Rynek główny

1
Plac główny był kwadratowym kamiennym polem okrążonym budynkami wydającymi się nie różnić niczym od pozostałych na którym rozrosły się grzyby handlu zwane stoiskami kupieckimi. Grzyby te dziwem nad dziwy, bo nie dość, że wielkie jak koń to jeszcze hałasują na cały kamienny las odgłosami zachęcającymi do zainteresowania się nimi co działa aż nadto, bo ludzi tu było od groma. Grzybnie te wymieniają srebrne monety na przeróżne towary takie jak jedzenie, odzienia lub broń (*** co ja piszę?!).

Fungus commercia ucichły gdy na podeście służącym od czasu do czasu jako szubienica pośrodku rynku ukazał się mówca odziany długą szatą zgodnie z zasadami występów mówców miejskich. Mężczyzna uniósł pergamin i zaczął recytować.

- Słuchajcie! Słuchajcie! Mieszkańcy Irios. W związku z ostatnimi wydarzeniami ogłasza się co następuje.
Dokładnie za trzy wschody słońca zostanie stracony Yrfauther Rüffenhof za swoje przewinienia do których należą między innymi: nękanie, włamania, gwałty, morderstwa i herezja. Proces odbędzie się jak słońce osiągnie najwyższy punkt na niebie.
Zaginęła córka Romualda Pattera. Kto widział gdzieś sześcioletnią dziewczynkę o jasnych blond włosach samotnie tułającą się po ulicach miasta zmuszony jest niezwłocznie poinformować o tym odpowiednie organy porządkowe. Po więcej informacji proszę zgłosić się do samego Pana Romualda. Oczywiście przewidywana jest nagroda pieniężna.
Zakon chciałby przypomnieć o możliwości nawrócenia i oddania się w służbę Sakkirowi. Nie ma nic lepszego od zwalczania plugastw i okropności tego świata. Po więcej informacji proszę zgłosić się do dowolnego przedstawiciela Zakonu.
Oczywiście wszelkich informacji w miarę moich możliwości mogę udzielić sam. Będę tu jeszcze jakiś czas, więc jeśli chcecie pomówić o tematach poruszonych przed chwilą zachęcam.
- mówca zszedł ze sceny i stanął obok tak jak oznajmił.

Tasatir stał na granicy targu z jedną z większych ulic i wysłuchiwał ogłoszeń. Gdy przemówienie się skończyło mieszczanie wrócili do swoich spraw a handlarze kontynuowali swoje nawoływania. Znowu zrobiło się tu głośno.
Ostatnio zmieniony 16 wrz 2014, 15:15 przez Leva, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Rynek główny.

2
Drapał się za uchem, kiedy do jego uszu dotarły słowa o nagrodzie pieniężnej. Zamarł w bezruchu z dłonią przyłożoną za ucho i przeniósł spojrzenie zdrowego oka na mówcę. Westchnął cicho, kiedy ten przeniósł temat rozmowy na zakon. Zwalczania okropności tego świata dobitnie kojarzyło mu się z wywijaniem mieczem, a tego z kolei brakowało mu od czasu rozpadu kompanii. Ale z drugiej strony nie widziało mu się życie w jakimś połowicznym celibacie, a właśnie z tym kojarzyło mu się słowo "zakon". Kiedy mówca już zszedł z podestu, Tasatir skończył drapać się za uchem i w międzyczasie przeklął w duchu samego siebie, że akurat zbyt uważnie nie słuchał ogłoszenia z nagrodą. W końcu rozciągnął się na boki, ziewnął głośno i powędrował z łapą do sakiewki. I znowu przeklął sam siebie. Nie miał już sakiewki, nie miał już złota. No tak, w końcu to dlatego wyrwał się z tawerny. Zbyt dobrze wiedział o tym, że jak zaraz nie znajdzie czegoś do roboty to za parę dni może nie być w stanie w ogóle pracować.I przede wszystkim nie będzie miał za co się napić. Położył prawą dłoń na pochwie miecza i wzdrygnął się, kiedy nie poczuł rękojeści broni a jedynie pusty materiał. W końcu powoli ruszył przed siebie, przepychając się pomiędzy tłumem ludzi a kiedy już stanął przed mówcą wyprostował się i powiedział:
-Jeszcze raz poproszę, o co chodziło z tą nagrodą? - I wbił w niego spojrzenie zdrowego oka.

Re: Rynek główny.

