Trakt Srebrny Fort - Irios

1
Trakt jak trakt. Gdzieniegdzie przez ziemię przebijały kamienie, po prawej lasy, po lewej rzeka i pola. Nic dodać, nic ująć.

Tydzień później.

Meira siedziała na Arandalu. Siwy ogier szedł niestrudzenie po pełnej kolein i dziur piaskowej drodze. Dało to Meirze czas do namysłu, wiele czasu aby przestudiować wydarzenia ostatnich dni. Po krótkiej rozmowie z przeoryszą zemdlała, i obudziła się dopiero dwa dni później. W tym czasie bunt nekromantów został zduszony, inkwizytorzy postawili barierę antymagiczną, i wszystkich wyłapano bez większych szkód. Obecność demona również została wyjaśniona. Inkwizytor Hanlar miał przesłuchać chłopca z pobliskiej wsi, który opowiadał o dziwnych zjawiskach: Pomorze krów, gnijących drzewach w lesie, czarnieniu zboża, koszmarach nawiedzających w nocy wszystkich mieszkańców. Ojciec chłopaka został odesłany, zaś młodego zatrzymano. Przed rozpoczęciu przesłuchania Hanlar miał złe przeczucia, dlatego zebrał dwóch kapłanów i chciał wracać do lochów, gdy spotkał Meirę, która nie zgodziła się mu pomóc. Po powrocie na miejsce okazało się że chłopiec jest wszędzie. Na ścianach, podłodze, krzesłach, ciałach strażników… W każdym razie, Hanlar dostrzegł dymne monstrum w celi, i padł na kolana. Rozłożywszy szeroko ręce począł modlić się do Sakira, tworząc barierę mającą powstrzymać demona. Niestety, sługa czarnych bogów zniszczył barierę i wszedł do ciała Hanlara. Za jego pomocą otworzył klatki, zabijając strażników których znalazł po drodze. Następnie wysłał chłopca po Meirę, planując zabić ją gdy będzie sama.

Po wszystkich wydarzeniach zdecydowano że należy do wsi, która okazała się leżeć nad traktem do Irios, wysłać brygadę dochodzeniową, składającą się z Mistrza Inkwizytora, o którą to funkcję na czas wyprawy sam poprosił Salazar, Maricka, który miał pełnić funkcję ciężkozbrojnego, Tropiciela, jednego ze specjalnie szkolonych przez Zakon do tego typu misji, Pomocnika sprawującego pieczę nad zapasami oraz wsparcia duchowego, czyli Meiry. Vanessa nie mogła być częścią brygady, gdyż nie wybudziła się jeszcze ze śpiączki spowodowanej obrażeniami głowy. Meirę czekały więc ciężkie dni na szlaku, otoczona przez mężczyzn z których połowy nie znała, a co do jednego jeszcze się nie przekonała. Jedyne wsparcie mogła mieć w Mistrzu Inkwizytorze Salazarze, będącym dla niej niczym ojciec.

Pięć osób jechało gościńcem ustawieni w kolumnę, Salazar na początku, na potężnym koniu bojowym, Meira za nim na swoim siwku, następnie mały wóz z zaopatrzeniem powożony przez pomocnika mającego na imię Run. Obok wozu zwykle jechał tropiciel ubrany w długi zielony płaszcz z kapturem, który zdawał się migotać i zlewać z tłem podczas jazdy. Kazał nazywać siebie Ósemką, a w obecnej chwili był jakieś dwieście kroków przed nimi, wypatrując ewentualnych niebezpieczeństw z łukiem w lewej ręce. Z tyłu jechał Marick w ciężkiej płytowej zbroi, na bojowym rumaku z elementami pancerza chroniącymi szyję zwierzęcia. Za parę godzin miał zapaść zmrok, a dzień upłynął póki co bez większych trudności. Była co prawda mała grupka bandytów pobierających myto za przejazd, ale uciekli na widok emblematów zakonu Sakira.

- Trzymasz się? – Zapytał Salazar wstrzymując konia aby się z nią zrównać. Ostatnie wydarzenia musiały nieźle na nią wpłynąć.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Trakt Srebrny Fort - Irios

2
Jadąc traktem szlachcianka rozmyślała o ostatnich wydarzeniach. Zarówno demon jak i interwencje Sakira zachwiały nieco jej codziennym życiem. Kwestią sporną było czy miała coś co można by nazwać normalnym żywotem... ale pogoń za demonem zdecydowanie nie należała do jej rutyny. Cóż... trzeba było brać co było takie jakie jest i starać się to zaakceptować. Brzemię jakie ciążyło na niej i jej towarzyszach było straszliwe. Musieli powstrzymać niebezpieczną poczwarę... czy raczej jej pana, który szerzył postrach w okolicy. Czemu wybrał Zachodnią Prowincję? Cóż... łatwo można było się domyśleć. Był najpewniej wysłany z wysp nekromantów by nękać Zakon. I owszem... udało mu się, jednak teraz przyszła kolej i na niego. Razem powinni dać radę go powstrzymać.

Meira rzuciła wzrokiem na resztę drużyny. Elitarny oddział... ciężko było ująć to inaczej. Mobilność i skuteczność w jednym. Jednak ograniczona załoga miał i swoje wady. Każdy musiał perfekcyjnie wykonać swoją część zadania. Jeden błąd i... nie... lepiej tego nawet nie zakładać. Zrobią co w swojej mocy... nie... zrobią coś więcej. Wysilą wszystkie swoje siły by powstrzymać zło rosnące w sercach, umysłach jak i na tej błogosławionej przez Patronów ziemi. Czarny mag ujrzy blask Sakira i sczeźnie w płomieniach ich wiary. Kapłanka ze stanowczością w oczach kontynuowała podróż, aż jej opiekun nie zwrócił się do niej. Kierowana dalej owym płomiennym postanowieniem gorejącym w jej sercu odparła.

- Tak trzymam się, bywało co prawda lepiej... ale i gorzej. Akurat owa podróż zdaje się być dla mnie chwilą wytchnienia Salazarze... jednak... jak daleko do jej celu?

Była ciekawa ile postojów mają przed sobą. Nie widziała też, czy zbyt długa podróż zbyt jej nie strudzi. Nie chciała być obciążeniem dla pozostałych... jednak daleko jej było do kondycji wytrwałych wojaków czy żołnierzy.
Spoiler:

Re: Trakt Srebrny Fort - Irios

3
Salazar spojrzał w niebo, następnie ziewnął przeciągle. Wyjechali wczoraj przed świtem. Cały dzień starszy sługa Sakira i jego koń przemierzyli półtora raza taką trasę jak reszta, poruszając się ku czele kolumny i na tył, czasem zrównując się z Ósemką, by zapytać o wieści. Sam powalił parę mniejszych drzewek na opał, a gdy Meira już spała, Inkwizytor uparł się że będzie stał na warcie całą noc, co łatwo odznaczyło się na jego niemłodej już twarzy. Podkrążone oczy, wory pod oczami. Inkwizytor wyglądał jak siedem nieszczęść, i mimo że starał się tego nie okazywać, Meira wiedziała że padał z nóg. Prawdopodobnie nie spał za wiele od czasu walki w lochach. Meira wiedziała że cały czas wyrzucał sobie że nie było go przy niej, gdy demon próbował ją dorwać.

- Niedługo powinniśmy dotrzeć do wioski. Marick i Ósemka mówią że powinniśmy zrobić postój w dolinie tuż przed wjazdem, przespać się, zrobić rekonesans. Moim zdaniem powinniśmy tam jechać od razu. – Zmarszczył brwi i zacisnął pięści ze złości. – Kto wie ilu tych niewinnych wieśniaków musiał poświęcić żeby przywołać demona, który potrafi zignorować zaklęcia ochronne zamku? – zacisnął zęby ze złości, i przyspieszył nie oglądając się na Meirę. Wkrótce dogonił tropiciela i zaczął z nim rozmawiać. Najpewniej chciał po prostu wyładować część napięcia, i dlatego tak miotał się na wszystkie strony. Nagle Meira usłyszała głos Runa, prostego człowieka odpowiedzialnego za posiłki, opał i miejsca do spania.

