Wschodnia Dolina Gór Daugon

1
Przyjemne miejsce, porośnięte niską, zielonkawą trawą, która w suchsze miesiące lubiła nieznacznie żółknąć w ciepłych promieniach słońca. Cień zapewniały niewysokie, liściaste drzewka, skłaniające się wiatrowi, gdy ten zadął mocniej. Niewiele było tu istnień, które mogłyby zakłócić spokój wędrowca. Ot, od czasu do czasu zbudzić odpoczywającego mogą co najwyżej stadka beczących rogatych parzystokopytnych, zarówno tych dzikich jak i oswojonych. Drapieżniki, przyzwyczajone do łatwiejszego celu raczej nie wchodziły ludziom w drogę, wyczuwając od nich duże zagrożenie i nierzadko agresję, której mogłyby im pozazdrościć. Dolinę przecinały liczne, ale ledwie widoczne ścieżki, prowadzące do małych, często dwu-, trzyrodzinnych osad, w których ludzie prowadzili życie spokojne, ale monotonne życie. Nierzadko również trapiły ich trudności dnia codziennego, gdy okazało się, że stadko zbytnio oddaliło się od pastwiska. Krajobraz uzupełniał wąski w tym miejscu, ale rwący strumień, ciągnący się przez całą, nie za dużą, kotlinę, by niknąć potem w odmętach jaskini prowadzącej do wnętrza góry. Mimo, że miejsce wydawało się być spokojne i bezpieczne, nikt nie chciał się zapuszczać w odleglejsze zakątki, gdzie zbocza gór stawały się strome, a ich ściany podziurawiła siatka pieczar. Nie zbliżano się do nich. Nie było tam nic, co przeciętnemu człowiekowi mogła się wydać interesujące. Poza tym, legendy głosiły, że w wielu z nich pozostały nadal potężne elfickie zaklęcia, potrafiące dorobić dodatkowe ucho na czole, bądź szczękoczułki na klatce. Co uroki robiły z przyrodzeniem wolano nie wiedzieć, nie dajcie bogowie, jeszcze by je zmieniły w skiszonego ogórka lub skróciły o parę cali. Inne pieczary zamieszkiwały magiczne stworzenia, zwykłe zwierzęta, na które mocno wpłynęła magia mieszając zarówno w wyglądzie jak i charakterze, przez co uważano je za nieprzewidywalne i niegodne uwagi. Nikt, a przynajmniej a takiej osobie nie wiadomo, nie próbował do tej pory sprawdzić, czy podania mówią prawdę. Poza paroma kolorowymi łunami pojawiającymi się w tamtych regionach na niebie, kompletnie nic nie niepokoiło ludzi na tyle, by dochodzić, co tak naprawdę tam się dzieje. Gdyby chcieli poczuć odrobinę przerażenia na własnej skórze, udaliby się do pobliskich lasów, wszak w nocy tam ciemno, dziwnie wieje, a gałęzie pod stopami trzaskają, istna groza!


Ki Licho przygnało tu Hoffmana? Zapewne on sam nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Droga dłużyła się niesamowicie, a dość monotonny krajobraz nie zapewniał szczególnych wrażeń. Czuł się już dość zmęczony, wszak miał za sobą wiele dni podróży i niewiele odpoczynku. Prowiant był na wykończeniu, w tym również woda, mimo, że mijał źródło niecałe ćwierć dnia drogi temu. Dopiero teraz pragnienie wzmogło się na tyle, by zastanowić się nad uzupełnieniem wiktu. Sama woda to jednak za mało, a wokół, oprócz traw i drzew, nie było niczego. Niczego, co nadawałoby się do jedzenia. Być może ludzie, których wcześniej widział niedaleko strumienia zechcieliby podzielić się własnym zaopatrzeniem.

Wyglądali na przyjaznych, nie nosili ze sobą żadnej broni.

Było jeszcze daleko przed wieczorem, słońce nadal świeciło wysoko, choć nie dawało odczuć nic poza przyjemnym ciepłem. Na jasnym błękitnym niebie kłębiło się kilkanaście śnieżnobiałych chmurek. O ile dzień był ciepły i pogodny, to noc mogła przynieść sporo chłodu.

I ten przeklęty wiatr! Na bogów. Wiał prosto w twarz, osuszając skórę, drażniąc oczy i mierzwiąc włosy.
Obrazek

Re: Wschodnia Dolina Gór Davgon

2
Po kolejnych dniach tułaczki, ciało Hoffmana było coraz bardziej zmęczone za sprawą intensywnego marszu, w bliżej nieokreślonym kierunku. Co raz kuszony myślami własnego autorstwa o odpoczynku, po chwili karcił się każąc sobie samemu wciąż iść na przód. Kiedy poczuł już doskwierającą suchość w ustach, ponownie sięgnął po bukłak z wodą przywiązany do pasa. Wyduszając z niego ostatnie krople, po chwili, zrezygnowany z powrotem przywiązał go do pasa i szedł dalej, mając nadzieję niedługo znaleźć źródło pitnej wody.
Cholera jasna... dopiero co mijałem jakiś wodopój. Ale nie, musiało mi się śpieszyć by iść nawet nie wiadomo dokąd, nie uzupełniając bukłaku. Żeby jeszcze przez tyle dni nie znaleźć żywej duszy. Gdzie ci ludzie się niby podziewają? Jak słowo daję...
Po chwili wynurzając się zza jednego z wielu mijanych już podczas swojej wędrówki pagórków, zauważył grupkę ludzi, najprawdopodobniej wędrowców, których na dobrą sprawę mógł zauważyć już o wiele wcześniej, za co skarcił się ponownie w myślach i niezwłocznie schował się za jednym z pagórków. Cierpliwie wyglądał zza niego i przez dłuższą chwilę obserwował ludzi kątem oka, aby móc orientacyjnie określić ich ilość i stwierdzić poziom potencjalnego zagrożenia, jakiego mógłby się spodziewać z ich strony.
Ludzie? Wydaje mi się, że to nie są elfy. W sumie co to za różnica. W obu przypadkach to wielka niewiadoma. Uspokój się... Jeśli to ludzie, to zapewne są jakimiś podróżnikami, albo w najlepszym wypadku kupcami. Więc chyba łatwo było by się z nimi dogadać... Dobra, do czegoś doszedłem. Ale sam już nie wiem jak zareagują na elfa. Chyba lepiej będzie użyć mocniejszych środków przekazu, z mieczem w ręku. Może dowiem się od nich czegoś ciekawego. Pewnie wiedzą gdzie jest najbliższe miasto. Ale co ja im powiem? Wypadnę z bronią zza tej góry i co? Muszę wiedzieć jak się z nimi przywitać. Jak było w ich języku ,,dzień dobry"... nie. Jak wyjdę z łukiem w rękach to nie powinienem być tak miły do nich. Powinienem być bardziej zdecydowany... więc może...
Obserwując ich z ukrycia, przez cały czas chłopak zastanawiał się co im powiedzieć, o co ich zapytać i przede wszystkim jak to powiedzieć w języku ludzi, który był mu znany jednak wiele mu jeszcze brakowało do sprawnego porozumiewania się w tym języku.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Wschodnia Dolina Gór Davgon

