Magazyn przy dziedzińcu

1
Ciemny, pełen skrzyń, posiada dwa wyjścia zamykane na klucz. Niewielka powierzchnia, wrażenie to potęgują na dodatek wszechobecne kufry i półki z przeróżną zawartością, potrzebną wielu personom. Nigdzie nie ma okien, które wpuszczałyby światło do pomieszczenia, w potrzebie przychodzi się tutaj z własnym światłem. Niektóre ze skrzyń i szafek są zamknięte na klucz.
*** Vardank zniknął w trzewiach małego magazynu, zaś Lilulu, a wraz z nią jej przyjaciel Kervi postanowili podążyć za nim, zobaczyć, co też ich wróg knuje w takim miejscu. O ile dziewczyna była pewna swojej decyzji, tak chłopak nie wyglądał na przekonanego. Jednakże wszelkie próby zatrzymania jej spełzały na niczym, więc zrezygnowany podreptał za adeptką do pomieszczenia.

W środku było ciemno, a jedynym światłem było to dochodzące z zewnątrz oraz z naprzeciwka, wpadające zwężającą się smugą pełną tańczących drobinek kurzu do wewnątrz. Nim dwójka zuchów mogła zrozumieć, co się dzieje, ktoś zamknął za nimi drzwi, a tuż po tym dało się słyszeć szczęk zamka obwieszczający zamknięcie magazynu na klucz. Z przeciwległej zaś strony, tam, gdzie znajdowały się drugie drzwi, Lilulu wraz z Kervim zobaczyli ciemną sylwetkę na tle południowego światła – to był Vardank, za którym przecież tutaj weszli. I który uniemożliwiał właśnie drugą opcję ucieczki, śmiejąc się przy tym z satysfakcją oraz podłością. Nim którekolwiek z uczniów mogło go dopaść, i tam doszło ich zatrzaśnięcie zamka. Na nic zdały się szarpania klamkami i wrzaski. Żadne z drzwi się nie otworzyły.

No to zobaczymy, jak teraz zdążycie na Herezje współczesne, ha ha! — usłyszeli jeszcze jego głos dochodzący zza drewna, po czym Vardank prawdopodobnie oddalił się, sam zmierzając na zajęcia. Lilulu i Kervi właśnie sami wpakowali się w ciemną, dosłownie i w przenośni, dziurę. Jej przyjaciel jęknął przerażony i usiadł na jakiejś skrzyni.

Lilulu, jak my teraz stąd wyjdziemy? Wyobrażasz sobie, co się stanie, jak nie pojawimy się na zajęciach?! — rozpaczał chłopak. Młoda panienka, powoli zaczynając przyzwyczajać się do wszechobecnego mroku, widziała, jak ten skrył twarz w dłoniach. Kervi miał słuszność w swoim rozpaczaniu. Było pewnym, iż jeśli nie pojawią się na lekcji, spotka ich surowa kara, natomiast Vardankowi ujdzie to na sucho.

Re: Magazyn przy dziedzińcu

2
Lilulu od razu rzuciła się z pięściami do drzwi, za którymi zniknął chichoczący Vardank.

- Ty szubrawa łajzo! – zawyła wściekle, dudniąc rękami w drewno. – Natychmiast nas wypuść, słyszysz?! Vardank! Ogh!

Dziewczyna kopnęła drzwi, z których spadła cienka warstewka kurzu i pyłu rozświetlonego przez światło wpadające przez mikroskopijne szparki między drewnianymi deskami. Wprost nie mogła w to uwierzyć.

Co za impertynencja! I to ma być rycerz?! Ktoś u góry bardzo srogo się mylił, przyjmując taką glistę w zastępy Zakonu Sakira!
Lilulu była przepełniona tak skrajną złością, że do głowy przyszła jej myśl, że prędzej wolałaby zatańczyć hula z gromadą czarnoksiężników niż walczyć ramię w ramię w jednej kompani z kimś pokroju Vardanka i jego koleżków. Nie ulegało wątpliwości, że pomógłby przeciwnikom byleby tylko unicestwić ją i Kerviego.

