Siedziba Inkwizytorium

1
Siedziba Inkwizytorium mieści się w najstarszej części srebrnoforckiego zamku, zwanej w zakonnym żargonie „Zarzewiem”. Etymologia tego miana wiąże się z podwójnym znaczeniem – wszakże miejsce to najdrzewiej wzniesiono, pierwociny dało zarówno fortecy, jak i całej potędze sług Sakira. Nadto każden oskarżony, nim na sprawiedliwym stosie spłonie, wpierw musi zatlić się tu formalnie, bowiem wszelakie sprawy procesowe swój początek i koniec mają w tymże inkwizycyjnym gmachu. Wejście od strony dziedzińca do tego ogniska akuzacji zdobi ostrołukowa archiwolta, w którą – prócz misternie wykonanych płomiennych ornamentów i szlachetnych podobizn świętych Zakonu – wpleciono kamienne litery inkwizycyjnej dewizy: FIAT IUSTITIA, PEREAT MUNDUS.
Po przekroczeniu dźwierzy już w przedsionku nowo przybyłego wita konterfekt przedstawiający Norville’a Webb’a w całej okazałości, Trzeciego Wielkiego Mistrza Zakonu Sakira, który położył zasługi dla całej Instytucji, ale przede wszystkim dla pionu inkwizycyjnego poprzez wprowadzenie nowych taktyk ścigania apostatów oraz stworzenie podwalin formalnych procesu inkwizycyjnego. Wnętrze Zarzewia prezentuje się surowo, lecz praktycznie – grube mury, liczne pochodnie i brak zbędnych ozdób za wyjątkiem tapiserii z symbolem Zakonu oddają ducha ciężkiego brzemienia, jakie spoczywa na wszystkich inkwizytorach.
Znaczną część placówki stanowią komnaty, w których zakonnicy na co dzień pracują nad bieżącymi sprawami, inny fragment zamku prowadzi do archiwum z aktami procesów zakończonych, zaś jeszcze kolejne przejścia wiodą ku bibliotece, lochom oraz salom sądowym, gdzie trybunały procedują nad kazusami najgorszych heretyków w całym królestwie. A jako że kacerstwa wszędy pod dostatkiem, tedy żadnemu inkwizytorowi nie grozi gnuśność z braku pracy, co ma odzwierciedlenie w ciągłych rotacjach zakonników na korytarzach, zmierzających ku swym zadaniom niczym w uporządkowanym mechanizmie wielkiego zegara.
Obrazek

Re: Siedziba Inkwizytorium

2
Obrazek
Vincent Steinmeyer Dzień był urępny. Słońce świeciło, ptaki śpiewały, a za murami kilku solidnych grzeszników od rana skwierczało na stosach ku większej chwale Pana. Słowem - Vincent Steinmeyer nie miał żadnych powodów do frasunku, kiedy wczesną porą zmierzał ku sercu Inkwizycji, by spełniać tam swe codzienne powinności względem Sakira. Przyczyn do błogostanu było za to aż nazbyt wiele, jako że cały Srebrny Fort świętował triumfalne żgnięcie w samo epicentrum cuchnącej mierzwy zwanej szumnie magami. Niefortunnie całe spektrum przyjemności w Oros najwyraźniej przypadało inszym tropicielom kacerstwa, bowiem jak dotąd nikt nie przydzielił inkwizytora do tych chwalebnych, historycznych zadań, a zamiast tego czekały go dziś żmudne obowiązki cenzora polegające na opatrywaniu wątpliwej jakości elukubracji smętnym NIHIL OBSTAT.

Do czasu. Stos nadziei zapalił się, gdy Steinmeyer dotarł do korytarza, w którym znajdował się jego gabinet. Już z daleka ujrzał przed drzwiami adolescenta rozpalonego z racji niezwykle istotnej dlań misji do spełnienia. Gorączkowość zakonnego adiutanta wskazywała na odbywanie przezeń obowiązkowych praktyk w siedzibie Inkwizycji, co ani chybi wiązało się z liczbą zadań niemożliwą do wykonania w przewidzianym czasie i obligatoryjnym zruganiem przez przełożonego bez względu na jakość ich zrealizowania.
Mistrz Inkwizytor Otto von Tieffen nakazuje Inkwizytorowi Vincentowi Steinmeyerowi natychmiast zameldować się w swoim gabinecie – ryży chłopak wyrecytował komendę i nie spojrzawszy nawet na podmiot dyspozycji, poleciał korytarzem rychło niczym mag na stracenie. Wytrącony ze swych konsyderacji Steinmeyer udał się zatem w eskursję trwającą aż dwa korytarze dalej, by znaleźć się tuż przed dźwierzem szlachetnego Ottona.

„Wejść”, usłyszał stłumiony głos inkwizytor, nim zdążył choćby pomyśleć o tym, by zapukać. Komnata von Tieffena pozbawiona była wykwintności, za to cechowała się pragmatycznością w uposażeniu i ochędóstwem, wskazanym z racji mnogości rozmaitych fascykułów i foliałów porozmieszczanych tak na półkach, jak i na hebanowym biurku samego dostojnika. Ten zaś z sobie właściwym spokojem dokończył pisane przezeń zdanie na dokumencie, złożył podpis u dołu kartelusza i wtenczas dopiero odłożył pióro, a na Vincenta spojrzały chłodne oczy jasnowłosego czterdziestopięciolatka, który nie raczył okazać jakiegokolwiek afektu poza niechęcią w związku z przybyciem niższego rangą inkwizytora. Niedoszły mag wiedział, że Otto należał do najbardziej konserwatywnych ekstremistów Zakonu, którzy jawnie krytykowali rzekomą rekoncyliację takich jak on, tedy mógł być pewien, że przy najmniejszej potyczce przełożony bez skrupułów rzuci go na ruszt publicznego potępienia i degradacji.

Nie mam czasu, dlatego ad rem, Steinmeyer. Pomimo moich obiekcji, z rozkazu Wielkiego Mistrza Zakonu Sakira zostajesz oddelegowany do Oros – obwieścił sucho von Tieffen. – Postępy w śledztwie tamtejszej komandorii są wysoce niezadowalające, te zakute łby radzą sobie wyłącznie z trzymaniem w ryzach paru młokosów i bandy podstarzałych czarokletów w profesorskich szatach. Z tego powodu udasz się tam jako nasz przedstawiciel i przypomnisz im o dependencji od Srebrnego Fortu. Choćbyś miał przesłuchać chędożoną Iris z Oros, odnajdziesz winowajców tego zamieszania. Zakon potrzebuje publicznego, spektakularnego procesu, który wykorzysta propagandowo do zmitygowania niepokojów społecznych oraz do ostatecznego potwierdzenia swojej supremacji w całym Keronie. Kwestią mniej istotną pozostaje to, czy przyszli podsądni rzeczywiście dopuścili się zarzucanych im czynów. Oczekuję, że bez względu na cyrkumstancje każdy, kto stanie przed trybunałem poczuje szczerą potrzebę wyznania win zarówno przed Sakirem, jak i publicznie zgromadzonymi. Mniemam, że wyrażam się dostatecznie jasno?

ciąg dalszy
Obrazek

Re: Siedziba Inkwizytorium

3
Meira przechadzała się po siedzibie inkwizytorium, przyglądając się ścianom i wiszącym na nich obrazom, których piękno dostrzegała już setki, jeśli nie tysiące razy. Dwa kroki za nią, po obu stronach stali Marick i Vanessa, jej osobiści strażnicy.

