Aishele siedziała na środku pokoiku.
Pomieszczenie było dość obszerne, ale w jej oczach sprawiało wrażenie ciasnej celi, na wzór tych, które widywała w klasztorze. Za jej plecami stało rozległe łóżko z baldachimem, przed nią, w bogato zdobionym kominku, wesoło trzaskał ogień. Na prawo kamienna ściana kryła się za wysokimi regałami, wypełnionymi książkami, na lewo zaś było okno. Zakratowane okno, za którym hulał mroźny wiatr.
Gruby erolski dywan, na którym spoczywała ze skrzyżowanymi nogami, dawał sporo ciepła, ale luksus nie pozwalał oderwać się od ponurych myśli. Myśli, w których zatapiała się coraz częściej, które zatruwały jej umysł, nie pozwalały spać i ograniczały apetyt. Wszystko wskazywało na to, że to koniec. Że znowu karmiono ją złudzeniami, obdarowano nadzieją, pozwolono wierzyć w mrzonkę. A ona, jak to dziecko, dała się nabrać, wyczekiwała, wypatrywała. Na darmo. Zupełnie, jak przy tym cholernym inkubie.
Kiedy około rok temu udało jej się uciec z napadniętego klasztoru, nie bardzo wiedziała, dokąd się udać. Podróżowała, mimo dość ciężkiej choroby, ale nocami, gdy tylko zamykała oczy, nawiedzał ją sen. Widziała w nich Jurgisa, żywego, zdrowego, uśmiechniętego. Nie dowierzała, przecież sama odprawiła go na tamten świat. A jednak jakiś głos, gładki i przyjemny, wmawiał jej, że jeszcze nie wszystko stracone, że mężczyznę można przywrócić do życia. I Aishele uwierzyła. Robiła wszystko, co nakazywał jej głos, mało tego, namówiła do pomocy swą towarzyszkę, Marię Elenę, oszukując, że działa pod natchnieniem Osureli.
Udały się, wedle wskazówek, na południe, by odnaleźć Białą Nekropolię, cmentarzysko Wysokich Elfów, pamiętające jeszcze czasy, w których ludzie mieli do powiedzenia tyle, co pijany gnom w magistracie. Tutaj, słuchając miłych jej uszom zapewnień, miała odprawić rytuał, polegający na złożeniu duchom spoczywających tu elfów ofiary z własnej krwi, kilku pospolitych ziół i przysięgi, że duszę swą i ciało odda na wieczne usługi mocom, które przywrócą jej męża do życia. Zdesperowana szlachcianka była gotowa na wszystko.
Całość nie doszła do skutku, a wszystko za sprawą grupy zbrojnych, która niespodziewanie wtargnęła na teren cmentarza. Aishele spanikowała, przerwała inkantację w połowie, ale w zasadzie uratowało jej to życie. Wściekły inkub, który od początku kierował jej poczynaniami, pojąwszy, że nie uda mu się posiąść w całości Lainary, postanowił ją zabić. A przynajmniej tak jej powiedziano już tutaj, w wieży. Sama tego nie pamiętała. Straciła przytomność.
Jak się okazało później, dużo później, grupą, która znalazła obie kobiety, dowodził mag Vealian, właściciel wieży. Przejeżdżał w okolicy nekropolii, podróżując do domu i wyczuł magię. Postanowił interweniować i uczynił słusznie. Przynajmniej w swoim mniemaniu. Wielce zaintrygowany obiema "wiedźmami", jak nazywał je z ironicznym uśmiechem, postanowił ugościć obie w swym przybytku. Z dala od wścibskich oczu i problemów wielkiego świata. Aishele, co oczywiste, nie zamierzała z nim kooperować. Początkowo nie mówiła nic, potem kłamała, ale szybko przekonała się, że to nie popłaca, kiedy mag wysondował jej mózg wzdłuż i wszerz, sprawdzając wiarygodność podanych przez nią informacji. Ból, którego doznała, ciężko było porównać z czymkolwiek.
Później czarodziej zniknął na wiele tygodni. Widywała tylko służki, a te nie zamieniały z nią słowa. Przynosiły jedzenie, wynosiły nocnik, zabierały urania na zmianę. Ale nie mówiły nic. Co gorsza, Elenę zamknięto w zupełnie innym pomieszczeniu i dziewczyna nie mogła mieć pewności, czy aby na pewno jej towarzyszka żyje.
Wreszcie, po kilku miesiącach, Vealian ponownie zjawił się w jej komnatach. Wysoki, barczysty, ubrany w wełnianą togę i wysokie buty, mógłby uchodzić za przystojnego z tymi swoimi brązowymi włosami i ładnymi, niebieskimi oczyma. Mógłby, ale uśmiechem przywodził na myśl seryjnego morderce.
- Aishele! Jak się miewa mój drogi gość? Jak znajdujesz książki, które ci zostawiłem? Służba o ciebie dba? Nie brak ci czegokolwiek? - Lainara zignorowała go zupełnie, chcąc zademonstrować swą złość i ukryć strach, jednocześnie. Mag, gdy chciał, był bardzo czarujący, ale ona nie dała się zmylić. - Cóż, zapewne ucieszy cię fakt, że po długich tygodniach udało mi się skontaktować z twoim ojcem? Tak, tak dotarłem do starego Ohana i oznajmiłem radosną nowinę! Niestety, nie uwierzył mi wcale, uważa, że chcę go oszukać i wyłudzić okup, dlatego ma przysłać tu jakiegoś rycerza, coby sprawdził, że ty to ty. No powiedz, czyż nie jest to naprawdę dobra wiadomość?
Choć dziewczynie szybciej zabiło serce, nie odezwała się. Wciąż ukazywała swój upór, a i zmądrzała przez ten czas. Nie ufała już tak łatwo, ale nadziei się chwyciła, niczym brzytwy tonący.
- Och, widzę, że wciąż gniewasz się za to małe sondowanie... Musiałem to zrobić, sama jesteś sobie winna! Ale dobrze, nie będę cię już męczył. Wrócę innym razem i porozmawiamy o tym.
Wbrew zapewnieniom, nie wrócił. Minęły trzy miesiące, i ani żaden rycerz jej ojca nie przyjechał, ani sam mag nie odwiedził jej ponownie. Nadzieja gasła w niej z każdym dniem. Zaczynała uświadamiać sobie, że tu właśnie kresu dobiegnie jej życie. W zamkniętych murach samotnej wieży, pośród śnieżnego pustkowia, gdyż lato nie nadeszło, nie wiedzieć czemu.
Usłyszała huk odsuwanego skobla i skrzypienie otwierających się drzwi. Do pokoju weszły służki, niosły balię z wodą, nową, czystą suknię z białego atłasu, a także kilka różnych pachnideł. Choć było ich więcej, niż zazwyczaj, wciąż miały beznamiętne wyrazy twarzy. I, jak się okazało, równie obojętne głosy.
- Pani - skłoniła się najstarsza z nich, a fakt, że przemówiła, wprowadził Aishele w osłupienie. - Szlachetny Vealian prosi, byś umyła się porządnie i przebrała w tę suknię, albowiem w końcu dotarł do nas wysłannik od twego ojca. Nasz pan pragnie, byś wyglądała olśniewająco.
Aishele zakręciło się w głowie, a w piersiach zbrakło tchu. Czy to prawda? Czy też znowu padnie ofiarą kłamstwa? Co robić?
Spoiler: