[Lochy] Kanciapa panny Mallor

1
Chociaż umiejscowienie prywatnych czterech kątów w zamkowych kazamatach mogłoby odstraszyć wielu ze świeckich współpracowników Zakonu Sakira, pragmatyczna panna Mallor w ogóle nie przejmowała się bliskością heretyków, nekromantów czy innych diabelstw. By przejść do warsztatu, w którym tak często pracowała, potrzebowała zaledwie kilka kroków. W swojej komnacie zaś posiadała zaskakująco pokaźną kolekcję foliałów. Czego mogłaby sobie życzyć więcej? No, może za wyjątkiem wolności...
*** — To ja, Rodrick! Na wczorajszej sesji zapomnieliśmy o oczach! Jesteś tam? — Głośny krzyk zza drzwi oraz równie donośne pukanie wreszcie zbudziły Figeallę ze snu. Pora była nader wczesna, trzeba przyznać, zapewne nie nadszedł jeszcze świt. Uparty zakonnik z jednej strony wykazywał się jakąś kulturą, nie pozwalając sobie na zwyczajne wparowanie do pokoju (w przeciwieństwie do Alvera i Enmara), jednakowoż nic nie wskazywało na to, by zamierzał odpuścić z łomotaniem w futrynę.

Rozważając wszelkie cienie i blaski obecnej sytuacji, Fea ostatecznie błyskawicznie oporządziła się i ubrała, a następnie wpuściła roztrajkotanego brata zakonnego do środka, przez dobry paciorek wysłuchując jego przeprosin za najście. Okazało się, że wraz ze wschodem słońca musi stawić się na zbiórce łącznie z resztą Brygady. Razem z Doranem udadzą się na rekonesans w okolice Irios, a sama misja miała podobno przyczynić się do czegoś nadzwyczajnego. Rodrick nie chciał zdradzić żadnych innych szczegółów, toteż gdy temat do rozmowy samoistnie się wyczerpał, oboje udali się do pracowni, aby czarodziejka mogła prędko nadrobić wczorajszą zaległość.
* — Wiem, że rudzielec i łysol ostatnio dali ci w kość, ale nie przejmuj się nimi. To cymbały, które nigdy w życiu nie osiągną nic więcej, poza kilkoma dodatkowymi pryszczami na zadzie. Naprawdę doceniamy to, co dla nas robisz. — Rodrick tradycyjnie starał się zapewnić pannę Mallor o jej wartości. Zachwiał się, powstając z zabiegówki i wgapiając w czarodziejkę nowe, zielone ślepia. Jego uśmiech zdradzał szczerość (bardzo dziwny i niepożądany wśród szpiegów atrybut), która cechowała także samą jego osobę. Zakonnik był już spóźniony, lecz zanim opuścił gabinet, podarował Fei malutki tomik bez tytułu, acz z pozdrowieniami od swojego przełożonego. — Nie powinienem ci tego mówić, ale kiedy wrócimy z Mistrzem Inkwizytorem do Srebrnego Fortu, najpewniej czeka cię z nim dłuższa rozmowa. Nie wiem dokładnie o co chodzi, ale Mistrz Doran chce chyba zacieśnić współpracę między tobą, a naszą drużyną. Cholera, ja tu trajkoczę, a inni pewnie szykują mi stos za moją wieczną niepunktualność. Bywaj w zdrowiu! — Pomachał współrozmówczyni na odchodne, a następnie wybiegł z pomieszczenia.

