Re: Rynek główny

31
Na dźwięk dochodzącego znikąd głosu, naburmuszony i szargany emocjami młodzieniec skoczył na równe nogi, jakby sam diabeł dźgnął go widłami w tyłek. Odruchowo sięgnąwszy jednocześnie po kosę jak i sztylet, usilnie starał wypatrzeć się źródło ewentualnych problemów.
Widok zapadającej się ściany wywołał u niego niemały skok ciśnienia, a serce zdawało się przyśpieszyć do granic swoich możliwości. Jego bystry wzrok prędko wybadał dwa ludzkie kształty stojące u wejścia ukrytego korytarza. Wielką górę mięśni i o dziwo płomiennowłosą ślicznotkę, całą odzianą w czerwień niczym jakaś wampirza baronowa. Zdawało się też, że był tam ktoś jeszcze, ale dość znajomy głos mógł równie dobrze należeć właśnie do mięśniaka lub też trzecia osoba skrywała się dalej w przejściu.
Odzyskawszy nieco zimnej krwi, chłopak wziął kilka głębszych wdechów i z niebywałą pewnością siebie zagłębił się w przystrojone obrazami przejście.

Niewielki pokoik oddzielający od reszty świata, swego rodzaju salę tronową, miał dość specyficzny wystrój. Wszędzie można było dostrzec odniesienie do cyfry "siedem". Siedem obrazów wiszących na ścianach, siedem stojaków na broń, siedem ran zdobiących trupa...wszędzie tylko siódemka i czerwień.
- To jakiś ich znak rozpoznawczy? - pomyślał Telion, będąc na równi przestraszonym jak i podekscytowany niespodziewanym zaproszeniem do kryjówki znanej grupy przestępczej. - A temu, to co się stało? - skierował swą uwagę na niepasujący do otoczenia element, beznamiętnie wskazując chudą dłonią zaszlachtowane ciało jakiegoś pechowca. Czyżby miało to być jakieś ostrzeżenie dla niego samego? Nie zadzieraj z nami, bo podzielisz jego los?
Trup wydawał się świeży. Nawet krew nie zdążyła jeszcze zastygnąć i teraz pełzła na wszystkie strony, wypełniając każde pęknięcie w posadzce i napełniając cały przedsionek charakterystycznym, metalicznym zapachem. Chłopak dobrze pamiętał woń posoki i gdyby, w pewnym sensie, nie uodpornienie na nią, zapaskudziłby wejście treścią swojego żołądka, pozostawiając po sobie niemiłe, pierwsze wrażenie, którego tak chciał uniknąć, zwłaszcza, że był w towarzystwie nęcącej go swoimi wdziękami kobiety, jak i wyczekującego go za stalowymi drzwiami króla.
Teraz jednak tylko przyglądał się z obrzydzeniem czerwonej substancji, uważając aby w nią nie wdepnąć.

Zdumiony całą sytuacją, Telion nawet nie spostrzegł, kiedy zapanowała wręcz grobowa cisza. Ukradkiem zerknął na olbrzyma, który zdawał wgapiać się w niego z niebywałą powagą.
- Ano tak. Nie wypada przychodzić w gości z nożem w ręku. - zaśmiał się nerwowo. Zaraz też odłożył na stojak kosę, rozstając się z nią, z taką swobodą, jak gdyby nie było powodu do jej noszenia. Realnie rzecz ujmując, nawet by mu się teraz nie przydała. Otoczony ze wszystkich stron przez potencjalnych zabójców, zapewne nie zdążyłby wyjąć zza pasu noża, a leżałby plackiem obok poprzednika, nie mówiąc już o porządnym zamachnięciu się długim kijem z ostrzem na czubku.

Ciężkie drzwi się uchyliły, czerwona dama zajęła swoje miejsce. Chwilę później młody mężczyzna podążył za nią i posłusznie ustawił się przy czwartej linii, tak jak mu rozkazano.
Nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie, a nawet pomijając dłuższe słowa uprzejmości kierowane w stronę tronu, wyciągnął z kieszeni zwitek papieru i rozwinąwszy go przeszedł od razu do rzeczy.
- Zdaje się, że mamy co do tego jakieś wspólne plany. - zaczął i puścił pergamin, który poszybował tuż pod sam tron. - Doprawdy nie wiem o co z tym chodzi, ale musi być sporo warte, skoro zadaliście sobie tyle trudu, aby to ode mnie wydusić. Tak więc, moja propozycja jest następująca. Pomóżmy sobie nawzajem. Zdaję sobie sprawę, że znajdziecie odpowiednią osobę, która będzie umiała to rozszyfrować... - Wskazał na namalowane znaki. - ...a w zamian za deszyfrację, przekażę wam oryginalną wersję i z chęcią wyruszę odkryć niosącą się za tym wszystkim tajemnicę.- skończywszy swoje wywody pogrążył się w zupełnej ciszy, czekając z niecierpliwością na odpowiedź drugiej strony.

Re: Rynek główny

32
- Znakomicie - powiedział celowo w pustkę, tak by nie wiadomo było, co chwali. - Znakomicie.

- Zostawcie nas - rozkazał, a następnie zrobił przerwę. Podrapał się i spojrzał na portret. Najpierw na portret, potem na kruczowłosego jegomościa. Nie ciężko szło odczytywanie jego mimiki. Marszczył czoło, podnosił brwi. Momentami drgała górna warga z wyciosaną na środku pamiątką po ostrzu. Drgała tak, jakby ataman zaraz miał coś powiedzieć, jakby chciał coś wykrztusić w wnętrza gardzieli. Nerwowo machnął rękę na znak podejścia. Wtedy również zmierzył Teliona wzrokiem mówiącym: Dalej, dalej, żywiej!.

Krwawy śnieg, który spadł kilkanaście nocy temu, topniał w pierwszych promieniach porannego słońca, ale dachy wież i pinakli Irios wciąż były mokre i świeciły tak, że zdawały się płonąć. Na ulicach wciąż zmywano krew i nie godziła jej ani lodowata ani gorąca woda. Miasto świeciło pustkami, po zmroku zaś nikt nie wychylał się zza rogu własnej chaty. Ludzie obawiali się potworów. Na rynku gadali mieszczanie, że wrócą, że to kara za grzechy, że kolejnego ataku nie odeprze choćby caluśki legion ze Srebrnego Fortu.

- Co sądzisz o ostatnich wydarzeniach? - spytał król półświatka, lecz nie liczył się z opinią gościa. Bez względu na jego zdanie kontynuował swój monolog.

- A, ja ci kurwa powiem, że srałem po gaciach. Wyrżnięto tuzin mojej bandy - perorował. - Widzisz co dzieje się na zewnątrz? Nic! - krzyknął opluwając sobie brodę. - Kurwa, nic. Przez te karykatury z innego świata nie mam z kogo ściągać kasy. Wyrżnęli w pień dolne miasto. - prychnął pod nosem. - Straże patrolują każdą uliczkę. Ustalili godzinę wojskową od zmierzchu. Handel się nie kręci. W porcie przestały cumować statki. To miasto zdycha - tłumaczył z pogardą jakiej do tej pory nie przedstawiał wypowiedziom.

