Re: Wodny Fort

91
Skurwysyn, pomyślała nieprzytomnie Licho. Przekręciła się ze stęknięciem na sienniku. Uśpił mnie...

Podniosła się i zatrzasnęła ażurowane okiennice, tłumiąc chłodne, jasne promienie zimowego słońca, padające snopem wprost na jej twarz. Hałas z dziedzińca umilkł. Bez namysłu zaczęła się pośpiesznie obuwać i odziewać, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Wpuściła Athelstana z tacą uginającą się od pachnącego jadła. Głód ją zdjął, gardło jednak miała ściśnięte. Mruknęła podziękowanie i zmusiła się do przycupnięcia jeszcze na chwilę na skraju łoża, żeby poskubać chleb z serem. Pusty żołądek rozdzierał ją od środka, ale myślami była już w pachnącej szałwią izbie Gartha.

Piołun — odparła nagle posługaczowi, wpatrując się w ciemnoszary grzbiet i bursztynowe ślepia szczeniaka, któremu z każdym dniem coraz dalej było od szczenięctwa. — Nazywa się Piołun. — Rósł szybko, zauważyła. Pysk mu się wydłużył i łapy, dziecięcy puszek zastąpiło gęste, popielate futro, a w dziczy mógłby ścigać już młode koźlęta. Kiedy gospodarz rzucał mu z ganku karczmy przypalony ochłap, podwórzowe psy nauczyły się tylko oblizywać, łypiąc z daleka. Dla niej w myślach nadal był po prostu Wilkiem.

Licho nie wdawała się tym razem w rozmowę. Z nikim nie zamierzała wdawać się w nią w dawać, nie na temat oficera. Ugryzła ostatni kęs pieczywa, a mięso oddała szczeniakowi. — Dzięki. Gdyby mnie szukali, jestem zajęta. Na długo.

Nie czekając, aż podróżnik opuści komnatę, podniosła się i dopięła pas. Posmarowała gojący się tatuaż mistrza Imy maścią ze słoiczka, jak zalecał, podwijając koszulę. Pogrzebała gasnący żar w palenisku. Nie chciała zwlekać dłużej, gwizdnęła na Wilka i zatrzasnęła za sobą drzwi komnaty, kierując się w stronę izb felczera.

Co z nim? — spytała od progu.

Medyk zastygł nad swoim stołem z pękiem jakiegoś wyjątkowo śmierdzącego zielska, kojarzącego jej się brzydko z wyrywaniem zębów. Keir leżał. Dalej tylko leżał. Licho znowu ze ściśniętym gardłem podeszła do kozetki i musnęła dłonią czoło mężczyzny, odgarniając z niego kępki ciemnych włosów. Wydobrzej, po prostu wydobrzej...

Znów przysiadła na skraju leży, wracając do swojego wyczekiwania na cud. Zapomniała nawet obsobaczyć Gartha za wlanie jej w gardło jakiegoś usypiającego świństwa. Siedzenie tam godzina za godziną było bezsensowne, było niepotrzebne. Ale czuła się, jakby miała kowadło zrzucone na pierś, ilekroć musiała wyjść za próg lazaretu. Jakby on nagle miał zniknąć, tak jak zniknął jej Friese, reszta, jej rodzina — ludzie, przy których jej nie było, gdy powinna była być.

Jak długo może tak leżeć? Garth? Możemy cokolwiek zrobić? Mogę pojechać do Oros, mają tam magów, uzdrowicieli...

Re: Wodny Fort

92
Athelstan, zbyty kilkoma słowami, opuścił jej komnatę z dziwnie smutnym wyrazem twarzy. Nie miała czasu zauważyć tego, pędząc do komnaty Gartha. Wilk pędził za nią, rozglądając się na boki z ciekawością. Kiedy przekroczyli próg, zwierz zmarszczył nos i parsknął, jakby ziołowy zapach drażnił jego nozdrza.

Keir leżał, dokładnie tak, jak go zostawiła. Wciąż oddychał, wciąż wyglądał tak samo. Na zadane przez nią pytanie początkowo odpowiedziało głuche milczenie. Medyk zbliżył się i długo spoglądał na oficera.

- Nie wiem, ile może tak leżeć. Z przeczytanych przeze mnie źródeł wynika... No, w sumie nic, ale podejrzenia są nieciekawe. Ja zrobiłem, co tylko mogłem. Miód i woda trzymają go przy życiu, ale już wyraźnie wychudł. Być może w Oros znajdzie się ktoś, kto będzie umiał mu pomóc. Ale czy zechce? Ferris próbował już nie raz i nie dwa prosić magów o pomoc, zawsze z tym samym skutkiem. Uważają, że efekty przeludnienia mogłyby być tragiczne, a śmierć jest naturalną koleją rzeczy, której magią zakłócać nie można. W Forcie pracuję od siedmiu lat, czarodzieja widziałem tu dwa razy. Raz, po tej akcji z demonem, no i wcześniej, z cztery lata temu, jak zatrzymał się tu w podróży do miasta. Nigdy żaden nie uzdrowił tu nikogo.

Powszechna oziębłość magików była znana wszem i wobec, nikogo już nie dziwiła. Ale i tak Licho poczuła chęć wymordowania ich wszystkich. Piękni, wyniośli, niby ważni. Zadufani w sobie, a wewnątrz zepsuci od dobrobytu.

- Możesz zapytać kapitana, czy zezwoli na wyprawę do Oros. Tam już wszystko będzie zależało od ciebie, ale nie liczyłbym na jakiś spektakularny sukces. Jeżeli gdziekolwiek cię wpuszczą i wysłuchają, możesz mówić o cudzie. A, właśnie! - Odwrócił się i podniósł ze stojaka niewielką fiolkę. Miała rdzawoczerwone zabarwienie, korkował ją drewniany koreczek. Napój wewnątrz niej był mętny, konsystencją przypominał krew. - Ten posługacz od brwi... Athelstan? Chyba tak się nazywał. Przyniósł mi to i powiedział, żeby rozrobić to w winie, a Keir być może się obudzi. Sęk w tym, że ani zapach, ani wygląd nie przypomina mi niczego, z czym wcześniej się spotkałem. Wiem, że on akurat nie ma motywu zrobienia krzywdy oficerowi, ale wzdrygam się przed podaniem pacjentowi czegoś, czego efektów nie mogę przewidzieć. Próbowałem go wypytać o składniki, ale był nieugięty, ani słowa nie chciał wyrzec. Prosił też, żeby nikomu nic nie mówić, ale nie ufam mu, wydało mi się to podejrzane. Ty, jako najbliższa Keirowi, może powinnaś podjąć decyzję? Myślisz, że można temu facetowi zaufać?

Athelstan, który niedawno przyniósł jej żarcie, który oferował pomoc, który przymilnie pytał o jej zwierzaka. Czy mógł chcieć zabić oficera? Czy faktycznie pragnął jego dobra? Co miała znaczyć ta prośba o milczenie? Co to za podwójna gra?