Vanessa, chłopczyca o krótkich blond włosach, miała za pasem prosty, długi miecz, a skórzany pas podtrzymywał małą kuszę i sześć bełtów. Były one prawdopodobnie magiczne, gdyż jako najlepsza kuszniczka w zakonie Vanessa nie marnowała pocisków, a tym samym dwa z nich były warte więcej niż całe jej uzbrojenie. Marick, potężnie zbudowany młodzik z kwadratową szczęką, za pasem miał długą wekierę na metalowym trzonku, na plecach mając trójkątną tarczę. Oboje mieli sztylety ukryte w butach i po prawej stronie pasa z bronią. Ubrani byli w czerwone przeszywanice, nałożone na kolczugi o gęstych oczkach. Inkwizytor Salazar chciał przypisać całą ósemkę najbardziej oddanych Sakirowi ciężkozbrojnych jako jej osobistą eskortę, ale Meira wiedziała że nic jej w murach Fortu nie grozi. Sakir dałby jej znak, gdyby było inaczej. Sakir ją ochroni lepiej niż miecze i tarcze jego zakonników. W końcu, aby nie martwić Inkwizytora, który był dla niej przecież jak ojciec, zgodziła się na dwuosobową eskortę.

- Czcigodna Meiro! – Rozległ się głos z końca korytarza. Zmierzały ku niej trzy postacie. Jedna była jej znajoma. Był to Inkwizytor Hanlar. Podstarzały jegomość, o krótkiej, niemal w całości siwej już brodzie, z zaczątkami brzucha między dawno już nieużywanymi mięśniami. Swego czasu zniszczył niejednego demona i uratował niejedno życie, ale teraz jego twarz była pełna troski.

– Rad jestem żem Cię znalazł! – Ruszył w jej stronę, a dwie postacie, które okazały się być kapłanami Sakira w kapturach, podążyły za nim.

Edit: Dzięki cennej wiedzy od Kanela, naprostowane zostało parę dużo błędów w uzbrojeniu średniowiecznych wojaków. Dzięki!
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Siedziba Inkwizytorium

4
Pośród surowych i prostych murów, które pamiętały jeszcze najstarsze dzieje Zakonu, spokojnym i niezbyt pośpiesznym krokiem przemieszczała się drobna postać w towarzystwie dwójki znacząco lepiej zbudowanych strażników. Szarawo-błękitna szata cicho szeleściła gdy jakby obracała ona głowę patrząc to na sztandary, to na malowidła zdobiące ściany. W siedzibie jednej z najbardziej prężnie, dynamicznie i momentami brutalnie działającej organizacji jaką była Inkwizycja zdawała się być... gdzie indziej. Mijający ją knechci i bracia zakonni czasami zatrzymywali się na pół kroku lub mamrotali gdy już się minęli. Meira - bo to właśnie ona była ową postacią, mogła wręcz przysiąc, że od czasu do czasu czuje na karku wwiercający się w nią wzrok co nowszych członków i pracowników Inkwizycji. Ale czy mogła ich za to winić? Jej figura jak i ubiór starał się odtrącać spojrzenia, ale nie wszystko dało się od tak zakryć kawałkiem materiału. Już same wystające tu i ówdzie spod kaptura siwe loki potrafiły wzniecić zainteresowanie... a jej strażnicy dla mniej rozgarniętych lub źle poinformowanych i nowych braci zakonnych zapewne wyglądali jak straż prowadząca jakowąś zielarkę na przesłuchanie. Cóż jednak mogła na to poradzić? Zakonne szaty sióstr nieprzystosowane były do długich podróży i ciężkich warunków... zaś szaty i zbroje inkwizycji, jak chociażby te noszone przez Vanesse zostawiały na jej delikatnej skórze otarcia i siniaki. Oczywiście zainteresowanie jej osobą mogło wynikać także z innego źródła. Choć wtedy zapewne potrafiłaby to wyczuć. Wiedziona jednak owym nieprzyjemnym uczuciem niepewności jej drobna postać delikatnie spięła mięśnie swego ciała przystając na chwilę. Wykonała parę głębokich wdechów i upewniła się, że większość ciekawskich zerknięć i niemych komentarzy wynika jedynie z jej dość... nieoficjalnego i skromnego wyglądu, a nie z bardziej... niebezpiecznych czynników. Po czym jakby dla rozluźnienia chwilowo spiętych nerwów ponownie zerknęła na ścianę. A konkretnie na obrazy ją zdobiący.

Niewiele było tu prawdziwych dzieł sztuki. Siedziba Inkwizycji miała być miejscem pracy i działania. Nie zaś kontemplacji i wyciszenia. Namalowana jednak na deskach niewielka kolekcja obrazów wiszących blisko jeden obok drugiego przykuła oko szlachcianki. Na pierwszym bowiem widniał sam Arthur Alvingham - Pierwszy Mistrz Zakonu Sakira. Czy raczej jego wyobrażenie w umyśle dość zgrabnego artysty. Zakuta w płytową zbroję postać na białym koniu wiodła pierwszych zakonnych braci ku początkowi ich odwiecznej wojny ze śmiercią i nieumarłymi. Rycerz zdawał się wręcz promienieć z obrazu oświetlając jego połowę tym samym kontrastując z ciemnymi chordami nadciągającymi z drugiej strony dzieła. Dało się niemal czuć jak sama jego forma zaklęta w farbę podnosi na duchu. Czy tak wyglądał? Czy tak się ubierał? Tego zapewne nie wiedział już w Zakonie nikt. Jednak przetrwał w ich umysłach jako najszlachetniejszy rycerz... jeśli te mury były zarzewiem to on był iskra która pozwoliła im się kiedykolwiek choć nieco rozgrzać. Miecz rozcinający mrok... Meira westchnęła i ruszyła dalej. Kolejny portret ukazywał męża stojącego nie na czele oddziału, nie na czele Zakonu Sakira i nie na czele potęgi któregokolwiek z państw. Był to bowiem Gavyn Livingstone wiodący Sojusz Wielkich Mocarstw do Bitwy Przeciw Śmierci. Jak Arthur rzucił zarzewie tak ten rozpalił je w sercach wielu nacji i wykuł w nim oręż, który przebódł ciało nieumarłej zarazy. Niestety ostrze owo zostało strawione jej trupim jadem i szybko pękło... lecz i tak ten wojownik-czarodziej był w stanie stworzyć sojusz jakiego już zapewne nigdy nie ujrzy świat. To z kolei wypełniło serce kapłanki swego rodzaju żalem. Następnie zwróciła swój wzrok ku ostatniemu już obrazowi który ukazywał Norvilla Webba, który to po Arthurze i Gavynie stanął u steru Zakonu. Twórca obecnej jego formy, ojciec Inkwizycji... różnie by go zwać. Ale to on pierwszy dostrzegł, że niszczenie samych skutków nie wystarcza i zło gnieść trzeba w zarodku... wypalać świętą łaską Sakira, tak by nic z niego nie zostało.

