Dziedziniec

1
Obrazek

Zdewastowany przez demony w czasach Wieży, dziedziniec jest pozostałością swej dawnej świetności. Narażony na największe fale ataków, współcześnie odbiega od znanych z baśni i legend dworów. Pomimo tego został odnowiony, a prace nad jego rekonstrukcją trwają po dziś dzień.
Sprawna brama selektywnie przepuszcza wyłącznie uprzywilejowane jednostki, których posunięcia bacznie obserwuje osadzona na murach straż zakonna. Z dziedzińca można podążyć do wielu komnat, chociaż najczęściej wybierane są wrota, prowadzące do głównej hali Srebrnego Fortu.

Re: Dziedziniec

2
Vespera – Rozdział II
„ Co się stało z tym Zakonem ” Przybyła

Uprzednio odstawiwszy wierzchowca do przyzakonnej stajni, Vespera podążyła w kierunku dziedzińca. Była wycieńczona i senna, a stan, w którym się prezentowała z pewnością nie pomagał w zdobyciu szacunku okolicznych pracowników Srebrnego Fortu. Nawet w stajni, stajenny krzywo na nią patrzył i gdyby nie fakt, iż posiadała odpowiedni symbol, to z pewnością odmówiono by boksu z pakietem opieki nad zwierzęciem. A kiedy ogier był w dobrych rękach, nie pozostało nic innego, jak zdać raport. Brama uniosła się, zaś Osa czuła, że każdy krok z torbą na ramieniu sprawia jej ból. Niegdyś lekka, dziś stanowi przysłowiową kulę u nogi.

Już u wrót usłyszała jadowity śpiew i stukot poddenerwowanych stóp, na których ktoś tkał zarzuty z dodatkiem oszczerstw i przekleństw. Wielce się owo zmącenie Vesperze nie podobało, przeto raptownie przyjrzała się sytuacji z boku. Na dziedzińcu, tuż pod głównym wejściem sprzeczała się grupka duchownych z pięcioma zbrojnymi niższej rangi. Obyta w stanowiskach, kobieta doskonale potrafiła rozpoznać przynależność do odpowiedniej grupy w hierarchii zakonnej. Co w gruncie rzeczy nie było wcale wielkim wyczynem, albowiem im lepsza zbroja i więcej dodatków, tym wyższa ranga. Jeszcze skromniej ubrany przedstawiciel posługi kapłańskiej wymachiwał przed nosem strażnika rękoma, próbując nakłonić go do zmiany zdania.
I co zrobicie? – zapytał stanowczo – przecież te biedne elfy nikomu nie wadzą. Stracili dom, by po długiej tułaczce osadzić się tutaj.
Wykonujemy swoją pracę – odparł lekceważąco strażnik w hełmie – Idziemy przypatrzeć się...
Nie zdążył dokończyć, gdyż inny kapłan wtrącił swoje trzy grosze.
Wszyscy już znamy wasze przypatrywanie się. Po nim wszyscy znikną albo umrą z głodu, bo nikt ich nie weźmie do pracy z połamanymi rękoma!
Jak śmiesz, kle- kle- kle-cho! – krzyknął najniższy ze strażników. Inny zaś dokończył po jąkającym się już koledze.
Te ścierwa zabierają pracę porządnym ludziom! Poza tym elfy nie są bez winy, wieśniacy skarżą się na nich. Sam żem spisał donos jednej z bab – wyciągnął spod zbroi kawałek zwiniętego pergaminu, z którego po chwili zacytował fragment – „Drzewo spada na drogę, kiedy starszy elf chowa się przed deszczem.”
Toż to są jakieś brednie! Zapomnieliście o swoim przeznaczeniu? Kiedy Zakon był ciągle młody, Sakirowcy byli znani, jako inkwizycja i przemierzali świat w poszukiwaniu wszystkich zagrożeń ludzkości, które pochodziły od nekromantów, plugawców, kultystów lub heretyków. – kontynuował, na co jąkający się strażnik coś odpowiedział, to zaś skomentował kolejny. W taki sposób debaty końca widać nie było, aż do momentu, gdy najdonośniejszy głos wygłosił swoje zdanie.
Cisza! W imię najświętszego Sakira zlitujcie się i rozejdźcie. Zakon ma większe problemy niż wasze wewnętrzne przepychanki.
Po tych słowach uczestnicy kłótni powędrowali w swoje strony. Głos, który stłamsił bunt należał do dostojnego męża w wystawnym opakowaniu. Nie był zbyt młody, ale też nie stary. Na oko z trzydzieści wiosen miał. Włosy dłuższe koloru blond. Wyróżniał go królewski chód, ale to dostrzegła dopiero, kiedy zorientowała się, iż zmierza w jej kierunku.
Vespera d’Oxantres? Komtur Ervin van Kullerhausen wiele mi o Pani opowiadał. – chwycił za dłoń niewiasty i przyłożył ją do ust – Nareszcie wróciłaś i jak mniemam – spojrzał na wypełnioną po brzegi torbę – nie z pustymi rękoma. Ileż to cię nie było, Pani? Naście nocy, jak dobrze liczę. Tak, tak, codziennie słuchałem o twoim powrocie.

