Kompleks Duchownych

1
Wszyscy świadomi tego świata wiedzą, iż Srebrny Fort jest gigantycznym tandemem, w którym każdy element, każdy pokój są ze sobą powiązane. Czy to bezpośrednio, czy poprzez funkcje spełniane przez te miejsca. Ludzie wędrują schodami pomiędzy piętrami w pionie i za pomocą korytarzy inwigilują platformy w poziomie. Niewielu jest takich, którzy znają Srebrny Fort od początku do końca. A Ci, co go znają winni upierać się o przymusowe nauczanie świerzaków w zakresie znajomości kompleksu.
Jednym z ważniejszych elementów zamczyska są niewątpliwie pomieszczenia poświęcone samemu Sakirowi. Mowa o głównym poziomie, gdzie znajdują się liczne kaplice z podobiznami bóstwa. Pomimo kilku niewielkich areałów dla kapłanów, warto wspomnieć o największej i najbogatszej z sal. Wielki to gmach, pełen obrazów, posągów, zdobień i tym podobnym. Jest miejscem świętych sakramentów, gdzie modlą się najmożniejsi.
Poza małymi kapliczkami oraz salą główną, w skład areału wchodzą biblioteki, korytarze oraz pokoje dla kapłanów. Zróżnicowane pod względem komfortu, albowiem młodsi duchowni żyją po prostu w biedzie. To dla wyższych rangą zarezerwowano eligijne szaty, towary lub szeroko pojęte wyposażenie.


-----------------------------------------------------------------------------------------------

A teraz Ty stoisz przed biblioteką, bowiem poproszono Cię o przyniesienie trzech ciężkich i jednocześnie starych, rozpadających się ksiąg. Masz je odstawić w dowolnym miejscu, ażeby wzbogacić dobytek biblioteki. Te księgi niedawno przejęto po heretykach, jacy jeszcze(co dziwota) zamieszkiwali okoliczne chaty. Ich pierwotnych właścicieli okrzyknięto bluźniercami, gdyż podobno pani domu, w zaciszu kuchni ważyła różnorodne mikstury. Oskarżona pierwotnie nie przyznała się do winy, lecz kąpiel w smole sprawiła, iż cała prawda wyszła na jaw. Łącznie z wydaniem męża i dzieci, które poiła eliksirami. Wszystkich stracono.
Tak czy owak, stare książki są bezcennym spisem geografii i historii regionu.
Z twoją pomocą trafią do biblioteki. Podczas mijania półek udaje Ci się usłyszeć rozmowę dwóch młodych kapłanów. Nie znasz ich, nigdy wcześniej nie obcowałeś blisko z klerami.
Mężczyźni zdają się chować, ale sprawne ucho wyłapuje pożądane informacje.

Kapłan I- Sam wielmożny ojciec Joseph twierdzi, że palladyni splugawili się korupcją. W jaki sposób wyjaśnisz notoryczne zniknięcia artefaktów z lochów? No jak?

Kapłan II- Nie wierzę w to, by ktokolwiek z zakonu chciał się na nim wzbogacić.

Kapłan I- Również nie chcę w to wierzyć, ale Ojciec Joseph mówi co innego. W jego mniemaniu niewielka grupa osób lub jedna, dwie ważne osoby stoją za kradzieżami, a dalej handlem artefaktami. Nawet teraz nowi rekruci są kilkanaście razy częściej sprawdzani. W zakonie dzieje się źle, my jako wysłannicy prawdy mamy za zadanie ją głosić. Wspomagajmy braci dobrym słowem, ale patrzmy im również na ręce.

Wtedy niższy z duchownych zauważa Ciebie, niosącego księgi.

Kapłan II- Pomóc Ci w czymś? Wyglądasz na zagubionego.
Dodał, jednocześnie próbując ukryć zestresowanie, jakie może wynikać z faktu, iż uslyszałeś element ich rozmowy.
Ostatnio zmieniony 08 lut 2016, 15:04 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Kompleks Duchownych

2
Zadanie było proste, ale chłopakowi nie chciało się odbywać dwóch długich kursów. Gramolił się niezdarnie z trzema opasłymi tomiskami. Najpierw, ułożonymi kolejno jeden na drugim, niesionymi oburącz, ale wówczas te przysłaniając mu drogę, sprawiały, że ryzykował wpakowaniem się w rozmodlonego kapłana lub potknięciem na pierwszej, lepszej przeszkodzie. Kopnięcie drewnianego wiadra, na szczęście pustego, które jakiś inny, opieszały giermek musiał tutaj zostawić, uzmysłowiło mu to w empiryczny sposób. Teraz niósł księgi pod pachami, chociaż dwie, ledwo ściskane prawą ręką, bujały się w przód i tył, jakby za chwilę miały wypaść.
Nosz w heretycką dupę – zaklął pod nosem, gdy poczuł jak tomiszcze uwalnia się spod uchwytu.
Od razu rozejrzał się wokół, czy przypadkiem nie zwrócił na siebie uwagi tym niewybrednym epitetem, którego popularność rosła wśród znanych mu rówieśników. To święty przybytek i wypada się tutaj zachowywać godnie, zwłaszcza jemu
Na szczęście, zareagował w porę, przytrzymując udem obluzowaną z uchwytu księgę. Znieruchomiał na kilka chwil, zastygając w rozkroku. Ostrożnie położył wszystkie woluminy na podłodze, by upewnić się, że nie ma ani jednego świadka żałosnej pozy, jaką przed chwilą przybrał, ratując swój ładunek. Miał pewną świadomość, że tomy są w istocie cenne, ale bardziej od ich uszkodzenia martwił się, w tej chwili, o swoją wydumaną reputację.
Podciągnął spodnie, wziął głęboki oddech i chwycił wszystkie trzy naraz tak, jak na początku wyprawy. Był już prawie u celu, więc wolał ostrożnie wnieść je do biblioteki, bez zbędnych, gimnastycznych sztuczek. Poruszał się powoli między regałami, przesuwając nogami stabilnie dociskanymi do gruntu, zaś z przesłoniętym polem widzenia musiał wszystko robić wyjątkowo ślamazarnie. Ależ go to zaczęło irytować. W swej złości, żałował, że te przeklęte księgi nie skończyły razem z ich niedawną właścicielką.