Zapatrzona w obrazy dala się ponieść rozmyślaniom. Każdy z owych Wielkich Mistrzów był inny. Który miał racje? Czyja wizja była najsłuszniejsza? Zakon rycerski oddany czystej i chwalebnej sprawie? Unia wszystkich państw do wyplenienia całego nieumarłego rodzaju? A może właśnie sama Inkwizycja i czystki w społeczeństwie ze wszystkich objawów mroku? Może nie ma jasnej odpowiedzi... może wszystko jest elementem większego planu? Może żaden z nich nie wiedział co dokładnie należało zrobić... i robili to co uważali za właściwe w ich czasach? Jesteśmy w końcu jeno prostymi robotnikami budującymi i chroniącymi świątynie której plany ma tylko Sakir. Lecz jaka jej część jest gotowa? Jak mamy jej bronić? Meria przez chwilę zdawała się pogrążać nie nieprzerwanej pętli pytań, lecz ostatecznie jej twarz na powrót powróciła do owego błogiego i spokojnego stanu jakim raczyła zazwyczaj każdy poranek. Pan wie komu i ile powierzyć. Wie z kogo i kiedy uczynić swoje narzędzie. Tak było z nimi... tak i jest z nią. Pan wie kiedy i kogo zaprosić do swego ogniska. Tu przez głowę przeniknęło jej odległe wspomnienie. To pełne lepkiego nieprzyjemnego mroku... i płomienia. Płomienia, który rozdarł mrok. Żywego ognia który ją wtedy podniósł i wspomógł. Na samo wspomnienie tego dnia czuła jak gdyby delikatny i ciepły powiew płynął w górę jej kruchego ciała, przyśpieszając oddech, odpędzając zmartwienia i delikatnie muskając krańce jej włosów by po chwili rozwiać się w korytarzu. A może był to tylko przeciąg w połączeniu z żarem bijącym od pochodni? Niesiona jednak owym podniosłym uczuciem rzekła cicho ni to do siebie ni to do straży.

– Rycerz, mag... uzdrowiciel. Różni w swych zdolnościach... a jednocześnie tacy sami w celu i wierze. Czy właśnie tak wyobrażali sobie nas... swych następców? Czy też liczyli na to, że zło zostanie wyplenione już lata temu?

Odurzoną i zamyśloną w dziejach Zakonu i własnym posłannictwie Meirę oderwał jednak częściowo od kontemplacji głos. Głos, który jak się okazało należał do Inkwizytora Hanlara. Gdy wpół-odurzona mistyczka ujrzała go zmierzającego energicznie w jej stronę w towarzystwie dwóch kapłanów uśmiechnęła się i gdy ten podszedł skłoniła się głęboko a następnie jakby nerwowo chwytając swobodnie spuszczoną lewą rękę prawą dłonią okolicach łokcia rzekła zmieszana.

– W-witaj Inkwizytorze Hanlarze... proszę... "Meira" naprawdę wystarczy... jestem przecież tylko uniżoną służką naszego Pana...

Gdy stary weteran niezliczonych walk i z siwą już niemal brodą postanowił nagle nazwać ją "Czcigodną" i wyrażać swoje zadowolenie z jej spotkania młoda dziewczyna czuła się co najmniej... zawstydzona. Człowiek przed nią stojący spędził wiele lat pełniąc swoje obowiązki i przy nim czuła się wręcz jak podlotek. Kapłani również nie polepszali sytuacji. Oto nagle miast jednego tylko męskiego strażnika, do którego dziewczyna zdążyła się już przyzwyczaić, nagle otaczała ją czwórka. Oczywiście byli członkami Zakonu i mogła im ufać... lecz poczucie swego rodzaju dyskomfortu pozostawało. Przezwyciężając je jednak i starając się zachować należytą etykietę grzecznie zapytała podstarzałego mężczyznę.

– Twe oblicze zdaje się nieść wiele trosk Inkwizytorze. Czyżby coś się stało?
Spoiler:

Re: Siedziba Inkwizytorium

5
Inkwizytor Hanlar uśmiechnął się dobrotliwie widząc zakłopotanie Meiry. Przypomniała mu bowiem o innej duszyczce którą szkolił wiele lat temu. O Pinii. Była ona magiczką, naprawdę dobrą. Chciała służyć Sakirowi ze wszystkich sił. Podczas bitwy z trzema wielkimi demonami na północy stracił sześciu młodzików. To miała być tylko misja zwiadowcza, te tereny zostały oczyszczone ledwie parę godzin wcześniej. Twarz mu stężała na wspomnienie rozczłonkowanych, wybebeszonych i zakrwawionych chłopaków. Zostali tylko we dwoje, on i Pinia, a demony nie miały nawet zadraśnięcia. Wtedy to kazała mu uciekać. Wiedział co zamierza zrobić, ustalili wcześniej że w sytuacji bez wyjścia ma zabrać pozostałych i uciekać jak najszybciej. Zmówiła modlitwę do Sakira o użyczenie jej Jego mocy. Każdy kapłan wie, że żadna śmiertelna istota nie jest w stanie przyjąć i zmagazynować w sobie nawet najmniejszej cząstki mocy choćby najmniejszego Boga. Dlatego używa się jej do wzmocnienia broni, odpędzania nieumarłych, czy do ofensywnych czarów kapłańskich. Pinia była śmiertelniczką. Dziewczyna implodowała, wciągając demony w olbrzymią kulę świętego ognia. Sakir przyjął jej ofiarę. Inkwizytor dalej obwiniał się o jej śmierć.

Hanlar otrząsnął się szybko ze wspomnień, wracając do rzeczywistości, w której Meira patrzyła na niego zakłopotanym wzrokiem. Szybko przypomniał sobie ostatnie jej słowa.

- Każdy do kogo przemawia sam Sakir, jest dla mnie świętym, Czci… - Urwał widząc proszące spojrzenie Meiry. Uśmiechnął się. – Dobrze, niech będzie… Meiro. – Wypowiedział z ociąganiem. Prawdopodobnie pominął tytuł tylko dlatego że od niego tego zażądała, a nie chciał urazić kobiety, która miewała pogaduszki z Bogiem. Po całym forcie chodziły plotki o jej mocy, i mimo że rzadko kto dawał im wiarę, Hanlar wolał mieć się na baczności. Odwrócił się do kapłanów, których twarze dalej ukryte były w cieniu kapturów.

- Dziękuję wam za towarzystwo. Zechciejcie teraz udać się do swoich obowiązków. Niech Sakir was strzeże. – Powiedział z głębokim ukłonem. Kapłani odwzajemnili ukłon, i oddalili się powolnym krokiem, szepcąc między sobą. Inkwizytor patrzył na nich przez chwilę, po czym podszedł pół kroku i spojrzał znów na Meirę. Ściszył głos.
- Sprawa z którą przychodzę, jest sprawą wielkiej wagi. Nie możemy omawiać jej publicznie, nawet tu, w klasztorze, wszystkie ściany mają uszy. Proponuję udanie się do mojego gabinetu, tam wyjaśnię całą sytuację. – Powiedział. Rzeczywiście, jeśli sprawa była tak poważna jak mówił Inkwizytor, korytarz pełen ludzi wgapiających się na dziwne zbiorowisko nie był najlepszym miejscem na dyskusję. Gdy tylko Meira otworzyła usta, palec Maricka dotknął ostrożnie dwa razy jej ramienia. Usłyszała jego głos za plecami.

- Pani, mieliśmy umówione spotkanie z Inkwizytorem Salazarem za dziesięć minut. – Przypomniał jej.

- Och, ależ jego gabinet znajduje się ledwie dwa korytarze od mojego! – Wtrącił Hanlar. - Poza tym znam Salazara dobrze, służył razem ze mną podczas najazdu na czarnoksiężnika z Wilczej Jamy. Na pewno wybaczy staremu druhowi że zabrałem jego podopieczną na parę chwil. – Uśmiechnął się, zapewne wspominając tamten dzień. Meira wiedziała o którego czarnoksiężnika chodziło. W ataku na Wilczą Jamę zginęły trzy osoby z szesnastoosobowej brygady szturmowej. Czarnoksiężnik był w posiadaniu potężnego artefaktu, który zamieniał na bieżąco wszystkich poległych w nieumarłych. Tak więc Sakirowcy musieli walczyć i zabijać ponownie własnych towarzyszy broni. Artefakt został zniszczony, a czarnoksiężnik spalony na stosie mokrego drewna. Wyjątkowo bolesna, i wyjątkowo adekwatna śmierć.

Meira wiedziała że jej opiekun nie wspomina dobrze tamtego dnia, i na pewno nie ma Hanlara za „Druha”. Ale z drugiej strony, Inkwizytor naprawdę wygląda na zmartwionego, mimo że stara się to ukrywać, odkąd zwróciła mu uwagę.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Siedziba Inkwizytorium

6
Meira dość łatwo odnotowała chwilowe zamyślenie Hanlara jednak szybko wlepiła oczy na powrót w ziemię nerwowo zaciskając swoją dłoń na łokciu. Potrafiła co prawda zauważać i odgadywać nastroje innych... lecz nie sprawiało to jej zgoła przyjemności. To był jej... obowiązek. Po to została wtedy uratowana. Miała obserwować i szukać. Lecz ilekroć zaczynała wchodzić zbyt głęboko w osobowości swoich współbraci czuła kujące uczucie wstydu... a także i lęku. Wiedziała że wszyscy wkoło niej należą do Zakonu jej Pana... lecz zdecydowanie nie ufała im nawet w połowie tak jak jego osobie. Nie chciała odkryć czegoś... czegoś czego by żałowała. Oczywiście na rozkaz Inkwizycji lub Sakira nie potrafiłaby powiedzieć żadnego "Nie"... ale niechęć do zrozumienia swoich towarzyszy na równym stopniu jak robiła to z przestępcami i heretykami... a więc do głębi ich jestestwa... przerażała jej drobną osobę. Dlatego też stając się zdławić domysły powodu ukazania się na twarzy Inkwizytora uśmiechu jak i jego dekoncentracji czekała cicho nie próbując zakłócić jego rozważań. Nie czekała długo gdyż starzec przełamując ów krępujący zwyczaj nazywania ją Czcigodną zaprosił ją do swojego gabinetu. Zapewne z uśmiechem na twarzy zgodziłaby się z nim pójść i wysłuchać cóż też zalegało i mąciło spokój jego serca... ale na szczęście jeden z jej ochroniarzy przypomniał jej o spotkaniu z jej opiekunem. Na dodatek w dość... zauważalny sposób. Bowiem gdy palec mężczyzny dotknął pleców kobiety kapłankę przeszedł mimowolny dreszcz. Starając się skryć kolejny już dzisiaj nietypowy odruch zmieszaniem westchnęła zdziwiona i zakrywając usta dłonią niczym zszokowana dwórka odrzekła głosem pełnym kurtuazji.

- Och... Maricku jesteś doprawdy duchem opiekuńczym zesłanym przez Pana. Doprawdy... zapomniałabym chyba bez was nawet o spożywaniu posiłków. Salazar nie może czekać... będzie się martwił. Jest naprawdę wspaniałym opiekunem. Może kogoś posłać by mnie szukał jeśli nie stawię się na czas Inkwizytorze. A jeśli sprawa jest tak delikatna lepiej nie ryzykujmy by jakiś posłaniec mógł ją usłyszeć. Na dodatek będzie mi to po drodze do pańskiego gabinetu jak raczył Pan sam zauważyć. Z niezmierną chęcią pomogę w każdym czynie dla dobra Zakonu i naszego Patrona, ale proszę pozwolić mi wypełnić mi moje bardziej przyziemne obowiązki pierwej, bym mogła spojrzeć na owe bardziej doniosłe z czystym od trosk umysłem.


Tu zamyśliła się na chwilę. Wątpiła by jej postawa lub prośby uraziły Hanlara. W zasadzie kiedyś ktoś jej powiedział, że to właśnie jej postawa zniechęca do agresji... ale i tak postanowiła być najdelikatniejsza w swojej odmowie dla natychmiastowego udania się do jego komnaty. Jedyne pytanie jakie ją nurtowało brzmiało zgoła inaczej. Czy czyniła właściwie odstawiając chwilowo w czasie ów sekretny przekaz jaki miał dla niej Inkwizytor. Czy uda się do opiekuna było lepszym wyborem? Salazar mógł chcieć od niej kilku rzeczy. Od zwykłego raportu i pytań odnośnie jej ostatniego stanu zdrowia po przydzielenie jej innego zadania. O ile pierwszy wariant zdawał się skłaniać do działań ważniejszych... a więc udania się teraz do komnaty drugiego Inkwizytora... To w drugiej sytuacji byłoby niegrzecznie być pierwej z nim umówionym po to by po drodze zostać wciągniętym przez innego Inkwizytora w jego własne cele. Nie... musi się tam udać i dowiedzieć się czego pragnie jego zwierzchnik. Może nawet poinformować go o obecnych wydarzeniach. Tak... czyniła właściwie. Upewniwszy się w tym kontynuowała.

- Proszę jedynie o parę chwil. Muszę odbyć swoją codzienną rutynę bez zaniedbywania swoich obowiązków... wszak jako członek Zakonu potrafi Pan to zrozumieć...

Tu przezwyciężając swoje fobie nachyliła się nieco do Inkwizytora i szepnęła.

- Radzę także sprawdzić zawczasu czy i w pańskiej komnacie nie ma... "uszu".

Po czy cofnęła się o pół kroku skinęła na strażników i zwracając się do Inkwizytora rzekła.

- Postaram się jak najszybciej do Pana dołączyć. A teraz... jeśli pan pozwoli.

Faktycznie poczekała na jego pozwolenie i jeśli takowe otrzymała udała się do siedziby swego opiekuna.
Ostatnio zmieniony 08 sie 2017, 20:33 przez Melawen, łącznie zmieniany 1 raz.
Spoiler:

Re: Siedziba Inkwizytorium

7
- Och, no tak… - Powiedział speszony inkwizytor. Wyglądało na to że naprawdę nie spodziewał się odmowy. – Rozumiem. Spróbuję zatem uporać się z tą sprawą samodzielnie. Będę w lochach, tamtejsi strażnicy powiedzą Ci gdzie dokładnie, jeśli będziesz miała ochotę… dołączyć. Do zobaczenia zatem. – Powiedział, i odszedł szybkim krokiem w kierunku lochów. Meira patrzyła za nim chwilę, po czym podążyła plątaniną korytarzy w kierunku gabinetu swojego mistrza. Akolici, Inkwizytorzy i nieliczni kapłani rozstępowali się przed nią, niektórzy z szacunku, inni obawiając się jej, a zdecydowana większość po prostu nie chciała zostać roztrącona przez dwie wysokie postacie idące za nią, jak zawsze czujnie obserwujące tłum. Zatruty sztylet w ciemnościach. Meira zatrzymała się z wrażenia. TO była wizja, ale inna niż wcześniejsze. Była jak obraz nałożony na oczy, bez głosu, bez postaci Sakira, bez jego ciepła. Zadrżała. Skoro to nie był On, to kto? Kto był w stanie wysyłać do niej takie wizje? Łańcuchy. Woda. Chłód. Meira wytrzeszczyła oczy gdy wizje zaatakowały pozostałe jej zmysły. Czuła łańcuchy na swoich kostkach, słyszała szum wody. Krzyk. Czyj?