- Panienko, skusi się może panienka na jabłuszko, na pokrzepienie? – Mówiąc to wyciągnął w jej stronę pełne, zielono-czerwone jabłuszko ze lśniącą skórką. Meira wyczuwała że pomocnik nie ma złych intencji. Prawdę mówiąc, Run był jedyną osobą w tej małej kompanii, która nie wiedziała kim jest Meira, co za tym idzie jedyną, może oprócz Salazara, która nie traktowała jej z ogromnym szacunkiem należnym wybranej Sakira. Prawdopodobnie z powodu jej niskiego wzrostu wziął ją za zwykłą dziewczynę. Nawet jeśli był zdziwiony jej pobytem tutaj, to nie zadawał pytań. Może nie zależało mu na odpowiedziach, może bał się pytać, a może tylko udawał niewiedzę? Z jego prostej, poczciwej twarzy nie można było za wiele wyczytać.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Trakt Srebrny Fort - Irios

4
Maena, 90 rok III ery

Kolejne miesiące w masywnym klasztorze nieopodal stolicy Keronu mijały Maenie i rzeszom braci zakonnej na wytężonej pracy. Mróz i śnieg powoli ustąpiły wiosennym błotom, a te później wyschły na wiór pod bezwzględnymi promieniami letniego słońca. Robota zimą była szczególnie trudna, a córka chłopska z nieistniejącej już wsi na końcu świata sporo czasu spędzała w infirmerii, doglądając coraz to nowych chorych. Sakir jednak zdawał się czuwać nad swymi podopiecznymi, gdyż nie pozwolił odejść z tego świata żadnemu z nich.
Co prawda brat Albert spadł z rusztowania i strzaskał sobie nogę do tego stopnia, że musieli uciec się do amputacji, a paru innych straciło palce u stóp bądź rąk ze względu na chwile nieuwagi, jednak w ostatecznym rozrachunku wszystko prezentowało się co najmniej dobrze. Maena z niemałą dumą spoglądała na powstający z gruzów dom demeryta, wieczory zaś spędzała na żmudnej nauce czytania i pisania z majstrem Oltarem, posiłkując się księgą o stworach mitycznych i legendarnych, pióra niejakiego Noniusa Marcellusa. Zadanie to okazało się dla gorliwej wyznawczyni Sakira niemałym wyzwaniem i mimo najszczerszych chęci wysłannika Wielkiego Mistrza oraz jego niebywałej cierpliwości (wspomaganej zapewne kolejnymi kielichami winka) chłopka poczyniła na tym polu niewielkie postępy.
Jens, chcąc nie chcąc, schudł parę kilogramów, jednak nadal zachował swą pokaźną posturę, a drugi podbródek mężczyzny bynajmniej nigdzie się nie wybierał. Przez minione miesiące sporo czasu spędzili razem, jednak podstarzały skryba jak na razie nie zapałał do niej większą sympatią. Nadal raczył ją kąśliwymi uwagami, których często nie rozumiała, a nocami modlił się do Sakira o siłę woli, by nie sięgnąć po cegłówkę i nie zdzielić nadgorliwej kobiety w łeb.


Prace posuwały się do przodu w umiarkowanym tempie, a Maena pewnie trwałaby w klasztorze dalej, gdyby nie nagła decyzja ksieni Larysy o przeniesieniu jej na ziemie dotknięte plugawym atakiem; do Irios. Starsza kobieta dostrzegła w chłopce wiarę i zapał, które przydadzą się w odbudowie zniszczonej części miasta oraz, co ważniejsze, ponownemu wprowadzeniu Sakira do serc i umysłów jego mieszkańców. Irios, jak powszechnie wiadomo, było prawdopodobnie najstarszym ludzkim masywnym ośrodkiem osadniczym. Za czasów swej świetności, tak nagle przerwanych brutalnym atakiem potworów z innego świata, było jednym z największych centrów religijnych Keronu. To stąd napływały do Zakonu rzesze nowych rekrutów, a na ludzi z jego insygniami patrzono z największą sympatią. Teraz część miasta stoi w ruinie, a jego mieszkańcy obawiają się o swoje życie. Niektórzy tylko umocnili się w swej wierze i wychwalają rycerzy zakonnych, którzy przyczynili się do odparcia ataku plugastwa z innego świata, acz pojawiają się też coraz liczniejsze głosy malkontentów, uważających, że obrońcy miasta jednak zawiedli.
Ponoć do niemal każdej placówki Zakonu Sakira w kraju napłynęły listy wzywające do transferu co bardziej bogobojnych kapłanów i nowicjuszy do Irios. Tam mieli zorganizować się w komitety nadzorujące odbudowę miasta, działalność lazaretów, racjonowanie żywności i bogowie wiedzą co jeszcze. Najważniejsze było wyraźne pokazanie obecności Zakonu i próba odbudowy jego nadszarpniętego wizerunku.
Maena pamiętała uśmiech ksieni Larysy, gdy ta osobiście (!) odprowadzała ją do wozu. Pamiętała też jej słowa.
- Idź przed siebie, siostro, tak jak zawsze niosąc w sobie słowo i wolę Sakira. Niechaj twój zapał nigdy nie gaśnie, a Pan nasz poprowadzi cię słuszną drogą. Dopilnuj, proszę, Jensa. Obawiam się, że zmiana otoczenia może być dla niego bardziej… wymagająca.
Tak, Jens… Zakonny skryba również został wezwany do zniszczonego miasta. Podobno w liście do ksieni został wspomniany imiennie, jednak powód tej decyzji nie był nikomu znany. Starszy brat Vulstein oficjalnie był zaszczycony tym wyróżnieniem, jednak pewne kąśliwe głosy sugerowały, jakoby trzykrotnie wysyłał do Srebrnego Fortu odwołania, usiłując ze wszystkich sił wykręcić się z nowych obowiązków. Wspominał o swojej ważnej i nieodzownej roli administratora w klasztorze, sugerując, że na miejscu nie ma dlań żadnego godnego zastępcy. Wymawiał się również ‘ciężkim’ stanem zdrowia.
Nie udało mu się w najmniejszym stopniu wpłynąć na decyzję swoich przełożonych. Wyruszył w drogę na południe razem z Maeną i garstką innych braci i sióstr.
Przez pierwsze dwa dni w ogóle się nie odzywał. Siedział na wozie blady ze złości i z zamkniętymi oczyma szeptał coś do siebie. Mogły być to modlitwy.


W podróży towarzyszyła im garstka rycerzy, mająca zapewnić mnichom bezpieczeństwo na trakcie. Najbliżej wozu jechał młody, około dwudziestoletni giermek Joseph, zwany Jąkałą z powodu swego niefortunnego schorzenia. Był postury raczej smukłej, choć w barkach odznaczał się niemałą krzepą. Włosy koloru siana miał ścięte krótko, a na jego gładkiej, prawie nienaznaczonej trądem młodzieńczym czy ospą, twarzy nie widać było ani jednego włoska. Usta miał małe i blade, tak jak jego skóra, zęby nieco krzywe, a oczy bardzo żywe i bystre, błyskające spod brwi niczym dwa małe szmaragdy. Z chłopakiem czasem trudno się było porozumieć, ale Maena prędko dostrzegła jego czystą jak łza duszę i najszczersze intencje. Młodzik zdawał się być uosobieniem etosu rycerskiego, kulturalny i troskliwy. Gdyby tylko chłopka wiedziała czym ten cały etos jest, to mogłaby go docenić podwójnie.
Jąkała służył pod wielkim i ponurym rycerzem, dowodzącym ich niewielką obstawą. Zwał się Tristard Frère i wyglądał na człowieka, który przelał w życiu wiele krwi. Maena nie miała jeszcze okazji z nim porozmawiać, zazwyczaj słyszała tylko jego tubalny głos z oddali, gdy wykrzykiwał krótkie rozkazy.


Znajdowali się obecnie pół dnia drogi od Irios. Letnie słońce prażyło niemiłosiernie, powodując nawet u niektórych zawroty głowy, choć wyzwoleniem miał okazać się las, który widzieli na horyzoncie. Wóz terkotał niemiłosiernie na trakcie, a plecy mniszki boleśnie przypominały jej, że człowiek nie był stworzony do jazdy takim środkiem lokomocji. Jens siedział w rogu, spocony i czerwony na twarzy, oddychając ciężko. Wachlował się jakimś pismem, bardzo aktywnie unikając wzroku Maeny.
Kobietę otaczał cichy szmer rozmów o wszystkim i niczym, sama jednak na razie nie czuła potrzeby otwarcia do kogokolwiek ust, ani też nikt jej specjalnie nie zaczepiał. Zastanawiała się, czemu jej Bóg wciąż się do niej nie odzywa. Pracowała ciężko, żyła godnie z przykazaniami, a często nawet szła o krok dalej. Jej zapał i oddanie nie miały sobie równych. Czego jeszcze od niej oczekiwał? Może to miasto miało być jej próbą?
- W-w-wszystko dobrze? – usłyszała za sobą znajomy głos Josepha. Zrównał się z wozem, a jego biała klacz zarżała cicho. Poklepał ją z uśmiechem po karku, po czym z powrotem uniósł wzrok na Maenę. – J-jeśli potrzebujesz wody, t-t-to służę pomocą. – uśmiechnął się raz jeszcze.
- J-jest b-bardzo gorąco.
Obrazek

