Re: Wodny Fort

76
Johelm, który podjechał najbliżej, od razu wydał dyspozycje.

- Rozkulbaczyć konia, załadować juki każdy po trochę, ale niech nic nie zginie, dopóki pewności nie będzie, że ten tam jest sztywny! Owinąć go w coś ciepłego, sklecić szybko kołyskę dla rannych! Nie ociągać się!

Licho mogła się po raz pierwszy przekonać, jak sprawnie zwiadowcy potrafią działaś. Dwójka z nich od razu wyciągnęła kawał grubego płótna i dwa składane dyszle, montując je rzędów swoich wierzchowców. Ktoś narzucił na nieprzytomnego koc i zabrano się do podnoszenia go, wtedy spod płaszcza wypadł pas z mieczem i długim, wąskim sztyletem. Awanturniczka sięgnęła po niego od razu i przytroczyła do siodła Ogryza. W ciągu kilku oddechów niemal wszystko było gotowe; zmarzły półtrup leżał na noszach między dwoma końmi, rozkulbaczony i martwy zwierzak został na ziemi tak jak padł, a wszystkie rzeczy, które przewoził, zostały zabrane. Ruszyli do Fortu.

Choć przez pogodę podróż zajęła im nieco czasu, dowieźli podróżnego jeszcze dychającego. Natychmiast dostarczono go do pomieszczeń medycznych, wraz z jego rzeczami. Słońce zaś powoli chyliło się ku zachodowi, mogli więc odpuścić na dziś wszelkie obowiązki, dlatego wszyscy, z uśmiechami na gębach i poczuciem spełnionego obowiązku, udali się na kolację.

Minął tydzień podczas którego Licho zaopiekowała się znalezionym szczeniakiem, a przywieziony ze zwiadu mężczyzna dochodził do siebie. Wilkiem zachwycili się wszyscy i każdy zwiadowca z jej oddziału po trochę się nim opiekował, choć do byłej bandytki zwierzak najbardziej się przywiązał. Kiedy pracowała wewnątrz murów, biegał za nią wszędzie, próbował bawić się cały czas, był pełen życia. Podczas wypadów i patroli dziewczyna zamykała go w pustym kojcu dla psów, pozostałości po dawnej psiarni. Efektem tego oswajanie dzikiego zwierza był zachwyt większości żołnierzy z Wodnego Fortu, dwie zaduszone kury i jedna gęś, a także średnie zadowolenie Keira z nowego lokatora w komnacie, który wyjątkowo ożywiał się i podgryzał, kiedy oficer chciał zrelaksować się w objęciach swojej damy. Wilczek, bardzo bystry, mocno podkreślał swoją niezależność, nieraz nie słuchając się nikogo. Mimo wszystko z czasem przywykł do słuchania poleceń Licho.

Pewnego ranka, kiedy dziewczyna przyszła na śniadanie, a coraz to większy wilk pałętał się pod nogami, jej wzrok przykuła znajoma twarz. Za cholerę nie mogła odgadnąć, kim jest jegomość siedzący samotnie w końcu ławy. Początkowo wzięła go za jakiegoś wojaka, którego imienia nie pamiętała, ale zaraz ją olśniło. Wilcze rysy twarzy w czarne włosy pomogły jej. Zmarznięty półtrup z traktu, który własnym ciepłem ratował życie jej nowemu pupilowi. Wyglądało na to, że w końcu pojawił się wśród żywych. Dziwne było iż nikt nie chciał z nim pogadać, wszyscy trzymali się jakby na uboczu, obserwując kątem oka. Natomiast z drugiego końca sali ktoś ją wołał. Odwróciła się i ujrzała Agrita, energicznie machającego ręką, aby dosiadła się do nich.

Re: Wodny Fort

77
Licho zwolniła kroku, zerknęła w stronę nawołujących chłopaków, na chwilę, i obrzuciła nieznajomego krótkim spojrzeniem, obracając głowę przez ramię. Nie rozpoznała go z początku, prezentował się znacznie lepiej, niźli kiedy twarz miał białą od zimna oraz śmierci, a brodę oszronioną, choć wciąż był zarośnięty i dziki z wyglądu. Zostawiła go w spokoju. Niechybnie nie miało zabraknąć później chwili, żeby zamienić kilka słów, zaś wymachujący ramionami z małpim entuzjazmem Agrit mógł w każdym momencie spaść z ławy.

Idę, psiakrew, idę! — pokręciła głową. Podciągnęła spodnie za pas i cmoknęła na Wilka, bogowie sami wiedzieli, że powinna była zdążyć wymyślić mu lepsze imię. Niektórzy z chłopaków przekonywali, żeby przezwała znalezisko Zwiastun, Omen lub Znak, byleby oznaczał coś dobrego, ale nie była przekonana za tak nadętym tytułem dla czegoś, co wciąż gryzło po kostkach nieuważnych przechodniów i wywalało pod nogami brzuch do drapania. Póki co, postanęło na Wilku.

Awanturniczka zawinęła płynnie między pozostałymi członkami załogi, przy ławie siadła Keirowi na kolanie. Kawałek mięsa z jego talerza rzuciła szczeniakowi, patrząc, jak chwyta je łapczywie. Jadł po dwakroć tyle, co zwykły pies, rósł jeszcze szybciej — z puchatej kulki dzień po dniu przeistaczał się w pokracznie wyglądające, wielkouche stworzenie na długich łapach, dopiero nabierające szlachetniejszych kształtów. Sierść ciemniała mu od grzbietu na łeb i przyprószony srebrną siwizną pysk, ślepia mieniły się złociście. Połyskiwała w nich jakaś nieoswojona inteligencja, wiatr, żar.

Z początku Licho nie chciała jedynie, żeby malec zdechł z głodu albo rozszarpany przez zwierzęta gdzieś w leśnym wykrocie, kiedy oni by odjechali, lecz w Forcie sprawy rychło wyszły na to, że Wilk nie był byle czyim, byle leśnym wilkiem, a stał się jej wilkiem. Kręcił się za dziewczyną, dokąd nie poszła, wył w kojcu, gdy wyjeżdżała za bramę, nie bez trudu też i ofiar w drobiu sama nauczyła go posłuchu, przynajmniej jej. Miał dzikiego ducha, za to był bystry jak diabli, szybko pochwycił, że trzymanie się blisko i przybieganie na gwizd oznaczało strzępek jedzenia lub chwilę zabawy. Keir kręcił nosem, zwłaszcza w łóżku. Kazała mu się przymknąć, bo nigdy dotąd nie mogła mieć psa, co wcale nie mijało się tak z prawdą. W Ujściu psy prędzej czy później ktoś zżerał, jeśli nie były dość szybkie i wredne, zaś wśród Komediantów stada kundli służyły co najwyżej do stróżowania oraz żebrania o resztki z wieczerzy. Wilka polubiła.

Dziewczyna założyła nogę na nogę, oparła się o pierś oficera, sięgając kielich z winem. Mrugnęła ciemnymi oczami. — Co z nim? — wskazała odratowanego samotnika po drugiej stronie sali ruchem głowy. Nie widziała mężczyzny, odkąd wnosili go nieprzytomnego do izb cyrulika, zaś kiedy sami wydobrzeli, jako ostatni odratowańcy nie mogli z Daimonem opędzić się od towarzystwa. Ten siedział samotrzeć na końcu długiej ławy i tylko wymieniał łypnięcia.

Re: Wodny Fort

78
Licho, usadowiona w miarę wygodnie, zadbała o swego pupila, a potem sama zabrała się do pałaszowania. Początkowo na jej pytanie nie było odpowiedzi, bo wszyscy mieli gęby wypchane jedzeniem. W końcu Keir przemówił.

