Re: Wodny Fort

106
Athelstan spojrzał na nią, na poły zdziwiony i uśmiechnięty. W końcu lekko pokręcił głową, na twarzy pozostawiając uśmiech. Gdy wspomniała o Piołunie, opuścił wzrok na bestię.

- Tak. - Kucnął przy wilku, przyłożył czoło do jego łba i wymruczał coś pod nosem, za cicho jednak, by wyłapała choćby słowo. Zwierz, niby na zawołanie, poderwał się i ruszył za bramę. - Masz rację. Wilk nie jest stworzony do życia w ciasnych murach. Można go udomowić, ale nie uszczęśliwić. To przyniesie jedynie swoboda. - Zajrzał jej w oczy. Głęboko, po samą duszę. - Zastanów się, czy nie masz w sobie nic z wilka.

Wydawało się, że na krótką, ulotną chwilę połączyła ich jakaś dziwna więź. Nic porozumienia, akceptacji, tęsknoty za utraconym skarbem.

- Skoro tutaj ma być piekło, udam się na północ. Do Białych Murów, Heliar. Może Grenefod? Nie wiem. Daleko w każdym razie. Może jeszcze kiedyś dane nam będzie się spotkać. Bywaj, Licho - odszedł kilka kroków, po czym odwrócił się ostatni raz i rzekł smutno. - Znajdź spokój, bo bez tego uschniesz.

Z tymi słowami odszedł, pozostawiając ją z uczuciem pustki za czymś, co niegdyś było jej drogie, ale odeszło gdzieś w dal. Nagle zimny wicher zadął mocniej, wyrywając ją z chwilowego zamyślenia. Ostatni raz spojrzała na plecy Athelstana i wróciła do Ogryza.

W ciągu następnych dni Keir stanął na nogi, choć wypełniał jedynie część obowiązków, bo na tyle pozwalało mu zdrowie. Gdy tylko urządził sobie dłuższy spacer, padał na łóżko i spał jak zabity. Licho wcale mu w tym nie ustępowała, styrana całodzienną harówką. Trwało to, aż pewnej nocy do Fortu przybył posłaniec. Trafił od razu do Ferrisa, dziewka wiedziała, bo akurat kręciła się po korytarzu, nie mogąc zasnąć. Rano wszyscy poznali wieści.

Fort miał zostać ewakuowany. Wszyscy, poza pojedynczym oddziałem zwiadowczym. Część armii Varulae wciąż szturmowała Ujście, które, cudem jakimś, wciąż nie padło, reszta ruszyła naprzód. Na Oros. Wodny Fort nie miał prawa się obronić, załodze kazano wrócić do miasta. Zwiad, który zostawał, miał czuwać i informować o postępach w pochodzie hordy goblinów. Zrządzeniem losu było, że akurat oddział Johelma wyznaczono do pozostania na miejscu. Keir próbował protestować, rozmawiać z kapitanem, ale było to daremne. Rozkaz padł u samej góry.

Następnego dnia zaczęło się wielkie pakowanie, gromadzenie zapasów, liczenie sprzętu. Oficerowie darli się, posługacze biegali w tę i nazad, tylko zwiadowcy mieli wolne. Licho stała na jednej z najwyższych kondygnacji wieży i obserwowała wszystko z wysoka. Keir zbliżył się do niej, objął od tyłu w talii i pocałował w głowę. Milczał chwilę, a gdy przemówił, głos miał przepełniony smutkiem.

- Nie podoba mi się to. Ani trochę. Próbowałem coś zmienić, interweniować, ale to na nic. Nie słuchają mnie, twierdzą, że uczucie zaślepia mój osąd. I mają rację, cholera. Nie chce cię stracić, to coś złego?

Re: Wodny Fort

107
Licho opierała się o wyszczerbiony krenelaż i patrzyła, jak ludzie w dole wrzucali pakuły na wozy, opróżniali spichlerze, ładowali worki zbożem, przetaczali beczki oraz przygotowywali konie do oprzęgania, wędrując śpiesznie po okrytym śniegiem dziedzińcu niczym pochłonięte pracą czarne mrówki. Wiatr owiewał jej twarz i bawił się jaśniutkimi włosami. Była wściekła. Żołnierze w dole gromadzili swoje skromne dobytki z koszarów, szykując się do podróży ku bliskim, bezpiecznym murom Oros, zanim zawieja z ognia i żelaza nadciągnęłaby od południa. Licho zostawała. Tak ktoś zdecydował, jakby wiązał psa do budy. Tyle byli warci. Psy uwiązane do budy, kiedy wszyscy uciekali z płonącego obejścia.

Rozpoznała kroki Keira. Objął ją niespodziewanie w pasie i na chwilę zesztywniała, mimowolnie. Chwilę też nic nie mówiła. Wyswobodziła się z uścisku, krzyżując ramiona na piersi, znowu popatrzyła na sylwetki w dole oraz daleko przed siebie, na pełne bieli pola, po których powinny były już stąpać czaple i bociany, a konie paść się na młodej trawie. Dobrze wiedziała, że próbował u Ferrisa. Miała to w rzyci.

Nie — odwarknęła na pytanie. — To coś złego, że i tak na to pozwolisz. Rżnąłeś mnie też tylko dlatego, że ci nie zabronili? — Umilkła ze złością, ale natychmiast pożałowała tych słów. Westchnęła ciężko, pocierając czoło, odwróciła się do oficera. — Wybacz, nie to chciałam powiedzieć. Nie tak. Jestem zmęczona, do diabła, jestem wkurwiona, smutna i się boję. Jebałby pies to wszystko... Nie tak chciałam o tym rozmawiać.