Trakt Srebrny Fort - Irios

5
Jej pierwsze zadanie poza klasztorem w końcu nadeszło! Sama ksieni osobiście przekazała jej wolę zakonu, jako świat potrzebuje takich jak ona i zadania ważkie ją czekały. Jakież to szczęście szalało wtedy w sercu zakonnicy, że w końcu została jej dewocja uznana, że jej ciężka praca zauważona. Z łzami szczerej radości i wdzięczności dziękowała ksieni za to wyróżnienie. Zapewniała uroczyście, że nie zawiedzie i obiecała, że będzie się opiekować Jensem nakładając jeszcze więcej trosk o jego zdrowie i wiarę w Sakira. Z resztą nie dziwiła się wielebnej Larysie, że to jej przypadło pilnowanie skryby, w końcu odnieśli już razem niewielki sukces! Jej przyjaciel w końcu już przestał tak sapać pokonując zaledwie schody, a i modlił się częściej! Toż był to żywy przykład postępu!
Jedynie co czuła, że będzie jej brakować to lekcji pisania i czytania. W końcu wysłannik mistrza szanowny Oltar uznał, że Maena powinna się kształcić, by lepiej służyć zakonowi, a te zdanie zapadło jej w pamięć. Chociaż te zdanie. Biorąc pod uwagę liczne opisy mitów w księdze co zawitały w głowie kobiety i jakoś nieszczególnie chciały tam zostać. Tyle się nauczyła, że były jakieś stwory niekoniecznie zrodzone z diabłów. W tym sam Feliks, ognisty ptak - biedne stworzenie, które się wciąż paliło i nie mogło umrzeć, bo powstawało z popiołów. Też dodała już sobie, że to pewnie z powodu bluźnierczych zapędów paskudnych czarowników, którzy przeklęli ptaka... bo niby jak inaczej?
Wszakże tęsknota nie gościła w sercu długo. Już w pierwszych dniach podróży gorliwa zakonnica zauważyła niezadowolenie Jensa i jego niepokojącą bladość, wszak modlił się widocznie, to nie przeszkadzała mu wtedy, a tylko dopytywała raz po raz o samopoczucie i nastrój. Ten jednak nie chciał z nią rozmawiać. Nie przymuszała i tak miała na niego oko, w końcu jechali jednym wozem. A i miała się do kogo odezwać, to i korzystała z okazji. Do pomocy wysłana została również Helgurda i za skromną prośbą Maeny Stefania, w ten sposób wyznaczając żeńską reprezentację zakonników. Ta ostatnia chyba niekoniecznie to miała na myśli, mówiąc uprzednio, że chce innego przydziału pracy w klasztorze.

Nowością dla Maeny i zarazem dyskomfortem okazać się miał nie trud podróży i pokuta w postaci bólu w plecach, a zainteresowanie jej osobą przez ledwo poznanego giermka Josepha. Młodzieniec był uroczy, troskliwy i miły, a i też na swój sposób dostojny. W duszy jego szybko dostrzegła czystość intencji i dobroć, a sama przyłapała się na zbaczaniu na nieprzystający jej pomyślunek. Wystawiona na próbę zakonnica na szczęście pilnowała już postu i wina nie piła, a i przedłużonych wymian spojrzeń sprawnie unikała, to i wolę ku Sakirowi trzymała wartko i niezłomnie.
- Dziękuję Josephie. Nie chce mi się pić - Odparła pewnie, obdarowując go krótkim nieobecnym spojrzeniem. - Stefania może ty chcesz? A może Helgurda, chcesz się napić? Jens? - Zaczęła wypytywać resztę dobrze znanych jej pasażerów wozu.
- Jens? - powtórzyła akcentując natarczywie jego imię - Jens pewnie chcę się napić, chyba pobladł z pragnienia. Dopiero ostatnio bliżej poczuł w modlitwie Sakira - wyjaśniła giermkowi, kiwając głową z uznaniem dla starszego brata skryby - I zapomina o sobie. Też tak miałam, można przypadkiem zasłabnąć. Jeszcze nam się rozchoruje. Blady był dwa dni... Jens napij się i zjedz coś. - zarządziła i kiwnęła głową do siedzącej obok Helgurdy, by ta coś wynalazła na poczęstunek.

Trakt Srebrny Fort - Irios

6
Pierwsze dni podróży dla Jensa Vulsteina były gorsze od jego najbardziej paskudnych wyobrażeń piekła. A wspomnieć tutaj trzeba, że podstarzały skryba wyobraźnią mógł się pochwalić niezgorszą! Jego nienawykłe do niewygód ciało dotkliwie odczuwało każdą nierówność traktu, każde drgnięcie wozu, którego drewniana obudowa obijająca się raz za razem o plecy mężczyzny, w jego myślach zamieniła się w pokutniczą deskę, którą co bardziej oddani, bądź grzeszni, wyznawcy tłukli się po głowach podczas swoich smętnych procesji. Piekielny upał sprawiał, że bolała go skóra łysej głowy, gdyż pierwszego dnia tak zajęty był wyklinaniem (w duszy!) na czym świat stoi, że zapomniał nasunąć nań kaptur i spiekł się niemożebnie. Wyglądał teraz jak duży pomidor. Albo zachodzące słońce. Albo coś dużego, czerwonego i nienawidzącego własnego życia.
Obecność Maeny nie pomagała. Z początku po prostu ją ignorował. Wytrwał w tym postanowieniu dwa dni, na jej pytania o samopoczucie reagując jak na podmuchy wiatru i odwracając się w inną stronę. W głębi duszy czuł jednak, że ta droga donikąd go nie zaprowadzi, a może nawet, o zgrozo, sprawi, że kobieta będzie narzucać mu się jeszcze bardziej. Począł więc komunikować się z nią ćwierć i półsłówkami.
Ciągle ściskał przed sobą torbę, wypełnioną tajemniczymi manuskryptami i bardzo dbał, by nikt się do niej zbytnio nie zbliżał.


Stefania również jechała do Irios uniesiona na fali oburzenia. Nie miała pewności, że to Maena wkopała ją w podróż do tej po dwakroć strasznej dziury, bo dziurą było wszystko, co nie stało w pobliżu stolicy, ale z pewnością coś podejrzewała, bo ostentacyjnie rozmawiała z każdym, poza zapalczywą kobietą. W pełni szczęśliwa była za to Helgruda, pewna siły swoich rąk i żaru wiary, który miał pomóc jej w... Czymkolwiek, co miała robić na miejscu. Ze swoją posturą i oddaniem równie dobrze mogłaby odgruzowywać dzielnicę biedoty.

Joseph kiwnął głową, przyjmując do wiadomości słowa Maeny i wodził wzrokiem po reszcie żeńskiego przedstawicielstwa zakonu spod Saran Dun. Kobieta nie miała pewności, czy zapytał ją ze względów na jakąś sympatię, broń Sakirze nie tą damsko-męską!, czy była to po prostu kwestia tego, że jechał najbliżej niej, bo taki miał przydział. Chłopka bardzo starała się tego zbytnio nie roztrząsać.
Stefania spojrzała na Jąkałę i tylko prychnęła w odpowiedzi. Najwyraźniej upał nie dał jej się we znaki na tyle, by zechciała się do niego w ogóle odezwać. Irytowała ją usłużność chłopaka, w którym bardzo starała się dostrzec cokolwiek negatywnego. Po chwili jednak drgnęła i obróciła w jego stronę swoje niebrzydkie oblicze. Spod niedbale założonego nakrycia głowy wypływało jej parę niesfornych, kasztanowych kosmyków włosów.
- Dziękuję, drogi Josephie, ale piłam przed chwilą. Miałam jeszcze parę kropelek wody w swojej manierce. - uśmiechnęła się przymilnie, po czym odwróciła się w drugą stronę, kryjąc zdegustowanie na twarzy.
Jąkała zdawał się zadowolony faktem, że w ogóle się do niego odezwała, choć starał się nie dać tego po sobie poznać.
Helgruda zaś w odpowiedzi chrapnęła paskudnie, niczym jaki troll. Zagadką było jak udawało jej się usnąć na niewygodnym powozie, jednak nie miała w tym sobie równych.