- Pani, wszystko w porządku!? – Usłyszała głos Vanessy.

Lewa ręka płonie. Cierpienie wykrzywia jej członki. Twarz. Mężczyzna. Chudy, spowity w czarny płomień. Poczuła jak silne ramiona Vanessy podnoszą ją, słyszała jak Marick torował drogę przez gęstniejący tłum, ale były to wydarzenia drugoplanowe. Nagle twarz przed jej oczami cofa się, ukazując trupiobladego człowieka spowitego w czarną szatę, klęczącego w środku pentagramu z czaszek. Nad nim unosił się cień. Powoli, z gracją, cień wśliznął się w usta nekromanty. Przez chwilę nic się nie działo, następnie postać wstała i otworzyła oczy. Oczy będące dwoma fioletowo-czarnymi wirami. Wnieśli ją do jakiegoś pokoju, ułożyli na łóżku. Czyjeś dłonie sprawdzają jej puls. Nekromanta wyjął zakrzywiony sztylet. Sztylet zdolny ją zabić, nawet jeśli to byłaby tylko wizja, cios zabiłby ją niechybnie. Nie chciała umierać. Miała jeszcze tyle do zrobienia... W oddali krzyk ucichał, aż zamienił się w powolną, smutną melodię. Ktoś nucił starą elficką kołysankę. Skraje jej widzenia nagle zrobiły się czerwono-żółte, a czarna postać spojrzała na coś stojącego za nią z przestrachem. Ognisty miecz przeciął powietrze, zamieniając nekromantę w stertę popiołów.

- Wybacz, że przybyłem tak późno, moja droga. – Basowy, ciepły głos zdawał się wydobywać wprost z jej serca, oświetlając jej myśli i oczyszczając duszę. Doświadczała tego tak wiele razy, ale zawsze było to niesamowite przeżycie. Poczuła jak ogarnia ją ciepły, nie parzący ogień, kiedy gigant podniósł ją do światła. – Ktoś tam bardzo się o Ciebie martwi, moja mała Meiro. - Poczuła jego uśmiech. – Porozmawiamy później, teraz musisz ich uspokoić, bo gotowi są rozsadzić komnatę w trosce o Ciebie! – Zaśmiał się basowym głosem, rozlewając szczęście i uczucie spełnienia po całym jej ciele, a przez jej głowę przeszła fala informacji.


Wiedziała już. Jakimś cudem nekromanta zdołał umieścić w klasztorze bardzo silnego demona, którego nie wykryły klasztorne rutynowe kontrole. Miała szczęście, demon został zmuszony do działania. Gdyby zdołał się przygotować, byłaby w dużo większych kłopotach.

Otworzyła oczy. Nad nią pochylał się Inkwizytor Salazar, z głęboką troską wymalowaną na twarzy.
-Meira! Nic Ci nie jest? Co się stało? - Zapytał.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Siedziba Inkwizytorium

8
Zawód na twarzy starca ukłuł nieco w serce młodą kapłankę. Nie chciała sprawiać mu przykrości... ale nie mogła też kierując się emocjami zaniechać swych podstawowych zadań. Porządek musiał być zachowany. Tego uczono ją odkąd wstąpiła pierwej do klasztoru a następnie do Zakonu. Zasadniczo uczono ją już tego w dzieciństwie... ale raczej z tamtych lekcji niewiele wyniosła. Etykieta jednak mimo wszyto wżarła się ostatecznie w jej skórę... niestety zbyt późno by mogła usłyszeć pochwały od ojca lub matki. Zasmucona faktem, iż zawiodła Inkwizytora zwiesiła głowę. Postąpiła słusznie... lecz jednocześnie źle. Nie znosiła takich sytuacji. Tak było zawsze. W swoim życiu podjęła setki złych decyzji... tylko, że zawsze istniały gorsze opcje. Tutaj zaś musiała wybierać między swym dawnym opiekunem, a innym Inkwizytorem który zadał sobie trud by osobiście się do niej udać... Poświęcenie jednego i drugiego było niepodobne zmierzyć jedną miarą. Postawiła na pierwszy miejscu długotrwałe poświęcenie Salazara ponad prośbę. Czy postąpiła słusznie? Nie. Musiała postąpić słusznie. Bijąc się z tymi myślami zerknęła jeszcze za Inkwizytorem i już miała otworzyć usta... ni to by powiedzieć coś do siebie czy do strażników... gdy nagle uderzyła ją wizja.

Mrok... wszechobecny mrok. To widziała najlepiej. A pośród niego... sztylet. Nie ostrze proste i jasne jak słowo Pana. Była to ohydna zaostrzona broń o ostrzu matowym z zbrukanym krwią. Ostrze miast wychylać się z mroku zdawało się byś jego materialną częścią. Jej kostki zdały się być spętane łańcuchem, a ciało straciło siłę. Opadła na kolana i niczym szmaciana lalka padłaby gdyby nie pomoc strażników. Byli tutaj? Razem z nią w tym ciemnym miejscu? Nie... to ciemne miejsce było korytarzem? Nie... Więc jak. Widziała naraz dwa światy. To było jedyne wyjaśnienie tej absurdalnej a jednocześnie upiornej sytuacji. Bała się. Nie chciała tego. To nie mogło być dzieło jej Pana. Prosiła... prosiła by wizje były w momentach samotności... by nie mówiła w przestrzeń przy innych, by nie próbowała zasłonić się przed niewidzialnymi omamami. Nie chciała być traktowana jak obłąkana. Sen, omdlenia... to było uciążliwe lecz cierpliwie to znosiła. Nawet gdyby jej Pan stanął przed nią w czasie modlitwy... zniosła by to. Lecz przy tylu świadkach czuła się... inna. Widziała rzeczy których oni nie widzieli. A były przecież tuż przed nimi. Zrozpaczona doświadczała kolejnych cierpień i obrazów z pełną świadomością tego, iż jest obecnie obserwowana przez swoich współbraci.

- Dość... przestańcie... błagam... pomocy

Wydusiła ni to do źródła swego cierpienia ni to do spoglądających w jej stronę członków Zakonu. Niech nie patrzą... lub niech to cierpienie się skończy... najlepiej jedno i drugie. Jej ciało płonęło. Widziała postacie. Dwie... trzy... dwie. Zmywały się z mrokiem i łączyły. Jedna pochłaniała drugą. Powrócił sztylet z początku wizji. Wzbudzał jednak terror jeszcze większy niż pierwej. Wtedy była zszokowana. Teraz była całkowicie bezbronna i sparaliżowana. Nie chciała by tak skończyło się jej życie... w histerycznym okrzyku i oderwaniu od własnych zmysłów. Miała misje. Miała być oczyma. Miała widzieć za siebie i innych. Nie chciała... nie chciała... Chciała... pomocy.