3
Mówca właśnie skończył wymianę zdań z jednym z przechodniów. Chyba nie miał on nic ciekawego do powiedzenia, bo żadnego "dziękujemy" nie dostał. Gdy Tasatir zbliżył się do mężczyzny on zlustrował najemnika wzrokiem. Jak usłyszał pytanie się trochę skrzywił, ale mimo tego, że prawdopodobnie nie wierzył w pomoc wojownika grzecznie odpowiedział:

- Panienka Patterówna zniknęła. Ojciec Romuald oferuję wysoką nagrodę za odnalezienie jej lub choćby informację, która w tym pomoże. Proszę, oto jej rysopis. - mówca wręczył najemnikowi papierową kartę z portretem dziewczynki.

Rysopis był sporządzony węglowym rysikiem, więc nie można było rozróżnić kolorów. Twórca rysunku o tym pomyślał i podpisał odpowiednio jaki co ma kolor. Tak oto przed Tasatirem ukazał się dobrej roboty szkic przedstawiający blond dziewczynkę w wieku pięciu, ośmiu lat o "niewiarygodnie" błękitnych oczach oraz małych usteczkach i nosku.

- Więcej informacji o dziewczynce można otrzymać od jaśniepana Romualda Pattera. Widział pan ją gdzieś?

Re: Rynek główny

4
Przyjął od jegomościa kartę i przyjrzał jej się, jednocześnie znowu drapiąc się za uchem. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że na prawdę znajdzie coś porządnego do roboty. No bo ile mógł zarobić za poszukanie jakiejś małolaty, która do tej pory albo zamarła gdzieś w nocy, albo padła z głodu? Skarcił sam siebie za tę myśl, a potem złożył kartkę w pół i wcisnął ją za koszulę.
-Zatrzymam sobie, tak o, na wszelki wypadek - I tak nie miał chwilowo nic innego do roboty, a zmierzając do najbliższej karczmy równie dobrze będzie mógł się rozejrzeć po okolicy. Parę monet przecież drogą nie chodzi, bo sam więcej od tej okazji nie oczekiwał. Z powrotem opuścił dłoń i oparł ją na pustej pochwie u pasa i już chciał ruszyć dalej, kiedy to nagle zatrzymał się w pół kroku i jeszcze raz zwrócił spojrzenie na mówcę.
-Gdzie znajdę tego ojca? No i w jakich okolicznościach zaginęła dziewczyna, co? Z domu, z karawany, na środku ulicy? - Podpowiadał ciągle możliwości, stojąc do niego bokiem.

Re: Rynek główny

5
Mówca miał nadzieję na pozbycie się rozmówcy odetchnął z ulgą, gdy ten zdawał się odchodzić. Mężczyzna chciał pójść w przeciwną stronę, ale w tym momencie usłyszał pytanie, zatrzymał się i odwrócił.

- Pan Romuald upierał się by powtarzać wszystkim, że on ma dokładniejsze informacje. - Odparł z udawaną grzecznością. Pewnie nie wierzył w jakąkolwiek pomoc od Tasatira i jego obawy mogły być słuszne. - Sam wszystkiego nam nie przekazał. Mówiono mu żeby się sam nie angażował w poszukiwania i bezpiecznie czekał na rezultaty, ale on chciał by formułka "więcej informacji u Pattera" dotarła do uszu każdego zainteresowanego. - Wzruszył ramionami. - Ważne, że zapłacił za tę ogłoszenie. Mieszka w dzielnicy jaśniepanów. Na pewno trafisz o ile czytać potrafisz. Przy drzwiach bowiem jest tabliczka informująca o właścicielu. Jeśli niewykształcony pan to zawsze można kogoś o drogę spytać.

EDIT:
Zmiana tematu
Nie chcę mi się pisać kolejnego postu tu, bo nawet nie mam nic do opisywania.
Ostatnio zmieniony 17 wrz 2014, 21:49 przez Leva, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Rynek główny

6
W końcu ruszył powolnym krokiem przed siebie, zostawiając mówcę za swoimi plecami. Kiedy już zaś zniknął za najbliższym zakrętem, wyciągnął karteczkę z rysopisem z koszuli i przyjrzał się jeszcze raz zaginionej. Zaczął zastanawiać się kto mógłby chcieć coś zrobić bezbronnemu dziecku, ale potem wzdychnął i ruszył, bowiem odpowiedź sama mu się nasunęła -bardzo wiele osób. Resztę drogi do wspominanej dzielnicy jaśniepanów spędził na spoglądaniu co rusz c to na rysopis, to na drzwi, wyszukując przy tym nazwiska Pattera, a to na biegające ulicami dzieciaki.