3
Elf najprawdopodobniej nie miał powodu do niepokoju, „podróżni” nie wyglądali na szczególnie groźnych. Było ich troje, mężczyzna, chłopak i dziewczyna na oko 10-11 letnia, jadąca na małym, ale okrąglutkim jak brzuch karczmarza osiołku. Nie zwracali na siebie szczególnej uwagi, ubrani w stare lniane łachmany nie prezentowali sobą dobytku, który warto by zrabować. Mężczyzna przyprószony już nieco siwizną jak trawa szronem wczesną zimą, uginał się pod ciężarem tobołków. Nadal był jednak w sile wieku i niestraszny mu był wysiłek. Młodzieniec był kilka lat starszy od dziewczynki, rósł na krępego, postawnego mężczyznę, który w przyszłości na pewno przerośnie innych co najmniej o głowę, kto wie, być może dorówna wzrostowi nawet wysokim elfom. Gdyby przyjrzeć się mu uważnie, można by zobaczyć, że nie był bez broni. Szedł blisko osiołka, a do jego prowizorycznego siodła oprócz skrzyneczki była doczepiona pochwa na miecz i sahajdak, wcale nie puste. Ostatnia podróżniczka, dziewczynka prezentowała się najbardziej mizernie. Wydawała się nieco nieobecna, jakby chora, kołysała się niemrawo w siodle, jakby miała za chwilę z niego zlecieć. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a pozostała dwójka praktycznie nie zwracała na nią uwagi.

Prawdopodobnie dostrzegli elfa już wcześniej, w oddali, kiedy majaczył się jedynie, jako ciemniejszy punkt na tle morza zieleni. Na takiej przestrzeni niełatwo było pominąć punkty odległe nawet o pół dnia drogi, schronienie przed spojrzeniem dawały jedynie lasy i wzniesienia terenu.

Zatrzymali się przed pagórkiem, mogliby go jedynie ominąć szerokim łukiem, lecz woleli wiedzieć, kogo będą mieli za plecami. Mężczyzna porzucił tobołki, które przyszło mu dźwigać całą drogę, wysunął się odważnie do przodu i zaczął krzyczeć coś w języku zupełnie dla elfa niezrozumiałym. Nie wziął broni, nie gestykulował. Tylko krzyczał, a nie doczekawszy się odpowiedzi powtórzył tym razem dokładając kilka zdań więcej. Osiołek z niepokojem parsknął, tupiąc kopytkiem. Dziewczyna nie zwróciła na to żadnej uwagi, wpatrywała się gdzieś przed siebie, jakby za horyzont, zupełnie nie dostrzegając tego, co działo się tuż przed jej nosem.
Obrazek

Re: Wschodnia Dolina Gór Davgon

4
Młody elf cały czas na wpół leżał, opierając się o pagórek. Po dłuższej chwili namysłu, kiedy był już niemal pewny tego, że ma do czynienia z trzema osobami, miał zamiar już wychodzić. Zdziwił się lekko, gdy usłyszał krzyczącego w nieznanym mu języku mężczyznę. Próbował zapamiętać z tego co wykrzyczał jak najwięcej i dopasować do tego w głowie słowa, które znał w języku ludzi, jednak marnie mu to wyszło.
A tego co napadło? Boli go coś?
Chłopak nie do końca przemyślał to co robi, z resztą myślenie nie należało do jego najmocniejszych atutów, jednak instynkt kierował jego kolejnymi zachowaniami, jeszcze nigdy w życiu go nie zawodząc. Zdejmując łuk z pleców, wyjmując strzałę z kołczanu, a następnie napinając mocno cięciwę, po chwili wyszedł ostrożnie zza pagórka, trzymając łuk obrócony o 90 stopni i celując strzałą w starszego mężczyznę, który był wyraźnie bliżej niego i zdawał się mu bardziej agresywnym. Nie mniej jednak, stanął przed nimi pod takim kątem, ażeby jego strzała miała dostęp do każdego z nich, na wypadek gdyby ktoś coś kombinował i nie chcąc aby nikt nikogo nie zasłaniał. Przez chwilę stał jak wryty, przypominając sobie ludzki dialekt. Po chwili, zauważywszy, iż znacznie młodszy mężczyzna posiada miecz, od razu wycelował w jego kierunku strzałą.
- Wyjmij miecz z pochwy i rzuć koło mnie na ziemię - Elf miał jeszcze wyraźne problemy w porozumiewaniu się w języku ludzi. Jego głos był załamany i sprawiał wrażenie jakby się jąkał.
Jednak jakkolwiek niekorzystnego dla siebie wrażenia mógłby nie wywrzeć na tych ludziach, wiedział doskonale, że ma nad nimi przewagę. Wiedział również, że spotkani przez niego ludzie, uważają go za obłąkanego, bądź bezwzględnego bandytę. Hoffman właśnie takie wrażenie starał się na nich wywrzeć i nie było to wcale dla niego trudne. Wiedział, że się go obawiają i chciał utrzymywać ich w ciągłym strachu i poczuciu zagrożenia, aby wydobyć z nich potrzebne mu informacje.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Wschodnia Dolina Gór Davgon