Nie chciała. Ale musiała. Decyzja Ferrisa, co do jej oddziału rozsierdziła ją niepotrzebnie, lecz w ostatecznym rozrachunku nic nie zmieniła, przyśpieszyła jedynie to, co było nieuniknione. Długą, długą rozmowę. Licho walczyła z demonem oraz zaprawionymi w mordach bandytami, stanęła twarzą w twarz z człowiekiem, przez którego budziła się po nocach, ale żaden tamten strach nie mógł równać z się tym, jaki czuła teraz.

Pamiętasz obrady w Oros? Opowiadałam, co Lesvig ze swoimi chłopakami zrobił mi, ale nie, co zrobił Friesowi i moim ludziom — zaczęła ostrożnie, spokojniejsza. Umiała mówić już o tym tak, że głos miała obojętny i prawie łagodny. — Roześmiali się, kiedy błagałam o łaskę dla nich. Zajechali mnie wtedy prawie do nieprzytomności i przykuli do słupa, a potem pojechali do gospody, w której siedzieli moi kompani. Otoczyli tę gospodę, podkładając ogień. Spalili ich żywcem. Wszystkich razem, bez litości, bez walki. Bez szansy na pożegnanie. Oni dusili się od dymu, a ja leżałam półżywa na klepisku, uwalona krwią po kostki i umiałam myśleć jedynie o tym, że Friese umierał. Myślałam, że sama umieram. Że mi, do kurwy nędzy, serce pęka.

Przerwała tylko na chwilę, żeby nabrać w spokoju oddechu. Uporządkowała myśli, starannie gasząc gniew oraz gorycz, nie były jej potrzebne. Natychmiast podjęła wątek, zanim się zaczęła wahać.

Przedtem? Miałam rodzinę przed grasantką. Wyciągnęli mnie z Ujścia, zanim skończyłam na ulicy albo w łapach handlarzy żywym mięsem, wychowali, jak swoją. Bandyci pokroju Lesviga wyrżnęli ich w jedną noc. Bandę starych ludzi, dla kilku zwierząt w zagrodach i wozów z zapasami na zimę. — Zamilkła. — Nie mówię tego, żeby wzbudzić twoją litość. Niepotrzebna mi. Chciałam tylko, żebyś wiedział, co myślałam, kiedy leżałeś tam, na chędożonej pryczy u Gartha i nie chciałeś się obudzić. Wiesz, co pokazał mi demon, który przylazł za nami z wieży i zmuszał Borena do mordowania ludzi? Ciebie. Martwego. Z tego sobie zrobił pożywkę.

Kocham cię jak kretynka. Na myśl o tym, żeby znowu miała zostać sama, dusi mnie środku z bólu. Ale Athelstan miał rację. Uschnę tutaj, zaduszą mnie mury. O ile wcześniej, rzecz jasna, nie skapieję gdzieś w kałuży krwi, bo tak rozkazał człowiek, którego na oczy widziałam raz i dla którego warta jestem tyle, co pies lub koń w stajni. Wiesz, co będzie, kiedy pojedziecie do Oros, prawda? — zapytała, nie oczekując odpowiedzi. — Poniosą się wieści, że Fort stoi pusty. Kwestia czasu. Jeśli będę mieć szczęście, którejś nocy zaleje go oddział zielonych i poderżną nam wszystkim kolektywnie gardła. Jeśli nie, uprzedzą ich zbrojeni bandyci — oni wcześniej zrobią sobie uciechę. Kiedy zaś Varulae przyjdzie pod miasto, rajcy zamkną swoje posiadłości, a z was zrobią żywe tarcze na goblińskie piki.

Kocham cię — powtórzyła. — Tak kurewsko, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Ale nie mogłabym ginąć dla obcego człowieka, Keir, ani czekać, aż ty zginiesz. Nie umiem. Powinna być wiosna. Nie zostanę dłużej na służbie.

Mówiła ze wzrokiem wbitym niemal cały czas w popękaną kamienną posadzkę. Kiedy skończyła, podniosła głowę i popatrzyła mężczyźnie w oczy, badając jego twarz, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu lub chciała zapamiętać każdy jej szczegół, każdą szramę, każdą krzywiznę i zmarszczkę. Obserwowała, chyba szukając czegoś: złości, smutku, politowania, goryczy. Bała się tylko jednego — obojętności.

Odjadę, Keir. Zanim będzie za późno. Niech skonam, jeśli chcę czegoś bardziej, niż żebyśmy odjechał ze mną. — Zawahała się. — Nie mów tylko, że nie możesz, nie śmiej. Zawsze możesz. Powiedz, że nie chcesz. Pojmę jakoś.

Re: Wodny Fort

108
Keri słuchał, choć w oczach jego widniał ból. Szczególnie, gdy mówiła o Lesvigu i jego uczynkach. Widziała, jak bezsilność wgryza się w niego, a minione wydarzenia, tak już odległe, przelatują mu przez głowę w postaci przerażająco żywych obrazów.

Kiedy skończyła, przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Trwali tak, jego muskularne ramiona otaczały ją całkowicie, stały się całym światem. Nozdrza wypełnił dym, pot, piwo. Poczuła się bezpiecznie, mimo niedawnej złości, mimo wspomnień. Mogłaby tak zostać, gdyby nie fakt, że słyszała krzątających się ludzi, wydawane rozkazy. Wszystko to było boleśnie rzeczywiste.

