Re: Lochy więzienne.

16
Tego, do czego mnie tu oddelegowano – rzekła sucho w replice, odwracając się w kierunku, z którego syczała żmija jakowaś i wzrok swój zwracając ku temu miejscu, choć asysta półmroku wcale tej czynności nie usprawniała. – Chyba, żeś nie Alfred, tedy nie turbuj się ino wracaj do swych interesów.
Zimno, wietrznie, nieprzyjemnie. Siermiężne przywitanie tego indywiduum jedynie potwierdziło jej opinię o tym, iże klimat tego miejsca wypaczał usposobienie jego stałych bywalców. Nie dziwota, sama zdążyła przemarznąć doszczętnie i rada by była, mogąc wynieść się stąd co rychlej. Miast tego wciąż serwowano jej zawady, choć nie z własnej przewiny nawet nie wyruszyła z serca Sakirowych włości, co irytowało ją prawdziwie. Z czymże tym razem przyjdzie jej się zmierzyć? Chyba jeszcze ino beczka z solą nie wyrażała jakichś obiekcji.
Spoiler:
Obrazek

Re: Lochy więzienne.

17
- Kazali Ci trudną drogą iść, za stróża mieć tylko ciemność. Patrzą jak wolno staczasz się i spadasz w otchłań bezdenna. Widzą, jak mieszasz z winem krew, by obłaskawić codzienność. Lecz twe serce bije im na przekór... Wyostrz wzrok, bądź czujna jak dziwki zwierz. Napiętą struną bądź w obawie przed ich kłamstwem!
Mniej więcej takowa wersja herezji napotyka Vespere, gdy próbuje wkroczyć w królestwo Alfreda. Z otchłani ciemności wyłaniają się ślipia, a tuż za nimi powyższa inkantacja. Lecz czym ona jest? Obawą? Groźbą? Może wróżbą? Nie doszłe jest uzyskanie odpowiedzi na te i inne pytania.
W ułamku sekundy głos zamyka się w sobie, a to na skutek błyskawicznego obezwładnienia kraczącej wrony. Mająca w tej chwili miejsce sytuacja jest niejasna dla kobiety, trud analizy tak szybkich wydarzeń przekracza nawet jej bystrość. Dopiero chwila ukojenia nerwów umożliwiła skrupulatne powiązanie faktów i związane z tym ułożenie ich w chronologiczny szlak.

Infiltracja lochów więziennych przyprowadza Vesperę w skazane przez strażników miejsce. Niefortunnie tuż przed dotarciem do punktu docelowego, ktoś lub coś, zaczepia niewinną duszyczkę. Zza krat macha dłońmi i mrocznie kracze brednie odnośnie domniemanego wykorzystywania, zła, nieczystości i Święty Sakir wie czego jeszcze. Aż tu nagle heretyk zostaje trafiony długim, metalowym prętem. Uderzenie powala mężczyznę, a co za tym idzie wpada w mrok pobliskiej celi. Dlatego niemożliwe jest zidentyfikowanie jego osobistości.
- Do piekła psie!- krzyczy napastnik.
Najwyraźniej musiał przybyć z pokoju Alfreda, w winnym wypadku nie mógłby pojawić się tutaj, tak szybko. Wysoki, zarośnięty z niewielkim brzuszkiem i podbródkiem wojak naparza gospodarza celi. Jak w transie trzaska prętem przez kraty. To raz trafiając, to nie. Prawdopodobnie łamie ofierze kilka kości, ponieważ krzyki są niewyobrażalne. Ranią nie tylko uszy, lecz również serce każdej wrażliwej osoby. Pomiędzy wysokimi tonami można usłyszeć bełkot: Pomóż mi Pani, pozwól mi żyć...
Zintensyfikowany krzyk w końcu ustaje, martwa cisza rozchodzi się w eter. Nadchodzi grobowy spokój, albowiem jawa ustępuje miejsca nieświadomości.
- No i po kłopocie. Tfuu! Zapraszam do mnie. Oczekiwałem Ciebie dziewczyno.
W tył zwrot i do komórki, tej za beczką soli, właśnie tam udaje się Albert z gościem.

Nazywali ją komórka, ale przypomina bardziej zbrojownię. Pełno tutaj skrzyń, stojaków i dziwnych narzędzi. W środku usytuowane jest dębowe biurko z zastawą w postaci starej literatury i papirusów. Kilka kartek przygniata pojemnik z atramentem, natomiast obok niego leżą trzy pióra do pisania. I zaplecza nie brakuje, jednak wgląd do niego uniemożliwiają rozklekotane drzwiczki.
A Vespera stoi przed bordowym fotelem, gest ręki najemcy wymaga, aby bezspornie na nim zasiadła.
Wszak on już siedzi, wygodnie oparty o oparcie swego tronu, podobnie do duchowego zwierzchnika, układa dłonie w trójkąt. Z miną mędrca spogląda prosto przed siebie, jego wzrok niweluje wichry i burze, sprowadza spokój. Jest to irracjonalne, albowiem sekundę temu bez hamulców masakrował więźnia. Teraz dostojnie przyjmuje gościa, od którego ewidentnie pożąda inauguracji szermierki słów.

Re: Lochy więzienne.