Liulu westchnęła głęboko i wzięła się pod boki krążąc w kółko pod niewielkiej przestrzeni magazynu. Były trzy poważne powody oraz kilka pomniejszych, dla których nie mogli siedzieć i czekać, aż ktoś ich uratuje. Po pierwszy i najważniejszy, Liulu uważała, że jej i Kerviego się nie ratuje. Są prawie-rycerzami i to nie byle jakimi prawie-rycerzami, ale takimi z górnej półki, co to ratują świat, a nie odwrotnie. Po minie Kerviego było widać, że myśli zupełnie inaczej, jednak Lilulu zdawała się tego nie zauważać. Muszą poradzić sobie sami. Po drugie, absolutnie i niezaprzeczalnie nie mogą spóźnić się na lekcje Herezji Współczesnych. Nie szło o to, że nauczyciel przydzieli im karę – Lilulu miała to w nosie – lecz o to, żeby nie dać Vardankowi satysfakcji. Dziewczyna zacisnęła pieści. Jeszcze mu pokaże! Trzeci powód był zasadniczo prosty – ktoś, kto odnalazłby dwójkę adeptów w magazynie raczej nie byłby z tego powodu zadowolony. Może nawet byłby do tego stopnia niezadowolony, że doniósłby na Lilulu do Najwyższego Inkwizytora, a to mogłoby skończyć się…
Dziewczyna nawet nie chciała o tym myśleć. Wylecieć z Zakonu? Nigdy nie być rycerzem? Przeszył ją lodowaty dreszcz.

- Kervi – rzekła zdecydowanym tonem. – Musimy się stąd wydostać. I to natychmiast.

Mówiąc to postawiła śmiały krok w ciemność i uderzyła nogą w jedną z wielkich skrzyń, która przesunęła się o parę centymetrów ze zgrzytem.

- To jest to! – zawołała z uśmiechem. – W tych kufrach na pewno coś znajdziemy! No dalej, rozchmurz się i zacznij działać!

Re: Magazyn przy dziedzińcu

3
Vardank nie odpowiedział na zmyślne wyzwiska rzucane w jego stronę zza zamkniętych na klucz drzwi. Zapewne już teraz ze zwycięską miną szedł w stronę budynku, gdzie niedługo miała odbyć się lekcja. Zapewne będzie udawał, że jest porządnym uczniem, a Lilulu i Kervi jak zwykle narozrabiali i to oni są czarnymi owcami Zakonu. A potem, gdy w końcu dwoje przyjaciół się uwolni z magazynu, będzie patrzył, jak dostają srogą reprymendę okraszoną pewno jakąś jeszcze sroższą karą. Będzie się rozkoszował swoja wygraną i puszył przed zamkniętą aktualnie dwójką niby jakiś paw. Zapewne ani młoda panienka, ani jej znajomek nie chcieliby dać mu tej satysfakcji...

Ale jak... — zajęczał Kervi w odpowiedzi, wciąż siedząc bezczynnie na skrzyniach. W tym czasie Lilulu olśniło, gdy sama wpadła na jedną z nich. Jej przyjaciel spojrzał na nią po tymże stwierdzeniu lekko zdezorientowany, ale wstał i posłusznie zaczął grzebać w skrzyni, na której sadzał przed sekundą swoje pośladki. I młoda adeptka ruszyła jeden z kufrów stojących na podłodze, otwierając go i w półmroku próbując dowiedzieć się, co jest jego zawartością. Pomagając sobie dotykiem, zorientowała się, że ma do czynienia z jakimiś ubraniami. Niestety nie mogły one jej pomóc w ucieczce, więc postanowiła szukać dalej.

Lilulu...? — odezwał się znowu Kervi, tym razem podchodząc do dziewczyny. Trzymał on coś w dłoniach. Wnioskując z zarysów, była to mała szkatułka, aktualnie otworzona przez chłopaka. On sam pokazał swojej przyjaciółce zawartość. W środku kuferka był srebrny proszek, w mroku mieniący się delikatną poświatą. Wyglądał co najmniej niesamowicie i Lilulu nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż jest to swego rodzaju magia. Kervi podał jej to do rąk, jakby bał się trzymać tajemniczą substancję w dłoniach i zapytał: — Jak myślisz, co to jest?

Re: Magazyn przy dziedzińcu

4
Lilulu była rozdrażniona ilością ubrań, przez którą przekopała się przez dziesięć minut. Ludzie naprawdę nie mają co chować w takich wielkich, tajemniczych skrzyniach tylko... ubrania? Była rozczarowana ich brakiem wyobraźni. Zamknęła z trzaskiem pokrywę kolejnego kufra i przesunęła palcem po drewnianym wieku.
Ja schowałabym tu największy skarb może nawet wielki miecz z lśniącą klingą o i wspaniałą, wytrzymałą kolczugę i złote ostrogi ale na pewno nie ubrania no kto chowa ubrania w skrzyniach...
Myśli przelatywały przez jej głowę jak strzały. Wstała i w półmroku wymacała kant kolejnego kufra. Uchyliwszy wieko uśmiechnęła się cierpko.
Ubrania, no proszę, co za zaskoczenie!
- Lilulu? - usłyszała głos Kerviego.
Obróciła się w jego stronę, mając nadzieję zobaczyć siekierę, kowalski młot lub najlepiej wytrych. To, co ujrzała, było o tysiąckroć razy lepsze niż wszystkie te rzeczy razem wzięte. Kervi dzierżył małą szkatułkę, w której połyskiwała blado jakaś substancja, oświetlając rozszerzone oczy chłopaka.
Lilulu z nabożną wręcz czcią przejęła niezwykły, świecący w ciemnościach dar z rąk Kerviego, który wyraźnie odetchnął z ulgą po pozbyciu się go z własnych dłoni.
- Jak myślisz, co to jest? - zapytał.
Dziewczynka jakby go nie usłyszała. Wlepiała wzrok w emanujące delikatnie światło. Proszek iskrzył się i wyglądał jak coś nie z tego świata, coś przesyconego...
- Magią. - Lilulu podniosła spojrzenie błękitnych oczu wypełnionych podekscytowaniem na przyjaciela. - Kervi to musi być magia! I taka piękna! Patrz! - dmuchnęła leciutko na czubek górki proszku, który pofrunął gładko w powietrze i zaczął powoli opadać, posyłając dookoła siebie srebrzystą łunę, kontrastującą z mrokiem panującym w magazynie. Twarze młodych adeptów przez chwilę stały się całkiem jasne, ale gdy pył opadł na ziemię pod ich oczami znowu zagrały cienie. Lilulu przyglądała się z zachwytem tajemniczemu skarbowi. Do czego to może służyć? Na pewno jest dobre. Gdy coś jest tak piękne jak to, nie może służyć do złych celów. Ale czy może pomóc im wydostać się z magazynu? Ścisnęła szkatułkę mocniej w dłoniach, bojąc się, że może wypuścić ją z rąk. Nagle coś sobie uprzytomniła.
- Znalazłeś go. Jest twój - powiedziała wyciągając ręce ze szkatułką w stronę Kerviego, ale nie umiała ukryć delikatnej nutki zawodu w głosie.

Re: Magazyn przy dziedzińcu

5
Być może Kervi zechciałby wziąć sobie kradzione znalezisko, ale Lilulu wszystko zepsuła i to prawdopodobnie ona będzie mogła to sobie wziąć... o ile ktoś zaraz do nich nie przyjdzie, a ma ku temu poważne powody.

Przede wszystkim należy podkreślić i napisać obok tego soczysty wykrzyknik, że z MAGIĄ SIĘ NIE ŻARTUJE. Ani nią nie bawi. Młoda adeptka, mieszkająca spory okres czasu wśród zakonników powinna to przecież wiedzieć. Jeśli coś ewidentnie wygląda na magię, to nią pewno jest. Jeśli coś się ładnie świeci, mieni, pachnie lub jest po prostu ładne, a przy tym jest magiczne, równie dobrze może wybuchnąć, jak i stworzyć cholerne motyle. Gdyby jeszcze Lilulu nie podejrzewała, że to magia, można by jej to wybaczyć, ale ona sama to stwierdziła! A następnie wielce nieodpowiedzialnie postanowiła strącić odrobinę pyłu w powietrze, będąc zachwyconą tym, jak pięknie się to błyszczy.

Choć z magią się nie żartuje, nie mogła jednocześnie ani ona, ani Kervi wiedzieć, że mieniący się na srebrno pył o pięknym zapachu hiacyntów to potężny katalizator magiczny, o który magowie prawdopodobnie wszczęli by wojnę, byleby tylko dostać go w swoje ręce. Jak łatwo się z nim czaruje, jak potężne wychodzą zaklęcia! Lecz los chciał, by to, co doprowadziło prawdopodobnie do upadku czarodziejów, wpadło w dłonie dwójki adeptów, nieostrożnie się z tym zabawiających.

Sproszkowane kości smoka wyfrunęły ze swojego bezpiecznego schronienia i zatańczyły w powietrzu, momentalnie je nagrzewając. W chłodnym składziku zrobiło się pierw ciepło. Drobinki zmieniły swój kolor na pomarańczowy, skupiając się w jednym miejscu, niesione niewidzialną siłą. Niewielka ilość smoczego pyłu wystarczyła, by zaraz stało się tutaj coś, czego prawdopodobnie nie przewidział nawet Vardank. Bo przecież kto był na tyle mądry, by zostawić tak potężny artefakt magiczny, który niekontrolowany przez nikogo może wyrządzić takie szkody, a który został położony w niestrzeżonym magazynie? No właśnie, ktoś niedługo zostanie ukarany za swoją niekompetencję... lub ktoś, kto po prostu był na miejscu zdarzenia.

Drobinki skupiły się w sobie, jakby zasysając wszystko wokół, stając się jedną migotliwą, maleńką pomarańczową kulką. Sekundę później nastał wybuch. Energia zgromadziła się w jednym miejscu i potem rozprzestrzeniła zaskakująco szybko. To nie było dużo. Ot, siła uderzeniowa wystarczyła na strącenie różnych rzeczy z półek, przesunięcie ciężkich kufrów, przemieszanie wszystkiego w ciemnym magazynie i przede wszystkim zepchnięcie dwójki uczniów do tyłu. Lilulu, która poczuła, jak gorące powietrze pcha ją właśnie w tamtą stronę, trzymając nieostrożnie puzderko z pyłem... upuściła je, po czym klapnęła na tyłku, czując jak uderzyła plecami o kant jakiejś skrzyni. Cóż, nic jej się nie stało, podobnie jak Kerviemu, którym zachwiało jednak mocniej. I nic by się nie stało, gdyby zamknęła to cholerstwo i uważała z nim.

Lilulu patrzyła, jak większość pyłu się rozsypała po podłodze i zaczyna jarzyć. Reszta albo tkwiła w pudełku lub opadała wciąż na drewnianą podłogę. Potem wszystko rozbłysło w oślepiającym blasku, aż młódka oślepła i przysłoniła sobie twarz rękoma. I nastał wybuch.

Kervi wrzasnął ogłuszająco, co przedostało się nawet przez pisk w uszach dziewczyny. Jego głos był nienaturalnie wysoki, ale dlaczego Lilulu miała się przejmować nim, skoro ona sama czuła gorąco i ból w środku. Tak, wszystko w środku zaczęło ją boleć, gdy rozbłysła czysta, nieskażona energia. Gdy cały smoczy pył stał się tylko odległym wspomnieniem. Poczuła to w trzewiach, jak wszystko ją przenika, jak ją to parzy z gorąca i zimna, jak nie potrafi już wytrzymać. Na samym końcu zaś chyba zemdlała, ponieważ nie zapamiętała już nic z tego, co się działo potem. Tylko ten krzyk jej przyjaciela...

On ją obudził. Trwał wciąż i trwał, nie chcąc ucichnąć ani przerwać. Po pewnym czasie, leżąc wciąż na tej cholernej, wbijającej się w jej plecy skrzyni, zdążyła się do tego przyzwyczaić. Mogła też powoli otworzyć oczy, ale światło uderzyło w nią tak mocno, że musiała je z powrotem zamknąć. O dziwo nie czuła bólu, który doprowadził ją do nieprzytomności. Wśród krzyku, który chyba jednak pochodził z wewnątrz jej głowy, zdołała wychwycić jedno zdanie.