Prawdą było, że w Irios źle się dzieje. Wyjście zbrojnych na ulicę, godzina wojskowa, rewizje okrętów w porcie. Zbrodniczy półświatek nie miał lekko. To wyczytał z twarzy oraz słów naczelnego bandziora.
Sam też wiedział jak bardzo katastrofa odbiła się na gospodarce miasta lub w jaki sposób ją zamroziła, bo Irios przestało prosperować. Gospodarka stała w miejscu. Miasto zmieniło się w militarny bunkier, do którego z trudem wpuszczano nowo przybyłych, a i wyjść poza nie było łatwo.

- Posłuchaj - mruknął nagle ostro. - Udasz się na górę do Wrzeszczącej Miotły. Na miejscu zapytaj o Kadrima lub sam go rozpoznasz - uśmiechnął się jakby sam sobie. - Powiedz, że król cię przysłał.

- I - na pożegnanie wtrącił - lepiej żebyś mapę miał ze sobą.

Dobrze wyczuł groźbę. Od niej zrobiło się gęsto, że atmosferę szło kroić nożem. Król ostrzegł go, że za pomyłkę lub ucieczkę zapłaci torturą i śmiercią.

Re: Rynek główny

33
Negocjacje potoczyły się szybciej i łatwiej niż mogłoby się wydawać.
Biednego młodzieńca ogarnęło zdziwienie już po pierwszych usłyszanych słowach króla. Spodziewał się on bowiem jakiejś znacznie bardziej wyniosłej mowy lub najzwyczajniej w świecie, posłanej pod jego adresem groźby. A tu, równie prędkie wyrażenie swojej opinii za pomocą tylko jednego słowa. Telionowi wydawało się, że przechodząc od razu do rzeczy trafił w gust tej, jakże ważnej osobistości, nie marnując jego cennego czasu, ani też, jak się zdawało, słabych nerwów.
Nie chciał jednak zgrywać zanadto chojraka w obawie, że któreś z jego śmiałych posunięć przyniesie mu zgubę, tak więc, gdy tylko został sam na sam z powodem całego dotychczasowego nieszczęścia, posłusznie wykonał polecenia przywódcy gangu i zrobił w jego kierunku kilka kroków.

Dopiero po pomniejszeniu odległości, jaka dzieliła go od tronu, mógł w pełni dostrzec sylwetkę siedzącej na niej osoby. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, była paskudna blizna na ustach. Zresztą, całe oblicze oprycha było jakieś takie szpetne i budzące dyskomfort.
- C-co sądz... - nerwowo zbierał myśli i przygotowywał się do wygłoszenia swoich poglądów na temat niespokojnych czasów, jakie nastąpiły. Na całe szczęście ledwo po otworzeniu swoich warg, herszt wtrącił mu się w zdanie, tym samym ratując go od popisania się brakiem wiedzy w tej dziedzinie. Prawdą było, że do uszu Teliona dochodziły jakieś wieści na temat grasujących po okolicy potworów, ale będąc w swej naturze głuchym na wszelkie miejskie plotki i wydarzenia, chłopak zupełnie nie orientował się w aktualnym stanie rzeczy, pomimo faktycznej zmianie atmosfery, jaka ogarnęła całe Irios i licznych dowodach w trupach oraz zgliszczach budynków dolnego miasta.

Wysłuchawszy wszystkiego, co tamten ma do powiedzenia, świeży nabytek szajki grzecznie się ukłonił i opuścił przyozdobioną w szkarłat dziuplę zbójów, na odchodnym, jeszcze raz wszystkim się dokładnie przyglądając, a w szczególności szukając wzrokiem pewnej damy, która nie wiedzieć czemu, tak go zainteresowała.

Nie chcąc się zbytnio narazić nowemu szefowi, zgodnie z rozkazem pognał do domu, wygrzebał z tajnej skrytki zwinięty pergamin i nim ktokolwiek się zorientował, zrzucił z siebie zakrwawioną koszulę, zastępując jej miejsce całkiem świeżą, tym razem czarną, zaś na to wszystko narzucając zszyty naprędce płaszcz.
- Heh, pasuje mi. - zachichotał, po zobaczeniu swojego odbicia w kawałku szkła. Bądź co bądź, od dzisiaj jest gońcem typa spod ciemnej gwiazdy, także i kwestia ubioru wydawała mu się być dosyć istotną sprawą.
Jeszcze tylko wsadził za pas przywłaszczony sztylet tak, aby nie było go na pierwszy rzut oka widać, włożył do jednej z kieszeni mapę, przerzucił przez ramię uprząż z przymocowaną do niej kosą i tak ubrany, zamienił kilka słów z domownikami, utwierdzając ich w przekonaniu, że z kimś się umówił na spotkanie, a następnie szybkim krokiem skierował się do karczmy.

-"Wrzeszcząca miotła". - wyczytał na drewnianej tabliczce nazwę umówionego miejsca. Długo się nie zastanawiając, odważnie uchylił drzwi gospody i niczym stały klient wparował do środka udając, że jest zupełnie obojętny na dziesiątki wpatrujących się w niego oczu.
- Psia kość. .- zdenerwował się lekko, gdy zdał sobie sprawę, że nie ma przecież bladego pojęcia jak wygląda poszukiwany jegomość. Na próżno błądząc wzrokiem po tutejszych bywalcach, usilnie starał się namierzyć kogoś, kto mógłby okazać się tym, którego ma odnaleźć.

- Karczmarzu! - zawołał zbliżywszy się do lady baru. - Bywa tu u was ktoś imieniem Kadrim? - walnął prosto z mostu, jednocześnie kładąc na blacie dwie monety wgrzebane z otrzymanego mieszka. - Sam król o niego wypytuje! - z sztucznym uśmiechem i nieco głośniej niż było potrzeba, położył szczególny akcent na słowo "król", jednocześnie skupiając się na reakcji najbliższego otoczenia.

Re: Rynek główny

34
W karczmie panował skwar. Lulki piły, kubły stukając i co rusz szklane naczynia tłukąc, tak, że bez twardej podeszwy można by pochlastać sobie stopy. Nikt nie zwrócił uwagi na Teliona, chociaż wparował do Wrzeszczącej miotły z impetem prawie wyrywając ledwo utrzymywane we framudze deskowe drzwi. Po gwałtownym wejściu dotarł pod bar, gdzie rzuciwszy magiczne słowo "król" zyskał uwagę karczmarza. Wtem reszta pijackiej kampanii przy stołach zapadła w milczeniu i słychać było wyłącznie kurze dziobanie. Po izbie, stąpając płochliwie na pazurzastych łapach, chodziły dwie może trzy kury; dwie brązowe, a jedna czarna. Ogólnie nie można stwierdzić, co właściwie tam robiły, ale grunt pod nogami nie odbiegał od podłoża w stajni, toteż zapewne czuły się jak w domu pośród słomy i patyków.

Patryczek - kiwnął głową karczmarz do sprzątającego rozbite kubły wymoczka w za dużej postrzępionej białej koszuli i dziurawych butach. Chłopak odłożył resztki szkła i w te pędy przeszedł przed Telionem pragnąc wskazać właściwą drogę. Przeciągnął go między stolikami wzdłuż milczących gapiów. Dziesiątki spojrzeń - czuł się jak podczas ostrzału, śledzony na każdym kroku. Potem przeszli przez szarozieloną kurtynę, przywiązaną supłami do wmontowanego w zardzewiałe kandelabry kija. Wąski korytarz bez ludzi, stromo lejący się ku dołowi, jakoby zbrakło złota na schody. Zeszli niżej, tego był pewien. Od kamiennych ścian tchnęło zimnem i nie godziły tego ani gobeliny ani porządne okrycie.