Głosy kapłanów istotnie ściągnęły uwagę Zendisa do tego stopnia, że zapomniał o wszystkich niewygodach dzisiejszej misji, możliwych plotkach na ewentualny temat jego zaradności oraz osądem heretyków, przez których w ogóle się tutaj znalazł. Podszedł bliżej mężczyzn.
Tak – wycedził oszczędnie, kładąc jednocześnie księgi na najbliższej półce, by zaraz potem złapać się za plecy i dosyć nieelegancko rozprostować je.
Poczuł ulgę w karku, gdy nieprzyjemne uczucie kłucia, spowodowane dźwiganiem minęło. Naraz spoglądał na kapłanów przenosząc wzrok z jednego na drugiego i wtrącił dosyć beztrosko.
Bracia, nie znam się na tym, gdzie to ma leżeć, a mam jeszcze kilka obowiązków. Czy mogę je tutaj zostawić ? – zapytał wskazując palcem na woluminy.

Re: Kompleks Duchownych

3
Kamień z serca duchownym, gdy młodzieniec nie nawiązuje do ich rozmowy. Kreuje trafną iluzję, która otumania towarzyszy, jakoby był tutaj wyłącznie wykonać powierzone mu wcześniej zadanie. Co w gruncie rzeczy jest prawdą, lecz zanieczyszczoną domieszką podsłuchu, który winien budzić niepokój. Dusza inkwizytora, szpiega na jakiego młodziak ma być szklony, musi popychać go do inwigilacji problemów zakonu. Skoro serce pracuje niepoprawnie, wedle domysłów kapłanów, to cały organizm będzie szwankować.

Brat Tomasz- Ja się tym zajmę. Jestem brat Tomasz, sprawuję pieczę nad porządkiem między regałami. Przynajmniej pod nieobecność prawowitego naczelnika. Uśmiechnął się, jakby chciał się wyjaśnić, że jest nisko w hierarchii kapłańskiej, a jego obowiązki ograniczane są przez rozkazy naczelnika- innego, wyższego duchownego.
Kapłan II- Pokaż, co przynosisz. Wziął jedną z ksiąg od młodzieńca, po czym otworzył na losowo wytypowanej stronie.
Kapłan II- "To właściwie śmierć w pożarze, coś naprawdę strasznego. Skazańcy, którzy wędrowali na stos, ginęli z powodu wstrząsu wywołanego rozległymi oparzeniami, zatrucia gazami, uduszenia. Wszystko zależało od sposobu ułożenia drewna- bo istnieją mniej lub bardziej profesjonalne metody układania stosu- nie zapominając o istotnym czynniku, jakim jest siła wiatru. W płomieniach nie ma czym oddychać, powstaje bolesny obrzęk płuc. Po zapaleniu stosu przez kata- najczęściej w kilku miejscach- i gwałtownym rozprzestrzenianiu się ognia, ofiara w miarę szybko traci przytomność. Ale te kilka chwil zanim płomienie ogarną ciało, wydają się męką bez końca. Wszystkie kary są wyjątkowo okrutne, chodzi o to, aby ofiary doznawały jak największych cierpień. W końcu egzekucja ma stanowić przestrogę dla powielaczy heretyckich zabobonów..."
Przeczytał ze środka, po czym dodał własny komentarz.
- Niby historia zachodniej prowincji, a i tutaj znajdziemy opisy sztuki karania bluźnierców. Cóż za ironia losu, że właśnie taką księgę posiadali heretycy. Przynajmniej zginęli przepełnieni wiedzą na temat własnej śmierci. Niech Sakir święci nad ich duszami.
Wtedy brat Tomasz przejął pozostałe pisma i począł ustawiać je na niedalekim regale. Drugi kapłan, wciąż dzierżąc ksiegę o historii zachodniej prowincji, spogląda na ciebie. W jego oczach widać strach przed usłyszanymi przez ciebie plotkami. Emanuje bezwymiarowym wyrazem, który chcę wytłumaczyć wszystko. Niestety boi się poruszyć temat, więc nic z tego nie będzie.

Re: Kompleks Duchownych

4
- Heh… - unosząc lewą brew do góry, odwzajemnił uśmiech Tomasza, bez szczerości i serdeczności.
Od dzieciństwa przywyknął do tego, że świat dzieli się na katów i ofiary, chociaż funkcje te nie zawsze przyjmują jaskrawe, bądź czytelne formy. Jeżeli, ktoś przy nim podkula ogon, do głosu dochodzą proste zasady. Nie te wpojone mu przez dorosłych, tylko przez rówieśników.