18
Chwilowa dezorientacja rychło ustąpiła abominacji, która z podwójną siłą uderzyła w Vesperę wtenczas, gdy zmiarkowała, kto ważył się kalać jej uszy herezją. Mało tego, ta kacerska mierzwa, ten plugawy pomiot miał jeszcze czelność skamleć do niej o lutość. Ta nadejdzie dopiero w oczyszczającym ogniu, heretyku, pomyślała ozięble, obserwując zaistniałą sytuację z niechęcią, bez krzyny współczucia. Szczęśliwie szybka i sprawna interwencja oszczędziła jej dalszego "napawania się" tego typu widokami, toteż ochoczo wyruszyła wreszcie za Alfredem do jego pieleszy.
Przyznać należało, iż nieźle się tu jak na podziemne warunki urządził. Nie przyszła jednakże admirować jego pracowni, więc nie ociągając się zasiadła we wskazanym miejscu, spoglądając na swego interlokutora z dozą lekkiego zniecierpliwienia.
- Bracie inkwizytorze – zaczęła nieco oficjalnie, atoli pierwszy to i ostatni raz, kiedy zamierzała się tak do niego zwracać, od teraz bowiem miała ograniczać się do formy imiennej. Nie był jej zwierzchnikiem ni wyżej postawioną personą, zatem będąc z nim na hierarchicznej równi nie miała obowiązku okazywania mu szacunku.
- Spieszno mi, toteż przejdę od razu do rzeczy, a ty racz mi wyjaśnić kilka kwestii. Co to za dziwna jaskinia, którą przypadkiem udało ci się odkryć i skąd pomysł na to, że ma ona związek z pochwyconym wcześniej apostatą? Podaj mi jak najwięcej szczegółów dotyczących tej sprawy, w końcu nie wątpię, iż sam rozumiesz znaczenie dobrego rekonesansu przed wyprawą.
Obrazek

Re: Lochy więzienne.

19
Świece emanują intensywnym płomieniem, dzięki czemu Alfred może podziwiać Vesperę w jej całej okazałości. Siedząca naprzeciwko bladosóra inkwizytorka jest jedną z niewielu urodziwych kobiet, jakie w ostatnim czasie widywał mężczyzna. Jego samcze pochodzenie oraz brak opanowania myśli, wpływają na odruch bezwarunkowy. Dokładniej rzecz ujmując, na czolę pojawiają się krople potu, gruczoły potowe w górnej okolicy korpusu również nie stronią od działania. Słona mieszanina mocznika, wody, soli mineralnych oraz innych substancji widnieje na zaroście pod nosem, który jest notorycznie oblizywany, jakby spełniał rolę zachęcającą do uprawiania pewnych przyjemnych aktywności.
W dodatku serce łomocze na tyle głośno, iż w przerwie od krzyków więźniów można wychwycić ton skurczu i rozkurczu mięśni gładkich poprzecznie prążkowanych. Zdenerwowanie przejawia się poprzez stukanie opuszkami palców o blat biurka. Fortunnie krótkie paznokcie Alfreda nie dotykają powierzchni, więc dźwięk jest po prostu znośny. Zaś na szyi wididnieje duża żyła, potwornie prezentuje się pod bladą skórą. Z pewnością, gdyby Vespera stała nad samcem, to mogłaby ujrzeć, iż jego członek jest w stanie gotowości tzn. neurony nieadrenergiczne biorące udział w procesie erekcji uwalniają na swoich zakończeniach tlenek azotu, a także adenozynę, acetylocholinę i wazoaktywny peptyd jelitowy, które dodatkowo wtórnie zwiększają produkcję NO przez komórki śródbłonka. Głównym mediatorem erekcji jest tlenek azotu, który powstaje w autonomicznych zakończeniach nerwowych przez deaminację argininy. Następnie łącząc się z receptorami cyklazy guanylowej pobudza ją do produkcji związków wysokoenergetycznych cyklicznego monofosforanu guanozyny, która obniża stężenie kationów wapnia w cytoplazmie komórek mięśni gładkich. Powoduje to rozkurcz mięśniówki naczyń i ciał jamistych prącia oraz zwiększenie napływu do nich krwi. Jednocześnie w miarę wzrostu ciśnienia krwi w ciałach jamistych następuje stopniowe zaciskanie naczyń żylnych, co skutkuje zmniejszeniem odpływu krwi tożsamym ze zwiększeniem napływu krwi tętniczej do zatok ciał jamistych prącia. Rezultatem tych zmian jest erekcja prącia i jego usztywnienie.
Aż dziw, że wszyscy których spotyka na swej drodze kobieta, to takie niewyżyte maszynerie do kopulacji. Co prawda nikt oficjalnie, prócz tych gagaszków przy wejściu, nie oferował niczego Vesperze. Kultura, odpowiedni ton zawsze towarzyszą konwersacjom, może po prostu nieliczna ilość samić tudzież celibat kapłanów oraz palladynów sprawia, iż regują tak, a nie inaczej na widok urodziwej niweiasty.
[ W Zakonie wyłącznie wyżej usytuowane jednostki oraz klerstwo są obarczone celibatem ]