- To tutaj - wyszeptał cienkim głosikiem chłopak i uciekł na górę.

W przejściu było dość ciemno, lecz na ścianie malowały się cienie rzucane przez wielkiego grubego mężczyznę i drugiego szczuplejszego znad głowy którego wyrastały dwie rękojeści. Przemknął wtem za róg, gdzie spostrzegł te sylwetki.

Pierwszy z mężczyzn był łysy, a wyróżniały go niewątpliwie dwa mieniące się w świetle świec kolczyki o kształcie okręgów. Do pleców przyczepione miał dwie pochwy, a z nich wystawały miecze. Siedział ze złożonymi na podbrzuszu dłońmi, nogą odpychając się od starego czarnego stołu. Zważając, że długo bujał się na jednej nodze krzesła, musiał niezmiernie dobrze wypośrodkowywać ciężar ciała.

Drugi z kolei - średniego wzrostu z dosyć umięśnionymi barkami, co sprawiało, że wydawał się dobrze zbudowany. W gruncie rzeczy był gruby, o czym świadczył ogromny brzuch i drugi podbródek. Jego krótko przycięte, mlecznobiałe włosy, mieszające się gdzieniegdzie z resztką czarnych kłaków nadawały starczego wyglądu. Pierwsze co rzuciło się Telionowi w oczy, to właśnie oczy. Przez lewą brew, całą gałkę oczną, aż po policzek ciągnęła się ciemna blizna. Oko było białe, nieobecne. Na sobie miał szary płaszcz z czerwonymi, jedwabnymi zdobieniami, który sięgał od szyi aż po kolana. Pod płaszczem znajdowała się biała, skórzana zbroja z kilkoma metalowymi wzmocnieniami w kluczowych miejscach. Biodra otoczone brązowym pasem, przy którym spoczywała pochwa z mieczem. To musiał być Kadrim

Re: Rynek główny

35
Bezpośrednie uderzenie w sedno sprawy ponownie przyniosło zamierzone efekty w niemal błyskawicznym tempie. Kilka rzuconych w stronę karczmarza słów wystarczyło, aby znaleźć się bez przeszkód w wyznaczonym miejscu. Ignorując wszelkie spojrzenia spode łba pozostałych osób, które usłyszały tok rozmowy, blady chłopaczyna bez większych nerwów podążył za przewodnikiem w głąb ciemnego i zimnego tunelu, spokojnie przepuszczając go z powrotem, gdy ten, po doprowadzeniu go pod właściwie drzwi z pośpiechem i wyczuwalnym zdenerwowaniem wrócił na powierzchnię.

Brunet pchnął drzwi, których zawiasy okropnie zapiszczały i wnet znalazł się wewnątrz tajnego pokoiku, w którym urzędowały dwie barczyste postaci. Jedna z nich wyglądała jak typowy zawadiaka, wygolony łeb, przebite uszy i parszywa morda. Od razu szło zrozumieć, że ten oto koleżka, to typowy renegat, czekający ino na rozkaz wszczęcia rozróby.
Drugi, z kolei wyglądał już zdecydowanie dostojniej i nie wydawał się być tępym rębaczem, pomimo okropnej szramy przechodzącej przez połowę lewej części twarzoczaszki i zamglonym oku, mogących świadczyć o bogatym doświadczeniu na polach bitwy lub innych miejscach, gdzie krew lała się szerokimi strugami. Wyglądał raczej jak podstarzały przywódca gwardii królewskiej, w pełni oddany sprawie.

- Moje uszanowanie. - Chłopak ukłonił się głęboko witając gospodarzy. - Przysyła mnie Król z sprawą niecierpiącą zwłoki. - Powłóczył po zbrojnych wzrokiem i po chwili milczenia wyciągnął zwinięty pergamin, a następnie umieścił go tuż na biurku, przy którym siedział, jak mu się zdawało, mądrzejszy z oprychów, na sam koniec robiąc dwa kroki w tył, odsuwając się nieco w mrok i czekając, aż potężna łapa weźmie w swe objęcia zwitek, a jedyne zdrowe oko zacznie ją analizować.

- Podobno będzie Pan umiał rozszyfrować o co z tym tak naprawdę chodzi. - dodał jeszcze szybko nim białowłosy zdążył do końca rozwinąć pergamin. Później już tylko milczał, aż nie dano mu prawa głosu.
Co prawda, z niewiadomych przyczyn jego charyzma znacznie wzrosła odkąd podjął decyzję na odnalezienie kryjówki szajki i później stawienia czoła jej przywódcy, ale wciąż miał w świadomości, że zbytnia pewność siebie i zapominanie o dobrych manierach, zwłaszcza w takim towarzystwie, może okazać się zgubne w swoich skutkach. Dlatego też postanowił, że będzie powściągliwy w słowach i przyjmie postać posłusznego sługi, a przynajmniej do momentu, aż jego pozycja w grupie nie wzrośnie lub też zagrażające mu osobistości nie zostaną wyeliminowane.
Teraz jednak stał cierpliwie w półmroku, oczekując na werdykt analizy mapy i spędzających sen z powiek tajemniczych symboli.

Re: Rynek główny

36
Tęgi mężczyzna podniósł ogorzałą twarz, a okaleczoną namiastkę oka skierował na nadchodzącego drapichrusta. Okutany lepkim gałganem mroku czuł jak sękate łapy wartko przejmują kawałek pergaminu. Kadrim zazgrzytał, warknął, chrząknął i równie obskurnie parsknął pochyliwszy się nad mapą jakoby była jego własnością.

Od kamiennych ścian tchnęło zimnem, którego nie godziła pociemniała boazeria. Kamienna podłoga ziębiła stopy przez podeszwy. Łysy gagatek nie spuszczał Teliona z oczu, i jego spojrzenie zawiało chłodem.

- Nie - wymamrotał przez zaciśnięte zęby, suwając mapę na środek stołu.

- Siadaj - dodał zaraz.

- To po co nam ona? - spytał balansujący na krawędzi stabilności drewnianego siedziska łysol. - Finn jestem - kiwnął szybko na znak powitania.

- Bo ta magiczna mapa prowadzi prosto do osady śnieżnych driad - w pierwszej chwili Telion nie wiedział do kogo należy głos. Był dość niski, ale kuszący. Tembr ostry i nieznoszący sprzeciwu. Przypominał dominującą w łożnicy kurewkę z dolnego miasta. Wystarczyła tylko chwila, a z mroku wywlekła się zakapturzona postać o kształtnych pośladkach i zarysowanym wcięciu w talii. Ściągnęła kaptur kiedy omiotło ją światło płomienia świec. To ona - pomyślał Telion. Ruda piękność z kryjówki. Była tutaj z nimi w szarozielonym płaszczu, czarnych dopasowanych spodniach z nogawkami w długiej cholewce ubrudzonych błotem kozaków na twardym obcasie.