5
Mężczyzna uważałby nie zrobić niczego pochopnego. Widocznie nie takiej reakcji spodziewał się ze strony elfa. Nadal do niego mówił, tym razem spokojniej, łagodniej, wypowiadając słowa, które dla elfa na początku brzmiały zupełnie obco, a dopiero potem nabrały sensu i układały się w zdania.
- Tylko spokojnie, nie zamierzamy zrobić ci krzywdy – powtarzał mężczyzna. Skinął głową na chłopaka, by ten zrobił to, czego żądał młody elf.

– Tylko powoli… - dodał.

Młodzieniec spokojnie ujął pochwę miecza, odpiął ją od siodła. W niedługim czasie miecz został wyrzucony, nie wylądował zbyt blisko elfa. Znalazł się parę kroków zarówno od niego jak i od mężczyzny. Spokojnie pobłyskiwał w promieniach słońca otoczony zielenią, stary, lecz zadbany brzeszczot, nieco cieńszy od zwykłych z ciekawą zdobioną liśćmi rękojeścią i głowicą w kształcie głowy jakiegoś zwierzęcia nieco przypominającego wilka, ale z dłuższym pyskiem i oczywiście kłami.

- Zrobiliśmy to, co chciałeś. Teraz puść nas, jesteśmy tylko podróżnikami – powtarzał dalej mężczyzna, swoim spokojnym stanowczym głosem. Widać wiele przeżył,

Pierwszy raz zareagowała dziewczynka, nie była już zupełnie obojętna na to, co się działo, choć nie zrobiła wiele ponad spojrzenie na elfa. Miała nieprzyjemne oczy, jej tęczówki wydały mu się brzydkie, intensywnie zielone, niemal święcące jak u ogników. Może to tylko gra świateł, może to coś więcej. Wydawało się, że niemo porusza ustami.

Ręce elfa powoli cierpły, utrzymywanie tak długo napiętego łuku męczy nawet najwytrwalszych łuczników. Jego ramiona zaczęły drżeć domagając się działania.
Obrazek

Re: Wschodnia Dolina Gór Davgon

6
Chłopak słuchał uważnie słów człowieka i rzucał okiem raz na niego, a raz na pozostałych członków rodziny jak też mu się wydawało. Czując jak ręka trzymająca wciąż napiętą cięciwę zaczyna drżeć, chłopak znacząco poluzował napięcie, aby nie była dla niego tak uciążliwa, jednak wciąż pozostawała wystarczająco mocno napięta aby strzała zdołała przebić ciało człowieka.
- To ja o tym zadecyduję człowieku - Mówił wyraźnie nieprzyjemnym i szorstkim głosem po czym po chwili kontynuował
Na chwilę zwrócił uwagę na rzucony do niego miecz. Nie wyglądał on na zwykły, prosty miecz. Wydawał się mu zbyt kosztowny. Fakt ten zdziwił nieco chłopaka, jednak nie wyciągnął on z niego żadnych wniosków i szybko powrócił do przesłuchania.
- Zadam wam teraz kilka pytań. Jeśli mnie nie okłamiesz, a odpowiedź będzie mnie satysfakcjonowała, nikt nie ucierpi. Jeśli nie... - Przerwał, po czym wycelował w dziewczynkę chcąc wyraźnie pokazać co się w takim wypadku stanie
Na chwilę, jego uwagę przykuły zielone oczy dziewczynki. Były tego samego koloru co Hoffmana, jednak wydawały mu się zupełnie inne. Zaciekawiło to chłopaka, jednak wiedział, że to nie czas i miejsce na tego typu rozważania i od razu powrócił do celowania w starszego człowieka. Poczekał krótką chwilę wyczekując od mężczyzny reakcji na jego działanie, spodziewając się uderzyć tym samym w jego słaby punkt. Następnie z powrotem obrał za cel mężczyznę, do którego ponownie zaczął mówić.
- Po kolei. Po pierwsze, co tu robicie? Po drugie, czy jesteście tutaj sami? Po trzecie, mówcie skąd pochodzicie, gdzie się udajecie i gdzie się znajduje najbliższe miasto?
Nie był dobrym mówcą. Wyraźnie świadczyło o tym gradobicie pytań jakimi został zasypany nieznajomy mu bliżej mężczyzna, a biorąc pod uwagę to, iż zdawał się być w szoku, trudno było by też wymagać od niego precyzyjnej odpowiedzi na wszystkie pytania. O dziwo nie zapytał on nawet o takie rzeczy jak zapasy, przez co jego wizerunek pospolitego bandyty mógł nie być tak uderzająco przejrzysty jak myślał. Nie mniej Hoffman czuł nad nim wyraźną przewagę psychiczną. Czuł w nim strach. Czuł, że przyparł tego człowieka do muru i jest w stanie wyciągnąć teraz z niego wszystko, jednak wiedział, żeby nie przesadzić, gdyż mogło by się to obrócić przeciwko niemu. Problem Hoffmana polegał na tym, że potrafił rozpracowywać psychikę lecz przez nieudolny dobór słów ciężko było mu to wykorzystać. Nie mniej jednak stał jak wryty, oczekując odpowiedzi na uprzednio zadane pytanie, przeszywając mężczyznę wzrokiem na wylot.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

7
Hoffman poluzował nieco cięciwę dwumetrowego łuku, jednak wciąż trzymał ją napiętą, by móc w ułamku sekundy wystrzelić strzałę. Jego ręka wciąż odczuwała ogromny dyskomfort i stopniowo słabła, zdawało się, że jedynie niespotykana siła woli elfa zmusza mięśnie jego ramienia do posłuszeństwa.