Oczywiście objawy spowodowane jej obecnością nie wpłynęly jakoś rozmowy. Jak przystało na profesjonalistkę Vespera przedstawiła konkrety, których oczekuję. W odwecie spotkała się z następującą treścią:
- Znaleziony w okolicy tej jaskini apostata był bardzo niebezpieczny. Powiedzmy, że wiele musieliśmy poświęcić, aby go schwytać...
Stąd wnioskujemy, iż właśnie tam się ukrywał, że to jest jego lokum. Chyba oboje nie wierzymy w zbieg okoliczności?
- Zadał pytanie retoryczne.
- Gdy wpadłem na trop komory, od razu wiedziałem czym jest. Niestety niekorzystne położenie, członkowie grupy zmusiły mnie do powrotu. Myślałem, że dowiem się czegoś od samego źródła, zanim wrócę do miejsca pochwycenia. Niestety heretyk wprowadził się w jakiś trans. Nie reaguje na bodźce, oddycha, ale nic poza tym. Podczas bycia zesztywniałym nic go nie rusza, żadna tortura, żadna no... Ten skurwysyn jako pierwszy uchyla się od wymiaru sprawiedliwości! Jak spojrzę w oczy przełożonym, gdy się dowiedzą, że nic nie wiem! - rozgniewany krzyczy w kierunku brunetki.
- Dlatego musimy infiltrować jego kryjówkę! Ona może być podziemnym łącznikiem z innymi nekromantami. Wiem o tym tylko ja i dowódca Ervin van Kullerhausen, teraz też Ty.
Dowódca pokłada w Tobie wielkie nadzieje, mówił mi, że nie widział lepszego szpiega od dekady. Jeśłi naprawdę jesteś taka dobra, udasz się w wyznaczone miejsce. Odkryjesz wszystko, co jest do odkrycia.
- Alfred przełknął ślinę, ażeby dalej prowadzić wykład.
- No i ten...Emmm wszystkie artefakty, jakie znajdziesz. Weź ze sobą, bo ten... no nie wiemy co za moce w nich drzemią i do czego mogą posłużyć wrogom.
Ostatnie zdania były sprzedane w nieco odmiennej formie, niż poprzednie. Nastała cisza, Alfred mógłby wyposażyć Vesperę i już się z nią pożegnać, ale w dobrym tonie pozwolił na kolejne pytania, jeśli takowe miała.

Spoiler:

Re: Lochy więzienne.

20
Vespera zaś siedziała zasłuchana w fotelu, ważąc słowa Alfreda i jego supozycje różnorakie.
- To dopiero trafiła ci się przechera – skonstatowała nie bez złośliwości frustrację inkwizytora powodowaną jego niemożnością przesłuchania kacerza, a posłane doń rozbawione spojrzenie nazbyt wyraźnie komunikowało mu, iż ktoś tu ma poważny problem, i to bynajmniej nie ona. Zrazu jednakże zaprzestała cierpkości, perorę jego pragnąc uzupełnić o sprawy dla powodzenia jej ekskursji kluczowe.
- Kto ma wisieć, nie utonie. Pierwej spłonie – skwitowała sentencjonalnie na pocieszenie. – Pominąłeś jednakże konkretną lokalizację jaskini. Kędy mam się kierować, by jak to rzekłeś, odkryć wszystko, co jest do odkrycia? Jakie znaki wskażą mi, iż zbliżam się do właściwego miejsca?
I w zasadzie nic w jego wypowiedziach nie dawałoby jej zaczątku do irytacji, gdyby nie te ostatnie zdania, które ten musiał niepotrzebnie wtrącić. Zaiste zdziwiły ją nieco, boć to praktykantkę ma przed sobą, że o oczywistościach ją instruował będzie?
- Chyba nie próbujesz pouczać mnie o kwestiach proceduralnych, Alfredzie? – Vespera uniosła brew, chłodno wpatrując się w zakonnika i wyczekując jego odpowiedzi.

Deprekuję uniżenie za zniknięcie bez słowa oraz zwłokę w odpisie i takoż równie uroczyście przyrzekam, że to się więcej nie powtórzy tusząc, iż mój bard Callisto spojrzy na ten występek łaskawym okiem.
Obrazek

Re: Lochy więzienne.

21
Kropla potu wyłoniła się za lewym uchem. Okrągła i słona poczęła spadać, powoli kreśląc swój lichy szlak. Pierw minęła kołnierz, a potem jakimś cudem nie dała się wsiąknąć przez lnianą koszulę. W końcu zjechała po plecach i dotknęła prawego półdupka. A wszystko, to na skutek chłodno uniesionej brwi kobiety. Jej reakcja wywołuje nie lada rozdrażnienie, jakby miała ukryte dno. Najwyraźniej temat związany z relikwiami jest bardzo ważny dla Alfreda tudzież jego przełożonych. Aż dziw zawiera dech w piersi, tak wiele niejasności w Zakonie, tak niewiele prostych ścieżek.
Jednak czasowy grymas jest na tyle labilny, iż automatycznie zanika, a na jego miejscu widnieje nadchodząca mowa.

- Oczywistością jest, że tak nie myślałem... Ja, Alfred nie pouczam Cię o procedurach. Wyłącznie przypominam, masz wiedzieć i tyle.
O co dama pytała wcześniej? No tak, chcesz informacji na temat lokalizacji. Skup się, bo to bardzo ważne.
Na tej mapie...


