Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

76
Amaron nieco zmrużył oczy, słuchając początku wywodu alchemika dotyczącego natury duszących oparów, jednak wszystko zrozumiał. Zwięźlejsze, prostsze wyjaśnienie tylko utwierdziło go w przekonaniu, co do toksycznej chmury, w którą wbiegł Szahid.

Gdy Sylvius wyciągnął w jego stronę butelkę z czerwonym eliksirem, mężczyzna zdziwił się na chwilę. Nie do końca wiedział, czy to z powodu tajemniczej mikstury, czy tego, że alchemik dzieli się z nim swoimi zapasami, czy z czystej niepewności co do jej działania. Szybko przeszedł do kolejnej osłony przy Sylviusie, wziął butelkę, odkorkował ją, upił jeden łyk i skinął głową na znak wdzięczności, po czym wrócił na swoje miejsce.

- Jeśli dobrze pójdzie, postaram się go stamtąd wyciągnąć, a i może dorwiemy tych łuczników... A jeśli pójdzie źle... - zawahał się na chwilę, spoglądając na Shah. - Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, uciekajcie, postaram się ich zatrzymać jak najdłużej - dokończył, chwytając ponownie swój miecz. Wziął głębszy wdech, skinął głową do alchemika, następnie objął ramieniem i pocałował kobietę w policzek, po czym wyskoczył zza drzewa i ruszył w stronę, z której nadlatywały strzały, manewrując między drzewami, aby zminimalizować szanse na trafienie.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

77
Szahid zobaczył ruch w odległości kilku metrów, równie dobrze mógł to być jeden z napastników, jak i tylko majak. Kątem oka dostrzegł także zielonkawy dym - Psia jego... - starał się łukiem uciec od oparów, które, tak jak i każde zwierzę odstraszyłyby swoim intensywnym kolorem, tak i odstraszały rozpędzonego szermierza. Reszta kompanii znikła mu przez chwilę z pola widzenia, on jednak nie zważając na efekt ruszył w stronę niedawnego ruchu. Od dłuższego czasu czekał na potyczkę, więc czemu teraz kiedy nadarzyła się okazja miałby rezygnować?

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

78
Mortiush wyjrzał zza drzewa i jeszcze szybciej się schował. Opanował drżenie dłoni i spróbował się zastanowić. Do czegoś trzeba by się przydać... Nie miał jedynie pojęcie, w czym może być pomocny. Nigdy nie walczył z łucznikami. Albo raczej można by powiedzieć „nigdy nie uciekał przed łucznikami”. Zazwyczaj w ciemnych zaułkach spotykało się drabów, najwyżej z nożami. Noże mają niewielki zasięg. To była najlepsza ich cecha. Szybki człowiek zawsze mógł przed nożem uciec. Ta taktyka pozwoliła Mortiushowi na dożycie do dziś. A jak z łucznikami?

Wyskoczył zza swojego drzewa i przypadł do sąsiedniego. Wyjrzał zza zasłony i upewniwszy się, że nie stał się celem, przeskoczył kolejne dwa drzewa. Rozejrzał się, gdzie jest chmura. Usłyszawszy, co alchemik powiedział o zielonym gazie, nie chciał mieć z nim kontaktu. Kierował się więc tam,, gdzie chmura się kończy. Zaczął przeskakiwać między drzewami, upewniwszy się wcześniej, że nikt się nim nie zainteresował.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

79
(Czekałem na odpisy pozostałych, no ale cisza jak makiem zasiał, więc kontynuujmy)