Troskliwość Maeny dotarła w końcu i do Jensa, który zwrócił na nią spojrzenie swoich brązowych oczu i przestał wachlować się na moment. Zacisnął usta w kreskę, gdy kobieta po raz trzeci powtórzyła jego imię.
- Maeno, zaprawdę twoja zapalczywość podobna jest do ognia w pięknym, bujnym lesie. - powiedział z ciężkim westchnieniem.
- T-t-to wspaniale, że z-zbliżył się brat do S-Sakira. T-t-takie od-d-danie jest godne każdego p-po-poklasku, ale niechaj brat nie p-padnie z głodu, bo byłaby t-to wielka strata. - giermek rzucił manierką w stronę Jensa, który złapał ją w poły swej szaty jeszcze nim w ogóle uniósł rękę. Sapnął, gdy naczynie trzasnęło go w żebra.
- ...pięknym, żywym, kolorowym, bujnym lesie... - mamrotał do siebie Vulstein, odkorkowując manierkę, do której zaraz przyssał się na dobrych parę sekund. - Dziękuję, Josephie! Dobry z ciebie chłopak, chyba rzeczywiście tego potrzebowałem. - z bólem pomyslał o swej pustej już piersiówce z gorzałką, którą osuszył zdecydowanie zbyt prędko, gdy nikt zdawał się nie patrzeć. Czy celowo pominął wstawiennictwo Maeny? Bogowie tylko wiedzą.
Odrzucił chłopakowi naczynie, chybiając o dobrą milę. Joseph musiałby mieć ręce z gumy, by spróbować wyłapać je z powietrza. Jens chyba źle ocenił prędkość wozu, zamrugał kilka razy, szczerze skonsternowany.
- N-n-nie szkodzi, już podnoszę! - giermek wstrzymał konia i wyruszył na poszukiwania manierki. Inni żołnierze minęli go z politowaniem na twarzy.


Jens przez chwilę wyraźnie z czymś w sobie walczył. Poprawił jednak chwyt na swojej torbie i uniósł wzrok, skupiając go na Maenie.
- Co siostra myśli o naszej... błogosławionej podróży? Nie obawiasz demonów z Irios? Sakir jeden wie, czy wszystkie udało się zgładzić. Jadłem przed paroma chwilami, zapewniam, że nie trzeba się o mnie martwić. - Helgruda co prawda nadal spała i bynajmniej żadnego smakowitego kąska dla skryby nie szykowała, ale wolał upewnić Maenę, że sam potrafi o siebie zadbać. Niech ją Sakir broni przed ponownym przyczepieniem się do niego. Zdawała się być jak rzep, uczepiony psiego ogona. Ciągle próbował odkryć optymalny sposób na radzenie sobie z nią.
Obrazek

Trakt Srebrny Fort - Irios

7
Jens odwzajemnił troskę Maeny dość pokrętnym w zrozumieniu jak dla niej komplementem, co ta skwitowała krótkim uśmiechem do niego, wyraźnie zadowolona z uznania. Wnet mimowolnie otarła czoło z potu który zdołał się zrosić. W końcu nadal nosiła swój ulubiony habit i chustę. Ta ostatnia szczelnie ukrywała i włosy i szyję, a za tym szedł gorąc z akompaniamentem piekącego letniego słońca. Sama również się zdziwiła dokonanym rzutem Jensa za bardzo nie rozumiejąc co on właśnie uczynił. Wszak popatrzyła na niego z zamiarem zgromienia go uwagą na temat zachowania, ale wyczytała z jego twarzy, że to wyszło zupełnie przypadkiem:
- Wybacz Jensowi, źle znosi podróż! - wyraziła się za niego do Josepha, wstydząc się poniekąd za postępek przyjaciela. Sam skryba, gdy ponownie się do niej zwrócił zapewnił sobie jej kolejny szczery uśmiech i nieoderwane skupione na przestrzeni między nimi spojrzenie. Słuchała uważnie jego obawy wobec demonów, zaś na wspomnienie by się nie martwiła machnęła ręką jakby gadał bzdury
- Jens, nie mogę pozwolić żeby czegoś Ci zabrakło w nowym miejscu. Obiecałam ksieni! - Tutaj gorliwa zakonnica przyłożyła dłoń do serca i pochyliła raz czoło, wskazując na swoją najszczerszą dedykację, z jaką podjęła się tego zadania
- A i szczególnie, że sam mówiłeś, że to niebezpieczne miejsce. To tym bardziej muszem dopatrywać! A demony? Dzielni rycerze nas ochronią przed złem, a my im w tym dopomożemy! Helgurda potrawki nagotuje, o pełne brzuchy zadba. A jaki to pokiereszowany bydzie, to go zszyjem. Chory to wyleczym. Stefania dopomoże również! Wszystkiego ją nauczymy. A Ty będziesz w księgach pisał, pisma wysyłał, rachunki dopatrywał, jak zawsze! - Pokazywała ręką na każdą wymienioną osobę
- Nie ma czego się bać, służymy Sakirowi, bracie! Razem w wierze jesteśmy bezpieczni! - zapewniała, jakby to była oczywista oczywistość i innym scenariuszem świat nie miał ich uraczyć.

Trakt Srebrny Fort - Irios

8
Uśmiech Maeny został przyjęty przez Jensa jakimś dziwnym, trudnym do rozszyfrowania grymasem, który zniknął dopiero po wykonanym przez mężczyznę głębokim oddechu. Kobieta czuła wilgoć na twarzy i karku, zdawało jej się, że jeszcze parę godzin w słońcu i pozostanie z niej jedynie słona kałuża. Nie miała pojęcia jak z takim gorącem radzili sobie żołnierze eskortujący ich powóz. Wszak wielu z nich nosiło na sobie stalowe elementy zbroi, które, choć w sporej mierze przykryte tkaninami, musiały się niemiłosiernie nagrzewać. Niektórzy z mężczyzn wyglądali na śmiertelnie znużonych, ledwo utrzymywali wyprostowane pozycje w siodłach, choć znaleźli się i tacy, których utrzymywali fason. Jednym z nich był przywódca karawany, Tristard Frère, który jechał paręnaście metrów przed wozem i wyglądał jakby pogoda nie odcisnęła na nim żadnego piętna. Dumnie wyprostowany i spokojny, nawet nie sięgał zbyt często po manierkę. Odwrócił się na moment, gdy Jensen wywołał małe zamieszanie swym nieudanym rzutem, ale zmierzył tylko wzrokiem swojego giermka i pozostawił całą sytuację bez słowa, kręcąc jedynie powoli głową.
Jąkała odkrzyknął coś do Meany, ale nie zrozumiała słów. Znając jego charakter, najpewniej było to zapewnienie, że nic złego się nie stało.


- Obiecałaś... ksieni... - sapnął skryba, odchylając głowę do tyłu. Widziała jak kropla potu skapnęła mu z nosa i wsiąknęła w jedną z fałd habitu. - Czyli znów będziesz krążyła wokół mnie... - uniósł dłoń na wysokość twarzy i zaczął masować sobie skroń, z całej jego postaci biła smutna rezygnacja. - To wspaniale, Maeno, naprawdę wspaniale, że się tak o mnie troszczysz, ale zapewniam cię, że jestem w stanie sobie doskonale poradzić samemu. A jak z czym sobie nie poradzę, to po pomoc pójdę, zapewniam. Nie trzeba mnie... niańczyć. - sarknął jak dziecko i założył ramię na ramię, wyrażając swe niezadowolenie.
Helgruda ocknęła się ze snu, głośnym chrapnięciem oznajmiając wszem i wobec, iż powróciła do żywych.
- Nagotujem, nagotujem, nikt tam z głodu nie umrze, już ja o to zadbam! - zatarła swoje wielkie dłonie, po czym klapnęła się w uda, przeganiając resztki snu. - Już się nie mogę doczekać, coby to wielguchne miasto obaczyć. Ja żem słyszała, że w niektórych miejscach to się kamień na kamieniu nie ostał! Sakirze, gdybym ja takiego wstrętnego maga w łapy dostała... - aż cmoknęła rozmarzona, wyobrażając sobie scenariusz związany z masakrowaniem wstrętnego heretyka - Na cu oni też z temi demonami paktują? Tfu! Człowiek się ludzkimi sprawami zająć winien, pracować, gotować i dbać o drugiego, o! Nie zaś z głową w chmurach latać i próbować obaczyć co się poza tem światem dzieje. Prawda, Maena? - popatrzyła na nią z wyczekiwaniem.
Stefania zerknęła w stronę rozmawiającej trójki, ale nie odezwała się słowem. Nadal nie mogła przeboleć swojego wyjazdu. Wachlowała się obecnie modlitewnikiem, walcząc z kolejną falą gorąca.


