Re: Pod Wypchanym Diabołem

31
Horgund pokiwał jedynie głową, słysząc przeprosiny, reszta zaś trwała w bezruchu. Dało się wyczuć dziwne napięcie i jakby spadek ciśnienia - Sorinowi wydawało się, że nie dość, że robiło się coraz cieplej, to było jeszcze mu trochę słabo. Pomiędzy nim a grupką powietrze zaczęło lekko drgać - sam nie wiedział, jakim zmysłem odbiera te drgania, jednakże tak właśnie było. Coś drgało.

Gdy maska została zdjęta, macher wciągnął powietrze i otworzył szeroko oczy, spoglądając na ubranego w szatę, który jedynie prychnął coś pod nosem, na co Horgund pokiwał głową i otworzył usta, by coś powiedzieć - Tu Ci wierzę. Faktycznie, jesteś brzydki jak wschód słońca nad rynsztokiem, ale domyślam się już, skąd czuć od Ciebie demonem. A uwierz, że dla nas jest to smród nieopisany... Jakby ktoś zbuki z łajnem wymieszał i podpalił. Tfu! Czarcie nasienie - zrobił minę pełną obrzydzenia i niesmaku, po czym pokręcił głową z powątpiewaniem, wstał i westchnął.

- No cóż. Jesteś nawet brzydszy od Jana - teraz jego słowa nie pozostały niezauważone. Wszyscy, tak samo jak i wysoki Zbrojny, Człowieczek, a nawet Macher parsknęli i zaczęli się śmiać. Brzmiało to zabawniej, niż sam dowcip, co u Sorina wywołało lekki uśmiech - Zbrojny śmiał się rzadko, niczym grom - HA! HA! - robiąc długie pauzy, jakby się jąkając. Człowieczek śmiał się niesamowicie piskliwie i wysoko - Hiehhie, hiehie, hia,hia - natomiast macher śmiał się ładnie. Tak, to było dobre słowo - śmiał się bardzo wytwornie, głosem męskim i czystym.

- Wybacz, nie wiedziałem, że poddali Cię jakiemuś rytuałowi. Dobrze jednak, że tutaj przyszliśmy. Jakby wpadł patrol z Agentury, to pewnie już byś był na stosie. Ale nie martw się, o ile zechcesz dla mnie pracować, będziesz bezpieczny. Jeżeli nie zechcesz ze mną pracować, to radziłbym się lepiej ukrywać ze swoimi umiejętnościami, bo Ci, którzy przyjdą po mnie, by sprawdzić, coś za jeden, mogą nie być tak tolerancyjni - uśmiechnął się lekko, przekrzywił głowę i wykonał jakiś gest do Człowieczka - niemalże od razu dziwne napięcie i ciepło zniknęło.

- To jak? Chcesz pracę, czy tutaj się żegnamy? - spoglądał z dziwnym wyczekiwaniem na Sorina. Dzięki czujności chłopak wyczuł, że coś jest nie tak - chociaż Horgund mówił prawdę, dało się wiedzieć, że wybór wcale nie jest taki łatwy. Dało się już wiedzieć, że to ktoś z Zakonu Sakira, a Zakon wcale nie przepada za demonami i takie puszczenie sprawy wydawało się podejrzane. Tak czy inaczej, zawsze można się jakoś wywinąć.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Pod Wypchanym Diabołem

32
Sorin był w beznadziejnej sytuacji. Trzeba było się powstrzymać i po prostu zabrać tamtemu paserowi jajo. Takie propozycje są zawsze nie do odrzucenia, oznaczają one albo życie albo śmierć lub niewole. Choć przybysze nie zdawali się budzić wielkiego zainteresowania trzeba było im zaufać.
Te dziwne z zmiany temperatury były już denerwujące lecz niewątpliwie były sprawką jednego z nich. Pierwszy raz od hmmm... bardzo dawna, Sorin otarł czoło jak to ludzie mają w zwyczaju gdy nad czymś myślą lub po prost ją zmęczeni i powolnym ruchem ręką włożył ponownie maskę mówiąc:

-A mam jakieś inne wyjście? Co dokładnie mógłbym dla was zrobić panowie? Zabić kogoś? Ukraść coś?

Sorin nie miał pojęcia o co może chodzić przybyszom lecz sądząc po nich to o nic w ramach prawa.