Obóz:
Obaj mężczyźni zniknęli pomiędzy drzewami, rzucając się do boju z niewidzianym przeciwnikiem. Zapanowała krótka, ale bardzo napięta chwila na złapanie oddechu i zorientowanie się w sytuacji, strzały bowiem przestały lecieć w kierunku kryjących się za drzewami osób, zapewne koncentrując się na dwójce szermierzy.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mortiush:
Przeskakując pomiędzy drzewami, byłeś nieuchwytny dla elfich łuczników. A może jednak nie byłeś? Może po prostu mieli inne priorytety do odstrzelenia? Ciężko było stwierdzić. Jednak w pewnym momencie - głównie z powodu twej ostrożności i naturalnych zdolnościach, w ostatniej chwili udało ci się dostrzec uciekającego w stronę obrzeży młodnika konia, który z pewnością by cię stratował, gdybyś nie schował się za drzewem. Może i należący do orkowego watażki rumak brał udział w wielu potyczkach i do strachliwych nie należał, jednak chmura trujących oparów, grad elfich strzał i eksplodujące ognisko wystarczały, aby zwierzę postanowiło na wszelki wypadek oddalić się od tego wszystkiego w zorganizowanym pośpiechu. Cóż, szczęście w nieszczęściu - przynajmniej nie został zastrzelony.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Gdzieś w lesie:
Amaron, ściskając kurczowo swój miecz, biegł przed siebie, starając się wyprzedzić chmurę toksyn i odszukać Szahida. Mężczyzna biegł szybko, wiatr wiał dość słabo, nic dziwnego zatem, iż już po chwili dostrzegł zdecydowanie dużą sylwetkę swego towarzysza. Ten biegł zdecydowanie w konkretnym kierunku, toteż Amaron szybko doszedł do wniosku, iż musiał kogoś dostrzec. Na wszelki wypadek, miał jeszcze asa w rękawie, jednak postanowił, póki co, zdać się na intuicję kompana i po prostu pobiegł za nim. Biegnąc, usłyszał jeszcze świst strzały, która przeleciała gdzieś za jego plecami i sądząc po charakterystycznym „stuknięciu”, wbiła się w jakieś drzewo.

Szahid z kolei biegł niepowstrzymanie w kierunku, w którym wcześniej dostrzegł ruch, jednak po dobiegnięciu w tą okolicę, nie był w stanie zauważyć nikogo. No, może poza biegnącą w jego stronę postacią, którą okazał się Amaron...

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

80
Odruchowo ominął konia i biegł dalej. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ten prawie go stratował. Zatrzymał się za drzewem i ostrożnie zza niego wyjrzał, chcąc rozeznać się w sytuacji. ’Co ja robię? -pomyślał. - Przecież to nie moja bajka.

Polubił jednak trochę tych ludzi. Znali się niecały dzień, a już pomyślał, że ich lubi i nie chce, żeby zginęli. Dlatego się włączył. Kiedy człowiek coś zacznie, nawet jeśli jest to głupie, wypada to skończyć. Dlatego młodzian wyjrzał raz jeszcze zza drzewa zanim ruszył biegiem dalej.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

81
Sylvius spojrzał tylko w stronę, w którą zmierzał przywódca ich grupy. Nie spędził zbyt dużo czasu na wpatrywaniu się w niknącą sylwetkę, która kierowała się w stronę zielonego dymu. Ograniczył on widoczność wrogom, a więc uchronił ich przed większością strzałów. Nie zniwelowało to jednak całkowicie niebezpieczeństwa, z którym mieli styczność. Nieznana banda dalej ostrzeliwała ich pozycję, prawdopodobnie dedukując o ich położeniu. Czas było zmienić lokalizację. Naciągając zwisające rękawy do góry, ruszył na lewo, w okolicę, gdzie widział kontem oka młodego rysownika i kieszonkowca (przynajmniej go za takiego uważał). Podczas przemieszczania się pod skosem, oddalając się od całej bitwy, a zarazem zbliżając się do Morthiusa, wybierał miejsca najbardziej zasłonięte przez drzewa. Wolał dmuchać na zimne. Strzała i ludzkie ciało nie są zbyt dobrym połączeniem, po co narażać swoje zdrowie i życie. To radził również reszcie kompanii.

Jego umiejętności nie są zbyt przydatne na polu bitwy. Jest raczej mizernym wojakom, a wszystko co był teraz w stanie zrobić, wykonał. Jego ważniejsze zadanie raczej będzie po całej drace. Choć jest alchemikiem, ma również kilka innych umiejętności. Zna się na rachunkowości, botanice, zoologii, geologii oraz, co ważniejsze w tym przypadku - uczył się anatomii ludzkiej wraz z medycyną polową.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

82
Demoniczny grymas zniknął, kiedy zamiast wymarzonego przeciwnika ujrzał Amarona. Napięta atmosfera nie ustąpiła jednak, Szahid poczuł się lekko zdezorientowana i poirytowany. Rozejrzał się jeszcze raz po drzewach i pomiędzy nimi nic nie dostrzegł, być może uciekli. Niepokoiła go jednak zbliżająca się zielona chmura. Nie znał jej składu, jednak po samemu kolorze mógł wnosić, że jest niebezpieczna.
- Psi chuj... człowiek biega, męczy się, chce się zabawić, a tu nic... i ta strzała - splunął i przejechał palcem wokół rany. Cały czas jednak czuł domniemaną bliskość napastników i zagrożenie, którego tak bardzo pragnął. - I jak, Panie Szlachcic, co teraz? - chwycił rękojeść mocniej, szpetny uśmiech raz jeszcze powrócił na jego twarz. W skupieniu oczekiwał decyzji, albo czegoś, co decyzję mogłoby przyspieszyć.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