Re: Rynek główny

7
Ponure to miasto, gdzie życie mija jak w zegarku- cyklicznie. Ludzie chodzą od domu do domu, bez emocji i radości. Dostrzegasz wyłącznie wybitnie prosperujący tandem pracowników, bowiem wszystko łączy jedna nić tzn. praca. Bez wyjątku z jakiej klasy pochodzisz, czyś marynarz czy też wybitny urzędas i tak wypełniasz obowiązki. Wstajesz rano, aby po śniadaniu ruszyć na plac. Tu grzecznie się ukłonisz, potem przejmując powierzone wcześniej zadania. I tak cały czas, aż do wydarzeń duchowych, kiedy to zakładasz archaiczny frak z eleganckim obuwiem, które trzymałeś na specjalną okazję. A wszystko to, bo pieczę nad systemem sprawuje Zakon Sakira. Właśnie jemu podporządkowana jest owa siedziba. Siedziba pełna Boga, pracy, rygoru i kary w przypadku niesubordynacji. Tylko głupi zapuszcza się na te ziemie myśląc, że przyjdzie mu żyć, jak w sielance. Ewentualnie kler ma liczne udogodnienia, nie płaci podatków i może wybierać godziny Boskiej posługi.
W dodatku stroni od pracy fizycznej, wyłącznie modlitwa, jaką dopełnia rozwój intelektualny oraz spisywanie odkryć w różnorodnych dziedzinach.
Przeciwnie muszą tyrać Ci biedacy z portu, połowy ryb stronią od przysmaków. Najwyraźniej zima wpływa również na pobliskie wody. To też każdy rybak chwyta się innej roboty, a nie mało takiej w porcie, tylko zwą ją "brudną robotą". Fortunnie nie należy do niej przewóz podróżnych, do jakich zaliczamy nowego w Irios gościa. Ten młodzieniec niedawno opuścił port i udał się do lokalnego placu.
Do tej pory nikt nie zwracał na niego uwagi, chociaż mógł budzić obawy pobliskich jednostek. Wszak ubrany jest w biedną togę, a podpiera się kijem. Nie prezentuje uczonego żadnej z akademii, jeszcze ktoś posądzi go o zakazane sztuki magiczne, o co tutaj nie trudno.
I masz babo placek. Z obszarów głównej bramy nadciąga kilku strażników zakonnych, chyba nie spodobał im się wizerunek czarnowłosego. Lepiej aby mężczyzna zniknął z ich pola widzenia, ale co zrobi zależy wyłącznie od niego. Na prawo może wejść w jeden z zakamarków pomiędzy budynkami, zresztą dosyć obskurny zakamarek. Na lewo zaś jest stoisko z rybami. Oczywiście zawsze można stać w miejscu i liczyć na bycie niezauważonym lub ślepotę zakonników.
Spoiler:

