Wodny Fort

1
Obrazek
Wodny Fort, zawdzięczający swą nazwę położeniu na jeziorze Ołpog, jest jedną z najstarszych budowli strażniczych na Południu królestwa. Zbudowany przez ludzi, wielokrotnie przechodził renowację i odbudowy. Otaczają go żyzne pola, uprawiane rękami okolicznej ludności. Pół dnia konnej drogi od niego odnaleźć można miasto Oros.

Aby dostać się na podzamcze, przejechać trzeba przez most zwodzony, a następnie nad żelazną kratą. Tam znajduje się pięć gospodarczych budynków; kuźnia, karczma, stajnia, zbrojownia i burdel. Kiedy chce się dotrzeć do zamku, który w rzeczywistości jest wieżą zbudowaną na wzgórzu, kolejny raz mija się okratowaną bramę i podjeżdża lekko ku górze. Tam stacjonuje cała załoga fortu. Na samej górze znaleźć można kwatery dowódców i wysoko postawionych oficerów. Poniżej leżą komnaty żołnierzy, stołówka i pracownia cyrulika. Obecna załoga fortu to niespełna siedemdziesięciu żołnierzy, większość z osobistej gwardii rajcy miejskiego Blatmaca Albion.



Keri nudził się niepomiernie. Od rana w wieży było niemal pusto. Ferris zabrał większość ludzi na wypad. Śniadanie zjadł z kilkoma kumplami, raczej w milczeniu. Później zszedł na dziedziniec, żeby oćwiczyć mieczem świeżaków. Dwóch miało predyspozycję do bycia dobrymi wojownikami, uczyli się szybko i mieli prawidłowe odruchy, ale wiedział, że w ostatecznym rozrachunku, bez ciężkiej pracy nic nie osiągnął. Mało kto zdawał sobie sprawę z tego tak dobrze, jak on. Wrócił do wieży i pomógł, wyłącznie z nudów, w robieniu strzał. Zajęcie cholernie monotonne, ale przynajmniej zajmujące czas, który dłużył się, jak flaki z rozprutego brzucha. Po południu zagadną go Birk.

- Schodzimy do burdelu. Zabierasz się z nami?

Keir zastanowił się chwilę. Chętna Jenny przestawała być chętna po trzecim numerku, później stawała się Jenny Służbistką. Heliga roztyła się strasznie ostatnio, a najbardziej efektywna była, kiedy siadała na kliencie, jakoś nie miał ochoty być gnieciony przez jej cielsko. Bravia za bardzo lubiła dominację, a jej siostra Ilia była zbyt uległa.

- Nie, idźcie sami. Nie dzisiaj. - Poszli więc, a jego naszły paskudne myśli, że zaczyna wybrzydzać. A może potrzeba mi czegoś innego? Jakiejś świeżości? Cholera, może nawet czegoś trwalszego?

Z tymi myślami udał się na szczyt wieży, gdzie znalazł Lorada, jednego ze starych wyjadacz i Kalima, młodzieńca, świeżo najętego do służby. Zaproponował karty przy piwsku. Oczywiście, weteran się zgodził, a młodszemu rzekł:

- Mamy już stare oczy i gówno widzę. Ty, młody, pilnuj, a ja dotrzymam towarzystwa naszemu gościowi.
- Panie Lorad, chyba jadą - powiedział po jakimś czasie młodzian.
- Jak to: chyba?
- No, widzę proporzec, ale...
- Keir, mógłbyś?

Mężczyzna wstał i spojrzał w dal. Na horyzoncie pojawiła się bezkształtna masa, która szybko się zbliżała. W końcu faktycznie dostrzegł powiewającą na wietrze chorągiew. - Tak jest, wraca kapitan Ferris.
- No, to dmuchaj w róg, młody, dmuchaj!
- Pójdę ich przywitać - rzucił Keir. - Dzięki za grę. Do później.
- Ano, do później.

Szedł szybkim krokiem. Miał nadzieję, że można przyniosą jakieś wieści, może w końcu ruszą się z tej cholernej stagnacji. Miał serdecznie dość siedzenia za murami i zbijania bąków.

Na dziedziniec dotarł znacznie przed jeźdźcami, usiadł więc na krawędzi koryta dla koni i czekał. W końcu się zjawili. Taegan wjechał pierwszy, za nim jego najbliżsi doradcy. Gdzieś w środku kolumny dostrzegł dwie, niepasujące do krajobrazu osoby. Jedną z nich był mężczyzna pod czterdziestkę, z zakrwawioną nogą i policzkiem. Wyglądał, jakby miał zejść za kilka uderzeń serca. Drugą - młoda dziewczyna z bandażem na lewym ramieniu, przez który sączyła się krew. Ta również zdawała się być bliska śmierci. Jeńcy, czy jak?
*** Licho pamiętała podróż z traktu kupieckiego jak przez mgłę. Czerwoną mgłę, która powoli przesłaniała jej widok. W oddali piętrzył się już zarys jakiegoś budynku i modliła się, aby to był obiecany fort. Kiedy mijali pola uprawne, wieśniacy przyglądali się im ciekawie, zamiast uciekać w popłochu, musiało to zatem znaczyć, że mają dobre stosunki z tutejszym wojskiem. W miarę, jak przybliżali się do celu podróży, dziewczyna coraz wyraźniej widziała, że warownia zbudowana jest na czymś błyszczącym w świetle słońcu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to woda. Strażnicę zbudowano na wodzie.

W końcu przejechali mostem zwodzonym przez bramę i znaleźli się na dziedzińcu. Dookoła stało kilka budynków, kręciło się kilku ludzi. Ona jednak miała wrażenie, że powoli osuwa się w miękką, przyjemną ciemność.

- Jak tam polowanie, panie Ferris? Jacyś jeńcy? - Usłyszała czyiś chrapliwy, przyjemny głos.
- Nie, Keir, nasi goście. Trzeba ich do cyrulika zaprowadzić, jest Ghart u siebie?
- Chyba jest. Ej, hola, dokąd ona chce iść?!

Licho po chwili zdała sobie sprawę, że to o niej mowa. Bezwiednie zsunęła się z siodła i postąpiła dwa kroki, sama nie wiedząc, dokąd idzie. I nagle zrozumiała, że więcej nie zniesie. Świat zawirował jej pod nogami, a ziemia zaczęła niebezpiecznie szybko zbliżać się do niej. Z pewnością wyrżnęłaby o nią, gdyby jakieś silne ręce nagle jej nie pochwyciły. Więcej nie pamiętała. Straciła przytomność.

Ze snu wyrwały ją jakieś głosy. Otworzyła delikatnie oczy i ujrzała nad sobą młodą twarz. Mocna szczęka przyozdobiona była kilkudniowym zarostem. Ciemnobrązowe włosy sięgały za uszy. Mówił do kogoś, nie patrzył na nią, ale niewiele rozumiała.

- ...wypalić, inaczej może wdać się zakażenie - rzucił jakiś głos, którego właściciela nie widziała. Cały świat przysłaniał jej mężczyzna z mocną szczęką.
- Jesteś pewny, że nie ma innej możliwości?
- Żadnej pewnej - nie.

Spojrzał na nią. - Słyszysz mnie? Musimy wypalić żelazem ranę. W przeciwnym razie możesz stracić całą rękę. Rozumiesz?