Recytacja w wykonaniu drugiego z kapłanów dała mu chwilę czasu aby poskładać sobie wszystko w głowie. Jest on typem człowieka, któremu ciężko się myśli, będąc przywiązanym do konkretnego miejsca. Nienawidzi uczenia się czegoś na pamięć, siedząc przy solidnej ławie wraz z innymi nowicjuszami. Zauważył nawet, że lepiej pamięta o czymś, kiedy powtarza sobie to przy fizycznych pracach, aniżeli w ciszy i skupieniu, zresztą i tak najdrobniejszy szmer czy ledwo dostrzegalny błysk potrafi go rozproszyć. Podczas krótkiego kazania trzy razy przystępował z nogi na nogę.
Bez protekcji Zakonu był i będzie nikim. Mimo romantycznej wiary każdej sieroty w to, że jego rodzice mieli ważny powód, aby pozostawić go w rękach innych ludzi i po latach przypomną sobie wreszcie o jego istnieniu, wraz z wiekiem coraz bardziej dochodziła do niego świadomość, że to były dziecięce bujdy. Sakir, cokolwiek majaczą ci plugawi heretycy, wysłuchał jego modłów i odpowiedział na nie. Bo jak inaczej by się tutaj znalazł ?
- Chwała jego imieniu – wspomnienie świętego bóstwa, mechanicznie wymusiło odpowiedź.
Skłonił głowę i odwrócił się, jakby wykonał już swoje zadanie. Przeszedł kilka kroków, by nagle stanąć z prawą ręką uniesioną lekko ku górze i wyciągniętym palcem wskazującym. Pozycja mówcy, który zamierza wyprowadzić celny argument. Zapamiętał ją z pokazowych procesów, gdy inkwizytorzy szykują się do wytoczenia najcięższych oskarżeń, popartych najmocniejszymi dowodami.
Oni nie byli heretykami, nie byli nawet o nic oskarżeni, on zaś nie był jeszcze bratem i nie miał doświadczenia. Stanął bokiem do nich, jakby nie mógł zdecydować czy będzie z nimi rozmawiał, czy opuści bibliotekę.

- Ciekawe, co mój pan rycerz będzie sądził o pomysłach Ojca Josepha ? – rzucił sarkastycznie.

Re: Kompleks Duchownych

5
Kapłan z księgą w dłoniach nie mógł zdzierżyć postawy młodego mężczyzny. Jego arogancja wobec starszego, co więcej duchownego, była po prostu niedopuszczalna. Nie wspominając o tym bezczelnym tekście, jakoby przybłęda mogła zaszkodzić kapłanom, przez doniesienie bez rzeczowych potwierdzeń.
Nagrabił sobie tym faktem Zendis, chciał więcej niż mógł czynić. Gnała duma o krok przed rozumem.
Chciał w zgiełku o ciszy zapomnieć, w próżnym biegu stracił oddech. Nieprzemyślenie ostatniego zdania poskutkowało odrzuceniem stoickiego spokoju przez wielebnego. Z grymasem na twarzy, za pomocą księgi ciśnie w młodego mężczyznę. Ten, potraktowany solidną lekturą odbija się od regału, po czym pada na ziemię.

Kapłan- Nikczemny psie! Z kim mówisz?!

I wtedy szata kapłańska przykryła część ciała Zendisa, bowiem mąż na nim usiadł. W porywie szarpał chłopca za włosy, uderzając od czasu do czasu głową o podłogę. W końcu szarpanina ustępuje miejsca bardziej wyrafinowanej metodzie ukarania chłopca. Mowa o sandale, jaki znalazł się w dłoni kapłana. Ściągnięte obuwie ma posłużyć za element wymierzenia sprawiedliwości- dziwnie pojętej. I raz i dwa, laczek trzaska o delikatne policzki Zendisa, aż z pomocą przychodzi, odkładający uprzednio księgi, brat Tomasz.

Tomasz- Cóż czynisz bracie? Opamiętaj się, na Sakira! To tylko parobek!

Tomasz przejął kapłana w pasie, dalej ciągnąc go w górę, tężyzna fizyczna sprawiła, iż podbrzusze Zendia znowu było wolne. Leżał poobijany pod regałem, podczas gdy brat Tomasz trzymał szarpiącego się nieopodal towarzysza.

Re: Kompleks Duchownych

6
Obrazek
Kaplica we wschodnim skrzydle od zawsze stanowi ostoję spokoju, gdzie po modlitwę przybywają najcichsi. Ci, którzy do nawiązania dialogu z bóstwem potrzebują wyłączności, bowiem szmery zakonnych podeszew godzą w ich wyizolowany przekaz. Skromna w swej okazałości, bez kunsztownych wytworów skalnych tudzież sakralnych szkiców, zrzesza ciszę. Brak w niej ewidentnego poliptyku, którego rolę resorbują prastare witraże kamiennych murów.

Re: Kompleks Duchownych

7
„Od niekontrolowanej magii blisko do zakazanej herezji.” Prawda to definitywna jak istnienie Sakira, jednakowoż Vespera dość była bystra, by dostrzec w perorze przełożonego takoż coś jeszcze – sugestię rozwiązania problemu w określony sposób. Całą drogę z gmachu ceremonialnego ku kompleksowi duchownych deliberowała nad owym zagadnieniem, a jako że mijała mnóstwo korytarzy i schodów w labiryncie Srebrnego Fortu, tedy czasu na przemyśliwanie miała wiele. Fakcje Zakonu mogły się waśnić z sobą, ale istniejącej zagwozdki nie lza ostawić samej sobie – samoistnie nie zniknie, a jeszcze przedzierzgnąć się może w coś gorszego, choćby gdy dojdzie do lokalnych samosądów tłuszczy rozsierdzonej indyferencją sług Sakira. O silnym autorytecie trzeba często przypominać, a konwikcja ta płynęła zarówno z historii, jak i eksperiencji.