Re: Rynek główny

8
Chędożyć.
Chędożyć ludzi, chędożyć Keron, szlachtę i wszystko inne co egzystuje. Tak, tak w skrócie mógłbym przedstawić wam mój światopogląd wobec wszystkiego. W sumie nawet wobec obskurnego statku, którym musiałem się tłuc aż tutaj, na Iros. Zaiste, miałem nadzieję, że był to mój ostatni raz kiedy przemierzałem krainę z pomocą okrętu. Nie dość, że pogoda podczas rejsu wysoce mi nie sprzyjała (a wierzcie mi, niejednokrotnie przy mocniejszym myszkowaniu okrętu miałem ochotę zwrócić śniadanie) to jeszcze z powodu właśnie tejże, większość rejsu musiałem spędzić w kabinie z jedenastoma innymi, równie śmierdzącymi co ja podróżnymi, bo chodzenie po pokładzie było zbyt ryzykowne. Na tyle ryzykowne, że mogło się skończyć wypadnięciem za burtę albo zostaniem zmiażdżonym przez nieprawidłowo zasztauowany ładunek (ukłon w stronę bosmana goblina). Według niektórych istniało nawet zagrożenie w postaci ewentualnego napadu piratów. No ale... podróż na Iros była tania, a ja po długim posiedzeniu w jednym miejscu musiałem w końcu ruszyć dalej, by nie skupić na sobie zbyt wielkiego zainteresowania tamtejszych.
Po wyjściu na przystań niemal instynktownie zatkałem nos i słusznie, gdyż już na kei do mych nozdrzy zaczął dochodzić smród długo leżakowanych ryb wsypywanych do beczek.
"Mój Sakirze...
Pomyślałem z bólem o ludziach, którzy będą to spożywać i sam przysiągłem sobie, iż nigdy nie tknę ryby.
Swoją drogą mój zapewne świętej już pamięci tatko zwykł mawiać jakoby ryby były niezdrowe.
Nie tracąc czasu czym prędzej opuściłem dzielnicę portową, po czym ruszyłem w stronę miasta mając nadzieję na rychłe pozbycie się z siebie typowego dla drewnianych statków mchowo-rybo-drewno-podobnego zapaszku jaki towarzyszył mi przez niemal całą wędrówkę pieszą aż do obrzeży metropolii.
Tfu.
Większość drogi przebiegała jak zwykle. Tam i ówdzie mijałem mniej lub bardziej zamożnych nieznajomych, z których niektórzy normalnie wyglądaliby na po prostu obojętnych, przy czym być może któryś przywaliłby mi z barku, zaczepił, albo chociaż spojrzał pogardliwie na tego paskudnego przedstawiciela biedoty. Tutaj jednak było inaczej. Ludzie sprawiali wrażenie "wypranych", pozbawionych woli i rozumu. Szli po prostu przed siebie jakby reszta świata nie istniała.
"Pracować, modlić się i umrzeć"- tak mniej więcej mógłbym opisać przeciętnego obywatela Iros mijanego na ulicy.
Teoretycznie reszta dnia mogłaby upłynąć spokojnie gdyby nie pewien, niewygodny fakt. Strażnicy.
Ano, ze stróżami prawa nigdy nie miałem żadnego zatargu ale Ci, którzy mnie właśnie spostrzegli i szli w moim kierunku nie wyglądali na przychylnie nastawionych. Dokonując szybkiej weryfikacji swojego obecnego położenia, rzuciłem okiem na boki. Do wyboru miałem zapuszczony zaułek, stoisko z rybami oraz... no właśnie, co? Widziałem ja już kiedy jak w stolicy z byle powodu pałowano pewnego biedaka, który chciał tylko kilka miedziaków na chleb. Postanowiłem nie pozostawać na widoku. Odorem ryb oddychałem niemal przez całą podróż na Iros i nie potrafiłbym wytrzymać w ich smrodzie ani dłużej więc padło na zaułek. Zarzucając kaptur na głowę, dałem zgrabnego susa w ciemną, niegościnną uliczkę.
Obrazek

Re: Rynek główny

9
Rychłe decyzję są często najefektywniejsze, przeto bohater czmychnął z głównego placu i od teraz zajmuje krainę wilgoci oraz rozpaczy. Długi, wąski pas pomiędzy licznymi budynkami widnieje przed mężczyzną. Oczywiście nie stroni od podejrzanych rozgałęzień, za wykorzystaniem których można dalej zwiedzać tę skomplikowaną partię miasta. Szerokie spektrum ma miasto jeśli chcesz się ukryć, więc czemu by nie oprzeć pleców o kawałek ściany i odsapnąć po wartkiej uciecze. Tak też poczyna Crux. Spokojny o swoje cztery litery nabrał kilka głębokich wdechów, podczas gdy zza dziedzińca ktoś powiedział:

- Widziałeś tego żebraka?
- Tak, podejrzany typ. Nigdy wcześniej go nie dostrzegłem.
- Znajdźmy go co by kapłani pierwsi tego nie zrobili
. - Powiedział mężczyzna o drgających strunach.
- Spokojnie, pewnie kolejny małolat przebrał się za apostatę. Wszak żadna nieczystość nie uchroni się przed Sakirem... W mieście Sakira. No dalej przeszukajmy uliczki! Już ja dam temu żartownisiowi nauczkę.