- Wkurzył Ferrisa. Co prawda, ostatnio nie jest to żadna sztuka, ale jednak. Kiedy doszedł do zdrowia, kapitan zaproponował mu służbę w forcie, oczywiście, praca to miała być z mieczem w dłoni, choćby do końca zimy. Ot, żeby nie musiał się szlajać po karczmach. Ten odmówił stanowczo. Rzekł, że może pracować w kuchni, w stajniach, gdziekolwiek, ale nie będzie służył swą bronią żadnemu rajcy miejskiemu. Powodów podobno nie podał. - Oficer upił duży łyk wina i zagryzł bułką wypchaną boczkiem. - Dalej, co nie polepszyło sytuacji, okazało się, że ma jakiś magiczny, podobno, miecz. Twierdzi, że wyryte na nim runy to święte znaki Sakira, bowiem szkolił się na sakirowca, i ma tą broń stamtąd, ale plotka poszła i zrobiła swoje. Ludzie boją się ostatnio wszystkiego, co nienaturalne, zalatuje magią. Efekt widać tam, w postaci siedzącego samotnie, cudem ocalałego mruka.
- Ano, mówią, że istny cud - rzucił Agrit. - Nawet fujary sobie nie odmroził. Taki to ma szczęście.
- Idiota - skomentował Bumbr.

Reszta śniadania upłynęła na błahych rozmowach, a potem wszyscy rozeszli się do swoich robót. Licho tego dnia znowu męczyła młodzików jazdą konną, trochę machała mieczem, a w wolnym czasie postrzelała z łuku. Wciąż robiła to słabo, ale zauważała pewne drobne postępy. Później, kiedy zajrzała do Ogryza, kolejny raz przelotnie natknęła się na uratowanego przez siebie mężczyznę. Czyścił z gnojówki jedną z zagród, a cała reszta omijała go szeroko i odzywała się tylko w najwyższej konieczności. Ubrany w wysokie buty, wełniane portki, lnianą koszulę i skórzany kaftan z jeleniej skóry, wyglądał dziwnie elegancko przy wykonywanej przez siebie pracy. I tym razem nie udało im się pomówić, bowiem Johelm wezwał ją do siebie i poprosił pomoc w wytyczeniu nowych kursów dla zwiadu.

Mijały kolejne dni, w powietrzu czuć było odwilż, wiosna zbliżała się dużymi krokami. Razu pewnego, w pogodny wieczór, gruchnęła wiadomość, że oto do Fortu zajechał sztukmistrz prawdziwy, co to za pomocą farb i igieł trwałe znaki na skórze robić potrafi. Wioząc towar bezcenny dla niego, postanowił spędzić noc w najbezpieczniejszym w okolicy miejscu.

- Na wyspach Wschodnich noszenie tatuażu to oznaka wysokiej pozycji społecznej - chwalił się Agrit, któremu mistrz Ima Semaj, pochodzący właśnie z Taj'cah, tatuował na ramieniu uskrzydlony puchar. Młodzieniec wydał na to wszystkie swe oszczędności.
- Albo niewolnictwa - odpowiedział Turst, który z politowaniem przyglądał się wszystkiemu, sącząc piwo.
- Licho! - zakrzyknął Bumbr do niej. - Może i ty sobie coś wyryjesz na skórze, hę? Żyjesz ty? - Zapytał, albowiem awanturniczka skupiła wzrok na krzątającym się mężczyźnie o wilczych rysach, który sprzątał ze stołu, niczym zwykła posługaczka. Do takiego miejsca zaprowadził go upór i chęć zachowania niezależności.

Musiała przyznać, że albo plotki zadziałały na nią, albo faktycznie facet miał w sobie coś nienaturalnego i magicznego. W jego obecności czuła jednocześnie spokój i wzmożoną czujność. Jakby dwie skrajności budziły się w niej, a ona nie potrafiła ulec żadnej z nich.

Re: Wodny Fort

79
Żyję, zaraza — odszczeknęła awanturniczka, ocknąwszy się z zamyślenia.

Oderwała wzrok od nieznajomego, w milczeniu ścierającego szmatą ławy i zmiatającego resztki wieczerzy, krzątając się po sali jadalnej jak podrosły pachołek bez słowa skargi. Był iście dziwny, nie umiała znaleźć lepszego słowa na określenie go, dziwny od schludnego odzienia, przez zarośniętą wilczo gębę, po podłą robotę, jakiej sobie w Forcie zażyczył. Czy był groźny — nie miała pojęcia. Nigdy nie ufała ni krzty niczemu, co się stawiało w jednym szeregu z magią, zaś po zajściach sprzed kilku tygodni ufała jeszcze mniej, niźli wcale. O samych Sakirowcach nie wiedziała wiele, poza tym, że lubowali się w rozpalaniu stosów, czasem pod zbuntowanymi czarownikami, heretykami, czasem pod odmieńcami i mieszańcami. Kiedy jednak znalazł się, gdzie się znalazł i wyciągali go półżywego z leśnego jaru, wszystko wskazywało na to, że zakonnikiem na służbie niechybnie już nie był. Albo jeszcze nie był. Rodziło się w jego obecności jakieś niecodzienne wrażenie, lecz brakowało mu świętobliwego zadęcia i aury wyższości, jakie zazwyczaj roztaczali wokół siebie wyznawcy z miast.

Tylko tego by to brakowało po chędożonym demonie i agencie, prychnęła w myślach pannica, obróciła się z powrotem do chłopaków. Mistrz Ima w skupieniu kłuł Agrita swą cienką, unurzaną w tuszu igłą, powoli wypełniając barwami wzór na ramieniu łucznika. Licho przyglądała się z przekrzywioną z zaciekawienia głową. Zawsze podobały jej się tatuaże na nagich torsach rozbójników lub na żeglarzach w portach, węże morskie i wiwerny oplatające swoimi cielskami mięśnie, wdzierające się zębiskami w skórę na plecach bestie i cycate panny wdzięczące się na napiętych ramionach. Roose nosił mnóstwo tatuaży, wszystkie o egzotycznych wzorach, jeszcze sprzed bandyctwa, lecz nigdy o nich nie gadał, reszta musiała obejść się smakiem. Tyle złota przetracali na żarcie, konie, oręż i dzikie hulanki po gospodach, że nie starczyło, by malować się do tego i stroić jak kolorowe ptaszyska.

Licho skrzywiła się. — Ile sobie liczycie, mistrzu Ima? — spytała podejrzliwie.

Służba w Forcie, choć psia, robotna, rozpuściła ją nieco po latach na trakcie, gdy szło o pieniądze. Byle pomniejszy szlachcic, pan na łysym wzgórzu, zapewne nie splunąłby nawet na sumę, jaką od jesieni zgromadziła, lecz ona nigdy dotąd nie uchowała oszczędności na więcej, niż kolejnych kilka dni. Po raz pierwszy miała wieczerzę podawaną na stole, karafki pełne wina, czysty siennika, ba, rozgrzany co noc przez mężczyznę, obrok dla konia i zagotowaną wodę w balii, nie musiała martwić się jutrzejszym dniem, nie musiała nawet nadchodzącym tygodniem. Zarobione w Ujściu i odłożone monety zbierała groszem do grosza, w głowie już mając zgrabną przeszywnicę, taką krojoną specjalnie na nią, łataną barwnie i nabitą ćwiekami, spodnie ze skórzanymi nakolannikami lub solidne buty... Lub całkiem nowy brzeszczot z najwyższej próby stali i gnomim szlifem ostrza, żeby ciął złożony na nim włos, pozostał lekki jak gołębie pióro. Znamienita większość panien modliła się o dostatni posag na męża i dzieci, dostatek w obejściu, chałupę jak stodoła... Licho ciarek dostawała na myśl o uzbieraniu kiedyś na taką zabawkę.