Dotarłszy do kaplicy, odetchnęła z ulgą - w tym panaceum dla duszycy ani chybi uwolni się nie tylko od natłoku ludzi, ale przede wszystkim myśli. Powiodła spojrzeniem po skromnym wnętrzu, szczęśnie pustym, zbliżyła się do klęcznika i uklękła. Otworzyła swój brewiarz na modlitwie przedpołudniowej i pozwoliła wzrokowi płynnie przemierzać wersety, wspierając go ledwie słyszalnym czytaniem. Strumienie kolorowych prześwitów pochodzących z witraży grały rozedrganą gamą świateł na barwnych iluminacjach modlitewnika, jak gdyby tańcząc z kaligrafowanym słowem minionych wieków. Magowie mieli swe inkantacje, słudzy wiary – modlitwę, spiritus movens ich potęgi w prawdziwie duchowym znaczeniu. Tedy Vespera nie zaniedbywała nigdy swych powinności względem Sakira, nie przy niebezpiecznej ścieżce żywota, którą obrała. Klęcząca dziewczyna przymknęła powieki w bezszelestnym skupieniu, wszak nazbyt wiele razy powtarzała pewne formuły, by nie przytoczyć ich z pamięci. Wkrótce potem zapadła w rodzaj duchowego letargu, klarownego umysłu nieskalanego najmniejszą doczesnością. Stan zjednoczenia z Patronem przynosił upragnione ukojenie. I nie zakłócał go już nikt ani nic.
Obrazek

Re: Kompleks Duchownych

8
Słońce zniknęło za horyzontem, a inkwizytorka ni razu nie drgnęła, by zmienić pozycję, nawet kiedy kolorowe migotanie światła wpadającego przez witraże zgasło całkowicie, pogrążając komnatę w półmroku. Na zewnątrz dzwonili na nieszpory, powietrze zasię wypełnił intensywna, żwyiczna woń olibanum z kadzielnic oraz wibrujące głęboko głosy braci intonujących pieśń modlitewną. Wszystko to było jednak dalekie, tak jak kroki na pustych, rozbrzmiewających echem korytarzach kompleksu albo odgłosy krzątaniny przy gotowaniu się do wieczornych obrządków. Słyszała, lecz nie wsłuchiwała się. Spokoju eremitorium zaiste nie zakłócało nic ani nikt. Rzecz jasna, tylko do czasu.

Intruz pojawił się w progu samotni tak cicho i tak niepostrzeżenie, że nawet czujna wojowniczka nie zdawała sobie sprawy z jego obecności, dopóki sama nie zdecydowała się zakończyć swojej religijnej kontemplacji, czując przypływ błogosławionego wyciszenia. Obróciwszy się od misternego tryptyku Sakira, zamarła. Intruza oblewało płonną łuną nikłe światło świec w lichtarzach, sprawiając, że rzucał bardzo długi, bardzo czarny i potężny cień na posadzkę u wejścia do ermitażu. Mimo to, nawet w półmroku i spod luźno opadającego mu na głowie kaptura opończy Vespera w ułamku sekundy rozpoznała człowieka. Alfhold Eckard.

Przyszedł po nią, ni chybi, świeżo mianowaną inkwizytorkę, nikt poza nią nie przebywał wszak w modlitewni. Nijak nie zdradzając się, czy czekał w progu kilka chwil, czy od godziny, Wielki Mistrz Zakonu Sakira powitał kobietę nobliwym skiniem głowy. Odruchowe, pryncypalne ceremoniały zreplikował łagodnym uśmiechem, ledwie odrobinę wymuszonym. Bynajmniej nie z niechęci.

Przespacerujcie się mną galeryjką, dziecko, jeśli skończyliście — rzekł głosem, który wbrew obiegowym zarówno wśród pospólstwa, jak i młodszych poborowych dyrdymałom, wcale nie był gromem z niebiesia. Był zmęczony. — Mus nam pomówić.

Re: Kompleks Duchownych

9
Pierwsze chwile po zakończeniu duchowej peregrynacji były zawżdy dla Vespery jak wybudzanie się z długiego i pięknego snu. Wewnętrzną harmonię i spełnienie z wolna mącić poczęły zmysły, odrętwiałe jestestwo przeszyła fala mrowienia, zasię do świadomości leniwie jęły docierać zdarzenia, które zdawały się jej umykać przez ostatnie godziny. A mrok już spowijał niepomny jej nieobecności nieboskłon, gdy pomroczność umysłu kontestowała smętne zjednoczenie z rzeczywistością. Vespera niespiesznie przetarła oczy, żwawym zamknięciem brewiarza powściągnęła pląsające w nim iluminacyjne feerie i schowawszy modlitewnik, żywo powstała z klęczek. Już miała raźnym krokiem opuścić kaplicę, gdy zastała ją tam persona najmniej przez nią spodziewana.

Lubo żadnego z boskich sług przekonywać nie trzeba było, iże modlitwę cechuje potężna siła sprawcza, to Vespera nie śmiała przypuszczać nawet, iżby tuż po swych pacierzach miała spotkać Wielkiego Mistrza Zakonu. Migiem przeszła do ceremonialnego ukłonu, którego zasięg - ku jej frustracji - ograniczał nędzny fizyczny wymiar; wszak gdyby istniała taka możliwość, ani chybi jej głowa powędrowałaby niżej, przez wszystkie kondygnacje w dół, przez wszystkie mury, aż do samych ciemnic. Trwała tak ze spuszczonym wzrokiem dopóty, dopóki Mistrz się nie ozwał – i wtenczas dopiero poważyła się powrócić do wyprostowanej postawy.

- Móc wam potowarzyszyć to prawdziwy zaszczyt, Wielki Mistrzu – rzekła Vespera spokojnie, acz z niekłamaną estymą. Alfhold Eckard był wybitnym autorytetem dla niej i dla wszystkich zakonników, niezaprzeczalnym postrachem herezji, człowiekiem, który ex cathedra wyznaczał dogmat wiary i formował drogę Zakonu. Nie każdemu dane było go poznać, ba - sama niewiele razy widziała go na własne oczy, a jeśli już, to jeno z oddali, co najwyżej na wystawnych ceremoniach, choć i nawet na nich niezmiernie rzadko się pojawiał. A teraz nie dość, że sam przyszedł do niej, to jeszcze pragnął z nią pomówić. Nie dziwota tedy, że inkwizytorka zbliżyła się do Wielkiego Mistrza i gotowa była spacerować z nim tam, kędy tylko ten zechce zmierzać.
Obrazek

Re: Kompleks Duchownych

10
Eckard poprowadził ich dwoje pierw przez opustoszałe krużganki wokół świątynnego wirydarza, a potem w zacisze jednej z licznych galeryjek, które zbiegały się u wyjścia z kompleksu. Prawie niezmącona cisza zdająca się panować w całym obiekcie oznaczała niechybnie, że celebra w głównej katedrze trwała w najlepsze. Pustka westybulu, który ledwie co rozświetlał blask lichtarzy w niszach, a jedynym dźwiękiem w nim rozbrzmiewającym były ich własne kroki na lśniącej, skrzętnie zamiecionej posadzce, również nie umknęła uwadze młodej inkwizytorki, budząc słuszne podejrzenia, że wybór trasy przez Wielkiego Mistrza był nieprzypadkowy. Zwłaszcza, że ten zwolnił znacznie po chwili, wydłużając im drogę przez odludną arterię świątyni.