- Wydaje mi się, że on stosuje jakąś magię. Jego rana zagoiła się błyskawicznie wręcz, podobnie było z ciałem, kiedy go znalazłaś - nic sobie nie odmroził, choć leżał w śniegu wystarczająco długo. I nawet temperatura jego ciała nie ogrzałaby wilka - wskazał zwierzaka głowa. - Obaj padliby trupem. Teraz ta fiolka. Niewiele z tego pojmuję, przyznam się.

Re: Wodny Fort

93
Licho ujęła fiolkę w palce i ostrożnie obróciła, oglądając ją w świetle wpadającym przez okno. Westchnęła na widok krwisto-szkarłatnej cieczy poruszającej się leniwie pod szyjką jak jakaś upiorna, czerwona żywica. Pokręciła głową. — Nie wiem. Nie mam pojęcia. — Wilk czuł jej zawahanie, położył łeb na nogach dziewczyny. — Nie powiedział nic więcej? — upewniła się, spoglądając z nadzieją w oczach na felczera, ale znając odpowiedź. Przygryzła dolną wargę. Naczynko czekało oskarżycielsko w jej dłoni, a ona toczyła walkę z myślami.

Kiedy Garth roztoczył jej ponurą wizję szukania pomocy w mieście, nie wiedziała już, co mogła zrobić. Chciała tylko, by Keir się obudził, żywy. Nie wyobrażała sobie, że miałaby pozwolić mu odejść w każdej chwili we śnie, tak po prostu, kiedy jej by tam nie było. Albo gorzej — zostać tak. Na zawsze. Gasnąć z dnia na dzień, odpływając z żywota. Licho zadrżała na taką myśl. Bała się. Wróciła spod łuny wojny, ale obawiała się maleńkiej, czerwonej fiolki spoczywającej w jej palcach.

Garth? — Uniosła głowę. — Podaj mu to. Rozrób i podaj. Ja każę posługaczom mieć oko na Athelstana — jeśli coś się stanie, nie zdąży nawet pomyśleć o opuszczeniu Fortu. Potem będziemy czekać. Ja będę.

Po chwili zawahania oddała flakonik z powrotem w ręce medyka. Ciągle miała chęć się wycofać, spróbować u Ferisa i magów na przekór przestrogom Gartha, jechać po wstawiennictwo u miejskich uzdrowicieli nawet do domu rajcy, jeśli istniałaby taka potrzeba. Nie wiedziała, czy powinna była ufać Athelstanowi — czuła, że tym razem musiała. Że jeśli nie zrobi nic, z Keirem nie będzie lepiej, będzie tylko gorzej. Mogła jedynie liczyć, że mężczyzna, który niewytłumaczalnym sposobem ocalił siebie i szczenię z zimowej zawiei nie miał okazać się zabójcą. Nie miał powodu, żeby ich skrzywdzić. Ale wiedziała, że nie miał też, by pomóc. Kłaść własne życie na szalę — to było znacznie łatwiejsze.

Pochyliła się nad mężczyzną i złożyła ostrożny pocałunek na jego czole. Kiedy usiadła, wplotła palce w jego palce, szorstkie, zniszczone od miecza. Była gotowa siedzieć tak choćby dzień i noc, póki by się nie obudził lub nie zasnął na dobre.

Re: Wodny Fort

94
Garth wahał się chwilę, spoglądając głęboko w jej oczy, ale w końcu skinął głową. Sięgnął po kubeł, nalał doń wina, potem odkorkował fiolkę i wlał całość do naczynia. Drewnianą łyżką wymieszał wszystko i ostrożnie, jakby niósł skarb, podszedł do Keira.

- Przytrzymaj mu głowę - rzekł, a kiedy Licho wykonała polecenie, rozwali jego usta i powoli, systematycznie wypełniali je płynem. Po wszystkim złożyła jego głowę na poduszce i obserwowała w napięci, stojąc tuż przy medyku.

Keir zadrżał. Najpierw lekko, potem mocniej, a następnie konwulsyjnie zatrząsł całym łożem. Fleczer natychmiast złapał go za ramiona i wrzasnął do dziewki - Łyżka, wsadź mu łyżkę w usta!

W lot zrozumiała. Choć nie było łatwo, w końcu zęby oficera zacisnęły się na drewnie, zamiast przypadkowo odgryźć język. Atak trwał, awanturniczka ułożyła się w nogach mężczyzny, żeby choć odrobinę go przytrzymać. Minęło kilka chwil i wszystko skończyło się równie nagle, jak zaczęło.

Odstąpili od łoża. Oficer wciąż leżał bez ruchu, nie wykazując wcale większych przejawów życia, aniżeli wcześniej. Milczeli, jakby wciąż czekali na coś, co nie chciało się wydarzyć.

- Nic. Oddycha, może nieco szybciej, niż wcześniej, ale ponad to - nic. Może trzeba poczekać?

Więc czekali. Była bandytka usiadła, a Garth poczęstował ją winem, zapewniwszy uprzednio, że tym razem nie uśnie. Milczeli, choć południe z wolna przechodziło w wieczór, a wieczór, jeszcze jeden raz, w noc. Keir nie dawał żadnych znaków, spał dalej. Medyk mruczał coś pod nosem, ale nie zwracała na to uwagi, zajęta błaganiem w myślach, aby oficer otworzył oczy. Uparty żołnierz wciąż odmawiał.

- Może już teraz powinnaś pójść i nakazać obserwację tego całego Athelstana? - Zapytał fleczer, gdy biała poświata księżyca w pełni zalewała jego gabinet. Musiała być północ. - Lepiej dmuchać na zimne, jak zechce uciec, to każda chwila będzie dobra. Ja będę tu czuwał, nic mu się przy mnie nie stanie.

Wilk warknął i spojrzał w kierunku drzwi, jakby zgadzał się z medykiem.

Re: Wodny Fort

95
Dziewczyna z niechęcią przyznała medykowi rację. W duchu zaklęła. Od czasu raptownego, krótkotrwałego napadu drgawek oficer nie uczynił nic, lecz gdyby mogła, nadal nie ruszyłaby się stamtąd. Wino nieznacznie zabiło głód, a z poruszenia prawie nie czuła znamiennych skutków braku snu. Ucałowała śpiącego mężczyznę na ustach jeszcze ostatni raz, po czym wstała i wyszła pośpiesznie, wołając szczeniaka. Piołun przylgnął do jej boku jak cień. Licho z miłą chęcią powitała jedynie okazję, by oderwać myśli od bałaganu w głowie.