Re: Dziedziniec

3
Kiedy po długotrwałej ekspedycji dłonie jeźdźca ledwo co wodze trzymają, nie ma sercu milszego widoku nade wieżyce Srebrnego Fortu, co doczesną krainę przepatrują z zasłużonej wysokości. Szczęście to wielkie, że mrozy ustąpiły, bowiem zdrożonej Vesperze nadto dojadły się już turbacje tej wyprawy, by jeszcze zmagać się z zimy owocem niesnadnym. Przez utknięcie na czas długi w mrokach kacerskich kazamatów teraz w sporej nieświadomości tkwiła, tedy nie dziwota, że spragniona była wieści od świata, poczynając od sekretu zgładzenia zimnej a ciemiężącej pory roku. Dotarłszy ku celowi, nieco ospale zsiadła z konia, a jako że nie miała siły nawet na reprymendę dla stajennego za utrudnianie pracy przedstawiciela Zakonu, po prostu upewniła się, iż jej wierny druh otrzymał należny mu wikt i bez słowa ruszyła niespiesznie ku dziedzińcowi fortu.

Osa doskonale zdawała sobie sprawę ze złego stanu, w którym się znajdowała i mogła jeno domyślać się, jak znacznie ucierpiała jej aparycja. Cóż, długi pobyt pod ziemią, przeprawy nad przepaścią, utytłanie krwią diabelskiego pomiotu, a także przeżycie własnej śmierci ani chybi nie sprzyjały dobrej prezencji. Na domiar złego wyczerpanie i długotrwały brak snu zaowocowały stanem zbliżonym do letargu, tedy Vespera odbierała bodźce jak gdyby z opóźnieniem, pozostając na granicy jawy i snu, o którym prawdziwie w tej chwili marzyła. Z tego względu tym radziej podążyła przed siebie brukiem dziedzińca, ten zaś przywitał ją w sposób zgoła niepospolity. Mimowolnie obijały się o jej zmysły pojedyncze słowa tudzież sylwetki, i ostatecznie nawet wpółżywa świadomość nie obroniła się przed wychwyceniem sensu, a raczej bezsensu donośnej waśni. Wpierw nie wiedziała, czy zasłyszane „elfy w Srebrnym Forcie” to nie owoc delirium powodowanego znacznym niedoborem snu, jednakowoż żywość, a i absurdalność sporu jawiły jej się większymi z każdym to kolejnym wypowiedzianym frazesem, co nie pozwalało wątpić w prawdziwość sytuacji. Krzywy grymas przeciął facjatę Vespery, a większe to rozdrażnienie, gdy dochodzi doń zmęczenie. O Sakirze, czy ci ludzie naprawdę nie mają poważniejszych powodów do zmartwień bądź swady?

Szczęśnie odnalazł się wśród nich choć jeden głos rozsądku, który położył kres czczym breweriom i rozproszył krzykaczy. Vespera poprawiła na ramieniu ciężkawą torbę pełną kacerskich rekwizytów, sklęła ją w myślach i już miała ruszać dalej, kiedy w ostatniej chwili spostrzegła postać wyraźnie zmierzającą w jej stronę. Westchnęła – nie był to zbyt fortunny moment na niefrasobliwe konwersacje, jednakże konwenanse zakonne nie pozwalały jej oddalić się bez słowa.

- Nie było mnie dostatecznie długo, bym nie nadążała teraz za bieżącymi problemami Zakonu – odparła interlokutorowi subtelnym nawiązaniem do zastanych antagonizmów po tym, jak ten zagaił rozmowę. – Pochlebia mi, panie, że znana jest ci moja osoba, i to z opowieści persony tak zacnej. Za afront tego nie poczytuj, lecz ja nie przypominam sobie, by wcześniej dane mi było poznać twe miano. - Vespera spojrzała nań pytająco zmęczonym wzrokiem, którego senność, mimo szczerych starań, zdawała się niemożliwa do przezwyciężenia.
Obrazek

Re: Dziedziniec

4
Mężczyzna uśmiechnął się, gdy rekrutka nawiązała do sytuacji sprzed chwili. Spojrzał na nią spode łba i z instruowanym uśmiechem począł tłumaczyć całe zajście.
Owe nieporozumienie – powiedział z przekąsem – to wynik grupy elfów, która osiedliła się w okolicznej wiosce. Sytuacja z Fenisteii spowodowała, że zalewają całe królestwo Keronu. Jest to nie lada problem dla korony, a jak zauważyłaś i dla nas, bowiem ich przedstawiciele dotarli aż tutaj.
Spauzował na chwilę, w międzyczasie analizując stojący przed nim tragizm. Ładna, aczkolwiek zaniedbana kobieta, przypominająca bardziej wiejską biedotę niżeli przedstawicielkę szeregów Sakira.
Zakon boryka się z wieloma przypadłościami. Jak nigdy jest niestabilny, że tak powiem – odchrząknął teatralnie, łapiąc się za gardło – Wojna w Ujściu przykuwa całą uwagę, przeto różne pasożyty kąsają od czasu do czasu.
Jednakże nie martw się, moja droga – dodał pełnym entuzjazmu tonem – wszystko będzie dobrze.

Rozmowa potoczyła się dalej, zaś na zakonnika spłynął kubeł zimnej wody, gdyż Vespera nie tyle, iż nie znała mężczyzny, to chcący lub nie wytknęła brak kultury. Panicz zaczerwienił się i raptownie zamilkł. Wiedział, że popełnił elementarne faux pas, toteż chwilę zbierał myśli, próbując ułożyć napływające zewsząd słowa w logiczny ciąg.
Ja, ja... – zaczął niezdarnie – Nazywam się Denam de La Fontaine. Jestem zakonnym kapralem pod zwierzchnictwem wspaniałego komtura Ervina van Kullerhausen'a.
Wypowiadając swój, jak i także bezpośredniego przełożonego tytuł, pochylił się z ręką przyłożoną do piersi.
Jesteś najwyraźniej bardzo zmęczona – mężczyzna zauważył to wcześniej, lecz chęć rozmowy udaremniła wolne puszczenie rekrutki, teraz jednak kiwała się na boki, a powieki opadały coraz częściej – Zabierz swój dobytek i wyśpij się. Powiadomię komtura, że odwiedzisz go z samego rana. Bywaj, pani!
Stanął na baczność i odmeldował się wojskowym zwyczajem.

