Wieża w dolinie

1
Obrazek
Gdzieś pomiędzy szczytami gór Aron, w jednej z licznych dolinek, przecinających te ziemie, stoi samotna wieża. Nie otacza jej częstokół, nie chronią żadne zewnętrzne mury. Prowadzi do niej wąska, skalista dróżka, na której z trudem mieści się jeden wóz. Posiada siedem kondygnacji, ale tylko w najwyższych jej częściach znajdują się okna. Nie do końca wiadomo, co się w niej znajduje, gdyż niewielu ludzi wie o jej istnieniu, a ci, którzy wiedzą, mają swoje powody, by milczeć. Trafić tu można jedynie dzięki znajomości górskich ścieżek. I przy odrobinie magii.


Aishele siedziała na środku pokoiku.

Pomieszczenie było dość obszerne, ale w jej oczach sprawiało wrażenie ciasnej celi, na wzór tych, które widywała w klasztorze. Za jej plecami stało rozległe łóżko z baldachimem, przed nią, w bogato zdobionym kominku, wesoło trzaskał ogień. Na prawo kamienna ściana kryła się za wysokimi regałami, wypełnionymi książkami, na lewo zaś było okno. Zakratowane okno, za którym hulał mroźny wiatr.

Gruby erolski dywan, na którym spoczywała ze skrzyżowanymi nogami, dawał sporo ciepła, ale luksus nie pozwalał oderwać się od ponurych myśli. Myśli, w których zatapiała się coraz częściej, które zatruwały jej umysł, nie pozwalały spać i ograniczały apetyt. Wszystko wskazywało na to, że to koniec. Że znowu karmiono ją złudzeniami, obdarowano nadzieją, pozwolono wierzyć w mrzonkę. A ona, jak to dziecko, dała się nabrać, wyczekiwała, wypatrywała. Na darmo. Zupełnie, jak przy tym cholernym inkubie.

Kiedy około rok temu udało jej się uciec z napadniętego klasztoru, nie bardzo wiedziała, dokąd się udać. Podróżowała, mimo dość ciężkiej choroby, ale nocami, gdy tylko zamykała oczy, nawiedzał ją sen. Widziała w nich Jurgisa, żywego, zdrowego, uśmiechniętego. Nie dowierzała, przecież sama odprawiła go na tamten świat. A jednak jakiś głos, gładki i przyjemny, wmawiał jej, że jeszcze nie wszystko stracone, że mężczyznę można przywrócić do życia. I Aishele uwierzyła. Robiła wszystko, co nakazywał jej głos, mało tego, namówiła do pomocy swą towarzyszkę, Marię Elenę, oszukując, że działa pod natchnieniem Osureli.

Udały się, wedle wskazówek, na południe, by odnaleźć Białą Nekropolię, cmentarzysko Wysokich Elfów, pamiętające jeszcze czasy, w których ludzie mieli do powiedzenia tyle, co pijany gnom w magistracie. Tutaj, słuchając miłych jej uszom zapewnień, miała odprawić rytuał, polegający na złożeniu duchom spoczywających tu elfów ofiary z własnej krwi, kilku pospolitych ziół i przysięgi, że duszę swą i ciało odda na wieczne usługi mocom, które przywrócą jej męża do życia. Zdesperowana szlachcianka była gotowa na wszystko.

Całość nie doszła do skutku, a wszystko za sprawą grupy zbrojnych, która niespodziewanie wtargnęła na teren cmentarza. Aishele spanikowała, przerwała inkantację w połowie, ale w zasadzie uratowało jej to życie. Wściekły inkub, który od początku kierował jej poczynaniami, pojąwszy, że nie uda mu się posiąść w całości Lainary, postanowił ją zabić. A przynajmniej tak jej powiedziano już tutaj, w wieży. Sama tego nie pamiętała. Straciła przytomność.