Nie rozumiała. Wypalić? Ale co? Stracić rękę? Dlaczego niby?

- Dobra, ona nie kontaktuje. Dawaj, ja ją przytrzymam.

Ujrzała rozżarzony do czerwoności pręt, który zbliżał się do niej. Nie miała siły się wyrywać. Nie miała chęci na walkę. Zdziwiła się jednak, jak wiele rezerwy siłowej odkryła w sobie, gdy gorąco dotknęła jej ciała. Zdało się to na nic. Silne ręce trzymały ją mocno. Znowu otoczyła ją ciemność.

Kiedy obudziła się kolejny raz, słońce wpadając przez okno rzucało swoje promienie na jej twarz. Potrzebowała chwili, aby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. W lewy ramieniu czuła okropne pieczenie oraz zapach jakichś ziół. Opatrzono je również profesjonalnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że ból był trudny do wytrzymania. W gardle czuła drapanie i okropną suchotę

Podniosła się, czując potężne zawroty głowy. Przymknęła oczy, aby powstrzymać odruch wymiotny. Kiedy kołatanie ustało, rozejrzała się. Leżała na twardym sienniku w jakiejś niewielkiej komnatce. Na stołach stało kilkanaście buteleczek z kolorowymi płynami, destylator, a pod ścianami regał z kilkunastoma książkami. Przy nim ujrzała wysokiego, szczupłego mężczyznę o jasnych włosach. Przerzucał stronicę jakiegoś starego woluminu, w końcu usłyszał jej ruch.

- Obudziłaś się w końcu! - Podszedł do niej szybko, zgarniając po drodze flakon wypełniony błękitnym płynem, dzbanek i cynowy kubek. Nalał do niego wody. - Proszę, wypij, potrzebujesz tego. Pospałaś trochę, zdążyłem trzy razy zmienić opatrunek, na szczęście goi się dobrze. Proszę, weź teraz to - wskazał flakon. - Nie smakuje najlepiej, ale uśmierzy nieco ból. Jak się czujesz? Poza tym, że pali ci ramię, oczywiście. Przy okazji, na imię mi Ghart.

Wydawał się być w wieku Daimona, może nieco młodszym. Sprawiał wrażenie żywiołowego, sympatycznego mężczyzny.

Re: Wodny Fort

2
Licho przekręciła się z pełnym udręki jękiem, skrzywiła, zapsioczyła. Bolał ją łeb. Bolał brzuch. Ramię bolało i piekło tak, że miała ochotę wywrócić się na lewą stronę, jak wyżymana szmata i skisnąć tak na dobre. Z początku nic nie zrozumiała ze słów wyrzucanych przez całkowicie obcego jej mężczyznę, który wystrzelił do niej pośpiesznie przez komnatę, podzwaniając naczyniami, ledwie drgnęła na sienniku. Niechybnie cyrulik. Mówili coś o cyrulikach. Nikt z takim entuzjazmem nie gnał znęcać nad pacjentem, jak oni. Dopiero potem, gdy się zbliżył i przystanął przy pryczy, zaklęła znowu, mrużąc oczy w słońcu. Zanim cokolwiek odrzekła, porwała flakonik. Gardło miała tak suche, że niemal słyszała skrobanie. Jednym haustem połknęła całą zawartość. I zakrztusiła się okrutnie.

Zaraza... — wykaszlała. — Psiajucha, co to za świństwo... — Smakowało paskudniej, niż najpaskudniejsza rzecz, jaką przyszło jej dotąd wypić, a wspomnienie tamtego samogonu na dożynkach stłumiła ze wstrętu i odrazy. Popiła wodą z kubka. Do dna. Wzdrygnęła się ostatni raz na przechodzący ją posmak i dopiero wtedy łypnęła podejrzliwie na smukłego mężczyznę, starając się ułożyć w głowie wydarzenia i spamiętać, gdzie była, jakim cudem się tam znalazła i czemu czuła się, jakby jej ramię obłożono rozżarzonym węglem. Zamrugała i przełknęła ślinę, spoglądając Ghartowi w oczy. — Mój koń... i miecz... Rycerz żyje?...

Pamiętała drogę, mgliście. Potem jezioro, słońce odbijające się błyskiem od tafli, fort stawiany na wodzie... Psiakrew, kto budował zamki na wodzie? Potem już niewiele, zlazła z konia i rąbnęła na ziemię... Nie, nie na ziemię. Pamiętała głosy, zamiast twarzy i sylwetek — plamy i zarysy. Półelfa. Młodego ciemnowłosego mężczyznę. Ktoś trzymał ją, kiedy...

Przypaliliście mnie! — rzuciła oskarżycielsko.

Podciągnęła się na dłoniach i usiadła, osłaniając ranę, jakby co najmniej ktoś znowu próbował podkraść się do niej z rozpalonym żelazem. W głowie krzynę jeszcze się jej zakręciło, lecz przeszło po chwili. Długo musiała leżeć, nie kłamał.

Re: Wodny Fort

3
Ghart pokiwał głową potwierdzająco.

- Twój koń żyje, stoi w stajniach. Mieczem również się zaopiekowano. Szlachetny Daimon z Summerled żyje również, choć minie trochę czasu, nim będzie mógł sprawnie się poruszać. Utyka mocno. Strzała weszła tak głęboko, że konieczne było przebicie jej na wylot i wyciągnięcie drugą stroną. Cholernie bolesna sprawa. Ale udało się. Przebywa w innej sali, dużo rozmawiają z kapitanem Ferrisem.

Zabrał od niej flakonik i postawił go na stoliku, tuż przy destylatorze. Potem odwrócił się i kolejny raz nalał jej wody. Jednocześnie zaśmiał się, kiedy z oburzeniem wskazała na zabieg, który na niej wykonano.

- Cóż za trafna diagnoza! Proszę mi wybaczyć, jeżeli cię to uraziło, ale nie jestem magiem, a mikstur odkażających nie mieliśmy akurat na podorędziu. Mogliśmy polać ranę wrzącym winem, ale ciężko kontrolować ciecz, poparzenia byłby znacznie większe. W końcu mogliśmy też opatrzyć ranę zwyczajnie, a za dwa tygodnie byłabyś kaleką. Uznaliśmy wypalanie za mniejsze zło. Wybacz tymczasem, ale mam też innych rannych. Przyślę ci kogoś z jedzeniem, pewnie masz ochotę.

Wyszedł po tych słowach, zostawiając ją samą z pieczeniem w ramieniu i kubkiem wody. Zamyśliła się nad tymi "innymi rannymi", ale ostatecznie mogło chodzić o takich, którzy ranieni byli przed nią, nie musiało dojść do żadnych walk, ani do żadnego ataku.

Położyła się na chwilę, żeby odetchnąć, podniesienie się na chwilę kosztowało ją więcej wysiłku, niż chciała to przyznać. Zastanawiała się też, co u Daimona, jaka będzie jego reakcja, kiedy się spotkają, czy zechce dalej z nią podróżować. Cóż, wszystko miało okazać się niebawem.

Drzwi skrzypnęły i dało się słyszeć kroki. Licho podniosła się zatem, spodziewając się, że to Ghart powrócił do swojej pracowni. Nie był to jednak on.