- Siostro, miasto do którego zmierzamy słynęło z silnego kultu Sakira. Czy im to w czymś pomogło? Wielu naszych dzielnych rycerzy, niech ich Sakir ma w swej opiece, zginęło, rozniesionych szponami bestii z innego świata, masa niewinnych ludzi, gorliwych wyznawców naszego Pana, utopiła się we własnej krwi, a ty mówisz, żeśmy bezpieczni w naszej wierze? - Jens patrzył na Maenę swoimi małymi, brązowymi oczkami i nawet nie mrugał. - Co jeśli ona nic nie zmienia? Co jeśli to przez nią opadło na nich to nieszczęście? - skryba zamyślił się na chwilę, zupełnie nie zważając na wypowiedziane przez siebie herezje. Helgruda aż się zakrztusiła, a Stefania na moment przestała wachlować się modlitewnikiem.
- Niech brat nawet nie waży się tak mówić! Sakir ma nas wszystkich w opiece i otoczy nas swym silnym ramieniem. Ci ludzie najpewniej zbłądzili, a my pomożemy im odnaleźć ich... ich... - Stefania odezwała się do nich po raz pierwszy od kilku dni, wyrzucając z siebie formułki, które posłyszała podczas chwil spędzonych w Zakonie. Najwyraźniej nawet ją poruszyły słowa starszego skryby. - ...wewnętrzne światło...? - dokończyła, jakby speszona swym poruszeniem w temacie wiary, bądź trudnościami z wyrażaniem się, o które zwykle nie można było jej oskarżyć.
Pozostali mnisi w wozie gromili wzrokiem Jensa, który siedział zupełnie tym nieporuszony, pogrążony w zadumie.


Karawana zaś powoli zbliżała się do lasu, który majaczył na horyzoncie już od dłuższego czasu i napawał nadzieją na myśl o chwilach pod jego cieniodajnymi liśćmi i gałęziami. Wyraźnie widać już było pierwsze drzewa, a chłód zdawał się na wyciągnięcie ręki. Nawet konie zdawały się posarkiwać w wyczekiwaniu. Gdyby Maena zechciała spojrzeć w tamtą stronę, mogłaby dostrzec czyjąś samotną sylwetkę, stojącą na środku traktu parę metrów za linią drzew. Była nieruchoma jak posąg, jednak najprawdopodobniej ludzka. Słońce wznosiło się ponad koronami drzew, zmuszając ją do mrużenia oczu i walki z jego natarczywymi promieniami.
Obrazek

Trakt Srebrny Fort - Irios

9
- Obiecałaś... ksieni... - Maena kiwnęła głową potakująco, patrząc się na niego z uśmiechem na twarzy - Czyli znów będziesz krążyła wokół mnie... - kiwnęła tym razem dwa razy i poprawiła swoje siedzenie na gibającym się od nierównej ścieżki wozie, prostując się do tego dumnie. - To wspaniale, Maeno, naprawdę wspaniale, że się tak o mnie troszczysz, ale zapewniam cię, że jestem w stanie sobie doskonale poradzić samemu. A jak z czym sobie nie poradzę, to po pomoc pójdę, zapewniam. Nie trzeba mnie... niańczyć.
- Jakie niańczyć! Nie jesteś dzieckiem przecież - sprostowała Maena rozbawiona takim pomysłem, by potraktować go jak małe dzieciątko. Machnęła ręką komunikując, aby się nie wygłupiał - Oboje wiemy, że masz problemy z dietą... - zaczęła poważnie, kiedy to Helgurda się obudziła i swym głosem weszła w zdanie. Gorliwa zakonnica zgubiła myśl i słuchała co ma jej przyjaciółka do powiedzenia. Huśtała głową do przodu i tyłu niby w rytm powożenia, potwierdzając słowa kucharki - Mówicie słusznie! Składają ręce bałwochwalcy do fałszywych bożków, a potem nieszczęścia sprowadzają! Na własne życzenie! Zgrozo biada nam z takimi!
Fanatyczka jeszcze pobiadoliła pod nosem jaki to świat jest pełen prób, na które Sakir ich wystawia, kiedy to Jens wyraźnie wypowiedział się sceptycznie, sprawiając że Maena zamarła, niby rażona przenikliwym do kości mrozem. Z wybałuszonymi oczami wżynała się w postać Jensa, jakby spojrzeniem chciała zamienić go w kamień. Jej twarz poczerwieniała w wyniku szoku jakiego doznała słysząc takie słowa z ust jej przyjaciela. Przestraszona uniosła się z siedzenia, aby wbrew trudnościom podróży podejść do Jensa:
- Jens! - zacisnęła mu dłonie na barkach by obrócić go i zwrócić jego wzrok ku sobie - Jens! Mężni wojowie nas otaczają, widziałeś przywódcę karawany? Toż jak się patrzy sam Sakir pewnie rękom jegom natchnienia daje! A nasi poprzednicy uczynili co słuszne! Nie możemy dopuścić by ich poświęcenie poszło na marne, a i nie można ustępować diabelstwom! I nie musisz obawiać się śmierci, Sakir potrafi być łaskawy dla wiernych! Samej mnie w głodzie dopomógł i na słuszną ścieżkę do zakonu zaprowadził! - przejęta mówiła do niego głośno niemalże krzycząc, chcąc wlać w niego swój żar niezachwianej wiary. Swiecie przekonana o prawdziwości swoich słów, zdobyła się po raz pierwszy nawiązać do jej sekretu sprzed lat tak otwarcie, ale nie mogłaby znieść jakby jej przyjaciel podupadł na duchu. W końcu mówiła prawdę, a tylko prawda mogła wyzwolić biednego skrybę ze zwątpienia.

Trakt Srebrny Fort - Irios

10
Maenie zdawało się, że Jens wywrócił oczami, gdy tak gorliwie potakiwała jego słowom, jednak równie dobrze mógł po prostu odprowadzać wzrokiem jakiegoś insekta, których pokaźna gromadka pojawiała się czasem przy wozie. Mężczyzna sprawiał wrażenie jakby miał zaraz zapaść się w sobie, zniknąć w swym habicie, a przy jego aparycji zadanie to bynajmniej do najłatwiejszych nie należało, wtopić się deski na których siedział, zniknąć po prostu, jakkolwiek, byle prędzej. Co ten upał robi z ludźmi! Rosły w niej ciągle pokłady współczucia i zmartwienia, napędzając tylko zabijającą go nadopiekuńczość.
Gdy wspomniała o jego problemach z dietą, Jens otworzył usta, by coś odpowiedzieć, jednak uprzedził go wywód przebudzonej z kamiennego snu Helgrudy.
Potężnej kobiecie wyraźnie podobał się zapał, z jakim słuchała jej przyjaciółka, co jeszcze bardziej ją nakręcało.
- Och, żeby tak Sakir ściął te ich bawoł...chwalcze łby! Ile by to bólu nam oszczędziło, ile łez... Biada im biada, a ich ciemne dusze te ich wszystek diabołki ulubowane bydą w zaświatach smażyć na głębokim oleju, za to, że w ogóle próbowali do nich gęby otworzyć. - perorowała przejęta mniszka, wymachując swym pokaźnych rozmiarów palcem, jakby grożąc tym niewidzialnym plugawcom. Możliwe, że mówiłaby dalej, gdyby nie Jens, głośno wyrażający swoje wątpliwości dotyczące wiary. Helgruda zakrztusiła się śliną podczas wykonywania głębokiego, świszczącego wdechu pełnego niemego oburzenia, a potem pierw poczerwieniała cała, by zaraz zbladnąć. Nie wiedziała kompletnie jak sobie poradzić z takim przejawem złego myślenia. Była wszak tylko prostą kobietą, gdyby Jens nie był mnichem, to najpewniej trzepnęłaby go po łbie i krzyknęła, żeby głupot nie gadał, ale teraz nie mogła tak postąpić. Z wdzięcznością i uznaniem popatrzyła na Stefanię, która odnalazła w sobie siłę do odbicia słów cynika.


Jens zaś, zazwyczaj wijący się jak wąż pod zwykłym, a nawet, w mniemaniu Maeny, sympatycznym spojrzeniu fanatyczki, teraz znosił jej wzrok bez najmniejszego drgnięcia. Gdyby nie kropla potu spływająca mu po czole, można by go nawet uznać za posąg. Może rzeczywiście chłopka zamieniła go swym spojrzeniem w kamień? Oczy mężczyzny również sprawiały wrażenie nieprzytomnych... Czy oddychał, czy oddychał? A nuż Sakir opuścił nań swą karzącą dłoń i biedak zmarł w sekundę po wypowiedzeniu swych herezji?
A nie, nie, to jednak tylko złudzenie! Żył cały czas, nawet mrugnął zdezorientowany, gdy Maena postąpiła dwa kroki w jego stronę i zacisnęła mu dłonie na barkach. Nie była najsilniejszą kobietą na świecie, ale płonące w niej oburzenie sprawiło, że mężczyzna wyraźnie odczuł wpijające się w jego skórę palce i nawet skrzywił się nieco. W małych oczkach brata pojawił się szczery strach. Trudno powiedzieć czy przed mniszką, czy przed nieznanym, które było już tak blisko.