Jak się okazało później, dużo później, grupą, która znalazła obie kobiety, dowodził mag Vealian, właściciel wieży. Przejeżdżał w okolicy nekropolii, podróżując do domu i wyczuł magię. Postanowił interweniować i uczynił słusznie. Przynajmniej w swoim mniemaniu. Wielce zaintrygowany obiema "wiedźmami", jak nazywał je z ironicznym uśmiechem, postanowił ugościć obie w swym przybytku. Z dala od wścibskich oczu i problemów wielkiego świata. Aishele, co oczywiste, nie zamierzała z nim kooperować. Początkowo nie mówiła nic, potem kłamała, ale szybko przekonała się, że to nie popłaca, kiedy mag wysondował jej mózg wzdłuż i wszerz, sprawdzając wiarygodność podanych przez nią informacji. Ból, którego doznała, ciężko było porównać z czymkolwiek.

Później czarodziej zniknął na wiele tygodni. Widywała tylko służki, a te nie zamieniały z nią słowa. Przynosiły jedzenie, wynosiły nocnik, zabierały urania na zmianę. Ale nie mówiły nic. Co gorsza, Elenę zamknięto w zupełnie innym pomieszczeniu i dziewczyna nie mogła mieć pewności, czy aby na pewno jej towarzyszka żyje.

Wreszcie, po kilku miesiącach, Vealian ponownie zjawił się w jej komnatach. Wysoki, barczysty, ubrany w wełnianą togę i wysokie buty, mógłby uchodzić za przystojnego z tymi swoimi brązowymi włosami i ładnymi, niebieskimi oczyma. Mógłby, ale uśmiechem przywodził na myśl seryjnego morderce.

- Aishele! Jak się miewa mój drogi gość? Jak znajdujesz książki, które ci zostawiłem? Służba o ciebie dba? Nie brak ci czegokolwiek? - Lainara zignorowała go zupełnie, chcąc zademonstrować swą złość i ukryć strach, jednocześnie. Mag, gdy chciał, był bardzo czarujący, ale ona nie dała się zmylić. - Cóż, zapewne ucieszy cię fakt, że po długich tygodniach udało mi się skontaktować z twoim ojcem? Tak, tak dotarłem do starego Ohana i oznajmiłem radosną nowinę! Niestety, nie uwierzył mi wcale, uważa, że chcę go oszukać i wyłudzić okup, dlatego ma przysłać tu jakiegoś rycerza, coby sprawdził, że ty to ty. No powiedz, czyż nie jest to naprawdę dobra wiadomość?

Choć dziewczynie szybciej zabiło serce, nie odezwała się. Wciąż ukazywała swój upór, a i zmądrzała przez ten czas. Nie ufała już tak łatwo, ale nadziei się chwyciła, niczym brzytwy tonący.

- Och, widzę, że wciąż gniewasz się za to małe sondowanie... Musiałem to zrobić, sama jesteś sobie winna! Ale dobrze, nie będę cię już męczył. Wrócę innym razem i porozmawiamy o tym.

Wbrew zapewnieniom, nie wrócił. Minęły trzy miesiące, i ani żaden rycerz jej ojca nie przyjechał, ani sam mag nie odwiedził jej ponownie. Nadzieja gasła w niej z każdym dniem. Zaczynała uświadamiać sobie, że tu właśnie kresu dobiegnie jej życie. W zamkniętych murach samotnej wieży, pośród śnieżnego pustkowia, gdyż lato nie nadeszło, nie wiedzieć czemu.

Usłyszała huk odsuwanego skobla i skrzypienie otwierających się drzwi. Do pokoju weszły służki, niosły balię z wodą, nową, czystą suknię z białego atłasu, a także kilka różnych pachnideł. Choć było ich więcej, niż zazwyczaj, wciąż miały beznamiętne wyrazy twarzy. I, jak się okazało, równie obojętne głosy.

- Pani - skłoniła się najstarsza z nich, a fakt, że przemówiła, wprowadził Aishele w osłupienie. - Szlachetny Vealian prosi, byś umyła się porządnie i przebrała w tę suknię, albowiem w końcu dotarł do nas wysłannik od twego ojca. Nasz pan pragnie, byś wyglądała olśniewająco.