Re: Pod Wypchanym Diabołem

33
Horgund uśmiechnął się promiennie, klasnął w dłonie i dał jakiś znak dłonią macherowi, który szybkim krokiem wszedł do szafy, a jego kroki było słychać jeszcze przez kilka sekund. Mężczyzna stanął obok szafy i spojrzał na Sorina spod przymrużonych powiek - Dobry wybór. Właśnie wygrałeś ze mną swoje życie, a ja przegrałem Twoją śmierć. To dzisiaj Twój szczęśliwy dzień, gdyż od dzisiaj pracujesz dla mnie i nikt nie spali Cię na stosie. Pracujesz dla mnie, to dostajesz ochronę, sowite wynagrodzenie i czego tam sobie zażyczysz. Zdradzisz mnie, bądź zaczniesz pracować dla kogoś innego, to dostarczymy Cię władzom - wyszczerzył białe zęby. Dopiero teraz Sorin zobaczył w pełnym świetle jego oczy, których tęczówki były jasno-czerwone, co nadawało mu jeszcze bardziej ponury i złowieszczy widok.

- Nie martw się jednak. Pójdziemy teraz do moich apartamentów - gwizdnął i Jan, będący olbrzymem wszedł do szafy, zawadzając przy okazji niemalże każdą częścią swojego ciała o mebel, drąc jakąś tkaninę i łamiąc coś drewnianego. Dało się słyszeć jakieś wulgaryzmy, ale Horgund się tym nie przejmował - Musisz mieć tą chustę na twarzy, aby nie wiedzieć, gdzie jest nasz Dom, dopóki nie podpiszesz stosownego dokumentu - uśmiechnął się zagadkowo i założył jakiś ciemny materiał Sorinowi.

- Dalej, idziemy - rozpoczęli długą i mozolną wędrówkę, podczas której Sorin schodził schodami w dół, wspinał się po drabinach, jeździł z tego, co wywnioskował, na jakichś dziwnych platformach, opuszczanych w poziomie, wsiadł nawet na łódkę, a potem szedł. Szedł bardzo długo, przez chłodne, wilgotne korytarze o wielu skrętach. Bolały go już nogi, czuł się zmęczony, a także głodny. Brak snu powodował, że tylko silna ręka Jana powstrzymywała go czasem przed upadkiem. Niemniej, gdy podróż znowu zamieniła się w rutynową i nudną plątaninę chodzenia, gdzieś przed nimi ktoś krzyknął.

- Eja! Stać, nie ruszać się! Coście za jedni?! Zrazu mi tu... - zaczął rozkazywać głos kogoś zdenerwowanego i chyba nawet podnieconego spotkaniem kogoś w tych korytarzach. Jego monolog jednak przerwał zdecydowany i tubalny głos Jana - Zamknij pysk, psie! Droga dla Drugiego Atamana - na jego głos obcy mężczyzna ucichł. Zabrzęknęło coś i dało się usłyszeć ciche - Przepraszam, panie. Trzeci kazał nam patrolować ten odcinek Drogi - Sorin wywnioskował więc, że drogę zagrodziła mu więcej niż jedna osoba.

- Wykonujecie swoje rozkazy, rozumiem. Powiedzcie Trzeciemu Atamanowi, że wszystko gotowe w sprawie Iranda - dało się słyszeć z ust Horgunda. Niemalże od razu zaczęli iść dalej - Sorin także, popchnięty nieznacznie z tyłu jakąś ręką. Poczuł na twarzy ciepło, a także lekkie światło wdzierało się pod chustę. Nagle usłyszał dziwny zgrzyt i wstrząsy i ktoś popchnął go do bardziej oświetlonego miejsca. Chwycono go za chustkę i mu ją zdarto. Wtedy, nie przywykły do światła, zaczął się przyglądać pojawiającym się kształtom. Stali w sporym, dobrze oświetlonym przez świeczniki pokoju. Na podłodze leżał wysoki i puszysty dywan, a na końcu pomieszczenia stał długi i wymyślnie rzeźbiony stół, za którym siedział Horgund. Przed stołem było jedno puste krzesło. Bo jego obu stronach stali poprzedni towarzysze, a za plecami miał kamienną ścianę.