Nocka obrodziła świeżym śniegiem. Obsypało i oblodziło wykuwane okiennice w galeryjkach, księżyc się w nich odbijał. Ziębiło tak, że płomień drżał na pochodniach od wiatru, a wartownicy spacerujący po korytarzach chuchali w rękawice i przeklinali diabły za czarnoksięską zimę w kraju. Gdzieniegdzie knoty przygasły. Jeden strażnik mało pięt nie posrał, kiedy zza rogu wyłonił mu się w mroku cień Wilka. Na widok dziewki podniósł halabardę i pozdrowił ją burknięciem.

Zeszli na sam dół, do piwnic, gdzie służba sypiała pokotem we wspólnej izbie. Licho odszukała dwóch znajomych strażniczych, strzegących korytarzy na dole twierdzy.

Tavik, Siemko, jest polecenie. Pilnujcie dziś Athelstana — rzekła im ściszonym głosem, zerkając w stronę izby posługaczy. — Jak własnego oka w głowie. Gdyby próbował cokolwiek podejrzanego, zwłaszcza, gdyby próbował opuścić Fort, zatrzymać, choćbyście musieli związać go powrozem jak cielaka. To mus, nie prośba, w imieniu oficera Keira. I w moim. Ważne do odwołania. Jak się wymknie, nogi wam z dupy wyrwę przy samej szyi i każę tak biegać.

Upewniła się, że żołdacy pojęli zadanie i przywołała z powrotem Wilka, węszącego po korytarzu. Zamierzała wracać na górę bez zwlekania ani chwili, lecz nie mogła jeszcze sobie na to ze spokojem pozwolić. Skierowała swoje kroki do przejścia dla służby oraz przestronnego, surowego pomieszczenia po spichlerzu, gdzie drzemali pachołkowie, kuchenni, stajenne chłopaki i pomywacze. Uchyliła drzwi, by upewnić się, czy Athelstan był na miejscu.

Re: Wodny Fort

96
Wilk warczał cały czas, kręcił się niespokojnie, a strażnicy z niepokojem spoglądali na niego. Choć przytakiwali ze zrozumieniem, większość ich uwagi przyciągał Piołun. Licho machała, żeby uspokoił się, ale było to chwilę, bowiem zaraz znowu obnażał kły, warcząc wibrująco.

Uchylone drzwi niewiele dały. Pomieszczenie było spore, a łóżka poustawiane jedne obok drugiego. Wewnątrz było duszno, śmierdziało potem wielu ciał. Cóż, służba niekoniecznie mogła pozwolić sobie na luksus mycia się. Do uszu dziewki dotarły nawet zduszone jęki i wzdychania, jednoznacznie sugerujące, co się tam wyprawiało.

- Jeżeli ten cały Athelstan ma bliznę przy oku, to jego tu nie ma. Siedzi w karczmie na dole, widziałem go przed służbą i do tej pory nie przyszedł tutaj. Tam bym go szukał.

Wilk warknął znowu, ale teraz jeszcze szczeknął głośno, by w następnej chwili rzucić się do schodów. Siemko omal nie wywrócił się ze strachu, gdy zwierz w pełnym pędzie przebiegł obok niego.

Ruszyła za nim. Zainteresowało ją, na co Piołun mógł tak zareagować. Choć dawała długie susy, wciąż widziała jedynie końcówkę jego ogona. Dostrzegła, że biegnie do wyjścia z wieży. Wołanie i wydzieranie się nic nie dawało. Wilk zatrzymał się w końcu, gdyż drewniana brama pozostawała zamkniętą. Warczał jednak i drapał w nią, zatem awanturniczka pociągnęła za klamkę furtki, wbudowanej w wielkie wrota, by wydostać się na dwór.

Zewnętrzny plac płonął. A przynajmniej zaczynał płonąć. Dach karczmy i stajni zajął już się ogniem, z dołu dało się słyszeć krzyki i szczęknięcia stali. Gdzieś nad nią ktoś zaczął tłuc niemiłosiernie w dzwon z okrzykiem:

- Alaaaarm! Atakują fooooort!

Od placu gospodarczego wieżę oddzielała jeszcze jedna, okratowana brama, ale chyba nie chodziło o zdobycie Fortu. Chodziło o zniszczenie go w możliwie największym stopniu. Dzikie rżenie koni i krzyki umierających zdawały się potwierdzać tą teorię.

Z wieży wypadła grupa zbrojnych. Byli to ci, którzy mieli tej nocy wartę, nie mogli spać. Uzbrojeni w miecze, kusze, halabardy, zbiegali w dół, gdzie już podnoszono kratę, by mogli stawić opór napastnikom. Tylko kto, do cholery, był tym napastnikiem?!

Wśród biegnących dostrzegła Piołuna, który rwał się do ataku nie gorzej, niż żołnierze. Licho serce zabiło mocniej; tam jeden zbłąkany cios wystarczył, żeby zginąć. Instynktownie pobiegła za nim, ale wrota otwarto, bestia ruszyła naprzód.

Wojowie starli się z kolejną falą najeźdźców. Byli oni ubrani niejednolicie, w różnej maści pancerze, uzbrojenie, o zupełnie niepokrywających się barwach. Wyglądali jak bandyci, ale od kiedy to bandyci grasowali tak licznie? Od kiedy, do diaska, atakowali umocnienia i wieże?

Przy pasie miała miecz, ale kolczuga została w pokoju. Wyruszenie w ten bój bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, było jak skok na głęboką wodę. Z potężnym głazem w dłoni.

Re: Wodny Fort

97
Nad Wodnym Fortem piał szkarłatny kur. Licho zamarła i serce chyba też zamarło jej w piersi. Któryś z wylewających się z wieży halabardników potrącił ją ramieniem, ktoś gnał niezdarnie, drąc się, że biją, w biegu podciągał pod kolczugą niedopasane szarawary. Piołun skoczył za ludźmi i z piekielnym warkotem pomknął przez podniesioną bramę. Na dziedzińcu płomienie lizały wybrukowany plac i buchały kłębiście na strzechach budynków. Konie ryczały w gorejącej stajni. Ogryzek...

Dziewczyna zamarła. Na bardzo krótką chwilę.

Obróciła się i wystrzeliła biegiem z powrotem w stronę wieży. Z każdym krokiem przestawała być zmęczona, przestawała być głodna i zafrasowana. Czerwony kur płonął jej nad głową. Nie miała pojęcia, jakim cudem tak szybko mogła znaleźć się na szczycie schodów, nie tracąc na dobre tchu, rwąc susami niczym zając. Przecinała korytarze, które już znała na pamięć, tylko łuny pochodni migały jej w kącie oka.

Na nogi! Na nogi, kurwie syny, biją nas!

Załomotała do izby cyrulika.

Garth! Garth, zatrzaśnij i zasuń drzwi! — krzyknęła. Ryk ognia i stali na dziedzińcu stawał się coraz głośniejszy. Wieża zadrżała od dudnienia stóp. — Nie otwieraj, psiakrew, nawet gdy ucichnie! Wrócę, gdy się skończy! Wrócę, słyszysz? Powiedz mu!