Aishele zakręciło się w głowie, a w piersiach zbrakło tchu. Czy to prawda? Czy też znowu padnie ofiarą kłamstwa? Co robić?
Spoiler:

Re: Wieża w dolinie

2
Słuchaj no, "szlachetny Vaelianie"! Pluję na Ciebie i Twoją łaskę. Nie jestem Twoją zabawką, nie jestem Twoją własnością, nie jestem Twoim dzieckiem. Ręce precz ode mnie. Wypuść mnie z tej przeklętej wieży i...

I... i co? - zastanowiła się gorzko Aishele. I pozwól mi zamarznąć na śmierć w górach? Dlaczego ta zima się nie kończy? Co jest nie tak z tym światem? Czy to ten czarownik przeklął pogodę, żebym nie miała drogi ucieczki?

Skrobiące z furią po pergaminie pióro zawisło na moment w powietrzu. Kropla inkaustu tylko czekała na tę chwilę - czarny kleks szpetnie rozkwitł na środku stronnicy dziennika. Wstyd! Wstyd, żeby dama robiła kleksy jak dziecko, które ledwie uczy się gryzmolić alfabet. Stary Dardanus by zapłakał, gdyby zobaczył...

Kobieta westchnęła, spoglądając przez okno na zaśnieżony świat, i pomyślała, że znacznie większym wstydem od niestarannego pisania jest pozwolić się tu tak trzymać pod kluczem i za kratami. I że stary alchemik-przyjaciel podzieliłby ten pogląd. Ale jak uciec i dokąd?

Nie, na żadną ucieczkę nie było szans. Pozostało tylko przelewanie swojej nienawiści, zmaterializowanej w postaci czarnych kropel atramentu, na karty dziennika.

Wypuść mnie, albo skończysz jak...


Jak Jurgis. Martwy. Jak mój mąż, którego kocham. Kochałam? Albo i kocham nadal, bo przecież nie umarł naprawdę, przecież widzę go każdej nocy, widzę i dotykam, i jest taki sam, jak wtedy, tylko oczy ma takie smutne.

Nie, Aishele wcale nie była pewna, że byłaby w stanie jeszcze raz zabić człowieka - nieważne, czy z miłości, czy z nienawiści. Nawet nie myślała o tym poważnie, ale rodził się w niej bunt wobec ubezwłasnowolnienia, które zaserwował jej mag, a wypisywanie czczych pogróżek przynosiło jej chwilową ulgę.

Nie jestem już tą samą osobą, którą byłam rok temu, umykając z klasztoru. Nie jestem już tą, która dawała się zwodzić i prawie umarła z głodu w górach. Nie jestem nawet tą samą, która naiwnie wierzyła w moc krwi i ziół w elfickiej nekropolii.

Zmienił mnie czas - choć zdałoby się, że tutaj czas nie płynie. Że zamiast mknąć jak rzeka, stoi niby woda w bagnistej kałuży. Nie, on płynie, przesącza się kropla po kropli i, jak powiadają, drąży skałę.

Zmieniły mnie jego lepkie myśli, którymi obmacał mój umysł jak ciało sprzedajnej dziewki. Nigdy więcej nie pozwolę na takie poniżenie.

Nie jestem już szaloną więźniarką z klasztoru dla zbrodniarek, jestem wolną kobietą z Qerel.



Moja słynna imienniczka spisała niegdyś baśń o młodej elfce w wieży. Elfka owa, przyszła wielka czarodziejka, sto długich lat siedziała w wieży i zgłębiała wszystką wiedzę, do jakiej tylko miała dostęp. Przez małe podniebne okienko wypuściła tylko swoje włosy, które to rosły i rosły, nigdy nie obcinane, włosy koloru leśnych fiołków. Nożyce nie tknęły ich przez całą setkę lat, a one pokryły całą dolinę - nazwaną później Doliną Bladego Fiołka - bladoliliowym, niezwykle miękkim kobiercem. Ptaki i małe zwierzątka wiły sobie w nich gniazdka, drzewa przez lata splatały swoje gałęzie i korzenie z ich długimi pasmami, drobnolistne powoje o białych kwiatach wspinały się po fiołkowych warkoczach aż do okienka wieży...