Całkowicie wolne dni były dla panny Mallor rzadkością, bo często zdarzały się jej nagłe wypadki (jak ten sprzed chwili), ale akurat dziś nie miała zaplanowanych żadnych innych operacji, więc mogła oddać się pasjom, bądź lenistwu, w zależności od tego, co było jej bliższe. Burczący brzuch zwiastował natomiast rychłe pojawienie się Evy, która prawdopodobnie posiadała telepatyczne połączenie z kiszkami Fei i stąd też brało się doskonałe wyczucie czasu owej gosposi, jeżeli chodzi o dostarczanie posiłków.
Obrazek

Re: [Lochy] Kanciapa panny Mallor

2
Zakon Sakira znany jest w pewnych kręgach głównie ze swoich ciepłych przyjęć. Szczególnie nieproszonych gości oraz tych sprowadzanych, którzy sprowadzeni być nie chcieli. Dodatkowo na najgorętsze przyjęcie mogą liczyć magowie, heretycy i wszelka ciżba mająca niemiłe zdanie o Sakirze.
Odkąd Fea przebywała w siedzibie Zakonu, mogła jednak liczyć przynajmniej na minimum wygody. Jej obecna kwatera — jak zwykła nazywać ją w myślach, by uniknąć słowa cela — składa się ze skromnej izby i przylegającej do niej pracowni. Do dyspozycji panny Mallor były wszystkie potrzebne meble. Całkiem wygodne łóżko, drewniana szafa, biurko, przy którym stało wyściełane krzesło i kilka półek zawieszonych nad łóżkiem, które uginały się pod ciężarem książek i zwojów. Na jednej ze ścian znalazło się miejsce na kominek, w którym to zazwyczaj wesoło trzaskały i tańczyły iskry rozbuchanych płomieni. Gdyby nie brak okien, zamknięte wzmocnione ryglem drzwi i częste kontrole zakonników istniałaby możliwość wyparcia ze świadomości, że pokój to więzienna cela.