- Gdybym tylko wiedział... - Szeptał, trzymając usta przy jej głowie. - Gdybym wiedział to wcześniej... Ale teraz przyszłości nie zmienię. Trudno. - Wyprostował ręce, patrząc na nią przez ich długość. Widziała, że w środku rozrywa go poczucie obowiązku, toczące bój z uczuciem do niej. Nie mówił tego, ale nie musiał. Ona widziała. - Poszedłbym za tobą do Morlis, dał się zasiec demonom z północy. I może musielibyśmy, gdybym odszedł. Ciebie nie będą ścigali, możesz odejść w każdej chwili. Ale mnie tak. Będę zdrajcą, dezerterem. Uciekinierem z frontu. Chcesz żyć i jeździć z kimś takim? Gotowa, że w każdym mieście mogę być już poszukiwany? Nie znasz Albiona tak dobrze, jak ja. Lojalność ceni ponad wszystko, moje odejście uzna za zdradę. I wierz mi, mimo wojny, znajdzie ludzi, którzy pognają za mną, byle dostarczyć mu mój łeb.

Puścił ją i usiadł na parapecie, wciąż miewał napady słabości i zawrotów głowy. Garth mówił, że to normalne i z pewnością minie, ale nie pocieszało to oficera ani odrobinę. Milczał tak jakiś czas, nim w końcu przemówił.

- Dla ciebie Baltmac to ktoś, kto wydaje rozkazy z wielkiego domu w Oros, kogo widziałaś raz, dla kogo twoje życie to pył na wietrze, nie wart spojrzenia. A dla mnie to facet, który przyjął mnie z ulicy, gdy gotowy byłem zacząć kraść, żeby wyżywić siebie, matkę i brata. Może teraz byłbym martwy, może bez ręki, nie wiem. Ale on zgodził się przyjąć mnie na służbę i opłacił dobrze. To, gdzie teraz jestem, co robię - spojrzał na nią. - To, że cię znam. To wszystko zawdzięczam jemu. Na kogo wyjdę, odchodząc bez słowa? Przecież to cios w plecy, prosto w plecy... - Słyszała rozpacz w jego głosie. Rozpacz, która mieszała się z wściekłością. - I ja cię kocham, Mała. I jestem głupcem. Nigdy nie powinienem do tego dopuścić. Ty odeszła byś bez żalu, ja zginąłbym gdzieś na pustkowiu lub murach miasta. Oboje mielibyśmy spokój. Przeklęta moja głupota. Zostaniesz tu, możesz zginąć. Odjadę z tobą, powieszą cię przy pochwyceniu mnie. Czy tu jest jakaś dobra decyzja?!

Zerwał się z okna i odszedł kilka kroków. Ona milczała i on milczał. Czuła, że tak trzeba, choć całą sobą pragnęła przylgnąć do niego, przytulić i uspokoić. Pragnęła też jego ciała i jego dotuku. Ale teraz wyglądało to, jakby wyrosła między nimi niewidzialna bariera.

- Jutro w południe opuszczamy Fort - uspokoił się, głos miał opanowany, stanowczy. Oficerski. - Do tej pory podejmę jaką decyzję, obiecuje.

Ruszył przed siebie, stukając obcasem buta o kamienną posadzkę. Miała ostatnią chwilę, by zatrzymać go, lub przeciwnie, puścić wolno i pozwolić wybierać.

Re: Wodny Fort

109
Keir — zawołała go, kiedy się odwrócił. Przełknęła ciężko ślinę, bo to, co chciała powiedzieć, było trudne, najtrudniejsze w świecie i przechodziło przez gardło niczym gwoździe. Nie umiała popatrzeć mu znowu w oczy. Z całych sił walczyła o to, żeby nie podbiec i nie schować się z płaczem w ramionach mężczyzny, nie zdołałaby się powstrzymać, gdyby spojrzała. — Pójdę do Ferrisa jeszcze dziś. Spędzę tu ostatnią noc i wyruszę rankiem, sama. Ale nie powrócę. Nawet, jeśli utrzyma się Ujście oraz Oros, pierzchnie zima, a wy znów zajmiecie Fort. Nie chcę nigdy tu wrócić i usłyszeć, że nie żyjesz. Zostań ze swoim rajcą, któremu tyle zawdzięczasz i który ścigałby cię hyclami, gdybyś odszedł. — Słowa były gorzkie, ale w głosie Licho nie miała goryczy, jedynie smutek. Postępowała słusznie, rozsądnie, wybierała za nich oboje najrozważniejszą ścieżkę. To bolało w tym wszystkim najbardziej. — Będę wierzyć, że masz się dobrze.

Śmierć kroczyła za nią. Podarowała jej dobre pół roku, pierwszy raz od ostatniego lata z bandytami, dziewczyna mogła być za to wdzięczna. Teraz jeszcze nie umiała. Wiedziała jednak, że oficer miał rację, a łaska musiała się w końcu skończyć, na szczęśliwy spoczynek nie było dla niej szans — dla takich, jak ona nigdy nie było. Umarliby rozdzieleni, Licho w Forcie, Keir na miejskich murach. Pogoniono by oboje przez wrzeszczący tłum na szafot, bo jakiś zapluty bandyta rozpoznałby ją pewnego dnia w czasie zwiadu albo los podsunął trop Cadanowi i Żmijom Bertsa. Powieszono by ich za dezercję Keira w dniu, w którym najbardziej by się rozkoszowali wolnością. Śmierć znowu zrównałaby z nią krok i obróciła jej szczęście w popiół.