A trącał to pies! Kłujcie! — złamała się, widząc, że sztukmistrz zmierzał do końca swojej pracy przy łuczniku. Plotki krążące po Forcie nie rozpowiadały kłamu, był przedni w swoim fachu, wyrysowany czubkiem igły puchar wyglądał, jakby można było z niego kosztować, skrzydła — jakby miały wzbić się w powietrze.

Licho porwała z blatu czyiś kielich, pociągnęła solidny łyk wina, głośno odstawiła. Przypuszczała, że miała potrzebować tego znacznie więcej. Siadła na skraju stołu, obracając się do tatuażysty, gdy Agrit zwolnił miejsce, zrzuciła kurtkę i bez zawahania ściągnęła koszulę przez głowę. Uśmiechając się tylko krzywo kącikiem ust na rozchylone gęby chłopaków, wskazała artyście miejsce z boku, na żebrach, tuż pod prawą piersią. Wyjaśniła wzór. Nie szarpnęła się ani na węża, ani na wiwernę, ani herbowe puchary, wybrała prosty miecz bez wstęgi ni pola w tle, za to skrzyżowany ze sztyletem, oba wrażone w rozdarty trzos pieniędzy. Wiele łotrostwa wszelkiej maści i profesji nosiło podobne, widywała je zarówno na grasantach, jak i miejskich złodziejaszkach oraz kręcących się między uczciwymi marynarzami piratach. Nie służyły niczemu, poza ozdobą, nie były nawet rozpoznawane w świecie, ale przyjęły się i awanturniczce przez myśl nie przyszło, że nie powinna go nosić.

Prostując się, dziewczyna jedną dłoń zacisnęła na skraju blatu, drugą na kielichu. Zęby też zacisnęła, gotowa na końską dawkę bólu, kiedy igła zacząć miała rysować po żebrach.

Re: Wodny Fort

80
Przez salę przebiegł szmer, potem pojedyncze gwizdy i okrzyki zachwytu. Licho, choć z pewnością nieobliczalna, przeszła samą siebie. Mistrz Ima Semaj wytrzeszczył swoje niemłode już oczy, ręce mu lekko zadrżały, a kiedy dziewka opowiadała o wzorze, wydawał się być obecny tylko w połowie. Pokiwał jednak głową i przygotował farby oraz igły umocowane na krótkich, drewnianych trzonkach. Niektórzy próbowali ustawić się tak, żeby lepiej widzieć, ale szeroki w barach Bumbr skutecznie w tym przeszkadzał, niekiedy samym spojrzeniem. Z drugiej strony Turst również uśmiechał się złowieszczo, ze swoją szabelką przy boku, kręcąc głową na żądnych widoków żołnierzy. Tylko Agrit, szczerząc zęby, nie przeszkadzał sobie ani odrobinę.

Mistrz rozpoczął pracę. Kiedy igły po raz pierwszy wkuły się w ciało, Licho ledwie powstrzymała syknięcie. Potem było już tylko gorzej. Ima naciągał skórę zimnymi rękami i szybkimi ruchami wkuwał farbę pod skórę. Najgorzej było, kiedy kuł po kościach żebrowych. Czułą, że za chwilę krzyknie i jedynie siłą woli powstrzymała się od tego. Trwało to nieskończenie długo, ale kiedy praca dobiegła końca, efekt był niesamowity.

- Jutro dopiero możesz to przemyć, dziecko. Skóra będzie odchodzić razem z farbą, ale nie przejmuj się, to tylko górna warstwa, nic się nie stanie. - Sięgnął do torby po niewielki słoiczek i podał jej. Zawartość była jasnożółta i mocno pachniała ziołami. - Od jutra przemywaj to dwa razy dziennie i smaruj maścią. Wspomoże gojenie, ranki nie będą się paprać.

Licho ubrała się zatem i skinęła głową, z opłatą się na razie wstrzymała, gdyż byli już inni chętni na tatuowanie. Odwróciła się i odbiła od potężnej piersi Keira, który obserwował wszystko z niezadowoleniem w oczach, a dodatkowo wilk podgryzał mu klamerki butów.

- Porozmawiamy o tym jeszcze - rzekł tylko i podał jej kufel piwa, który po całym zabiegu wydawał jej się boskim napitkiem. Bez wahania pociągnęła kilka długich łyków i z uśmiechem na ustach odstawiła naczynie.

Już następny z chłopaków usiadł na zydlu gotów do przyozdobienia swego ciała, kiedy gdzieś z tyłu wybuchła awantura. Wszyscy odwrócili się błyskawicznie i ujrzeli dziwną sytuację. Tailog, wysoki i barczysty zabijaka, z pewnością mający jakiegoś Uratai za przodka, a posturą niemal dorównujący Bumbrowi, stał przed wilczym mężczyzną, który ociekał winem wylanym mu na głowę. Patrzył na osiłka, choć był od niego o ponad głowę, niższy spojrzeniem, od którego ciarki przechodziły, ale pijany żołnierz nie widział tego.

- W dupę se wsadź to wino! - darł się Tailog. - Dawaj piwo!
- Nie jestem twoją służącą - odparł spokojnie. Głos miał młodzieńczy, jak zauważyła Licho. Brzmiała w nim cierpliwość.
- A kim niby?! Do kuchni cię wysłano, to masz mi usługiwać, a jak zechce, to i dupska nadstawisz!

Młodzian odwrócił się bezceremonialnie i odszedł w swoją stronę, a tego dla waligóry było za wiele. Ryknął coś niezrozumiale, pochwycił leżący na ławie topór i wziął zamach. Keir, Bumbr i kilku innych jednocześnie ruszyło w jego kierunku, ale nie mogli zdążyć. Ktoś krzyknął i tylko to ocaliło młodzieńcowi życie. Topór, miast wbić się między jego łopatki, uderzył w drewnianą belę podtrzymującą strop.

Tailog nie poprzestał na tym. Wyrwał broń i ponowił atak, tym razem tnąc na głowę, a potem uderzając długim styliskiem. O ile przed pierwszym atakiem wilczy chłopak uciekł zgrabnym unikiem, o tyle drugi trafił go w skroń i niemal powalił na ziemię. Nie wiadomo, jakby się to skończyło, gdyby Keir nie zdzielił nagle awanturnika w nerkę, a Bumbr poprawił mocnym sierpem na szczękę. Pijany mężczyzna padł jak zabity, zaś młodzian podnosił się, walcząc z krwią zalewającą mu prawe oko. Rana nie wyglądała groźnie, ale, jak to na skroni, musiała być bolesna.

- Cena wolności - rzekł tuż nad Licho Turst. Spojrzała na niego, a on wyjaśnił. - Tailog, jakkolwiek jest tępym osiłkiem, pozostaje żołnierzem w służbie rajcy miejskiego. Ten dzieciak, z chwilą, gdy wstąpił na służbę bez miecza, nie może podnieść na niego ręki, bo pójdzie pod sąd. Takie jest prawo. Gdyby pracował jako żołnierz, byliby sobie równi i spokojnie mógłby dać mu w ryj.
- Żyjesz? - Zapytał go Keir. Skinął tylko głową. - Dobra, bierzemy tego tu i do lochu. Posiedzi w ciemnicy ze dwa dni, to mu przejdzie. Cholera, ależ ci to leci. Licho! Zaprowadź go do fleczera, bo zaraz nam tu padnie.
- Znam drogę - zaprotestował, ale nie dane mu było skończyć.
- Jestem tu oficerem i wydaje polecenia. Wierzę, że znasz drogę, ale jak padniesz na twarz od szoku czy wykrwawienia, to mogą cię znaleźć rano. Licho cię odprowadzi.

Tymczasem on, Bumbr i dwóch innych chwycili Tailoga i wynieśli z sali.

Re: Wodny Fort

81
Ładna mi wolność — prychnęła Licho, skrzywiona — nie móc nawet oddać w pysk pijanemu kretynowi.

Zanim zdążyli wdać się z Bękartem w dyskusję na temat swobód oraz wolności w Forcie, Keir przywołał rozbójniczkę do siebie i to głosem jej oficera, nie jej mężczyzny. Przewracając oczami, dziewczyna odstawiła kufel z piwem na ławę, przeciągnęła się leniwie. Zapsioczyła, skóra wciąż piekła ją w miejscu, gdzie kłuł sztukmistrz. Zanim odziała się jednak z powrotem, ku pełnym zawodu westchnięciom falującym na sali, i odebrała od Imy słoiczek, zdążyła się utwierdzić w przekonaniu, że nie żałowała pomysłu — malunek pod piersią był misternie piękny. Nie zdążyła jeszcze zeskoczyć z ławy po skończonej robocie, jak zaczęła myśleć o kolejnym, wyżej...

Odprowadzę, odprowadzę — westchnęła pod srogim łypnięciem oficera i zatknęła kciuki za pas. — Agrit, podaj no jakąś szmatę! Nie tę, zaraza, ta jest cała usmarowana! — Odebrała z rąk łucznika skrawek płótna, którego nie zdążył jeszcze ubrudzić tłuszcz ani rozlane piwo i wręczyła krwawiącemu młodzieńcowi. — Trzymaj, zanim ci się za kołnierz wleje. — Śmierć ni kalectwo mu nie groziły, Tailog ledwie go pogłaskał swoim toporem, ale jak to bywało przy ranach głowy, jucha lała się wartko. Licho upewniła się, że mężczyzna nie strugał bohatera i stał pewnie na nogach, zanim machnęła dłonią, żeby ruszał za nią, sama zaczęła przeciskać się kocim krokiem pomiędzy rozchodzącymi się do własnych zajęć członkami załogi. Gwizdnęła. — Do mnie, Wilk. Psiakrew, muszę wymyślić jakieś imię...

Poszła w ślady Keira oraz reszty chłopaków, którzy wspólnie wynieśli nieprzytomnego krewkiego opilca do miejscowych lochów, i przez uchylone odrzwia wymknęła się z sali z rannym u boku oraz ze szczeniakiem, usiłującym chwycić ją za cholewę buta. Pstryknęła palcami, żeby przestał. Niechętnie, ale zwierzę w końcu uspokoiło się i wyciągając łapy, truchtało korytarzem przed nimi z wywieszonym językiem oraz postawionymi czujnie uszami. Pozatykane na żerdziach pochodnie oświetlały im drogę, gdzieniegdzie przez wykusze wpadały w galeryjkę wątłe snopy księżycowego światła, jak dzielące ją pasma. Licho puściła mężczyznę przodem po schodach, na wypadek, gdyby miał słabować i runąć nagle po nich w dół, skręcając sobie kark. Zamiast w dół, runąłby na nią.

Zagadnęła go, kiedy wleźli na piętro. Denerwowała ją cisza, przerywana tylko dźwiękami ich kroków oraz skrobaniem pazurów Wilka o kamienie. — Gdzie go znalazłeś? Zostawiłabym ci go, ale leżałeś jak nieżyw u Gartha, to jakoś tak... — Wzruszyła ramionami i pozwoliła zwierzęciu mówić samemu za siebie, kiedy błyskając w mroku bursztynowymi ślepiami, przystanęło, upewniając się, że dziewczyna szła za nim. — Zwą cię jakoś? Znalazłam cię wtedy w wykrocie, ale zaraza, brakło wciąż czasu, żeby zamienić słowo. Keir wspomniał tylko, że wypiąłeś się na mundur i miecz — wspomniała bezpośrednio. Spojrzała na młodzieńca wielkimi oczami.

Re: Wodny Fort

82
Tak więc ruszyli. Licho z Wilkiem przy nodze i młody mężczyzna ze szmatą na głowie, udali się schodami w górę. Milczenie nie trwało długo, nie było w stylu Licha.

- Kręcił się po trakcie. Dookoła nie było śladu po matce czy ogólnie stadzie. Bardzo to dziwne, bo okres godowy wilków wypada na wiosnę, nie zimą. Ale nie jestem w tej sprawie żadnym specjalistą. - Poprawił prowizoryczny opatrunek. Rana krwawiła mocno, bowiem jucha przesączała się powoli przez materiał. - Athelstan. Dzięki za życie. Gdyby nie ty i ten oddział, pewnie sczezłbym tam, na zimnie. A ten mały - wskazał na wilczka - zaraz po mnie. Poczekaj chwilę.

Zatrzymał się, zdjął szmatę zupełnie, odwinął ją na drugą stronę i założył ponownie. Mimo wszystko, krew faktycznie pociekła mu za kołnierz jasnej, lnianej koszuli, na którą narzucił wełniany kubrak w kolorze czerni. Tailog musiał trafić w jakieś mocno ukrwione miejsce. Zaraz jednak ruszyli dalej.

- Nie chciałem służyć człowiekowi, którego nie znam. Wszak to rajcę Baltmaca Albion reprezentuje, nie waszego kapitana. Jeden i drugi jest mi obcy. Czemu miałbym przelewać krew w imię ideałów, których nie rozumiem, sporów, które mnie nie dotyczą, czy ludzi, których na oczy nie zobaczę. A nawet jeśli ten cały Albion to dobry człek, czy jego potomkowie też tacy będą? Co uczynić, gdy dziedzic rozminie się z ojcem? Po prostu odejść? Nie. Ja wolę używać miecza w dziełach, które mają dla mnie sens czy znaczenie. Nie sprzedaje broni byle komu.

Po tym monologu zapadła krótka cisza. Minęła ich grupka strażników, która z zaciekawieniem oglądała Athelstana, ale nie padł ani jeden komentarz. Wszak był on, jak wieść niosła, magikiem z zaczarowanym mieczem.

- Niepotrzebnie się tłumaczyłem. Zapomnijmy o tym. A ty masz jakoś na imię? Pytam o to prawdziwe, nie jak na ciebie wołają.

Wyglądał nieco makabrycznie, kiedy z zalaną przez krew twarzą zagadywał ją.

Re: Wodny Fort

83
Licho wzruszyła ramionami. — Mogłabym wymyślić cały trzos powodów, wszystkie sowicie wypłacane za użyczanie swojego miecza w nieswojej sprawie. Mi dość po tym. Mogę odejść, kiedy zechcę, ale mogę też nie zdychać z głodu i zimna w jakimś zaśnieżonym dole — skrzywiła się w charakterystycznym, onieśmielającym uśmiechu. — Pies tańcował z ideałami. Pojmuję jednak, nie zgadzam się, ale pojmuję.

Rok temu — więcej, zapominała, jak czas płynął — bandytka mówiłaby jak Athelstan. Grasantka była robotą, jednym sposobem, jaki znali z młodzieżą na wyżycie z dnia na dzień i przez kolejne zimy, ale szybko stawała się też wiarą dusz. Za łotrów i szubrawców, prawych nad tłuste paniska plujące na nas!, wznosili kufle między zgrajami na wiejskich zajazdach, tańcząc na stołach, wyjąc, staczając się pijani z zydli oraz skrzyń. Dajcie mi wolność albo dajcie mi sznur, plunę na kajdany, mówiło zawołanie. Kiedy siadali tak, a wino i piwo płynęły z beczek, nawet rabowanie kupieckich karawan oraz nieostrożnych szlachetek zdawało się mieć wyższy cel, pogardę wymierzoną w bogaczy, w możnych panów, w samego króla pasącego się na tronie, podczas gdy lud głodował nad srogą zimą lub nieurodzajem. Coś zdawało się znaczyć, że się nie dali, tupnęli nogami, nie pochylali karków jak pokorne bydlęta. A przede wszystkim, że byli wolni.

Ta wolność nigdy Licho nie wylazła zza skóry i nie przestała się we krwi kotłować, słowa Athelstana wywołały tedy znajomy niepokój. Czuła go w Ujściu, kiedy myślała, że nie wydostanie się już z powrotem za bramy i w Forcie spędzał jej niekiedy sen z oczu, gdy od dawna pogrążony w nim Keir ogrzewał ją ramieniem. Jakąś podłą tęskność czuła w trzewiach, żeby wrócić tam, na drogę, do gwiazd nad głową i ognia grzejącego wieczorem twarz, kniej, borów, dolin otwartych polem, gwizdem wiatru w trawach. Lubiła służbę w Forcie, zazwyczaj, szczerze lubiła chłopaków. Ale dusiła się tam. Jak ptak w klatce, który nie umiał się cieszyć lotem.

Ani razu jednak nic nie rzekła, nikomu, nawet Keirowi. Zwłaszcza jemu. Gdyby nie on, wyjechałaby bez pożegnań już za pierwszego wypadu do Oros i spotkania ze Żmijami. Był też, kretyn, jedynym powodem, dla którego pierwszy chyba raz czuła się rozdarta, pierwszy raz tak bardzo. Nie wiedziała, czy wiosną wyjechałby z nią i nie wiedziała, czy miała prawo go o to prosić. Wiosna zaś, jak świt po namiętnej nocy, nadchodziła zbyt szybko.

Mam — krótko awanturniczka odparła na pytanie, czujnie śledząc mężczyznę wzrokiem, na wypadek, gdyby zbierało mu się na mdlenie. Krwi lało się niemało, szmata w całości przesiąkła. Licho urwała na dłuższą chwilę, jasno dając do zrozumienia, że dzielić się imieniem z przybłędą nie zamierzała. Wciąż nie była pewna, co o nim myśleć, poza tym, że wydumana mądrość oraz charakterystyczne poczucie honoru przywodziły jej na myśl Daimona. Zastanawiała się, jak żył. Czy żył.

Walczysz w słusznych sprawach, mhm? — zmieniła temat. — Sakirowcy byli słuszną sprawą?

Re: Wodny Fort

84
- Możesz też zginąć z pucharem na piersi, gdzieś w leśnym jarze. Niech będzie, że z pełnym trzosem, ale co zostawisz po sobie? Wierz mi, w piachu wszyscy są równi, niezależnie od tego, gdzie się kopie i czym zastawia, zjedno kamień czy marmurowy nagrobek. Wolę paść biedny, bez pieniędzy, ale nie zostawić po sobie żadnych długów, krzywd i radości z mego zgonu, niż mieć wypchaną sakwę i zostać zapamiętany jako żołdak na usługach tego czy tamtego rajcy. Mówisz, że możesz odejść w każdej chwili, a ja mówię, że nie wierzę w te słowa. Chociażby z racji oficera Keira i jego drużyny, z którą się tak mocno związałaś. Wystarczy umieć patrzeć, żeby przekonać się o tym fakcie.

Gabinet Gharta zbliżał się nieubłaganie, zostawało zaledwie kilka schodków, ale Licho zdążyła jeszcze uszczypnąć Athelstana. Słownie, ale jednak. Musiało go to dotknąć, bo zacisnął pięści i zbladł. Chociaż to ostatnie mogło być również przyczyną utraty krwi. Milczał przez kilka ostatnich stopni, po czym zatrzymał się przy drzwiach i spojrzał na nią.

- Brawo - niemalże warknął, a jego wilcze rysy stężały. - Usłyszeć wymyśloną ze strachu plotkę i powtarzać ją, niby przekupka na bazarze, to rzeczy prawdziwie godna kogoś, kto krwawi co miesiąc po kilka dni i nie umiera. Dziękuję za odprowadzenie.

Po tym słowach otworzył drzwi komnaty i bez słowa wyjaśnienia trzasnął nimi, aż kurz posypał się z sufitu, wprost na nos Licho, przez co kichnęła. Za drzwiami dało się jeszcze słyszeć szybkie kroki.

Re: Wodny Fort

85
Licho prychnęła ze złością, strząsając pył ze srebrzyście jasnych włosków i mało nie potrącając Wilka, kiedy szarpnęła za drzwi. Z zimnym ogniem w oczach wpadła do izby na pół kroku po ostatnie słowo. Była córką ulicznicy i, ni chybi, pijanego żeglarza, ale wszyscy, że gdy chciała, unosiła się z iście książęcą władczością.

Uważaj, Athelstan, z obrażaniem się jak pannica — odszczeknęła hardo. — Obrażanie się to wszak przywara czegoś, co krwawi po kilka dni w miesiącu i nie zdycha, nawet przekupki wiedzą. — Zadarła nosek, łypnęła na zastygłego z opatrunkiem w dłoniach Gartha i obróciła się na pięcie. Drzwiami nie trzasnęła. Sypiący się na łeb tynk psuł całe wrażenie. Zawołała Wilka, który jak cień przylgnął do jej boku i zeszli z powrotem w stronę wspólnej jadalni, gdzie z wolna cichł gwar oraz pobrzękiwanie kufli i talerzy, a klął plugawie kolejny ochotnik mistrza Imy.

Dzień dawno się schował za ośnieżoną dolinką i nie było więcej w co rąk włożyć. Licho nakarmiła Wilka resztkami ze stołów, po czym dłuższą chwilę obserwowała starego artystę w jego fachu, z nudów strzelając w Agrita groszkiem. Tatuażysta ze ściągniętymi w skupieniu wargami rysował igłą po torsie jednego z żołnierzy, a zgromadzona kompania patrzyła i komentowała niewybrednie, chlapiąc piwem. Ta obnażona pierś wzbudzała jednak znacznie mniejszą sensację, za to awanturniczka nadal czuła na sobie ukradkowe spojrzenia, na które reagowała uniesieniem brwi i peszącym uśmiechem. Jej cierpliwość do przyglądania się żmudnym procesom i wysłuchiwania świńskich zaczepek wyczerpała się jednak wraz z karafką wina. Nim odeszła, Licho złapała za ramię chudego chłopaczka i poleciła, żeby napełnić z rana balię w komnacie oficera. Sama skierowała się wysłużonymi schodami z powrotem na górę, do pokoi, mijając wieczorne patrole.

Służba przepadła w diabli i żar ledwie tlił się w palenisku, a komnatę rozjaśniały srebrne snopy księżycowego światła, padające na szerokie łoże. Keir nie zdążył wrócić, awanturniczka nawet się nie zaskoczyła. Dołożywszy polan do ognia, poświęciła chwilę Wilkowi, drapiąc go po miękkim brzuchu oraz targając za futro i za przerośnięte uszy, póki nie zmęczył się błazeństwami i nie padł. Zasnął z łbem na jej padołku i długimi łapami zwiniętymi niezdarnie. Licho pogładziła go po karku, mierzwiąc gęstą, długą sierść o barwie ciemnego popiołu. Lubiła go.