Chciała usłyszeć choćby odpowiedź. Że było dobrze, że jeszcze żył. Nie miała czasu. Dziewka zawahała się, ale pobiegła dalej. Wpadła do komnaty oficera i porwała swoją kolczugę, przewieszoną niedbale przez wezgłowie łóżka. Potrafiła się śpieszyć, gdy chciała, ale wtedy... Pamiętała, że powrotem leciała z jednym rękawem kurtki wciągniętym w biegu i mieczem dobytym do połowy z jaszczura. Przeskakiwała na schodach po kilka stopni.

Na zewnątrz wiatr urywał łeb, jak to w zimie. Kiedy Licho przefrunęła pod bramą, na policzkach uderzył ją gorąc zaprószonego ognia. Wtargnęła w motaninę ciał oraz mieczy. Na ostrzu elfiego brzeszczotu zatańczył blask pożogi. Kocim odruchem uskoczyła przed zamachującym się na nią z toporkiem obcym mężczyzną, którego natychmiast położył na ziemię jeden z ich kuszników. Chodźcie, kurwie syny, pomyślała. Chodźcie, do kata! Przyszli. Chaotyczne barwy i pozlepiany kawałki znaleźnych pancerzy na grzbietach wyłaniały się z mroku i z płomienia.

Szukała wzrokiem Piołuna. Szukała Bumbra, Agritta, Tursta. Dowódców od wydawania rozkazów i zorganizowania bezładnej kupy strażników w hardą obronę. Szukała swoich stajennych chłopaków, żeby krzyczeć im, by lecieli do płonących stajen i wypędzali z nich konie, choćby im mieli nahaje na łbach połamać. Sama musiała się do nich przedostać. Z ostrzem i w siodle była diablę, Friese zawsze to powtarzał. Musiała się przebić. Musiała wytrzymać. Wyślizgnęła się spod miecza ogolonemu bandycie przerastającemu ją o dwie głowy, pląsając na wsiąkającej w śnieg krwi. Żelazny bastard syknął młyńca drugi raz, trzeci... Licho podrywała się z przygiętych nóg. Przed czwartym rąbnięciem okręciła się w furkoczącym półobrocie i rozchlastała mu tętnicę szyjną.

Wypatrywała czegokolwiek, czego się mogła uczepić słuchem lub wzrokiem. Ludzi, sylwetek, głosów oficerów. Kapitana Ferrisa. A przede wszystkim, wypatrywała wroga, bacząc na szyjące strzały. Figury wojowników rozpływały się jednak w rozmazane, czarne kształty tańczące jednako wokół ognia, a wrzaski, huk, skowyt i szczęk stali dzwoniły jej w uszach. Usiłowała przesuwać się za obrońcami Fortu, przemykając po zaśnieżonym, zalanym juchą placu od jednej osłony do drugiej i unikając najgorszych nawał przeciwnika.

Nic nie było takie, jak na trakcie, gdzie pragnący jej krwi skurwiel był jeden, a dokoła ubity piach. Tutaj ciosy spadały ze wszystkich stron. Musiała wytrwać. Ta myśl wgryzła się jej gdzieś w tył głowy. Musiała. Zdana na instynkt, na pamięć wypaloną w mięśniach przez lata.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 25 lip 2014, 16:09 przez Licho, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Wodny Fort

98
Licho tańczyła. Był to taniec śmiertelny. Instynktowny. Taniec płomienia i stali. Płomień pląsał wokoło, niby radosna, majowa panna. Stal szczękała tuż przy niej, jakby chciała złożyć pocałunek na jej ciele, jak najczulszy kochanek.

Powoli zbliżała się do stajni, tnąc i unikając cięć, pchając i uskakując od pchnięć. Kilka razy ostrze otarło się o nią, ale kolczuga robiła swoje, poza kilkoma siniakami krzywdy jej nie było. Słyszała już rżenie koni, prawdziwie paniczne rżenie koni. Nie mogła jednak poruszać się szybciej, co chwilę zastępowali jej drogę nowi wrogowie.

Cięła kolejnego,otwierając mu tętnicę udową, tym samym stając tuż przy ścianie płonącego budynku. Straciła rachubę, z iloma starła się do tej pory. Zatrzymała się na chwilę, bowiem drzwi burdelu, jakimś sposobem wciąż stojącego bez szwanku, tarasował pojedynczy osobnik, uwijający się z mieczem jak fryga. Rozpoznała Athelstana, który, zdobywszy gdzieś brzeszczot, z wilczym uśmiechem na zabryzganej krwią twarzy odbijał ciosy dwóch przeciwników. U jego stóp leżał już niewielki stos złożony ze zwłok. Wyglądał przerażająco i awanturniczka nie dziwiła się, że agresorzy podchodzili do niego bardzo ostrożnie. Stal w jego dłoniach była jedynie rozmazanym kształtem.

Kolejne rżenie wyrwało ją z konsternacji. Słyszała trzask krokwi, domyśliła się, że dach, albo i cały budynek, runie lada chwila. Stanęła przed drzwiami stajni dokładnie w momencie, w którym Ogryz wybiegł z niej bez kulbaki, prawie ją potrącając. Nie myślał się zatrzymać, biegł jak oszalały naprzód, aż dotarł do głównej bramy i popędził w noc po opuszczonym przez napastników moście zwodzonym. Dziewka obróciła się, akurat na czas, by złapać inne konie, wybiegające ze stajni. Udało jej się pochwycić dwa, kolejne dwa uciekły, reszta wciąż rżała przejmująco. Była bandytka obejrzała się na wnętrze budynku. Wśród płomieni i czarnych obłoków ujrzała Karla, który szarpał się z karym rumakiem. Chciała coś krzyknąć, kazać chłopakowi zostawić bydle w cholerę, ale nie zdążyła. Drewno trzasnęło po raz ostatni i resztki dachu przygniotły dziesięciolatka razem ze zwierzakiem.

Odprowadziła szarpiące się konie pod mur i uwiązała na poprzecznej beli, tuż przy balii z wodą. Ponownie sięgnęła po broń, ale w zasadzie walka kończyła się. Bandyci wycofywali się, co chwila uskakując za bramę. Żołnierze chcieli ich gonić, ale Ferris, który pojawił się nie wiedzieć kiedy, zabronił tego, nakazał tylko podnieść most i wszystkich zagnać do gaszenia budynków. Sam nie był bierny, pierwszy złapał za wiadro.

Gaszenie trwało długo. Kiedy nastał wschód słońca, mogli ocenić straty. Piętro karczm spłonęło doszczętnie, dół ocalał w szczątkowej postaci. Po stajni zostały zgliszcza i osmalone kości - końskie i jednego, małego chłopca. Chlewik, kuźnia i burdel były nienaruszone. Licho pacnęła w śnieg, oddychając głęboko. Była zmęczona, śpiąca, głodna, poobijana. Ale żywa. Spojrzała tępo przed siebie. Athelstan siedział na progu zamtuza. Miecz wbił w ziemię przed sobą. Od stóp do głów umazany był we krwi, ale przy nim piętrzyła się już pokaźna sterta martwych bandytów. Patrzył na swoje ręce, jakby ujrzał w nich coś niezwykłego.