Wnet Alfred wstał i rozwinął kawałek papieru, który znajdował się na biurku. Była to własnoręcznie naszkicowana mapa. Oparty o biurko nie mógł sobie poradzić z syzyfowym zwijaniem rolki, dlatego każdy z rogów przygniótł, tym co miał pod ręką.

- Widnieje schematyczny opis tutejszych ziem. Tutaj się znajdujemy, tym szlakiem podążysz na południe, nie trzymaj się traktu. Rusz prosto na południe, w kierunku orlego oka. Gdy z pola widzenia zatracisz wszelakie zabudowanie, wnet winnaś ujrzeć polanę. Musisz ją pokonać, aż dostaniesz się do peryferii lasu, postaraj się ominąć leśniczówkę, która nadzoruje wszystkie wydarzenia.

Z szuflady wyjęto kolejny papierek, tym razem obskurny i mały.

- Moje rysunki dokładnie pokazują las, trzymaj się zachodniego pasma drzew, zaznaczyłem je za pomocą krzyżyków. Nieopodal musisz szukać bardzo gęstych krzewów iglaków. Uważaj, bo właśnie w nich jest dziura, wejście do jaskini. Podróż nie jest długa, jeśli się nie zgubisz, winnaś trafić tam za 4 godziny, bo konia popędzać umiesz?

Po odwecie za wcześniejszą niuans słowny, Alfred pozostawia Vesperę sam na sam z mapami. W tym czasie ucieka na zaplecze, gdzie huczy od spadających klamotów. Chwile niepewności umykają podczas analizy map.

- Wróciłem, masz tutaj niezbędny sprzęt.

Z plecaczka zaczęły wyłaniać się przeróżne rzeczy. Między innymi: LINA, dwa krzemienie opatulone w czarną szmatę, szklany pojemnik na wodę ze skórzanym okryciem, szczelnie zakorkowany. Dwie małe pochodnie o dużych członach i zawinięte w czerwoną ścierkę przysmaki: 2 kawałki ciasta drożdżowego, mały bochenek chleba, okrągły ser, marchewka wraz z cebulą. Na to spojrzał Alfred i rzecze

- Pozdrowienia od Basi... Masz wszystko czego potrzebujesz. Koń czeka na Ciebie przy polu.

Nastaje głucha cisza, po czym mężczyzna zreflektował się dostatecznie.

- Przecież nie wiesz, jak stąd wyjść. Wstawaj idziemy!
Udasz się blisko polany, wyjście prowadzi Cię do małej chaty nieopodal traktu, tam winien czekać twój koń. Nie bacz na nic, wsiadaj i popędzaj go, co sił w nogach.


Ewidentnie chciał się pozbyć Vespery. Zapakowaną prowadzi do korytarza, o którym nie miała wcześniej pojęcia. Jest mokry i zrujnowany, jakby nikt z niego nie korzystał.

- Prosto i do klapy w podłodze. Niech Sakir ma Cię w swojej opiece.
Ostatnio zmieniony 18 lip 2015, 9:33 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Lochy więzienne.

22
Z uwagą wysłuchawszy wytycznych Alfreda, chwyciła po spoczywającą na drewnie mapę i w mig zwinęła ją znów w rulon, takoż i kawałek karteluszu pełen gryzmołów inkwizytora w swe podróżne klamoty pakując. Ten zaś rychło powrócił i w potrzebny prowiant ją zaopatrzył, który z wdzięcznością przyjęła, bo choć strawa duchowa najważniejszą się mianuje, wżdy doczesna powłoka z duchową w polemikę w tej kwestii ochoczo by weszła.

Tak i bez ociągania gospodarz tego locum wskazał jej sekretne wyjście z lochów, Vesperze z kolei nie pozostawało nic innego, jak bez zwłoki nim podążyć. Ledwo co po nią posłano, a tu już wszystko narychtowane i nawet koń na zewnętrzu czekał. Znany to był powszechnie schemat - szybkie wezwania, szybkie wyprawy, szybkie śmierci. W utajeniu i zapomnieniu, bez słowa milczącej skargi, bez wiedzy czy wdzięczności ocalanych istot, posyłani zakonnicy składali swe ofiary z żywotów na ołtarzu Patrona.
Szczęśnie ona nie ginęła. Sakir nie pozwalał, jeszcze nie nadszedł jej czas.

- Żegnaj, Alfredzie. Do rychłego zobaczenia – rzuciła doń na odchodne tonem pozbawionym emocji i nie odwracając się za siebie zniknęła wreszcie w półmroku wilgotnego korytarzyka.

Ślągwa szczelnie ją opatulała, gdy w niszczejącym przesmyku pośpieszała przed siebie. Cztery godziny drogi to nęcąca obietnica, która oszczędzała jej sporej fatygi, a siły pozwalała spożytkować na wykonanie właściwego zadania. Jak dobrze pójdzie to jeszcze dzisiejszej nocy, a najdalej jutro na powrót będzie grzać się przy kominku Srebrnego Fortu. W oddali zaczął jej się jawić przed oczyma szczeblowy kształt, ani chybi drabina. Nie mitrężąc wspięła się na nią, by wreszcie wyczuć nad sobą, a następnie podważyć klapę podłogową. Najwyraźniej pierwszy punkt już osiągnęła i w myślach życzyła sobie, by dalej szło jej równie łacno.
Obrazek

Re: Lochy więzienne.

