Re: Lochy więzienne

31
Atak przyniósł skutek. Co prawda nie był to pełny sukces. Lecz czy zwykła mniszka mogłaby pokonać demona jednym ciosem? Musiała bardziej zawierzyć swojemu Panu... niestety nie jej sytuacja nie pozwalała jej na wyciszenie umysłu. Jej opiekun przybył na ratunek... lecz oto sam go obecnie potrzebował. Nie mogąc skupić się na rozmyślaniu skupiła się na emocjach. Emocjach, które obecnie najgłośniej w niej przemawiały. Musiała ochronić swych towarzyszy. Widząc, iż ciało demona zmaterializowało się znacząco wykonała płonącą pięścią mocny zamach i grzmotnęła go z całej siły w to co winno być jego twarzą wywalając całą jej moc. Wykorzystując chwilową dezorientacje czarciego pomiotu lub nawet stracenie przezeń równowagi rzuciła się biegiem ku swemu opiekunowi. Te kilka chwil pozwoliło jej nareszcie zebrać rozbiegane myśli w zwartą całość.

Demon przybrał bardziej materialną postać. Gdyby tylko było tu więcej żołnierzy... jednak obecnie najgroźniejszą przeciw niemu bronią w tym korytarzu był... Tu wzrok Meiry powędrował ku młotowi Salazara. Ona nie mogłaby go podźwignąć... ale on tak. Potrzebowali tego młoty. Teraz. Jej sztylet najwyżej rozbawiłby czarta. Dlatego też rzuciła się niema w kierunku swego opiekuna, położyła mu dłoń na ramieniu nie zważając na to czy był on już pokryty ohydną demoniczną wydzieliną i... padła na kolana. Zaciskając dłoń kurczowo na ciele Inkwizytora poczęła recytować niczym mantrę kolejną formułę.

- Pan jest moją osłoną. On otacza mnie swym ramieniem. Wspomóż mnie... wesprzyj mnie gdy jestem spowita w mroku. Odgoń zło. Osłoń mnie swym światłem....

Inkantacja trwała nieprzerwanie. Kapłanka byłą całkowicie bezbronna... całą swoją rozpacz i chęć uratowania Salazara przelała w jedno pragnienie. By zostali oni osłonięci przez Sakira jego rozpędzającym mrok światłem. Musiała oczyścić Salazara z owego paskudztwa i umożliwić mu dalszą walkę... powierzyć całą swą nadzieje i zaufanie w sile jego ciosu i jego doświadczeniu. Nie mogła sama walczyć ze złem. Zakon powstał właśnie po to by ludzie walcząc ramię w ramię potrafili je zniszczyć... i Meira miała zamiar podtrzymać tę tradycję miast porzucając towarzyszy na pastwę losu.
Spoiler:

Re: Lochy więzienne

32
Płomienna rękawica z rozmachem uderzyła w twarz demona, odrywając jego głowę i rzucając nią o ścianę. Korpus piekielnego zabójcy przestał utrzymywać swój kształt, za to zaczął powoli pełznąć w stronę głowy na ścianie, podtrzymywanej przez szybko gasnące resztki ognistej pięści. Meira upadła na ziemię tuż przy inkwizytorze, i zaczęła raz po raz wzywać ochronne moce pana w nadziei ochronienia siebie i swoich towarzyszy. Na jej skórze pojawiło się uczucie przyjemnego ciepła, kojącego wśród chłodu lochów. Następnie ciepło zaczęło się rozprzestrzeniać we wszystkich kierunkach, a gdy napotkała inkwizytora, zaczęła pełznąć po jego zbroi, odpychając wszystkie smoliste gluty które się do niej przyczepiły.

Wkrótce środek pomieszczenia zajmowała świetlista kopuła, odgradzająca demonowi dostęp do nieprzytomnych towarzyszy. Demon zmaterializował się ponownie, lecz teraz nie przyjął żadnej formy, a przynajmniej z tego co widziała Meira, nadal skulona nad powstającym z wolna Salazarem. Ten pochwycił młot, po czym zniknął jej z pola widzenia. Usłyszała huk, i następnie znowu jego nogi pojawiły się przed nią. Znikły. Huk. Pojawiły się. Najwyraźniej Inkwizytor używał bariery jako bazy wypadowej dla ciosów. Nagle ciałem Meiry wstrząsnęło potężne uderzenie w barierę. Kapłanką zachwiało, jej zdarte gardło nie było w stanie dłużej wydawać z siebie jakichkolwiek dźwięków. Osunęła się w nicość.