Słysząc donośne łomotanie i głos Rodricka czarodziejka ani przez moment nie pomyślała, że to sen. Od tygodnia nie śniła. Po zaśnięciu następowała ciemność. Była jej świadoma, nie mogła jej rozpędzić, mrok przytłaczał ją, brał w ramiona niczym zatroskany opiekun i usypiał. Mocno i skutecznie. Sen przypominający śmierć. Teraz, powoli otwierając oczy, dochodziła do siebie, z wolna odganiając ciężkie, czarne zasłony nieprzyjemnego snu.
Po całym tym czasie spędzonym w Zakonie Sakira, pod czujnym okiem inkwizycji, jeszcze nie wiedziała, czy lubi Rodricka. Młody zakonnik, jako jeden z nielicznych, okazywał jej niczym nieskrywaną sympatię. Równie dobrze mógł wyznać jej dozgonną miłość i wyrazić chęć wspólnego zadłużenia w banku celem wybudowania fikuśnego domku na ukwieconym wzgórzu. Był szpiegiem, potrafił sprzedać najbardziej trywialne kłamstwa i ukryć najoczywistsze prawdy. Nie mogła mu wierzyć. Bardzo tego pragnęła, by ten młodzian z krzywym nosem, oczami barwy spienionego piwa i toporną szczęką pasującą bardziej do niedźwiedzia niż zakonnika, okazał się szczerym. Wtedy miałaby szansę. W tej chwili, kiedy otwierała drzwi, miała ochotę się uśmiechnąć. Wcale nie zapomniała o zmianie oczu. Miała nadzieję, że przed wyjazdem na misję jeszcze raz ją odwiedzi. Nie myliła się.
— Wszystko przez to, że tyle gadasz. Najwidoczniej wypadło mi z głowy. — Wpuściła go do pokoju, w międzyczasie wysłuchując litanii przeprosin i zapewnień, że nie będzie jej przez dłuższy czas niepokoił. Na to zapewnienie odpowiedział jedynie półuśmiechem. Zakonnik na jednym tchu opowiedział jej o planach dotyczących rekonesansu, swojej ekscytacji i spodziewanych wynikach owianych tajemnicą. Nie naciskała, nie miała tego w zwyczaju. W międzyczasie rozpaliła lampy, ustawiła przy nich dodatkowe lusterka, które pozwalały uzyskać więcej światła.
Było zimno. Od piwnicznych ścian lochu i chropowatej posadzki biło przenikliwe zimno. Ogień w kominku dawno wygasł, a Fea zdążyła zarzucić na siebie jedynie cienką suknię. Dreszcze przebiegły jej po karku niczym stado spłoszonych koni. Krótkim gestem wskazała zakonnikowi, aby ten zajął miejsce na szpitalnym stole. Wcale nie musiała tego robić, jednakże nie potrafiła wyzbyć się nielubianego przez siebie przyzwyczajenia. Mężczyzna bywał u niej wielokrotnie i nigdy nie sprawiał problemów. Inni zakonnicy często byli w jej towarzystwie spięci, wycofani, rzadziej aroganccy i nerwowi. A Rodrick, poza swoją wzmożoną gadatliwością i rozmarzonym spojrzeniem, które z premedytacją ogarniało całą sylwetkę czarodziejki, był spokojny i skory do współpracy. Zabrała się do swoich obowiązków, sięgając po magię i skupiając uwagę na piwnych oczach Rodricka. Ich spojrzenia kilka razy się spotkały.
— Nie ruszaj się tyle, bo zamiast zielonego oka sprawię ci dodatkową dziurę — powiedziała, manipulując dłonią przy lewym oczodole. — Alver i Enmar najwidoczniej mają w obowiązku utrudniać mi życie piwnicznego szczura.
Rodrick odpowiedział cichym parsknięciem i szerokim uśmiechem. Chciał pokiwać głową, ale Fea powstrzymała go, łapiąc za podbródek.
— Mówiłam. Nie ruszaj się.
Na wzmiankę o docenieniu jej starań nie zareagowała. Wykonała kilka testów oczu, by sprawdzić, czy wszystko było po jej myśli. Kilkanaście szybkich mrugnięć, przewracanie oczami i pokaz głupich min w wykonaniu Rodericka dały jej do zrozumienia, że zmiany nie uszkodziły gałek ocznych.
Gdy Rodrick wcisnął jej do rąk małą książeczkę, spojrzała na niego niepewnie. Zdała sobie sprawę, że wyglądała bezradnie. Nie nałożyła makijażu, zmęczenie ciemnymi smugami zastygło pod lekko przekrwionymi oczyma, sukienka miała wygniecione rękawy, a na jej szyi widać było gęsią skórkę. Na domiar złego Rodrick zapowiedział jej rychłe spotkanie z Mistrzem Inkwizytorem. Miała ochotę zakląć.
— Dziękuję — rzuciła krótko, odprowadzając wybiegającego szpiega do wyjścia.
Nigdy nie życzyła mu powodzenia. Nie mogło jej to przejść przez gardło.
Po wyjściu mężczyzny postanowiła rozpalić w kominku. Odłożyła mały tomik na biurko. W jednej chwili poczuła, jak bardzo skostniały jej dłonie, które wcześniej mile rozgrzewała magiczna moc zaklęć. Oczyściła palenisko z nadmiaru popiołu, wrzuciła cztery większe polana i kilka mniejszych drewienek. Po paru próbach udało jej się skrzesać mały płomień, który po paru momentach chciwie zaczął pożerać kawałki drewna. Fea również chętnie by coś pożarła. Równie chciwie i głośno. Domyślała się, że niedługo powinna zjawić się Eva.
Obmyła pobrudzone sadzą ręce, pościeliła łóżko i poprawiła strój. Kilkoma niespiesznymi ruchami upięła długie włosy w luźny kok. Użyła kilku kosmetyków, by chociaż odrobinę przypominać wypoczętą i bardziej żywą.