Próg przekroczył młody mężczyzna, na oko pomiędzy dwudziestką a trzydziestką. Wysokie buty spinał klamrami, spodnie z czarnej skóry były mocno wytarte, podobnie jak kurtka z tego samego materiału, nabijana ćwiekami, spod której przebijała się lniana koszula. Przy boku nosił miecz, ale druga rękojeść wystawała mu zza lewego barku. Dziwnie znajoma rękojeść. Włosy z odcieniu ciemnego brązu sięgały za uszy, mocna szczęka i lekki zarost wydawały jej się znajome. Zaczęła grzebać w pamięci. Tymczasem on podszedł do niej, w dłoni miał tackę, z której ulatniały się smakowite zapachy.

- Słyszałem, że jesteś głodna - rzucił, odkładając tackę na stolik przy jej łóżku. Zauważyła tam chleb, pieczoną golonkę, dwa zakwaszone ogórki. Po tym zdjął z ramienia pochwę z jej mieczem i położył obok. - Nie chciałem, żeby zaginął, to dobra klinga. Choć minie trochę czasu, nim od tak nią zamachniesz. Przy okazji, na imię mi Keir. Ty jesteś Licho, jeżeli zakładamy, że rycerze nigdy nie kłamią. - Dodał, uśmiechając się ironicznie.

Re: Wodny Fort

4
Nie kłamią, pomyślała Licho. Psia ich honorna mać, że nie kłamią nawet, kiedy trzeba.

Jestem — przyznała się, z ukosa, nieufnie i podejrzliwie mrugając na mężczyznę.

Keir. Niebrzydki był. Tym bardziej podejrzliwie łypnęła. Dałaby głowę, dłoń, nogę, że widziała już jego twarz i że nie było to durne, bezużyteczne babskie przeczucie ani wynik mroczków, które zatańczyły jej jeszcze nielichy pląsaniec przed oczami, gdy podniosła się na skrzypnięcie odrzwi. Ni chybi nie tylko ze zmęczenia i wrażeń. Żołądek dziewczyny sam upomniał się o zawartość tacy, ledwie poczuła od wejścia zapach, soczysty, jak z królewskiego półmiska. Żaden pewnie król nawet nie splunąłby na chleb i pieczyste z ogórkami, lecz zajedno jej teraz było. Przełknęła ślinę. Pierw jednak odebrała brzeszczot, siadając wygodniej na skraju siennika, wysunęła do połowy z jaszczura, upewniając się odruchowo, czy cały i nieruszony. Odłożyła go blisko obok i zabrała się za jedzenie.

W przerwach, gdy nie przegryzała, nie przełykała i nie popijała, gapiła się. Gapiła się bez skrępowania, czujnie i z jakimś przekornym zaciekawieniem, starając się przypomnieć sobie dokładnie — pomiędzy przebłyskami z chwil, gdy się wykrwawiała — gdzie jeszcze widziała niebrzydką twarz, na zarysowanej szczęce porośniętej solidnym zarostem, i ciemnoniebieskie oczy. Widziała na dziedzińcu, ni chybi na dziedzińcu. Głos tedy też by się zgadzał, niski i mocny, jak pamiętała. To wyjaśniałoby, czemu nie wyrżnęła wtedy na ziemię. Pamiętała, że ramiona miał silne, kiedy ją chwycił, potem też trzymały krzepko...

Licho cisnęła w niego ostatnim kawałkiem z kromki chleba. Miał refleks, uchylił się, ratując ucho.

Pomagałeś mu! — fuknęła. — Zaraza, do chuja pana, myślałam, że sczeznę z bólu! Co w tym śmiesznego?

Nastroszyła się, najeżyła, lecz nie przestawszy łypać spode łba, mruknęła w końcu, po chwili spędzonej w zajadłym wzburzeniu. Dłuższej chwili. — Macie tu balię? I wodę do zagrzania? Cholera, może być i zimna, przeżyję. Umyć się chcę i przeprać te... Ejże! — Nie pomyliła się, nie mogła. Lata tłuczenia się po karczmach i gospodach, i tawernach, niczego tak dobrze nie uczyły, jak instynktownie, niemal trzecim okiem spostrzegać, że czyiś wzrok choćby i na ułamek sekundy wędrował poniżej twarzy dziewczyny. Popatrzyła po mężczyźnie, nawet nie z niewieścią obrazą, na pewno nie ze wstydem, ale błyskając ślepiami. — Naprawdę? Naprawdę tam, psiakrew, patrzyłeś, kiedy mnie żywcem palili?

Re: Wodny Fort

5
Keir przyglądał jej się uważnie przez cały czas. Nie spuszczał z oczu ani na chwilę. A i jego oczy jakiejś cholery przyciągały uwagę. Można było się zastanowić, ileż to cnotliwych panien w tym spojrzeniu utonęło. I ile wypłynęło bez cnoty.

Licho nie czuła się wcale niezręcznie, kiedy tak się gapił. W pamięci cały czas szukała, skąd zna tę jego gębę i nagle doznała olśnienia. Przypomniał jej się najpierw zbliżający grunt, który wywinął bezczelnego fikołka i zagroził jej głowie, a następnie piekielny wręcz żar, wypalający martwe tkanki i zarazki z rany. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym fakcie.

Nie była w pełni sprawna, można wręcz rzec, że była mocno osłabiona. Zamachnęła się krótko i rzuciła kawałkiem chleba, nie trafiła jednak, gdyż zwinny mężczyzna uchylił się przed pociskiem. Zaśmiał się krótko i najwyraźniej nie miał zamiaru tłumaczyć się z poprzedniego ich wspólnego epizodu. Zamiast tego zapytał tylko.

- Nie wiesz, że chlebem się nie rzuca? Kto rzuca jedzeniem, temu widać nie potrzebne, jak Niziołki mawiają. - Milczała, ale tylko chwilę. Chciała się wykąpać, co było raczej zrozumiałe. Spocona, oblepiona krwią i kurzem z gościńca, z pewnością mogła czuć się źle. A kąpiel dobrze dobiła na wszelkie stłuczenia i siniaki. Wtedy jednak zauważyła coś innego, na co Keir wywrócił tylko oczami bez śladu zawstydzenia. - Zaledwie zerknąłem, nie gapiłem się na pewno. A i to przed zabiegiem, kiedy Ghart przypalał ranę, później na zerkanie nie było czasu, a szkoda. - Na jego ustach zagościł subtelny uśmiech. - Balie? Mamy trzy w forcie. Dwie dla oficerów i jedną dla kapitana. Nie wątpię, że Ferris was polubił, ale chyba nie aż tak. Mam jednak pewien pomysł. Na najniższej kondygnacji wieży znajdują się łaźnie. Trzeba ci wiedzieć, że sama wieża nie jest zbudowana na wzgórzu, tylko w nie wdrążona, dlatego jej dolne poziomy znajdują się już pod ziemią. Tam wykuto w kamiennej podłodze niecki z wodą, w której można kąpieli zażyć. Wystarcz podgrzać wodę, która wcześniej wpływa z jeziora. To całkiem daleka droga, ale mogę pomóc ci tam dojść.

Było coś w jego słowach, w jego propozycji, w tonie jakim przemawiał, że poczuła dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. Nie jakieś złowieszcze, straszne. Ale przyjemne. Jakich nie czuła od dawna.

Re: Wodny Fort

6
Co za skrucha! — prychnęła, ale i uśmiechnęła się pod nosem zaczepnie, nieznośnie, wcale pogodnie i szczerze.

Większość przyłapanych, jeśli nie wszyscy, zazwyczaj zaperzała się okrutnie i zaprzeczała wszelkiej winie, niektórzy uciekali, dosłownie lub w kretyńskie komplementy względem gwiazd i oczu dziewczyny, jak gdyby to one ich interesowały. Keir przewrócił tylko wzrokiem. A gdy się przyznał, to niechybnie bez poczucia winy i żalu; jeśli już zaś, to tylko, że ku zawinieniu nie było więcej okazji. Licho pokręciła głową. Ale, koniec końców, zdecydowała się wziąć to za komplement. Że podobał jej się taki, nic nie powiedziała i sklęła się jedynie za występne myśli. Chwilę. Nie jej bowiem była wina, że wyglądał, jak wyglądał, brzmiał, jak brzmiał i był, jaki był, miała tedy do nich wszelkie prawo. Niezbywalne prawo, jeśli patrzeć, że od tygodni jeździła sama, za ciekawe towarzystwo mając jedynie Ogryzka, a ten co najwyżej się szczurzył, nawet nie gadał, nie wspomniawszy o pyskowaniu jej.

Przekrzywiając głowę, z nutką powątpiewania wysłuchała rewelacji, co do zamkowych łaźni, lecz w końcu wzruszyła ramionami. — Mhm... stoi! — zgodziła się. Były potrzeby wyższe i niższe. Wymoczenie się i wyleżenie wygodnie w ciepłej wodzie stało ponad nimi oboma. — Poniesiesz mnie, jak się zmęczę? Nie? Szkoda. Trudno, idziemy, wywróci mnie drugą stronę, jak jeszcze chwilę pogapię się w ten cholerny sufit. — Odstawiła na bok tacę i podniosła tyłek z pryczy, stając w końcu na własnych nogach. I chwiejąc się krzynę. Przynajmniej jednak z początku odwaliła całkiem niezłą robotę, nie przewracając się natychmiast na Keira.

Jak u większości włóczęg, a zwłaszcza o zbójczniczym rodowodzie, cudza życzliwość budziła jej podejrzliwość, lecz Licho skłonna była przypuścić, mniej lub bardziej, że przynajmniej póki co, wcale uprzejma oferta pomocy nie była podstępem ani ukrytym, niecnym zamiarem. Poza tym, naprawdę chciała odetchnąć w kąpieli, zmyć smugi krwi i brudu, i zmęczenie wrażeniami. Choćby i w prostej łaźni, korzystanej zwykle przez hurmę zamkowego chłopa, nie robiło jej to. O bandytach i drużynie Morghta, o starych znajomych, którzy zostali tam, na trakcie, nie myślała, bo i starała się nie dopuścić do siebie myśli o nich. Nie było powodu. Oni gnili w słońcu, ona żyła. Rycerz też żył, jeśli Ghart mówił prawdę, a nie miał powodu kłamać. Wiedziała tedy, że prędzej czy później przyjdzie jej stanąć z nim znów oko w oko i niechybnie z głębi serc sobie porozmawiać. Wolała jednak później. Zdecydowanie później.

Re: Wodny Fort

7
Utrzymywanie równowagi było zajęciem wybitnie trudnym. Udawało jej się jednak, toteż mogła być z siebie cholernie dumna. Keir przyglądał się jej wysiłkom z zaciekawieniem. Pierwsze kroki wcale nie były łatwiejsze, niż podniesienie się, ale dawała radę. Najpierw jeden, potem drugi. Powoli, ale systematycznie kierowała się naprzód. W końcu sięgnęła drzwi i pociągnęła za nie. Następny krok i jeszcze jeden. Korytarz. Na prawo kilka kolejnych komnat, na lewo spiralne schody w dół. Cóż, łaźnie na ostatnim poziomie, zatem kierunek znany. Kolejne kroki naprzód. Niezbyt szybkie, ale zdecydowanie żwawsze, niż z początku. Gdzieś z tyłu Keir zamyka drzwi i powoli podąża za nią. Na czoło wstępują kropelki potu, oddech się pogłębia. Pierwsza myśl; to nie był najlepszy pomysł. Druga; upadek z tych schodów może dostarczyć kolejnych obrażeń. Kolejne kroki, schody ciągnął się w dół. W głowie jak w kole młynarskim. Jakiś wojak podąża w przeciwnym kierunku, zerka na nią, ale nie komentuje, widząc jej towarzysza, podążającego z tyłu wiernie, niczym cień. Pierwsze piętro, będące w rzeczywistości czwartym, pokonane, kolejny korytarz, drzwi do pokoi, kolejne schody. Krok ku nim i myśl trzecia, niewypowiedziana. Kurwa, Keir, łap mnie.

Poleciała twarzą naprzód. Nagle zawroty głowy zwyciężyły w niej, pot pokrywający całe ciało zaczął dokuczliwie swędzieć, a rana piec o wiele mocniej. Widziała, jak kamienne schody wychodzą na spotkanie jej zębom. Zatrzymała się z nagłym szarpnięciem, co wywołało cichutki jęk bólu. Złapał ją w talii, wykazując się zdolnościami telepatycznymi, albo niesamowitym refleksem.

- Już drugi raz ratuję twoją jasnowłosą główkę przed rozbiciem. Musisz o nią więcej dbać, bo w przeciwnym razie pewnego dnia mnie zbraknie i zrobisz sobie krzywdę. No, dobra, dość spacerowania. - Wziął ją na ręce. Był delikatny i ostrożny, ale rana i tak dała o sobie znać.

Zarzuciła mu ramiona na szyję, oddychając głęboko. On sam wydawał się nie zauważać jej ciężaru. Czuła jego ciepło. Pachniał dymem i potem, ale nie był to smród, jaki zdarzało jej się wąchać wśród niektórych bandyckich grup. Szedł szybko, ale ostrożnie, sama nie wiedziała, kiedy znaleźli się na samym dole.

Łaźnie były puste. Pięć kamiennych niecek, wykutych w podłodze, stało pustych. W sali paliło się kilka pochodni. Keir posadził ją na niskiej ławce pod ścianą.

- Postaraj się nie ruszać przez kilka minut, dobrze? Wiem, że zadanie trudne, ale może pomóc. - Poszedł pod ścianę, gdzie przeciągnął w dół drewnianą dźwignię. Licho usłyszała, jak coś ciężkiego podnosi się za pomocą przeskakujących kołowrotów, po czym najbliższą nieckę zaczęła wypełniać woda.

Tymczasem mężczyzna podniósł klapę w podłodze i zniknął gdzieś w dole. Chwile go nie było, a z otworu zaczął unosić się siwy dym. Dziewczyna zaniepokoiła się lekko, ale już po chwili Keir wrócił, podniósł z powrotem dźwignię, a woda natychmiast przestała się wlewać.

Pomyślała, że z siedzenia nic nie będzie. Nachyliła się zatem, żeby zdjąć buty, ale rana skutecznie to utrudniała. Pierwszy próba pochylenia się zaowocowała potężnym pieczeniem. Nie wiedzieć kiedy, żołnierz przykląkł przy niej.

