Dwa, niebieskie kamyczki oczu Lilulu z nieufną ciekawością śledziły ruchy Vardanka, trochę zbyt ostrożne i wyważone, by czujny obserwator nie nabrał podejrzeń co do zamiarów chłopaka. Dziewczyna, do której głos Kerviego dolatywał spod zasłony jej własnych, skłębionych myśli, spięła mięśnie jak szykująca się do skoku kotka, co nie uszło uwadze jej przyjaciela. Oderwawszy się od rozważań na temat de Cartiera i lekcji „Herezji Współczesnej”, powiódł wzrokiem w miejsce, w które palącym od zaciekawienia spojrzeniem celowała Lilulu, w odpowiednim momencie, by zdążyć zauważyć, jak ich wspólny wróg numero uno zagadkowo znika z pola widzenia za drzwiami magazynu.
-
To był Vardank? – zapytał głupio Kervi, pragnąc być stuprocentowo pewnym, czy z ostrością jego widzenia aby na pewno jest wszystko w porządku. Lilulu, nie spuszczając wzroku z wielkiego budynku magazynu i jego kołyszących się lekko na wietrze drzwi, przytaknęła. Ugięła nogi w kolanach i przeskakując z cienia do cienia, posuwała się wzdłuż zamkowej ściany, niczym najwytrawniejszy włamywacz, a przynajmniej w jej pełnej książkowych urojeń głowie widziała już siebie w długiej, czarnej szacie zdolnego złodziejaszka z wciśniętym na głowę kapeluszem z piórkiem, które wielkim rondem przysłania jej oczy, ale nie kpiący z nieostrożnej hołoty uśmiech, wprawiający w trwogę…
-
Lilulu. – Rzeczowy ton Kerviego zatrzymał dziewczynę w pół kroku. Zastygła jak posąg z ugiętą, podniesioną do góry nogą, wyglądając bardziej jak parodia bociana, niźli odtworzenie ruchów wyborowego łotrzyka. Obróciła głowę z pytaniem wypisanym na twarzy.
-
Nikt na nas nie patrzy. Możemy po prostu iść do magazynu tą ścieżką. – Kervi wskazał palcem rozciągającą się u ich stóp brukowaną alejkę prowadzącą w kierunku składu.
Rzeczywiście, większość zmęczonych pracą nauczycieli i zgnębionych nawałem nauki uczniów rozeszła się do klas, by przeżyć kolejną, niewymownie nudną godzinę swojego życia. Inny ludzie, mający względnie ciekawsze zajęcia, rozeszli się, aby spożyć posiłek, odbyć rutynową, popołudniową drzemkę lub zająć się ważnymi sprawami dorosłych.
Lilulu opuściła nogę i wyprostowała się dumnie, ratując resztki swojego zbrukanego honoru. Spojrzała na Kerviego, Kervi popatrzył na nią i oboje zanieśli się zduszonym dłońmi śmiechem. Chwilę potem pędzili już przez ścieżkę w kierunku magazynu.
-
Na pewno chcesz tam wejść? – wydyszał zasapany chłopak.
Nigdy nie był w najlepszej kondycji i właściwie nikt w całym Zakonie nie miał bladego pojęcia, co Kervi tutaj robi; tylko Lilulu znała prawdę. Rodzice Kerviego mieli pieniądze, a uściślając – mnóstwo pieniędzy. Była to szanowana i znana rodzina, która postanowiła, że jedyny syn (Kervi miał aż pięć sióstr) musi iść do zakonu i zostać rycerzem, jak jego wuj. Wiązali z chłopcem wielkie nadzieje, nie dostrzegając, że jest on jak okrągły puzel w układance – kompletnie tu nie pasuje. Sam Kervi nie chciał zawieść rodziców i pragnął pokazać im, na co go stać. Uczył się całkiem nieźle, ale jeśli chodziło o lekcje ze sprawności fizycznej, to do tej pory nie uzyskał więcej niż dopuszczający, chyba że liczyć ocenę dobrą z łucznictwa, na której jego szósta, wystrzelona z wyraźnym zniechęceniem strzała odbiła się rykoszetem od płaskiego kamienia i utkwiła w tarczy.
-
Jak się BOISZ, to lepiej przylep się do tej sosny – Lilulu ze złośliwym uśmieszkiem wskazała podbródkiem na rosnące nieopodal drzewo -
i dumaj, a ja wejdę tam i sprawdzę co i gdzie, jak przystało na dziewczynę, siuśmajtku – szepnęła specjalnie zjadliwym tonem, kładąc delikatnie palce na chwiejących się drzwiach.
-
Miałbym dać ci zwęszyć taką przygodę samej? Żebyś wpadła na jakieś wiadro i zepsuła całą zabawę? Nigdy w życiu! – odgryzł się, za co dostał kuksańca w bok.
Uchylili lekko drzwi, zaglądając z zaciekawieniem
do środka magazynu. Panowała tam nieprzenikniona, iście egipska ciemność, którą można było uznać za gęsty, czarny krem. Jedynie smuga światła z zewnątrz ukazywała zakurzony skrawek podłogi. Uczniowie wślizgnęli się do środka i zamknęli za sobą drzwi najciszej, jak tylko potrafili, mrużąc nieprzywykłe do mroku oczy.