Nagle pojawił się przy niej Turst. Był ranny w kilku miejscach, ale i on przetrwał.

- Bydlaki. Kto mógł przypuszczać, że zaatakują? Kto by pomyślał, że byle bandyci najadą Fort? Pewnie przeszli po jeziorze, lód twardo je skuł. Tylko skąd mieli taki ekwipunek? Kolczugi, blachy? Cholera, mam nadzieję, że któregoś pojmali i wypytają go porządnie. - Zerknął na nią. - A co z tobą?

Re: Wodny Fort

99
Licho oddychała ciężko. Odgarnęła z czoła pozlepiane, przyprószone popiołem włosy i pokręciła głową. — Nic, żyję. Tylko się, zaraza, krzynkę zmachałam... — Wyprostowała się i zadźgało ją w krzyżu, zapsioczyła plugawie. Grzbiet naciągnęła sobie, biegając z pełnymi wiadrami, przynajmniej ramiona nie bolały, bo ramion już nie czuła. Nóg też nie czuła. Czuła, że w rzyć jej było zimno od śniegu, podniosła się tedy niechętnie. — Chłopaki? Agritt, Bumbr? Psiakrew... Poczekaj chwilę.

Gwizdnęła gromko na palcach, licząc, że gdzieś zza zgliszczy, za którejś z ułożonej sterty ciał wyłoni się Piołun, cały i zdrowy, poliże ją po dłoniach i zacznie domagać się kawałka mięsa, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Zawołała też jednego ze stajennych pachołków, zagonionych do pomocy na placu.

Mikka! — Dzieciak był blady i wciąż otępiały z szoku. — Mikka! Zbierz kilku chłopaków, weźcie postronki i wiadro z paszą do pogrzechotania. Kiedy pozwolą uchylić bramę, trzeba iść nad jezioro i wyłapać konie. Będą głodne po nocy, to powinny już podejść blisko. Baczcie tylko na siebie i wracajcie natychmiast, gdyby cokolwiek się działo. Starczy nam po jednym dzieciaku. — Pomyślała o nieszczęsnym Karlu, przywalonym w stajni rozpaloną krokwią. Żałowała go, jak to smarkacza. Polubiła trzymanie pieczy nad stajniami, pracujących w nich pachołków i konie. Nawet tyle głupio było tracić. — Te powiązane trzeba obejrzeć, nakryć derkami, napoić, nakarmić. Sprawdźcie, czy siana coś ocalało, choć na teraz. Potem zobaczymy, gdzie je postawić.

Oglądając dziedziniec, widziała ogrom zniszczeń oraz prac, jakie trzeba było przy nich bezzwłocznie podjąć. Zimą mogły okazać się podwójnie dotkliwe. Po stajni zostały osmalone szczątki, Ebi stracił gospodę. Nie wdarli się do twierdzy i przynajmniej tyle z tego było dobrego. Przypuszczała, że Ogryzek i dwa pozostałe zbiegłe rumaki kręciły się już gdzieś przy brzegu jeziora lub na drodze do Fortu, kiedy zgiełk oraz łuna przestały je odstraszać. Licho liczyła jedynie, że uszły wilkom oraz rejterującym bandytom. Konie głupiały, gdy huczał ogień oraz szczękała stal, lecz znały na pamięć drogę do domu, zwłaszcza po nocy na mrozie i zasypanych śniegiem polach, gdzie musiał dokuczyć im głód.

Dziewczyna podeszła do Athelstana, wpatrzonego we własne dłonie. Nocą widziała, jak zawijał żelazem, walcząc u boki załogi i kładąc chłopa za chłopem. Płomień tańczył mu wtedy na wilczej gębie. Nie pierzchł, nie zdradził. Licho przycupnęła obok na ganku zamtuza, nie mówiąc nic na początku.

Athelstan? — zapytała w końcu. — Ta fiolka. Pomoże mu?

Znów zapragnęła jak najszybciej znaleźć się tam, na górze.

Re: Wodny Fort

100
Chłopiec ruszył wykonać polecenie, choć nogi, jak zauważyła, trzęsły się pod nim okrutnie. Zwołał resztę smarkaterii i zabrali się do dzieła, choć po wszystko musieli iść do magazynu w wieży. Oporządzenie, którego używali zazwyczaj, spłonęło w stajniach.

- Bumbr wyskoczył jak niedźwiedź i rąbał dookoła, ale rany mu się pootwierały i znowu leży u Gartha. Agrit nie dał rady wstać do walki, wciąż słabuje. - Przerwał, gdy zza ruin przybieżał Piołun. Pysk miał cały we krwi, podobnie jak łapy i część boku, ale nie była to jego krew. - Co za bestia. Nażarł się tej nocy. Idę dalej, może gdzieś potrzeba dodatkowej pary rąk do roboty. Chyba znowu miałem szczęście. Bywaj.

Dziewczyna potargała wilka, podrapała go po uchu, aż w końcu przygarnęła do siebie. Polizał ją po twarzy, aż od zapachu krwi i mięsa zrobiło jej się niedobrze. Zwymiotowałaby, gdyby miała czym.

Ludzie uwijali się jak w ukropie, choć przecież byli wycieńczeni walką. Ferris zdawał się być wszędzie, pomagając i rozkazując. Żołnierze, choć padali na pysk, działali dalej, widząc, że dowódca jest z nimi. Miał w sobie wiele charyzmy i potrafił to wykorzystać.

Athelstan, zagadnięty przez Licho, spojrzał na nią, mrużąc oczy. Najwidoczniej wiadomość o fiolce miała pozostać sekretem i ta zmiana sytuacji nie przypadła mu do gustu.

- Nie wiem. Nic ci obiecać nie mogę. Nie powinna mu zaszkodzić, ale nie zapewniam, że cudownie uzdrowi. Jest na to szansa, to prawda. Nie chce jednak, byś miała do mnie pretensje, jeżeli Keir, tfu, pan oficer, nie wybudzi się. - Zajrzał jej w oczy. Głęboko, aż poczuła się nieswojo, choć trwało to ledwie uderzenie serca. Garth miał rację, kiedy mówił, że w nim coś jest, pomyślała. Tylko co? Czy warto było dowiadywać się tego? - Nie mów o tym nikomu. Nie polepszysz sytuacji, zaraz pójdzie krzyk, że mam medykament na wszelkie choroby. A nie mam. Niech to będzie nasza tajemnica. Moja, twoja i tego fleczera z długim ozorem. A teraz przepraszam na chwilę, cholernie chce mi się lać.