- Ależ Meano... - zaczął Jens, trzęsącym się z emocji głosem - ... jedziemy do miasta, które pełne było mężnych wojów o pięknych duszach i gorliwej wierze... A mimo to spadło na nich tyle śmierci, tyle bólu... - wyglądał jakby miał ochotę zwinąć się w kłębek i paść na ziemię, by tam powoli bujać się w jedną i drugą stronę, coby uspokoić skołatane serce i mroczne myśli. - ...ja... ja jestem tylko skrybą, po co ja tam? Nie nadaję się do przenoszenia kamieni, na dolegliwościach ciała zaś nie znam się zbyt dobrze. Czemu po mnie posłali? Czemu akurat po mnie? - zacisnął mocno dłonie na wciąż trzymanej przed sobą torbie. Lekki dreszcz przeszedł jego pulchne ciało, gdy kobieta wspomniała o łasce Sakira. Nie chciał umierać, strach przed tym ostatecznym absolutem wręcz promieniował z jego osoby, zaburzając wszystko, co wcześniej sobą prezentował.
- ...i cóż, że dowódca karawany jest taki wspaniały, kiedy ja... - ugryzł się w język. Duma nie pozwalała mu biadolić dalej, a już tym bardziej p o n i ż a ć się w jakikolwiek sposób przed Maeną. Widział, że już i tak odsłonił się za bardzo i będzie miał z tym w przyszłości problem. Chciał mówić więcej, o życiu, o śmierci, a w szczególności o tym jaką w tym wszystkim rolę odgrywa wiara i gdzie jego zdaniem jest jej miejsce. Ugryzł się jednak w język.


Słowa kobiety rezonowały w jego wnętrzu, acz wciąż dominował w nim niepokój. Zerknął raz, czy dwa w stronę przywódcy karawany i pozostałych rycerzy, jakby szukając w ich spokojnym znużeniu ukojeniu dla własnych nerwów.
- W... w głodzie ci dopomógł? Jak? - uniósł nieco podejrzliwie brew. Zwykła ludzka ciekawość wzięła na moment górę nad całą resztą. - Nigdy nie mówiłaś, czym zajmowałaś się przed przybyciem do Zakonu. Jaką więc ścieżką wcześniej podążałaś? - przez sekundę wyglądał, jakby miał nadzieję na wyciągnięcie o niej jakiegoś brudu, jednak szybko omiótł ją wzrokiem i jego entuzjazm momentalnie oklapł. Wiedział przecież, że jest z niej prosta dziewucha i najpewniej krowy gdzieś na wsi pasła... Ale może się mylił, może kryła w sobie coś więcej. Spoglądał na nią zaintrygowany, ale w jego spojrzeniu ciągle tlił się trudny do wyplenienia strach.
Stefania lekko nachyliła się w ich stronę i strzygła uszami, udając że majstruje coś przy bucie. Sama też miała nadzieję na posłyszenie czegoś ciekawego.


Las zbliżał się powoli, kusząc swym cieniem bardziej i bardziej z każdym pokonanym metrem. Dotrą tam już za parę minut. Eskortujący ich żołnierze poczęli się prostować, widać było po nich napięcie. Całe znużenie i zmęczenie momentalnie zniknęło. Giermek Jąkała wreszcie zrównał się z wozem, teraz już z manierką przy pasie. On również spoważniał, a jego dłoń oscylowała w okolicach głowni miecza.
Obrazek

Trakt Srebrny Fort - Irios

11
Zakonnica walcząc o równowagę oparła się nieco o barki mnicha by zaraz to je puścić w odpowiedzi. Odezwała się na dany temat, musiała w końcu powiedzieć prawdę:
- Sakir potrafi być łaskawy - stwierdziła z przekonaniem na początek. Ujęła jego obłe policzki w dłonie. Delikatnie, z troską, jakby obywała się z własnym ledwo narodzonym dzieckiem, którego nigdy nie miała - Ale tylko dla tych którzy rzeczywiście uwierzą - Wyraziła się wstępnie, chcąc się zwierzyć w kolejnych jej słowach. - Cierpiałam, wszyscy z mojej wioski oszaleli i umarli z głodu lub wzajemnie podrzynając sobie gardła, ale mnie wiara utrzymała przy życiu i przy zmysłach - rzekła po czym już odstąpiła dłońmi od twarzy, uśmiechając się na swój sposób obłędnie ku skrybie - Wszyscy zginęli, ale mnie Sakir pozwolił żyć. A od tego momentu służę zakonowi i już rycerzy poskładałam tylu, co policzyć nie potrafię! - pochwaliła się wciąż wpatrując się w oblicze Jensa z czystą miłością - Ja ledwie potrafię czytać, Jens! Ktoś musi wiedzieć co kto robi! Ktoś musi umieć zarządzać! Chyba to właśnie Sakir Tobie pisze takież zadanie! Administrator z Ciebie przecież przedni! Najlepszy w klasztorze! - mówiła z przejęciem i z uznaniem, jakby wciąż uparcie chciała przelać swoją niezachwianą wiarę w serce sceptyka - Możesz na nas liczyć! - Chciała ponownie ująć jego twarz, ale powstrzymała się, łapiąc na tym, że i tak przekroczyła typowe dla niej granice, nie czuła jednak wstydu, a swoją dedykację sprawie.
W końcu atmosfera lasu nadała się wyczuć i gorliwa zakonnica wycofała się na swoje siedzenie obok Helgrudy, gotowa na to co przyniesie jej los. W klimat czujnego towarzystwa eskorty rycerzy wyglądała wzrokiem ku drzewom i cieniom, szukając ewentualnego zagrożenia.

Trakt Srebrny Fort - Irios

12
Dawny skryba i administrator wielkiego klasztoru pod Saran Dun zacisnął usta w kreskę, słysząc o domniemanej łaskawości bóstwa, któremu przyszło mu służyć od przeszło dwudziestu lat. Z najwyższym zaskoczeniem przyjął dotyk dłoni Maeny na swoich policzkach, czerwieniejąc przy tym jeszcze bardziej. Szczerze i do głębi speszył go ten niespodziewany, a także zaskakująco delikatny gest ze strony chłopki. Po raz pierwszy odkąd go poznała, wyglądał jakby kompletnie zapomniał języka w gębie.
Słuchał uważnie. Nie drgnął nawet, gdy puściła jego twarz, pozostając dokładnie w tej samej pozycji, w której go ustawiła. W oku mężczyzny pojawił się błysk satysfakcji.
- To wiele, wiele wyjaśnia... - rzekł cicho, jakby sam do siebie. Dopiero po krótkiej chwili na jego twarzy zawitało współczucie. Maena mogła z pewnością stwierdzić, że było jak najbardziej prawdziwe. Jens przypominał jej przez chwilę małe, zatroskane dziecko, ale iluzja ta prędko minęła.
Zaśmiał się cicho, z lekka histerycznie, ale bardzo szybko spoważniał, nim ponownie otworzył usta.
- Sakir rzeczywiście miał cię w swej opiece, siostro. - mężczyzna prędko nabierał fasonu, nawet wyprostował się nieco. - To musiało być straszne, nawet nie wyobrażam sobie z czym miałaś tam do czynienia, choć oczywiście widzę piętno, które te wydarzenia na tobie odcisnęły. Wspaniale, że nasz Pan ukazał ci drogę i obdarował rękoma zdolnymi leczyć jego pokorne sługi. - podrapał się po łysej głowie, wyraźnie rozważając dodanie czegoś jeszcze. Tak, w istocie jej obłęd dawało się racjonalnie wytłumaczyć. Ta informacja uspokajała w pewien sposób Vulsteina, a nawet z lekka bawiła. Potwierdzała jego teorię na temat co gorliwszych wyznawców ich Pana.
Uśmiechnął na jej komplement, a nawet chyba nieco urósł, jakby się napuszył.
- Hm, hm. Tak, siostra oczywiście ma rację. Przecież świetny ze mnie administrator, w istocie moja fama mogła dotrzeć nawet poza mury naszego klasztoru. - mówił, z zamyśleniem głaszcząc swoją wypchaną torbę. Komplement podziałał na niego bardzo dobrze, wyprostował sie prędko i wysunął swoje dwa podbródki do przodu, w gotowości na wszystko, co przyniesie mu to przeklęte miasto. Maena nie była najbardziej charyzmatyczną osobą, jednak przekonanie z jakim mówiła, potrafiło czasem zdziałać cuda.
- No! Mam nadzieję, że będę mógł na was liczyć. Sam w końcu wszystkiego robić nie mogę. - prychnął. Widząc, że chłopka wycofuje się na swoje miejsce, skinął jej jeszcze głową. Możliwe, że dostrzegła w jego oczach coś, co mogło być śladem sympatii.