I wtedy regularna absorpcja następczych porcji powietrza, jakby zmieniła swój cykliczny tor. Wdech wskoczył na miejsce wydechu, a wydech... Właśnie chyba o nim zapomniano. Tak czy owak przekaz był prosty: strażnicy nadciągają i prawdopodobnie przeczeszą tę uliczkę.
Znowu dylematy, a możliwości niewiele.
Można pobiec przed siebie, wzdłuż obskurnego wyżłobienia, które prowadzi do innej części miasta. Z tym że jest na tyle długie, iż każdy przechodni, jaki zajrzy w zaułek; dostrzeże biegnącego kapturnika. A może szczęście dopisze i strażnik nie spojrzy tutaj?
Z drugiej strony po lewo od głównego szlaku pomiędzy domostwami jest jeszcze mniejsza uliczka, ciasna i niejasna. Nie wiadomo dokąd prowadzi, ani czy uda się dorosłemu mężczyźnie wcisnąć między skąpo usytuowane domy mieszkalne.
Za szerokiego spektrum opcji nasz bohater nie posiadł, lecz wprawne oko( wpływ dostatecznie wysokiego współczynnika w czujności ) wypatrzyło zaledwie 5 kroków wzdłuż wyżłobienia, niewielki otwór. Otwór jest okienkiem pobliskiej piwnicy jednego z obecnych tutaj budynków. Wbudowany niemal, że w podłoże kopnięty otworzy się, tym samym umożliwiając błyskawiczną infiltrację lokalu. Co więcej okienko jest dostatecznie duże, aby przełożyć przez nie dużą pakę, zatem mężczyzna również mógłby się tam zmieścić. Tylko, czy nie narobi przez to wiele hałasu? Konflikt interesów istnieje: biec chicho i długo? Skręcić w uliczkę, która może być zbyt wąska? Wpakować się do czyjejś piwnicy przez okno w gruncie?

Re: Rynek główny

10
Przez chwilę miałem cichą nadzieję, że stróże prawa dadzą mi spokój. Och, jakże trzeba być naiwnym by liczyć na tą niewidzialną siłę. Na tą, która ponoć umiera ostatnia, a jednakowoż nadstawia zawsze piersi wszystkim skończonym nieudacznikom gnijącym w rynsztokach. Pominę już nawet fakt, że z reguły już wtedy jest za późno.
Tak, teraz z całą pewnością umarła. Nosz w mordę!
I bądź tu mądry człowieku, kiedy nie dają Ci odpocząć. Co prawda wejście w ciemną uliczkę popłaciło zejściem z oczu strażników, lecz już po niespełna dwóch minutach do mych uszu zaczął dobiegać donośny dźwięk podkutych butów stukających o bruk i dialog (być może) dwójki knechtów.
Zaiste, problem miałem dość spory. Postanowiłem jednak nie stać w miejscu. O nie.
Z początku chcąc ruszyć przed siebie, przystopowałem pod ścianą jednego z co bardziej obskurnych domów. Czyniąc to jednak, musiałem niemal błyskawicznie odskoczyć w bok, gdyż akurat w tamtym momencie jeden z mieszkańców rudery postanowił wypełnić swoją codzienną powinność wylewając odchody przez okno.
"Chędożona Twoja mać!"
Oczywiście jak to bywa w naszym ponurym życiu, zawsze mamy wybór (choć nie oszukujmy się, mili moi- dla takich jak ja, często nie polega on na niczym innym niż wybraniem między przetrwaniem, a bolesnym zgonem) toteż i w tej sytuacji nie mogło być inaczej. Mogłem ruszyć przed siebie próbując zniknąć w tłumie.
Mogłem też pójść w boczną uliczkę, która nie wiadomo jak mogła się kończyć, a gdybym utknął w ślepym zaułku, byłoby na prawdę źle. Ale zaraz, zaraz...
Dosłownie na moment wytężyłem wzrok i gdzieś po boku dostrzegłem znajomo wyglądające okienko służące za zsyp. Znajome, bo w dzieciństwie sami takie mieliśmy w naszym domostwie, choć trochę większe. Teoretycznie mogłem tamtędy przedostać się do środka domostwa, i kto wie? Może przy odrobinie szczęścia oraz braku lokatorów zdołałbym wyjść inną ulicą zacierając za sobą ślad? To były tylko domysły. W najgorszym wypadku piwnica mogła być zamknięta na klucz w obawie przed takimi wizytami jak moja.
Zresztą, co ja pieprzę? Nie ma innego, rozsądniejszego wyjścia. Pewnym, acz spokojnym krokiem podszedłem do otworu i silnym kopniakiem otworzyłem sobie zejście na dół. Zaraz potem wrzuciłem na dół swój kostur, torbę z rzeczami (ciekawe jak wysoki wyrok dostanę za uświęconą kredę?). Na koniec sam osunąłem się do piwnicy- w ramach niepoznaki po drodze zamknąłem za sobą przejście.
Obrazek