Mężczyzna nadal starał się zachowywać spokój, wiedział, że w tym momencie jest zupełnie bezsilny, jeśli zrobi coś pochopnego, strzała utknie w któryś ciele, a tak nadal była szansa, by wyjść z tego wszystkiego bez szwanku. Młodzi nie zasłużyli na śmierć, nie w taki sposób… dziewczynka i tak była stracona, jednak chłopak powinien żyć…

Tym razem role się odwróciły, teraz elf krzyczał coś do nich w niezrozumiałym języku, różnica wydawała się jednak istotna, oni wyszli do niego z pokojowymi zamiarami, on natomiast mierzył do nich z łuku. Wciąż trzymając naciągniętą cięciwę. Mężczyzna wiedział, że długo tak jej nie utrzyma. Nikt nie był w stanie wytrzymać nieskończoność, władając w ten sposób łukiem. Elf wyglądał mu na młodego (choć Licho wie, jak jest z tymi długouchymi), niedoświadczonego, popełnia błąd, który ich kosztować będzie życie.

- Psia jucha - zaklął mężczyzna – uciekaj, gdy tylko będzie okazja. Uciekaj do lasu – mówił ciszej, jednak tym samym stanowczym, wciąż łagodnym głosem, którym wcześniej zwracał się do napastnika.

Zamarł, gdy grot strzały został skierowany w stronę dziewczynki. Nieznacznie odetchnął, gdy została zwrócona z powrotem do niego. Uczucie strachu, które wyczuł elf, jakby nagle zniknęło, a mężczyzna znów spoglądał na niego niewzruszonym spojrzeniem człowieka, który w życiu widział lub cierpiał zbyt wiele, by przejąć się własną śmiercią. Byle Mroczna Pani przyszła szybko, otulając miękko ciemnością.

Elf kontynuował swoją tyradę, której w zasięgu słuchu nikt nie był w stanie zrozumieć. Dziewczynka przyglądała mu się pilnie. Młodzieniec z pewnością odczuwał jej wzrok na własnej skórze, a być może był zbyt głupi i ślepy, by dostrzec cokolwiek. Instynkt zadziałał jednak w chwili, gdy młódka szarpnęła się w oślim siodle, zapewne chcąc natychmiast zsiąść. Zsiadła natychmiast, a raczej zleciała, gdy strzała przeszyła jej brzuch, a osioł wierzgnął jak opętany, uciekając gdzieś przed siebie.

- Biegnij! – krzyknął mężczyzna, nie zastanawiając się ani sekundy, posłuchał własnej rady. Chłopak zbladł, gdy strzała przeszyła jego… właśnie…, kogo? Siostrę, kuzynkę, może panią. Kto wie, kim dla niego była? Teraz leżała w trawie, piszcząc z bólu, trzymając strzałę dłońmi, które coraz mocniej pokrywały się ciepłym szkarłatem, tak samo prędko jak zieleń pod dziewczynką.

Żyła, walczyła, walczyła tak samo desperacko jak chłopak, który biegł za mężczyzną. W stronę lasu.

Strzała, puszczona mimo woli. Gdy zmęczone wysiłkiem mięśnie powiedziały dość, a ręką wykonała, w chwili, kiedy elf poczuł zagrożenie. Czy za nią poleci następna?
Spoiler:
Obrazek