Wóz ujechał jeszcze parędziesiąt metrów, dosłownie rzut kamieniem dzielił ich od linii drzew, kiedy to oczywistym dla każdego stało się, że na drodze rzeczywiście ktoś stoi.
- Zatrzymać się! - tubalny głos Tristarda przebił się przez nikły szum wiatru, postukiwanie kół na nierównym trakcie, wszelki szmer rozmów i bzyczenie owadów, na sekundę stając się jedynym liczącym się dźwiękiem. Woźnica ściągnął konie, które rżąc zatrzymały się na tyle prędko, że pasażerowie odczuli nieprzyjemne szarpnięcie. Mimo braku rozkazów Jąkała dobył miecza. Pozostali żołnierze jedynie czujnie obserwowali linię drzew.
Z większej odległości obcego skrywał cień lasu i niegdyś ciemnozielony płaszcz z kapturem, dziś zaś brunatny od brudu i bezliku naszytych nań łat. Persona była nikłej postury, z pewnością niższa od przeciętnego ludzkiego mężczyzny, a przy tym przygarbiona. Nawet z oddali widać było jego dygocącą prawą rękę. Gdy Maena wytężyła wzrok dostrzegła jego pomarszczoną jak zgniły owoc twarz i niezadbaną siwą brodę.
- Jam jest Hobin Rood, król złodziei! - głos starca dygotał jak jego dotknięte artretyzmem ramię, słychać było w nim każdy księżyc, który przeżył na tej ziemi. Przez plecy miał przewieszony długi, nieco wykrzywiony patyk przewiązany cienką liną. Na nogi zaś naciągnął... Oliwkowe kalesony?
- Wasza karawana wkracza na teren Wesołej Kompaniji... - miał dziwny, trudny do zidentyfikowania akcent, możliwie będący reliktem dawnych czasów. - ... z przyjemnością was przepuścimy, jednak musicie sypnąć groszem, wtedy las okaże wam pełnię swej łaski. - wysunął do przodu drżącą rękę, patrząc z wyczekiwaniem na rycerza.
Tristard uniósł w górę rękę z zaciśniętą pięścią, dając znak żołnierzom, by zostali na swoich pozycjach, po czym stuknął piętami w boki konia i powoli podjechał do starca. Górował nad nim dwukrotnie, gdy siedział wyprostowany na swej wielkiej klaczy. Wyglądał, jakby mógł zgnieść starca samym spojrzeniem, dmuchnięciem, a co dopiero długim mieczem, który wisiał mu przy pasie. Wysunął dłoń do przodu i wypuścił z niej jedną złotą monetę, która z cichym plaskiem opadła na dłoń starca.
Król Złodziei uśmiechnął się szeroko, ukazując obserwatorom swe nieliczne zęby.
- Danina przyjęta! - wyrzucił monetę w krzaki i ponowił próbę ukłonu - W zamian za tak hojny datek mogę zaoferować wam naszą widzę. Ale tylko osobie o najszczerszym sercu! - Tristard patrzył na niego i nie mógł zdecydować się czy kopniakiem zrzucić go z drogi, czy może jednak pozwolić mu mówić. Rycerz nie wyglądał na w najmniejszym stopniu przejętego ewentualnymi ukrytymi w drzewach zbójnikami.


- To pewno jaki mędrzec, co to w łachmanach biego i szuka ludzi godnych swej wiedzy. - orzekła Helgruda, przypatrując się z uwagą starcowi.
- Mędrzec? - Jens zaśmiał się chrapliwie - Wariat jakich pełno. Stąd czuję jego szaleństwo. I jak niby szuka tych ludzi? Zbója udając? - skryba wywrócił tylko oczami. Dodałby coś jeszcze, gdyby nie głos Tristarda.
- Wy, z wozu! Niech tu ktoś podejdzie! - rozkazał, nie obracając się w ich stronę. Maena poczuła na sobie ciężkie spojrzenia braci i sióstr z klasztoru.
Obrazek

Trakt Srebrny Fort - Irios

13
Widząc, że skryba posłuchał głosu rozsądku i ożył w swej wierze i słowach, zakonnica uśmiechnęła się do Helgurdy i Stefanii, zachwycona osiągniętym efektem. Gdy spoczęła na swoim miejscu przystąpiła do modlitwy szukając niemożliwego do osiągnięcia odosobnienia. Wszakże skupiła się na swych myślach głęboko i już miała zastygnąć z oczami skierowanymi przed siebie, ze złożonymi do modlitwy dłońmi i poruszającymi się nieznacznie ustami, kiedy to Głos Tristarda i w jej uszach grzmiał, a wóz się zatrzymał. Zastane przez nią widowisko pobudziło w niej mordercze zapędy.

Słysząc słowa Helgurdy, musiała je sprostować. Mądrość nieśli przede wszystkim kapłani i uczeni w piśmie, a nie jacyś pomyleńcy w kalesonach i kapturach!
- Helguś! No coś ty! To pewnikiem jakiś pomyleniec, albo przybłęda! - Rzekła i machnęła ręką w górę jakby wyrzucała coś. Rzuciła kolejne spojrzenie w stronę starca, który już zdążył popisać się zdolnością zatrzymania całej karawany. Dostrzegła też i błysk monety, co nieco rzuciło ją w konsternację. Dlaczego Zakon miał niby płacić złodziejom? Ten nawet się przyznał, że kradnie i to jeszcze od Zakonu, sług Sakira co wyrzekli się dóbr doczesnych by dobrowolnie pomagać innym, w tym takim jak on!
- Złodziej! I jeszcze królem się nazywa! Co za ćwok! W głowie mu się poprzestawiało na starość? Albo pewnie pijany! - Oburzenie Maeny sięgało wyżyn jej cierpliwości, kiedy to nie zdążyła się zreflektować i skomentowała zasłyszane słowa Hobina Rooda. W jej sercu narodził się podziw dla opanowania i altruizmu przywódcy karawany, że starca w łeb nie palnął, bo ona chyba nie dała by rady tego zdzierżyć, a i dał biedaczkowi jałmużnę, bo pewnie nikt o niego już nie dba i nie mając już nic do stracenia takie ekscesy wyprawia. Albo jego niewdzięczne dzieci go wyrzuciły z domu i nie ma gdzie mieszkać? Wnet i współczucie zagościło w duszy kobiety.
Mało tego, ktoś z zakonników widocznie miał podejść. W końcu sam Tristard tak nakazał. Pewnie potrzebował pomocy z chorowitym przygłupem. Gorliwa zakonnica zaś zareagowała od razu jak na zawołanie, sprawnie zeskakując z drewnianego wozu na ścieżkę. Z ogniem w szeroko otwartych oczach pędziła szybkim gibkim krokiem w stronę widowiska, nie bacząc się poprawić habit, czy chusty na głowie, czy spojrzeć na otaczających ją gapiów. Czuła swoją powinność, aby to biedaka odsunąć z drogi nim rzeczywiście przywódca karawany nie odtrąci go siłą.
Wbiła spojrzenie w domniemanego Hobina i gdy już była na odległości trzech kroków zaczęła, nim to ktokolwiek z obecnych podjął temat słowem:
- Starcze, z domu niegodziwcy Cię wyrzucili? Skąd pochodzisz? - zapytała i z pełną uwagą obserwowała zachowanie wiekowego mężczyzny, szukając w nim symptomów szaleństwa, czy też może choroby. Od razu poczęła badać jego stan zdrowia, zdejmując jego kaptur i przykładając mu rękę do czoła. Chciała też chwycić go za rękę i odciągnąć rękaw by zobaczyć w jakim stanie są jego ręce, mając na uwadze też fakt, że mógł być trędowaty:
- Coś wychudzony, kiedy ostatnio jadłeś? Może zejdźmy z drogi, co?