Re: Rynek główny

11
Nieprzemyślane wybory często okazują się być nieprzyjemne w skutkach. Tak i tym razem młodzieniec wskoczywszy przez uchylone okienko, wpada do starego magazynu. Lot jest krótki, a zarazem bolesny. Wszystko przez brak koordynacji ruchowej, której absencja skutkuje poważnym plaskiem o drewniane podłoże. Repertuar sił grawitacji jest istotą zachodzącego incydentu.
Fortunnie, nasz bohater nie jest z cukru to też gipsu, żeby rozlecieć się na drobne kawałki. Obity wstaje. Pierw wznosi łeb, tuż za nim prostuje ręce odpychając klatkę piersiową od podłoża. Na sam koniec pozostało wyłącznie ugiąć kolana oraz przybrać pionową postawę.
Grzmot o podłogę powoduje również wzniecenie kurzu, kłęby siwizny fruwają od teraz po pokoju.
W gamie roztoczy ujdzie dostrzec, że siła uderzenia nabiła nie jednego siniaka wraz z intensywnie krwawiącym kciukiem. Szlag by to... Jeszcze rozwalonego palca brakowało do dopełnienia.
Zaiste, rana dopełnia incydent, lecz przynajmniej pomysł na ucieczkę nie okazał się w zupełności intratny. Dwaj strażnicy właśnie znajdują się na szlaku, infiltrują przejście od a do z.

- Gdzie on się podział?
- Nie mam pojęcia, do tej uliczki nie wszedł. Patrz nawet ten gruby kot ma problem z przejściem.

Zaśmiał się towarzysz.
- Racja, pycha nie popłaca. Skoro nie widać problemu, to go nie ma. Ruszajmy dalej.

I właśnie znikają, o czym świadczy zanikający tupot noszonego przez nich żelastwa. Coś za coś, Krux uniknął kontaktu z Sakirowcami za cenę uszkodzenia ciała. Jednakowoż, czym jest przeżycie wobec sikającego krwią palca? Niczym.
Upadek poruszył konstrukcję pyłów, lecz po upływie kilku minut struktury gazów opadają powtórnie. Wnet widzisz, gdzie Bóg przywiał twe marne ciało.
Magazyn sporych rozmiarów o figurze prostokąta. Wszędzie multum skrzyń i bibelotów na nich. Wielu nie idzie rozpoznać, w ogóle jakby były nie z tej epoki lub służyły do dziwnych czynności. Ewentualnie mogą posłużyć jako ozdoby domostwa, lecz raczej takiego mrocznego, bo wypchana głowa ubrudzonego krwią wilka lub świecznik w kształcie węży są rzadkością pośród mieszczaństwa. Szerokie spektrum zarysowuje multum opakowań, nawet jakieś klaty przykryte prześcieradłami się znajdą. Małe pudełka z dębu, woreczki lniane, przykryte szklanymi kopułami "zabawki" też leżą na stolikach, beczkach oraz skrzyniach. Po prawej stronie, za czarnymi beczkami są drzwi. Wydają się dość tęgie, jakby wzmacniane dechami. Chyba nic więcej tutaj nie widać, a może to pozory obecnego usytuowania bohatera. Lepiej, aby się zdecydował co robi, bo wieczności spędzić tutaj nie może, w dodatku strażnicy kręcą się od strony placu.

Re: Rynek główny

12
-Auuu...
Wystękałem jedynie, gdy runąłem wprost na twardy, piwniczny grunt. Poza bezkresną falą kurzu i pyłu (albo pyłu i kurzu, jak wolicie) poczułem również doskwierający ból w kciuku. Rozbity? Rozcięty? To było bez znaczenia tak długo, aż miałem na ogonie tych przeklętych strażników. Starając się nie wydobyć z siebie najcichszego dźwięku leżałem na wilgotnym podłożu i wciągałem przez nozdrza dokuczliwe, dryfujące w powietrzu obłoki brudu. W takim stanie trwałem aż do momentu kiedy usłyszałem kolejną wymianę zdań obu zbrojnych.
"Pajace. Oszukiwało się na testach sprawnościowych do straży, co?"
Nieważne. Nie miałem ochoty myśleć o lenistwie knechtów. Miałem zdecydowanie poważniejszy problem w postaci rozwalonego palca. Sycząc z bólu, w miarę swych możliwości otrzepałem szatę z nadmiaru zebranych przezeń nieczystości. Bez większych wyrzutów sumienia zdarłem kawałeczek szaty i owinąłem sobie nią ranę. Nie było to zbyt profesjonalne rozwiązanie, aczkolwiek na tę chwilę stanowiło jedyne wyjście. A szatę i tak będę musiał zmienić. Kiedyś.
Zaraz potem zebrałem z ziemi swój kostur oraz resztę gratów i zacząłem myszkować po pomieszczeniu. Było spore, w każdym razie na tyle by móc służyć za magazyn. Magazyn rzeczy niezwykłych, a zarazem podobnych do niczego oraz nikomu do niczego niepotrzebnych. Mimo, iż większość zgromadzonych bibelotów była z mojego punktu do niczego, postanowiłem zabrać świecznik w kształcie węży. Musiałem.
"Muszę. To. Kurwa. Mieć."
Powiedziałem sobie w duchu, wkładając świecidełko do torby podróżnej. Poza tym nie było tutaj raczej nic co mogłoby przyciągnąć moją uwagę. Mimo to zrobiłem krótki obchód po całym pomieszczeniu, chociażby po to, aby znaleźć coś czym skuteczniej mógłbym zatamować krwawienie z kciuka. W końcu natrafiłem na spory kawałeczek płótna, który oderwałem od reszty jednej z zasłon i uczyniłem sobie z niego opatrunek. To znaczy coś, co miało być opatrunkiem, ale w miarę możliwości tamowało ściekającą krew.Umrzeć z wykrwawienia albo zakażenia. Komedia. Tragikomedia w wykonaniu imć Cruxa zwanego apostatą, mili państwo. Widząc nieopodal masywne drzwi, ruszyłem w ich stronę niespiesznym krokiem, a następnie ciągnąc za klamkę lekko uchyliłem, by jedynie sprawdzić co mogę zastać w następnym pomieszczeniu.
Obrazek