Nie pozostało jej nic do roboty, skończywszy dopieszczać tedy na ziemi osełką ostrze noża, zsunęła śpiącego szczeniaka na złożony koc i podniosła się. Gdy w końcu drzwi komnaty skrzypnęły niegłośno i wrócił Keir, dziewczyna leżała już naga na plecach, wyciągnięta na środku zasłanego łoża. Tatuaż czernił się świeżym tuszem na skórze, łyskając w blasku płomieni i w nocnej łunie.

Mój oficer! — Obróciła głowę w jego stronę i rozłożyła ramiona.

Re: Wodny Fort

86
Keir spojrzał na nią, od czubka głowy po palce u stóp zmierzył ją wzrokiem i uniósł brew. Ściągnął z siebie kaftan ze skóry i odpiął pas z bronią.

- Tak chcesz się wykupić przed łomotem za świecenie cyckami? Oj, Licho, Licho. - Podszedł do stołu i nalał do pucharku wina. Skosztował i chwilę gapił się w okno. - Ciebie już chyba nic nie zmieni. - Podał jej naczynie, aby i ona się poczęstowała. Potem ściągnął buty i położył się przy niej. - Kiedyś naprawdę oberwiesz za te durne pomysły.

A potem pocałował ją i wszystko przestało się liczyć. Przylgnęli do siebie, zamykając świat w niewielkim pokoju oficera. Tyle im wystarczyło, pośród dotyku, pieszczot, westchnień i przyspieszonych oddechów. Jak zwykle nie spieszyli się, przeciągali wszystko, rozkoszowali się. Ale w końcu przyszła pora, kiedy legli wtuleni w siebie i zasnęli w ciągu kilku chwil.

Kiedy Licho obudziła się rano, Keira już nie było, choć słonko dopiero wychylało się zza horyzontu. Mruknęła i przeciągnęła się, odkrywając połowę ciała. Szybko jednak narzuciła na siebie pościel, bowiem w komnacie było chłodno. Zima ciągnęła się cholernie długo i choć w ciągu dnia śnieg powoli topniał, to nocą wciąż nachodziły mrozy. Na schodach do wieży można było skręcić kark, zatem obsypywano je obficie piachem, który, choć mniej skuteczny, tańszy był od soli.

Do drzwi rozległo się pukanie. Awanturniczka okryła się cała, po czym zezwoliła na wejście. Służba przyniosła balię i wiadra gorącej wody. Owa służba składała się z trzech podrostków, którzy pąsowieli na widok jej kształtnego ciała, rysującego się pod narzutą. Zadanie wykonali szybko i zniknęli, zostawiając jeszcze nieco mydła w słoiku. Upewniwszy się, że nie wrócą, dziewczyna z przyjemnością wsunęła się w parującą kąpiel, uważając, żeby nie zamoczyć zbytnio arcydzieła zdobiącego jej ciało.

Po kąpieli, kiedy woda niemal wystygła, udała się na śniadanie, wyczuwając kolejny dzień pracy z młodymi poborowymi. Od razu poznała, że coś jest nie tak. Zwykle gwarna i roześmiana kompania z Wodnego Fortu dziś posilała się w atmosferze tajemnicy i przy ściszonych głosach. Wypatrzywszy swych znajomków, była bandytka od razu skierowała się w ich stronę. Kątem oka złowiła Athelstana, noszącego kosze z chlebem i dzbany z winem. Nie wydawał się mieć poważniejszych obrażeń.

Nie zdążyła zadać pytania, Agrit wyprzedził ją, tylko ujrzawszy jej spojrzenie.

- Posłaniec przybył, konia w Forcie wymieniał i informacji udzielił. Wojska Varulae przekroczyły dziś rano granice i idą na Ujście, lada chwila mogą rozpocząć oblężenie. Wszyscy oficerowie przed świtem zebrali się u Ferrisa i naradzają się jakiejś cholery. Puścili też własnego gońca, tym razem do Oros.
- Ledwie przestali szczerbić się z Elfami, pójdą na Gobliny i Orków - mruknął Bumbr. - Ciekawe, czy i u nas pobór zrobią. Ostatnio tak było, pamiętacie? Na Fenisteę Baltmac wystawił własny sztandar, a ci jeszcze nie wrócili.
- No to pójdziemy - skwitował fakt młody łucznik. - Jakaś odmiana po tych lasach i traktach.
- Głupi jesteś i tyle - odwarknął osiłek, a Turst pokiwał głową na znak, że się z nim zgadza. - W najgorszym wypadku wezmą Ujście z marszu i kto wie, co wtedy. Co im stanie na przeszkodzie pójść dalej? Zanim król wojsko zbierze, pół kraju mogą zdobyć. A wierz mi, rycerze nie będą palić się do walki, ledwie wróciwszy do domu. No, poza tymi, których ziemie będą najeżdżane.

Niespodziewanie pogawędkę przerwał Keir, w towarzystwie Johelma. Jej oficer siadł ciężko na ławie, ściskając jej dłoń i posyłając spojrzenie w stylu "nie podoba mi się to", zaś jej dowódca poprosił na chwilę rozmowy. Wstała zatem, bo cóż pozostało?

- Ferris chce więcej informacji, a my musimy mu je dostarczyć. Pojedziemy zaraz po śniadaniu na zwiad pod Ujście, żeby wybadać sytuację. Nie wiem, na co trafimy, pomysł wydaje mi się niespecjalnie interesujący, ale rozkaz to rozkaz. - Spojrzał na Keira i jego kompanów. - Pożegnaj się, tak dla pewności. Nie chce krakać, ale zrób to.

Po tych słowach odszedł, klepiąc ją wcześniej w ramie.

Re: Wodny Fort

87
Dziewka zaklęła plugawie, słysząc, jakie wieści gruchnęły, wzięła się pod boki i spode łba wymieniła spojrzenia z Bumbrem oraz Bękartem. Agrit cieszył się na zadymę durnym, młodzieńczym entuzjazmem, ale gdy przychodziło do wojny, awanturniczka podzielała zdanie pozostałych chłopaków. Na wojnie ginęło się. Ginęło się w bólu, w mękach, parszywie i okrutnie, bez względu na to, po której się walczyło stronie. Bez względu na to, że nie walczyło się po żadnej. Licho trzymała się od poprzedniej zawieruchy najdalej, jak było to możliwe, z bandytami i bez nich, i miała sobie to za jedną z mądrzejszych rzeczy, jakie w życiu uczyniła. Grasując jeszcze, korzystali w najlepsze ze zbójeckich hulanek oraz swawoli, gdy bitne drużyny lokalnych władyków wyżynały się z elfami na Wschodzie, robiąc za podjazdy regularnemu wojsku. O paskudztwach nawałnicy zdążyła się jednak nasłuchać od Chetta, który odsłużył swoje, nim za dezercję chcieli go wieszać. Wiedziała, że Bumbr miał rację i że sprawy wyglądały źle, czy Albion zamierzał słać z mobilizacją załogę do woja, czy też mieli siedzieć na rzyciach i patrzeć tylko, jak oddziały Varulae połykają miasto, od którego dzieliła ich niedługa jazda. Licho znała się na wojskowości tyle, co i nic, jeszcze mniej na sztuce wojennej. Ale znała Ujście. Nie miało się utrzymać, choćby na jego dziurawych murach stanęło tyle chłopa, co było szczurów w porcie.