Wtedy mrok rozdarł ogień. Najpierw poczuła ciepło na plecach odganiające sparaliżowanie i strach... a następnie ujrzała płomienne ostrze przecinające cień trzymający nóż. Jak pierwej jej ciało zalał lęk i przestrach.... tak teraz czuła moc i radość. Wyniesiona ponad mrok czuła się jak nowo narodzona. Rozjaśniona na powrót twarz szlachcianki zwróciła się ku jej wybawicielowi. Nie potrzebowała żadnych dowodów. Wiedziała. Wiedziała od momentu gdy poczuła pierwsze liźnięcie płomienia. Spojrzała w płomienna twarz nie mrużąc oczu przed jej jasnością. Czuła jak światło ją wypełnia i wzmacnia. Chciała się śmiać, chciała tańczyć, chciała śpiewać pieśń pochwalną. Albo chociaż coś powiedzieć. Móc zapytać o tyle rzeczy i jak zawsze poprosić o radę... lecz Pan ją uciszył i rzekł, że ją odeśle. Spuszczając pokornie głowę zamilkła. Nie mogła przeciwstawić się jego woli. Gdyby tylko mogła mu chociaż podziękować... choć zapewne i tak ten już wiedział, co chciałaby mu powiedzieć. Tym razem jednak widać nie był czasu na rozmowę. Jej umysł wypełniło boże przesłanie. Boże słowa. Boska wola. Przekazana została jej wiedza... i musiała podzielić się tym co ujrzała.

- Zło wpełzło w nasze progi.

Mruknęła półprzytomnie i jakby nie swoim głosem Meira budząc się z letargu. Roztwarła swe powieki... i ujrzała zatroskaną twarz swego opiekuna. Tyle razem przeszli. Walczył o jej zdrowie psychiczne, pomagał panować nad sobą... nie był może dla niej opiekunem równie potężnym i kochającym jak jej Pan... lecz na tym łez padole chciałaby by był jej ojcem. Unosząc pół-bezwładną jeszcze lewą dłoń i próbując chwycić nią ręka Inkwizytora osłabiona kobieta chciała by ten się do niej nachylił. Nie ufała własnemu głosowi jak i ciału. Gdy upewniła się, iż Slazar ją słyszy rzekła z wysiłkiem.

- W fortecy... jest... Coś. Widziałam to. Nasienie zła... skryte pod naszym nosem... przez czarnego maga.

Tu przerwała i dysząc ciężko spojrzała błagalnie na Inkwizytora po czym siląc się na jeszcze jedno słowo wychrypiała swymi spierzchłymi od jęków i okrzyków ustami.

- Wo...dy

Czułą się okropnie. Bolały ją mięśnie... wszystkie mięśnie. w głowie jej dudniło i czuł jakby miała zaraz zwymiotować. Świadomość, że mogło być gorzej także nie napawała optymizmem. Musiała To znaleźć. Zanim skrzywdzi kogoś innego... lub ponownie uderzy na nią. Teraz jednak jedyne o czym potrafiła myśleć to zwilżenie jej spieczonego gardła by mogła wyjawić Salazarowi w pełni swoją wizje.
Spoiler:

Re: Siedziba Inkwizytorium

9
- Wody! – Zakrzyknął Inkwizytor, wskazując na dzbanek stojący na oknie. Vanessa szybko porwała dzbanek i nalała przeźroczysty płyn do szklanki. Marick widząc że Meira żyje, wyszedł pilnować drzwi, tak jakby była to normalna, rutynowa wizyta. Marick zostaje na zewnątrz, Vanessa w środku. Tak ustalili to między sobą, kiedy dostrzegli że Meira nie lubi przebywać w towarzystwie mężczyzn. Tymczasem Salazar wyjął z biurka małe pudełko z wieloma flakonikami. Zanim został członkiem zakonu, w swoich młodych latach pobierał nauki u alchemika, a teraz jak widać kontynuował swoje pasje. Wyjął buteleczkę z symbolem strzały wygrawerowanym złotem na szkle, i wlał dwie krople do szklanki wody niesionej przez Vanessę. Krwistoczerwony płyn powoli mieszał się z wodą, tworząc piękne, niepowtarzalne wzory.

- Wypij Meiro, nie ma w tym magii. - Powiedział z troską w głosie - Zwykłe zioła które pomogą Ci szybciej stanąć na nogi.

Z powodu przeszłości dziewczyny nie wiadomo było do końca czy magiczne wywary jej nie zaszkodzą. Zakonni medycy mówili że nie powinno być żadnych skutków ubocznych gdyby spożyła taki eliksir, ale Salazarowi zbyt zależało na dziewczynie żeby ryzykować. Płyn smakował gorzko, ale po parunastu sekundach poczuła się wyraźnie lepiej. Ból zelżał, ale nie ustąpił, głos nadawał się do jako takiego użytku, mimo że czuła jak każde wypowiadane słowo podrażnia już i tak zdarte gardło. Vanessa usadowiła się w rogu pomieszczenia, poluzowała miecz, sprawdziła łączenia kuszy i ułożenie bełtów.

- A teraz opowiadaj dziecko. Jakiej natury jest to zło? Czego mamy się spodziewać? Gdzie go szukać? – Nawał pytań trochę przytłoczył Meirę, co wytrawne oko Salazara zauważyło niemal natychmiast. – Wybacz Meiro, ale muszę wiedzieć. Niedługo zjawią się tu starsi Inkwizytorzy, żądając wyjaśnień. Muszę wiedzieć co grozi naszym akolitom.

Starsi Inkwizytorzy. Najbliżsi doradcy wielkiego mistrza Alfholda Eckarda, a zarazem jego oczy i uszy w zakonie. Wielki mistrz nie pokazywał się zbyt często, nawet Meirę odwiedził tylko raz, a i wtedy był przebrany w długi, szary płaszcz z kapturem.
Spoiler:
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Siedziba Inkwizytorium

10
Meira swym półprzytomnym wzrokiem wodziła za postaciami krzątającymi się po pokoju. W jakiś niewyjaśniony sposób poczuła się nieco lepiej gdy Marick opuścił salę. Czy to ze względu na jego płeć czy też ze świadomości, iż mniej osób widziało ją obecnie w owym żałosnym położeniu. Gdy Salazar wyciągnął pudełko z fiolkami dziewczyna skrzywiła się mimowolnie. Nienawidziła samych ich kształtów. Drobne, finezyjne i delikatne szklane naczynia do przetrzymywania rozmaitych substancji... nie przyniosły jej prawie żadnych pozytywnych wspomnień. Był tylko ból, niechciana przyjemność i równie niechciana... pustka. Jednak wiedziała, że jej opiekun nigdy by jej nie skrzywdził. Pochwyciła więc swą drżącą ręką podaną szklankę i z pomocą Vanessy zdołała wlać większość jej zawartości do swojego gardła nie brudząc przy tym zanadto szaty... po czym zakaszlała gdy płyn gwałtownie począł nawilżać jej wysuszony przełyk. Zginając się nieco by nie udławić się własną śliną i napojem charknęła kilka razy próbując złapać oddech. Po chwili przyszło rozluźnienie zarówno obolałych mięśni jak i zszarganych nerwów. Czuła się lepiej. Choć jak zazwyczaj działo się z miksturami i wszelkiego rodzaju naparami... nie trwały one wiecznie. Wcześniej czy później będzie musiała się udać na porządny odpoczynek... jednak nie teraz. Musiała wysilić swą wolę i wytrzymać aż do rozwikłania obecnego problemu fortecy. Nie chciała wiedzieć co mogłoby się stać gdyby zasnęła... lub straciła wtedy całkowicie przytomność. Odetchnęła raz i drugi. Podparła się niezdarnie lewą ręką i przetaczając się na bok sprawowała unieść się do pozycji pół leżącej. Następnie zaś ostrożnie usiadła na swym wcześniejszym legowisku i podparłszy się nań obiema dłońmi by nie stracić równowagi rzekła do Inkwizytora:

- To było... przerażające. W czasie mojej drogi ku twojemu gabinetowi do mojego umysłu wdarła się wizja... inna niż zwykle. Widziałam na korytarzu rzeczy, których nie powinno... nie... nie mogło tam być. Najpierw widziała... nóż? Nóż wyłaniający się z cienia... lub będący jego częścią... a może to cień wylewał się z jego ostrza? Potem była twarz... postać... spowita w płomienia ciemniejsze od samej nocy. Następnie... była osoba. Ludzka. Humanoid z całą pewnością. Blada jak sam Usal odziana w ciemne szaty i klęcząca w diabelskim kręgu. Obejmowała go ciemność, którą następnie wchłonął... wyciągnął nóż z samego początku wizji i ... i ....i ....i.

Głos załamywał się jej coraz częściej w miarę opowiadania by pod koniec zaczęła się jąkać. Im dłużej mówiła tym wyraźniej widziała owe obrazy. Wracały. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przywoływać do swego umysłu owych okropnych obrazów a co dopiero ich opowiadać. Ale ona musiała. Z obowiązku. Z powołania. Na końcu z własnej woli. Musiała ostrzec innych braci zakonnych i zatrzymać to szaleństwo nim obejmie ono cały zamek. Wzięła głęboki wdech i już spokojnym głosem dokończyła.

- I... chciał mnie nim pchnąć.... nie wiem czemu... ale czułam, że mógł mnie wtedy dotknąć... zranić... może nawet zabić. Nie mogłam nic zrobić... wtedy gdzieś z oddali usłyszałam jakowaś pieśń. Nagle zrobiło się ciepło... jasno. - twarz kapłanki rozjaśniła się ponownie do swego codziennego wyrazu - I nasz Pan... albo jakiś jego sługa przerwał ten koszmar... lub też zadziałał jakowyś czar ochronny nałożony na mury zamku.

Tu zwiesiła nieco głowę i pogrążyła się w chwili zamyślenia. Następnie znowu rzekła ni to do Salazara ni do siebie ni to w pustą przestrzeń, stwierdzając jedynie oczywisty fakt.

- Było blisko... a następnym razem... może nie być już żadnego świadka. To musi gdzieś tu być... ukryte gdzieś w Siedzibie Inkwizytorium... lub spętane konkretnym rozkazem... tylko... czego on i jego pan mogą chcieć?
Spoiler:

Re: Siedziba Inkwizytorium

11
Inkwizytor Salazar podrapał się po brodzie z wyrazem zamyślenia na twarzy. Wydawał się analizować fakty i wyciągać wnioski z długoletniego doświadczenia w sprawach związanych z demonami. Wygądał tak, jakby sięgał po stare, zakurzone woluminy i studiował je, starając się znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytanie.

– Nie może być to przedmiot. Artefakty z demonami w środku są egzorcyzmowane lub niszczone. Z kolei nie może być to demon bez naczynia, bo zaklęcia Fortu rozerwałyby go na strzępy, ale nie może być też w człowieku, zorientowalibyśmy się... - Wstał i zaczął się przechadzać po sali, wyraźnie sfrustrowany brakiem odpowiedzi.

Nagle za drzwiami rozległ się tupot, słychać było dziecięcy głosik krzyczący coś o rozkazach i szybki tenor Maricka. Salazar otworzył drzwi, Vanessa położyła dłoń na kuszy, gotowa napiąć ją i załadować w sekundę. Do pokoju zajrzał mały chłopak w pobrudzonym kubraku. Salazar, nigdy nie tracąc głowy w kryzysowych sytuacjach, stanął tak aby chłopak nie widział wycieńczonej Meiry. – Mam pilną wiadomość do pana i-inkwizytora Salazara. W lochach potrzebują państwa pomocy. Był wybuch, stary inkwizytor kazał szybko sprowadzić… - Urwał, wyglądając zza inkwizytora i wskazując na leżącą postać – Ją. – dokończył. Przez chwilę Meira czuła jakby namacalny ciężar uwagi wszystkich obecnych, gdy trzy pary oczu były skupione na jej skromnej osobie, a potem Salazar odwrócił wzrok znowu na chłopca. – Dobrze się spisałeś. Możesz odejść.

Gdy drzwi się zamknęły myślał przez chwilę. W końcu podszedł do obszernej szafy stojącej za biurkiem, i otworzył ją. W środku znajdowała się lśniąca, metalowa zbroja płytowa. – Vanesso, pomóż mi. – Powiedział zakładając szybko kolejne elementy zbroi. Vanessa podeszła do Inkwizytora i zaczęła nakładać na niego ciężką zbroję, podczas gdy Salazar mówił dalej. – Razem z Marickiem zabierzecie Meirę do przeoryszy Verii. Ona się nią zajmie. Następnie dołączycie do mnie w lochach, zbierając tylu zbrojnych ilu spotkacie na swojej drodze. Z mojego upoważnienia. Zajmiemy się tym diabelstwem ku chwale Sakira. – Mówił coraz szybciej i coraz bardziej podnosząc głos, który twardniał z każdym wypowiedzianym słowem.

Najwyraźniej zamierzał zignorować prośbę o nią i pójść tam sam, łudząc się że powstrzyma to coś, co wywołało potężny wybuch energii. Patrząc na jego jaśniejącą twarz, Meira wiedziała że Salazar jest gotowy nawet na śmierć ku chwale Sakira. Ale śmierć nie jest potrzebna, prawda? Powiedziało ciepło w jej sercu. Tym razem był to głos Sakira. Wiedziała to. Samo usłyszenie tego głosu sprawiło że poczuła się jakby wszystkie troski i całe zmęczenie tego świata odeszło w niebyt. Sakir mnie ochroni. Pomyślała.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Siedziba Inkwizytorium

12
Widząc zamyślenie Inkwizytora Meria sama pogrążyła się na moment w zadumie. Jednak nim zdołała wyciągnąć jakiekolwiek wnioski odnośnie pochodzenia i miejsca pobytu czarciego nasienia... do komnaty wdarł się posłaniec. Na wieść o wybuchu i wspomnienie o starym Inkwizytorze dziewczyna zbladła. Nie mogła się obwiniać... nie mogła wiedzieć... na dodatek atak i tak przybyłby zbyt wcześnie. Została pozbawiona możliwość zrobienia czegokolwiek w momencie zakończenia rozmowy... wiec efekt byłby taki sam. Nigdy by tam nie dotarła... a jednak czuła ukłucie w sercu na myślę, że odmówiła wtedy na prośbę człowieka... jak mogła to zrobić? Odmówienie potrzebującemu... to kłóciło się z nauką klasztoru i Zakonu... ale ta sama nauka mówiła by przestrzegać swych obowiązków... Nienawidziła takowych wyborów. Jak może teraz to odpokutować? Nie może... nie potrafi od tak po prostu zapomnieć o sprawie. Salaazar chciał ją odesłać w bezpieczne miejsce... i spełniać role jej opiekuna. Ale to ona miała misję. Musiała to ujrzeć. Osądzić. Być może wypędzić. Nie mogła pozwolić by ktokolwiek więcej ucierpiał prócz jej osoby. Nie czułą się wyjątkowa... ale czuła, że to ona powinna służyć tym ludziom... nie oni jej. Nie mogła od tak uciekać przed każdym zagrożeniem gdy jej opiekun był w pobliżu. Dlatego przełykając fakt, że posłaniec ujrzał ją w jakże żałosnym stanie jak i to, że Salazar wyraźnie wydał już rozkazy jej strażnikom... wstała.