Re: Rynek główny

13
Kiedyś wpuszczałeś człowieka z otwartymi ramionami. "Gość w dom, Bóg w dom" powiadali i tym samym dawali mu wszystko czego zapragnął. Zaczynając od ciepłego "witaj" po posiłek, a jak trzeba było to również nocleg. Współczesne realia nieco inaczej podchodzą do owego zagadnienia, brakuje w nim tej zwykłej życzliwości. Istotą zachodzących zmian jest fakt, iż owy "gość" zaczyna nadużywać gościny. Jak w tym przypadku, potrafi wkraść się przez piwnicę oraz wykraść należący do kogoś innego artefakt. Nie dziwota, że czasy się zmieniają, ale to ludzie tworzą czasy; nie odwrotnie.
Tak czy owak, nasz bohater naturalnie infiltruje zajmowany przez siebie obszar. Uważnie zagląda w zakamarki, jakoby mogły one zawierać inną cenną materię. Niefortunnie wszelkie przedmioty przypominają raczej nieużytkowe bibeloty to też narzędzia, o jakich inspektor nie ma bladego pojęcia.
Z pożytkiem przychodzi płótno, jakim przykryto mebel. Dla mężczyzny jest ono cenniejsze niżeli reszta śmieci, wszak krwawi mu kciuk. Zaiste krwawi i będzie krwawił, lecz dobrze sprezentowany opatrunek winien w przeciągu kilkunastu minut załagodzić ten niepożądany wyciek.
Kiedy palec nie sprawia już problemów, można podjąć próbę wydostania się z piwnico-magazynu.
W tym celu Krux rusza w kierunku drzwi. Wartkim krokiem przechodzi przez brzydki dywan, za pomocą jakiego przykryto centralną sferę podłoża. Podczas wędrówki deski pod dywanem skrzypią, podczas gdy sam dywan przylepia się do obuwia. Kto wie czym jest pokryty.
To też błyskawiczna translokacja sprawiła, iż drzwi znajdują się tuż, tuż. Wystarczy wyciągnąć rękę i pociągnąć za uchwyt. Tak też czyni Krux.
Nagle!!! Słyszy łomot i dźwięk rozpadającego się szkła. Co za farsa!
Mężczyzna w trakcie otwierania drzwi nie dostrzega szklanych przykrywek i trąca je swoim kosturem. Długi kij nie widzi, gdzie leci. Po prostu obrót do wrót wiąże się z niezgrabnym obrotem takowego przedmiotu. Krach!
Co z tego? Crux ma na celu wydostanie się z miejsca, więc co mu tam po rozbitych artefaktach. Bezapelacyjnie szarpie klamkę, próbując opuścić lokal. A tu kolejna niespodzianka na horyzoncie, drzwi są zamknięte...
Zirytowany facet przewraca oczyma, kolejno odwracając się od drzwi. Ponownie spogląda na magazyn. Widzi tylko, jak rozbite szkło leży pod jego stopami, podczas gdy sterta porcelanowych kulek( które były przykryte szklanym kloszem ) walają się po podłodze, aż finalnie wszystkie skupiają się w okolicy dywanu, jakby jakaś nierówność znajdowała się w podłodze.
Okno, dzięki jakiemu się tutaj znalazł jest wciąż otwarte, ale nikt nie wie czy przypadkiem nie kręcą się tam strażnicy.