O ile by stanęło, pomyślała. Jeśli przemaszerowali granicę, ten zasrany burdel wkrótce zacznie płonąć. A szczury wyskoczą z dymiącej łajby.

Nie odrzekła im nic. Chmurny wzrok Keira potwierdził obawy dziewczyny, gdy oficer dołączył do kompanii w towarzystwie jej dowódcy. Odwzajemniła spojrzenie, lecz Johelm nie dał im czasu na nic więcej. Zdał krótko relację ze spraw i Licho skinęła głową nieskoro. Nie uważała za głosem mężczyzny zwiadu za nieinteresujący pomysł. Uważała go za chędożony idiotyzm. Jeśli na Ujście szła regularna piechota, trakt miał i tak zaroić się wraz od posłańców niosących wieści, a niebo zaczerwienić łuną. Ale ugryzła się tym razem w język.

Co rozkaże kapitan... — skrzywiła się. Kolejny raz przebiegła ją myśl, że nie powinna była tam tkwić. Nie cierpiała tego. Wskazywano jej ogień i mówiono „skacz”, a ona musiała nadstawiać karku dla kilku słów wypowiedzianych przez obcego człowieka. Pojmowała narzekania Athelstana, niechętnie, lecz pojmowała.

Nie powstrzymała przelotnego zerknięcia na Keira, kiedy Johelm wspomniał o pożegnaniach. Nie podobało jej się to, nie podobał jej się ponury ton, jakim przemawiał. Ledwie odszedł, jak wymienili z oficerem spojrzenia. Resztę posiłku dokończyli w ciszy, w której Keir nie ruszył dłoni z jej kolana, jakby to miało zatrzymać ją w murach Fortu. Na odchodne pozdrowiła się krótko z chłopakami i śpiesząc, pomknęła powrotem na górę, by się przygotować przed wyruszeniem. Oficer podążył za nią. Wygoniła ścielącego łoże posługacza, a gdy drzwi tylko zatrzasnęły się za nim, Keir bez słowa zamknął ją w gwałtownym uścisku i pocałował. Wpadła biodrami na skraj komódki i zapomnieli się tak na chwilę, ich oddechy zawisły westchnieniami w powietrzu. Licho poczuła Wilka, zbudzonego zamieszaniem, trącił ją nosem. Zamarli i niechętnie odsunęli się od siebie z mężczyzną.

Nic mi nie będzie — zapewniła, ale widziała, że oficer nie słuchał. Zuchwale zmusiła go do popatrzenia sobie w oczy. — Ejże, wrócę. Jeśli będzie trzeba, chędożę rozkazy i służbę, ale wrócę. Jadę na zwiad, nie na pieprzoną wojnę — ofuknęła go. Uśmiechała się, bez przymusu. Nie czuła krzty strachu, póki to ona musiała jechać, nie on — nie czuła takiego strachu, jaki można było najgorzej czuć.

Gdyby mogła, żegnałaby by go długo. Tak na wszelki wypadek. Kochankom jednak, jak w dureńskich balladach, nigdy dość było czasu i Licho pośpiesznie musiała narzucać na odzienie kolczugę-podarunek, na kolczugę wytartą kurtkę ze skóry. Przejrzała broń, upewniła się, czy miecz dobrze chodził w pochwie. Pocałowała mężczyznę ostatni raz, na szczęście, Wilka pogłaskała po grzbiecie. Łypał za nią niepewnie złocistymi ślepiami, gdy zostawiała go w komnacie. Na dół ruszyła sprężystym krokiem, niemal podbiegając, tak jakby im szybciej mieli wyruszyć, tym szybciej mogli mieć zadanie z głowy. Klęła w duchu, by tak właśnie się stało.

Konie prychały, dzwoniły podkowami o bruk przed stajnią, wyczuwając nerwowość ludzi i tarmosząc uczepionymi wodzy pachołkami. Ogryzek mało nie zatratował chłopaka, wiercił się, kopał. Gdy wdrapali się wszyscy w siodła i skierowali za Johelmem ku bramie, ruszył roztańczonym krokiem, bocząc się i buchając z nozdrzy. Licho milczała z początku. Wyjechali po opuszczonym moście na otwartą przestrzeń, a potem śnieg tumanami podniósł się spod końskich kopyt, gdy spięli rumaki i pogalopowali hałłakującą czeredą na południe.

Re: Wodny Fort

88
Kopyta zastukały o bruk, niosąc się echem po całym dziedzińcu. Chłopcy stajenni nader szybko zjawili się, by przejąć konie, zaś inni żołnierze otoczyli ich, zasypując gradem pytań. Dowódca był nieubłagany, uciął rozmowy warknięciem i udał się do wieży, a oddział za nim.W połowie drogi z tłumu wyłuskał ją Turst, ciągnąc lekko za łokieć.

- Czekaj, czekaj, mała, nie tak szybko. I tak nie jesteś im potrzebna. Chodź, mam trochę wieści. - Zaraz po przekroczeniu bramy, skręcili z inny korytarz, niż idący za zwiadowcami ludzie. Zaraz znaleźli się na schodach pnących się ku górze. - Widzisz, zraz po waszym wyjeździe, myśmy też dostali przydział. Ktoś przekazał nam informację, jakoby niezwykle silna grupa bandycka splądrowała pobliską wieś. Nasza drużyna, a także dwie inne, powołano do sprawdzenia tego, toteż ruszyliśmy.

Licho czuła jakiś nieokreślony niepokój. Po co jej to opowiadał? Czemu chciał zrelacjonować wszystko? Czy naprawdę mogło stać się to, czego od dawna się obawiała? Co widziała w swoich wizjach?

- Napad okazał się prawdą, wioskę niemal doszczętnie puszczono z dymem. Rozdzieliliśmy się, każdy według przynależności do swojego oddziału, żeby mieć większe szanse na znalezienie sprawców. Udało się właśnie nam. Było ich więcej, o wiele więcej, niż nas, ale uzbrojenie i wyszkolenie mieliśmy my, nie oni. Rozgorzała paskudna walka - mówiąc to, skrzywił się boleśnie i potarł bok. - Bumbr stracił oko, Agrit też leży w bandażach, wyżyje, ale kilka paskudnych ran wyrwał. Keir... Cóż, chodź zobaczyć, co z nim.

Stanęli przed gabinetem Gharta. Licho przeszło przez myśl, że ostatnio bywa tu zbyt często. I choć fleczer był bardzo sympatycznym mężczyzną, to kojarzył jej się źle. Zwłaszcza jej wypalonemu ramieniu.

Weszli do środka. Medyk przelewał jakieś różnokolorowe substancje, zapisując coś piórem. Niestety, był też Keir, leżał na łóżku, odkryty od pasa w górę. Widziała wyraźnie wszystkie jego stare blizny, a także świeże rany, które zapewne również pozostawią swój ślad. Spał, poznała to po unoszącej się i opadającej na przemian klatce piersiowej.

Uzdrowiciel odstawił wszystko i spojrzał na nich. Blady uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy ujrzał, kto zagościł w jego progi.

- Witajcie, witajcie. Proszę, podejdźcie bliżej. Cóż, przyznam, że moim pomysłem było ściągnięcie cię tu, kiedy tylko wrócisz, żebyś nie nasłuchała się plotek i niestworzonych historii. Oficer Keir żyje, nic mu nie grozi. Tyle, że... Nie może się wybudzić. Albo nie chce. Z relacji Tursta wynika, że oberwał w tył głowy jakąś okutą pałką i tylko hełm ratował mu życie przed niechybną śmiercią. Opatrzyłem czerep, ale nie odzyskuje przytomności. Żadne wywary i mikstury nie dają efektów. Po prostu śpi...