- Avellinko, kochana - podjął niewzruszony właściciel dwóch mieczy na plecach . - Bez nawigatora możesz się co najwyżej podetrzeć tym kawałkiem papieru.

Kobieta powstrzymała ripostę za zębami, gdy Kadrim mruczał coś pod nosem niezadowolony.

- Znam kogoś... - odezwał się wreszcie wielkolud, a sądząc po natężeniu głosu wielce się owo podejście Finna nie spodobało.

- Dobra, dobra - próbował uspokoić konfratra Finn. - Nawet jeśli ktoś potrafi odczytać tę mapę. Skąd pewność, że te śnieżne czarodziejki w ogóle istnieją? Że nie jest to kolejna bardowska historyjka wyssana z palca. Hę? - sceptycyzm mężczyzny mógł być uzasadniony, wszakże porywali się na eskapadę bez żadnego zaplecza. Wierząc w opowiastki o lodowej magii, o magicznych artefaktach i bogactwach skrywanych gdzieś w okolicy wzgórza Rahion.

- Mówiłam ci już - rzekła gorzko Avellina. - Na trakcie spotkałam wędrowca imieniem Valcerion, który był w ich osadzie. I uwierz - zapewniła - nie kłamał.

Kobieta najwyraźniej nie zamierzała przekonywać niedowiarka bogatą w szczególiki opowieścią i wcale nie musiała, bo Finn zaprzestał robić głupie miny. Ściągnął stopę ze stołu w taki sposób, że jego krzesło w końcu podparte było czterema nogami. Z rękoma przeplecionymi w wstęgę na piersi potaknął raz.

Re: Rynek główny

37
Młodzieniec posłusznie wynurzył się z cienia i spokojnie oraz bez gwałtowniejszych ruchów, zasiadł po przeciwnej stronie stołu.
Dotychczas trzymając jedną ręką Krwiopijcę, przechylił powoli długi kij, kładąc go w końcu na swe biedne kolana, nerwowo zaciskając chude dłonie na trzonku ulubionego narzędzia.
Z tej perspektywy porysowana twarz siwego wydała mu się być znacznie bardziej złowrogą i przerażającą, niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka, tym samym siejąc w jego sercu trwogę i potęgując strach.

- Telion – odparł krótko, gdy łysy raczył mu się przedstawić.

Wpatrując się w badawcze oczy Finna, chłopak odniósł wrażenie, że temperatura powietrza raptownie się obniżyła, zaś sama atmosfera zgęstniała i stała się mniej przyjemna niż mogłoby wynikać z umiejscowienia podziemnej izby.
Zresztą, miał dobry powód, aby czuć się niepewnie w obecnej sytuacji. Zjawił się uzbrojony i bez jakiejkolwiek wcześniejszej zapowiedzi, wparował do jednej z kryjówek członka szanowanego gangu, powołując się jedynie na słowa jakiegoś króla. Równie dobrze mogło się okazać, że dał się wrobić w jakieś tanie przedstawienie, odgrywając w nim swoją, jak mogło się wydawać, tragiczną rolę.

Czas zdawał się dłużyc w nieskończoność, a panująca cisza, przerywana od czasu do czasu pochrząkiwaniem Kadrima i z trudem docierającymi do piwniczki, krzykami gości gospody, znacznie oddziaływała na podświadomość Nowego, podpowiadając mu bezustannie, aby uciekał.

- D-driady? - posłaniec nie krył zdziwienia, mało nie wywróciwszy się przy tym na krzesełku, kiedy to do jego uszu ni stąd, ni zowąd, doleciał werdykt, jak się okazało, z ust kogoś, kto przez ten cały czas krył się w zupełnych ciemnościach.
Gałki jego oczu rozpoczęły desperacką próbę zagłębienia się w mrok i zlokalizowania trzeciego właściciela, a właściwie właścicielki głosu.

- Avellina? - nijak mógł skojarzyć to imię, dopóki osoba, o która się rozchodziło ukazała się w słabym świetle świec. - Przecież to ona - oświeciło go.

Sama królewska córa stała od niego nie dalej, niż na wyciągnięcie ręki. Tym razem będąc ubraną w swego rodzaju strój roboczy, a nie, bogato zdobioną suknię, jej królewska godność zdawała się prysnąć, ustępując miejsca agresywnej i zdecydowanie mniej dostojnej stronie, co jednak zupełnie nie ujmowało jej wdzięku, ba! nawet go potęgując.

- Za pozwoleniem – brunet ośmielił się przerwać rozmowę między wspólnikami. - Jeśli będzie to zgodne z waszą wolą, udam się do człowieka, który zdoła rozwikłać zagadkę mapy – kończył. Miał bowiem nadzieję, że tamci przystaną na jego ochoczą propozycję. Gdyby mógł wybrać, wolałby spędzić cały zbliżający się wieczór na bieganiu od drzwi do drzwi, niż przebywać kolejne minuty w podobnym miejscu, w którym aktualnie się znajdował.

Był też inny powód. Będąc z natury niemiłosiernie ciekawskim i rządnym poznania odpowiedzi, przez jego myśl przeszła wizja mogących czekać go odkryć, wynikłych z całej tej sytuacji. Wszakże, jeśli okazałoby się, że bajki i legendy o niegdyś powszechnie występujących, a teraz mających się na skraju wyginięcia, tajemniczych plemion i ukrytych skarbach, okazałyby się prawdą, stałby się on ich odkrywcą, tym samym przynosząc sobie rozgłos i uznanie wśród innych, a co ważniejsze, byłby pierwszym, który rościłby sobie prawa do poznania tajemnej wiedzy, jaka od dawien dawna pozostawała w pamięci tylko bielącym się w najstarszych mogiłach kością.

Re: Rynek główny

38
Zagięta w rogach rolka pergaminu leżała swobodnie po środku stołu. Tuż-tuż obok srebrnego świecznika z trzema świecami, które rzucały światło nie tylko na mapę, ale całą okolicę. Rolujący się bezwiednie fragment pożółkłej mapy był na wyciągnięcie ręki młodzieńca z kosą na kolanach. Był dopóki nie odważył się zabrać głosu i wtrącić kilku słów. Jak się okazało gorzkich dla uszu, albowiem Kadrim czym prędzej z łomotem położył łapę na pergaminie, a ten rozprostował się jakby ze strachu przed olbrzymem.

- Nigdzie nie zabierzesz mapy - powiedział z wyrzutem i przekąsem zarazem. - Miałeś ją tylko przynieść. To, kto ją odczyta nie jest już twoim utrapieniem.

Nadeszła chwila, z jaką każdy z nas się kiedyś miał. Ten moment, kiedy chcesz iść do domu. Rozpamiętywać nieprzyjemne zdarzenie przez dzień lub dwa, a potem zapomnieć, by to wspomnienie zblakło, zatarło się w pamięci jak wszystkie inne dni, które warto puścić w niepamięć.

- To magiczny kod, wiesz o tym? - spytała Kadrima Avellina, chcąc rozładować gęstą jak zupa atmosferę. - Tylko mag potrafi odczytać ten zaklęty fragment mapy - kontynuowała, a jej melodyjny głos niósł się dookoła, łagodząc nawet chłód bijący od kamiennych ścian z boazerią.