Vespera w końcu została sama. Marzyła wyłącznie o gorącej kąpieli i wygodnym łożu. Skierowana na główne wrota mogła bezpośrednio zmierzyć do swych komnat lub zasięgnąć języka od rozproszonych uczestników wcześniejszej kłótni. Po lewej stronie dziedzińca dyskutowało dwóch młodych kapłanów, z kolei po prawicy stał oparty o swój miecz strażnik w hełmie.

Re: Dziedziniec

5
Vespera zachowała kamienne oblicze, gdy słuchała relacji dysputanta, acz Sakir raczył wiedzieć, czy zabieg ten był intencjonalny, czy też wyczerpane zmysły powodowały kunktację we właściwym odbiorze, wieści bowiem nie dawały przyczyny do spokoju.
Wszystko będzie dobrze pod warunkiem, że sami dopilnujemy, by w czas wyzbyć się zgniłego owocu – skonstatowała wywód de la Fontaine’a. – Na szczęście są wśród nas rozsądni ludzie, którzy w porę mitygują pęknięcia na nieskazitelnej tafli Zakonu.
Oczywista skonfundowanie rozmówcy z powodu towarzyskiego uchybienia nie umknęło uwadze Vespery, lecz nie zamierzała żywić urazy. Jego godność finalnie została poznana, a sama Osa odetchnęła z ulgą, że wyręczy ją w poszukiwaniu dowódcy i usprawiedliwi z niezłożenia raportu.
Wdzięczna jestem, że oszczędzasz mi fatygi w mym obecnym stanie. Ze spokojnym sumieniem udam się na spoczynek, wiedząc, iż nie spotka mnie za to reprymenda. Bywaj i ty, panie!

Chwilę jeszcze powiodła wzrokiem za odchodzącą postacią, a potem wyminęła pieniaczy, nie zaszczyciwszy ich słowem czy nawet spojrzeniem. Ubolewała nad tym, że żelazna ręka Zakonu nieco poluzowała się ostatnimi czasy, zapewne z winy wspomnianej przez de la Fontaine’a wojny. W czasach jej dorastania ostry rygor sprawiał, iż tego typu zachowania nieprzystające godności Instytucji nie śmiały nawet powstać w czerepie któregokolwiek z członków. Bez zbędnego mitrężenia podążyła wprost do swoich komnat, gdzie z ulgą pozbyła się pełnej artefaktów torby, ukrywając ją pod łożem. Następnie zaszła do łaźni zamkowej, by zażyć kąpieli oraz zmyć z siebie brud fizyczny i psychiczny minionej wyprawy. Doprowadziwszy się do porządnego stanu, odwiedziła refektarz i w półśnie spożyła posiłek, którego smaku później nie pamiętała. Kiedy wróciła do swych komnat i legła na łożu, ciemność zapadła z pierwszym zamknięciem powiek.
Obrazek

Re: Dziedziniec

6
Zanurz nadmiar myśli w oceanie ciszy,
ukryj je w pościeli, niech ich nikt nie słyszy.
zostaw tylko marzeń cudowne dywany,
niech rozkwitną tęczą z fantazji utkanych.

Powędruj w krainę najpiękniejszych baśni,
w czarodziejskim świecie tak rozkosznie zaśnij,
zrzuć balasty, które do ziemi przybiły.
razem z magią nocy zbieraj nowe siły.


Noc zaczęła się z pierwszym pofolgowaniem powiekom. Było cicho, spokojnie i przytulnie, jak to w Forcie bywa. Poranek wzburzył zeń lenistwa, o którym przypomniały piejące w blasku słońca koguty.
Ja, powstać, klęk, modlitwa, toaleta, jajecznica z patelni Barbary. A potem rychły powrót do izby po nieruszane od dnia wczorajszego artefakty. Dziś lżejsze i wygodniejsze w niesieniu. Izba zamknięta, komtur wzywa. Już idę!


Sala Ceremonialna

Re: Dziedziniec

7
Był to spokojny, normalny poranek w Srebrnym Forcie. Serce zakonu biło w ostatnich dniach co prawda bardzo szybko wysyłając we wszystkie strony posłańców jak i siły do pacyfikacji Uniwersytetu w Oros... jednak teraz wróciło już do zwyczajnego powolnego tempa. Na placu stary pallady rugał świeżych rekrutów za braki w technice władania mieczem, samotny mnich w ciszy oddawał się medytacji nad studnią po niezbyt dobrze przyrządzonym posiłku, a strażnicy na wieżach wnosili na nowy poziom techniki spania na stojąco. Z kaplicy dało się słyszeć aż tutaj nabożną jutrznie, która niemal całkowicie zagłuszała jęki zakutych w dyby tych przestępców, których nie zdążono jeszcze oskarżyć o herezje i spalić na stosie. Słowem Zakon rósł w siłę i aż miło było na to patrzeć. Nic nie mogło zakłócić tej sielanki... prawda?

Niestety w momencie w którym stary pallady ryknął:

- Jeszcze jeden raz upuścisz miecz bęcwale to karzę cie odesłać twej matce w pieluchach!