- Jak chcesz. To siadaj, a jak nie, to stój. Co możesz mi opowiedzieć o swoich umiejętnościach. Umiesz coś poza tą swoją teleportacją? - w jego oku pojawił się błysk zaciekawienia. Jan i Człowieczek przyglądali mu się z uwagą i napięciem.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Pod Wypchanym Diabołem

34
Światło go trochę oślepiło, co to była za sala? Jakiś kościół czy komnata tronowa? Co jak co ale odmowa spoczynku po takim męczącym dniu byłaby po prostu głupia więc Sorin usiadł i był już samym tym faktem zadowolony. Zaraz po tym rozpoczęły się wyjaśnienia.

-Nie. O ile mi wiadomo to umiem tylko skakać i całkiem nieźle władać mieczem. Lecz obecnie nie będę w stanie wykonać jakiegoś wymyślnego zadania, jestem wyczerpany.

Byle taka odpowiedź usatysfakcjonowała tę "radę".

Re: Pod Wypchanym Diabołem

35
Horgund zmarszczył czoło i wpatrzył się w jakiś punkt wysoko za plecami Sorina. Pokiwał głową, trąc równocześnie dłonią podbródek, a drugą ręką wyciągnął zza stołu jakiś papier. Dało się słyszeć wysuwaną szafkę, gdy wyjmował potem także kałamarz, w którym tkwiło srebrne pióro o złotych grawerunkach - wyglądało na prawdę drogo, ale mężczyzna obchodził się z nim jak ze zwykłym. Dzięki lekkiej znajomości piśmiennictwa Sorin zdołał wywnioskować, że jest to jakiś dokument - było kilka rubryk, jakiś niezrozumiały, formalny tekst, a na dole bardzo widoczny symbol Oka, z którego jakby spływały trzy długie linie - ta na środku była najdłuższa.
Obrazek
Mężczyzna rzucił na Sorina spojrzeniem i ich oczy spotkały się. Horgund drgnął nagle trochę jakby zmieszany i dotknął piórem kartki, nie pisząc nic. Bił się chwilę z myślami i zaczął coś pisać. Niestety, język, którym pisał, nie był dostatecznie zrozumiały dla Sorina - nie wiedział jednak, czy to dlatego, że był to język obcy, czy zbyt skomplikowany, by go zrozumieć. Gdy skończył, podsunął dokument do chłopaka. Na samym dole, zrozumiale było napisane - Ja, Sorin Markov, syn Drakova, zwany Łowcą Demonów, oficjalnie zaczynam pracę u Drugiego Atamana Podziemia i obiecuję nie zdradzić zarówno jego, jak i obiecuję nie zdradzać żadnego innego Atamana. Wyjątkiem jest to, gdy zdrada innego Atamana ma na celu dobro Drugiego Atamana. Przysięgam na swoją krew wierność Temu w Koronie z Jelenich Rogów, niech sczeznę, jeżeli kłamię, lub złamię obietnicę. Obok notatki, tuż obok symbolu, widniał narysowany symetrycznie prostokąt.

- No dobrze, dobrze. Zawsze możesz się okazać użyteczny, prawda? Prawdopodobnie zaczniesz od prostych zadań, a nie będziesz też działał w pojedynkę, nie martw się. Nie miej takiej kwaśnej miny - skarcił go Horgund, uśmiechając się zagadkowo, podsuwając kartkę papieru bliżej Sorina - Wcale nie spadło na Ciebie nieszczęście. Dobrze, że Cię znaleźliśmy. Nie dość, że Zakon Sakira Cię nie zabije, to masz dobrze płatną robotę i ochronę. A o wypoczynek się nie martw. Gdy skończymy, skieruję Cię do komnat. Nie są dużo wygodniejsze od tawerny, ale zawsze to coś, prawda? Jak okażesz się wygodniejszy, dostaniesz prawdziwą komnatę, a nie taką, jak inni... Janie! - skierował się do olbrzyma, stojącego za Sorinem. Teraz, w pełnym oświetleniu, dało się zobaczyć, że skóra Jana jest bardzo biała i dziwnie błyszcząca, niczym kości. Albo to były kości?