Vespero, chciałbym, by moja wizyta sprowadzała się jedynie do prawienia pochwał, lecz nie jest tak, domyśliłaś się tego z pewnością. Niemniej, chcę rzec ci osobiście, że słuchy o prawości twego ducha i niezłomnej postawie zataczają coraz szersze kręgi w szeregach bractwa. Raduje mnie to, potrzebujemy takich ludzi. Czystych. Świat ich potrzebuje. — Jak formalistycznie nie brzmiałyby słowa dostojnika, jasne, błękitne oczy mężczyzny przeszywające ją na wskroś były wręcz przejmująco szczere. Kobieta czuła nieodpartą prawdę bijącą z ech otaczających tego tajemniczego człowieka. Było w nim coś jakby z samego Sakira. Coś nabożnego. Trudno było czuć się w jego obecności „czystą”, nawet po takiej aprobacie. Nim zdążyła jednak przynajmniej zaprzeczyć z grzeczności, Eckard kontynuował. — Istniejemy po to, by oddawać posługę temu światu i wszystkiemu, co w nim dobre, prawe. Niezbędne, by je uchować przed chaosem. Dlatego potrzebuję przydzielić ci wyjątkowe zadanie, wymagające dyskrecji i wytrwałości, ta misja to nasz imperatyw. Czas pokaże, czy nie jeden z największych dotychczas. Śledzę twe postępki dłużej, niż w swej pokorze skłonna byłabyś uwierzyć i pewien jestem, że pokładam swą ufność w najbardziej odpowiedniej do tej misji osobie.

Jak wiele słyszałaś o kobiecie zwanej Marią Eleną? Wieszczce, rzekomej prorokini nieuniknionego przeznaczenia. Dla wielu spośród członków tego Zakonu heretyczce w najgorszym wypadku, w najpowszechniejszym nieszkodliwej, kołowatej wariatce... — przybliżył podkomendnej szczegóły tonem, po którym nie sposób było odgadnąć jego własną przychylność przy którejś opinii. Cień pobłażliwego uśmiechu na dobre zniknął jednak z twarzy Mistrza, gdy ten skrzyżował znów spojrzenia z inkwizytorką. — Ta nieszkodliwa wariatka już dwa razy co do słowa przewidziała kataklizmy, które dotknęły nasz świat jeden po drugim, czy to za wolą Sakira, czy jej wbrew. A teraz po raz trzeci jej wieszczenia powtarza się od wsi do wsi w całym królestwie.

Vespero, Zakon potrzebuje, byś pomogła w sprawie dla niego ważkiej i nie cierpiącej zwłoki. Należy odszukać i sprowadzić do Srebrnego Fortu Marię Elenę — wyrzekł z powagą te słowa, po których nastąpiła chwila głuchej ciszy, nim dodał — a ja wierzę, że tobie należy to zadanie powierzyć.

Naturalnie, nie chciałbym przekazywać ci rozkazów bez słowa twej własnej myśli i opinii. Bez zgody, wprost mówiąc. Taka misja to nie zaszczyt ani uznanie zasług, to brzemię ryzykownej wyprawy, z dala od tego, co znane i bezpieczne. Nie posyłałbym jednej ze swych najbardziej obiecujących ludzi, gdyby nie waga tej misji. Jednakże, daję ci możliwość odmowy oraz przydzielenia do regulaminowych obowiązków tutaj, w Srebrnym Forcie. A teraz słucham cię, dziecko.

Re: Kompleks Duchownych

11
Wbrew twierdzeniom Wielkiego Mistrza, Vespera i tak poczytywała jako zaszczyt zarówno przydział owej misji, jak i rozmowę na osobności z samym Alfholdem Eckardem. Słowa uznania przyjęła z pokorą, acz oczywista pochwały nad wyraz miłe były jej sercu, tym bardziej że płynęły z ust persony otoczonej tak nadzwyczajnym nimbem. W milczeniu słuchała, co ma do powiedzenia najwyższy zwierzchnik Zakonu, czasem jeno zwracając uwagę na mijane przez nich świece w lichtarzach, chybotliwymi pląsami rozpraszające złobę ciemności. Lubiła tę porę, wieczorną jak jej imię, zaś dobiegające z oddali nieszporne śpiewy sprzyjały atmosferze wewnętrznej harmonii i spokojnych rozmyślań. Z tym zastrzeżeniem, że Vespera nie potrzebowała w tej kwestii jakichkolwiek deliberacji…

Oddanie Patronowi nie pozwala mi ostać ni chwili dłużej w bezpiecznym forcie, jeśli sprawy Zakonu wymagają pilnego rozwiązania – odparła inkwizytorka Wielkiemu Mistrzowi, przyjmując odeń powierzone brzemię. – Wyruszę o świcie, z pierwszym uderzeniem dzwonów na Jutrznię. Sprowadzę Marię Elenę do Srebrnego Fortu, choćby to miało być ostatnie zadanie, jakie Sakir w swej łasce pozwoli mi spełnić na tym doczesnym świecie. – Ton Vespery raczej nie pozwalał Wielkiemu Mistrzowi wątpić o jej determinacji w wykonaniu misji. W osobistym przekonaniu Czarnej Osy ta rzekomo niespełna rozumu heretyczka nazbyt już długo swawoliła poza zakonną jurysdykcją, tedy pro publico bono czas było poddać ją kontroli przez sługi Sakira.