Trakt Srebrny Fort - Irios

14
Helgruda pokręciła głową z tęgą miną, tym razem najwyraźniej nie zamierzając zgadzać się ze swą drogą przyjaciółką.
- A ja tam swoje wiem. Może i dziwok, ale w głowie olej ma. O! - zakrzyknęła jeszcze, unosząc z przekonaniem palec, po czym obróciła się nieco, by mieć lepszy ogląd na całą sytuację. Kobieta cmoknęła niezadowolona, słysząc oburzenie Maeny i odrzekła jej, na moment nie odrywając oczu od starca.
- Zaraz tam złodziej, złodziej. Na pewno to jaka... ta... Szarada! Pewnikiem tylko udaje. - w sercu Helgrudy nie było nawet krzty wątpliwości, a gdy niejaki Hobin wyrzucił podaną mu monetę w krzaki, kobieta aż westchnęła. - Widzisz? Tak żem mówiła, wcale nie o pieniądze mu chodzi, mąż to bez wątpienia niecodzienny, ale o sercu złotym. - a może jednak pijak i dziwak, jakiego w każdej wsi się znaleźć dało? Coś musiało zachwiać wiarą Helgrudy w nieznajomego mężczyznę, bo umilkła na moment i zmarszczyła czoło, najwyraźniej coś w głowie roztrząsając.
Jens tylko kręcił z niedowierzaniem głową, uznawszy, że cała ta farsa nie jest warta jego słów.


Po zasianiu w swej przyjaciółce wątpliwości dotyczących Hobina Rooda, w sercu Maeny zagościło doń coś na miarę współczucia. Przestała widzieć w nim złodzieja i rozbójnika, 'napadającego' na karawanę najświętszego Zakonu, a człowieka chorego i zagubionego, którym trzeba było się zająć. Z sympatią myślała o posępnym rycerzu, prowadzącym ich w tej długiej i ciężkiej podróży do Irios, który od razu zdecydował się wspomóc biedaka, miast siłą ściągać go z drogi, choć miał ku temu święte prawo. Toteż, gdy pan Frère zawołał po kogoś z wozu, Maena prędko zerwała się ze swego miejsca i popędziła w stronę wojownika i przybłędy. Reszta braci i sióstr zakonnych patrzyła na nią bez większego wyrazu. Nikt nie spodziewał się chyba po chłopce żadnej innej reakcji, wszak w klasztorze wyrobiła o sobie dość silną opinię.
Pędziła do przodu, czując na sobie uważne spojrzenie Tristarda. Pierwszy raz miała okazję przyjrzeć mu się z bliska i musiała stwierdzić, że robił niemałe wrażenie. Mężczyzna miał średniej długości, ścięte po żołniersku kruczoczarne włosy i zadbaną, krótko przyciętą brodę. Łatwo było się jednak doszukać wielu posiwiałych pasem, które ostatecznie tylko przydawały mu pewnej dostojności. Jego poszarzała twarz była wymięta licznymi doświadczeniami, oczy miał podkrążone, nos nosił ślady wielu złamań, a na czole mocno znaczyły się zmarszczki. Nie wyglądał na kogoś skorego do uśmiechu. Teraz też patrzył na nią z mieszaniną melancholii i znużenia, mimo wszystko nie garbiąc się choćby o milimetr, ciągle zachowując swą dostojną pozę. Tak jak nad starcem, Tristard na swej klaczy górował nad Maeną praktycznie dwukrotnie, a jego szerokie ramiona i przyodziane w grube, ćwiekowane rękawice dłonie, nawet w bogobojnej kobiecie wywoływały pewną bojaźń.
Maena więc prędko oderwała od niego swój ciekawski wzrok i skupiła się na Hobinie, zarzucając go pytaniami.


Starzec uniósł brwi, ale prędko uśmiechnął się do kobiety.
- Ależ jam w domu, nie widzisz? - powiódł ręką po roztaczającym się wokół niego lesie. - Żadni niegodziwcy mnie nie ucisnęli, nie mają jak, nawet najciemniejsi z ciemnych, którzy językami mroku władają. Hobin Rood ze wszystkiego wychodzi ze szwanku. - przekrzywił lekko głowę, wbijając swój pusty, a zarazem przeszywający wzrok w kobietę. Miała wrażenie jakby jednocześnie nie dostrzegał jej i przeglądał ją na wskroś. Z trudem wstrzymała narastający w niej dreszcz. - Pochodzę... stąd. A może stamtąd? Z okolicy, tak, z okolicy. - brwi Hobina zdawały się żyć własnym życiem, to unosząc się, to opadając, to jakby rozsuwając się na boki. Gdy mówił, wskazywał różne kierunki, by w końcu zatrzymać się, z wyrazem olśnienia na twarzy. - A przyszedłem stąd! - wskazał na malutką ścieżynkę, niknącą prędko między drzewami.
Maena nie traciła oczywiście czasu, zdjęła mu kaptur, uwalniając burzę brudnych, srebrnych, poskręcanych i przetłuszczonych włosów. Gdy przyłożyła rękę do czoła starca, nie odczuła nic. Jego temperatura zdawała się być lustrzanym odbiciem jej dłoni. Hobin nie reagował, patrząc na nią tylko tymi swoimi dziwnymi oczami. Chwyciła go za rękę i podciągnęła rękaw, chcąc sprawdzić, czy jego ciało nie nosi aby oznak trądu, bądź innej choroby. Ledwo zdążyła dostrzec jego chudą, żylastą rękę, gdy z łatwością wywinął się z jej uścisku, złapał jej obie ręce w jedną dłoń, a palce drugiej przyłożył jej do czoła. Jak na staruszka uścisk miał żelazny, nie było mowy, by kobieta mogła ruszyć rękoma. Momentalnie zniknął gdzieś jego artretyzm.


Kobiecie wydawało się, że wszystko stanęło w miejscu, że wiatr przestał wiać, ptaki zamilkły, a Tristard zastygł jak skała, z lekkim zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Potem jednak rycerz przesunął dłoń wyraźnie bliżej rękojeści miecza, wybijając Maenę z tej iluzji.
- Dziś byłem na wspaniałej uczcie... A może będę? To nie ważne, nie ważne, moja droga duszyczko. Widzę, żeś dobra, a intencje twe czyste, choć ogień płonie w tobie piekielny. Jeśli zechcesz, stary Hobin podzieli się z tobą swą wiedzą o lesie i okolicy. - rozciągnął usta w bezzębnym nieomal uśmiechu. - I tu czuć ślad Jej przejścia, choć do miasta jeszcze daleko. - Maenie wydawało się, że z palców starca promieniuje ciepło, rozgrzewając jej czoło. - Musisz się zgodzić, Hobin nikomu niczego nie narzuci. - rzekł spokojnie, powoli rozluźniając uścisk na jej rękach. Dłoń, która wcześniej ściskała Maenę, znów zaczęła się lekko trząść. Jakiś ptak zaśpiewał nieśmiało w oddali.
Obrazek

Trakt Srebrny Fort - Irios

15
Mając przed sobą wielgachnego Tristarda z bliska, zakonnica przez chwilę zwątpiła a serce podskoczyło, ale na ułamek sekundy, bo przecież to był ich rycerz, to i musiał być groźny, by patroszyć potworności skutecznie - wytłumaczyła sobie w mig. Zaś kolejne słowa starca, które nijak pasowały Maenie do oznak rozsądku i zdrowia, upewniły kobietę o zaniku rozumu napotkanego człowieka. Ciężki trakt, tułaczka i życie w samotności bez boga musiało mu pomieszać w głowie.
- Starcze, co ty wygadujesz? - Rzuciła, ale dalej nic nie powiedziała. Zaniemówiła, kiedy ten nagle jednym ruchem chwycił jej obie ręce w jedną dłoń, a drugą przyłożył palce do jej czoła. Ta zaś zaraz wbiła w niego mordercze spojrzenie, kiedy spróbowała ręce uwolnić. Miała już krzyczeć i kopnąć go z całych sił, ale puścił równie niespodziewanie, co chwycił uprzednio, gdy już powiedział że jest skory coś jej opowiedzieć. Maena od razu spróbowała jedną dłonią zetrzeć uczucie ciepła z czoła, pół kroku też wykonała do tyłu w ramach odpowiedzi - Zwariowałeś do reszty!? Rękę podnosisz na mnie? - Wypaliła z wyrzutem, próbując przetrawić w głowie o czym on w ogóle mówi - Udajesz słabego i chorego, wstydu nie masz? - Kontynuowała, łapiąc już rozpęd w mowie i dostrzegając sytuację - Jeśli masz coś wartościowego do powiedzenia gwałtowniku to mów, pieniądze i chęć pomocy już dostałeś. A jeśli tylko przybyłeś szydzić z nas, to lepiej już odejdź i nie pokazuj nam się więcej! - Kobieta wykonała drugie pół kroku w stronę Tristarda, wciąż próbując zetrzeć z czoła nienaturalne ciepło. Mężczyzna przed nią zdawał się być nieobliczalny. Nie była pewna jak z nim postąpić, zwyczajnie ją zaskoczył.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”