Z nieludzkim wysiłkiem zmusiła się do słabego uśmiechu. — Porozmawiam z kapitanem. Idź. Wróć tylko na noc, chcę ostatni raz... Nie chcę być jeszcze sama.
Ostatnio zmieniony 29 lip 2014, 14:44 przez Licho, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Wodny Fort

110
Zatrzymał się i słuchał jej. Przez chwilę wydawało się, że pęknie. Podbiegnie do niej, przytuli, zapewni, że wszystko będzie dobrze. Ale tylko przez chwilę. Zacisnął pięści w geście wściekłej bezradności i skinął głową. Echo jego kroków, rozchodzące się po pustym korytarzu, długo jeszcze dźwięczało jej w uszach. Gdy wszystko ucichło, jedynie wiatr wył po całej wieży, Licho ruszyła ku najwyższym kondygnacjom. Wiedziała, co musi i co chce zrobić.

Szła szybko, niewiele myśląc o tym, co dzieje się dookoła. Mijała znajome twarze, ale jakby ich nie poznawała. Nie odpowiadała na wesołe powitania, zaczepki, czy grzeczne skinienia głową. Jej ciało wciąż była w forcie, ale duch już dalej, zupełnie dalej. W innym miejscu i czasie.

Nie minęło zbyt wiele czasu, nim stanęła pod drzwiami kapitana. Oddychała szybciej, ale nie ze zmęczenia. Ze świadomości, że prawdopodobnie wejdzie tam po raz ostatni. Keir mówił o zobowiązaniach wobec Albiona, ale czy ona nie była czegoś winna Ferrisowi? Jak, chociażby, życie? Przed oczami stanął jej obraz nadziewanego na włócznię bandyty, kiedy to żołnierze kapitana przybyli jej z odsieczą. Jej i Daimonowi z Summerled. Cholera, Damion. Ciekawe, co się z nim teraz działo? Wszak obiecał, że w swoim rodzinnym domu zawsze chętnie ją ugości.

Zapukała, a gdy twardy, donośny głos zezwolił na wejście, otworzyła drzwi. Kapitan pisał coś, skrobiąc piórem po pergaminie. Wokół leżało mnóstwo papierów, książek, map nawet. Szybkimi ruchami dokończył zdanie i dopiero uniósł głowę w górę.

- Licho - stwierdził i powrócił do pisania. - Siadaj, proszę, zaraz porozmawiamy. Jak mi kiedyś mówili, że dowodzenie w głównej mierze polega na pisaniu listów i sprawdzaniu raportów, to się śmiałem. Teraz nie jest mi tak wesoło.

Awanturniczka zajęła miejsce, rozglądając się spokojnie. Znała ten pokój, ale chciała czymś zająć myśli. Dlatego skłonna była podziwiać wielką skórę niedźwiedzia, rozwieszoną na ścianie, pięknej roboty krótki łuk i surowo wykończoną pochwę miecza. Nawet pajęczyny w rogach komnaty były ciekawsze, niż słowa, które miała niedługo wypowiedzieć. Choć nie czuła się związana w żaden sposób, ostatnie pół roku Fort był dla niej domem, a jego załoga - rodziną. Odejście, w tak trudnym dla nich czasie, mogło wydawać się nie w porządku i nie mogłaby się dziwić, gdyby Ferris odebrał to jako ucieczkę. Z drugiej strony, czy ktoś tak pochłonięty przez całą tą wojskową dyscyplinę, polecenia, rozkazy, patrole i walki mógł zrozumieć, czym jest prawdziwa wolność? Wiatr świszczący w uszach, gwieździste niebo nad głową, wesoło trzaskający ogień i luksus nie myślenia o dniu kolejnym?

- No. - Podpisał się, odcisnął na laku pieczęć Albiona i odłożył pergamin na bok. - Z czym przychodzisz, jak mogę ci pomóc?
Spoiler:

Re: Wodny Fort

111
Dziewczyna prawie podskoczyła na nagły dźwięk głosu kapitana, natychmiast kierując wzrok na jego twarz, przyglądającą się jej z nieświadomym spokojem. Zaczęła się wahać już w chwili, kiedy przekroczyła próg komnaty i teraz jej obawy sięgały zenitu. Była całkowicie rozdarta, po raz pierwszy w życiu. Nic. Nic ważnego, rozmyśliłam się. Wybaczcie, że zajęłam czas, część jej chciała tak bardzo wypowiedzieć te słowa, zostać, wytrzymać i pokornie czekać na spotkanie z oficerem po spełnieniu obowiązków, jak druga chciała po prostu uciec z nim jak najdalej stamtąd.

Popatrzyła na Ferrisa z jakimś przykrym zdecydowaniem w oczach. — Rezygnuję z dalszej służby. Chcę odejść. Muszę — poprawiła.

Wprost, tak było najsłuszniej. Bez wstępów, bez owijania w bawełnę i tłumaczenia się, jakby była winna. Nie czuła winy, od początku wiedziała, że szanse, by zdołała pozostać w takim miejscu, jak Wodny Fort na zawsze były nikłe. Żadna siła w świecie nie potrafiła zmienić jej aż tak. Nawet Keir. Czasem tego żałowała.