I pomyśleć było można, że przyrosła owa elfka tam już na zawsze, spleciona i zrośnięta w jeden organizm ze wszystkim, co żyło w dolinie. Ale nie.

Któregoś razu bowiem - kiedy uznała, że umie i wie już wszystko - chwyciła nóż i jednym pewnym ruchem odcięła to, co przytwierdziło ją tam niby na zawsze. Potem zeszła po raz pierwszy krętymi schodami na sam dół wieży, odemknęła drzwi - w których nie było nawet kłódki, nawet zardzewiałego kluczyka - i wyszła na świat.

I już. Opuściła dolinkę z jej strzelistą wieżyczką, z całunem fiołkowych włosów zamiast zielonej trawy. Zaznała niezwykłych przygód, dokonała wielkich rzeczy, poskromiła smoki z Gór Daugon. Jej wiedza i siły były równie wielkie, co panowanie nad naturą.

Ważne, że w odpowiednim momencie umiała opuścić wieżę.


- Krinn, moja pani, wspomóż swoją córkę, pokaż drzwi bez kłódki - wyszeptała Aishele Lainara, odrzucając pióro i małą książeczkę, kładąc głowę na miękkim dywanie i pustymi oczami patrząc w sklepienie. Jej włosy, bielsze od śniegu za oknem, rozsypały się wokoło jak płaszcz. Zdążyły sporo urosnąć przez czas spędzony u Vaeliana. Nikt jej tu nie widywał, więc nawet nie trudziła się, by je splatać.

Leżała bezsilnie.
* Przybycie służek rzeczywiście wprawiło szlachciankę w osłupienie, a ich słowa - tym bardziej.

- Obawiam się, że biały strój mi nie przystoi - oznajmiła chłodno, siląc się na zdecydowany i wyniosły ton. - Tak samo jak i olśniewający wygląd. Jeśli szlachetny Vaelian nie raczył uszanować mojej żałoby i przygotować ubioru w stosownym kolorze, będę zmuszona zostać w tym, co mam.

Żółta suknia, którą nosiła jeszcze w Kedesz - chociaż kobieta wiele wysiłku włożyła w doprowadzenie jej do porządku - po górskich tułaczkach nosiła niemożliwe do zatuszowania ślady zużycia. Ale Aishele z uporem postanowiła nie dawać się przebierać w żadne atłasy jak bezwolna laleczka. Minęły już czasy, kiedy pragnęła być tylko ozdobą domostwa, która nie ma nic do powiedzenia. Noszenie barw żałoby i pokuty było dla niej ważne i tego zamierzała się trzymać.

- Ale kąpieli nie zamierzam odmawiać, więc postawcie tu tę balię.

Bez pośpiechu zdjęła odzienie i z rozkoszą zanurzyła się w ciepłej wodzie, skwapliwie korzystając z pomocnych rąk służebnych dziewek. Chwilę później siedziała w balii i burza myśli przetaczała się przez jej głowę. Czy się radować, czy nie radować? Czy wierzyć, czy nie wierzyć? Uwierzę - zdecydowała wreszcie. Bo cóż jeszcze miała do stracenia? Ale z radością to postanowiła zaczekać, bo nie ma nic gorszego od pochopnej, przedwczesnej, niesłusznej radości.

- Skoro jednak języki w gębach macie... - rzuciła nagle do najstarszej ze służących - ...gdzie jest Maria Elena? Ta kobieta, która przybyła tu ze mną? Chcę z nią pomówić!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wieża w dolinie

3
Gorąca, woda parowała aromatycznie, naznaczona wyraźnie olejkami zapachowymi. Aishele otrzymała nawet kawałek płótna, który mogła wyciskać na kark i plecy. Nie żałowała mydła, co ruszy sięgając do słoika postawionego na zydlu. Jeżeli rzeczywiście zjawił się jeden z rycerzy ojca, pragnęła prezentować się stosownie do swojej pozycji społecznej. Szalona czy nie, wciąż była szlachcianka.