Stanął za burdelem, widziała fragment jego butów. Piołun kręcił się w pobliżu, węszył, szukał jedzenia. Wpadło jej na myśl, że to faktycznie bestia, jak wyrzekł Turst. Dziki zwierz, choć wychowany przez nią. Jak bardzo mogła polegać na nim? Czy na pewno nigdy jej nie zdradzi, nie zabije? Wierzyła, że nie.

- Licho? Jak się trzymasz? - Johelm. Z przepaską na czole, bez większych obrażeń. I jemu się udało. - Trzeba sprawdzić stan ekwipunku zwiadu. Policzyć konie, rzędy, wszystko. Możesz się tym zająć? Bramę zaraz otworzą. - Licho tak bardzo chciała popędzić na górę, zobaczyć, co z Keirem, ale wahała się. To był rozkaz, a ona była żołnierzem. Na służbie. Jej wolność zależała od słów przełożonego.

Tymczasem Johelm spojrzał na kupę trupów. Zbliżył się do nich, jakby liczył, ale zaraz machnął ręką i kręcąc głową zerknął na nią. - To twoja robota?

- Tak jest! - Odpowiedział mu zza pleców Athelstan. - Widziałem, jak kładła jednego za drugim. Sroga wojowniczka, nie stawałbym z nią. - Ton miał obojętny, ale minę śmiertelnie poważną.
- A tyś co robił? Z jednego położyłeś? Umazany w jusze jesteś, ale ran na tobie nie zauważam, choć bez kolczugi chodzisz.
- Ja? No, udało mi się zarąbać kilku.
- Kilku. Z pewnością. Licho, zajmij się wszystkim, proszę. Ja idę sprawdzić, co z naszymi.

Odwrócił się na pięcie z zamiarem odejścia.

Re: Wodny Fort

101
Dziewka niechętnie skinęła dowódcy głową i skierowała wzrok na popętane przy koniowiązie rumaki. Zerknęła jeszcze ostatni raz przez ramię na Athelstana. — Nie martw się pretensjami — uspokoiła go. — Jeśli umrze po tym paskudztwie, obedrę cię ze skóry, a Ferrisowi powiem, że tak już było. — Zdobyła się na słaby uśmiech, po czym gwizdnęła i z Piołunem u boku skierowała w stronę koni. Pachołkowie czmychali im z drogi, widząc krew na pysku oraz łapach młodego wilka. Przysłużył im się niejednym rozszarpanym gardłem wroga, ale Licho obiecała sobie poświęcać więcej czasu na uczenie go posłuszeństwa — był wierny, lecz coraz większy i silniejszy, nie mogli pozwalać sobie na samotne rejterady oraz rzucanie się w bój bez polecenia.

Stój, Piołun, czekaj.

Obejrzała konie zwiadowców. Z ich oddziału ocalały niemal wszystkie, jedynie karosz Olava zginął tam, pod walącym się dachem stajni. Jeden z ogierów uderzył się w czasie ucieczki i kulał odrobinę, a Ogryzek zapewne ciągnął jakiegoś biednego stajennego przez śnieg na końcu powrozu. Wierzchowce buchały kłębami białej pary, tupały, rzucały nerwowo łbami, zmuszone do czekania ściśnięte i powiązane krótko. Odkąd pracowała w Forcie, Licho zdążała poznać ich sympatie oraz antypatie, poprzestawiała je tak, by uniknąć awantur i kopanin nad wspólną stertą siana.

Gwizdnęła. — Chodź. Już niedługo.

Ostrożnie przechodziła po zgliszczach spalonej stajni, zauważając z ulgą, że ktoś zabrał stamtąd ciało dzieciaka, choć karosz i kilka innych koni jeszcze leżało przywalonych, z osmalonymi bokami oraz upiornie wyłupiastymi oczami. Smród spalonego mięsa był tak dotkliwy, że dziewka kilka razy musiała się zatrzymać i zakryć nos oraz usta, żeby nie zwymiotować pustą treścią żołądka. W przybudówce szukała ocalałego osprzętu. Nie łudziła się — płomienie pochłonęły łakomie wszystko, co znalazły na swojej drodze. Wygrzebała trzy uzdnice i kulbakę z nadpalonymi tybinkami. Reszta schowka wyglądała, jak gdyby jakiś mag-żartowniś wrzucił tam kulę ognia. Pozostałości stopionego rzędu leżały na czarnych deskach, walały się szczątki kantarów, chomąta, osmalone i bezużyteczne wędzidła pozostałe po tranzelkach oraz strzemiona. Licho szkoda było swojego wyjeżdżonego siodła.

Kiedy w końcu skończyła, słońce niemal górowało, przebijając się przez powałę chmur. Zatrzymała posługacza z naręczem koców dla tych rannych, których nie wniesiono jeszcze do wieży.

Znajdź dowódcę Johelma, gdy skończysz — poleciła mu, rozmasowując obolały krzyż. Przeklęła. Zapragnęła przysiąść w spokoju choć na chwilę, nawet jeśli dopiero przy leży u Gartha. — Przekaż, że z koni nie mamy karego Olava oraz większości podjezdków. Jeden kulawy, przejdzie mu, jeśli go kilka dni nie ruszać. Te, które uciekły, chłopaki powinni przyprowadzić. Razem z nimi mamy dwadzieścia cztery z trzydziestu. Reszta do rzyci, możesz powiedzieć, wszystko się spaliło. Uzdnice, siodła, wiadra, widły, miotły... Popiół, nie stajnia. Trzeba będzie sprowadzić rymarza, a młodziaki pewnie kupić w czasie targów w Oros.

Odchrząknęła, czując nieznośną suchość w gardle. Mogła zabić jeszcze dziesięciu bandytów za łyk wina. Dookoła ludzie uwijali się w zimnie, sprzątając zgliszcza oraz zbierając ciała swoich i wroga, poganiani przez dowódców. Czasem słychać było lament nad zabitym druhem lub straconą kończyną. Licho splotła ramiona na piersi i skierowała się w stronę wieży, licząc, że wreszcie będzie mogła wrócić w spokoju. I dalej czekać na cud.

Re: Wodny Fort

102
Chłopak kiwał skwapliwie głową, notując wszystko w pamięci. Wreszcie puścił się w te pędy na poszukiwania Johelma. Wilk warknął i drgnął, jakby chciał puścić się w pogoń za ofiarą, ale tylko postawił kilka kroków. Zapach krwi, mięsa i strachu musiał wyzwolić w nim dziką, pierwotną siłę i teraz ledwie zahamował się, by przejść na dalszy etap polowania. Licho odnotowała to. Jeżeli nie wykorzeni tego z niego, kiedyś może stać się tragedia.