- Janie, powiedz proszę, Sorinowi. Czyż lepsze komnaty nie są świetne? - zapytał swojego pomocnika, na co ten odpowiedział - Owszem, wygodne - uwagę chłopaka przykuło stukanie palcem o papier. Horgund wskazał mu na prostokąt, a także na nie dłuższy od palca, bardzo cienki nożyk, ustawiony na malutkim stojaczku, który pojawił się znikąd - Przypieczętuj umowę odciskiem z krwi, a będziesz jednym z nas. Będziesz bezpieczny, dopóki nie zrobisz czegoś głupiego. Będziesz jadł syto, spał wygodnie, bawił się jak i kiedy chcesz, a do tego jeszcze masa innych atrakcji. No, śmiało - z wyczekiwaniem wskazał na mały nożyk.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Pod Wypchanym Diabołem

36
Oferta dobrej pracy, ochrony i mieszkania na raz? Zbyt piękne, ale może prawdziwe. Nigdy nie wiadomo jaka głupota przyniesie ci szczęście, a podpis z krwi? W każdej szanującej się organizacji pseudoreligijnej musi być coś takiego, to już klasyk. Sorin czytał gdzieś o tym w księdze ojca z ruin jego wieży.

-Więc niech tak będzie.

Sorin spojrzał na umowę, nie do końca był przekonany czy nieznany mu język ma go oszukać ale uwierzył Horgundowi. Wstał i szarmanckim, błyskawicznym ruchem wyjął miecz z pochwy. Jednocześnie przejechał płytko ostrzem po kciuku lewej ręki i obracając miecz w drugiej ręce schował go ponownie do pochwy. Po całej błyskawicznej akcji, z palca wyłoniła się mała kropla krwi. Bez spojrzenia gdzieś indziej niż na pismo, złożył odcisk w wyznaczonym miejscu.

-Co teraz?

Re: Pod Wypchanym Diabołem

37
Sorin zgodził się oficjalnie dołączyć do Podziemia. To był początek jego przygody, której chciał uniknąć. Stał się jednym z Leszych, chociaż nie wiedział, co to może znaczyć. Ku przygodzie można by było powiedzieć sarkastycznie.

Podziemie
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Pod Wypchanym Diabołem

38
Po długiej podróży, Akasemis zawędrował do Irios. Było to jedyne duże miasto przed Srebrnym Fortem. Podróż bez własnego wierzchowca, na własnych nogach i od czasu do czasu przysiadanie się do powozów kupców i wieśniaków jest naprawdę wyczerpująca. Mężczyzna nie znał tawern w okolicy, toteż pójście do poleconej przez napotkanego wędrowca wydawało się najlepszym rozwiązaniem. To był jeden z niewielu momentów kiedy to posłuchanie się rady szemranie wyglądanego wędrowca było dobrym pomysłem. Im dalej na zachód tym więcej Sakirowców, a oni nie przepadają za magami. Irios to wielkie miasto, ale nigdy nie wiadomo kto współpracuje z zakonem, a kto nie. "Pod Wypchanym Diabołem" było dobrym miejscem na wypoczynek i zebranie informacji. Słynęła wśród podróżnych jako miejsce "do załatwiania interesów"

Jest wieczór. W środku jest niewiele jaśniej niż na zewnątrz. Już na wejściu Akasemis wyczuł woń przygotowywanych potraw. Nie pachniało to jak dania pierwszej klasy, ale głodny po podróży człowiek raczej nie zwraca na to uwagi. Przy stolikach siedziało wiele osób, spora część z nich w kapturach. Nie było tu gwarno jak w normalnych karczmach. Rozmowy były, ale głównie zniżonym głosem. Kilku ludzi przeszyło mężczyznę wzrokiem zaraz po tym jak wszedł, wśród nich był też łysy gospodarz za ladą. - Wchodźcie śmiało! Zapraszam! Jedzenie? Napitek? Może nocleg? - Zawołał całkiem wesoło karczmarz. Jego nastawienie było miłą odmianą od ciężkiej i ponurej atmosfery reszty lokalu.
Imperare sibi maximum est imperium.

Re: Pod Wypchanym Diabołem

39
Długie dni minęły zanim Vengerz dostał się do Irios. Był to jeden z niewielu przystanków w czasie podróży do Srebrnego Fortu. Wcześniejsza podróż na wozach okolicznych wieśniaków nie należała do najprzyjemniejszych chwil w jego życiu, jednak innego wyboru nie miał. Oczywiście, mógł kupić konia, jednak teraz nie widział takiej potrzeby - w tych okolicach konia kupuje się prędzej po to, aby go zatłuc i zjeść, niżeli do jazdy.