Zapadła cisza cięższa niż największy głaz. Awanturniczka mogła się tylko przyglądać, jak ten, do którego tak pędziła, nie był w stanie przywitać jej po powrocie. Wydawało jej się to niesprawiedliwe, jakby cały świat zwrócił się przeciwko niej. Wszystko dlatego, że wykonywali durne rozkazy.

- Trzeba mieć nadzieję, Licho. Najważniejsze, że on wciąż żyje. Może spróbuj się przespać, albo umyć? Zjeść coś? Cholera, blada jesteś, dobrze się czujesz?

Re: Wodny Fort

89
Licho zaniepokoiła się, kiedy Turst niespodziewanie odciągnął ją od reszty ludzi. Serce zaczęło jej łomotać, gdy wspomniał o Keirze. Gdy ruszyli na wyższe piętra, odparowało z niej już wszystko, co wydarzyło się w czasie zwiadów, w brzuchu ścisnęło ją imadło Coś się stało. Poczuła, jak zmęczenie natychmiast odpłynęło z kończyn, po ciele rozeszła się fala adrenaliny, a w klatkę piersiową jakby huknięto ją młotem. Musiała powstrzymać się, by nie zostawić półelfa w połowie schodów i nie wyrwać do izby uzdrowiciela biegiem przez korytarze. Kazała mu wyjaśnić się natychmiast, ale odmówił, powtarzał, że musiała zobaczyć sama. Serce zabiło jej tylko szybciej.

Nie, nie, nie...

Weszła do środka pierwsza i zamarła z wzrokiem utkwionym na leżach dla chorych. Garth zaczął mówić, kiedy tylko przekroczyli próg lazaretu, jak zawsze, ale jego słowa były niczym przytłumione ścianą. Zapytał o coś. Licho nie odpowiedziała, zaklęła cicho. Wyjątkowo brzydko i wyjątkowo rozpaczliwie. Nie popatrzyła na Tursta ani na uzdrowiciela.

Nic mi nie jest. — Jej własny głos brzmiał obco.

Ostrożnie podeszła do kozetki, na której Keir leżał na plecach, przykryty do połowy. Spał, tak jak mówił Garth, dziwnie spokojnie. Licho wyciągnęła dłoń i zawahała się, lecz tylko na chwilę, położyła ją na unoszącej się i opadając rytmicznie piersi mężczyzny. Ciepły. Gdyby nie miał wtedy durnego hełmu, gdyby ktoś uderzył mocniej... Nogi znowu zmiękły awanturniczce. Usiadła w porę na skraju posłania.

Siedziała tak bardzo długo. Z mieczem ciążącym u pasa, w butach i ze śniegiem stopniałym na kurtce. Turst ich zostawił, Garth się krzątał, kilka razy napomniał ją, żeby poszła odpocząć. Raz popatrzyła wprost na niego i zaprzestał.

Odeszła tylko raz, długo po wieczerzy, na której się nie zjawiła. Poszła do komnaty oficera. Wilk powitał ją z radosnym popiskiwaniem, lizał po zmęczonych rękach i twarzy, kiedy wtuliła się w jego gęste, szare futro i trzymała tak chwilę, nic nie mówiąc. Zlizał z jej policzków jedyne łzy, na jakie sobie tego dnia pozwoliła.

Z pieczonego mięsa, chleba oraz wina, które służba zostawiła na stoliku ocalił się tylko dzban i zrzucona z talerza resztka pieczywa. Licho nie miała apetytu. Posługacze musieli pamiętać o niej lub o oficerze — na polanach gasł żar, a w balii stygła woda. Dziewczyna zanurzyła się w niej na krótko i przebrała w świeże odzienie.

A potem wróciła. Garth nawet nie próbował jej wypędzać, tylko kręcił głową. Usiadła na zydlu obok kozetki, a Wilk leżał jej na stopach i skubał czubek buta. Czekała. Na początku prawie nieruchomo, z palcami wplecionymi w palce mężczyzny, albo przeczesującymi jego włosy, albo badającymi blizny i szramy na piersi. Potem przysunęła się bliżej i oparła, walcząc z zamykającymi się oczami. Głowa kilka razy opadła jej na jego ramię. Czekała, a lazaret tonął w miękkim półmroku, rozjaśnionym tylko płomykiem świec. Nie wyobrażała sobie, co innego mogłaby robić.

Re: Wodny Fort

90
Wieczór przeszedł w noc, a ta, po mozolnej wędrówce księżyca po nieboskłonie, w dzień. Kiedy zaczynało świtać, a ptaki za oknem urządzały sobie koncert, Licho poczuła, jak bardzo zmęczona jest. Jak mocno cięż jej powieki i głowa. Kiedy po raz trzeci wyrwała się z półsnu, omal nie spadając przy tym z krzesła, Garth podał jej kubek z gorącym naparem.

- Weź. Pomoże ci. Zalecenie medyka.

Przyjęła gliniane naczynie, które aromatycznie pachniało ziołami. Było ciepłe, ale nie gorące. Nie rozpoznawała składników, ale przecież nie była wybitną zielarką. Opróżniła naczynie kilkoma długimi łykami. Podziękowała skinieniem głowy. Po krótkiej chwili zakręciło jej się w głowie, a powieki niemal same, bez udziału jej woli, opadły. Gdy miękka, aksamitna ciemność otulała ją, z oddali usłyszała głos fleczera.

- Spij, mała. Po tym nie będzie koszmarów.

Nie było. Kiedy ponownie otworzyła oczy, leżała w komnacie oficera, a wilk zwinął się w kłębek u jej stóp. Ktoś zdjął jej buty i odpiął pas, pozostawiwszy w portkach i koszuli. Słonko wpadało przez okiennice, rozjaśniając pokój, a opalizujący kurz unosił się w powietrzu. Głowa pulsowała tępym bólem, a żołądek wścieknie rwał z głodu. Ile spała - nie miała pojęcia. Zdawała sobie jedynie sprawę, że Garth zrobił to celowo.

Głośne pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślania.

- Mam posiłek! - Padła odpowiedź na jej pytanie. Przyzwoliła na wejście. Drzwi rozwarły się, a w nich stanął Athelstan, niosący tacę. Od ich ostatniego spotkania nie zmienił się zbytnio, zarósł tylko trochę, przez co jego twarz wydawała się jeszcze bardziej wilcza. Nosił też bliznę na skroni, efekt spotkania z Tailogiem. Postawił wszystko na stolę i przyjrzał jej się. Ona bardziej interesowała się jedzeniem. Zerknęła na stół i ujrzała sporą gomółkę sera, pół bochna chleba, jakieś pieczyste, dzbanek i kubeł. Przed rzuceniem się na te wspaniałości powstrzymywał ją jedynie uważnym wzrok młodego mężczyzny.

- Przykro mi z powodu oficera Keira. - Licho zaskoczyła ta forma. Oficer Keir brzmiało dziwnie, ale on, jako sługa w Forcie, nie mógł zwracać się inaczej. - Żyję dzięki tobie, ale również dzięki niemu. Tam w jadalni... Zresztą sama wiesz. Gdybym mógł jakoś pomóc, to służę. Praca w kuchni daje... Hm, możliwości - uśmiechnął się półgębkiem.

Wilk zeskoczył z łóżka i rozpoczął srogą walkę z cholewkami jego butów. Athelstan schylił się i podrapał go za uchem.

- Ma już jakieś imię?

Wróć do „Południowa prowincja”