Powoli przemierzyła podzamcze, a potem bramę wewnętrzną, żeby ruszyć pod górę. Wszyscy schodzili jej z drogi i niemal pewna była, że to zasługa Piołuna, drepczącego przy jej nodze. Teraz nie miało to znaczenia, chciała zobaczyć Keira. Najlepiej żywego, obudzonego, z tą swoją ironiczną miną na zarośniętej gębie. To było jej małe i najbardziej upragnione marzenie.

Wieża wydawała się zupełnie opuszczona. Wiatr hulał po jej korytarzach, przemierzając je swobodnie, ani jedna żywa dusza nie pałętała się pod nogami. Żadnej straży, żadnych służących, nawet z kuchni nie unosił się smakowity zapach jedzenia. Był tylko gryzący smród spalenizny.

Stanęła wreszcie przed drzwiami medyka. Bała się otworzyć drzwi, a jednocześnie pragnęła tego. Targały nią sprzeczności, nie chciała podjąć decyzji. Piołun wyczuł to najwidoczniej. Liznął ją po palcach i w jakiś sposób dodał jej tym sił. Weszła.

Keir wyrywał się z rąk Gartha, choć wcześniej wystarczyło jedno uderzenie, by chudy fleczer wylądował na ziemi. Ubrany w same nogawice oficer nie dawał za wygraną, szarpał się i mamrotał pod nosem.

- W tym stanie nie zejdziesz nawet ze schodów! Leż, bęcwale, bo cię do tego zmuszę.
- Muszę iść. Atakują fort. Ludzie mnie potrzebują. Gdzie mój miecz?
- Na szczęście poza twoim zasięgiem. Och, za jakie grzechy?! Keir, ledwie stoisz, nie dźwigniesz miecza! O, Licho! - Zakrzyknął na jej widok. - Przemów mu do rozsądku, bo przecież zwariuje.

Oficer zatrzymał się i powoli skierował na nią spojrzenie. Wyglądał, jakby nie dowierzał własnym oczom. Przez chwilę gapili się na siebie. Nie rzekli ni słowa. Wreszcie oficer wyciągnął do niej dłoń i postąpił krok. Tylko po to, żeby się wywrócić, przytrzymując jedną ręką za łóżko.

Garth natychmiast podniósł go i rzucił do wyra. Licho już była przy nich, patrząc na oficera. Mężczyzna był tak osłabiony, że ledwie się uśmiechał. Ale żył, obudził się. Nie odszedł i nie zostawił jej.

- Cholerny specyfik zadziałał - powiedział do niej medyk. - Muszę się wywiedzieć, co to było.

Re: Wodny Fort

103
Licho doskoczyła, pomagając Garthowi dźwignąć oficera i unieruchomić go z powrotem na łóżku. Był tak bezsilny, że nawet jej nie sprawiło to kłopotu. Zarósł, oczy podeszły mu ciemnymi kręgami, a twarz wychudła. Uśmiech był ten sam. Dziewczyna przysiadła obok. A potem pochyliła się niecierpliwie i przywarła swoimi ustami do jego ust. Całowała go tak bardzo długo i bardzo zapamiętale, przyciskając do torsu mężczyzny swoje małe, chude ciało, dopóki Garth nie przerwał im niezręcznie stłumionym kaszlnięciem. Krzątał się przy swojej aparaturze do destylowania mikstur oraz wyrobu leczniczych balsamów, natarczywie głośno podzwaniając alembikami. Licho zapsioczyła, otarła oczy rękawem poplamionej juchą koszuli. Klęcząc na sienniku, objęła oficera i wcisnęła głowę w jego ramię, przylegając do niego mocno. Pachniał ziołami Gartha, szałwią, bieluniem. Pachniał potem i dymem.

Ty idioto. Ty kretynie, ty... Nigdy więcej tego nie rób — powiedziała. — Nigdy, przenigdy więcej tego nie rób... Nie śmiej się, nie żartuję. Nigdy więcej.

Przytuliła go mocniej. Nie wiedziała, co się z nią działo. Chciało jej się śmiać i płakać jednocześnie, w środku ją ściskało, wcale nie z głodu. Nocna bitwa na dziedzińcu wydawała się być równie realna, co długi, podły sen. Teraz też czuła, jakby śniła i nie chciała się już nigdy więcej obudzić. Czuła lekkość w piersi, kamień w brzuchu, łzy w oczach i jakby głowa jej wybuchała. Nie wiedziała, co jej było. Chyba miłość. Wiedziała, że była z niej ostatnia szelma i rozbójniczka, ale dla niego była gotowa nosić jasne sukienki, zbierać kwiaty na wieńce i chodzić na świątyń, psiakrew, nawet szyć i haftować mogła się nauczyć.

Chciała o mnóstwo rzeczy zapytać i mnóstwo rzeczy powiedzieć. Z tego wszystkiego nie powiedziała nic.

Re: Wodny Fort

104
Keir parsknął śmiechem i opadł zupełnie na posłania, jakby znowu spał, ale miał otwarte oczy, które wodziły po suficie. Złapał ją za dłoń. Lekko, niby niemowlak. Ale i tak dziewczyna cieszyła się z tego.

Kolejne dni były przełomowe. Licho bała się okrutnie, kiedy oficer zasypiał. Nie wiedziała, czy jest to chwilowe, czy też znowu zapadnie w ten dziwny stan. Na całe szczęście, nic takiego się nie powtórzyło. Mężczyzna zasypiał często, słaby był jak kocie, ale budził się za każdym razem. Przeniesiony do własnych komnat, każdego dnia nabierał sił, pielęgnowany przez Licho, która dzieliła czas między obowiązki zwiadowcy, a doglądanie Keira. I jedno i drugie było czasochłonne.

Usuwanie zniszczeń trwało prawie tydzień. Karczmę przeniesiono do zamtuza, robiąc, jak ujął to Keir, miejsce serwowania kompleksowych usług. Odbudowa stajni trwała, ale z braku materiałów i wykwalifikowanych pracowników, ciągnęła się, jak gil z nosa. Większość koni, w tym Ogryzka, odnaleziono i przygnano do Fortu, jednak problemem było ich ulokowanie. Postanowiono upychać je po kilka w kuźni, resztkach karczmy i chlewiku. Jakoś to poszło.

Przesłuchano również jednego z bandytów, którego Athelstan wziął żywcem. Prawda była gorsza, niż przypuszczali. Gobliny z półświatka Ujścia od dłuższego czasu sponsorowały i dozbrajały bandyckie grupy w pobliżu Oros, aby posłużyć się nimi, jako awangardą w wielkim marszu na Keron. Mieli oni czynić zamęt, szarpać się z regularnym wojskiem, wyrządzać jak największe szkody. Ze słów pojmanego wynikało, że to tylko jeden z wielu planowanych incydentów. Szybko rozesłano gońców do innych fortów.