- Pozwól, że pomogę - rzekł cicho, patrząc w jej oczy. Palce miał zwinne, szybko uporał się z zapięciami i ściągnął je powoli. - Tak się zastanawiam, jak chcesz umyć włosy i plecy, kiedy ledwie radzisz sobie z ubraniem. Ale to tylko moje dociekliwe myśli. Woda za chwilę powinna być ciepła, rozpaliłem w palenisku. A, byłbym zapomniał, nie możesz zamoczyć opatrunku. Czy mogę jeszcze jakoś ci pomóc?

Stanął wyprostowany, obserwując ją od góry do dołu. Lewe ramię miała odsłonięte, rękaw w koszuli zerwano podczas opatrunku. Koszulę najchętniej wyrzuciłaby w diabły, była brudna, pełna jej krwi, krwi bandytów, których żywota zakończyła, a w dodatku śmierdziała potem.

Re: Wodny Fort

8
Licho fuknęła cicho — takiego wała, że miała sobie nie poradzić. Starczyło jej ujmy na honorze, że mężczyzna musiał znieść ją na dół, jak dziecko i jeszcze ściągać buty, gdy sama ledwie dawała radę się zgiąć i to nie bez upartego wrażenia, że ramię rozchodzi jej się na nowo. Nie widziała, czy to utracona krew, wyczerpanie, czy ładny czas, który spędziła nieprzytomna na sienniku, czy wszystko naraz, czuła się jednak gorzej, niż sama zuchwale skłonna była przyznać. Przynajmniej tyle miała, że zdołała przejść ten kawałek drogi, nim omal nie wyrżnęła na kolejne schody. A jej przerośnięty cień ją wyratował. Liczyła, że tych kilka kroków kolejnych do niecki jej nie zabije.

Dam radę! — mruknęła z determinacją, odczekawszy chwilę, aż woda zacznie się grzać. — Jakaś miska? Dzban? Coś do wyszorowania się? Łatwiej będzie nie moczyć draństwa, jak będę miała czym się spłukać... Auć, zaraza, psiakrew...

Zabolało, kiedy podniosła się znowu, na zaś gotowa podeprzeć się z powrotem o ławę. Licho skrzywiła się, zapsioczyła, ale w morderczo zaciętych, ciemnoniebieskich oczach błysnęło, że żywa, nic jej nie jest. I że diablo sfrustrowana. Nie czekając, aż znowu poczuje się cholernie źle i trzeci raz mężczyzna będzie musiał się po nią lecieć, rzuciła krótko. — Odwróć się.

Nie czekając ani nie patrząc na żołnierza, obrócona tyłem przy skraju niecki, rozwiązała do reszty podartą koszulę i sycząc na ból, ściągnęła powoli przez głowę. Przy bryczesach też klęła, gdy zacięła się klamra w pasie, strząsnęła je w końcu nogami, rozdziewając się do kąpieli. Owiało ją lekkim chłodem, lecz była przyzwyczajona, zahartowana wędrówką, ledwie się wzdrygnęła. Nie raz i nie dwa kończyła w zimnej rzece, łaźnie były rzadkim luksusem, odwiedzanym od miasta do miasta. Ostrożnym krokiem postąpiła ku brzegowi, żeby nie wyrżnąć w basen i zanurzyć się spokojnie, przysiąść pod ścianę, trzymając opatrunek nad wodą, ramię oparte o skraj niecki.

Nie macie aby ubrania na zmianę? Choć koszuli? — zaczepiła Keira, kiedy co miało się znaleźć skryte pod wodą, znalazło się. Nie wadziło dziewczynie, że wciąż był z nią w pomieszczeniu — wśród bandytów przywykła, że nie ma czegoś takiego, jak wstyd i prywatność — lecz wciąż nie zamierzała naciągać tej granicy na kompletnie niemal obcego chłopa. Odzienie jednak miło by widziała, choćby tylko tę koszulę. Nawet jej portki ostatnio zjeżdżały z tyłka, jeśli nie przepasane, wątpiła tedy, by mieli szyte węższe.

Re: Wodny Fort

9
Woda była dość zimna na powierzchni, ale głębiej czuć było ciepło. Paleniska musiały znajdować się poniżej, by od spodu grzać wodę. Ułożyła się wygodnie w basenie, po czym spokojnie odetchnęła. Keir, ma się rozumieć, nie odwrócił się ani razu, czekając, aż dziewczyna przemówi.

- Zaraz przyniosę cebrzyk. Myślę, że i kawałek koszuli się znajdzie, ze spodniami gorzej, bo nie mam wymiarów. Ale pokombinuje. - Teraz dopiero się odwrócił, zerkając pod wodę. Niestety, mętne światło pochodni nie dawało ujrzeć nic. Uśmiechnął się i tak. - Koszulę zabieram do spalenia, nic z niej już i tak nie będzie. Niedługo powinienem wrócić.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Została sama w przyjemnym półmroku i ciszy. Niecka nie była głęboko, kiedy człowiek stanął, woda sięgała mu ledwie kawałek za kolano, toteż Licho bez problemu usiadła sobie i oparła się o ścianę. Jej myśli uporczywie krążyły wobec Keira, który, bądź co bądź, pomagał jej, a przy tym nie wydawał się interesowny. Miał tyle czelności, żeby przyznawać się do typowo męskich odruchów, nie krył się z tym i nie czerwienił jak burak. Licho spotykała różnych ludzi, na trakcie niejednego się widziało, z niejednym się gadało... Niejednego usiekło. Ale on miał w sobie coś interesującego.

Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, toteż dziewczyna podniosła głowę, wypatrując znanego jej mężczyzny. - Pani? - Zawołał jakiś głos. - Pani, raczcie wybaczyć, ale Keir kazał wam to przynieść. - Wszedł do środka, idąc ostrożnie, jakby była krakenem. Patrzył pod nogi, w jednej dłoni trzymał duży, miedziany cebrzyk, w drugiej pakunek. Na oko nie był od niej starszy. Kiedy podniósł głowę, ujrzała jasne loki, duże, niebieskie oczy i chłopięcą budzie. Ładny chłopaczek, pomyślała. Ładny, niewinny, niczym dziewica. Nadawałby się na jakiegoś dworaka. Albo księcia nawet. - Mówił, że poszukuje dla was czegoś, tedy trochę może mu zająć powrót. Prosił, abyś cieszyła się kąpielą. - Podszedł do krawędzi i odstawił tam naczynie. Również zezował na powierzchnię wody, ale spłonił się przy tym i szybko wycofał. Już po chwili go nie było. Kiedy sprawdziła pakunek okazało się, że było w nim mydło i szczotka z końskiego włosia.

Licho kolejny raz przekonała się, jak różni potrafią być mężczyźni. I niepomiernie dziwiło ją, dlaczego którakolwiek kobieta, co było powszechne wśród tych wszystkich szlachcianek, miałaby chcieć za partnera kogoś, kto urodą może ją przewyższać. Ale, co ona w końcu wiedziała o wyższych sferach, konwenansach i romansach. Ona znała trakt, znała miecz, wierzchowca pod sobą i życie chwilą.