— Mogłam wczoraj nie ślęczeć tyle nad książką — mruknęła sama do siebie, dopełniając makijaż ulubioną pomadą do ust.
Spojrzała na biurko i na leżący na nim podarunek od Inkwizytora. Chwyciła książeczkę, otwierając na pierwszej stronie pozbawionej tytułu. Na szarożółtym papierze, starannym pismem Mistrz Inkwizytor napisał: Dla szacownej Panny Mallor, z nadzieją, że lektura zadowoli jej gusta, umilając długie wieczory. U dołu strony widniał drobny, perfekcyjnie wykaligrafowany podpis. Kiedy chciała przewrócić stronę, zamek w drzwiach zgrzytnął gładko, wpuszczając do środka uśmiechniętą Evę. Czarodziejka zamknęła książkę. Odkłożyła ją prędko na stos innych książek leżących na blacie, niczym mała dziewczynka przyłapana na czytaniu nieprzyzwoitych treści.
— Witaj, jak poranek? Słyszałam, że miałaś gościa — powiedziała gosposia, zanim nieznany Fei z imienia strażnik zatrzasnął drzwi.
— To tylko Rodrick. Nagły wypadek. Potrzebował usług magicznych, jak zwykłaś to nazywać — odpowiedziała Fea.
— Tak myślałam, że to on. Proszę, przyniosłam jedzenie.
Eva postawiła tacę na biurku. Dwie pajdy chleba z serem, usmażone jajko i ciepły, ziołowy napitek. Czarodziejka wyczuła wyraźną woń rumianku. Lubiła rumianek. Nigdy nie zaczynała jeść w obecności gosposi. Wolała jadać w samotności, robiąc z tego mały, prywatny rytuał. Usiadła na krześle, biorąc w dłonie ciepły kubek. Chciała rozgrzać nadal zziębnięte dłonie. W tym czasie Eva poprosiła strażnika, by ten podał jej miotłę i wiadro z wodą. Wcześniej Fea z zainteresowaniem i nieco prowokacyjnie spoglądała na otwierane w jej obecności przejście. Jednak po czasie spędzonym w Siedzibie Zakonu doskonale zdała sobie sprawę, że ucieczka z celi to byłby dopiero początek długiej i bolesnej przeprawy, z której mogłaby nie wyjść żywa. Dzisiaj nawet nie zerknęła na korytarz. Eva szybko uporała się z brudną podłogą, wzięła od Fei ubrania do wyczyszczenia oraz tacę z naczyniami, które przyniosła wczoraj w porze kolacji. Z braku miejsca Fea odkładała tacę na podłogę. Na szczęście nie spostrzegła do tej pory szczurów zainteresowanych resztkami.
— Smacznego. Dzisiaj mam mało czasu na wszystko, najwidoczniej coś wisi w powietrzu i wszyscy się spieszą. Bywaj w zdrowiu, zajrzę później — pożegnała się z uśmiechem.
— Do później, Evo — odpowiedziała czarodziejka.
Eva była dla panny Mallor zagadką nie mniejszą nić Rodrick. Pulchna, często radosna kobieta, której rycerze podawali wiadra z wodą i brudne szmaty. Na pewno nie pochodziła z pospólstwa. Potrafiła się zachować, nie miała problemów z prowadzeniem rozmowy, znała się na wielu sprawach, nie okazywała strachu i zakłopotania. Wspomniała kiedyś, że ma tutaj krewnego, który zaproponował jej godziwą i bezpieczną pracę. Fea często zastanawiała się, czy Zakon próbuje nią w ten sposób manipulować, że pod tym wszystkim jest coś jeszcze, sieć kłamstw i półprawd. A może właśnie nie było niczego, a wszystko to miało wpędzić czarodziejkę w niezdrową paranoję. Musiała uważać, musiała przetrwać ten trudny czas.
Upiła łyk letniego napitku, ugryzła kawałek chleba i jajka, po czym z zaciekawieniem sięgnęła po tajemniczy prezent od Mistrza Inkwizytora, który jak widać doskonale, wiedział o jej długich, nocnych posiedzeniach nad książkami i woluminami.
— Niech to będzie zwykłe czytadło, dość mam problemów — powiedziała do siebie, przeżuwając kęs. — Za dużo gadam do siebie. Możliwe, że naprawdę zwariuję.