Zmieniło się również podejście wojaków Ferrisa do Athelstana. Wielu widziało go w akcji i, choć wciąż pozostawał sługą, odnosili się do niego jakoś milej, z szacunkiem. Sam Turst, odwiedzając pewnego dnia Keira w jego kwaterze, przyznał, że czegoś takiego nie widział jeszcze, na co oficer oświadczył, że zamierzam potykać się z mężczyzną, gdy tylko odzyska siły. Półelf zaśmiał się tylko, a Licho pokręciła głowa.

Jakieś dziesięć dni od ataku na Fort, w wyjątkowo ciepły i słoneczny dzień, który dla wielu był znakiem idącej wiosny, była bandytka czesała Ogryza, stojąc pod resztkami budynku, który kiedyś nazywali karczmą. Obróciła się, sama nie wiedziała czemu, by zobaczyć Athelstana. Z mieczem przy boku i skromnym dobytkiem zwiniętym w rulon, kierował się pieszo do głównej bramy. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Uniósł dłoń, uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Przyszło jej do głowy, że nigdy nie zapytała go o miksturę, o bliznę, o inne rzeczy. I być może to była jej ostatnia szansa. Bo wilczy młodzian, jak zapowiedział, odchodził. Nie zamierzał zostawać na służbie.

Re: Wodny Fort

105
Do diabła, Ogryz, twoją matkę krył mamut? — Licho uwiesiła się na grzebyku i szarpnęła z wysiłkiem, wyrywając kolejny kosmyk z gęstej grzywy ogiera. Przerywała już godzinę. Bez powodzenia. Ogryzek nie odpowiedział nic, potrząsnął jedynie łbem z niecierpliwością i pogrzebał kopytem w śniegu. — Psiakrew, kiedy ty to hodujesz... — zaklęła. Kolejna kępka włosia nie zawinęła się na ząbkach dobrze i dziewczyna omal nie rąbnęła na tyłek przy pociągnięciu. Piołun leżał zwinięty obok, cmokał ogryzioną baranią kość i przyglądał się jej zmaganiom z jakimś zwierzęcym rozbawieniem.

Westchnęła z udręką.

Prace przy odbudowie zgliszczy toczyły się mozolnie, powoli, ale Licho czas uciekał przez palce. Wstawała przed świtem i na łóżko padała o północy, zapadając w kamienny sen, nim Keir zdążył wymamrotać „dobranoc”. Od dnia bitwy wszyscy mieli po trzykroć więcej obowiązków oraz po dwakroć trudu przy ich wykonywaniu, lecz nie słuchało się narzekań. Dziewczyna uwijała się niczym fretka między dziedzińcem a oficerską komnatą, rzadko wywalczane wolne chwile poświęcając na samotne gonitwy po ośnieżonych polach, gdzie Piołun oraz Ogryzek mogli rozprostować nogi, a ona nabrać piersią wolności, żeby nie oszaleć. To trzymało ją w garści. To oraz Keir.

Odkąd tylko się przebudził i z wolna zaczęły wracać mu siły, Licho była rozdarta. Z początku czuła jedynie nieustający przypływ kretyńskiej, ślepej miłości. Krzątała się przy mężczyźnie w dzień i w noc, jadło z parteru znosiła do izby na tacach, podkładała poduszki, zmieniała koce, pomagała rozciągać mięśnie, a przede wszystkim, z zajadłością harpii nie pozwalała mu się podnosić częściej, niż zezwalał Garth, ani wysilać się. Tyczyło się to każdego rodzaju wysiłku. Zrodzone, tym samym, słuszne frustracje sięgały niekiedy granic ludzkiej wytrzymałości i mężczyzna oskarżył ją kilkukrotnie o umyślne maltretowanie, gdy rozbierała się naprzeciw łóżka do kąpieli lub zmieniała wieczorem odzienie. Oboje diablo do siebie tęsknili. Do żaru, do gorąca. Licho porzuciła gospodę, karty, ćwiczenia z Agritem, każdy wieczór bez zwiadu spędzała w tamtym pokoju. Nawet gdy we łbie jej dzwoniło, nawet gdy brzuch ściskało z nerwów i zmęczenia, i z babskiej złości miała chęć roznieść coś na strzępy.

Czuła kretyńską miłość. I czuła jeszcze gorszy strach. Zima ucapierzyła szponami doliny, ale nadchodził czas wiosny. Czas wybierać. Nadchodził czas stali i krwi na lodzie, czas zawieruchy, która chmurzyła się nad nimi niebem. Wszystko jej mówiło, że wołał gościniec, gwiazdy na traktem, wino i trzask ognia w dziką noc. Pogrzebała w Forcie przeszłość, ale przyszłości tam nie odnalazła. Wszystko mówiło, że nic tu było po niej. Że miałaby ginąć w nieswojej wojnie, za nieswoje złoto, dla nieswoich ludzi. Żeby jakiś rajca trochę dłużej mógł popychać się na sejmikach z innymi rajcami, jego córki trochę dłużej szczebiotać w pachnących salach, syn trochę dłużej wyrastać na niewdzięcznika i skurwiela. Wszystko jej mówiło, wszystko, tylko nie Keir.

Wiedziała, o co zamierzała prosić. Wiedziała to chyba od samego początku, od dnia, kiedy obiecali sobie wiosnę. Ale drżała przed odpowiedzią.

Na szczęście, czas leciał awanturniczce przez palce. Tylko w tym pędzie tak długo mogła uciekać przed pytaniem.

Prószyło. Ogryzek otrząsnął się ze cieniutkiej kołderki śniegu prosto na nią i Licho przeklęła konia. Obróciła głowę, żeby spostrzec Athelstana, jak zmierzał w stronę mostu o własnych nogach, z tobołkiem oraz brzeszczotem za jedyny dobytek. Chodziły słuchy, że odchodził. Sądziła dotąd, że tylko tak marudził, jak to zwykł. Poklepała ogiera po czyi i cmokając na wilka, ruszyła na wskroś placu.

Ej, kuchenny!

Przytruchtała do mężczyzny, zanim zniknął za załomem bramy. Zanim zaś zdążył otworzyć gębę, stanęła na palcach i ucałowała go serdecznie w policzek. — Dziękuję. Za Keira. Za wszystko. — Żałowała, że odchodził. — Jesteś czub i dzikus. Dobrze, że nie skapiałeś wtedy w tym rowie. — Zawahała się na chwilę i przyklękła, wplatając palce w gęste, ciepłe futro na szyi wilka. Podrapała zwierzę. — Powinieneś go zabrać ze sobą — spojrzała na Athelstana. — Ciebie znalazł. Zmarnieje tutaj, w psiarni, albo zacznie dusić zwierzęta. Zaatakuje jakiegoś kretyna i każą go ustrzelić. Pasujecie do siebie. Z twarzy.

Na południu jest piekło. Tutaj też będzie. Dokąd pójdziesz? — zapytała, prostując się i splatając ramiona na piersi. — Chyba choć tyle możesz powiedzieć.

Wróć do „Południowa prowincja”