Północ. Mroczna, paskudna, niebezpieczna. Zupełnie jak karczma do której miał wątpliwą przyjemność zawitać. Już z daleka było widać, że służy ona raczej za mordownię, niżeli za wykwintny przybytek. Wszak bardziej to podrzędna tawerna, niźli porządna karczma. Akasemis nie mógł jednak oczekiwać luksusów, nie to było jego celem. Miał zamiar odpocząć i najeść się, a kto wie - może i zdobyć jakieś ciekawe informacje na temat miejscowej ludności.

Już wiele mil przed miastem można było wyczuć zapach śmierci na odległość. Osobiście nic nie miał do Zakonu, jednak uważał jego władzę za niekompetentne i niepotrafiące sobie radzić z podstawowymi problemami - a widać to było po pieprzonych nekromantach psujących dobrą opinię magów. Irios - wielkie miasto, tak potężne jak i niebezpieczne. Mężczyzna nie zdziwiłby się, gdyby właśnie przy stolikach siedziało kilku lubiących zabawę z trupami.
- Witaj karczmarzu. Jakieś dobre żarcie, byleby syte. - odpowiedział, ściągając kaptur. - I dzban piwa, bo na trzeźwo wyrobić się nie da z nerwów. - trzeba było wymyślić jakąś historyjkę, a kto wie - może i karczmarz jest gadatliwym człowiekiem? - Wyobraź pan se, jadę sobie spokojnie z Oros, dostarczyć świniaki na targ w Irios, bo pono jaka zaraza jest na północy, zwierzęta padają, ludzie chorują, a potem truposzem pola się zalęgają. I właśnie jadę se taką polną dróżką, aż tu nagle koło od wozu ugrzęzło w błocie. Cholerne odwliże, se myślę i idę wyciągać ten bajzel. Trochę ruszyło, aż tu nagle jak się nie obejrzę, jakieś wrzaski słyszę. Jakie tam wrzaski, panie, charczenie! Na początku myślałem, że to ziemia po ulewach tak capi, ale gdzie tam! Nim się obejrzałem paskudztwo jakieś się zlazło. Ni to człowiek, ni to troll. Pół twarzy nie ma, ucho oderwane, skóra złazi z całego ciała, smród niemiłosierny, jakby co najmniej kilka tygodni w gównie się taplał. A za nim drugi. I trzeci. I cała gromada! Nic tylko brać nogi za pas i spieprzać jak najdalej. Szczęście w nieszczęściu, że te świniaki miałem, to się nimi zajęły. Ale co z tego? Wszystko straciłem! Tylko żałosne pokwikiwania za sobą słyszałem, jak te, psia ich mać, skurwysyny mi świnki wpieprzają żywcem. Ja to nie jestem miejscowy, gdzie ci wszyscy Sakirowcy co to niby dróg strzegą? Przecie jak tak będzie, to to miasto głodem przyciśnie. Strach jechać! No jaki to ma sens, powiedz pan?

Re: Pod Wypchanym Diabołem

40
Karczmarz przez całą historię beznamiętnie wycierał kufle, jakby zupełnie go to nie poruszyło, lub nawet nie słuchał. Ze względu na panującą ciszę, historię Akasemisa było słychać w całej gospodzie. Można było momentami usłyszeć żywszą dyskusję na temat wymyślonego zdarzenia, ale ostatecznie wszyscy i tak wracali do swoich spraw.

Po skończeniu całkiem wiarygodnej opowieści gospodarz wytarł bez słów ostatni kufel po czym spojrzał na niego krytycznie. Nalał do niego piwa z beczki za plecami i podsunął go mężczyźnie. Powiedział zasmuconym głosem. - Ciężkie czasy nastały panie. Napij się pan na mój koszt. Jednak na postawienie posiłku i noclegu pozwolić sobie niestety nie mogę. Masz pan czym zapłacić, skoroś stracił wszystko? Nie powiem, zły moment sobie wybraliście na handel z naszym stronami, oj zły... Do północy jeszcze kawałek, ale wierzcie mi, tutaj w zachodniej prowincji jest jeszcze bezpiecznie w porównaniu z prawdziwą północą. - W tym momencie nachylił się do maga i z grobową powagą na twarzy, zniżony głosem powiedział. - Tutaj mamy grunt neutralny, ale radzę na głos nie narzekać na zakon. Obecnie jest skupiony na działaniach na północy, więc nie mogą sobie pozwolić na obstawienie każdego traktu. Cieszcie się, że w na terenie miejskim jest względnie bezpiecznie.