- Proszę zapytać szlachetnego Vaeliana, nie znam żadnej Marii Eleny. Suknię zaś zabieram, takie otrzymałam polecenie. Jeśli ma pani życzenie wystąpić nago, proszę bardzo. Ostrzegam tylko przed ewentualnym przeziębieniem. Na korytarzach strasznie wieje. Gdyby jednak zdecydowała się pani ubrać, zostawiam nową suknię.

I nie czekając, czy Lainara zaprotestuje, zwinęła jej dawny ubiór i wyszła na korytarz. Tymczasem pozostałe służki zabrały się do pomocy przy kąpieli. Wyszorowały jej plecy, umyły włosy, wcierając w nie masę wonnych substancji. Przyjemność z tego niewielkiego luksusu walczyła w niej z niepokojem, jaki odczuwała na myśl o zbliżającym się spotkaniu.

Następnie służki wytarły ją porządnie i pomogły się ubrać. Aishele, co oczywiste, nie mogła wyjść z komnaty nago, tymczasem sprytna służąca nie zostawiła jej wyboru. Szlachcianka włożyła zatem podarunek od Vaeliana. Suknia leżała na niej idealnie, podkreślała kształt ciała, była również bardzo wygodna i nie krępowała ruchów. Minęło wiele czasu, odkąd nosiła na sobie tak piękny i z całą pewnością kosztowny ciuch. Choć przyznać to było ciężko, poczuła się lepiej. Pewniej.

Gdy była gotowa, strażnicy poprowadzili ją na dół. Po raz pierwszy zobaczyła w wieży coś więcej, niż własne cztery ściany. Korytarze były tu dość wąskie, przytłaczały. Okien nie uświadczyła, światło zapewniały pochodnie, wiszące w uchwytach na ścianach co kilka kroków. Mimo najszczerszych chęci nie zobaczyła zbyt wiele, prowadzono ją szybko.

Po kilku chwilach dotarła do obszernej komnaty. Prawdopodobnie leżała ona gdzieś pośrodku wysokości wieży, ale było to jedynie przypuszczenie. I tutaj nie było okien. Magiczne, świecące kule wisiały w powietrzu, niby kandelabry. Środek sali zajmował zastawiony stół. Służba stała pod ścianą, gospodarz zajmował honorowe miejsce u szczytu stołu, a po jego prawicy zasiadał postawny mężczyzna w średnim wieku. Brązowe włosy przetykały mu pasma siwizny, ale trzymał się prosto. Aishele poznała Mahona z Durandall, herbu Niedźwiedź, jednego z ulubionych i najwierniejszych rycerzy jej ojca. Widok kogoś znajomego, po tak długim osamotnieniu, sprawił, że do oczu kobiety napłynęły łzy. Starała się panować nad sobą.

- Aishele, pozwól do nas. Mniemam, że poznajesz naszego gościa?
- Pani - Mahon skłonił się bardzo nisko, na ustach miał ciepły i szczery uśmiech. - Rad jestem cię widzieć. Wszyscy już straciliśmy nadzieję, że ujrzymy cię całą i zdrową, szczególnie po ataku na klasztor... Ale jesteś, chwała wszystkim dobrym mocom, twój ojciec będzie rad. Jak się czujesz?