Zostałabym dłużej, zwłaszcza teraz — wyjaśniła po złamaniu pierwszej ciszy. — Ale kiedy przyjdą zieloni i zajmą gościńce, będzie za późno. Wyruszę, kiedy mnie puścicie, chciałabym jak najszybciej, jutro. Wybaczcie. Powinnam była przyjść wcześniej, znacznie wcześniej.

Mówić było jej jeszcze trudniej niż wcześniej do Keira, przypieczętowywać tamte słowa, lecz znacznie łatwiej niźli jego było znieść spojrzenie półelfa, odchylonego na siedzeniu za biurkiem i lustrującego awanturniczkę uważnym wzrokiem. Wiedziała, że uczucia zaślepiały oficera na złość i żal, ale po kapitanie mogła spodziewać się rozczarowania. Nad Wodnym Fortem oraz miastem zebrały się najciemniejsze chmury, wyciągano dłoń po pomoc, a ona mówiła „nie”. Tak naprawdę jednak nie miała wyboru. Spłacała uratowane życie pół roku, nie zamierzała przypłacać go śmiercią swoją ani oficera.

Było mnóstwo rzeczy, które chciała jeszcze powiedzieć. Żadna jednak nijak nie zmieniała sytuacji, bandytka zamilkła tedy.

Re: Wodny Fort

112
Milczenie, które zapadło, był cięższe niż ołów. Dało się w nim wręcz słyszeć termity ucztujące w meblach. Licho nie chciała spojrzeć wprost w oczy kapitana. Patrzyła w dal, na niebo za oknem, na przelatujące po nim kruki. Wietrzą ścierwo, jak mawiał Agrit.

Kapitan uśmiechnął się nieoczekiwanie, choć raczej smutno.

- Nie powiem, żebym był zdziwiony. Żal mi tracić dobrego zwiadowcę, ale wiem, że gdyby nie śniegi, dawno byłabyś daleko stąd. No, możesz jeszcze gdyby nie Keir. Nie będę cię zatrzymywał, możesz jechać jutro, możesz i dziś, twoja wola. Należny żołd zostanie ci wypłacony, co oczywiste, ale nie oprowiantuje cię, bo... - podniósł jeden z papierów i wczytał się weń - ...mamy poważne ubytki w zapasach mięsa i mąki. Albo któryś z chłopaków podpieprzał i sprzedawał, albo nasz kwatermistrz ma problemy z liczeniem. No nic, żywotne sprawy, nie będę cię nudził.

Wstał, sięgnął po karafkę z winem i postawił przed nią kubek. Zalał go niemal do pełna, potem powtórzył czynność z drugim naczyniem. Parsknął lekko śmiechem.

- Co ciekawe, wina nigdy nam nie zbywało. Zdarzało się jeść cienkie, mizerne posiłki, ale nigdy nie brakło wina. - Uniósł kielich w toaście. - Za twą bezpieczną drogę. Niech ci się powodzi. - Upili po trochę. Ferris wciąż pił dobre, mocne wino, tak jak zapamiętała.

Tymczasem kapitan przyjrzał się jej uważnie, jakby chciał zapytać o coś, trudnego, ale nie był pewien, czy wypada. Postanowił jednak pójść z zaparte.

- Wiesz, że Keir poszedłby z tobą, gdyby mógł, prawda? Że nie wahałby się ani chwili? Że przysięga związała go na stałe z rajcą Albionem? - Machnął ręką. - Cholera, pewnie, że wiesz, mądra z ciebie dziewczyna. Znasz go, znasz służbę. Chciałbym, żeby wam się ułożyło, szczerze. Szkoda, że wojenny czas mamy. A, niech to szlag.

Dopił wino i odstawił kubek. Teraz dziewczyna zobaczyła, że półelf był zmęczony. Na pierwszy rzut oka nie było widać cieni pod oczami, głębokich bruzd przecinających czoło i poszarzałej skóry. Ale gdy się przyjrzeć, podobne niuanse stawały się aż nadto wyraźne. Przecież i on musiał się martwić, planować, od niego zależało życiu wielu ludzi. Nie potrafiła go zrozumieć, nigdy nie była dowódcą, ale wyobrażała sobie ciężar, jaki nosił. A raczej - nie potrafiła sobie wyobrazić.

- Wybacz, ale muszę wracać do spisywania, podpisywania i czytania. Chcesz coś jeszcze? Śmiało, mów, proś, cokolwiek.

Re: Wodny Fort

113
Była zaskoczona niespodziewanym spokojem kapitana i na swój sposób zabolało ją to znacznie bardziej, niż gdyby kazał jej iść precz, przeklinając ją od zdrajców oraz tchórzy. Studiujące ją spojrzenie półelfa oraz pytanie o Keira zakłuło, ale Licho nie udzieliła żadnej odpowiedzi. Sam doskonale ją znał — wiedziała, o wszystkim. Pokręciła głową, odstawiła opróżniony do połowy kielich na biurko i wstała, szurając krzesłem o kamienną posadzkę.

Kapitanie? Dziękuję. Oby się wam powodziło, wszystkim.

Odwróciła się i opuściła komnatę, zostawiając dowódcę samego ze swoim stosem listów i papierów oraz ciężarem spoczywającym mu na barkach. Na dole przemierzała znajome korytarze, w których wiatr pojękiwał we wnękach okien, śnieżył i trzepotał płomieniami pochodni, z dojmującą świadomością, że czekała ją ostatnia noc w murach Fortu. Nawet dzikie ptaki uczyły się kochać swoją klatkę. Przede wszystkim, czekała ją ostatnia noc w komnacie oficera. Nie śpieszyła się, z głupim rozrzewnieniem obeszła znajome kąty oraz zakamarki twierdzy. Keira nie szukała, żadnemu z chłopaków nie zdradziła jeszcze wieści, nawet kiedy zasiedli wieczorem do wina oraz wieczerzy.