Rozpoznanie aparycji Marii Eleny winno nie przysporzyć mi większego kłopotu – Vespera z niesmakiem przypomniała sobie wizerunek Kariili z Meriandos i bluźnierstwo, jakiego dopuścił się Sunsval Ilyon z Taj`cah poprzez wykorzystanie do oblicza bogini fizysu wieszczki – atoli czy znane są Zakonowi informacje na temat miejsca jej ostatniego pobytu? Prawdziwe chodzą słuchy, jakoby obecnie to Książęcą Prowincję trwożyły jej złowróżbne blagi?

Dopiero na koniec Vespera zamyśliła zapytać o rzecz niezbyt przyjemną, acz w jej przekonaniu konieczną - wszak niezbadane były wyroki Sakira.
– Dołożę wszelkich starań, by zadanie wypełnić w pełnym, powierzonym mi zakresie i z takim też założeniem wyruszam z ekskursją. Przypuśćmy jednak, jeno hipotetycznie, iże zdarzy się, że w wyniku pewnych nieprzewidzianych cyrkumstancji przyprowadzenie Marii Eleny do Srebrnego Fortu napotka na niemożliwe do przezwyciężenia trudności… – Vespera darowała sobie przytaczanie owych drastycznych, czasem śmiertelnych (i to niekoniecznie dla niej) „trudności”, zamiast tego spojrzała na Wielkiego Mistrza znacząco. – Czy w krytycznej sytuacji mam wydobyć od wieszczki jakąś konkretną, istotną dla Zakonu ponad inne informację? Czy wyłącznie jej obecność w Srebrnym Forcie doprowadzi do możności uzyskania upragnionego rezultatu misji?
Obrazek

Re: Kompleks Duchownych

12
W oczach Eckharda pojawił się błysk ukontentowania, którego źródła nie zdradził protegowanej, wszak mieli do omówienia tematy dalece bardziej ważkie. Udzielił jej jednak rzeczowej odpowiedzi, gdy tylko jego kroki poprowadziły ich pod okute żeliwnymi ornamentami drzwi do przypuszczalnie jednego z licznych kantorków w kompleksie. Jako wyjątkowo oddana swym obowiązkom rekrutka, Vespera nie spędzała w pieleszach Srebrnego Fortu tak dużo czasu, by znać na pamięć wszystkie jego zakamarki.

Rozsądne pytanie. Niestety, nie czyni to odpowiedzi ani krztyny zdatniejszą. — Ku zadziwieniu inkwizytorki, Mistrz bez cienia zadufania rozłożył przed nią ręce w geście rezygnacji. — Nie wiemy. Marię Elenę otacza nimb tajemnicy, którą nasi bracia usiłują bezskutecznie zgłębić od dłuższego czasu, niż mam chęć przyznać. Zbyt późno jeno pojęliśmy prawdziwą wagę jej obłąkańczych przepowiedni. To mój błąd. Zakon będzie musiał ponieść jego brzmię i będziesz musiała ponieść je ty. Wieszczkę trzeba nam sprowadzić tutaj, do Srebrnego Fortu. Co wtedy — zasądzimy dopiero, gdy spojrzymy w jej oblicze. Któż może wiedzieć, co tam ujrzymy.

Twoje wątpliwości są, niemniej, słuszne i należy gotować się do napotkania wszelkich przeszkód.

Wielki Mistrz zaprosił kobietę do kantorku, który był niczym innym, jak niewielką, schludną izbą z pulpitem do pisania, woluminami ksiąg na półkach biblioteczki oraz dębowym blatem, na którym spoczywały na wpół uporządkowane pergaminy z dokumentacją, kilka zapieczętowanych zwojów oraz drewniana klatka. Z klatki łypał na oboje ludzi duży kruk o połyskujących, czarnych skrzydłach. Eckard położył dłoń na jej kancie i wydał podopiecznej bardzo wyraźne dyspozycje.

Ten ptak znajdzie drogę do domu z każdego zakątka królestwa i pozwoli odebrać wiadomość tylko mnie. Wyślij ją jedynie wtedy, gdy twoja sytuacja lub dalsze losy misji będą tego bezwzględnie wymagać. Także wtedy, gdy dostarczenie wieszczki tutaj okaże się niemożliwe. — Na ręce przekazał jej przygotowane zawczasu zwoje. — To oficjalny rozkaz do odczytania i zniszczenia dokumentu natychmiast po tym. Twoja misja jest tajemnicą najwyższej wagi. To zaś jest glejt zakonny. Nadaje prawo do powołania się nań i wykorzystywania wszelkich niezbędnych zasobów na drodze do wykonania powierzonego zdania, czy będzie ci trzeba noclegu, czy świeżego konia, czy asortymentu kuźni. Rozporządzaj nim rozsądnie, albowiem może okazać się to stąpaniem po kruchym lodzie. Zwieńczenie misji sukcesem to twój priorytet, nadal jednak reprezentujesz swych braci oraz cały Zakon. W Książęcej prowincji wielu radych będzie zapamiętać nam potknięcia.