Spoiler:

Re: Rynek główny

14
I wszystko mogłoby pójść jak po maśle gdyby nie typowa, towarzysząca mi na każdym kroku niezdarność. Najpierw kciuk, potem narobienie hałasu. W ogóle na cholerę mi ten kij?... Ach, no tak- przecież w dzieciństwie zawsze dostawałem wciry od dzieci sąsiadów i w obawie przed podobną sytuacją w przyszłości wolałem mieć przy sobie jakikolwiek oręż. Z braku wiedzy o broni białej- którą swoją drogą uważałem za barbarzyńską oraz prymitywną- wybrałem zwykły, drewniany kij. Tylko czy kawałek badyla mógł zatrzymać wprawnie wykonany sztych mieczem?
"A kogo to obchodzi?! Przecież mam magię!"
Dosłownie przez chwilę mam dziką chęć udowodnienia przed samym sobą, że jestem potężnym magiem (hahahahaha) i wysadzenia w powietrze zamka od zamkniętych drzwi. Górę ostatecznie wziął jednak zdrowy rozsądek podpowiadający waszemu pokornemu słudze (tak od teraz będę się przed wami tytułował, aby nieco ubarwić opowieść), iż narobiłem wystarczająco dużo syfu oraz hałasu wokół swojej skromnej osoby.
Po chwili moją uwagę przyciągnęło dziwne zjawisko. Otóż z roztłuczonego szkła posypały się setki kulek, które teraz leżały bezwładnie na podzłodze. Część z nich jednak, leżąca na dywanie była skupiona w jednym miejscu, ba, po chwili wszystkie leżały własnie w tym, a nie innej pozycji. Zjawisko nie mające związku z czarami, a jednak dość ciekawe. Może wypadałoby to sprawdzić przed zastosowaniem metod dywersyjnych w postaci magii?
Zbierając tą nieszczęsną, toczoną po ziemi kupę porcelany w postaci kulek, złożyłem ją gdzie indziej aby mi nie przeszkadzała, a następnie podjąłem próbę odwinięcia dywanu w dokładnie tam gdzie zalegały i sprawdzenia co się pod nim kryje. W każdym razie odłożyłem też kostur na podłogę obok siebie, aby przypadkiem nie narobił mi więcej problemów.
Obrazek

Re: Rynek główny

15
Trzymasz za skrawek materiału, kiedy we łbie grzmi kulig pytań bez odpowiedzi...
"Co mi panie dasz w ten niepewny czas? Jakie słowa ukołyszą moją duszą, moją przyszłość na te resztę lat?"
Ze strachu drży ręka, w jego takt kołyszesz się cały. Zaciskasz zębiska i w niepewny czas odsłaniasz podłoże. Jednym zgrabnym ruchem odciągnięty materiał spoczywa, gdzieś w peryferiach magazynu.
Pan jest pasterzem Twoim, niczego Ci nie braknie, albowiem w podłodze ulokowano nielogiczną klatkę.
Postrzępiona z zardzewiałym suwakiem klapa, to przedstawiciel niepopularnego w tych rejonach "wyjścia". Zasunięty na dwa spusty, aż czeka by go otworzyć. To też czego należy spodziewać się po podejrzanej bramie?
Zrodzony za uchem pot tworzy kolisty twór. Ten zwiększa swe rozmiary i w efekcie sił przyrody rozpoczyna wędrówkę po ciele. Pierw szyja, kolejno plecy aż dotrze do pośladków. Właśnie tam ucieka całe zdenerwowanie. Może śmieszne może nie, ale patowy los implikuje nadmierne wydobywanie mieszaniny stresów w formie cuchnącej wydzieliny.
W dodatku, oczy skaczą ze wschodu na zachód, jakby były pod wpływem środków pobudzających; psychoaktywnych wywarów roślinnych.
Wrodzony instynkt doszedł do głosu, on przeczuwa zmiany w powietrzu. Tak, to ktoś nadchodzi.
Z okolicy drzwi dobiega nieprzypadkowy szelest, a zaraz po nim brzdęk koła wraz z kluczami.
Karuzela gna, w panelach wciąż zgrzyt. I raz i dwa i trzy. I czy warto, czy nie warto? Kilka starych zasuwek w klapie, by uchronić strach.

Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Irios”