Z wysiłkiem i nieco niezdarnie jej ciało przyjęło pozycję wyprostowaną. Fałdy szaty ułożyły się na powrót zgrabnie zakrywając jej wychudzoną i niewielką figurę. Strzepnęła z sukni kurz i otarła niedbałym ruchem spoconą twarz przy pomocy swego własnego rękawa. Nie było teraz czasu do stracenia. Jej drobna postać emanowała determinacją. I choć Salazar zakładał już zbroje zignorowała krzątającą się koło neigo Vanesse i podchodząc do neigo chwiejnie spojrzała mu w głęboko w oczy wzrokiem... wzrokiem pełnym ognia. Ognia trawiącego jej duszę. Jej kaptur opadł w chwili gdy w konwulsjach szamotała się na posłaniu i oto teraz jej pokryte niczym bielmem oczy wpatrywały się w Inkwizytora jak wzrok marmurowego posągu. Zmierzwione i pozostawione w nieładzie niemal siwe włosy opadały jej kosmykami na twarz, a spięte mięśnie i zaciśnięte pod rękawiczkami piąstki sprawiały, iż niewielka kobieta wyglądała jak drobny piesek salonowy domagający się uwagi. Pełna irytacji i wewnętrznej złości całą swą postacią pokazywała Inkwizytorowi, że nie odejdzie puki nie poświęci jej swego czasu. Gdy jej opiekun przestał w końcu unikać jej wzroku z jej jeszcze nieco spuchniętego gardła wydobył się głos pełen wyrzutu i pretensji.

- Odsyłasz mnie do klasztoru? W takiej chwili? To diabelstwo używa wizji by mącić ludziom w głowach! Kto lepiej będzie wiedział jak się go pozbyć? Nie po to przeszłam przez całe to piekło zwane życiem i zostałam zamknięta w Zakonnych siedzibach na lata treningu, by teraz bezczynnie patrzeć jak sam niczym palec idziesz tam gdzie inni Inkwizytorzy nie dali rady z pomocą Sakir raczy wiedzieć ilu knechtów! Na dodatek proszono mnie już wcześniej bym się tam udała! Miałam tam iść zaraz po spotkaniu z tobą! To mój obowiązek! Nie mogę od neigo od tak uciekać do przeoryszy! Nic mi nie będzie... naprawdę... I.... i .... i...


Tu złość zniknęła z jej głosu zaś do oczu szlachcianki naleciały łzy. Wiedziała, że sama będzie bezpieczna... że Sakir jakoś ją ochroni... ale bała się o swojego opiekuna. Był on silny, był odważny, był mądry. Ale był też człowiekiem starym... i lata jego świetności dawno przeminęły. Patrząc jak ze swoją kamienną twarzą przywdziewa zbroję i stara się jej pozbyć... to było dla niej za wiele. Przezwyciężając swój wstręt do takich sytuacji i to, że w ich towarzystwie jest strażniczka, rzuciła się na jego pierś ni to by powstrzymać go przed wdziewaniem pancerza, ni to by nie pozwolić mu wyjść. Nie mogąc objąć całej jego rosłej postaci chwyciła go za oba ramiona i łkała:

- Nie idź sam! Ja... nie chce cie stracić... będę bezpieczna... naprawdę... tylko nie idź sam... nie idź sam... choćby fort się walił zaklinam cie nie idź tam sam.... Weź meni ze sobą.... proszę. Ja... i Pan... nie chcemy byś zginął... proszę pozwól sobie pomóc.

Był to rzadki widok. Meria Awen łkająca w objęciach mężczyzny. Jednak Salazar był dla niej niczym ojciec. Ojciec, który nigdy się jej nie wyrzekł... i nigdy nie próbował jej sprzedać za odrobinę wpływów czy gotówki. Kochała go... jeśli kochała kogokolwiek na tym marnym fizycznym świecie. Bez neigo zamknęłaby by się w sobie rozmawiając jedynie ze swoim Panem... nie chciała tego... Salazar tego nie chciał... nawet Sakir jej tego nie życzył. Powstrzyma go przed samotną podróżą ku lochom... choćby musiała obezwładnić własnych strażników.
Spoiler:

Re: Siedziba Inkwizytorium

13
- Ech… - Westchnął Salazar. Spojrzał na szlachciankę przytuloną do jego na wpół zapiętego pancerza. Wysłuchał całej jej tyrady ze spokojem. Gdy wstawała z łóżka już wiedział że nieważne co powie, i tak Meira z nim pójdzie. Nieważne czy zacznie żądać, czy prosić, czy po prostu oświadczy że z nim idzie, on jej pozwoli. Co tu dużo mówić, miał do niej słabość. Poza tym, nie za bardzo mógł odmówić wybranej przez Sakira. Gdy dziewczyna się do niego przytuliła, płacząc, Salazar spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie żeby taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, ale nigdy przy świadkach. I tylko parę razy wcześniej widział jej łzy. Oba te zjawiska wstrząsnęły starcem do głębi. Kucnął, umieścił palce na jej podbródku i pociągnął lekko w górę. Otarł jej łzy, i wpatrzył się w jej szare oczy.

- Skoro tak bardzo… - Odchrząknął, jakby przypominając sobie o czymś bardzo ważnym. – Ekhem, skoro Sakir tak bardzo nie chce mojej samotnej wyprawy, jak mogę Mu odmówić? – Zapytał, po czym pocałował ją w czoło. Odsunął lekko Meirę, i zapewnił ją że w takim razie pójdzie z nimi. Dokończył ubieranie zbroi, wziął Meirę na ręce, i wsadził Vanessie na plecy. Szaty szlachcianki nie nadawały się do biegania, a nawet gdyby miała na sobie odpowiedni do tego strój, jej kondycja pozostawiała wiele do życzenia. A teraz liczyła się przede wszystkim szybkość. Salazar nałożył hełm, przywdział na lewą rękę mały, ale, jak opowiadał Meirze, magiczny puklerz z zaklęciem tarczy aktywowanym poprzez zaciśnięcie pięści z wyprostowanym małym palcem. Następnie podniósł leżący pod biurkiem wielki młot bojowy, broń, którą zabił swojego pierwszego demona.

Wyszli z gabinetu, i we czwórkę pobiegli do lochów.

[...]
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”