Siedziała niemal w całkowitej ciszy, obserwując Bumbra i Tursta, jak żartowali, przepychali się nad ostatnim plastrem baraniny lub marudzili o moc roboty przy zwijaniu całej załogi. Odwiedziła wciąż przykutego do pryczy Agrita. To, że wszyscy opuszczali Fort, przynosiło dziewczynie odrobinę ulgi oraz otuchy.

Chylące się za horyzont słońce rozlało krwawicę nad łagodnymi krzywiznami lasów oraz ośnieżonych pagórków, sprawiając ponure wrażenie wojennej łuny. Zapadł zmrok. Licho zasiadła na skraju łóżka w komnacie, w jedynie cienkiej koszuli na grzbiecie, z mieczem i osełką na skrzyżowanych nogach, i włosami wilgotnymi po kąpieli. Cały jej skromny dobytek spoczywał w torbach i tobołkach opodal kominka. Szlifując starannie ostrze brzeszczotu, w końcu zaczęła zastanawiać się prawdziwie, dokąd się pokierować. Nie było takiego miejsca, w którym ktoś by na nią czekał. Myślała nad słowami Athelstana, który wyruszył na północ. Gdzieś wschodzie mieściło się Summerled...

Re: Wodny Fort

114
Przeciągły zgrzyt osełki ocierającej o ostrze niósł się lekkim echem po ścianach komnat, na których tańczyły cienie wytworzone przez wesoło płonący ogień. Czynność ta uspokajała, pozwalała wejść w swego rodzaju trans, który pochłaniał całą jej uwagę. Nie liczył się Fort, oddział, żołd, wojna. Nawet Keir. Liczyła się ostra krawędź i dobry kąt cięcia. Liczyło się wyeliminowanie szczerb i niewielkich ubytków. Na stole leżała zwilżona w oliwie szmatka, która powinna miecz zaimpregnować, powstrzymać rdzę i inne substancje mogące broni zaszkodzić. Licho zawsze dbała o swój ekwipunek. Pielęgnowała i troszczyła się mając świadomość, że to jedne z niewielu rzeczy, które do niej należą. Ale miecz zajmował szczególne miejsce w jej życiu. Był jej druhem lepszym, niż większość poznanych ludzi.

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Dziewka nawet nie podniosła głowy, dalej zajęta swą pracą. Keir zamknął drzwi i zasunął rygiel. Teraz nikt nie mógłby im przeszkodzić. Rozpiął pas z bronią i oparł go o ścianę. W misie stojącej na parapecie przemył twarz i ręce. Wciąż nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Wreszcie pacnął ciężko na zydel naprzeciw niej. Wtedy dopiero podniosła wzrok. W półmroku wydawało się, że jego oczy są czarne. Nie potrafiła z nich nic wyczytać. Nie były obojętne. Były nieodgadnione.

Oficer kucnął przy łóżku. Napięcie między nimi było niemal wyczuwalne. Wydawało się, że za chwilę wybuchnął, nie mogąc znieść ciszy i dystansu, którego do tej pory nigdy przy sobie nie odczuwali. I wybuchli, oczywiście.

Licho odrzuciła miecz i osełkę, przylgnęła do niego, znajdując swoimi wargami jego wargi. W cienkiej koszuli, służącej za jedyne odzienie, wydawała się bezbronna wobec jego twardego, surowego ubioru żołnierza. Dlatego szybko się z nim uporała.

Na jedną długą chwilę wszystko przestało mieć znaczenie. Wszystko. Byli tylko oni, jak wtedy, na początku. Kiedy sycili się sobą w każdej chwili, zachwyceni własnym entuzjazmem i zapałem. Oboje mieli długi, przymusowy odpoczynek od swych ciał i oboje nadrabiali go bez wstydu. Trwało to długo, bo, kiedy tylko skończyli, zaraz ponawiali zmagania. Żyli ze świadomością, że to ich pożegnanie.

Było dobrze po północy, polana w piecyku ledwie się żarzyły, a para leżała pod cienką, lnianą narzutą. Licho położyła głowę na jego pierś, Keir gładził jej włosy szorstką dłonią. Milczeli. Oficer bał się słów, nie chciał nimi zmyć z ust słodyczy jej skóry. Choć nie chciał się przyznać, wzdrygał się przed zaśnięciem. Czuł, że kiedy się obudzi, ona będzie już daleko stąd.

A co kłębiło się w głowie Licho?

Re: Wodny Fort

115
To był błąd, pomyślała gorzko Licho, nie poruszając się. To był błąd, wcześniej przynajmniej jeszcze wiedziałam, jeszcze byłam pewna. Teraz nic już nie wiem...