Powietrze na środku dziedzińca gdzie obecnie stał świeży zapas drewna na opał zaczęło wibrować. Na początku nikt nie zwróciła to uwagę... ot iluzja optyczna spowodowane ciepłem czy inne cholerstwo. Jednak eksplozji która rozerwała kilkanaście grubych bali w setkę drzazg i posłała je w kierunku wszystkich znajdujących się na placu... tego ciężko było nie zważyć.
* * * Alicja ze zdumieniem stwierdziła iż miast w Saran Dun znajduje się w całkowicie obcej sobie fortecy. I to nie takiej jakie bywały na północy. Ta była ewidentnie wytworem Kerońskich rzemieślników i wieloletniej pracy. Forteca byłą co prawda nieco nadszarpnięta i tu i ówdzie widać było ślady dawnych walk i uszkodzeń... jednak w oczach dzikiej dziewki z Północy zdecydowanie robiła spore wrażenie. Nad wszystkim świeciło owe piękne słońce... te samo które uratowało ją z jej tajemniczego letargu. Chmury płynęły leniwie po niebie i gdzieś w oddali szybował piękny, majestatyczny orzeł... Jednak jej zachwyt nie mógł trwać długo gdyż po opuszczeniu wzroku na sam dziedziniec jej oczom ukazały się czysto dantejskie sceny.

Grupka młodzieńców leżała zwijając się z bólu i trzymając się za różne części ciała z których sterczały drzazgi wielkości sporej strzały. Nad nimi stał zakuty w zbroje wysoki mąż zastygły niczym słup soli i patrzący w punkt gdzieś nad jej ramieniem. Gdy dziewka podążyła za jego wzrokiem ujrzał coś nie tyle pokracznego i obrzydliwego co wręcz przerażającego. Jakieś piętnaście stóp od niej leżała dobrze znana jej osoba... Verana... z makabrycznie wręcz wydętym brzuchem. To nie wyglądało nawet na dziewiąty miesiąc ciąży... to było tak jakby miała wewnątrz siebie dorosłego krasnoluda. Zdawało się, że wręcz zaraz pęknie, a z jej ciała wydobywały się odgłosy trzaskających kości. Widać ogrom bólu jaki odczuwała nie mogła stłumić nawet adrenalina gdyż ciężarna kobieta jęła drzeć się niemiłosiernie. Z jej ust padały niezrozumiałe słowa, coś na kształt klątwy i dzikie, wręcz zwierzęce okrzyki. Po chwili z murów fortecy dało się słyszeć przeciągły ryk rogu na którego dźwięk kobieta zaczęła się chaotycznie miotać i pluć krwią. W pewnym momencie jej rozbiegany wzrok ujrzał Alicje do której zaczęła niezdarnie pełznąć...
Spoiler:

Re: Dziedziniec

8
Obrazek
Dwanaście wibrujących uderzeń dzwonu obwieszczało właśnie nadejście południa. Dziedziniec Srebrnego Fortu jak zawżdy tętnił życiem, bezlik zadań w imię Sakira na jedną krótką chwilę ogniskował się wśród tych wszystkich postaci przemykających chyżo po zamkowym bruku. Leciwy kapłan niespiesznie niósł potężny stos fascykułów, spod którego ledwo spozierał na własne nogi. Czarnowłosa inkwizytorka zdążała ku Zarzewiu i zirytowanym gestem dłoni zbywała spieszącego za nią skrybę, który snadź głowę jej zawracał w nieodpowiedniej chwili. Rycerz w lśniącej zbroi dostojnie wjeżdżał na koniu przez otwartą bramę, najwyraźniej powróciwszy z jakiejś chwalebnej wyprawy. Nic nie umykało bystrym oczom dwóch nowicjuszy, którzy podpierali jedną z zamkowych ścian i rozkoszowali się piętnastoma minutami przerwy przed kolejnymi zajęciami. A konkretniej niebieskim patrzałkom jasnowłosej dziewczyny w przepisowym uniformie Zakonu, bowiem jej podobnie przyodziany kompanion wtenczas przede wszystkim skupiał się na desperowaniu.

Nic nie umiem na Herezje współczesne – użalał się nad sobą do znudzenia Kervi, nieco poniewczasie, jako że wspomniany przedmiot zaczynał się za niecały kwadrans. – Jak de Cartier znowu weźmie mnie do odpowiedzi to będzie się nade mną pastwił gorzej niźli na przesłuchaniu – kontynuował ponuro jej przyjaciel. – A założę się, że mnie weźmie, ani chybi pójdę na pierwszy ogień. Kiedy niby mamy się tego wszystkiego nauczyć przy tylu modłach, zajęciach, treningach i obowiązkach zakonnych?

Z któregoś z pobliskich okien dało się słyszeć kancję pochwalną ku czci Sakira, przechodzący na murach strażnik opowiadał swoim kamratom kolejną krotochwilę z serii „Przychodzi mag z Oros do Sakirowca”, zakończoną gromkim wybuchem śmiechu inszych wartowników. Kiedy Lilulu niezbyt bacznie słuchała wywodów Kerviego, nagle coś zupełnie niespodziewanego przykuło jej uwagę. Otóż Vardank we własnej osobie - ten sam, który za chwilę miał mieć z nimi zakonną lekcję - zmierzał w stronę zupełnie przeciwną do sali wykładowej, w kierunku… Magazynu, z którego jakiś czas temu „pożyczyli” z Kervim parę utensyliów służących poskromieniu dumy ich adwersarza. Co więcej, ich wróg podążał tam całkowicie sam, bez swych klakierów. Czyżby nieświadomy był konsekwencji opuszczenia zajęć bez ekskuzacji? A może krył się za tym jakiś inny cel?

- Lilulu? Jeśli nie chcemy się spóźnić, chyba powinniśmy się zbierać – rzekł nieśmiało Kervi, w przeciwieństwie do dziewczyny najwyraźniej nie dojrzawszy Vardanka.
Obrazek

Re: Dziedziniec

9
Dwa, niebieskie kamyczki oczu Lilulu z nieufną ciekawością śledziły ruchy Vardanka, trochę zbyt ostrożne i wyważone, by czujny obserwator nie nabrał podejrzeń co do zamiarów chłopaka. Dziewczyna, do której głos Kerviego dolatywał spod zasłony jej własnych, skłębionych myśli, spięła mięśnie jak szykująca się do skoku kotka, co nie uszło uwadze jej przyjaciela. Oderwawszy się od rozważań na temat de Cartiera i lekcji „Herezji Współczesnej”, powiódł wzrokiem w miejsce, w które palącym od zaciekawienia spojrzeniem celowała Lilulu, w odpowiednim momencie, by zdążyć zauważyć, jak ich wspólny wróg numero uno zagadkowo znika z pola widzenia za drzwiami magazynu.
- To był Vardank? – zapytał głupio Kervi, pragnąc być stuprocentowo pewnym, czy z ostrością jego widzenia aby na pewno jest wszystko w porządku. Lilulu, nie spuszczając wzroku z wielkiego budynku magazynu i jego kołyszących się lekko na wietrze drzwi, przytaknęła. Ugięła nogi w kolanach i przeskakując z cienia do cienia, posuwała się wzdłuż zamkowej ściany, niczym najwytrawniejszy włamywacz, a przynajmniej w jej pełnej książkowych urojeń głowie widziała już siebie w długiej, czarnej szacie zdolnego złodziejaszka z wciśniętym na głowę kapeluszem z piórkiem, które wielkim rondem przysłania jej oczy, ale nie kpiący z nieostrożnej hołoty uśmiech, wprawiający w trwogę…
- Lilulu. – Rzeczowy ton Kerviego zatrzymał dziewczynę w pół kroku. Zastygła jak posąg z ugiętą, podniesioną do góry nogą, wyglądając bardziej jak parodia bociana, niźli odtworzenie ruchów wyborowego łotrzyka. Obróciła głowę z pytaniem wypisanym na twarzy.
- Nikt na nas nie patrzy. Możemy po prostu iść do magazynu tą ścieżką. – Kervi wskazał palcem rozciągającą się u ich stóp brukowaną alejkę prowadzącą w kierunku składu.
Rzeczywiście, większość zmęczonych pracą nauczycieli i zgnębionych nawałem nauki uczniów rozeszła się do klas, by przeżyć kolejną, niewymownie nudną godzinę swojego życia. Inny ludzie, mający względnie ciekawsze zajęcia, rozeszli się, aby spożyć posiłek, odbyć rutynową, popołudniową drzemkę lub zająć się ważnymi sprawami dorosłych.
Lilulu opuściła nogę i wyprostowała się dumnie, ratując resztki swojego zbrukanego honoru. Spojrzała na Kerviego, Kervi popatrzył na nią i oboje zanieśli się zduszonym dłońmi śmiechem. Chwilę potem pędzili już przez ścieżkę w kierunku magazynu.
- Na pewno chcesz tam wejść? – wydyszał zasapany chłopak.
Nigdy nie był w najlepszej kondycji i właściwie nikt w całym Zakonie nie miał bladego pojęcia, co Kervi tutaj robi; tylko Lilulu znała prawdę. Rodzice Kerviego mieli pieniądze, a uściślając – mnóstwo pieniędzy. Była to szanowana i znana rodzina, która postanowiła, że jedyny syn (Kervi miał aż pięć sióstr) musi iść do zakonu i zostać rycerzem, jak jego wuj. Wiązali z chłopcem wielkie nadzieje, nie dostrzegając, że jest on jak okrągły puzel w układance – kompletnie tu nie pasuje. Sam Kervi nie chciał zawieść rodziców i pragnął pokazać im, na co go stać. Uczył się całkiem nieźle, ale jeśli chodziło o lekcje ze sprawności fizycznej, to do tej pory nie uzyskał więcej niż dopuszczający, chyba że liczyć ocenę dobrą z łucznictwa, na której jego szósta, wystrzelona z wyraźnym zniechęceniem strzała odbiła się rykoszetem od płaskiego kamienia i utkwiła w tarczy.
- Jak się BOISZ, to lepiej przylep się do tej sosny – Lilulu ze złośliwym uśmieszkiem wskazała podbródkiem na rosnące nieopodal drzewo - i dumaj, a ja wejdę tam i sprawdzę co i gdzie, jak przystało na dziewczynę, siuśmajtku – szepnęła specjalnie zjadliwym tonem, kładąc delikatnie palce na chwiejących się drzwiach.
- Miałbym dać ci zwęszyć taką przygodę samej? Żebyś wpadła na jakieś wiadro i zepsuła całą zabawę? Nigdy w życiu! – odgryzł się, za co dostał kuksańca w bok.
Uchylili lekko drzwi, zaglądając z zaciekawieniem do środka magazynu. Panowała tam nieprzenikniona, iście egipska ciemność, którą można było uznać za gęsty, czarny krem. Jedynie smuga światła z zewnątrz ukazywała zakurzony skrawek podłogi. Uczniowie wślizgnęli się do środka i zamknęli za sobą drzwi najciszej, jak tylko potrafili, mrużąc nieprzywykłe do mroku oczy.

Re: Dziedziniec

10
Alicja jeszcze do tak niedawna zamknięta w swoim własnym świecie patrzyła na otaczające ją budynki oraz przechodzących ludzi z dużą dozą niepewności i rezerwy. Nowe miejsce fascynowało ja, a jednocześnie przerażało. Wielkie, monumentalne budowle wydawały się dla niej tak ogromne niczym wielkie ośnieżone szczyty.