Odsunął się i nabierając naburmuszonego grymasu skrzyżował ręce i całkiem głośno powiedział. - No to panie, kupuje pan coś czy idzie dalej w drogę?
Imperare sibi maximum est imperium.

Re: Pod Wypchanym Diabołem

41
W karczmie było jakoś dziwnie. Vengerz miał wrażenie, jakby wszyscy się mu przysłuchiwali. Albo niemiłosiernie się nudzili i chcieli posłuchać co jakiś podróżny ma do gadania, albo chcieli wykorzystać jakoś te informacje dla siebie. Patrząc po towarzystwie tu przebywającym raczej chodziło o tę drugą sprawę. Akasemis nie należał do osób które lubiły chwalić się swoimi przeżyciami - nieważne czy prawdziwymi, czy wymyślonymi. Zawsze mógł się znaleźć jakiś tłuk co chciałby skomentować opowieść swoimi idiotycznymi uwagami.
- Mieszek zawsze mam przy sobie - powiedział, sięgając po kufel do którego karczmarz przed chwilą napił piwa. Cóż, skoro facet stawiał darmowe piwo, czemu by nie skorzystać. Miło było z jego strony. - Północ, południe, wschód, zachód... wszędzie tak samo. Mieszek najlepiej trzymać u boku. - celna uwaga, trzeba przyznać. Przydatna zwłaszcza w takich miejscach jak karczmy, gdzie pełno drobnych złodziejaszków, chętnych by oskubać jakiegoś nieuważnego pielgrzyma. Cała sytuacja i powszechna biedota takich spelun tym bardziej potwierdzała regułę, że przezorny zawsze ubezpieczony.
Akasemis wziął łyk złocistego trunku i zerknął na karczmarza, który najwyraźniej był lekko poddenerwowany uwagą maga na temat Sakirowców. Nic dziwnego, w końcu to jedyna realna siła w tych okolicach, chociaż nie trudno było zauważyć, co sam zresztą gospodarz powiedział, że na "prawdziwej" północy trudno o spokój.
- Zatrzymam się na noc, i dajcie mi karczmarzu trochę jadła ciepłego, bo żołądek od tych mrozów mi wysiądzie... - niby to nie Salu, ale i tutaj chłodny klimat dawał się we znaki. Te słynne ciężkie czasy to powtarzane są od stuleci, już pradziadowie takie bajdy powiadali, każde czasy dla ludzi są kurewskie, i prędko się to nie zmieni. - Mówicie, że względnie bezpiecznie? W sumie póki trup na trupie nie leży, jak na północy to i racje macie. Teraz na powrót muszę zarobić jakoś, a nawet na konia dobrego nie mam. Zresztą... drugi raz sam nie będę podróżował, o nie, nie. Najlepiej się z kimś zabrać. Z drugiej strony nie mam po co wracać, jeno drewniana chaupa mi została - zaśmiał się pod nosem. Tak naprawdę czekała na niego miła i przytulna wieża, jednak najpierw trzeba było się dowiedzieć czegoś o panującej pladze. - Słyszałem, że jakieś choróbsko ludzi dopada, że krowy gorzkie mleko dają, a ptactwo zdycha stadami. Prawda to? Naprawdę na północy jest jeszcze gorzej? Nie zamierzałem tam nigdy jechać, bo to jak pchanie się w sidła czarta, ale co tam takiego złego? Ponoć jakieś upiory latają, a żywych trupów po strokroć więcej niż tutaj. - zapytał.

Re: Pod Wypchanym Diabołem

42
Helena! Raz zupy i chleba! - Krzyknął przez ramię w stronę zaplecza karczmarz. Wydawał się teraz o wiele weselszy i bardziej otwarty. To niesamowite jak sama informacja o posiadaniu pieniędzy potrafi zmienić nastawienie prostych ludzi. Jednak nie tylko podejście mężczyzny się zmieniło, ale również ludzi wokół. Ponownie wśród niektórych można było usłyszeć szepty na temat Akasemisa. Podłe czasy przynoszą biedę, a bieda rodzi złodziejów. W tych okolicach trzeba mieć oczy dookoła głowy.