Zacisnęła bezsilnie palce na skrawku narzuty, wściekła, niepewna. Okropnie smutna. Kilka godzin, których zostało im do świtu wydawało się być najkrótszym czasem w świecie, strasznie niesprawiedliwym. Wszystko to nagle zdawało się niesprawiedliwe. Miała chęć tupnąć nogą, zadrzeć nos i krzyknąć w końcu „nie!”, tylko... komu? Keirowi, Ferrisowi? Rajcy? Nie wiedziała już, nic już nie wiedziała. Poruszyła się leciutko, obróciła, ale nie wysunęła spod ramienia oficera. Przylgnęła do jego piersi, do jeszcze gorącego ciała, ocierającego się o jej nagą skórę i brzuch, i znów go pocałowała. Tak mało czasu. Na chwilę znowu byli tylko oni byli, znowu sami, sami w całej wielkiej twierdzy. Licho czuła jeszcze znajomy, przyjemny ból w lędźwiach i na wnętrzach ud, ciepło w padołku, dłonie odciśnięte wysoko na ciele i nisko na ciele, ślady ust na skórze...

Zacisnęła bezsilnie palce. Dotknął ją i westchnęła — już wiedziała. Wiedziała, co musiała zrobić. Tupnąć. Zadrzeć nos i wściec się „nie! Nie, zaraza, tego mi nie zabierzesz!”. Już prawie mi zabrałaś, pomyślałaś. Już prawie. Ale tego ci nie oddam.

Wyprężyła się nagle, przyklękła nad nim wyprostowana, z dłońmi mężczyzny zastygłymi na biodrach. Oczy znów iskrzyły jej się znajomo.

Nie — warknęła zajadle. — Nie, zaraza, nie dam tak tego skończyć, tak po prostu. Nie dam, do diabła, Keir. Pojadę do Oros, do rajcy, jutro. Przekonam go, żeby cię puścił. Zobaczysz, że przekonam — uparła się piekielnie. Otarła ze złością łzy, które zebrały się jej w kącikach oczu. — Obiecuję. Będę czekać z wieściami, że nie jesteś już jego... albo nie będę czekać wcale. — Drżała odrobinę. Żar prawie wygasł w palenisku i w komnacie znów zaczął unosić się chłód.

Re: Wodny Fort

116
Keir drgnął i spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem. Potrzebował chwili, żeby przyswoić słowa, które wypowiedziała. Najpierw pokręcił głową z niedowierzaniem, potem podniósł się i pocałował ją w czoło, choć złość, determinacja i upór biły od niej na odległość.

- Licho... Meiri... To dla mnie znaczy bardzo wiele... Ale chyba nie może się powieźć. Albion to twardy drań, nie odpuści. Nie osłabi swojego garnizonu tylko dlatego, że cię kocham. Nie on.

Widział, jak z determinacją zaciska usta w wąską linię, ale wyczuł też gęsią skórkę na jej ramionach. Odrzucił nakrycie, wstał i dorzucił polan do kominka. Grzebał tam chwilę, wzniecając w górę setki iskier i już po chwili ogień płonął jasno. Oficer wyprostował nogi, prezentując się w pełnej krasie, nalał wina do kubka i usiadł przy niej, lekkim ruchem dłoni proponując napitek. Ale nie wciskając uparcie.

- A bandyci? Widziałaś, jak śmiali się stali, jak odważnie nas zaatakowali. Nie wzdrygną się przed napaścią na pojedynczą kobietę. A jeśli wśród nich będzie ktoś, kto cię zna z dawnych czasów, to w ogóle możesz wpaść równo. Kochana - ujął ją pod brodę i niemal zmusił, żeby spojrzała na niego. - Nie chcesz słyszeć o mojej śmierci. A myślisz, że ja chciałbym dowiedzieć się, że ty skończyłaś w jakimś wykrocie? Albo znaleźć twoje zwłoki? Nigdy w życiu. Jutro chcesz odjechać. Rozumiem to, nie śmiem cię zatrzymywać, tutaj to prawdopodobnie pewna śmierć. Ale tam również nie będzie lepiej. Nie jedź do Oros. Porzuć główny trakt. Odbij na wschód, kilkanaście staj stąd znajdziesz niewielką, słabo uczęszczaną drogę, zwie się przemytniczą ścieżką. Jest daleko od wielkich miast, a nawet małych wsi. Spokojnie miniesz Oros, dotrzesz do podnóża gór i stamtąd skierujesz się dalej na północ. A ja - złapał ją za rękę. - Ja zrobię wszystko, żeby zatrzymać ich tutaj. Żebyś ty była bezpieczna. Tam.

Tylko ona znała go takiego. Twardy na co dzień oficer zmieniał się przy niej, pokazywał swoje lepsze, dobrotliwe wnętrze, skryte zazwyczaj pod maską dyscypliny i gruboskórności. Czuła teraz, że jego gęba, jego przeklęta gęba, będzie prześladować ją w snach do końca życia.

Re: Wodny Fort

117
Dziewczyna chwyciła kielich i upiła łyk wina, zezując wzrokiem gdzieś w bok, rozzłoszczona. Oddała naczynie. Wszystkie przepełnione rozsądkiem słowa Keira w ogóle do niej nie trafiały. Miał rację. I plunęła na to. Jakby nagle wróciło dawne Licho, to sprzed zimy i to sprzed Mirnego. Nie obawiała się ani bandytów, ani rozmowy z Blatmaciem Albionem, obawiała się jedynie odejść i myśleć potem do końca żywota, że nawet nie zawalczyła. Skrzyżowała nogi, spoglądając na oficera z nieznośnym uporem w wielkich ślepiach. Policzki jeszcze miała rumiane od podniecenia, potem od gniewu, a jasne włosy potargane bezładnie.