Kwatermistrz otrzymał już stosowne instrukcje. Twój wierzchowiec oraz ekwipunek będą gotowe do drogi skoro świt i takoż dwaj rycerze zakonni, którym przykazano eskortować cię do granic naszej prowincji. Później będziesz zdana na siebie — przestrzegł ją z grobową powagą w głosie. — Słuchy są prawdziwe, owszem. Twym pierwszym celem winna być Rozłoga. To mała wieś pod Qerel, po sąsiedztwie z niejaką Wierzbiną. Z zebranych przez nas dotąd informacji wynika, że tam po raz ostatnio widziano Marię Elenę i jeśli nasze zasoby się nie mylą, warto, byś zaczęła swe poszukiwania od niejakiego Hamona. To lokalny guślarz, domniemany uzdrowiciel. Wierzę, że okaże się równie kompetentny, co i chętny do współpracy i udzielenia ci informacji.

Będę modlił się do Patrona za twe powodzenie oraz zdrowie, osobiście. Czeka cię długa droga, a ja właśnie odsyłam jedną z naszych najbardziej obiecujących ludzi daleko od domu i to być może na bardzo, bardzo długo. Niech Sakir czuwa nad nami wszystkimi, bym tym razem się nie mylił.

Re: Kompleks Duchownych

13
Vesperze bardzo nie podobało się to, że coś poważyło się być tajemnicą dla Zakonu, nie zostało przezeń zgłębione. Ślepo i bezgranicznie wierzyła w tę Instytucję, a rozkaz traktowała jak świętość – nie bez kozery lata zakonnej indoktrynacji skutecznie nauczyły ją subordynacji, a nadto wyposażyły w zespół inszych cech zgubnych dla wrogów sług Sakira. Pozbawione zakonnej kontroli aberracje nie miały prawa istnieć, a tego rodzaju problemy należało rozwiązywać rychło i bez wahania. Maria Elena długi czas niefrasobliwe swymi proroctwami szermowała, poza okiem sprawiedliwości ostawała, aż się wróżbitka wreszcie doigrała. O jedną przepowiednię za daleko.

Dziękuję za zaufanie, którym mnie obdarzyliście, Wielki Mistrzu. – Vespera pewnym ruchem odebrała od dostojnika zapieczętowane zwoje i klatkę z czarnym wieszczem złych wieści. Wysłuchawszy ordynansów, spojrzała przełożonemu prosto w oczy; bynajmniej nie z pychy, lecz ze szczerej gorliwości. – Przysięgam, że Was nie zawiodę i dopilnuję, by nikt nie szargał świętego imienia Zakonu. Nie frasujcie się dłużej, Patron wesprze sprawiedliwą wyprawę. A teraz jeśli pozwolicie, Wielki Mistrzu, za Waszą permisją oddalę się, by poczynić stosowne przygotowania do wyprawy. Niech Sakir ma Was w swej opiece. – Inkwizytorka skłoniła się z rewerencją i zastygła jeszcze przez chwilę w skłonie, oczekując na dalsze dyspozycje. Upewniwszy się, że zwierzchnik nie dysponuje dla niej innym przykazem, opuściła kantorek, by podążyć spowitą tanecznym cieniem galeryjką ku swej komnacie. Pełna myśli o nadchodzącym zadaniu, Vespera nie wątpiła, że jeśli guślarz żyw, za sprawą odpowiedniej motywacji okaże się bardzo chętny do współpracy.

Tego wieczora nikła świeca w pewnej komnacie Srebrnego Fortu dość długo rzucała chybotliwe światło na fragmenty „Wizji Marii Eleny” autorstwa Piranaaha von Aelkeffe. I tylko Sakir raczy wiedzieć, dlaczego - zrządzeniem dziwnego a nieumyślnego przypadku - w trakcie spalania zwoju z rozkazem także czarna przyszłość spisana na karteluszu równie ochoczo zajęła się ogniem.
Obrazek

Kompleks Duchownych

14
POST BARDA
Wiosna 91 rok.
Nastał poranek, jakże cichy i spokojny w tych niecodziennych czasach. Wydawałoby się, że w stanie wojny - bo jak inaczej należało nazwać relację zakonu, bogobojnych wojowników z nieludzką tyranią czarnoksięstwa, swoistą plagą, która wiła się po ścianach Nowego Hollar, będącego przykładem, że świat - nie jest i nigdy nie był gotowy na magię, żadną.

Lecz właśnie, było cicho, zbyt cicho, nawet ptaki nie odstawiały porannego koncertu, czyżby i im zabrakło wiary w pana ognia? A może nigdy go nie miały. Pewne było tylko to, że w mury zakonnej fortecy nie zaglądało nic prócz świata, a jedyne odgłosy, jakie zewsząd dochodziły to echa modlitw i szczękającego oręża, czy to ćwiczących zakonników albo przywdziewających swoje masywne pancerze. Nie były one tak głośne i tak szczególne jak jeszcze kilka dni temu. Zakon nie przegrał. Zakon dopiero ruszał zrobić porządek najpierw w królestwie, a potem na świecie.

Mimo tego poświęcenia i ryzyka, fort nie był opustoszały, kilkadziesiąt, może nawet kilkaset dusz zostało w zamkowych murach, by bronić wszelkich zgromadzonych tu zawczasu relikwii i świętych pism, no i rzecz jasna - swojej głównej siedziby. Zakonnicy pełnili swoje warty sumiennie, jak przystało na ludzi oddanych sprawie, bo ich sprawa wcale się nie kończyła. Możliwe, że właśnie teraz stawali przed jednym ze swoich najważniejszych zadań, jakie przyjdzie im wypełniać.

Poranne modlitwy, te popołudniowe, wieczorne na pewno też należały do codziennego planu dnia młodej pani inkwizytor. Poranne nabożeństwo odbyło się bez najmniejszych zakłóceń i ci, którzy brali w nim udział, mogli zająć się innymi obowiązkami, robiąc miejsce dla kolejnej grupy zakonników, by i oni odmówili poranne modły. Wychodziłaś właśnie po odmówionej modlitwie z jednej z kaplic na jeden z korytarzy. Nim faktycznie udało ci się opuścić część fortecy przeznaczoną do modlitw i wszystkich około podobnych spraw i wyjść na dziedziniec, zauważyłaś, że jeden z zakonników stoi przy wyjściu, wyraźnie na kogoś czeka. Jak tylko cię spostrzegł, momentalnie się zawahał, szybko jednak poradził sobie z tą chwilą zwątpienia i ruszył w twoją stronę. Nie wyglądał, jakby się bał, na pewno starał się być ostrożny, bo kto wie, czy przypadkiem nie obrazi sławnej pszczoły?