Wielkie, ośnieżone szczyty ... Przez kilka sekund w głowie dziewczyny pojawił się widok majestatycznych i wysokich gór pokrytych śniegiem. Góry przykryte były dużą ilością białego puchu, który nie wiadomo gdzie się kończył. Dookoła wysokich szczytów znajdował się gęsty, zielony las pełen rozmaitych drzew. Dziewczyna patrzyła na to wszystko z oddali, jakby była ptakiem, ponieważ ukazany jej widok był z góry. I nagle wszystko zatonęło w czerni, a Alicja poczuła duży ból głowy oraz oślepienie promieniami słońca. Kobieta nadal spoglądała na wieże budynków w Saran Dun, niemniej z dziwnego letargu usłyszała dźwięki, których miała nadzieje juz nie słyszeć.

Po rzuceniu okiem dziewczyna zauwazyła, że trafila na jakaś bitwę lub jej końcówkę. Wbite strzały swiedczyły, ze rozegrało się tu coś strasznego. Niemniej Alicja nie zwracała aż tak wielkiej uwagi na znajdujące się wokół niej. Wzrok wypatrzył jej towarzyszkę niedoli, młodą i biedną dziewczynę, którą Alicja nie tak dawno poznała. To co stało się z Veraną sprawiło, że Alicji na chwilę zamarło serce. Jej brzuch, całe ciało, a także nieludzki krzyk wydobywający się z jej wychudłej piersi sprawił, ze dziewczyna poczuła paraliżujący strach.
Kiedy Verana (choć już nie przypominała człowieka i osoby, którą Alicja znała) zaczęła się przybliżać do niej kobieta zaczęła cofać się ze względu na przerażenie, którego doświadczała. Nie chciała za żadne skarby spotkać się z Veraną.

Re: Dziedziniec

11
Strach. Proste uczucie towarzyszące ludzkości od lat. Nic dziwnego, że ten zawitał do umysłu Alicji gdy stanęła twarzą w twarz z tak przerażającym widokiem. Na domiar złego skóra na jej towarzyszce zaczęła dosłownie... pękać. Obiekt, który rozrywał ją od środka zyskiwał coraz wyraźniejszy kontur przebijając się przez mięśnie nieszczęsnej kobiety. Jednak ta z zmętniałymi oczyma utkwionymi w twarzy Alice uporczywie czołgała się jej stronę. Przerażona dziewczyna chciała się cofnąć, uciec... jednak przerażający obraz Verany, który jakby wymuszał na sobie jej uwagę rozkojarzył ją na tyle iż nie zauważyła dużego drewnianego odłamka, na który nieszczęście miał nadepnąć. Poczuła lekki ból w lewej kostce gdy ta wykręcona nienaturalnie sprawiła iż dziewczę straciło równowagę i runęło na kamienne płyty. Miała jednak tyle szczęścia iż zdążyła podeprzeć się ręką częściowo łagodząc upadek. Kostka bolała ja niemiłosiernie, a w dłoń wbiło się kilka malutkich drzazg... jednak i tak to co ją spotkało było fraszką w porównaniu z losem jej niedawnej towarzyszki, która jakby widząc potknięcie zaczęła pełznąć coraz szybciej wydając z siebie dźwięk zawieszony między jękiem, dyszeniem i charczeniem... a może było to wszystko naraz? Możliwe nawet, że chciała coś rzec, jednak jedyne co słyszała Alice brzmiało jak.

- Bl.. khe...agfrhrrrr. Ghrrrr... cyk.

Nim dziewczę zdołało podnieść się z posadzki Verana dosłownie rzuciła się na jej nogę i ścisnęła ją z całej siły jakby nie chciała aby Alice gdziekolwiek się ruszyła. Na nieszczęście wybrała akurat tą, której to kostka uległa ledwo chwilę temu niemiłemu wypadkowi z drewnianym klocem. Spazmatyczne ściskanie kobiety samo w sobie mogło być bolesne, jednak połączone z bólem jeszcze bliżej nieokreślonego uszkodzenia w jej stopie sprawiło iż dziewczynę prócz strachu jął paraliżować ból. Teraz z bardzo bliska mogła przyjrzeć się brzuchowi swej towarzyszki. Widziała zarys humanoidalnych rąk uderzających w jej mięśnie i skórę próbując się wydostać z wnętrza kobiety z jak klatki. Widziała też inne kształty... te nie były ludzkie. Na domiar złego Veranie w obecny staniem ciężko będzie wyperswadować aby ją puściła. Na domiar złego stary wojownik z jej plecami zaczął biec w kierunku jednej z baszt drąc się przy tym na całe gardło.

- Atakują! Magia! Do broni!
Spoiler:

Re: Dziedziniec

12
To co stało sie z jej towarzyszka było przerażajace. Alicja przez chwilę stała sparaliżowana strachem, patrząc na monstrum, które było kiedyś kobietą. W powietrzu czuła ciężką woń magii. Powietrze wręcz uginało się od niej, powodując trudności i widzeniu i oddychaniu. Mieszkanka Północy wiedziała, ze nadchodzi zło i to potężne zło. Zaczeła oddalać sie od monstrum, które ewidentnie szło w jej stronę. Jako, ze była bardzo zaabsorbowana tym, aby uciec nie spostrzegła dużego odłamka drewna wystającego z podłoża. Z początku poczuła lekki ból na który nie zwracała uwagi zaabsorbowana nadal tym ci się działo. Ból stawał się jednak większy i uniemożliwiał chodzenie.