... żyje. Jest... w przeciwieństwie do młodego. Jakim... smoczy pył tam trafił? — ktoś ją dotknął, na co zareagowała bólem. Dużym bólem, jakby coś ją parzyło. Aż się poruszyła i zastękała, co wywołało chyba poruszenie wśród tych, którzy ją otaczali.

Cóż. Na herezje współczesne raczej już nie zdąży...

Re: Magazyn przy dziedzińcu

6
Szum. Coś jakby bzyczenie muchy. Much. Dużo much, latających wokół jej głowy. Podniosła rękę, w której pękły niteczki udręki i machnęła nią lekko, ale dźwięk nie ustawał. Przeradzał się w coś bardziej piskliwego, wyższego tonem, i narastał. Lilulu skrzywiła się odruchowo i mimo palącego bólu zasłoniła twarz ramieniem przed rojem komarów, których świdrujące głosiki słyszała tylko ona we własnej głowie.
Uchyliła lekko powieki, ale zaraz je zamknęła. Do jej świadomości przedarł się skrawek rzeczywistości - jasność, napierająca ze wszystkich stron.
Jazgot komarów zlał się w jeden dźwięk, przypominający wysoki ludzki krzyk.
Miała coś z tyłu głowy. Miała z tyłu coś ciężkiego i próbowała do tego dotrzeć, ale to uciekało w najczarniejszy kąt. Im bliżej była, tym dalej się to zaszywało. No, chodź tu. Jeszcze troszkę. Kroczek. Zanim dziewczyna zdążyła złapać myśl, jak fala uderzyła w nią świadomość, że stało się coś strasznego. Idea znowu jej uciekła, ale Lilulu zdążyła zorientować się, że to nie do końca myśl - to wspomnienie. Napełniło ją to tym większą trwogą.
- ... żyje. Jest... w przeciwieństwie do młodego. Jakim... smoczy pył tam trafił?
Poczuła lekkie muśnięcie na ramieniu, które przesłało do jej układu nerwowego kilka kolejnych bodźców bólowych. Poruszyła się i zwinęła w kłębek na tyle, na ile pozwalały jej obolałe kończyny, zupełnie jak dźgnięty patykiem w podbrzusze ślimak. Wymamrotała kilka nawet dla siebie niezrozumiałych słów. Nie miała ochoty dalej ganiać tajemniczego wspomnienia po swojej głowie.
Niech ucieknie i nigdy się nie pokazuje. Niech zniknie. Proszę.
Mogła otworzyć oczy, ale nie chciała. Zacisnęła powieki, na wypadek gdyby komuś przyszło na myśl otwierać je siłą. Wiedziała, że na zewnątrz czeka coś strasznego. Coś tak potwornego, że nie zdoła stawić temu czoła.
Rycerz Lilulu dziś złoży broń.

Re: Magazyn przy dziedzińcu

7
Każdy ruch sprawiał młodziutkiej podopiecznej Zakonu ból. Każdy ruch wyciskał z jej zamkniętych oczu łzy. Każdy ruch rozkazywał jej strunom głosowym wydawać ciche jęki, dzięki którym mogła dać upust swojemu cierpieniu. Lilulu trudno było bowiem w ogóle żyć, choć przecież to robiła. Także przeróżne myśli poczynały krążyć po jej głowie, wbrew jej woli i ogólnej chęci zapomnienia o wszystkim i oddania się niebytowi oraz bólowi. Przypominała sobie powoli przeszłe zdarzenia, które doprowadziły do tego, co się teraz działo. Aż trudno było uwierzyć w fakt, jak głupio się zachowała, narażając tym samym siebie oraz Kerviego.