- Mamy przesrane - wtrącił niespodziewanie Finn. Wszyscy tu obecni wiedzieli, że w Irios czarodziejów nie ma. Jedynymi utalentowanymi magicznie wedle panującego prawa byli członkowie Zakonu Sakira. Wszelkie pozostałe odstępstwa eliminowano z dzikimi magami, czarownicami, znachorami czy druidami na czele.

- Dlatego nad ranem opuszczamy Irios - podsumował z złączonymi na wielkim brzuchu rękoma Kadrim. Natężenie głosu świadczyło o tym, że mogą się rozejść, nacieszyć resztką dnia i nocą, nim na dobre opuszczą Irios.

Telion nie wiedział dokąd się udadzą, ani skąd dokładnie wyruszą. - Zbiórka o świcie pod Wrzeszczącą Miotłą - oznajmił hetman i wszyscy się rozeszli.
Spoiler:

Re: Rynek główny

39
Narada w podziemnej dziupli nareszcie dobiegła końca. Jeszcze bardziej pobladły, niż mogłoby być to w ogóle możliwe, Telion opuścił karczmę i teraz nieśpiesznym krokiem zamierzał wrócić do domu, po drodze zahaczając o kilka straganów. W głowie zaś kotłowało mu się setki myśli. Jak? Już jutro wyjazd? Tak szybko i bez ostrzeżenia? Co ze mną będzie? Co pomyślą moi bliscy? Jak ja im to przekażę? A może nie przyjść na odprawę? Zadręczał się bezustannie, zdradzając swoją miną wielką rozterkę, która zagościła w sercu już na stałe.

W takim oto stanie dotarł na placyk, w którym lokalni handlarze sprzedawali najróżniejsze dobra. Wygrzebawszy z kieszeni mieszek brzęczących monet, przeliczył je szybko. Nie było tego zbyt wiele, jak na wyprawę w nieznane. Zaledwie sto gryfów. Gdyby chociaż miał pojęcie z w jakie rejony się uda, prościej byłoby dobrać odpowiedni rynsztunek.
Tym jednak razem musiał zaryzykować i zdając się na własną intuicję, wybierając tylko najpotrzebniejsze przedmioty.

Zbliżył się do pierwszego stoiska, nad którym figurował symbol hełmu, wypalonym na drewnianej tabliczce. Uważnie rozglądając się z zaciekawieniem po dostępnym asortymencie i wypytując kupca o coś lekkiego, i taniego, nim się obejrzał, do rąk wciśnięto mu pospolitą przeszywanicę koloru węgla.
- Lepsze to niż nic – kręcił nosem. Wszakże nie wiedząc z czym przyjdzie się mierzyć, wolał mieć chociaż pozory, bycia zabezpieczonym od wszelkich ciosów. A ponadto, ten typ zbroi nawet mu pasował. Przeszywanica nie była zbyt ciężka i nie krępowała ruchu, a dzięki swojej grubości, i materiale, z którego została wykonana, wydawał się również dobrze izolować od chłodu.
- Chyba ją wezmę, chociaż nie wiem…. - wykorzystując mniej lub bardziej pospolite sztuczki próbował omotać straganiarza, żeby ten opuścił z ceny, nim ostatecznie zdecydował się na ostateczny zakup.

Następnie przyszedł czas na zaopatrzenie się w kilkudniowe zapasy prowiantu, a także niewielkiego zestawu pierwszej pomocy w postaci bandaża, pęku ziół i półlitrowej buteleczki czystego spirytusu.

Tak wyposażony, skierował się wreszcie do domu i nim zapadł zupełny mrok, był już u siebie, upychając skromny ekwipunek w skórzaną torbę.

Gdy już uporał się z pakowaniem, przesiedział jeszcze kilku długich godzin w otoczeniu swoich najbliższych, gdzie wśród ogólnego szoku, spowodowanego nagłym obwieszczeniem swojego wyjazdu, rzekomo jako uczestnik drużyny badawczej, wylanych łez matki, błogosławieństw ojca i uszczypliwych żarcików rodzeństwa, chłopaczyna starał się rozkoszować tą chwilą i uspokoić zszargane nerwy oraz natrętne myśli związane z tym, co go miało czekać.

Nastał wczesny ranek. Słońce dopiero co zaczęło wynurzać zza horyzontu, a pierwsi mieszkańcy snuli się po ulicach budzącego się do życia miasta.
Z niebywałą dla siebie ospałością i lenistwem, brunet dźwignął się z wygodnego łoża i bez większego pośpiechu począł przywdziewać przygotowany uprzednio strój, a następnie poczłapał w stronę ulubionego miejsca w całym domu, jakim była kuchnia i nie żałując sobie strawy, powoli i subtelnie przeżuwał, delektując się każdym wziętym na widelec kęsem.
Podczas ostatniego posiłku, jakim miał się nacieszyć w rodzinnym domu, kątem oka dostrzegł na blacie stołu starannie zawiniętą paczuszkę, na wierzchu, której leżała karteczka z napisem "Telion”. Kierowany ciekawością, zajrzał do wnętrza podarku i wnet jego oblicze rozpromieniało.
W paczuszce znajdowało się całkiem sporo świeżo upieczonych ciasteczek, nadziewanych jagodami, którymi chłopak lubił się zajadać. Ponadto, znalazł się w niej również mały zdobiony breloczek w kształcie topora, przyozdobiony w dodatku runami i tekstem jakiejś modlitwy, która rzekomo miała dopomóc w odnalezieniu drogi do jakiejś zguby.

- Bracie, bracie – wtem, zabrzmiał czyiś delikatny i przytłumiony głosik. Obejrzawszy się za siebie, chłopak dostrzegł, że w progu sąsiedniego pokoju sterczy niezbyt wysoka osóbka, o długich, szatynowych włosach i figlarnym spojrzeniu. - Bracie – powtórzyła po raz koleiny, robiąc przy tym poważny wyraz twarzy. - Tylko nie waż mi się wracać bez prezentów i kandydatki na żonę, ty stary capie. - po tych słowach jej oblicze znów rozpromieniało i nim tamten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi pokoiku delikatnie się zamknęły.

- Czas na mnie – stwierdził i skończywszy śniadanie, wrócił do własnej izby, prędko zakładając wyjściową część odzieży oraz zarzucając torbę na plecy, wzbogaconą o coś do przegryzienia na drogę, po cichutku wymknął się z mieszkania, rzucając na odchodnym ciche westchnienie.
- Zobaczymy co los nam przyniesie - idąc już w stronę umówionego punktu zbiórki, szeptał skrycie do kosy, sunąc palcem po grzbiecie ostrza. - Dbaj o mnie, a ja zadbam o to, abyś nie uschła - zaklinał oręż, dopóki jego oczom nie ukazały się ledwo co poznane sylwetki drabów, tudzież jego towarzyszy.

Re: Rynek główny

40
Cena rzucona przez handlarza nie była na kieszeń młodzieńca. Za samą przeszywanicę zawołano tyle, ile kosztowały pozostałe produkty, i to nie wszystkie. Telion zawiedziony, chodź nie zrezygnowany udał się na pozostałe stragany, te ze świeżą żywnością i owocami. Udało się nabyć u podstarzałej babiny suchą szynkę peklowaną z wieprza. Dorzuciła też trzy nogi kurcząt, chodź te nie prezentowały się w momencie nabycia jako towar pierwszej świeżości. Dzień, góra dwa i z pewnością spełnią rolę broni pochodzenia organicznego.