83
-Kurwa! - krzyknęła wściekle, po czym przycisnęła plecy do drzewa. Odchyliła głowę w tył i nieświadomie wbiła mocno paznokcie w korę. Przełknęła ślinę. Pierwszy szok zaćmił jej umysł, ale adrenalina powoli zaczęła działać, a przerażenie już prawie całkowicie się schowało w głębi jej umysłu. O tym, że nie czuła się bezpiecznie, świadczyło tylko mocniejsze bicie serca i napięte mięśnie. Odszukała wzrokiem sylwetki Sylviusa i Mortiusha, którzy oddalali się coraz bardziej od tego niebezpiecznego terenu zasięgu strzał. Nie byli stworzeni do walki tak samo jak ona. Zdrowy rozsądek i instynkt przetrwania kazał im się wycofać i uciec. Wiedziała, że ona też powinna uciekać. Tak jak mówił Amaron. Rozsądny człowiek by uciekał.

Uśmiechnęła się, po czym odetchnęła głęboko. Wysunęła się za drzewo i zerknęła w stronę ich obozowiska, a po sekundzie już biegła w jego stronę. Rzeczy Amarona. Musi być tam coś, co jej pomoże. Rozmiar jej ciała działał na jej korzyść. Mała sylwetka, ubrana dodatkowo w czerń. Jaka jest szansa, że przypadkowo wystrzelona strzała przeciwnika, w dodatku skupionego na dwóch ogromnych wojach, którzy ruszyli do walki, ją trafi? Zapewne mniejsza niż jej piersi i większa, niż jej rozsądek. Ale od kiedy niby Shah się nim kierowała? Gdyby była rozsądkiem, byłaby wodą, nie ogniem.

Płonący pled Amarona wskazywał jej drogę niczym gwiazda polarna zbłądzonym wędrowcom. Amaron zabije ją za to.


["Powiem Ci, że możesz dopisać, bo bezproblemowo dobiegłaś" ~Filipendoxx]

Ku jej zdziwieniu, dobiegła bezproblemowo. Odszukała wzrokiem dobytek Amarona i zaczęła go przeszukiwać, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje za jej plecami. Co może się jej teraz przydać? Narzędzia kuchenne, zapasy żywności? Nie chciałaby dostać w głowę twardym jabłkiem.
W tym momencie jej oczom ukazało się błogosławieństwo w postaci kuszy i bełtów. Złapała je mocno i wstała. Rozejrzała się jeszcze po obozowisku i już miała ponownie schronić się za drzewami, kiedy to ponownie przed jej oczami pojawił się pled Amarona. Podbiegła do niego i udeptała mały ogień, który powoli go pożerał, zwinęła i wcisnęła sobie pod pachę.

Zaczęła biec, uważając, by nie upuścić jej zdobyczy, która teraz zdawała się jej świętością. Nie kierowała się jednak w stronę swojego poprzedniego schronienia, tylko na ukos. Tak, by nie znaleźć się na wprost od napastników, tylko bardziej z ich boku.

Upatrzyła sobie jedno z większych drzew. Wbiegła za nie i odetchnęła z ulgą. Udało jej się. Starała się nieco uspokoić oddech. Odłożyła na ziemię pled, kuszę i bełty.

- I na kiego chuja mi to? - powiedziała na głos. Przecież nigdy nie strzelała z kuszy, nie ma szansy na trafienie przeciwnika, którego nawet nie widzi. Ale...

...ale może ich wystraszyć. Oni także nie widzieli przeciwnika, tylko strzały. I uciekli, wystraszyli się. A co, jeśli do nich także strzelała banda takich kobiet jak ona? A co, jeśli te strzały by płonęły?
- Czuj... - wyszeptała i wbiła wzrok w swoje dłonie. Po chwili złapała jedną z leżących obok niej gałęzi. Z jej dłoni zaczęła unosić się para, a kilka sekund później - drewno zapłonęło. Puściła gałąź i wzięła kuszę, zastanawiając się, jak się tego używa.
- To jak klocki z dzieciństwa. Wszystko do siebie pasuje, nie można źle włożyć, bo nie będzie pasować... - mówiła do siebie. Widziała kilka razy, jak strzelają kusznicy. Położyła jej przód na ziemi i stanęła na nią nogami. Schyliła się, by naciągnąć cięciwę. Musiała włożyć w to dużo siły.