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

8
Hoffman od początku, kiedy tylko wyszedł zza pagórka, bacznie przyglądał się zachowaniom ludzi, a zwłaszcza ich językowi ciała. Dopiero po chwili, kiedy skończył już mówić, zdał sobie sprawę z tego, że wszystko co powiedział, było po elficku. Chciał się zrehabilitować i zacząć mówić pojedynczymi słowami, jakie mu się przypomną po ludzku, jednak było to dlań niezmiernie trudnym zadaniem.
Ba... bardzi? Bardzi mi... Nie, to jakoś inaczej. Może, możemy... ,,może, możemy"? Tak się to mówi? Inaczej. ,,Nie zrobię wam krzywdy, chcę tylko porozmawiać"... chyba, że będą coś kombinować to ich wystrzelam. Teraz jak to powiedzieć. Nie zrobię wam.... Cholera, jak się w ich języku mówi ,,krzywda"?
Hoffman przestał myśleć nad ludzkimi zwrotami kiedy to starszy mężczyzna ponownie powiedział coś w swoim ludzkim języku. Niczego nie zrozumiał. Jednak z jego ruchów ciała wyczytał wyraźnie, że coś szykują. Uznając, iż to starszy mężczyzna ma wśród nich najwięcej do powiedzenia, i że to jego pozostała dwójka będzie się słuchała, swój wzrok skupił przede wszystkim na nim. Uznał, że mogą zrobić tylko dwie rzeczy. Zacząć uciekać, bądź spróbować obezwładnić elfa. Ich ucieczka uśmiechała się Hoffmanowi, gdyż wszyscy znajdowali się na otwartym polu, a on potrafił bardzo dobrze strzelać z łuku, więc wybicie ich wszystkich nie stanowiło by dla niego żadnego problemu. Gorzej mogło by być, gdyby postanowili jednak obezwładnić chłopaka i to ta myśl zaprzątała mu teraz głowę. Niespokojny nastrój potęgowała wzajemna nieznajomość języka. Uznając to co powiedział mężczyzna jako swego rodzaju sygnał do nieznanego jeszcze elfowi działania, on sam szybko obrzucił każdego po kolei swym spojrzeniem, aby wypatrzeć wśród nich konkretne reakcje. Przede wszystkim starał się patrzeć na ich ręce, czy po coś nie sięgają. Wtem zobaczył kątem oka jak dziewczynka ,,wierci się" na swoim osiołku. Uznając to jako oczywisty, nieprzyjacielski znak, kolejną myślą jaka przewinęła się chłopakowi przez głowę były wspomnienia związane z jego życiem wśród elfów, kiedy to wpajano mu niechęć do ludzi, uznając ich za podstępnych i niegodnych zaufania. Przypomniawszy to sobie nie wahał się i puścił cięciwę skierowaną grotem w stronę dziewczynki. Wówczas wiadomym było, że czas na rokowania doszedł końca. Hoffman po chwili ponownie napiął cięciwę, wycelował w klatkę piersiową mężczyzny i ponownie puścił Cięciwę. Widząc jak młodszy chłopak również zaczyna uciekać, potraktował go w ten sam sposób.
Stojąc w miejscu i trzymając wciąż łuk w dłoni, a prawą rękę luźno opuszczoną w dół, po chwili westchnął.
- Eh... i to by było na tyle, jeśli chodzi o dyplomację.
By nie marnować niepotrzebnie więcej strzał, chłopak z powrotem przełożył łuk przez ramię, a następnie wyjął z pochwy przy prawym boku miecz. W pierwszej kolejności podszedł do dziewczynki. Nie chcąc, aby dłużej cierpiała, stanął nad nią z opuszczonym w dół, złapanym w obie ręce mieczem, po czym wbił jej ostrze w serce. Od razu po wyjęciu go z powrotem z jej ciała, podszedł do chłopaka w zbliżonym do elfa wieku, i postąpił z nim w ten sam sposób. Nieco inaczej postąpił w przypadku mężczyzny. Kiedy już skończył z resztą towarzyszących mu ludzi, przez chwilę trzymał ostrze w powietrzu.
- Niepotrzebnie się rzucaliście. Chciałem tylko porozmawiać. Trzeba wam było być tak agresywnymi? Eh... i tak nie rozumiesz nic z tego co mówię...
Kończąc, Hoffman wbił miecz w serce i jemu, po czym wyjmując je, otarł o rękaw i schował do pochwy, najzwyczajniej w świecie odwracając się do niego plecami i idąc w stronę źródła z wodą. Pragnienie doskwierało mu już wystarczająco mocno.
Heh... to chyba przez nich tak zaschło mi w gardle...
Pochylając się nad źródłem, wyjął pusty już bukłak z wodą i napełnił go do pełna, po czym z powrotem przypiął go do pasa i zaczął pić wodę ze źródła, aby zaspokoić swoje pragnienie. Kiedy już to zrobił, z powrotem odwrócił się w stronę martwych ludzi, i podszedł po kolei do każdego z nich, aby przeszukać ich ciała w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego, poczynając od żywności, po inne zapasy, w tym również leki. Oceniając również stan strzał, które przebiły ich ciała, wyciągnął z ich ciał te, które nadawały się według niego jeszcze do użytku, bowiem nie tolerował on u siebie rozrzutności. Kiedy już przeszukał ciała i zabrał wszystko co tylko mógł unieść i co nadawało się do użytku, zabrał jeszcze miecz wraz z pochwą, który uprzednio wyrzucił na jego wyraźne polecenie chłopak. Przełożył je wówczas przez plecy w taki sposób, aby nie przeszkadzało mu podczas zdejmowania łuku z pleców.
Na sam koniec, Hoffman podszedł do wciąż stojącego osiołka.
I kto mówi, że zwierzęta są głupie? Pewnie boisz się, że i Tobie wpakuję strzałę między żebra, co? Mądra decyzja.
Chłopak rozebrał osła ze wszystkiego co miał na sobie, po czym pogłaskał go po głowie.
- Nie mam ręki do zwierząt...
Po czym poklepał go lekko po głowie i mając nadzieję, że zaraz sobie pójdzie, zaczął przeszukiwać rzeczy jakie były na nim uprzednio zawieszone. Kiedy już skończył wszystko przeszukiwać i zebrał rzeczy, które były mu potrzebne bądź nadające się na sprzedaż, szybkim krokiem oddalił się od miejsca zdarzenia, idąc w stronę, w którą zmierzał poprzednio.
Masz Ci los... koniec końców nie zapytałem ich o drogę. Dogadywać się z ludźmi... Może trzeba było słuchać Elfów?
Motyw
Motyw bitewny

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

9
Dłonie Hoffmana nadal drżały ze zmęczenia, trzymanie napiętej cięciwy dwumetrowego łuku nie należy do zadań, które byłyby dla nich przyjemne i relaksujące. Można było być jednak pełnym podziwu dla jego siły, zarówno fizycznej jak i woli, niejeden człowiek mógł jedynie pomarzyć o takim dokonaniu. Wszak niełatwo jest napiąć taki łuk, a następnie mieć tyle skrupułów, by niemal zabić małą bezbronną dziewczynkę, na dodatek schorowaną.

O ich braku świadczyły również kolejne czyny elfa, gdy znów ujął strzały, jedna po drugiej, tym razem chcąc pozbawić życia dwójkę mężczyzn. Pomimo zmęczenia pociski sięgnęły swoich ofiar. Za każdym razem rozlegał się krzyk, a następnie głuche uderzenie ciała padającego na trawę, błyskawicznie zmieniającą swój kolor na szkarłatny.

Wykrwawiająca się na ziemi dziewczynka również nie wyglądała na trudnego przeciwnika. Zaciskała dłońmi owijkę strzały wystającej jej z brzucha. Już nie krzyczała, nie jęczała, gdy elf powoli do niej pochodził widział, że jej usta poruszają się niemo, jakby wypowiadały jakąś modlitwę.
Być może elf się zawahał zanim miecz wbił się w jej serce, być może ani na moment nie poczuł zwątpienia pewny słuszności swojego czynu. Być może po prostu o tym nie myślał. Zdarza się. Niektórym dość często.

Gdy patrzył tak w jej jasne jak dwa zielone ogniki oczęta, wiedział, że życie w niej gaśnie z każdym oddechem, z każdym drgnieniem serca. Jego ręce prowadzące ostrze przyniosą jej teraz ulgę, odeślą jej duszę ku wiecznemu ukojeniu.