23
Młoda niewiasta napotyka na swej drodze stary, drewniany twór, toteż bez większego zastanowienia postanawia z niego skorzystać. Szczeble skrzypią pod naciskiem jej stóp, podczas gdy finalnie trafia na opór. Uniemożliwienie kontynuacji ścieżki spowodowane jest obecnością kwadratowej klapy w suficie. Kobieta próbuje wznieść ją za pomocą ręki, lecz daremno. Dopiero mozolne trzaskanie barkiem, jako tako porusza archaiczną konstrukcje.
No i jeszcze ostatni akt siły, by wznieść wrota. Tak, udało się! Klapa trzaska o podłoże, huk wiruje pomiędzy ścianami korytarzy, a Vespera opuszcza lochy na rzecz wiejskiej chaty.

Re: Lochy więzienne

24
[...]

Przybywając biegiem z Inkwizytorium, trzy osoby zagłębiły się w hol prowadzący do lochów. Hol był całkiem opuszczony, co było dziwne, gdyż zwykle powinno tu być parunastu strażników stanowiących ostatnią linię obrony przed nekromantami przebywającymi w lochach. Wreszcie dobiegli do rozstajów. Słyszeli krzyki i odgłosy walki, ale przez nieciekawą akustykę nie wiedzieli która z trzech odnóg prowadzi do źródła odgłosów.

Lewa odnoga po parunastu krokach rozwidlała się na lewo i prawo, korytarz przed nimi niknął w ciemności, niekiedy rozświetlany przez tkwiące w ścianach pochodnie. Prawa odnoga posiadała wiele rozwidleń prowadzących wzdłuż długiego rzędu światełek. Marick podszedł do niewyraźnego kształtu w rogu, który okazał się ledwo oddychającym strażnikiem z raną w boku.

- Szlag! – Przeklął Inkwizytor. – Trzeba było zatrzymać tego chłopaka żeby wskazał nam drogę! Ten wybuch mógł być wszędzie!

- A więc którędy? – Zapytała po chwili ciszy Vanessa, nie mówiąc do nikogo w szczególności. Wolała widać nie brać na siebie wyboru drogi, gdyż zła ścieżka mogła kosztować ich cenne minuty, i życie kolejnych strażników.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Lochy więzienne

25
Biegnąc w kierunku zagrożenia Meira powoli składa swe stargane uczucie na powrót w jednolitą całość. Wkoło dawało się słyszeć krzyki i jęki... nie były to doble oznaki. Świadczyły one o eskalacji problemu miast jego zażegnaniu... z drugie strony fakt, że miał jeszcze kto krzyczeć oznaczał, że Zakon faktycznie stawiał czoła zagrożeniu i niebyła to jednostronna rzeź bez choćby prób walki. Rzuciła świeże wyrzuty sumienia w przepastne odmęty swych życiowych błędów i skupiając się na teraźniejszości natężyła całą swoją siłę by w razie zagrożenia móc osłonić przed nim swoich towarzyszy. Towarzyszy, których powinno być znacznie więcej. Brak straży niepokoił nie tylko ją. Coś musiało się stać. Lecz dlaczego wszyscy od tak porzucili swe posterunki? Czyżby przemogły ich wizje, które ona była w stanie zwalczyć? Bijąc się z myślami o mało nie zauważyłaby niewyraźnego kształtu leżącego przy rozwidleniu. Jakby tknięta wybiegła przed Salazara i przyklękając przy Maricku. Swym drobnymi dłońmi próbowała ucisnąć ranę tak by zatrzymać krwawienie i siląc się na łagodny i kojący ton próbowała dotrzeć w jakikolwiek sposób do ulatującej świadomości strażnika.

- Już dobrze... jesteś bezpieczny. Czy wiesz kto ci to zrobił? Gdzie jest?

Spojrzała na pozostałych jej towarzyszy i rzuciła z nadzieją.

- Ma ktoś jakieś bandaże?

Zależnie od odpowiedzi spróbuje szybko przewiązać ranę nieszczęśnika porządnym opatrunkiem... lub nerwowym ruchem zdejmie swoje długie rękawice z dłoni i zgniatając delikatny materiał w swego rodzaju kulisty opatrunek spróbuje zatkać nimi ranę. Strażnik najpewniej stracił już zbyt wiele krwi... ale nie mogła patrzeć jak ta leje się z niego bez udzielenia mu żadnej pomocy. Co prawda miała pod szatą własne bandaże... ale odwiązanie ich zajęłoby zbyt wiele cennego czasu. Zaś zważywszy na to jakie było ich zastosowanie, nie byłoby to zbyt... higieniczne i bezpieczne dla knechta. Nie marnowała jednak czasu na jeno niesienie mu pomocy. Wątpiła czy usłysz od neigo jakakolwiek odpowiedź... i czy będzie ona prawdziwa zważywszy na szok i stan w jakim strażnik się znajduje. Spokojnym głosem tak by nie denerwować konającego lub będącego bliskim tego stanu człowieka rzekła do swych towarzyszy.