Miała w głowie jasny i prosty plan. Naciągnąć cięciwę, podpalić bełt, ułożyć go na kuszy i strzelić tam, gdzie zdawało jej się, że są napastnicy. Powtórzyć. Nie liczyła na to, że któregoś trafi. Nie liczyła nawet na to, że trafi w cokolwiek. Liczyła na to, że kiedy ich oczom ukaże się płonący bełt, to odwróci ich uwagę od Amarona i Szahida, którzy wtedy zyskają trochę czasu na rozpoznanie się w sytuacji.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

84
Szahid & Amaron:
Amaron rozejrzał się szybko na boki, po czym spojrzał na Szahida.
- Postaraj się mi tu nie zginąć, byłoby ni... - nie dokończył, gdyż dosłownie kilkanaście centymetrów od jego głowy, w drzewo, wbiła się elfia strzała.
Mężczyzna odruchowo pochylił się i przykucnął, aby już po chwili skryć się za drzewem.
- Strzała nadleciała... gdzieś stamtąd! - wskazał czubkiem miecza kierunek, spoglądając wymownie na Szahida.

W sytuacji, w której wróg dalej pozostaje niewidoczny, a każda strzała może potencjalnie być śmiertelna, Amaron z trudem starał się nad wszystkim zapanować, zachowując zdrowy rozsądek. Nadchodząca, rozrzedzająca się chmura oparów raczej nie ułatwiała sprawy.

Wtem rozległo się głośne, zajadłe szczekanie. I w tym samym momencie cały zdrowy rozsądek Amarona poszedł się... przebiec. Podobnie jego właściciel, który z obnażonym ostrzem przygotowanym do ewentualnego ciosu ruszył biegiem w kierunku, z którego rozległo się szczekanie, zostawiając Szahida za sobą...

Shah:
Cała akcja przebiegała zaskakująco sprawnie, do czasu, aż nie zaczęłaś naciągać cięciwy, co okazało się zadaniem trudniejszym, niż się spodziewałaś. Udało ci się ją naciągnąć niemalże do końca, lecz mogłabyś przysiąc, że twoje paznokcie i skóra po wewnętrznej stronie dłoni nieco ucierpiały.

Wtem, kątem oka, dostrzegłaś jakiś duży, czarny kształt, który przemknął zaledwie kilka metrów od Ciebie. Odruchowo puściłaś cięciwę, która rozluźniając się, uderzyła cię boleśnie w stopę. Cóż, mogło być chyba gorzej.

Na krótko po tym, jak minęło cię to... coś, rozległo się głośne szczekanie. Usłyszałaś też cichy trzask jakiejś gałązki i stłumione, ciche urywki słów, które brzmiały zupełnie jak czyjeś rozkazy...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mortiush & Sylvius:
Znajdowaliście się w największej odległości od nieprzyjaciela, więc siłą rzeczy czuliście się bezpieczniej od innych, choć z pewnością nie czuliście się bezpiecznie. Koń obładowany częścią rzeczy waszej drużyny uciekł w kierunku traktu, Szahid ruszył do walki, a za nim Amaron, Shah zaś... A gdzie podziała się Shah?

Gdzieś w oddali rozległ się stłumiony odgłos, jakby szczekanie. Tak... do pełni szczęścia brakowałoby jeszcze wilków, które zagryzłyby tych, którzy po walce ostaną przy życiu.

Sylvius:
Dotarło do ciebie, iż twoja towarzyszka gdzieś zniknęła. Spojrzałeś odruchowo za siebie, lecz nie udało ci się jej odszukać wzrokiem. Niezbyt cię to pokrzepiało...

Mortiush:
Kilkanaście drzew dalej dostrzegłeś leżącą pod drzewem postać. Odległość i mrok nocy utrudniały ci dokładniejsze oględziny z obecnego miejsca, lecz widziałeś na tyle dobrze, aby dostrzec ślady krwi na drzewie i trawie oraz rozpruty brzuch ofiary. Twój ostatni posiłek nabrał ochoty, aby opuścić cię tą samą droga, którą znalazł się w żołądku. Tym bardziej, iż nieszczęsna ofiara jeszcze ruszała się w przedśmiertnej agonii...

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

85
Alchemik poczuł się trochę bardziej spokojny. Postanowił na chwilę oddalić się od miejsca, które jest obecnie niebezpieczne. Skierował się w stronę, w którą pogalopował koń. Powędrował na trakt. Śpieszył się, ponieważ nie chciał pozwolić uciec zwierzęciu ani spędzić zbyt dużo czasu na gonitwie, kiedy inni poświęcali swoje życie. Znał się na zwierzętach, studiował swojego czasu zoologię i powoził powozy zaprzężone w konie kreońskie. Ten orczy rumak był jednak trochę inny, potężniejszy i zapewne wprawiony w ekstremalnych warunkach. Nie powinien się tak spłoszyć. Z drugiej strony, samotny, bez jeźdźca, słysząc wycie wilków. No cóż, mógł uniknąć niepotrzebnego zagrożenia. Konie nie są dzikimi drapieżnikami, które polują. Raczej są ostrożnymi stworzeniami stadnymi, a zmysłu nie da się wytresować. Nawet samotny pies myśliwski wolałby w takiej sytuacji znaleźć się z dala od walki. Sylvius też. Nie chciał jednak zawieść swoich towarzyszy. Chciał być przydatny.

Kierując się na trakt, spoglądał za siebie. Chciał zobaczyć, czy nie zbliża się do niego jakiekolwiek niebezpieczeństwo, czy w postaci wilka, czy w postaci rozbójnika. Również szukał wzrokiem kogoś ze swoich towarzyszy. Młodego rysownika albo jedyną kobietę, która posługiwała się magią ognia. Cała historia nie może przecież tak szybko się skończyć.

- Chodź tutaj, spokojnie, nic ci się nie stanie – mówił zbliżając się do zwierzęcia. Wyciągał rękę przed siebie, pozwalając stworzeniu samemu się zbliżyć. Wiedział, jak się oswaja do siebie stworzenia. Koń powinien być bardziej ufny. Znał już jego zapach.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

86
Czując poruszenie w żołądku i nieomal powtórnie smak kolacji Mortiush spostrzegł, że droga biegnąca nieco naokoło miejsca spoczynku postaci jest bardzo atrakcyjna. Z tą myślą młodzian zmienił nieco trasę biegu od tej pory omijając wzrokiem feralne miejsce.

Kiedy jednak odbiegł kawałek dalej nasunęło mu się na myśl pytanie, które już dawno powinien sobie zadać. 'Kto to był?' Pytanie to było drażniące jako, że biegł trasą, którą nikt inny nie podążył. Wątpliwe więc było, żeby była to ofiara towarzyszy, lub też któryś z nich. W tym momencie przystanął, przykleił się plecami do drzewa i po krótkim namyśle wyjrzał zza drzewa chcąc zorientować się w sytuacji i sprawdzić ostrożnie napotkanego trupa.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

87
Shah syknęła z bólu. Wypuściła z rąk kuszę, schyliła się i dotknęła stopy. Bolała jak diabli, ale nie ma teraz czasu na użalanie się nad sobą. Szybko zapomniała o bólu i próbowała przeanalizować to, co się stało.

Przez chwilę miała wrażenie, że ten szybki cień, który pojawił się obok niej, to tylko wybryk jej umysłu. Czy to możliwe, że tak skupiony na realnym niebezpieczeństwie wzrok płatał jej takie figle?

Wątpliwości rozwiało... szczekanie? Tak, niewątpliwie było to szczekanie. Możliwe, by był to pies myśliwy napastników? W takim razie na pewno by ją wywęszył i zauważył, a wtedy ją zaatakował. Ten jednakże ominął ją i pobiegł przed siebie.

Trzask gałązki. Gdzieś niedaleko niej. Czyżby udało jej się odwrócić uwagę atakujących od Amarona i Szahida? Nie pomyślała wcześniej, że może przez to ucierpieć, że mogą ją dostrzec i nawet zabić. Ale jeśli przez to jej towarzysze zyskali trochę czasu...