Nie spodziewał się, że następnego jego wspomnienie będzie pochodziło najwcześniej z przyszłego dnia.

Gdy się obudził, a przychodziło mu to z trudem, słońce wznoszące się wysoko na niebie grzało okrutnie jego plecy. W ustach czuł dziwną piekącą suchość, zupełnie jakby zagnieździło się tam stado ziejących ogniem potworów.

Z trudem przychodziło mu przypomnienie sobie wcześniejszych wydarzeń. Pomogło mu coś sporego, co czuł pod sobą.

Słońce nie pomogło, olśnienie przyszło w chwili, gdy jego ręka zawędrowała niżej w poszukiwaniu odpowiedzi. Odnalazła zęby… zęby, jakie k***a zęby!?

Zerwał się jak opętany, by poczuć jak łydka odmawia mu posłuszeństwa, sprowadzając go z powrotem na ziemię nagłym skurczem. Upadł boleśnie na kolana, kalecząc się o kamień w ziemi.
Przed nim leżała zdecydowanie martwa dziewczynka, oblepiona skrzepłą krwią. Miecz elfa dopełnił jej losu, tak jak sobie tego życzył.

Elf był zupełnie zdezorientowany, spragniony i obolały. Na szczęście jego broń wyglądała na całą. Nie wiedział, co się stało z nim, skąd ta nagła utrata świadomości. Może mógł się uważać, za szczęściarza, że w ogóle się obudził, nawet jeśli był kompletnie ubabrany krwią własnej ofiary na której spędził kilka… godzin, dni? Tego nie mógł wiedzieć.

Nie wiedział, co się stało z mężczyznami. Gdyby się rozejrzał, przeszedł, odkryłby, że pozostały po nich jedynie ślady krwi na trawie.

Osiołek znikł, nie czekał aż ktoś się nim zaopiekuje. Zostały tylko tobołki, które dźwigali ze sobą podróżni oraz miecz, ciągle pobłyskujący złowrogo na trawie.

Spiczastouchy czuł jakby już nigdy nie miał być sam.
Spoiler:
Obrazek

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

10
Hoffman po obudzeniu się, przez krótką chwilę jeszcze leżał, samemu nie wiedząc na czym. Szybko jednak przypomniał sobie o czymś. Sam nie wiedział o czym, jednak poczuł się nagle zagrożony i szybko zerwał się na równe nogi. Dopiero poczuł leciutką ranę na kolanie jednak nie zwrócił na nią większej uwagi. Chwyciwszy za łuk, rozejrzał się dookoła jakby kogoś szukał. Czuł się zagrożony i obserwowany z każdej strony.
Cholera jasna, co tu się stało? Nie czas na zaniki pamięci, myśl!
Po krótkiej chwili rozglądania się, zauważył dwie plamy krwi na ziemi.
Dwie plamy krwi. Martwa dziewczynka. Nie jest dobrze. Dwie ranne osoby i ja, którego oczywiście uznają za sprawcę jej zgonu. Jak długo tu leżę? Prawdopodobnie dość długo, więc gdyby chcieli mnie zabić już dawno by to zrobili. Kuźwa o co tu chodzi!?
Po chwili poczuł mocny, pulsujący ból głowy, który wyraźnie dał mu się we znaki, zupełnie jakby otrzymał cios czymś twardym.
Nie wiem co tu się stało, ale widocznie spieprzyłem sprawę tak, że bardziej się nie dało. Nie ma sensu ich tropić. Są za daleko. A jeśli nawet mi się uda, mogą już nie być sami. Nie ma czasu do stracenia, trzeba ruszać w drogę.
Szybko się ogarnął i mocno spoliczkował sam siebie, aby doprowadzić w ten sposób do ładu. We znaki dało mu się niezwłocznie pragnienie. Pospiesznie ruszył do źródła aby się z niego napić, a następnie napełnić pustą manierkę. Kiedy już skończył, obmył pobieżnie swoje szaty ze śladów krwi.
Poważnie... zero profesjonalizmu. Spieprzyłem wszystko dookoła. Nie mogłem zabić nawet 3 ludzi? Godny pogardy...
Z tym uczuciem, po chwili przemył twarz, podniósł się z powrotem na nogi i rozejrzał jeszcze raz dookoła. Szukał czegoś, co jeszcze zostało na ziemi, aby móc to ze sobą zabrać. Sam nie wie czemu to zrobił i sam wątpił w znalezienie czegokolwiek. Po chwili, ponownie przełożył łuk przez ramię i udał się w kierunku, w którym szedł, tuż przed przybyciem do tego miejsca.
Dziwne jest to wszystko... tamta dziewczyna korzystała z magicznych zdolności. Ale ja ją w końcu chroniłem, czy zabiłem? Zadane jej rany były wyraźnie od miecza, i jedna od czegoś innego. Strzały albo bełtu. Czyli nie jest to nic czego sam nie mógłbym zrobić... W każdym razie, w jednym i w drugim przypadku postąpiłem słusznie, w końcu profilaktycznie powinienem jej wbić strzałę w brzuch. A jeśli jej chroniłem, musiałem mieć jakiś powód. Ale jaki? Nie, to raczej nie to. Zabiłem ją i teraz tak będą mnie postrzegali ludzie w okolicy. Teraz muszę nadłożyć drogi i ominąć pierwsze napotkane miasto. Szlag by to...
Z tym właśnie poczuciem, czyli poczuciem ogromnej winy i beznadziei, ruszył szybkim krokiem aby jak najszybciej odejść z tego miejsca.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

11
Wyczerpany nieludzkim wręcz wysiłkiem umysłowym wywołanym przemyśleniami kilku poprzednich chwil, ruszył w stronę strumienia, by ukoić chłodną wodą spocone czoło, a także zaschnięte gardło. Uklęknął na jedno kolano przed źródłem i sięgnął po osuszony bukłak, by napełnić go do cna. Zajęło mu to chwilkę, gdyż początkowo zapomniał go otworzyć. Trzymał go pod wodą zirytowany uporem i złośliwością rzeczy martwych, jak sobie pomyślał. Gdy schylił się, by napić się wody poczuł ostry metaliczny smak, a jej konsystencja wydawała mu się lepka i gęstsza od zwykłego przezroczystego płynu. Gdy jednak spojrzał na nią ponowne, nie zobaczył niczego nienormalnego. Niestarannie obmył szaty, mocząc się przy tym okrutnie, jednak po krwi nie zostało żadnego śladu. Nawet małej plamki. Czyszczenia wymagały również jego włosy oraz kark.