Chyba się obudziła — powiedział ktoś całkiem blisko Lilulu, która czuła, jakby umierała w męczarniach lub co najmniej była przetrzymywana w słynnych lochach zakonników. Dziewczynie trudno było się skupić na rozmowie, która zaraz się wywiązała, szybko przerzucając swą uwagę na cel istnienia swojego jestestwa. Jednakże z pojedynczych słów, jakie wychwytywała, zdołała sklecić ogólny sens. Dwoje, tudzież troje ludzi debatowało nad jej ciałem, zastanawiając się, co z nią zrobić. Nie chcieli bowiem jej dotykać, widząc tak gwałtowną reakcję na bodziec zewnętrzny. Było też coś o Kervim, na co Lilulu mimowolnie wytężyła swój słuch. Przeplatane rozpaczliwą chęcią zakończenia swego żywotu myśli zdołały się skupić na konwersacji, jako tako ignorując pisk wciąż trwający w jej uszach. Tak więc, adeptka zrozumiała z tego tyle, że Kerviemu stało się coś strasznego, tyle, że nie wiedziała, co.

Nikt jej po tym nie dotykał, pozwalając trwać w agonii. Z każdą sekundą, jaka mijała na Herbii, dziewczyna czuła się jednak lepiej – właściwszym określeniem byłoby tutaj jednak "jej mózg nauczył się ignorować więcej bólu". Co znaczy, że prócz swego rodzaju zobojętnienia, miała jednak to fałszywe wrażenie, iż jest lepiej. Mogła więc uchylić powieki.

Leżąc na boku, oparłszy się o skrzynię, o którą uderzyła poprzednio, widziała niewiele. Ot, czyjeś buty krzątające się po pomieszczeniu. Zniknął mrok, który poprzednio towarzyszył dwójce niesfornych uczniów. Zniknął także magazyn, po którym pozostały zdaje się zgliszcza i mnóstwo pozostałości po jego zawartości. Lilulu była więc na zewnątrz, wciąż jednak w godzinach przynajmniej popołudniowych, co sugerowało, iże dużo czasu nie minęło. Po krótkiej chwili bolesnego rekonesansu dziewczyna zamknęła oczy, czując niejaką ulgę. Zaraz też jej słuch wychwycił czyjeś ciężkie kroki, które niechybnie zbliżały się właśnie do niej. Ktoś kucnął, brzęcząc przy tym osprzętem, odgarniając z jej lica zbłąkane kosmyki włosów. Potem poczuła, jak opuszki palców ubrane w skórzaną rękawicę dotykają jej policzka, wywołując intensywne, nieprzyjemne odczucie. Lilulu stała się bardzo wrażliwa na dotyk i przynajmniej przez jakiś czas, jak można było sądzić poprzez jej gwałtowne reakcje, będzie właśnie bolał ją kontakt fizyczny ze światem. Przynajmniej dopóki nie dojdzie do siebie. Ten, który wywołał u niej ból, cofnął swą dłoń, po czym odezwał się głosem należącym zdecydowanie do mężczyzny – był on niski, szorstki i chrapliwy, a dziewczyna miała wrażenie oschłości posiadacza tegoż tonu pomimo jego usilnych prób nadania tonowi ciepłej barwy.

Lilulu? — odezwał się rzeczowo, a ona sama poczuła, że zna ten głos. Nie wiedziała tylko, skąd. Była zbyt skupiona na ignorowaniu bólu. — Słyszysz mnie? Możesz mówić? Jeśli potrafisz, to daj jakiś znak, że mnie rozumiesz.

Co mogła w tym momencie adeptka? Niewiele. Jej struny głosowe odmawiały współpracy, nie licząc jęków. Ciało również za swój cel uznało bunt przeciw jego właścicielce. Jednakże dostateczne skupienie i siła woli mogłyby pozwolić Lilulu na wykrztuszenie z siebie twierdzącej odpowiedzi tudzież danie znaku którąś częścią ciała. Przyszły rycerz Zakonu Sakira przecież nie może się poddać tak łatwo. Cóż byłby z niej bowiem za rycerz, jeśli z taką łatwością złoży broń i podda się bez najmniejszego oporu? Pójście na łatwiznę nie było tym, co wpajano jej przez całe życie. Ci ludzie przecież mogą jej pomóc, wystarczy odrobina silnej woli, którą przecież ona posiada. Odrobina pozytywnego nastawienia także byłaby mile widziana.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”