Re: [Lochy] Kanciapa panny Mallor

3
"Ciepłe przyjęcie" w kręgach Zakonu Sakira miało nie tylko dosłowny sens, ale także wykształcone tradycją, alegoryczne znaczenie, którego domyśliłby się największy wsiowy przygłup. Fakt ten był powszechnie znany, iż zamiłowaniu do rozpalania stosów wśród niektórych zakonników dorównywał tylko pociąg do korzystania z usług miejscowych ladacznic. Nie ma na świecie ludzi idealnych, acz szukanie ich wśród Sakirczyków było albo przejawem nadmiaru wolnego czasu, połączonego z chęcią jego zmarnowania, albo przykładem totalnego odmóżdżenia.

Wyjątki od reguły zdarzają się jednak zawsze. Manifestacją takiego odstępstwa od zasady okazała się Fea, którą mimo posiadania niebezpiecznych zdolności magicznych traktowano co najmniej przyzwoicie. Nie przez ogół rzecz jasna, lecz a contrario, każdy wyjątek ma swoją regułę... Los panny Mallor i tak spuścił na nią wystarczającą ilość łask, biorąc pod uwagę gdzie trafiła, toteż obiektywnie rzecz ujmując, poszczęściło jej się.

Szybkie porządki w komnacie i poprawa wyglądu pozwoliły Fei na moment zapomnieć, że znajduje się w lochu jednego z najpilniej strzeżonych fortów Keronu. Wkrótce potem przyszedł czas na śniadanie i pogawędkę z Evą. Służka w istocie była równie ciekawą postacią, co Rodrick. Posiadała zadatki na szpiega, przez co Fea nigdy nie mogła mieć pewności, czy rzeczywiście nim nie jest. Czarodziejce zdawało się czasem, że jakakolwiek napotkana przez nią osoba jest swoistym aktorem w przeciągającej się, teatralnej sztuce. Wszystko działało tutaj, jak nowiuśkie trybiki w naoliwionej maszynie. Nawet gdy coś szło nie po myśli zakonników, bądź w Srebrnym Forcie zdarzały się jakieś tajemnicze wypadki, trudno było oprzeć się wrażeniu, jakoby wszelkie niepowodzenia były tak naprawdę częścią planu Alfholda Eckarda. Oczywiście zdarzali się tacy, którzy nazwaliby podobny tok myślenia jakąś formą fiksacji, bądź zwykłym urojeniem. Kwestionowanie otoczenia to bardzo zdrowy nawyk, jednakowoż powinno się go dawkować z dozą ostrożności.

Tomik, który otrzymała panna Mallor, pozytywnie ją zaskoczył, nie będąc zaledwie ładnie oprawionymi kartkami pobrudzonymi atramentem. W rękach Fei znajdował się jeden z nielicznych egzemplarzy zbioru poezji wysokich elfów z ubiegłej ery, przełożony na język wspólny. Chociaż obładowane metaforami i przesycone peryfrazami wiersze interpretowało się nad wyraz łatwo, przed przejściem do następnego czytającą pochłaniała długa zaduma. Przegapiła porę obiadową [dlaczego Eva nie pojawiła się z posiłkiem?], a od lektury oderwało ją dopiero stukanie w drzwi.

— Panno Mallor? — ochrypły głos brata Jaziela rozbrzmiał po drugiej stronie. Fea rozpoznała go już po pierwszej sylabie. Dawno jej nie odwiedzał, zapewne więc przyszedł podzielić się informacjami odnośnie Herbii, albo pragnął pogawędzić na temat nowego, fascynującego woluminu, odkurzonego przezeń ostatnio.

Spoiler:
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Srebrny Fort”