Hoffman przypomniał sobie o mieczu, który wcześniej wydawał mu się zbyt bogato zdobiony jak na zwykłe ostrze. Gdy zważył je w dłoni poczuł, że jest dość ciężkie, ale trzymało się je wygodnie. Postanowił je zabrać ze sobą. Jego spojrzenie padło również na tobołki pozostawione przez podróżników, których gościnnie poczęstował strzałami. Po krótkim przejrzeniu znalazł tam trochę ubrań, dwa bochny chleba, trochę suszonego mięsa, garść nieobranych orzechów, bukłak z kwaśnym winem oraz małą sakiewkę z 15 srebrnych krążków, których zastosowania nie był pewien.
Powoli przypominał sobie wszystkie wydarzenia poprzedniego dnia. Nadal nie był jednak pewny, dlaczego stracił przytomność i obudził się dopiero po paru, parunastu godzinach. Niepokoiła go dziwna obecność czegoś, o czym wiedział, że go nie zobaczy, ale co z pewnością mu towarzyszyło.
Porzucił myśl o tropieniu mężczyzn, plamy krwi, gdyby im się przyjrzał, wyglądały na nieco bardziej skomplikowane niż opisał je jego umysł. Niewielkie krople pojawiały się w trawie co kilkanaście stóp, czasem znikały zupełnie.

Nie zapomniał zabrać strzały z martwego ciała dziewczynki, rozpruwając brzuch dzieciaka, pospiesznie ją wyciągnął i mimo, że nawet lotka była cała we krwi schował ją do kołczanu. Zapewne mu to nie przeszkadzało, wszak był tak tępy, że mógłby strzelać nawet kijem.

Musiał poszukać schronienia i pomyśleć, co może zrobić dalej. Wędrówka przebiegała przyjemniej niż ostatnio, przynajmniej mógł napełnić żołądek strawą znalezioną w tobołkach. Gdy słońce przemierzyło ponad połowę nieba w oddali zamajaczyła smużka dymu, kusząc obietnicą ciepłego posiłku strudzonego przeżyciami kilku poprzednich godzin elfa.
Spoiler:
Obrazek

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

12
Kiedy po chwili wędrówki, zanim jeszcze zdążył się porządnie oddalić od miejsca w którym się obudził, do jego mózgu dotarła informacja o bólu, jaki powoduje skaleczenie na nodze.
Cholera jasna, jeszcze to...
Aby zatamować lekkie krwawienie, rozerwał jedną z zabranych przed chwilą szat i zrobił z niej opatrunek, starając się zawiązać go na nodze tak, aby nie przeszkadzał mu w chodzeniu. Męczył się z tym jednak kilka chwil, aż w końcu dochodząc do wniosku, że jednak zrobiony opatrunek na nodze mu nie leży, zrobił drugi, obwiązując całe kolano i jego okolice. Opatrunek nie należał do najstaranniej wykonanych, ponieważ chłopak zużył na niego znacznie więcej materiału niż powinien, jednak był wykonany porządnie. Na tyle porządnie aby spełniał swoją funkcję i nie krępował ruchów nogą.
Przynajmniej na coś się te ubrania przydały...
Ruszając dalej przed siebie, aby nie myśleć o irytującej go ranie, swoje myśli przekierował na zmysł smaku, a konkretniej skupił się na smaku pitej przez siebie wody.
Ta woda miała jakiś dziwny smak... może nie powinienem był jej pić? Mogła być brudna, zatruta albo nie wiem co. A cholera go wie, nie znam się na tym. Lepiej będę unikał jej picia, ale mogę nie mieć innego wyboru... Dobra, pomyślmy. Mam zapasy... nie wiem na ile mi starczą ale grunt, że je mam. Na trochę starczą. Żarcie, picie, ubrania, nawet te srebrne krążki. Ciekawe do czego one służą. Ale ładnie wyglądały, może da się coś z nimi zrobić? Może jakoś przetopić? Ciekawe czy to jest wytrzymałe...
Po chwili wyjął jeden z krążków z sakwy, przeznaczonej specjalnie dla srebrnych krążków o nieznanej mu jeszcze wartości.
Mieli ich dużo. Jest ich więcej niż na palcach moich rąk! Ciekawe ile dokładnie. Kiedy już gdzieś będę odpoczywał, chyba je policzę. Zajmie mi to pewnie sporo czasu, ale będzie czym się zająć. Mam nadzieję, że mają jakąś wartość na ziemiach ludzi. Może można by je na coś wymienić... na kromkę chleba? To już by było coś!
Idąc tak od dłuższej chwili, po pewnym czasie zauważył, jak i zresztą poczuł unoszący się w powietrzu dym, który wyraźnie przykuł jego uwagę. Mimo tego zignorował to zjawisko, i ruszył dalej, we wcześniej obranym kierunku, chcąc jak najszybciej zniknąć z tej lokacji, która zwyczajnie źle mu się kojarzyła.
Spoiler:
Motyw
Motyw bitewny

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

13
- LORD VLAIR DARKER - Tętent kopyt...

Konie miarowym, nieśpiesznym tempem przedzierały się przez zaśnieżone połacie ziem, ciągnąc a sobą małą furę oraz jej czterech pasażerów. Drewniane koła wozu co rusz chowały się pod puchem, trzeszcząc niewesoło przy każdym następnym obrocie. Sroga, zimowa aura przesłoniła wschodnią dolinę grubą warstwą białości. Wepchnięta między potężne ściany Gór Daugon przestrzeń nie zdołała uchronić się przed pogodową katastrofą. Lord ze swoją drużyną podążał jedną z wąskich, kamienistych ścieżek. Porządnie nimi trzęsło.