Pies trącał bandytów — prychnęła — zakute pały w blachach, traktu widzieli i prawdziwej grasantki... Co to, zaraza, pierwszy raz na gościniec wyjeżdżam? Poradzę sobie, do stu diabłów. — Ona tym razem chwyciła mężczyznę za zarośniętą szczękę i przysunęła się blisko, zmuszając, by słuchał uważnie, patrzył uważnie. Nie wyglądałoby to w ogóle zabawnie, gdyby nie fakt, że oboje byli nadzy. — Pojadę z wami, jeśli będzie trzeba, podczepię się pod zastęp. Precz mnie nie pognają przecież, nie ostrzelają, bo już nie swoja. Mam w rzyci, co powiedzą na to ludzie i co powie w Oros rajca, jadę do miasta, jadę spróbować. Jak mnie psami poszczują z domu, wtedy dopiero odejdę.

Nie oddam tego, Keir. Nie tym razem. Wtedy oddałam łatwo i do dziś codziennie żałuję. Każdego dnia. Jeśli teraz istnieje choćby głupi cień szansy, to jest wart przedzierania się przez tuzin bandyckich hurm. Jeśli nie... — Pokręciła głową. — Ni chybi nie zdołam przegadać sama Albiona, prawyś. Ale mogę zdołać przegadać jego kobietę. A tej rajca już znacznie, znacznie uważniej może usłuchać, niźli głupiej, zakochanej podlotki.

Przekonam go — powtórzyła z zacięciem. — Przekonam Kolię, przekonam Nimah, zaraza, nawet te podfruwajkę Anę przekonam, choćby kazały mi skamleć — przyznała z niechęcią. — Muszę.

Jej gniew wypalił się z niej gdzieś po drodze i nagle znów siedziała drobna, chuda, mała w cieniu spowijającym pomieszczenie i rozpraszanym wątłym blaskiem paleniska. Odetchnęła ciężko. Potem przysunęła się znowu do mężczyzny, wyjmując kielich z jego dłoni — stoczył się ze skraju skotłowanego siennika i zabrzęczał o posadzkę, wylewając resztkę wina — prawie nieśmiało dotknęła jego twarzy.

Zostańmy tak jeszcze, jeszcze troszkę... — westchnęła. — Tak mało czasu... Nie chcę wychodzić z tej komnaty, Keir. — Jego usta odnalazły jej i znowu było dobrze, znowu było ciepło. — Nie chcę już nigdy z niej wychodzić...

Re: Wodny Fort

118
Keira zaskoczyły jej słowa. Może dlatego, że nie znał starej Licho zbyt dobrze? A może była to niespotykana dotąd determinacja w głosie awanturniczki. Długo, długo mierzył ją wzrokiem, nim w końcu zaakceptował, zdawałoby się, cały plan i delikatnie pchnął ją na plecy.

- Jeszcze troszkę - przyznał. - Mamy jeszcze czas.

Tej nocy snu zaznali niewiele.

Ptaki wyprzedziły wschód słońca, koncertując w najlepsze. Licho obudziła się z głową oficera na podołku. Nie chciała go budzić, ale zdrętwiała cała, więc delikatnie wysmyknęła się spod niego, aby po krótkim namyśle wstać z łóżka. Keir miał niezwykle lekki sen, wystarczył dotyk, by go obudzić. To, że teraz nawet nie drgnął, świadczyło aż nadto o jego zmęczeniu.

Była bandytka wrzuciła na grzbiet koszulę i stanęła w oknie. Zdumiało ją, że nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na przepiękny krajobraz, który rozpościerał się stąd. Delikatne pagórki wznosiły się i opadały na przemian, gdzieś w oddali po śniegu szła rodzina saren, z samcem o rozległych rogach na czele. Przez chwilę zazdrościła zwierzakom - jakie problemy mogła mieć sarna?

Gdy Keir się obudził, nie rozmawiali wiele. Ubrali się, zeszli na śniadanie, zaraz potem zaczęła się cała plątanina związana z wyjazdem. Gdy wszyscy biegali jak kot z pęcherzem, ona piła miód z kufla i rozmawiała od czasu do czasu z którymś żołdakiem. Potem zabrała się za oporządzanie Ogryzka, użyczywszy siodła z fortowych zapasów. Było sztywne, mało wyprawione i oporne w montażu, ale udało jej się, choć poklęła zdrowo.

Gdy dochodziło południe, przed bramą ustawiła się pokaźna kolumna, z konnymi oficerami na czele. Większość żołnierzy stanowiła luźna piechota, zatem zapowiadał się długi spacer. Licho, choć niektórzy patrzyli wilkiem i wskazywali palcami, dołączyła do kolumny tuż obok Bumbra, Tursta i Agrita, wciąż z bandażami na ciele. Obok Keira jechać zwyczajnie nie wypadało, nawet mimo odejścia ze służby. Poza tym - nie chciała przeginać i swoją osobą irytować pozostałych oficerów, nieprzychylnych dla niej. A byli i tacy, jak się okazało.

Podróż, choć powolna, o wiele dłuższa, niż normalnie, przebiegła sprawnie. Gdy dotarli do miasta, zmrok niemal zapadł, ale Ferris, powołujący się na Albiona, wytargował wpuszczenie całej załogi Fortu. Piechota udała się do tutejszych koszar, zaś większość konnicy do rezydencji Baltmaca. Tylko Keir, odłączywszy się od reszty, zaprosił Licho na małą wycieczkę. Zaprosił ją do jednej z całkiem znanych w mieście karczm, mianowicie - Dębowym Przybytkiem.

Wróć do „Południowa prowincja”