- Krew... ktoś go zranił. Zrobił tutaj i odszedł... albo gdzie indziej i strażnik sam tu przybył lub go zaniesiono. W każdym przypadku powinien pozostać ślad. Chwyćcie pochodnie i przyjrzyjcie się podłodze... ścianą... coś musi tu być.

Korzystając z chwili jaką owe czynności najpewniej zajmą jej towarzyszą położyła dłonie na skroniach mężczyzny i próbując złapać z rannym kontakt wzrokowy wytężyła swoją wolę by następnie przelać ją w następujące słowa.

- Niech Pan pokrzepi twe strudzone ciało.

Wraz z ową frazą do ciała rannego wpływać poczęły nowe siły. Nie wiedziała czy i jak długo pozwoli mu to jeszcze walczyć... ale wiedziała jedno. Jej Pan nie chciał by ktokolwiek dzisiaj jeszcze zginął. A ona musiała tego dopilnować... wszelkimi metodami.
Spoiler:

Re: Lochy więzienne

26
Meira podeszła bliżej. Teraz, gdy jej oczy nieco przyzwyczaiły się do ciemności, mogła spojrzeć na mężczyznę. Strażnik posiadał miecz, teraz leżący daleko poza zasięgiem jego ręki. Ubrany był w metalową kolczugę z kapturem z grubych kółek, a na lewym ramieniu miał okrągłą żelazną tarczę. Gdy przemawiała do rannego, Marick wyciągnął bandaże które zawsze nosił za pazuchą na wszelki wypadek, i podał je Meirze. – Śmierć tego człowieka to jedynie kwestia czasu moja pani. Nie marnowałbym na niego medykamentów. – Powiedział wstając i łapiąc za jedną z pochodni.

Każdy z jej towarzyszy zagłębił się w inną odnogę i zaczęli szukać śladów stóp na matowej posadzce wilgotnego lochu. Metaliczna woń krwi mieszała się ze specyficznym zatęchłym smrodem lochu, tworząc nieprzyjemną i przyprawiającą o wymioty mieszankę. Podczas gdy inni szukali śladów, mężczyźnie został założony porządny opatrunek. Znaczy, był porządny chwilę temu, teraz zaczynał przesiąkać krwią, wydobywającą się spod cicho pobrzękującej kolczugi. Strażnik wyciągnął prawą rękę, spoczywającą wcześniej na metalowym hełmie, i złapał Meirę za ramię. – Paaa…Pp… Pani… - Wyjąkał, zanim wydał z siebie długie, przeciągłe tchnienie. Meira z przestrachem strąciła jego rękę, i zdeterminowana aby utrzymać mężczyznę przy życiu wypowiedziała błogosławieństwo.

Uczuła nagłe zmęczenie, jak po długim sprincie, jednak na szczęście trwające tylko chwilę. Wpatrywała się z wyczekiwaiem w ciało strażnika, którego oczy nagle zaświeciły się czerwienią. Meira poczuła ukłucie tryumfu, gdy strażnik wykonał szybki, chrapliwy wdech. Krew przestała płynąć, ale Meira wiedziała że efekty będą tymczasowe. Niezależne ile błogosławieństw nad nim wypowie, nie potrafi uzdrowić jego ran. Ten człowiek dla niej wrócił z objęć śmierci, lecz wkrótce i tak tam wróci. Strażnik wykonał gest dłońmi, jakby chciał ująć jej twarz w podzięce. Meira zaczęła się odsuwać, lecz zbyt późno się zorientowała że czerwone oczy raczej nie należą do zwykłego repertuaru skutków ubocznych błogosławieństwa. Gdy sobie to uświadomiła, było zbyt późno na reakcję. Dłonie strażnika zacisnęły się na jej szyi, uniemożliwiając jej wydanie jakiegokolwiek dźwięku. Usta nieumarłego wykrzywił uśmiech. Teraz Cię mam, Naznaczona. Rozległo się w jej umyśle. Syczący głos. Mroczny. Demoniczny. Inni byli tymczasem zajęci szukaniem śladów, a pochodnie skutecznie oślepiały ich tak, że nie widzieli co się dzieje z Meirą. Tupot butów Inkwizytora Salazara również zagłuszał ciche odgłosy szamotaniny. W końcu skończą szukać i zwrócą się do niej, ale nie wiadomo czy szlachcianka będzie wtedy jeszcze żywa.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Lochy więzienne

27
Walczyła. Miała nadzieje na uratowanie życia tego strażnika. Gdy wydał z siebie ostatnie tchnienie dalej próbowała podtrzymać jego gasnącą iskrę życia płomieniem swej wiary. Na próżno. Podczas gdy jej towarzysze rozeszli się szukając śladów i poszlak Meira musiała stoczyć walkę z doczesną skorupą osoby, którą przed chwilą próbowała ratować. Słyszała również głos... widziadła upiorny uśmiech zwłok. Czyżby ów demon przybył tu po nią? Dlaczego? Co zrobiła? Niestety nie miała czasu o tym myśleć. Musiała działać. Niestety nie mogąc nabrać powietrza nie mogła ni to wezwać pomocy ludzkiej... ni boskiej. Z jej gardła wydobywały się tylko półszalone odgłosy.

- Khe.... hry... ghaaaa.