U piekarza wytargowano tylko dwa okrągłe bochenki z makową posypką. Więcej szczęścia czekało Teliona w sklepie na rogu, gdzie poczciwy znachor sprzedawał preparaty alchemiczne. Starzec najwyraźniej próbował pozbyć się wszystkiego, jakoby w trosce o swoją przyszłość. Straż wraz z Sakirowcami patrolowała ulice, sklepikarze z asortymentem alchemicznym, jaki w mniemaniu Zakonu był domniemanie powiązany z magią, widnieli na listach do prześledzenia. Od czasu potworów z dolnego miasta zamknięto parę lokali z ziołami czy eliksirami. Nawet typowo medyczne punkty zaczęły martwić się o swoja przyszłość. Z tego błahego powodu, kruczowłosy chudzielec zaopatrzył się w duży pęk lokalnych ziół oraz bulw kwiatów. Nie zabrakło buteleczki średniego rozmiaru wypełnionej po zakorkowaną szyjkę zieloną gęstą cieczą - był to naturalnie bagiennik królewski. I wtedy Telion przypomniał sobie, jak za młodu czytał o tej cudownej roślinie i jej właściwościach.
...wywar z bagiennika królewskiego i pajęczego – zielony roztwór o przyjemnym zapachu świeżości. Może być stosowany na rany, do dokładnego oczyszczenia. Wspomaga gojenie się tych ran i poprawia wygląd skóry. W przypadku kaszlu czy gorączki należy stosować lek doustnie, gdyż obniża temperaturę ciała i ułatwia wykrztuszanie. Przeciwdziała zaparciom.

Z kolei gęsty olej, który udało mi się wyizolować przez nacięcie korzeni opisałem następująco:

Stężony wyciąg z bagiennika królewskiego i pajęczego – gęsta ciecz o ciemno zielonej barwie. Może być stosowana na głębokie rany i urazy ze względu na natychmiastowy efekt łagodzący, w dodatku znacznie przyspiesza gojenie oraz zabliźnianie się ran. Nasączony wyciągiem okład zmniejsza skutki poparzeń. Stężonego wyciągu nie należy stosować doustnie, gdyż może doprowadzić do skrętu kiszek. Wcześniej rozcieńczyć niewielką ilość wody i dopiero spożyć...


Z pamiętnika alchemika
Ekspedient bardzo nerwowo podchodził do transakcji, i gdy wydawało się, że już zakończą wymianę, spod lady wyciągnięto dwa woreczki z białym świecącym proszkiem. Właściciel lokalu na siłę wrzucił je do torby chłopaka, nie oczekując zapłaty. Ba! Od razu ucinajął temat. W taki oto sposób Telion zyskał magiczny pył średniej jakości. Kiedy zajrzał do sakwy, była już pusta. Zakupy zakończył przed zmierzchem, wykorzystując resztę dnia oraz noc na pożegnanie z bliskimi.
Spoiler:
Obrazek
O świecie przywitał go deszcz. Ulewny i aromatyczny, pachniał błotem uliczek, przez które podążał, chcąc jak najprędzej dostać się pod Wrzeszczącą Miotłę. Słońce zakryły chmury, a mrok rozjaśniały tylko fragmenty błyskawic, wciskające się między szpary czarnych kłębów na niebie.

Jak wieczny tułacz zagubiony wśród archipelagu miejsc, cwałował na złamanie karku. W końcu dotarł pod szemraną karczmę i nim zdołał się zbliżyć, z równie ciemnej co niebo nad Irios uliczki, usłyszał głos. To Avellina - tego był pewien. Rudowłosa piękność nawoływała Teliona, ochoczo machając ręką, której w ciemności nie widział.

Między budynkami było już sucho. Deszcz skapywał w wybranych miejscach, zaś płytki na dachach chroniły ich przed ulewą. Kobieta podświetliła miejsce niewyraźną czerwoną łuną ze szklanego lampionu na cienkiej pordzewiałej rączce. Dotychczasowy uniform skrywała pod szarym płaszczem z wielkim kapturem na pół twarzy, tak, że ledwo spostrzegł jej pełne zielone oczy. Na plecach wisiał plecak ze skóry, był cały mokry. Nie czekała ani chwili dłużej. Rozświetlając mrok przed nimi, prowadziła mężczyznę uliczkami między domostwami. Lewo, prawo i znów w lewo - istny labirynt, który zdawał się nie mieć końca. Ścieżki były szersze i węższe. Niektóre tak wąskie, że przeciskali się bokiem. Nie znał tej części miasta, na pewno nie po ciemku okutany brudem zaszczanych alejek. Wreszcie spostrzegł jakieś światła. Były to niewątpliwie bijące z oddali świece w oknach. Zbliżali się do głównej ulicy. Przodująca kobieta pierwsza wyskoczyła z zakamarku i gdy Telion miał uczynić to samo, usłyszał obcy mu głos.

- Proszę, proszę - odparł gorzko pewien mężczyzna na widok skradającej się po ciemku zakapturzonej niewiasty. Krople deszczu biły głośno, jak nigdy dotąd, tłukły głucho jakoby o blachę. Zbroja - przyszło na myśl. Zbroja! Strażnik!

Re: Rynek główny

41
Ujrzawszy wreszcie koniec krętej i ciasnej drogi między brudnymi i mokrymi od deszczu budynkami, Telionem zaczęły szargać myśli na temat sensu całej tej fanaberii. Przecież łatwiej i prościej byłoby po prostu umówić przy jakimś sklepiku lub knajpie znajdującej się na głównej ulicy, bo tam przecież zmierzali i z pewnością wyglądałoby to mniej podejrzanie niż przemykanie ciasnymi i niewygodnymi dróżkami.

- H-Hej, Avelli…
- idąc krok w krok za swoim przewodnikiem, brunet w końcu nie wytrzymał i miał właśnie o to zapytać, gdy będąc u wylotu przesmyku, między nim, a rudowłosą lisicą, która zdążyła zrobić już parę kroków wgłąb głównej ulicy, wyrósł jak z podziemi jegomość w lśniącej od kropel deszczu zbroi.

- No i masz. - westchnął. Najwidoczniej zbrojny uznał za zbyt podejrzane, że jakaś dama, gdziekolwiek by się nie wybierała, postanowiła skrócić sobie drogę przez niezbyt bezpieczną część miasta. Lub co gorsza, wziął ją za jedną z portowych dam czy nawet złodziejkę, zresztą nie imając się zbytnio z prawdą

Na całe szczęście, stróż prawa wydawał się nie zdawać sprawy, że przyłapana na nie wiadomo czym dziewczyna miała towarzysza. Ten z kolei, przeprowadziwszy szybką burzę mózgów i eliminując najgłupszą metodę, jakim mogło okazać się zakradnięcie za plecy mężczyzny i wbicie mu w odsłoniętą część ciała sztyletu na oczach wielu świadków, jak gdyby nigdy nic, przecisnął się przez końcowy odcinek i spokojnie podszedł do zbrojnego.