Kimże był ten nieszczęsny młodzieniec skazany boskim wyrokiem Sakira na rozmowę z tobą w sobie tylko znanym celu? Otóż kojarzyłaś go z widzenia, a raczej z imienia, bo z twarzy podobny był zupełnie do nikogo, a może i każdego - zależy jaki sposób rozumienia tych słów przyjąć. Nie rzucał się w oczy, w tłumie zawsze niknął, gdyby nie kilka kroków i zwrócenie się w twoim kierunku na pewno byś go nawet nie spostrzegła. Jego dość krótka kasztanowa czupryna nieco przykrywała jego czoło. Z postury - w tłumie byś go nie poznała. W hełmie za nic! Już jego mundur pasujący do jednego z szeregowych zakonników niskiego stopnia wyraźnie pokazywał, że jego ważność jest zupełnie... Nieistotna. – Pani inkwizytor... Nazywam się Grant — Zwrócił się w twoim kierunku, natychmiastowo skłaniając głowę. Nie patrzył ci w twarz, nawet jak szedł, zdawał się unikać twojego spojrzenia, możliwe bojąc się o to, by twoje żądła nie pozbawiły go wzroku. – Pani, miałem poinformować, że przybył do nas posłaniec, z jakiegoś powodu podróżnik, niezakonny. Ma wiadomość, klął się na naszego Boga, że to Zakonnik jakiś go wysłał. Ponoć do pani. Czeka przed wejściem na dziedziniec. — Skończył. Mówił tonem spokojnym, ale nie był spokojny, to była maska, to była ułuda, do jakiej sam próbował się przekonać. Jego serce biło mocno, bo i przedtem z tobą nie rozmawiał, a reputacja wyprzedzała cię zawsze, jak nie o jeden, to o dwa kroki. On - nic nieznaczący szeregowy. Wtedy nagle wzdrygnął się, a do waszych uszu dotarł hałas - komuś upadł hełm korytarz dalej i potoczył się po posadzce. Niesforny żołnierz całkiem szybko go pochwycił i z nieco zakłopotanym wyrazem twarzy, wydawało by się, chciał zniknąć, bez kłopotania kogokolwiek.


Kompleks Duchownych

15
Kojący był moment modlitwy, paliatywny dla strudzonej duszycy, która bieżała przez dzienne trudy żywota. Vespera lubiła te chwile, prawdziwie wtenczas odpoczywała, pogrążona w kontemplacji, próbując dosięgnąć gwiazd i Boga. Dziwili się profani – jakże to, tyle modłów składać i jeszcze się tym nie nudzić? Nie wiedzieli oni bowiem, że niejeden zakonnik nie śpi snem spokojnych, a przytłoczony jest przez brzemię obowiązków, wspomnień i obrazów. Tedy medykamentem zostawała jeno modlitwa, która wyrywała ze szponów okrutnej teraźniejszości.

Z taką właśnie lekkością w duchu wyszła z nabożeństwa inkwizytorka, nabrawszy sił, by kolejny dzień wiernie służyć swemu bóstwu. Zmierzała dziarsko z kaplicy na dziedziniec, delektując się ostatkami medytacji, w nastroju przyjemnym i spokojnym… Który właśnie zdewastował przyziemnie jakiś bezczelny jegomość.

Nie zdążyło nawet wybrzmieć ostatnie credo modlitwy, gdy ośmielasz się przerywać mi kontemplację – zrugała młodzika na dzień dobry Vespera służbowym tonem, mierząc go gniewnym spojrzeniem. – Mało to razy udzielano repetycji, iżby oficjelom się nie naprzykrzać, kiedy uczestniczą w porannym nabożeństwie? Jest to bowiem czas uświęcony, któren winien jest naszemu Panu, by solennie spełniać obowiązku ku jego chwale. Za niespełna kwadrans byłabym w swoim gabinecie – żachnęła się, gotowa kontynuować burę, ale fortunnie dla Granta przerwał jej srebrzysty dźwięk upadającego hełmu, który uratował paladyna od dalszej reprymendy.

Zameldujesz dzisiaj, po zmianie, dowódcy straży, iże w trakcie nabożeństw nie potrafisz utrzymać hełmu w dłoniach i zakłócasz spokój zakonników. Ja to sprawdzę! – zgromiła niesfornego strażnika, nim tamten zapadł się pod ziemię, a następnie dała znak Grantowi, by ruszył z nią ku wyjściu.

Nie przedstawił się owy posłaniec? Wszak to nie karczma, by byle wędrowca przyjmować, a i waszym obowiązkiem jest o miano gości pytać. Przyprowadź go do sali przybocznej, tam, gdzie zawżdy przyjmujemy gości niższej rangi – zakomenderowała. – Za chwilę przybędę. I lepiej dla ciebie, by sprawa warta była czasu. – Vespera spojrzała nań w sposób, który jasno mu zasugerował, że wywoływanie jej z powodu jakiejś błahostki to nieszczególnie dobry pomysł w jego okolicznościach. Tak samo jak jakiekolwiek dalsze mitrężenie w przyprowadzeniu do niej enigmatycznego gościa.

Jeśli nie miał nic więcej do powiedzenia, otworzyła dźwierza i ruszyła przez dziedziniec, na którym zamieniła kilka słów ze znanym sobie inkwizytorem. Potem zaś podążyła do wspomnianej komnaty dla przyjezdnych.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”