Alice próbowała się czołgać najszybciej jak mogła, ponieważ upadła na wskutek kontaktu z odłamkiem. Nie było to jednak takie proste,gdyż obolała kostka dawała się coraz bardziej we znaki. Dodatkowo monstrum widząc potknięcie Alicji zaczęło coraz szybciej do niej podpełzać. W pewnej chwili złapało Alicję za zranioną kostkę na co ta odpowiedziała dużym krzykiem. Ból, którego doświadczyła był nie do wytrzymania. Strach i ból mieszały sie w młodej kobiecie. To jednak dodało Alicji siły, która, mimo bólu, zaczęła czołgać się coraz szybciej. Chciała wyswobodzić się z tego piekielnego uścisku. Również pragnęła nie patrzeć na tą ohydną kreaturę, którą stała się Verana. Dziecko, które nosiła również nie było małym skarbem, a istotą z głębi czeluści.

Barbarzynka w całej tej chwili zaczęła wypowiadać jakieś słowa. Nie wiedziała skąd one są - po prostu nagle znalazły się w jej głowie. Myśli, płynące do głowy, zaczęły układać się w słowa, a te w zdania. Alicja przez chwilę zapomniała o bólu i strachu i poddała się temu co wypływało z jej ust. Była to melodia dość rytmiczna, a co najważniejsze dająca siłę. W trakcie wypowiadania dziwnych słów Alicję powoli opuszczał strach. Mimo ze ból stawał się mocniejszy, ręka Verany paląca w nieznośny sposób, nasza bohaterka starała się znaleźć coś czym mogłaby zaatakować kreaturę.

W trakcie czołgania zauważyła kamień, który znalazła dosłownie pod ręką. Nie zastanawiając się długo wzięła go i bardzo szybko odwróciła się w stronę Verany. Wykonała dość duzy obrót, trzymając kamień cały czas w dłoni, chcąc trafić kamieniem w głowę potwora.

Re: Dziedziniec

13
Alicia była przerażona. Przerażona... lecz chcąca przeżyć. Przestała postrzegać pękającą skorupę jako swoją niegdysiejszą przyjaciółkę i chwytając ostry kawałek bruku, który widać ukruszył się w trakcie eksplozji poczęła dźgać nim swą niedawną towarzyszkę. Celem maiła być głowa jednak czy to przerażający wygląd, czy też skrajne wyczerpanie i znaczący ubytek na wytrzymałości sprawił, iż obolała niewiasta nie potrafiła wygiąć się i sięgnąć dostatecznie daleko jak i powstać z powodu żelaznego uścisku dłoni spazmatycznie zaciskającej się na jej kostce. Machając jednak chaotycznie była w stanie dźgnąć niedoszłą matkę w ramię i kilkukrotnie w rękę, która ją trzymała. Pochłonięta strachem i furią uderzała raz za razem i gdy wreszcie uchwyt się rozluźnił, a młoda mieszanka Północy wreszcie odzyskała nieco swobody wykonała upragniony zamach w kierunku głowy... zauważyła, iż ciało jej dawnej towarzyszki przestało się samowolnie ruszać. Wyciągnięta zakrwawiona ręka z obitym nadgarstkiem i poranionym przedramieniem leżała całkowicie bezwładnie... a resztą ciała ruszały już tylko wewnętrzne spazmy. Które po chwili jednak ustały. Oto teraz leżało przed nią nieruchome i groteskowo zdeformowane ciało za którym ciągnęła się ścieżka z krwi. Z wytrzeszczonymi z przerażenia oczami, ustami otwartymi w ostatniej próbie wykrzyczenia skargi i zastygłe w okropnym spazmie. Choć po niewczasie do dziewczyny dotarła równie przerażająca co i dająca otuchy prawda - "Verana nie żyła".

Nie wiedzieli o ty jednak mieszkańcy fortecy, którzy na dźwięk alarmu poczęli wybiegać w najróżniejszym stopniu przygotowania do boju na plac. I tak nim kobieta otrząsnęła się z szoku i świadomości, iż jej dłonie są całkowicie zbrukane krwią jej niedawnej przyjaciółki, wkoło jej i okropnie rozdętego truchła ustawiło się wpierw, kilku, potem kilkunastu, aż w końcu kilkudziesięciu zbrojnych wśród których można było dostrzec przynajmniej kilu zakutych w ciężką zbroję paladynów jak i ubranych w krwistoczerwone szaty inkwizytorów. Choć kobieta mogła nie zdawać sobie z tego sprawy znajdowała się w samym sercu najbardziej wrogo nastawionej do magów organizacji w Keronie... będąc sama zamieszana w magiczna teleportacje, wybuch jak i stojąc nad czymś co wyglądało jakby wyszło z piekielnej czeluści. To, że nie została jeszcze zaatakowana mogło częściowo wynikać z przestrachu jak i może z faktu, iż część knechtów widziała jak przyczyniła się do ubicia poczwary. Tego nie mogła być pewna bo choć z ust niektórych knechtów i większości paladynów leciały najróżniejsze słowa czy też zdania kobieta nie była w stanie ich pojąć. A te stawały się coraz bardziej nerwowe i coraz częściej skierowane bezpośrednio do niej. W pewnym momencie jeden z Inkwizytorów wyszedł kilka kroków przed szereg knechtów i krzycząc oraz przesadnie gestykulując począł wskazywać na dziewczynę czym wywoływał coraz to większy szmer i napięcie w szeregach knechtów. Stawało się coraz bardzie jasne, że niedługo cierpliwość wyżej postawionych członków Zakonu się skończy i nie bacząc na cenne informacje, czy nieliczne zapewnienia o niewinności dziewczyny każą ją po prostu roznieść na pikach i mieczach. Musiałą coś zrobić... i to szybko. Paść na kolana, próbować dać im do zrozumienia, że nie potrafi pojąć ich mowy... zatańczyć... cokolwiek by zyskać cenne minuty życia. Tylko co mogłoby ją wyciągnąć z takiego potrzasku? Alicia mogła dosłownie usłyszeć bicie własnego serca i zdawało jej się, że niektórzy knechci już ruszają w jej kierunku... jak i że bezwładne ciało Verony poruszyło się lekko na bruku.
Spoiler:

Re: Dziedziniec

14
Alicja miała wielką wolę przetrwania. Mimo tego, ze miała bardzo obolałe ciało za wszelką cenę starała się zmiażdzyć głowę potwora, które niegdyś było jej towarzyszką. Mimo że nie była wysoka wkładała wszystkie swoje siły w ciosy. Skupienie i adrenalina pomagały Alicji zadawac ciosy, które sprawiły że po jakimś czasie Verana przestała się ruszać. Kiedy to dotarło do naszej bohaterki radosci było co niemiara. Radość ta trwała jednak krótko, ponieważ Alicja zauważyła ze wokół niej zaczął zbierać się tłum ludzi. Dziewczyna nie wiedziała o czym oni mówili, niemniej zauwążyła że część osób bardzo intensywnie się jej przyglądała. Mimo, ze nie znała ich mowy czuła, ze ludzie nie są przyjaźnie nastawieni do niej. Zaczęło to w niej wzbudzać niepokój oraz poddenerwowanie. Alicja zaczęła gorączkowo myśleć co ma zrobić. Zaczęła po chwili mówić w swoim rodzimym języku. Z jej ust zaczęły wypływać słowa, słychać było pełny zdenerwowania głos. Widać było, że kobieta jest zagubiona i nie wiedziała co sie dzieje. Wskazywała również dłonią na Veranę, próbując jednocześnie tłumaczyć w swojej mowie, ze jej towarzyszka stała się potworem, który chciał ją zabić, a ona się broniła.

Re: Dziedziniec

15
Wola przetrwania Alice byłą dość silna by wykrzykiwać niezrozumiałe dla Zakonników zdania i mocno gestykulować, co przyniosło efekt najpewniej podobny do stanięcia na środku placu z wielką drewnianą tablicą na szyi z napisem "Jestem wiedźmą i rzucę na was baaaardzo zły urok". Niestety bycie pokrytą krwią przyjaciółki i ciągłe trzymanie w dłoni ociekającego krwią narzędzia zbrodni także nie pomagało. Zdawać by się mogło, iż był to ostatni błąd jaki popełniła owa "wielka wola" jednak na szczęście... lub też i nieszczęście dziewki nie był on osamotniony. Zignorowała bowiem dość... niepokojący objaw. Ciało Verany się poruszyło. Martwe ciało... się poruszyło. Oczywiście mogły to być pośmiertne drgawki... jednak gdyby dziewczyna poświeciła temu choć odrobinę uwagi, zauważyłaby że ruch nie pochodził z mięśni... a z groteskowo rozdętego brzucha. Ciało kobiety po raz ostatnio wydało okropny chrzęszczący odgłos łamanych kości zmuszając jej niedoszłą towarzyszkę do odwrócenia wzroku w jej stronę... po czym jej łono zostało dosłownie rozerwane ochlapując oczy Alici tą nędzna resztką krwi jaka pozostałą w kobiecie po jej męczarniach. Tym samym dziewczyna została chwilowo oślepiona i rozpaczliwie próbując pozbyć się gęstej cieczy przesłaniającej jej wzrok mogła obecnie polegać jedynie na pozostałych zmysłach.

Z samego początku słyszała jedynie dziwny... lepki odgłos. Jak gdyby ktoś przelewał gęstą zupę z kociołka do miski. Po krótkiej chwili jednak został on zagłuszony wrzaskami paniki i przerażenia wydobywającymi się z gardeł tych osób, które pierwej najpewniej domagały się od niej wyjaśnienia sytuacji. Wśród owych męskich wrzasków było też słychać cienkie piski, a po chwili także odgłos metalu uderzającego o posadzkę i ciche chrupnięcia. Im dłużej trwał ów harmider tym więcej dawało się słyszeć owchych niepokojących metalicznych dźwięków... a w pewnym momencie do ich akompaniamentu doszedł mocno kontrastujący z pozostałą częścią tej kakofonii... pijacki bełkot? Niestety nawet on brzmiał w owej sytuacji złowieszczo. Co jednak jeszcze bardziej zaniepokoiło Alicie... niektóre z owych fraz zdawały się być dla nie zrozumiałe. Pozostałe dalej przypominały nieznany jej język ,który był używany w królestwie, w którym onegdaj była jeńcem wojennym... lecz reszta z kolei mogła śmiało ujść za pijackie gadanie jej pobratymców.

- Więchej duuuuzo

- Gdhie jectes?

- Sammm

Bełkot narastał z chwila na chwilę i zdawał się zbliżać w stronę Alice. Dziewczyna przez wpół przetarte powieki mogła dostrzec jakoby cienie postaci zbliżające się do niej i mówiące niewyraźnie w jej ojczystym języku. Naraz gdzieś za jej plecami ozwał się energiczny i czysty dźwięk. Ktoś wołał... ale czy do niej? I co? Nie potrafiła zrozumieć krzyczącego lecz ton jego głosu był czysty i w jakiś sposób... podniosły. Wybijał się ponad harmider i zdawał się dyktować własne warunki brzmienia w owym dziwnym i upiornym tumulcie. Pozostawał dla niej jednak obcy podczas gdy niewyraźne figury przed nią odzywały się swoim słabym bełkotem zbliżając się coraz bliżej i bliżej i coraz częściej wymawiając jedno dość dobrze zrozumiałe dla kobiety słowo.

- Chooodzzzz....
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”