Witajcie! - zagaił do strażnika głosem pełnym radości i syntetycznego uśmieszku na twarzy. - Znów mamy okazje się widzieć – korzystając z lekkiego zmieszania drugiego, kontynuował. - Jak może pamiętasz, (i o ile tam byłeś) to ja wczoraj złożyłem Wam wizytę w strażnicy, prosząc...a właściwie skomląc o pomoc i ochronę, mojego znajomego, kapitana straży Irios. - Telion nie miał pojęcia czy ów przedstawiciel prawa akurat był na miejscu, ani nawet czy wieść o niecodziennych odwiedzinach w głównej siedzibie straży do niego doszła, co innego jednak było ważne w tej wypowiedzi. Powołując się na znajomości, próbował chodź odrobinę zmienić nastawienie swojego rozmówcy w nadziei, że ten okaże się nieco bardziej skory mu zaufać.

- Czy moja partnerka zrobiła coś złego? - kiwnął głową w stronę rudej. - Wiem, że wygląda jak typowa...żeńska wersja tej, co lubuje się we wszczynaniu bójek lub ściąganiu na siebie wszelkich problemów, ale nic bardziej mylnego. To jeden z kurierów aptekarza. Tak, aptekarza. - uśmiechnął się serdecznie. - Otóż, jeden z nich potrzebował pomocy, bo pewne, nazwijmy to, choróbsko zaczęło powoli rozprzestrzeniać się po naszym biednym mieście- Oblicze jego twarzy drastycznie się zmieniło i teraz z całą powagą spoglądał na okutego w zbroję faceta. - W sumie...- zaczął powoli i półszeptem. - Nie powinienem tego mówić, aby nie wszczynać paniki, ale że od strony Twoich ziomków doznałem tyle wyrozumiałości i pomocy, podzielę się z Tobą pewną informacją, za wyjawienie, której aptekarz natarłby mi jęzor pokrzywami. Zbliż się proszę. Szepnę Ci cosik na ucho - i zrobiwszy kolejny mały kroczek do przodu, pochylił się lekko jakby rzeczywiście chciał przekazać poufną informację.
- Radzę unikać kontaktów z nieznajomymi - wyszeptał prawie niesłyszalnie. - szczególnie z poprawiaczkami męskiego humoru, z dzielnicy portowej. Otóż, mój przyjacielu, ostatnimi czasy mamy wysyp czegoś, co się nazywa syf. - w tym miejscu zrobił dłuższą przerwę niczym jeden z dramaturgów dla podkręcenia napięcia. - Tak, dobrze słyszałeś, syfilis. Aptekarze nie nadążają z wyrobem lekarstw, ale żaden się do tego nie przyzna z obawy przed wywołaniem paniki. Rozumiesz powagę sytuacji, prawda? - teraz swoim przeszywającym spojrzeniem wpatrywał się wprost w piwne oczy rozmówcy. - Co gorsza – kontynuował. – Nie tylko w dzielnicy portowej zaistniał ten problem. Również i zwykli mieszkańcy, a nawet coraz częściej i szlachcice, zgłaszają się po kryjomu i proszą o lek, gotów zapłacić za niego niemałą sumkę - kończąc, odsunął się na kilka kroków od zbrojnego.

- Ostatnio nawet mieliśmy taki przypadek - pomimo pozornego zakończenia sprawy, chłopak chciał coś jeszcze od siebie dodać. - Pewien szlachetniej urodzony panicz przyszedł do nas w tej sprawie, ale niestety, za nie w czasu. Zwlekał zbyt długo. Wrzody rozniosły mu się niemal po całej jego godności. - Spuścił wzrok i wziąwszy kilka głębszych wdechów podniósł go z powrotem. - Remedium na to już żadne nie mogło pomóc. Trzeba było ciąć, bo inaczej facet by się przekręcił - I wsadzając jeden palec między dwa inne, zasymulował dość jednoznacznie odcięcie pewnej części ciała. - Dlatego uważaj na siebie. - z udawaną troską ostrzegł strażnika. - Ta zaraza przenosi się tak łatwo, jak pchły z szczura na szczura.

- A teraz, jeśli nam pozwolisz, musimy się śpieszyć. Mamy do dostarczenia jeszcze wiele lekarstw dla tych, którym mogą one pomóc. I dlatego też nie Zważajcie jeśli, znów ktoś będzie się przeciskał między uliczkami z pękiem ziół i wywarów, takie jak nasze – poklepał dłonią torbę,w której zastukały buteleczki z lekarstwem i zaszeleściły zioła. - Czas tu odgrywa ważną rolę i nie chcąc go tracić, musimy skracać sobie drogę jak umiemy, chodząc nawet przez tak zdziczałe części miasta. - kończył na bezdechu. - Dlatego też poruszamy się dwójkami i z pewnymi środkami ostrożności. - wskazał kciukiem na kosę. - Jeśli choć jeden kurier nie dostarczyłby przekazanej mu porcji leków z powodu grabieży...szanse na wybuch epidemii znacznie wzrosną.

Re: Rynek główny

42
Zwykle jeno chorych na umyśle cechujących mina, strażnik, rozdziawił gębę niczym żabołak chwytający swym lepkim i mięsistym językiem skrzydlatą zdobycz. Cóż może i nie przystoi miejskim wychowankom, strużą prawa, wchodzić w tak dogłębną polemikę, to mimo wszystko prezentacja młodzieńca zaintrygowała strażnika. Stał jak słup soli przysłuchując się coraz to bardziej zapętlającej się opowieści. Wybitnie zmyślnie przygotowana historyjka cechowała się, jak to się mówi pośród maluczkich: rękoma i nogami.

Strażnik sam dziwił się nagle, skąd bierze się w nim tyle wyrozumiałości. Pomimo rozkazów z góry, które od czasu demonicznej katastrofy w dolnym mieście były nieugięte, pozwalał na oczyszczenie się z zarzutu. A jaki on był? Poranne myszkowanie pomiędzy szemranymi uliczkami z bagażem na plecach. Znalezienie się na obrzeżach miasta, skąd łatwo czmychnąć dalej w las. A tam... Tam szanse na schwytanie uciekinierów nikły prawie że do zera. Telion doskonale zdawał sobie sprawę, że zarówno przybycie do, jak i opuszczenie Irios, od momentu magicznego incydentu, jest, mówiąc najoględniej, utrudnione.

Poranek był dość chłodny, zważając na fakt, że Telion oraz Avellina myszkowali w środku najprawdziwszego oberwania chmury. Strażnik zaś, mimo najwyraźniej zmęczenia, trzymał postawę godną obrońcy Irios. Wysłuchał całej historii, potakując przy tym głową na znak zrozumienia. Ba! Telion - o tym był przekonany - odczytał z twarzy mężczyzny zainteresowanie, a nawet przejęcie problemem zarazy, która spustoszyła domy publiczne w mieście. Podrapał się po głowie, wziął głęboki wdech. Ach, i przed samym otwarciem ust, coby odnieść się do problemu kruczowłosego, buchnął na niego krwią! Lepka karminowa maź ubrudziła mu czoło, policzki i górną wargę. Czuł jak jucha napływa mu znad wałów nadoczodołowych do zmarszczki nakątnej. Przetarł oko, gdy w tym samym momencie srebrzyste ostrze zniknęło z piersi strażnika. Wyzbyte równowagi cielsko sunęło się do tyłu, wciąż tryskając krwią. Avellina odsunęła się na bezpieczną odległość, zaś zamordowany mąż wpadł w ręce Finna. Przechwycony od tyłu przez złodziejaszka, który chwilę temu przeszył go jak wieprza, właśnie lądował zaciągany do uliczki. Łysy szermierz wyglądał jakby mocował się z ciężkim workiem ziemniaków lub cebuli.