Ze snu wybudził ją krzyk. Dalej była na podłodze, a paru Inkwizytorów włącznie z Salazarem zamknęło demona w ścianie tarcz. Gdy demon obracał się w stronę jednego, dostawał cios w plecy. Zanim stwór się obrócił, rycerz zasłaniał się wysoką tarczą. Przybysz z otchłani był jakiś inny. Metaliczny, stały. Z jednym wielkim okiem na środku klatki piersiowej. Nagle zawył wyrzucając głowę w górę, a fala dźwięku odrzuciła inkwizytorów na ściany. Zanim powstali, potwór zwinął się w sobie, i zaczął intensywnie się kruszyć, jakby zamieniał się w piasek. Następnie z piasku uniósł się kłąb dymu, i demon w postaci cienia umknął korytarzem, prześlizgując się między kratami wysokich i małych otworów w ścianach, wydostał się z zamku i uciekł w noc. Meira nagle poczuła się straszne zmęczona. Głowa jej opadła, a świat ponownie spowiła ciemność.

Ciemność. Wokół. Siedziała na ciemności, oddychała ciemnością. W oddali coś błysnęło. Światło. Czerwone. Naraz przypomniały jej się czerwone oczy strażnika i jego ręce, duszące ją coraz bardziej, duszące… Ale nie, to nie to. To światło było znajome. I zbliżało się. Zbliżało się wielkimi krokami w formie rosłego wojownika w kapturze, z lśniącym, niemalże białym płytowym pancerzem. Twarz spowitą miał w płomieniach, lecz Meira czuła że jej Pan ma na twarzy uśmiech.

- Witaj Meiro. Obiecałem Ci że porozmawiamy potem, a ja obietnic dotrzymuję, przecież wiesz. – Odezwał się łagodny, niemal melodyjny głos, który jednocześnie miał w sobie odrobinę ostrości. Niczym śpiewająca klinga wśród bitewnej zawieruchy. – Co się dokładnie stało dzisiaj w Srebrnym Forcie? Znam tylko zarys wydarzeń, może mogłabyś powiedzieć mi na ten temat coś więcej? – Zapytał, siadając obok niej. Naraz poczuła miłe ciepło, niczym od świeżej, gorącej tkaniny, i zapragnęła przytulić się do swojego Pana, albo chociaż przysunąć się bliżej matczynego ciepła jakim emanował bóg.
Spoiler:
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Lochy więzienne

33
"Udało się... jej opiekun został uratowany. Jeszcze tylko trochę..." Takie myśli przebiegały przez jej umysł gdy klęcząc rozpaczliwie starła się utrzymać demona z dala od siebie i swego mentora. Jednak demon napierał na osłonę i uderzał w nią coraz mocniej. Salazar jednak wykorzystywał ją również do ranienia czarta. Nagle jednak potężne uderzenie pozbawiło jej przytomności... zaś gdy ją odzyskała ujrzała demona otoczonego przez grupę zbrojnych. Wsparcie przybyło. Teraz mogli walczyć. chciała wstać... pomóc... lecz jej ciało leżało bezwładnie na posadzce. Demon na jej oczach zmienił się w pył i uciekł. Ona zaś pozbawiona sił i determinacji jaką dawał jej obowiązek ochrony towarzyszy... zemdlała.

Z początku obejmował ją mrok. Delikatny acz wszechobecny. Przez chwilę lękała się. Zdało jej się, że demon powtórnie ją uwięził w swej chorej wizji. Szybko jednak przekonała się o swym błędzie. Oto przez mrok kroczyła znana jej postać, otoczone jeszcze lepiej znaną jej aurą. Postać w zbroi... o twarzy spowitej w płomienie. Mrok wkoło niej zdawał się nie być zagrożeniem... a naturalną koleją rzeczy. Światło tak potężne musiało rzucać cień... lecz mogło i go rozproszyć. To właśnie uczynił Sakir podchodząc do swej kapłanki i odganiając wszelkie strzępki cienia... także te zagnieżdżone w jej duszy. Oczyszczona i szczęśliwa podeszła pół kroku w jego stronę by jeszcze bardziej skąpać się w jego cieple. Rozradowana wsłuchała się w jego śpiewny głos i z pokora odparła.

- Jakowyś demon przedarł się przez ochronę fortu Panie. Nie wiem kto go umieścił... ale z jakiegoś powodu zaatakował mnie na samym początku. Myślałam, że to kwestia miejsca... lub przypadku... ale widocznie mógł mieć jakieś plany względem mojej osoby. Wtedy mnie osłoniłeś... przyszedłeś w swej mocy i chwale rozbijając wroga niczym... och... ale.... o tym... już... wiesz...

Tu Meira na chwilę się zmieszała i nerwowo przebierając palcami u rąk które złożyła przed sobą próbowała powrócić do głównego tematu.