Cóż, ja sam ino tam nigdy nie był. Ale podróżni gadają. Zaraza zawsze krainę łapie po śniegach, ale ta ponoć jest wyjątkowo paskudna. Zaraźliwe choróbsko. Rosłego chłopa potrafi zwalić z nóg w kilka nocy. A potem strach takowego chować, bo ci jeszcze w nocy przyjdzie rodzinę zadusić. Nie ma co im nie wierzyć, w końcu Sakirowców ostatnio tu mniej, bo właśnie na północ pojechali chorymi się zajmować i palić ciała. - Opowiadał oparty o stół gospodarz. Chwilę później podeszła do lady stara, otyła kobieta z zaplecionymi warkoczami. Postawiła przed magiem talerz gorącej zupy, prawdopodobnie szczawiowej, drewnianą łyżkę i konkretną pajdę chleba. Uśmiechnęła się życzliwie i zadziwiająco zgrabnie pognała z powrotem na zaplecze. - Pokój skromny, ale przytulny. Ciepło i na głowę nie kapie... Razem z posiłkiem 30 koron, płacone z góry. - W tym momencie karczmarz wyciągnął spod lady mały klucz. - Schodami na górę, pierwsze drzwi po lewej, prosiłbym nie robić dużo hałasu...
Imperare sibi maximum est imperium.

Re: Pod Wypchanym Diabołem

43
Dawno temu, gdy Akasemis był jeszcze studenckim chłystkiem, miał on okazję odwiedzić Stolicę. W Saran Dun, wśród zamożniejszych ludzi popularny był pewien przybytek. Vengerz niezbyt dokładnie kojarzył jego nazwę, bowiem był tam tylko zaproszony na ucztę po prezentacjach magicznych. Coś z jakąś sową i giermkami, czy jakoś tak. Stołowała się tam głównie średniozamożna szlachta próbująca bawić się w politykę, za to będąca tak wredną hołotą, że nie jeden lichwiarz był milszy od nich.
Siedząc tak przy ladzie i ukradkiem spoglądając na wszystkich osobników zebranych w karczmie zastanawiał się, czy aby wraz z przyjaciółmi z roku nie wciągnął „przypadkiem” jakiegoś pyłku alchemicznego i nie przeniósł się w czasie, i czy to wszystko mu się nie śni. Towarzystwo podobne do tego z Stolicy, a uszy tak samo długie i chętne do podsłuchiwania. - Pieprzone, wścibskie łajzy. – zaklął w myślach, starając się udawać, że o niczym nie wie. Na szczęście karczmarz wydawał się milszy, pewnie brzdęk monet rozweselił wymalował uśmiech na jego nieco pulchnej buźce.
Chwilę później do mężczyzn podeszła starsza, otyła kobieta. Helena, zdaje się. Akasemis odwzajemnił uśmiech i podziękował za jedzenie.
- A to się chwali. Mało kto w tak trudnych czasach jest gotów pomagać chorym. – pokiwał głową w geście aprobaty. - Ale umarli sami nie wstają z grobów. Ktoś im pomaga. – pomyślał, nabierając łyżkę zupy. Nie było to najpyszniejsze danie w jego dotychczasowym życiu, jednak po tak długiej podróży byłby gotów zjeść wszystko co by mu podali. Akasemisa zastanawiała tylko jedna rzecz. Jakim cudem przy takiej biedocie tyle osób było otyłych. Wszak podobno słabe plony, ludzie umierają, a tutaj idzie ci stara baba i wymachuje zadem jak chłop cepem.
- Oczywiście, ja to spokojny człek jestem. Jeno zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Nie w głowie mi tam hałasów robienie. – no cóż, troszkę skłamał. W końcu tylko kompletny szaleniec porwałby się na taką misję jak on. Z jednej strony zakon, z drugiej nekromanci… Bardzo cienka jest granica między głupotą, a odwagą. Trudno ocenić po której stronie linii stał Akasemis. - Już płacę. Dziękuję za gościnę. – sięgnął do sakiewki i położył na ladzie 30 gryfów kerońskich. Wziął swój kostur i wolnym krokiem udał się schodami na górę, podążając zgodnie z poleceniem karczmarza do pierwszych drzwi po lewo. Włożył klucz do zamka, na chwilę jakby się zatrzymując i spoglądając na swoje paznokcie. Miał jakieś dziwne, złowieszcze przeczucie. Otworzył wejście do pokoju, gdzie wreszcie miał nadzieję odpocząć. Wreszcie miał okazję porządnie wyspać się. Zakluczył jeszcze za sobą drzwi i mógł paść na łóżko.