Licho powoli kończyła z wylegiwaniem się, a zaczynała szorowanie. Wzięła twardą kostkę i mydliła swoje ciało. Podniosła się lekko, siadając na brzegu baseniku, żeby dokładnie się wymyć. Mydło, zrobione tradycyjnie z popiołu i zwierzęcego tłuszczu, było przyjemne w dotyku i czyściło nad podziw dobrze, kiedy wspomóc je szczotką. Kończyła właśnie uporczywe szorowanie stóp, które, zwłaszcza na piętach, opornie rozstawały się z brudem, kiedy usłyszała pukanie. Schowała się szybko, słusznie zresztą, bo chwilę potem wszedł Keir. Niósł coś w rekach.

- Cóż, wiele nie działałem, ale niewiele to lepsze niż nic. Koszula z płótna, powinna być dobra. Spodni nie znalazłem, bo jedyne kobiety tutaj pracują w karczmie i burdelu, ale akurat zajechał do nas obwoźny kram krawiecki. Właściciel powiedział, że dużo nie weźmie za nowe portki, potrzebuje tylko wymiarów. - Ułożył koszulę na ławie, obok kładąc długi kawałek lnianego materiału do wycierania. - Jak kąpiel? Potrzeba ci coś jeszcze?

Re: Wodny Fort

10
Licho łypnęła na chłopca-panienkę, kiedy znikał za drzwiami czerwony, jakby to on z dwójki siedział nago. Pokręciła głową. Chwilę jeszcze zadumała się w ciepłej, parującej z wolna kąpieli, czy aby na pewno nie było to nieco mocniejsze w rysach dziewczę, lecz płaska klatka po kubrakiem nieco ją zmyliła i nie potrafiła udzielić sobie jasnej odpowiedzi. Awanturniczka przysiadła na skraju basenu i wymyła się dokładnie, omijając jedynie opatrunek, opłukała, ulżyła sińcom i stłuczeniom, delikatnie je obmywając. Do cebrzyka nabrała wody i pochylając głowę nad nieckę, zlała włosy, uważając, by nie moczyć bandaży. Wyszorowała je dokładnie, znów opłukała. W drzwi ktoś zapukał ponownie, gdy znęcała się szczotką nad piętami, plusnęła tedy z powrotem w wodę.

Keir. Dziewczyna przekręciła się, odkładając mydło i włosie z powrotem na brzeg, i opierając się o niego na przedramionach, odprowadziła mężczyznę wzrokiem, kiedy odkładał odzienie na ławę. Albo kazali mu się nią zająć i usługiwać, albo był gorzej honorny i uprzejmy, niż był Daimon, albo... Sklęła się w myślach.

Dzięki — odparła z wdzięcznością, przypominając sobie, że poza ciskaniem w niego jedzeniem, jeszcze nie dziękowała. Przeciągnęła się lekko, rozprostowała obolałe ramię. Skinęła na mężczyznę. — Jedno tylko... popatrz tam, na ścianę. — Podciągnęła się zręcznie na zdrowej ręce i wylazła z basenu na kamienne płytki, kapiąc wodą, rozgarniając mokre włosy, furcząc nieco na zimno. Podeszła do ławy i porwała ręcznik. — Już. — Wytarła się dokładnie. Ubrała bieliznę i koszulę, wiszącą na niej nieco, ale lepszą, niż ta utarzana we krwi oraz piachu. Wciągnęła spodnie i przysiadła na ławie, sięgając po buty. Wzroku niemal nie spuszczała z Keira.

Dam radę wrócić na nogach, zobaczysz — zapowiedziała uparcie.

Re: Wodny Fort

11
Keir odwrócił się w kierunku ściany, ale dosłownie na chwilę, gdyż Licho nie wymagała więcej. Ujrzał więc, jak okryta lnianą szmatą, mocuje się z kolejnymi elementami garderoby. Patrzył z uśmiechem i, co nie uszło jej uwadze, bardzo bezpośrednio. Ciekawiło ją, jak bystry ma wzrok. Niemal czuła, jak jego spojrzenie przesuwa się no nogach, coraz wyżej i wyżej, kiedy wciągała gacie. Lniany materiał osuwał się też nieco, dlatego szybko musiała go złapać, choć była niemal pewna, że pierś odsłoniła się częściowo. Potem narzuciła koszulę i dopiero poczuła się swobodniej. Teraz nie było nic do podglądania. Choć Keir nadal się uśmiechał.

- Nie ma za co - odparł w końcu. - Rannemu w bitwie zawsze należy się pomoc. - Kiedy wspomniała o samodzielnym wchodzeniu, w pełni już zresztą ubrana, mężczyzna pokiwał głową. - Będę cię gorąco dopingował.

Weszła na nogach, owszem, ale i tak w połowie Keir musiał ją podtrzymać i tak pokonali resztę trasy. Chociaż kąpiel, świeża koszula i trochę jedzenia, które zastała na górze, podziałały na nią niesamowicie dobrze, wciąż czuła się słaba, jak niemowlę. Wiedziała, że minie trochę czasu, nim wróci do zdrowia.

Co ciekawe, kapitan Ferris nie wyganiał ich z fortu, a wręcz przeciwnie, pozwolił im zostać. Zarówno Daimon jak i Licho przydzieleni zostali do komnat dla gości, zwykle przeznaczonych dla ważnych osobistości, które zdecydowały się zatrzymać w forcie. Szczęście jednak im sprzyjało, gdyż nie musieli wynosić się z pokoi ani razu. Z samym rycerzem spotkała się w końcu, ale nigdy sam na sam, zawsze w otoczeniu większej grupy ludzi. Daimon uśmiechnął się na jej widok i przemawiał, jakby zupełnie nic się nie stało, nie mogła mieć jednak pewności, że to nie jest gra. Jego rana była nieco gorsza, niemal cały czas utykał, nawet wsparty na długiej, drewnianej lasce.

Dzień mijał za dniem, a Licho poznawała kolejnych członków gwardii rajcy Blatmaca. Niektórzy byli mili, inni obojętni, wrogości jednak nie spotkała. Agrit, jej rówieśnik, był pryszczatym chłopcem o brzydkiej twarzy, ale znał setki karcianych sztuczek, nauczył więc Licho kilku z tych, których nie znała. Jego ojciec dowodził zbrojnymi w mieście, jednak pokłócili się kiedyś o jakaś głupotę i młodzian postanowił nająć się gdzie indziej. Trafił do Ferrisa przypadkiem, ale jego łucznicze umiejętności szybko pozwoliły mu dostać się do elity. Z kolei Brumb mierzył jakieś siedem stóp wzrostu, za broń miał ciężki młot i tarczę, a Licho w życiu nie widziała równie potężnego mężczyzny. Kiedy jechał na koniu, przypominał olbrzyma, ale wieczorami w karczmie był potulnym, spokojnym facetem, którego można wziąć za przykładnego wujka i troskliwego ojca. Pewnego dnia, kiedy lunął potężny deszcz, a ziemia rozmokła tak, że ludzie zapadali się momentami po kostki w błocie, posadził dziewczynę na barkach i przeniósł z karczmy do bramy przy wieży. Poza tym był jeszcze Truck, Larry, Nosvel, Dragan i wielu, wielu innych, a z wszystkimi bardzo się zżyła. No i był jeszcze Keir.