- Więc... potem byłam u Salazara.... dowiedziałam się, że demon był w lochach... nie wiem czemu go tam umieszczono. Jeden z Inkwizytorów chciał bym się tam z nim udała... może spoczywał w fundamentach i przypadkiem go odnaleziono w trakcie remontu? A może faktycznie czarny mag go przyzwał... nie pojmuję jednak czemu od razu nie wzniecili wtedy alarmu lub nie zabrali mnie do neigo siłą. Przez to, że zignorowała tamtą prośbę... oni... ci żołnierze... wiem, że i tak bym tam nie dotarła na czas... ale chociaż kilku... chociaż paru.

Tu do oczu szlachcianki napłynęły łzy. Kolana się pod nią ugięły i długi moment nie potrafiła dojść do siebie. W końcu łkając wydusiła pociągając nosem.

- Potem... użyła twej mocy. Razem z Salazarem i paroma knechtami odgoniliśmy demona... uciekł osłabiony... wiesz może gdzie?
Spoiler:

Re: Lochy więzienne

34
Przez całą przemowę Meiry, bóg siedział nieruchomo, z głową lekko przechyloną na bok, jakby przysłuchując się jej słowom. Gdy zadała pytanie, przemówił. - Nie wiesz wszystkiego. Demon miał za zadanie uwolnić nekromantów z podziemi, i zneutralizować głowę Zakonu. Dowiedział się tego jeden z moich sług, jednak było już za późno by Cię ostrzec. Najwyraźniej głupia bestia wzięła Cię za wielkiego mistrza. Jestem Ci winien przeprosiny. – Meira zwróciła wzrok na postać Sakira, którą powoli ogarniały ostre, gorące płomienie, wydobywające się ze szczelin w zbroi. Widać było że z trudem się powstrzymuje aby nie okazać swojego gniewu. Nagle płomienie przygasły, a ogień z jego kaptura znów przypominał wesołe płomyczki trzaskające w ciepłym kominku. – Ale żyjesz. I to się liczy. Poradziłaś sobie świetnie, moja miła, jestem z Ciebie dumny. – mówiąc to położył jej na głowie swoją dłoń odzianą w rękawicę, i pogłaskał jej włosy.

Meirę przeszył dreszcz. Doświadczyła nagłego uczucia szczęścia i spełnienia. Trwało ono tylko na ułamek sekundy, ale Meira wiedziała że jest to najsłodsza chwila w jej gorzkim żywocie. Nie mogła wyobrazić sobie większego szczęścia niż to, które czuła w tej chwili. Szybko jednak była zmuszona powrócić do rzeczywistości, gdyż jej opiekun wstał, i obrócił lico w stronę z której przyszedł. – Muszę już iść. Odpowiadając na Twoje pytanie, nie wiem gdzie jest demon. Ale ten, który zawarł z nim pakt, rezyduje nieopodal wsi o nazwie „Dom Hwuldmira”. Oczekuję że zajmiesz się tą sprawą. – Powiedział, po czym odszedł w stronę ciemności. Naraz wizja zaczęła się rozmywać, a Meira otworzyła oczy.

Leżała w swojej izdebce, na łóżku. Nad nią pochylała się bardzo dobrze jej znana i zatroskana twarz Przeoryszy Verii.

- Meira, wstałaś! Jak się czujesz? Wszystko dobrze? Potrzeba Ci czegoś? – Słowa wyleciały z ust przyjaciółki tak szybko, że ledwo zrozumiała poszczególne słowa. Było to urocze na swój sposób.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Lochy więzienne

35
W miarę jak Sakir mówił Meirę ogarniał nie tyle strach, który nie imał się jej w tym czystym i spokojnym miejscu, co zwyczajny niepokój. Bo jak inaczej określić uczucie które narastało w kapłance na wieść, iż celem demona był wyzwolenie groźnych indywiduów zalegających w więzieniach Fortecy? Jakkolwiek były one wypełnione w większości heretykami, guślarzami o szemranym pochodzeniu mocy jak i wieloma szaleńcami, którzy ostatecznie kończyli w przyklasztornych lazaretach... to jednak byli wśród nich również osoby stanowiące faktyczne zagrożenie dla życia... jako takiego. Życia jako wartości. Gdy usłyszała, iż atak skierowany na nią miał uderzyć Wielkiego Mistrza poczuła swego rodzaju ulgę, że cios skierowany ku ich przywódcy został zatracony na uszkodzenie jej nic nie znaczących - w porównaniu do jego - sił witalnych. Słysząc zaś słowa pochwały i dotyk jego dłoni we włosach zmieszała się ponownie. Nim odszedł rzekł jej jeszcze gdzie jest jej cel. Widać niezwykle mu zależało na jego neutralizacji skoro nawiedził ją tego jednego dnia tyle razy. Obawiając się, iż tym razem zniknie na dłużej zdołała przy całym przytłaczającym ją szczęściu i zawstydzeniu rzec jeszcze.

- Dziękuję ci Panie za wskazówkę... i dobre słowo. Nie zawiodę cię.

Po czym wizja rozmył się zaś szlachcianka powtórnie wróciła do swego zmizerowanego ciała. Ktoś się nad nią pochylał, ktoś w szacie zakonnej. Potrzebowała dłuższej chwili by odeprzeć z oczu widok boskiego płomienia i dopiero wtedy rozpoznała Verilie. Głucha na wodospad słów i jeszcze półprzytomna wyciągnęła drżącą rękę w kierunku klatki piersiowej mniszki, chwyciła mocno jej szatę i częściowo przyciągnęła ją do siebie, częściowo zaś użyła jej jako uchwytu do podniesienia się z posłania. Chwilowo skonfundowana nie myślała o tym, że owo działanie może sprawić przeoryszy ból, więc kontynuowała to tak długo, aż jej twarz była wystarczająco blisko jej własnej. Tak blisko by mogła usłyszeć jej osłabiony po trudach głos, mówiący.

- Wieś Dom Hwuldmira... powiedz im... że jest... nieopodal tej... wsi.

Jej głos, choć słąby, pełen był determinacji. Determinacji która załamała się z ostatni, słowem. Jej dłoń rozluźniła uścisk jednocześnie uwalniając mniszkę z nieprzyjemnej sytuacji gdy jej majacząca przyjaciółka patrzyła swym wzrokiem zdawałby się mogło przez jej głowę. Sama zaś Meira opadła na posłanie wyczerpana po całych tych zajściach. Omdlenia, wizje, utrata zmysłów, używanie mocy i fakt, że sił przez ostatnią potyczkę użyczał jej bardziej alchemiczny wywar niż jej własny organizm nie rokowały dobrze na jej obecny stan. Oddychając ciężko potrzebowała odrobiny czasu by uświadomić sobie co właśnie zrobiła nie stać ją było jednak na nic innego jak zwyczajne.

- Przepraszam...

ciąg dalszy
Spoiler:

Re: Lochy więzienne

36
Przywleczona z dziedzińca dziewczyna została bez zbytniej delikatności ciśnięta na wilgotną i brudną posadzkę jednej z celi, by po chwili usłyszeć za sobą głuche szczęknięcie zamka i oddalające się kroki. Droga do owego pomieszczenia była długa i usłana zarówno patrolami strażników, jak i niezliczonymi celami wypełnionymi najróżniejszego rodzaju istotami. Alice mogła wręcz przysiąc, że w jednej z nich widziała kogoś wyglądającego jakby od miesięcy nie miał nic w ustach, w drugiej zaś opasłego szlachcica nerwowo recytującego dziecięcy paciorek. Każdy w zdawać by się mogło identycznej jak ta celi. Jednak nawet w ciągu tej długiej drogi Alice nie znalazła nikogo kto by ją zrozumiał. Zakonnica rozpłynęła się gdzieś w powietrzu i młoda dziewczyna na powrót została zamknięta w świecie gdzie nikt jej nie rozumiał... a także nie pragnął zrozumieć.

Świat ten stanowiły cztery kamienne ściany, okratowane drzwi, niewielkie miedziane naczynie i drewniana prycza z narzuconą nań workiem niegdyś wypełnionym najpewniej sianem, które to obecnie w większości rozsypane było po zabłoconej posadzce. Nie byłoby może tak źle... gdyby było to faktycznie jeno błoto. Jednak nietypowy metaliczny zapach jak i lekka nutka amoniaku wisząca w powietrzu zdawał się rozwiewać owe nadzieje. Nie dało się jednak tego jednoznacznie stwierdzić, gdyż jedynym źródłem światła była niewielka pochodnia płonąca pod drugiej stronie korytarza. Co prawda było nad nią niewielkie okratowane okienko jednak miast światła widać było przez nie kilka zbitych desek. W delikatnym i tańczącym blasku pochodni dziewczyna zdołała jednak zaobserwować, iż ściany pokrywają drobne litery, zaś deski pryczy zdają być wymizerowane i podziurawione przez najpewniej długie lata użytkowania. Widać poprzedni jej lokatorzy nie próżnowali. Niestety zmęczona i zdezorientowana dziewczyna nie potrafiła dostrzec nic więcej w owym niewielkim pomieszczeniu.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”