Z początku zamiarowali udać się zupełnie inną drogą - uczęszczanym traktem królewskim, jednak po długich naradach zdecydowali zjechać z gościńca w kierunku pasma górskiego. Mała korekta trasy miała, co prawda, nieco przeciągnąć całą podróż, ale jednocześnie zapewnić im względne bezpieczeństwo podczas przeprawy. Ich nowy, mroczny kompan - mag imieniem Qui - ochoczo przystał na ten pomysł, co spodobało się zielonoskórym, którzy mieli podobne zdanie. Szego i Szago jakoś przestali się obawiać dziwnego towarzysza. Stosunki w drużynie trochę się polepszyły, zważywszy na to, że Lord dokładał wszelkich starań, aby do tego doszło. Rozdawane hobgoblinom słowa otuchy zaczynały działać.

Wędrówka zimową porą to coś okropnego - do takich wniosków doszli pewnego wieczora, gdy zawierucha zmusiła ich do zatrzymania się w przydrożnej pieczarze. Niesamowitym sposobem w ciągu paru dni dojechali do podnóża Daugon. Bez odpoczynku, bez jedzenia, bez wygód. Żaden z nich nie narzekał, co dziwne. Nawet dezerterzy, którzy po raz pierwszy doświadczali tak skrajnego zimna, nie mieli w sobie dość odwagi, żeby psioczyć na niepogodę. Strach przed czymś nieznanym na stałe zagościł w ich świadomości. Największy problem dla podróżników stanowił teraz - nie zwracając uwagi na śmiertelne mrozy - brak dobrego pożywienia. Od setek godzin nie mieli nic w ustach. Choć Inuictus zdawał się nie odczuwać głodu wcale, to Szego, Szago oraz Darker niedobrze znosili coraz częstsze skurcze żołądków i nieustanne w nich ssanie. Czuli się coraz gorzej z minuty na minutę, choć do obłędu głodowego było im jeszcze daleko. Nie poprawiało to jednak w żaden sposób ich paskudnej sytuacji.

Być może ich stan pogorszyłby się jeszcze bardziej, gdyby nie to, że pewnego wieczora natrafili na ślady małej osady. Wioseczka składała się z czterech domków postawionych na krzyż i usadowiona była na rozległej skalnej półce. Twarde, kamienne podłoże było pokryte śniegiem - tak jak wszystko dookoła. Pod górskim nawisem rozciągała się ogromna łąka, teraz martwa z powodu nieustępującego zimna. Drewniane chaty, wzmocnione gdzieniegdzie cegłą, wyglądały na zamieszkane. Z każdej wąską strugą ulatywał ku niebu czarny dym. Górskie ściany, podziurawione siatką mniejszych oraz większych jaskiń, rozpościerały cień nad całą okolicą. Wioskowych widać nie było.

- Po drugiej stronie tego jaru znajduje się przesmyk - powiedział czarodziej, pocierając dłonią swoją gołą czaszkę. - Zaprowadzi nas do Zaavral. Wędrowałem już tędy nie raz. Trzeba nam spocząć w tej wiosce, to pewne. Ciepła strawa powinna pomóc nam w dalszej podróży.

- Radzę uważać na tamte pieczary - powiedział Szego, wskazując palcem w górę.

- Racja, racja... - dodał swoje Qui. - Na pewno czujesz cieknącą z nich aurę, Lordzie.

Lord rzeczywiście czuł potężną moc spływającą z gór. Konie, smagnięte po zadach, ruszyły w stronę osady.

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

14
Aura była mocna, ale mimo wielkiej ciekawości co może ją wytwarzać, Lord nie zastanawiał się nad tym za długo. Po prostu brzuch nie dawał mu spokoju. Potrafił się jeszcze skupić, ale było to na tyle nieprzyjemne by zdecydować się ruszyć wprost do wioski.
- Qui, nie sądzisz że wjazd do wioski, jako... cóż, dwaj podejrzani magowie oraz hobgobliny jest niezbyt... bezpieczny?
Spojrzał na swoich towarzyszy. Cóż za dziwny los ich ze sobą splótł. Przypomniał sobie sen, i cicho w duchu liczył że nie był on wynikiem pustego żołądka, bo i tak bywało.
Stukot kół o kamienie, wszędobylskie zimno i ogólne samopoczucie. Jakoś nic nie wróżyło poprawy.
Sięgnął do szaty, i dało mu się wygrzebać resztkę grzybka. Skulił się i zjadł tak by nikt nie widział.
Po chwili juz patrzył w stronę osady, zastanawiajac się co przyniesie nowy dzień.
- Cóż. Trzeba będzie przeszukać to miejsce dokładnie by odnaleźć jedzenie.
Nie miej mi za złe jeśli się czasami nie rozpiszę . Czasem trudno jest dużo napisać o prostych rzeczach.
Jeśli nie mam dobrego powodu, to zawsze odpisuje możliwie jak najszybciej .
Tego samego oczekuję

Przestaliśmy szukać potworów pod łóżkiem gdy zrozumieliśmy że one są w nas ... Kartoteka

Re: Wschodnia Dolina Gór Daugon

15
Kręcą się koła...

Domy były już dobrze widoczne. Szago nie przestawał poganiać wierzchowców. Wkrótce wóz zaczął wjeżdżać na wzniesienie, na którego szczycie stało parę zabudowań. Górska osada otwierała się przed Lordem.

// Wybacz tak prędką zmianę miejsca gry, ale uznałem, że dobrze osadzić Cię na dłużej w tej wioseczce, przez co potrzeba nam nowej lokacji. Mam przygotowaną serię questów i różnych smaczków, więc powinniśmy się tam dobrze bawić. //
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”