fortu. Rycerze, kapłani oraz siostry zakonne. Przeszukiwano lasy, poszukując zbiegłych z Oros elfów tudzież niebezpiecznych apostatów. Rozpoczęto kontrolę czarodziejów na szeroką skalę. Siły zakonne infiltrowały czarodziejskie wieże, co nie wiązało się z aprobatą środowiska pełnoprawnych magów. Dotąd wielu z nich wspomagało mieszkańców wiosek bądź najmowało ich do posługi. Dziś dzień, znacząca część czarodziejów zamknęła się w wieżach, które spowili opończą iluzji. I nikt odtąd nie wie, czy ma do czynienia z wielkim dębem, czy skrytą wieżą czarodzieja.
91 rok - wiosna. Był to trzeci dzień, odkąd Mimbra i Zarul całkowicie przesłoniły słońce, a nad Herbią zawisła długa noc. Gdzieniegdzie migotały gwiazdy, rozświetlając mrok, lecz jedynym pewnym źródłem światła była czerwona łuna na nieboskłonie. Ognisty okrąg dookoła księżycy, jak odmalowana ręcznie obręcz, emitował karminową poświatą.
Illysandra wyłoniła się zza grubego pnia wierzby. Czuła się słaba, jakby ktoś wyssał z niej resztki magicznej siły. Iluzja, pod którą skrywała demoniczne cechy prysła. Spod kruczoczarnych włosów wystawały niewielkie różki, a całe ciało poza twarzą, przyozdabiała jaszczurza łuska. Nie mogła nic z tym zrobić, jej magia, cała magia, jakby na skutek wielkiego zaćmienia, przestała funkcjonować.
Nagle młoda kobieta spostrzegła w oddali inny rodzaj światła. Był to lampion, tego była pewna.
—
No dalej, kurwa. Musimy coś upolować, bo te nawiedzone siostry obedrą nas ze skóry — motywował pozostałych osobnik z lampionem w ręku.
—
Dlaczego my je w ogóle tolerujemy? Przylazły tu rok temu w obstawie swoich rycerzyków i zajęły świątynię. Łażą po Litvarii, szukając bóg wie czego i konfiskują połowę naszego żarcia. Przeklęte darmozjady.
—
To jest właśnie religia, Jarema. W imię wyższego celu wpieprzają ci się do domu i każą oddawać swoje dobra. — zaciągnął ślinę, po czym splunął głośno. —
I niby robią to dla naszego dobra, stare kurwy. Chłopa im trzeba w łożnicy, to od razu zrzuciłby z siebie te cnotliwe ściery.
—
No a długo tu jeszcze będą? Marysieńka mówiła mi, że gromadzą zapasy. Może zabiorą, co trzeba i wyniosą się.
—
Bóg jeden wie, Jarema. Bóg jeden wie — powtórzył —
kiedy siostrzyczki opuszczą Litvarię. Ale cieszmy się, że nie ma z nimi tych ich oprychów z lśniących zbrojach.
—
Racja, szefie.
Światełko było coraz słabsze. Głosy milkły. Leśniczy oddalali się od Illysandry. Znów była sama.