Re: Wieża w dolinie

4
Na widok znajomej twarzy rycerza lico kobiety pobladło tak, że ze swymi białymi włosami i białej sukni na dokładkę mogłaby uchodzić za zbłąkany płatek śniegu, który wleciał przez okno. Gdyby było tu jakieś okno.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W pierwszym odruchu zapragnęła udać, że nie zna tego człowieka i widzi go pierwszy raz na oczy, uciec, czmychnąć, nie dać się wciągnąć w coś, co pewnie było jakąś cholerną grą tego czarodzieja... ale przecież to było głupie. Z drugiej strony bardzo chciała paść Mahonowi w jego niedźwiedzie ramiona, wtulić się z płaczem w jego futrzany kołnierz - tak jak wtedy, przed laty, kiedy jako mała dziewczynka zgubiła się w lesie, a on ją odnalazł i zaprowadził do domu. Tak właśnie się przy nim czuła. Jak dziecko, niesforne dziecko... Ileż to już czasu minęło. Ileż Lainara oddałaby, żeby znów być tym małym stworzonkiem, którego największym przewinieniem było wrzucenie myszy do łóżka starej ciotki, a największą karą - brak deseru przez trzy dni.

O ile jednak w przypadku Mahona to poczucie nie było upokarzające, o tyle już w przypadku Vaeliana - owszem. Przy nim kobieta także, mimo swoich dwudziestu pięciu lat z hakiem, miała wrażenie, że nie skończyła jeszcze dziesięciu. Rościł sobie prawo do decydowania o jej losie, nie wiedzieć na jakiej podstawie. I to w każdym, nawet najdrobniejszym aspekcie, począwszy od miejsca pobytu, na ubiorze skończywszy. Aishele wręcz płonęła nienawiścią do niego, a jego służącej, która również potraktowała ją jak dziecko, obiecała w myślach siarczysty policzek przy najbliższym spotkaniu. Nawet, jeśli biała suknia była piękna, wygodna i skrojona idealnie na jej miarę - a była - to kobieta mimo wszystko odbierała ją jako zamach na swoją niezależność i odbieranie jej prawa głosu.

Aishele biła się z myślami przez kilka długich sekund, ale przecież ostatecznie nie mogła stać tak bez słowa do końca świata.

- Mahonie! - wykrztusiła, przełykając łzy. - Zabierzesz mnie stąd?

Przez głowę przylatywały jej tysiące pytań. O to, gdzie właściwie są, o ojca, o chorą matkę, o siostry i ich pociechy, o atak na klasztor, o wydarzenia na świecie, o Marię Elenę, o swój wyrok, o tysiąc innych spraw... Nic więcej jednak nie zdołała powiedzieć, bo gardło ścisnęła jej nagle jakaś niewidzialna ręka. Starała się nie patrzeć nawet na znienawidzonego Vaeliana, nie odpowiadać na żadne jego pytania i zupełnie ignorować jego obecność. Zawahała się moment, ale w końcu to zrobiła - podbiegła do rycerza i padła mu w ramiona. Tak bardzo brakowało jej kogoś bliskiego, kogoś znajomego, ciepła ludzkiego ciała i dotyku życzliwej istoty. Starała się zapomnieć o tym, że nie są sami, że mag też tu siedzi, ale zbyt wyraźnie czuła na sobie jego wzrok. Lepki i odrażający.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wieża w dolinie

5
Rycerz delikatnie ujął jej dłoń.

- Tak, właśnie tak. Przybyłem po ciebie, moja pani. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, nie bój się. Teraz już nic ci nie zagraża.
- Zapraszam, zapraszam, porozmawiajmy przy stole! - nawoływał mag przymilnym, ociekającym fałszem tonem. Mahon delikatnie skinął jej głową, po czym oboje zajęli swoje miejsca na dębowych krzesłach z wysokim oparciem.

Służba podała przystawki. Vealian jadł dystyngowanie, jak prawdziwy szlachcic, Mahon również nie krępował się i dość często popijał z kielicha, próbując przy tym kolejnych dań. Podróż musiała go zmęczyć i najwidoczniej zamierzał to sobie odbić. Ciszę, przerywaną jedynie brzęczeniem sztućców i naczyń, zakończył czarodziej, pozornie niedbale zagadując rycerza.