Re: Pod Wypchanym Diabołem

44
Pokój był skromny, nawet bardzo skromny. Jedyne jego wyposażenie to mały okrągły stolik, krzesło i lekko już zapadnięte łóżko. Źródłami światła była mała świeczka na stoliku, która z niewyjaśnionych przyczyn była już zapalona, oraz blask księżyca wpadający przez całkiem duże okno. Jednak nie można było zarzucić gospodarzom niechlujstwa. Ściany były lekko podniszczone, ale czyste. To samo można było powiedzieć o krześle i stoliku. Łóżko było wysłane czyściutką pościelą, także ostatecznie było tu całkiem przytulnie.

Niepokojącym zdaje się fakt, że okno było dostatecznie duże, by mógłby przez nie spokojnie przejść rosły chłop, a jedynym jego zabezpieczeniem był haczyk łączący oba skrzydła, który niestety bez problemu można by było zdjąć od zewnątrz, gdyż skrzydła okna były na tyle nieudolnie wymierzone, że między nie bez problemu można by było wcisnąć całą dłoń i zdjąć hak. Jednak nie powinno się tym zbytnio martwić, gdyż z zewnątrz zdawało się, że wszystkie pokoje na piętrze miały tak nieudolnie wykonane okna, a wprawny złodziej gdyby chciał, to i tak by dał radę się włamać.
Imperare sibi maximum est imperium.

Re: „Pod Wypchanym Diabołem”

45
Czas płynął nieubłaganie. Ileż to dni minęło na jego pobycie w Irios? A może to były już miesiące lub lata? Jak to powiadają - szczęśliwi czasu nie liczą. On jednak chyba przespał całą zimę i wszystkie wydarzenia które dotknęły jego osobę w sposób mniej lub bardziej bezpośredni. Cóż, trzeba było więc ruszać dalej, do kolebki jego jestestwa.
Obudził go wiatr wyjący zza okna. Niechętnie otworzył zaklejone jeszcze oczy i powoli je przetarł. I choć podziwianie wszelakich wymyślnych wzorów, powstałych przez owo pocieranie, było niezwykle interesującym zajęciem, to jednak czas naglił. Chciał czym prędzej znaleźć jakiś transport do Oros, co by to dotrzeć do swoich braci i sióstr z Uniwersytetu. Słyszał niepokojące plotki dochodzące ze wszelakich stron. Owszem, różniły się one w zależności od tego czy ktoś był pro-magiczny, czy wręcz przeciwnie, ale mimo to sprowadzały się do jednej wiadomości - zakon Sakira wszedł na teren Uniwersytetu i dokonał aresztowań, tym samym pogwałcając niemalże świętą regułę nietykalności czarodziejów. Akasemisa zastanawiało tylko jedno - jak wspaniali i dostojni magowie dali schwytać się jakimś prymitywom okutym kawałkiem metalu. Z tą dręczącą myślą musiał jednak żyć, a przynajmniej do czasu kiedy nie dowie się wszystkiego z pierwszej ręki.
Przeciągnął się ostatni raz, kończąc przygotowania do podróży. Upewnił się, że zabrał wszystkie swoje rzeczy i ruszył na dół, wcześniej poprawiając swój płaszcz podróżny. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby szukając czegoś interesującego. W końcu jednak skierował swe nogi ladzie. Spojrzał na gospodarza i uśmiechnął się.
- Niezłe zamieszanie z tymi magami, no nie? - zaczął od dość popularnego ostatnio tematu, oczywiście odpowiednio akcentując lekko negatywną opinie o przeszłych wydarzeniach. Wiedział, że mieszkańcy Zachodniej Prowincji są szczególnie cięci na jakiekolwiek objawy czarodziejstwa, to i ton trzeba było dostosować. - Jak tak pomyśleć, to może nam się z tego mała wojenka zrobić. Jakby mało problemów z czartami było, to jeszcze między sobą się biją. - westchnął, opierając się o blat. Można było lubić albo nie lubić magów, ale w obecnej sytuacji jakiekolwiek konflikty tyko eskalowały i tak już poważne problemy. - No ale mniejsza. Nie znacie może gospodarzu kogoś, kto w najbliższym czasie wybiera się do Oros? - zapytał licząc, że mężczyzna da mu jakieś cenne wskazówki do kogo się zgłosić. - Samotne wędrówki to nie jest najlepszy pomysł w dzisiejszych czasach, a życie i sakiewka całkiem mi miłe. - zaśmiał się w oczekiwaniu na odpowiedź.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Irios”