6
autor: Vasemir
Duncan przesunął się lekko, robiąc Loganowi miejsce.
- Uch... - sapnął Lamont. - Nie ma za wiele do opowiadania. Postanowiłem przejść się kawałek, zobaczyć, czy wszystko w porządku, a po drodze zajść do Dumnr, pokazać się, sprawdzić, czy się nie pozabijali. Okrążyłem wioskę szerokim łukiem, wiecie, tak przy rzece, przez pola Czerepa i najmłodszego Janowskiego i dalej, w tę brzezinę, co ją na wiosnę tak wichry połamały. Kawałek dalej patrzę - kurka jedna, druga, dorodny borowik, to trochę zboczyłem ze ścieżki i wszedłem w las. Nudno było, ale jasno, to myślę - zajdę wieczorem do karczmy, smażone... Uch! - zakasłał - smażone grzyby do piwa to w sam raz. Ale naraz słyszę ryk taki, że nie dopuść! Jakbym bardziej strachliwy był, to bym pewnie w gacie nabrudził i o smokach opowiadał, ale podskoczyłem tylko, wyciągnąłem miecz i patrzę w chaszcze! Nic nie widzę, ale patrzę dalej - coś się rusza! Myślałem, że zara co z krzaków wyskoczy, ale to nawet nie były krzaki, tylko wielkie niedźwiedzisko ryknęło, stanęło na dwie łapy i przysięgam, że miał ponad trzy metry! Drzewka wokół to mógł łamać jak patyki! I co z takim zrobisz? Na bestię to trzeba kuszę mieć i najlepiej przepaść między sobą, z włócznią strach podchodzić, a co dopiero z mieczem! Biec chciałem, ale przed niedźwiedziem przeca nie uciekniesz... To tylko cofam się i modlę, żeby za mną nie ruszył, ale gdzie tam - pianę z pyska toczy, ślepiami błyska jak ogniem i pędzi na mnie. Głupi jakiś był, bo o drzewa się obijał, nie zważał na nic, ale w końcu dopadł do mnie! Dźgnąłem go raz, ciąłem drugi, ale jak pierdolnął mi łapą, to i myślałem, że już po mnie. Wściekły, złapał mnie w paszczę i jak słomianą lalkę wyszarpał, rzucił i byłby pożarł, ale odciągnął go jakiś szalony włóczęga, który się tam po lasach pałętał. Narobił hałasu i znikł w krzakach, a niedźwiedź - za nim! Tylko znikł, a ten dziad, Hognar, wyskakuje skądś i pomaga mi, szmaty przykłada, żeby jucha ze mnie cała nie wypłynęła, pyta o drogę i prowadzi mnie do wioski. Mówię wam - gdyby nie on, to byłoby już po mnie! Zaprowadził mnie do Dunmr, a dalej to już wiecie pewnie - chłopi mnie trochę obwiązali, położyli na wóz i dawaj do Duncana... Cud, że po drodze nie zdechłem.
Wspomniany mag skończył go zszywać i odszedł, by przelewać swoje fiolki i mieszać zioła, tworząc zapewne nowy specyfik dla rannego. Wojownik odetchnął chwilę, obejrzał własny brzuch i pokręcił głową, patrząc w powałę.
- Martwię się trochę tym niedźwiedziem. Normalnie to chyba żaden by mnie nie zaatakował niedaleko wioski, tylko ten musi być wyjątkowo paskudnym bydlęciem.