Stosunki między nimi były bardzo dobra, ale luźne, mimo wszystko. W ciągu dnia, kiedy akurat nie był na patrolu, spędzali razem mnóstwo czasu. Niekiedy zmieniał jej bandaże, kiedy Ghart był zajęty. Smarował ranę kojącą maścią z ziół, a potem zakładał nowe opatrunki. Czuła wtedy jego ciepło i szorstką skórę na palcach. Pokazywał również delikatne ćwiczenia, które pozwalały jej mięśniom pracować i pozostawać w ruchu, bez paprania się rany. Owszem, czasami nieco bolało, ale każdego dnia było lepiej. Wieczorami przychodził z dwoma pucharami i karafką przedniego wina, które popijali grając w karty, albo opowiadając durne historie. Nawet, kiedy oboje byli nieco wstawieni, Keir wychodził i wracał do siebie, zdarzało się nawet, że już wtedy spała. Pewnego dnia przyjechał z wypadu krwawiąc obficie z głowy, ale również wtedy nie przestawał się uśmiechać. Okazało się, że jakiś zdesperowany bandyta zrzucił w niego kamieniem, nie uchroniło go to jednak przez mieczem. W czasie innego wypadu zmarł Keltus Złotousty, oficer i erudyta pierwszej klasy, który przemawiał równie sprawnie ustami, co mieczem. Młody mężczyzna wskoczy na jego miejsce, dzięki czemu i on posiadał teraz własną komnatę. Dotrzymał słowa i otrzymała nowe spodnie, co ją bardzo zaskoczyło, gratis, choć nie wiedziała, skąd taka zmiana u krawca. Czarne, obcisłe portki z jeleniej skóry byłe wygodne i ciepłe, jako, że podbito je delikatnym futrem od wewnątrz. W sam raz na jesień i nadchodzącą zimę.

Dwa tygodnie upłynęły im, jak z bicza strzelił, oboje zdążyli się zadomowić, choć Daimon przy wspólnych posiłkach coraz częściej mówił, że czas w drogę. Laski nie odstawił, mógł jednak jeździć bez krzywienia się w kulbace, a to oznaczało, że nie ma co mitrężyć, według niego.

Było słoneczne, jesienne popołudnie, gdy Keir zapukał i wszedł do jej pokoju. Mimo, że był teraz jednym z dowódców i obowiązków miał więcej, przychodził równie często. Zastał ją ostrzącą miecz osełką z wilgotnego kamienia.

- Twoja rana wygląda już znacznie lepiej, choć jeszcze nie zniknęła. Ćwiczenia też ci służą, ale trzeba je trochę zaostrzyć. Co powiesz na mały, ćwiczebny pojedynek? - Zapytał, usiadłszy na karle przy jej łożu.

Re: Wodny Fort

12
Kiedy drzwi skrzypnęły, dziewczyna siedziała na sienniku ze skrzyżowanymi nogami, nucąc świńską zbójecką przyśpiewkę i z czułością przesuwając osełką wzdłuż elfiego ostrza. Podniosła głowę, wyszczerzyła się na widok znajomej gęby. Skurczysyn zrobił się ważny i zajęty, odkąd go mianowali po starym Złotoustym, jak gdyby co najmniej cały Wodny Fort na nim spoczął, ale wciąż znajdywał dla niej czas między obowiązkami, żeby popić i dać się orżnąć przy partyjce. I dobrze. Jak na żołdaka, cholernie go polubiła. Jego i resztę chłopaków.

No wreszcie! — warknęła znudzona, żywo podnosząc się, pasając miecz. — Zaraza, myślałam, że znowu cię ktoś zdzielił w ten pusty łeb i... aua! — Oddała kuksańca, kopnęła mu zydel spod tyłka. Uskoczyła do drzwi pochylona, zanim zdążył ją dopaść, a potem zlać. Dopiero na korytarzu poczuła się bezpiecznie, kiedy minęli ludzi, wyprostowała się, niewinna, jak gdyby nigdy nic.

E, Keir, idziesz? Dostaniesz łomot, nie myśl sobie. Co się szczerzysz? Poważnie mówię. Nudno tylko, tak jedynie skórę ci oćwiczyć, tedy się założymy. Jak cię spiorę, to będziesz dzień robił, co zechcę. Choćbym kazała wymalować się farbką od tarcz i z gołą rzycią biegać po baszcie. Stoi, czyś tchórz i cipa?

Uśmiechnęła się przekornie. Zeszli schodami w dół zamku, wyłożoną kamieniem galeryjką przy zewnętrznym licu, gdzie słońce wpadało wąskimi snopami, a w świetle tańczyły pyłki kurzu pokierowali się na zewnątrz i ku zabudowaniom, w stronę placyku z ubitym piachem, gdzie chłopaki zwykli prać się i lać do upadłego, i oćwiczać smarkatych świeżaków. Pozdrawiali po drodze znajomków, nie tylko mężczyzna, jak z początku, a oboje. W dwa tygodnie Licho wcale odnalazła się w Forcie i wśród jego załogi, śmiała i zaczepna, uparta, po prostu swoja, większości nie dająca się nie lubić, choć w karty i kości oszukiwała, a sprzeczała się i przekomarzała, jak zajadła. Awanturniczka również nawykła do nich, polubiła całą czeredę i każdego z osobna, nawet przywiązała się z lekka, choć do tego bardzo ostrożnie przyznawała się, zwłaszcza samej sobie. Daimon nic nie rzekł o tym, co się naprawdę wydarzyło na trakcie, to i ona nie otworzyła ust. Nie było potrzeby. Nikt jej nie wypytywał, a nawet z Keirem, gdy gadali, to o dureństwach, na które szybko umiała zmienić temat. Poza tym, było jej dobrze, prawdziwie dobrze, odkąd skończyła sama na gościńcach. Miała karczmę co wieczór, lejące się wino, zabawę i kompanię. Gdy jej było zimno, lazła przed paleniska, kiedy głodno — podkradać z kuchni. Przestała nawet wściekać się na zamknięcie, na bezpieczne, ale ciasne mury twierdzy, odkąd rana wygoiła się dość i mogła ćwiczyć oraz cwałować Ogryzka po okolicy. Że przestawał być to zwykły wygodny żywot, chwila na oddech w niedolach, a zaczęło być przyzwyczajenie, niemal przywiązanie, zauważyła, kiedy rycerz pierwszy raz wspomniał o zbieraniu się w dalszą drogę i dziewczynę ukłuło niespokojnie.

Nie był to jednak czas, żeby się tym zamartwiać. A nawet jeśli był czas, to nie była chwila. W tamtej chwili zamierzała wygrać zakład i oklepać oficera przykładnie na oczach jego ludzi. Zasłużył sobie, drań, za wstyd, jakiego narobił jej, kiedy jeszcze nosił dziewczynę nieprzytomną przez cały Fort.

Na pewno się nie wycofujesz? — przekrzywiła bezczelnie głowę, przeciągając się i łypiąc na towarzysza. — Ja zrozumiem, jak stchórzysz, ale czy chłopaki zrozumieją, kiedy się dasz zlać...

Re: Wodny Fort

13
Droga na plac treningowy minęła im na wspólnych przekomarzankach. Ludzie machali do nich, krzyczeli, kiwali głowami. Kiedy zorientowali się, o co chodzi, szybko skupili się wokół nich, gromadząc się stopniowo. Część z nich miała w rękach kufle, ktoś inny robił zakłady.

- Świetnie. Jeżeli ja wygram, czyścisz i ostrzysz mi broń, a potem myjesz plecy w łaźni. Albo odwrotnie. Samemu to cholernie nużące.