Pozostawało więc jej własne drobne ciało. Przez chwilę starała się pozbyć okropnych łap ze swojego gardła lecz jej wątłe ramiona nie były w stanie odtrącić dłoni mężczyzny. To było na nic. Nie miała dość siły. Czując nadchodzącą po nią śmierć Meira w ostatnim geście rozpaczy sięgnęła po mizerykordię. Cienkie i krótkie ostrze nie napawało być może respektem i wobec zakutego w zbroje rycerza było igraszką. Teraz jednak była w bezpośrednim starciu ze zwykłym strażnikiem. Wiedziona odruchem pachnął od dołu ku górze srając się wbić ostrze w podbródek nieumarłego. Jeśli to zaś nie wywoła w opętującym go demonie jakiegokolwiek szoku i dalej będzie duszona... wbije ostrze swego sztyletu w pachę chodzących zwłok z nadziej, że nieumarły po utracie władzy nad jednym lub dwoma ramionami pozwoli jej się wymknąć z owego wysysającego z niej życie uścisku.
Spoiler:

Re: Lochy więzienne

28
Ręce strażnika zaciskały się coraz silniej na szyi Meiry. Wokół robiło się coraz ciemniej, i nie miało to nic wspólnego z tym że jej towarzysze zabierali pochodnie coraz dalej. Walcząc z ogarniającą ją ciemnością szlachcianka drętwiejącymi rękoma sięgnęła po mizerykordię, i pchnęła w podbródek strażnika. Wąskie ostrze przebiło wrażliwą skórę, podniebienie i dotarło do mózgu, który poddał się chłodnemu metalowi bez trudu. Meira wypuściła ostrze. Jej palce nie miały już siły, czuła że powoli odpływa w chłodne objęcia śmierci. Nagle do jej płuc wpłynął życiodajny tlen. Świat wokół wyostrzył się i nabrał kolorów. Szlachcianka zakaszlała. Strażnik znieruchomiał pochylony nad nią, jego palce dalej znajdowały się na szyi Meiry, lecz nie miały już siły. Demon był ograniczony możliwościami swojego naczynia. Bez mózgu nie mógł sterować ciałem. Nagle mężczyzna odchylił się do tyłu i otworzył usta, z których wyrzucił czarny, gęsty niczym smoła dym. Mężczyzna upadł, jego tarcza uderzając o podłogę wydała ostry, metaliczny dźwięk. Czerń nad Meirą zaczęła się powiększać, i zmieniać formę, lecz ona widziała jedynie troje czerwonych oczu wśród morza czerni. Czuła że demon nie odpuści tak łatwo. Lecz drugi raz nie zdecyduje się na walkę w jej umyśle, ostatnim razem spotkał się z dość niemiłym przyjęciem.

Nagle powietrze przeszył głośny dźwięk zwalnianej kuszy. Magiczny, połyskujący fioletowo bełt przeciął powietrze i przeleciał przez czarną masę, wbijając się głęboko w kamienną ścianę. Demon zawył z bólu, i zaszarżował prosto na Vanessę, odrzucając ją na ścianę i sprawiając że wyrzuciła bełt który trzymała w dłoni. Czarna masa zaczęła się powoli zbliżać do kobiety, najwyraźniej zamierzając jej ciałem dokończyć to, czego nie dokonała ciałem strażnika. Wtem w polu widzenia pojawił się Marick. Zaszarżował z okrzykiem na cześć Sakira na ustach, a jego metalowa wekiera zalśniła ogniem. Demon uchylił się przed ciosem i wyciągnął podłużną, wąską mackę z ciemności, próbując wbić czarne ostrze w mężczyznę. - Uważaj! - Wyrwało się Meirze, jej głos chrapliwy, ale słyszalny. Marick jednakże uchylał się przed ciosami z gracją wypracowaną w trakcie wieloletnich treningów, niestety jego tarcza po przyjęciu trzech ciosów wgięła się tak, że bardziej przeszkadzała niż pomagała. Vanessa w tym czasie zdążyła wystrzelić kolejny bełt, demon zawył z bólu i wściekłości, stworzył z oparów ogromną pięść i uderzył Maricka, odrzucając go na drugi koniec pomieszczenia, gdzie ten uderzył głową o ścianę i stracił przytomność. Następnie demon podniósł Vanessę macką z ciemności i rzucił nią o ścianę tuż obok Maricka, wytrącając jej kuszę z rąk. Z korytarza obok słychać tupot metalowych butów Inkwizytora Salazara. Demon obrócił troje oczu w stronę Meiry, najwyraźniej zdecydowany zakończyć wszystko zanim Inkwizytor tu dotrze.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Lochy więzienne

29
Oswobodzona Meira wykorzystała ową okazje by odsunąć się jak najdalej od owych ohydnych zwłok. Gdy z ich ust wydobył się dym Meira szybko przypomniał sobie okropną senną wizję. Demon przemierzający się z ciała do ciała za pomocą smugi cienia. To musiał być on... albo problem, z którym właśnie mierzył się Zakon był znaczeni gorszy niż jej się pierwej zdawało. Fakt faktem... to z czym obecnie walczyli było niematerialne i niezwykle niebezpieczne. Choć rzadka magiczna i zaklęta broń powierzona szczęśliwie jej opiekunom była w stanie zmusić demona do przyjęcia również pozycji obronnej... nie powstrzymała jednak jego przeważającej siły fizycznej. Zarówno zaklęte bełty jak i pięknie reprezentujący się płonący oręż zdołały jedynie go zranić i rozsierdzić. Choć przez moment zdało się, że ich współpraca powstrzyma demona na dość długo... może nawet do przybycia posiłków, to jednak ostatecznie ulegli silę istoty z innego wymiaru. Ciśnięci pod ścianę niczym szmaciane lalki sprawili, iż serce dziewczyny zadrżało. Czyżby przyjście tutaj miało sprawić, iż jej towarzyszę umrą w jej obronie?