- Liczę, że zostaniecie u mnie w gościnie? Dopiero, co prawda, południe, ale po co tułać się po gościńcach? Jutro skoro świt wyruszycie i zdołacie przebyć dwukrotnie większą drogę.

Aishele poczuła zimny pot na plecach. Nie chciała zostawać w tym miejscu dłużej, niż to niezbędne. A skoro jej rycerz i obrońca już się zjawił, pragnęła wyjechać stąd, kiedy tylko się da.

- Dziękujemy - rzekł Mahon. - Wdzięczni jesteśmy za tę propozycję. Ale moi ludzie rozbili obóz niecałe piętnaście staj stąd. Dotrzemy przed zmierzchem i tam zanocujemy. Wszystko już gotowe. Nie chciałbym niepokoić podwładnych nieoczekiwaną nieobecnością, gotowi wyruszyć na poszukiwania i narozrabiać. Sami wiecie.

Chociaż rycerz mówił spokojnie i swobodnie, nie dało się nie wyczuć aluzji, która kryła się w jego słowach. Na magu najwidoczniej nie zrobiła ona wrażenia.

- Och, nie tacy poszukiwacze przygód mi się tu trafiali. Ale dobrze, uszanuję decyzję. Cieszmy się zatem chwilą obecną i dobrym towarzystwem.

Na twarzy Mahona malował się uśmiech, który mógł znaczyć wszystko, ale mimo to Aishele poczuła się lepiej, bezpieczniej.

Po obiedzie, w czasie którego szlachcianka nie zjadła niemal nic, służba zawiadomiła, że zarówno konie, jak i skromny prowiant dla podróżnych, są już przygotowane. Wyglądało na to, że rycerz chciał opuścić to miejsce równie szybko, jak się w nim zjawił. Płaszcze, ciepłe kaftany i kożuszki, wszystko to było gotowe. Aishele nie mogła jednak zapomnieć o Marii Elenie, na temat której nadal nie miała żadnej informacji. Mahon, który znał ją całe życie, zauważył to od razu.

- Pani? Czy coś się stało?

Re: Wieża w dolinie

6
Spoiler:
- Tak, stało się! Stało się! - Szlachcianka nagle jakby otrząsnęła się z otępienia. Spojrzała na Mahona, a potem przeniosła wzrok na Vealiana. W jej oczach zapłonęła niespodziewanym ogniem gwałtowna, niemożliwa do dalszego ukrywania nienawiść. Bardzo nierozsądny wybuch... - Trzyma się mnie tutaj jak zwierzę schwytane w potrzask, jakbym była własnością, którą można przekazywać sobie z rąk do rąk, a nie żywym człowiekiem! Trudno, nic nowego! Ale gdzie jest, na wszystkich bogów, Maria Elena, moja przyjaciółka, która wywiodła mnie z klasztoru? Dlaczego nikt mi nic nie mówi?! Co to za obłęd?! Gdzie ona jest, co z nią zrobiłeś?!

Już podczas posiłku Aishele z trudem panowała nad sobą. Wbijając raz po raz widelec w kawałek pieczeni wyobrażała sobie, że to przysmażona gęba maga Vealiana. Nie zaostrzało jej to apetytu, dlatego mało co przełknęła, ale przynajmniej zaspokajało nienawistne zapędy na tyle, by mogła w miarę spokojnie siedzieć przy stole. Teraz jednak napięcie sięgnęło zenitu i nerwy jej puściły. Nie miała siły dłużej udawać, że "cieszy się chwilą obecną i dobrym towarzystwem", jak to raczył ująć łaskawy gospodarz.

- Mahonie, gdyby nie ona... - wyszeptała rozdygotana - już dawno leżałabym gdzieś martwa... Albo na zgliszczach przeklętego Kedesz, albo w jakimś wykrocie czy zaspie. Muszę wiedzieć, co się z nią dzieje... Tyle przeszłyśmy razem, jest mi jak siostra... Nie mogę jej zostawić, ona mnie nie zostawiła.

Ciąg dalszy nastąpi.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”