Przetarła o siebie obolałe dłonie. Nie ma szans, by udało jej się kilkukrotnie pod rząd naciągnąć cięciwę. Jeden raz, drugi, może trzeci, ale nie na tyle szybko, by móc poradzić sobie z zagrożeniem. Musiała zostawić kuszę. Na nic się jej nie przyda. Miała jeszcze małą szansę na odwrót, na ucieczkę. Ale czy to teraz miałoby sens? Tyle już zaryzykowała, nie po to, by teraz się chować. Poza tym, szczekanie nie dawało jej spokoju.

Starała się uspokoić oddech i wsłuchać się w głosy. Schyliła się powoli i złapała dłonią kraniec spódnicy. Zwinęła go, podniosła do góry i wcisnęła za pas. To samo powtórzyła z drugiej strony - spódnica nie będzie przeszkadzać jej w ewentualnej ucieczce. Wychyliła lekko głowę za drzewo i próbowała dostrzec napastników.

Co zrobić? Stać i czekać? Nie, to nie wchodziło w grę. Miała zamiar zbliżyć się jak najciszej i najostrożniej w stronę głosów, a przede wszystkim dokładniej zbadać ten czarny kształt. Miała przeczucie, że jest on po jej stronie.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

88
Sylvius:
Nie trzeba było być wielkim behawiorystą albo znać się na zwierzętach, aby zauważyć, że koń był wyraźnie zdenerwowany. Jednakże, oddalenie się od zagrożenia i skubnięcie paru źdźbeł świeżej, wiosennej trawy nieco koiło nerwy zwierzęcia.

Koń spojrzał się nieufnie w twoją stronę i sapnął głośno, postukując nieco kopytem. Przez głowę przebiegło ci pytanie, czy zwierzę to zamierza cię stratować, odgryźć ci rękę czy się wycofać.

Odpowiedź na to pytanie nadeszła dość szybko. Nie, nie straciłeś żadnego z palców, rumak po prostu podszedł trochę ku tobie i znów zaczął skubać trawę. Widać, że był głodny.

Mortiush:
Trup okazał się stosunkowo młodym elfem, który najprawdopodobniej należał do grupy napastników. Świadczył o tym zarówno jego ubiór, jak i wyciągnięty łuk oraz ułamana gałąź obok jego ciała - zapewne elf siedział na niej, gdy ta się odłamała. Zapewne zmarł śmiercią naturalną - w końcu naturalnym jest, iż rozerwany brzuch oraz liczne uszkodzenia organów wewnętrznych oraz duża utrata krwi prowadzą do śmierci, czyż nie?

Pytaniem pozostawało jednak, co przegryzło się przez skórzaną kurtę, rozpruło mu brzuch i rozwlokło wnętrzności...


Shah
Ciekawość wzięła górę nad całą resztą, wychyliłaś się zza drzewa i po krótkiej chwili, dostrzegłaś źródło wszelkiego zamieszania. Pod jednym z oddalonych o kilkanaście metrów drzew, stał i szczekał... pies? wilk? Ciężko ci było dokładnie określić z powodu mroku i tego, iż zwierzę miało sierść czarną niczym noc. Instynktownie spojrzałaś wyżej na drzewo. Pusto? Nie. Dopiero gdy postać skryta na drzewie się ruszyła, dało się ją dostrzec, ciemny płaszcz i mrok nocy utrudniły ci jej wcześniejsze dostrzeżenie. Napastnik sięgał właśnie po kolejną strzałę, spoglądając na szczekającego nań psowatego u podnóża drzewa. Wtem, gwałtownie się odwrócił, słysząc krótki, ostrzegawczy gwizd...


Amaron
"Kiedyś twoja porywczość cię zgubi..."
Gdyby Amaron dostawał złotego gryfa za każdym razem, gdy ktoś mu to powiedział, już dawno skończyłby studia w Oros, wrócił do siebie, wybudował kasztel i siedział tam na rzyci, pijąc wino z Archipelagu i oglądając kolejną mistrzowsko wykonaną sztukę nowego oręża.

No ale gryfów nie dostawał. Nic nie dostawał. No, chyba że po ryju. Ale zawsze wtedy oddawał.

Taka już była jego natura, wolał przestać kryć się za drzewami, czekając na to, aż napastnicy go osaczą i wbiją mu strzałę między łopatki. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce, a zajadłe szczekanie było według niego idealną okazja do rozpoczęcia walki, tym bardziej, że wiedział już, gdzie spodziewać się przeciwnika.

I w istocie, elf znajdował się dokładnie tam, gdzie mężczyzna się go spodziewał, czyli na drzewie, pod którym czekało już żądne elfiej krwi zwierzę. Równie żądny krwi Amaron zacisnął mocniej ręce na swym mieczu i przygotował się do ataku, nie zważając na świst strzały, która przeleciała za jego plecami.

Z każdą sekundą, mężczyzna zbliżał się coraz bardziej do swej nieświadomej ofiary, zastanawiając się, jaki sposób wyprowadzenia ciosu byłby najskuteczniejszy. Jednak wtem rozległ się ostrzegawczy gwizd, a elf odwrócił się w kierunku atakującego.

Na przestrzeni kilku chwil, potyczka ta mogła się już zakończyć. Mięśnie Amarona napięły się, a ciało przygotowało do skoku, który poprzedzić miał szybkie, ukośne cięcie wymierzone w elfa.
Ten zaś, naciągał cięciwę swego łuku i zaczął mierzyć w napastnika...

Adrenalina uderzyła do głowy, Amaron podjął decyzję. Strzała przeleciała tuż koło jego ramienia, gdy ten, zamiast skoczyć ku swej niedoszłej ofierze, postanowił wykonać ślizg, unikając tym samym strzały. Mokry grunt tylko ułatwił mu to zadanie. Być może ta decyzja uratowała mu życie. Ale ten nie miał czasu o tym myśleć, poderwał się szybko i wyprowadził wysokie cięcie wymierzone w nogi elfa, który jednak zdołał uskoczyć przed tym ciosem na sąsiadującą gałąź.

W tym momencie, rozległ się kolejny trzask. Elf może i wylądował na gałęzi, jednak gałąź z trzaskiem wylądowała na ziemi. Oczywiście, co za tym idzie, spiczastouchy również wylądował na ziemi, choć zdecydowanie pewniej i stabilniej, niż gałąź.

Obaj mężczyźni dobyli swych broni, Amaron poprawił uchwyt na swym mieczu, Elf zaś dobył włóczni i wymierzył jej grot w pierś swego oponenta. Obie strony zamarły w bezruchu, czy to czekając na atak drugiej strony, czy też zastanawiając się nad tym, co powiedzieć. Jedynie świst samotnej strzały oraz cichy, szybki oddech obu walczących nie pozwalał zapanować ciszy nad całym polem walki.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

89
Starała się dokładniej przyjrzeć ledwie dostrzegalnej sylwetce na drzewie. Napastnik. Nie miała wątpliwości. I jeśli ten wilki go atakował, to musiała mu pomóc. Była pewna, że zwierzę nie jest zwykłym stworzeniem. Normalny wilk uciekałby od hałasów, nie wybierał sobie tak ciężkiej do upolowania ofiary. Pomagał im. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, po prostu to poczuła.

Widziała, że otoczona przez noc sylwetka napastnika sięga po strzałę. Ciągle jej nie zauważał, był skupiony na wilku, a później na gwiździe. Więc tak się komunikowali... Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, po czym schowała się za drzewo. Wyciągnęła lekko przed siebie dłoń i skupiła na niej wzrok.
- Zapłoń... - wyszeptała zachęcająco. To nie może się nie udać. Będzie działać powoli, nie musi się spieszyć, nikt jej nie widzi.
Chciała stworzyć ognistą kulę, po czym wysunąć się zza drzewa, wypatrzyć napastnika i wyrzucić płomień prosto w atakującego.

Re: [W drodze na Północ] Trakt ku Meriandos

90
Młody elf z rozerwanym brzuchem. Jedyny pozytyw jaki przychodził do głowy to to, że nie jest on już zagrożeniem. Mortiush podszedł bliżej do trupa walcząc z zawartością własnego żołądka. Cały czas przestępował z nogi na nogę, bo pobudzony organizm wymagał ruchu. Szybko odrzucił myśl, żeby przeszukać ofiarę kiedy zbliżył się i zdał sobie sprawę, że cokolwiek by zdobył, miałoby na sobie kawałek wnętrzności tego nieszczęśnika. Kiedy uporał się już z tymi myślami rozejrzał się dookoła w obawie przed bestią. Jednocześnie szukał krwawych śladów, które to coś musiało zostawić po takiej imprezie, żeby wiedzieć w którą stronę nie iść. Po chwili ruszył w dalszą drogę biegiem, pamiętając, gdzie ma się nie kierować. Biegnąc rozglądał się za... czymkolwiek. Chciał się przydać. I okazji do przydania się uporczywie wyglądał.

Wróć do „Południowa prowincja”