Nie... nie mogła na to pozwolić. Cóż jednak mogła zrobić bez Salazara? Spojrzała na sztylet w swojej dłoni. Ściekała po nim wciąż krwista posoka... jednak cóż mógł zrobić wobec takiego bytu? Odpowiedź była prosta. Nic. Kapłanka pogodzona z tym faktem rozluźniła uchwyt pozwalając mu spaść na posadzkę. Następnie wyciągnęła przed siebie dłoń jakby chciała błagać w przerażeniu demona darowanie jej życia... jednak miast jęków i zaklinań z jej spuchniętych ust popłynęła prosta prośba.

- Panie... użycz mi swej siły.

Szlachcianka poczuła jak jej serce i umysł wypełnia ogień. Czuła ciepło płynące przez jej żyły, by następnie wydobyć się z jej ciała i sformułować nad jej wyciągnięta dłonią płomienistą i rozpędzającą mrok rękawicę. Na twarzy kapłanki ukazał się delikatny uśmiech. Teraz nie była sama, w żadnym wypadku. Mogła walczyć. Mogła powstrzymać demona dostatecznie długo by przybył jej opiekun i inne posiłki. Przekonując siebie do tego posłała ku demonicznemu cieniowi rozpaloną dłoń w celu kilkukrotnego go uderzenia. Nie chciała zmarnować całej jej siły bez upewnienia się czy i gdzie należy uderzyć by trwale zranić demona... celowała jednak w okolice owych niepokojących oczu jako najbardziej prawdopodobny punkt zaczepienia dla całej przeklętej jego konstrukcji.
Spoiler:

Re: Lochy więzienne

30
Demon patrzył swoimi czerwonymi oczyma jak kobieta rzuca ostrze na ziemię. Przyjąwszy to najwyraźniej jako znak kapitulacji, kształt rzucił się ku niej, wyciągając swoje czarne jestestwo w jej stronę. Niestety dla niego, Meira była daleka od kapitulacji. Rozpędzony demon uderzył z całą mocą prosto w płonącą rękawicę, która zamiast przez niego przejść, pociągnęła go za sobą, i przybiła do ściany. Demon przybrał bardziej materialną postać, wyglądał jak smoła rozplaskana na ścianie, ale szybko zaczął parować, wracając do poprzedniej postaci, gdy Meira cofała dłoń, gotowa uderzyć ponownie. Następnie w ułamku sekundy skupił się w sobie, i rozciągnął na wszystkie strony, wydając z siebie okropny wrzask, jego oczy skupione na niej, z wyjątkiem tego w centrum, które było przymknięte. Meira poczuła jak cała nadzieja ją opuszcza, jak traci wolę walki. Cios najwyraźniej nie zrobił na demonie żadnego wrażenia. Ale Sakir był z nią. Musiała też chronić swoich przyjaciół. Toteż cofnęła płonącą rękawicę jeszcze trochę, i uderzyła, celując w środkowe z oczu. Krzyk urwał się, a demon ponownie został przybity do ściany. Tym samym Meira poczuła jak wracają jej siły, a zły nastrój ją opuszcza. Ten krzyk musiał jakoś wpływać na jej umysł! Ręka cofnęła się po raz kolejny, ale tym razem demon nie zaczął parować. Pozostał w smolistej formie, która szybko zaczęła gromadzić się w jednym miejscu na podłodze, formułując jakiś kształt. Widziała też dwoje oczu, powoli wędrujących w górę, cały czas wpatrzonych w nią, spojrzeniem pełnym nienawiści, podczas gdy rękawica przygotowywała się do następnego ciosu rozpaczliwie powoli. Kształt coraz bardziej zaczynał przypominać człowieka. Dwumetrowego kolosa, z ramionami jak szafa i wielkimi bicepsami, falującymi razem z całym jego smolistym ciałem.

W momencie w którym demon przybrał ostateczną formę, Z korytarza obok wybiegł Inkwizytor Salazar. Szybko rzucił okiem na sytuację, i zaatakował demona, uderzając go pod kolano wielkim młotem. Kolano stwora zostało wyrwane z głośnym „Plop”, a czarna masa opadła na bok, zamiast na oderwane kolano, wykorzystując moment konsternacji Salazara aby pochwycić go wolnym ramieniem i sprowadzić do parteru. Czarna masa zaczęła rozprzestrzeniać się po pancerzu inkwizytora.

Płomienna pięść była gotowa do kolejnego ciosu. Ale gdzie uderzyć? W rękę trzymającą jej opiekuna, dalej próbować uderzać w oczy, a może gdzie indziej? Teraz demon był w nieco bardziej materialnej formie, więc może materialne bronie byłyby wobec niego skuteczniejsze?
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”