Licho dobyła miecza i stanęła naprzeciwko Keira. Jej smukła broń lśniła w porannym słońcu. Pięknie wykonana, niejednokrotnie była obiektem zachwytu chłopaków z fortu. Po chwili i Keir wydobył ostrzę, zakręcił nim raz w jednej, raz w drugiej dłoni, wywinął młynka i stanął z bronią skierowaną ku dołowi. Powoli zmierzał do niej, zataczając krąg. Ona uczyniła to samo. Szedł asymetrycznie, co wykluczało możliwość przewidzenia jakiekolwiek ataku. Systematycznie przybliżali się do siebie, aż w końcu zaatakował. Nagle pchnął na jej klatkę, ale była szybka, odbiła cios w bok i sama cięła z góry. Miecz przeciął tylko powietrze, gdy jeden krok w bok pozwolił mu na unik, z którego wyprowadził kolejny atak. Tym razem cięcie na żebra, które ześlizgnęło się po jej ostrzu, kiedy zablokowała je w pół piruecie.

Odskoczyli od siebie, a widownia biła brawo i zachęcała do dalszej walki. Oboje oddychali intensywnie i uśmiechali się przy tym. W końcu Keir zmienił uchwyt na odwrotny, a ostrze schowało się za jego ramieniem. Nie przestając się uśmiechać, ruszył na nią truchtem, aby po chwili przyspieszyć. Im bliżej był, tym szybciej biegł, a w końcu oszukańczo drgnął w swoje lewo barkiem, jakby to tam chciał zaatakować, chociaż w rzeczywistości ciął wrednie od dołu, na jej lewą, a swoją prawą stronę, celując w żebra.

Re: Wodny Fort

14
Licho zaklęła, spostrzegła wybieg przeciwnika. Odwinęła się, widząc ostrze mężczyzny tnące ku niej błyskawicznie, syczące w powietrzu, z kroku w tył nadgarstkiem obracając brzeszczot do poziomej zasłony, blokującej lekko idącą od dołu klingę, a przynajmniej spowalniającą cios, by miała czas na unik. Był szybki. Był zręczny. I był, sukinkot, zajadły, kiedy świadomie, bez forów i litości uderzył na jej słabszą stronę. Ona też nie zamierzała się tedy litować. Gotowa była z obrony przejść w ostrą kontrę, nie być mu dłużna i z dystansu, z doskoku, zamarkować rąbnięcie na jego lewy bark, narzucając jeszcze mocniejsze tempo. W rzeczywistości zamierzała wejść z podlejszym manewrem, na zbójecką modłę, kopnąć grzbietem stopy w piszczel i wytrącić go z równowagi. Potem odbić do cięcia na prawą stronę. Nie zabić, rzecz jasna, nie ranić zbytnio, po prostu... spuścić łomot.

Niemało nacięta perspektywą szorowania Keirowi pleców i pucowania oręża, uwijała się, jak żmija w trawie, zwinnie, zręcznie, podżegana krzykami kompanów. Ciemne, niebieskie oczy błyskały spod jaśniutkiej grzywki, elfie ostrze furkotało w powietrzu.

Walka była przednia, musiała mu to przyznać. Odbijała i kontrowała zaciekle, nie ustępując mu ani kroku i samej ni krok nie mogąc go zepchnąć, rozbawiona solidnie — rzucali się do siebie, jak dwa wściekłe psy, klinowali ostrza w starciu, znów odskakiwali, tańcząc bez tchu, dopadając się wściekle. Żadne nie zamierzało oddać pola choćby ułamkiem zawahania. Licho walczyła instynktownie, dopasowując się do niego i odpowiadając ruchem na ruch, krokiem na krok, odważna i gwałtowna w wybiegach, zaczepna. Bawiła się pojedynkiem, a nawet, gdy oboje zaczęli oddychać ciężej, uśmieszek nie schodził z jej twarzy.

Re: Wodny Fort

15
Pot, kurz, przyspieszone oddech, krzyki gapiów i śpiew stali. Licho i Keir uśmiechali się bez przerwy, odskakując i doskakując. Walka gorzała na dobre, obojgu koszule lepiły się już do grzbietów, ale żadne nie zamierzało ustąpić. Stawka, choć raczej dla śmiechu, była za wysoka. Jedno i drugie nieustępliwie dążyło do wyeliminowania drugiego.

Licho na zbójeckich taktach nauczyła się wiele. Wredne, nieczyste sztuczki były dla niej chlebem powszednim. Nie raz, nie dwa stosowała je, kiedy przeciwnik miał przewagę. Tak też było w tym wypadku. Rana ramienia potrafiła doskonale dać o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Pewnego razu na stołówce musiała jeść jedną ręką, tak nagły ból ją złapał. I choć zdarzało się to już rzadziej, Keir i tak zaatakował w czuły punkt, który mógł doprowadzić go do zwycięstwa. A na to pozwolić przecież nie mogła.

Mężczyzna nabrał się i nastawił miecz do bloku. Tymczasem awanturniczka silnie kopnęła go w piszczel, chcąc wytrącić oponenta z równowagi. Udało się, żołnierz przechylił się nieco w bok, ale i przejrzał jej zamiar. Wykorzystał więc ciężar ciała i padł na ziemię na ułamek chwili przed tym, jak miecz Licha przeciął powietrze.

Wzniosła broń do kolejnego ataku, ale on rzucił się na nią z gołymi rękoma, celując w talię i obalając na ziemię. Miecz wypadł jej z dłoni przy łupnięciu o piasek. Pozbawiona narzędzia walki, sama się nim stała. Kiedy próbował przechwycić jej nadgarstki, wyrwała się i wymierzyła mu prawego sierpa w szczękę. Wiedziała, że nie odda, bo to nie w jego stylu. Zaskoczony zamarł na chwilę, dzięki czemu zrzuciła go z siebie, jednak kiedy spróbowała podnieść się i pobiec po miecz, złapał ją w łokciu i pociągnął za sobą, przez co siadła na niego okrakiem i, zdając się na instynkt, zaczęła go okładać. Celował, gdzie się da, ale zmarła na chwilę, kiedy poczuła, że zatrząsł się, jakby płakał. W rzeczywistości jednak bezczelnie się śmiał zza gardy.

Uniosła pięść, by uderzyć znowu, ale Keir wykonał pół mostek i nagle znalazł się nad nią, blokując jej prawą rękę między nogami, a lewą kolanem, w dłoni zaś trzymał sztylet przyciśnięty do jej szyi.

- Cholera, ciekawi mnie, gdzie to dziewczyn uczy się takich rzeczy... - zamarł i poczuł, jak coś od wewnątrz naciska mu na krocze. Kiedy opuścił głowę, wzrok jego padł na kawał stali w ręce Licho, który coraz mocniej napierał na materiał spodni. Nóż z cholewy buta. - Cóż, to chyba remis, nie?

Zszedł z niej szybko i złapał za przedramię, w którym trzymała kozik, pomagając jej wstać. Oboje byli brudni, zakurzeni, przepoceni, a mimo to pełni jakiejś dziwnej satysfakcji. Włosy Licha w absolutnym nieładzie, odstawały na wszystkie strony. Wniebowzięta widownia biła brawa, śmiała się i zachęcała do rewanżu.

Wróć do „Południowa prowincja”