- Kurwa - rzuciła i klepnęła zębami Avellina, aż echo poszło.

Przecież już go miał. Łyknął opowieść, tak jak ryba w jeziorze chwyta haczyk. Telion niewątpliwie kontrolował sytuację. Gdyby nie Finn, być może... Tego nigdy się nie dowie.

Ledwo ciało spoczęło w zakamarku przykryte starymi deskami, pojawił się Kadrim. Teraz, ma się rozumieć, temat strażnika został zamknięty. Było zimno, mieli ruszyć za miasto.

Spoiler:

Re: Rynek główny

43
Telion miał to do siebie, że prawie nigdy nie zdarzało mu się kłamać. Nie lubił tego i też niespecjalnie umiał. Ale jeśli był zmuszony, zawsze coś cwanego przyszło mu na myśl, żeby tylko wykaraskać się z kłopotów. I tym razem nie było inaczej. Strażnik zdawał się łykać jego historyjkę, jak przysłowiowy pelikan. Wymyślone naprędce argumenty były w tym przypadku niezwykle przebiegłe i uderzały w jeden z najczulszych punktów, jaki obrońca miasta mógł sobie tylko wyobrazić. Rzekoma groźba wybuchu kolejnej epidemii była w istocie sprawą pierwszorzędnej kategorii i z pewnością nikt, z przedstawicieli władzy nie mógł przejść obok niej obojętnie.

Szansa na powodzenie w wyjściu z całej tej sytuacji sięgała niemal stu procent. Wystarczyło teraz wysłuchać, co na ten temat ma do powiedzenia zbrojny i problem z głowy. Para kurierów aptekarza byłaby wolna, a przynajmniej do momentu, w którym owy strażnik nie poszedłby do któregoś z medyków wypytać się o szczegóły. Nie miało to jednak większego znaczenia, skoro na zawsze mieli zniknąć z miasta.

Los jednak chciał inaczej i z pokojowego zakończenia sprawy nic nie wyszło. Przejęty szerzącym się problemem strażnik, leżał martwy pod warstwą śmiecia, zamordowany w tak brutalny i niehonorowy sposób. Resztki jego krwi spływały teraz po twarzy zaszokowanego młodzieńca, który stojąc jak kołek próbował przyswoić sobie, co tak właściwie się stało. Chciał krzyczeć, a nie mógł. Chciał wezwać pomoc, ale zakazano mu. Jego usta wypełniły się żelistym posmakiem, a dłonie, którymi przetarł mokre od deszczu czoło, stały się czerwone. I stałby tak jeszcze przez dłuższą chwilę, umazany szkarłatną posoką, gdyby nie dotyk czyjejś dłoni na ramieniu, niecierpliwe przynaglającej go do biegu za mury miasta, nim ktoś zdoła odnaleźć skostniałe ciało.

Stało się. On, poczciwy chłopaczyna, który nigdy nie miał większych problemów z prawem, a jedynym zmartwieniem było brak atramentu w kałamarzu lub ślady rdzy na kosie, znalazł się wśród wyrachowanych morderców, pędzących na łeb, na szyję w kierunku wskazanym przez jakiś kawałek kolorowego pergaminu. W zaciszu własnego umysłu toczył wewnętrzną debatę nad wydarzeniami ostatnich kilku dni. Zarzucał sobie brak roztropności i większej skrytości w próbie odszyfrowania podarku, a także obarczał się winą za niepotrzebną nikomu śmierć.

Począwszy od wyjścia poza mury miasta, Telion zdawał się być nieco nieobecny. Trzymając się nieco z tyłu zwartej grupy, przypatrywał się każdemu z jej członków. Miał do czynienia z mordercami, tego był pewien. Finn, Kadrim, Avelli i cała reszta tej zgrai, wszyscy w jego oczach byli sobie równi. Zimnokrwiści dranie, dla których ważne było tylko jedno, chęć wzbogacenia się, nieważne jakim kosztem.

- Finnie, mój Finnie, Żniwiarzowi się nie wywiniesz
– niby znajomy, ale nie do końca, owładnięty gniewem i chęcią mordu głos, bezustannie powtarzał to zdanie w głowie chłopaka, ogarniętej przez czarne myśli.

Początkowe przeczucie co do tego osobnika zdawało się trafne w swej ocenie. Nie umiejąc do końca wyjaśnić jak to możliwe, Mistrz Kosy wyczuwał, że od tego łysego zbira bije nieprzyjemna aura, na tyle silna, aby stała się równie wyczuwalna jak psie gówno na chodniku, budząca obrzydzenie, ale i też wzmagająca czujność i niepokój osób znajdujących się dookoła.
Z całą pewnością trzeba było na niego uważać. Być może, że całe to przeczucie było tylko mrzonką, powstałą na skutek doznanego szoku, ale jak to mawiają, ostrożności nigdy za wiele.

Przez resztę drogi i podczas popasu, Telion trzymał się zawsze nieco na uboczu, starając się nie wchodzić nikomu w drogę, ani też z nikim nie zamieniać więcej zdań, niż było to wymagane. Pomimo tego, że należał do tej samej grupy, nie zamierzał się z nią utożsamiać, a świadomość wszelkich strat w ludziach, jakie mogły nastąpić, nie wiedzieć dlaczego, niezwykle go radowała.  

Rynek główny

45
Minęło przeszło pół roku, kiedy Telion po raz ostatni gościł w Irios. Zostawił matkę, ojca i rodzeństwo, by powrócić na matczyne łono bogatszy nie tylko o doświadczenia zdobyte na szczycie Irios, ale także wieść o nadchodzącym potomku. Synu jego i Esildry - śnieżnej elfki z tajemniczego Alasheadur. Historie, które spisał w głowie nieść się będą na językach przez przyszłe pokolenia. Lecz do domu z matką dziecka zjawić się nie mógł. Nie teraz, nie tu. Nietolerancyjne i przewrażliwione na punkcie odmienności Irios. Zakała zachodniej Prowincji, która dorównuje zabobonem wyłącznie przybytkowi dla psychicznie chorych nieszczęśników - Srebrnemu Fortowi.

Mężczyzna minął straże o poranku. Elfka musiała pozostać w ukryciu. Przydrożna szopa nieopodal lasu zdawała się najlepszym miejscem. Kiedy wkroczył między szarych i wiecznie niepocieszonych mieszkańców Irios, ktoś rzucił mu się na szyję. Na tyle mocno, że ledwie utrzymał pion. Powąchał jej włosy, siwe grube włosy upięte w skromny kok. Mama, pomyślał.

Synku, dobrze cię widzieć — rzekła aż zabłyszczały jej oczy, jednak coś było nie tak. Ta promieniująca od zawsze twarz dziś dzień spochmurniała, a na czole doszło kilka falistych zmarszczek.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Irios”